Cześć !
Przyznam, że trochę poniosła mnie wena, co niestety zaowocowało niewielkim problemem, gdyż z pierwotnej części powstały dwie zupełnie odrębne. Pierwsza, którą dzisiaj publikuję jest niestety tą nudniejszą, gdyż skupia się głównie na Ricardo Consalidzie i jego relacjach z Wiktorią. Dodam jeszcze, że jest to ostatnia planowana "retrospekcja", ponieważ następne rozdziały zdecydowanie będą skoncentrowane na przyszłości.:P Warto jednak przebrnąć przez ten przydługawy rozdział, bo według mnie tłumaczy choć w nikłym stopniu skomplikowaną sytuację Wiki. Stosunek Hiszpana do córki i fakt, że przez sześć lat unikał kontaktu z nią i swoim wnukiem w żadnej mierze nie jest kwestią przypadku. Żałoba, ból po śmieri ukochanej osoby, zawód i trudne relacje z kategorii "ojciec-córka" bez wątpienia są tematem tej części. W następnej natomiast dojdzie do konfrontacji Falkowicza z niedoszłym teściem, dlatego lepiej poznać stosunek Ricardo do Profesora. Poza tym ambasador już "na stałe" zagości w życiu całej trójki, właśnie z tego powodu postanowiłam nieco przybliżyć jego postać... rozterki oraz niezaprzeczalne błędy Hiszpana.
Także w tym tygodniu next (niedziela) , który już będzie stricte o perypetiach Profesora, Rudowłosej oraz ich synka :D. Mam nadzieję, że nim wynagrodzę Wam tą nudnawą (dzisiejszą) oraz pozbawioną polotu część :(. Jednak był to zabieg konieczny...
Dziękuję Wam za miłe komentarze oraz cierpliwość do mnie ! 💜
Pozdrawiam serdecznie! :D ( W szczególności Kasię i Aleksandrę K. oraz innych, którzy znaleźli czas na dłuższy komentarz - to ogromna motywacja )
Zachęcam do podtrzymania klimatu przy muzyce :
https://youtu.be/8tbP3f3i03E Frank Sinatra 'Killing me softly'
https://youtu.be/-2U0Ivkn2Ds A Great Big World, Christina Aguilera 'Say Something'
https://youtu.be/wwCykGDEp7M Christina Aguilera 'Hurt'https://youtu.be/GsPq9mzFNGY James Bay 'Let It Go'
https://youtu.be/2IFF9yu5i3k James Blunt 'Carry You Home'
https://youtu.be/QK-Z1K67uaA Sting 'Shape of My Heart '
https://youtu.be/JxPj3GAYYZ0 Eric Clapton 'Tears In Heaven'
Starszy, odziany w idealnie dopasowany, granatowy garnitur pasażer pierwszej klasy, który oczywiście
rzecz biorąc zajmował miejsce tuż przy okrągłym oknie luksusowego Boeinga , przeczesał
swoją ogorzałą od południowego słońca dłonią grzywę już niemal zupełnie siwych
włosów, przenosząc niezwykle poruszone spojrzenie swych szmaragdowych oczu znad
zapierającego dech w piersiach widoku
oceanu na trzymaną w ręku, niewielką fotografię. Malujący się na jego opalonej,
nie pozbawionej zmarszczek twarzy głęboki wyraz strapienia widocznie zwracał na
siebie uwagę sympatycznej, acz ciekawskiej stewardessy, która słysząc kolejne,
głośne westchnienie mężczyzny nie powstrzymała się przed naturalnym pytaniem
związanym ze stanem pogrążonego w smutku Hiszpana.
- Czy mogę w czymś Panu pomóc ?- zapytała automatycznie,
zgodnie ze znanymi sobie procedurami pracy. Obserwowała już od dłuższego czasu
staruszka i prawdę mówiąc nie była pewna czy grymas na jego twarzy związany
jest jedynie z emocjami, czy może z poważnymi, zdrowotnymi problemami . Nie
zamierzała pozostawać dłużej obojętna na to nietypowe zachowanie mężczyzny.
- Słucham ? – pogrążony w myślach Consalida nie był w stanie
usłyszeć jej pytania. Jednak ton głosu młodej kobiety skierowany w stronę jego
osoby wyraźnie go otrzeźwił. – Przepraszam, zamyśliłem się- przyznał szczerze, wreszcie odwracając swój
wzrok od trzymanego w ręku zdjęcia. W jego umyśle krążyła tylko jedna, jedyna
myśl….myśl o Wiki.
- Dobrze się Pan czuje ?- kontynuowała wyraźnie zaniepokojona
blondynka, mimo wątpliwości nieustający uśmiech nadal gościł na jej obliczu.
Wolała mieć pewność co do stanu zdrowia pasażera, poza tym należało to do jej
obowiązków.
- Tak, dziękuję- odparł uprzejmym, pewnym głosem dyplomata,
wysilając się na zagadkowy uśmiech. Jego przepełnione nostalgią spojrzenie
ponownie powędrowało w kierunku rodzinnej fotografii, którą zaledwie kilka dni
temu dostał od swego dobrego przyjaciela, Jose. Argentyńczyk był dla niego
ogromnym wsparciem przez ostatnie lata. Wielokrotnie próbował namówić zatwardziałego
w swej postawie ambasadora do wznowienia kontaktu z córką, dbał o to by
Consalida już zupełnie nie pogrążył się w żalu po starcie ukochanej żony, a
także w dużej mierze to dzięki niemu uparty Hiszpan zdecydował się na ryzykowną
terapię medyczną w walce z nowotworem. Prezent od del Rio również okazał się
dowodem prawdziwej przyjaźni i wiary w nawrócenie się Ricardo na właściwą
ścieżkę. Pokaźny plik pożółkłych już listów i zdjęć przez ostatnie sześć lat adresowanych
do nieustępliwego, stanowczego i upartego Consalidy znalazł swoje bezpieczne
schronienie w domu Argentyńczyka, który nie chciał dopuścić do tego by
przyjaciel dłużej odtrącał od siebie bliskich, by dobrowolnie rezygnował z
własnego, rodzinnego szczęścia. Ricardo teraz naprawdę doceniał ten gest…
Ostanie dwa dni przed wyjazdem spędził zamknięty w prywatnej części ambasady
czytając wysłane lata temu listy od Wiktorii, a także przeglądając często
dołączane do nich fotografie. Łzy wzruszenia niejednokrotnie wypełniły niegdyś
surowe i wyzbyte wszelkich uczuć, intensywnie zielone oczy mężczyzny, który
wciąż nie mógł uwierzyć jakim ślepcem był przez ostatnie lata. Pogrążył się w
żalu i rozpaczy, zupełnie zapominając o losie
dwóch najbliższych jego sercu osób, które powinien wspierać w trudnych
chwilach, którym powinien pomagać w rozwiązywaniu coraz nowych problemów
zsyłanym na ich drogę przez kapryśny los. Consalida naprawdę nie był w stanie
pojąć swoich wcześniejszych decyzji. Nie potrafił zrozumieć samego siebie.
Życiowe błędy, które popełnił i w których trwał przez lata były dla niego teraz
już zupełnie klarowne. Jednak nie był w stanie na tym etapie swojego życia
przeniknąć umysłem powodów swoich druzgocących w skutkach postanowień. Bez
wątpienie czuł wówczas niekończący się żal, ból po stracie ukochanej osoby , a
także gorycz zawodu i rozczarowanie okrutnym losem…jednak to nie dawało mu nigdy
prawa do tego by odtrącać od siebie córkę. Ciężka choroba żony odcisnęła
nieodwracalne piętno w sercu upartego, zdeterminowanego i zawsze stawiającego
na swoim Hiszpana. Bezsilność w walce z
miażdżycą i świadomość tego, że Wanda z dnia na dzień traci nie tylko pamięć i
zmysły, ale także siły do walki o życie sprawiły, że dyplomata bardzo zmienił
swoje nastawienie do otaczających go bliskich. W momencie, w którym Ricardo
zmierzył się z druzgocącą rzeczywistością i dopuścił do swojego udręczonego
umysłu wieść o śmierci ukochanej żony jego poukładany świat nieodwracalnie legł
w gruzach. Dojmujący ból nie dawał mu wytchnienia, a tęsknota za radosnym
uśmiechem Wandy rozrywała mu serce. Nie był gotowy na jej stratę, nawet w
najczarniejszych scenariuszach nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Jej
odejście było dla niego ogromnym ciosem, po którym już nie potrafił się
podnieść, nie potrafił znów być sobą. Dyplomata wprost nie wyobrażał sobie żyć
i dalej funkcjonować w świecie pozbawionym jego żony, z którą spędził najszczęśliwsze
trzydzieści lat swego życia. Consalida utonął w wirze żałoby i minionych,
szczęśliwych wspomnień, zapominając o otaczającej go rzeczywistości, o
Wiktorii, która szczególnie w tym momencie swojego życia najbardziej
potrzebowała wsparcia ze strony ojca. Hiszpan po prostu nie potrafił znieść
obecności córki, której widok nieustannie przypominał mu Wandę i sielankowe,
rodzinne chwile, które wspólnie spędzili w jego ojczyźnie. Ricardo odciął się
od przeszłości, chciał wymazać z niej każdy, najdrobniejszy ślad dawnego życia.
Consalida nie potrafił zrozumieć, że nie tylko on cierpiał z powodu śmierci
Wandy, nie pojmował tego, że Wiktoria również
jest załamana po stracie matki i najzwyczajniej go potrzebuje. W chwili obecnej
Hiszpan doskonale zdawał sobie sprawę, że zawiódł nie tylko jako ojciec, ale
również jako dziadek… Był skończonym egoistą i ślepcem. Swoimi ostrymi,
pochopnymi słowami skrzywdził nie tyko Wiki, ale także dobrowolnie zrezygnował
z kontaktu z własnym, wówczas jeszcze nienarodzonym wnukiem. Mężczyzna
bezsprzecznie dał się ponieść rozgoryczeniu, wybuchowemu temperamentowi i
silnym emocjom. To jego własna duma oraz wówczas świeży i niegasnący ból po utracie Wandy spowodowały, że
kompletnie stracił kontrolę nad sobą. Nie było już przy nim żony, która mogłaby
ukrócić jego wybuch najczystszej złości i złagodzić cierpkie słowa. Obecnie
Ricardo niczego w swoim życiu nie żałował tak jak rozmowy sprzed ponad sześciu
lat, którą odbył z Wiktorią tuż po pogrzebie jej matki. Nie był w stanie
zapomnieć widoku roztrzęsionej, pokrytej perlistymi łzami twarzy jedynej córki,
który wówczas nie wywarł na jego pogrążonym w złości sercu żadnego wrażenia…
- To pana wnuczek ?- ciepłe słowa stewardessy momentalnie wyrwały
mężczyznę z zadumy. Blondynka zerknęła ukradkiem na intrygującą ją fotografię,
którą starszy jegomość mocno ściskał w swojej silnej dłoni. Zdjęcie
przedstawiało małego, brązowowłosego chłopca o dużych, przenikliwych,
ciemnoszarych oczach, który przytulał się radośnie do stojącej tuż obok niego,
młodej, rudowłosej kobiety o zniewalającym, szmaragdowym spojrzeniu. Pracownica
argentyńskich linii lotniczych była wystarczająco spostrzegawcza by domyślić
się, że uwieczniona na obrazie kobieta to niewątpliwie córka pasażera, z którą
ten dzielił identyczny odcień koloru tęczówek.
- Tak- odparł ciepło ambasador z dosłyszalną nutką dumy w
głosie. Wciąż nie potrafił pozbyć się ze swojego udręczonego umysłu bolesnych,
ale również przyprawiających go o poczucie wstydu wspomnień z przeszłości. Tak
bardzo żałował swojego postępowania. Nie mógł uwierzyć w to, że był aż tak
zgorzkniały i nieczuły na prośby Wiki, która nieustannie mimo pogardy i
odrzucenia z jego strony, dalej pragnęła przywrócić między nimi naturalne,
rodzinne stosunki. Jednak to on za każdym razem odrzucał wyciągniętą na zgodę
dłoń, dobrowolnie pozbawiając się szczęścia.
- Uroczy chłopiec- przyznała zupełnie szczerze blondynka,
mimowolnie posyłając pasażerowi delikatny uśmiech. Podświadomie czuła, że
przygnębiony mężczyzna potrzebuje zwyczajnej rozmowy, odrobiny serdeczności.
- Ma to zdecydowanie po swojej mamie- stwierdził z
przekonaniem dyplomata, uśmiechając się szeroko w stronę rozmówczyni. Jasny
błysk rozświetlił jego intensywnie zielone oczy, kiedy tęsknie przejechał
dłonią po powierzchni fotografii. – Właśnie lecę do Londynu by wreszcie móc
zobaczyć go na własne oczy- szczere słowa same wydostawały się z jego ust, lecz
on nie potrafił już nad nimi panować.
-Pewnie nie może się Pan już doczekać – zauważyła słusznie
stewardessa, zerkając ukradkiem na wzywającego ją ruchem dłoni ,innego
pasażera- W takim razie życzę Panu powodzenia – powiedziała ciepłym tonem młoda
kobieta, pierwszy raz uśmiechając się do starszego pana niewymuszenie. Prawda,
a zarazem dojmujący smutek płynący z jego oblicza poruszyły strunę wrażliwości
w jej sercu.
-Dziękuję- szepnął już do siebie Consalida, czując
jednocześnie nieprzyjemny, chłodny ucisk
w klatce piersiowej. Po raz kolejny przeniósł swój wzrok w stronę niewielkiego
okna. Widok błękitnych obłoków obserwowanych z pokładu samolotu niespodziewanie
dodał mu otuchy, a także nieoczekiwanie przywrócił w jego pamięci natrętne,
minione obrazy jednego z najbardziej
bolesnych i najtragiczniejszych dni jego życia. Fala bezwzględnych wspomnień po
raz kolejny osłoniła jego umysł czarnym, posępnym płaszczem, napełniając serce
Hiszpana nie tyle poczuciem straty, co
żalu i wstrętu do samego siebie, do swoich pochopnych słów i radykalnych
poczynań.
***
Dwunasty marca.
Czwartek. Dla wielu zwyczajny, kolejny, szary dzień 2014 roku nieróżniący się od poprzednich siedemdziesięciu
zupełnie niczym. Rutynowa pogoń za sukcesem, życie na wysokich obrotach,
zmaganie się z problemami codzienności …radość, śmiech czy drobne
rozczarowanie. Dla pana Consalidy dzień ten miał jednak zupełnie inny wydźwięk.
Dla Hiszpana był on bowiem nie tylko synonimem końca najszczęśliwszego okresu jego życia, ale
także początkiem diametralnych zmian w jego sercu, które miały dokonać się w
przeciągu tych nadchodzących dwudziestu czterech godzin. W chwili, gdy tego
pamiętnego ranka lekarz pogotowia ratunkowego, po ponad czterdziestu minutach
walki o życie Wandy, stanowczym głosem oznajmił
dokładną godzinę zgonu jego ukochanej żony, świat Ricardo momentalnie legł w
gruzach. On już nie słyszał dalszych słów medyka. Obraz przed jego oczami
zaczął dziwnie wirować, a krew w jego żyłach zaczęła krążyć z zawrotną
prędkością. Ta tragiczna wiadomość nie mogła dotrzeć tak swobodnie do jego świadomości. Początkowemu niedowierzanie
ustąpiło, gdy dyplomata przedarł się przez powstrzymujących go ratowników, po
czym delikatnie ujął swoją drżącą z emocji ręką bezwładną dłoń Wandy. Lodowata
powierzchnia jej miękkiej skóry oraz pozbawiona grymasu bólu, blada, spokojna
twarz były dla niego niczym cios prosto w serce. Ricardo już nie pamiętał,
kiedy ostatnio miał okazję patrzeć na oblicze żony pozbawione tego
charakterystycznego piętna cierpienia, które niosła za sobą jej choroba. Śmierć
przywróciła jej pięknej twarzy wyraz ulgi i harmonii. Gdy tylko ta myśl dotarła
do jego umysłu, uczucie bezmiernej pustki momentalnie wypełniło ciało i duszę
Hiszpana .Nic nie miało już dla niego znaczenia. Granica pomiędzy dniem, a
nocą, snem, a jawą na kilkadziesiąt nadchodzących godzin zupełnie zatarła się w
jego umyśle. Wydawało mu się, że w chwili, kiedy jej serce przestało bić, czas
w otaczającej go rzeczywistości również zatrzymał się w miejscu. Strzępki
obrazów i rozmów prowadzonych przez niego w przeciągu następnych kilku dni
zlały się w jego świadomości w jeden bezbarwny, nic nieznaczący ciąg wydarzeń.
Początkowo wydawało mu się, że to kolejny nieprzyzwoicie długi, nocny koszmar,
z którego prędzej czy później się obudzi. Jednak z biegiem nadchodzących godzin
i coraz częstszych telefonów z kondolencjami do umysłu dyplomaty dotarło, że
odejście żony nie było okrutnym żartem
jego wyobraźni, ale niepodważalnym, rzeczywistym faktem. Mimo że Consalida od
kilku miesięcy był świadomy stanu zdrowia ukochanej małżonki wciąż miał
nadzieję na poprawę i nie dopuszczał do siebie możliwości porażki w walce o
życie Wandy. On nie uznawał kompromisów, nie poddawał się nawet na moment. W
pewien sposób wierzył, że swoją determinacją uda mu się zatrzymać żonę przy
sobie. Desperacko chwytał się każdej formy leczenia. Ciągłe konsultacje w
najlepszych madryckich szpitalach, prywatne wizyty i telefony do najznakomitszych
specjalistów, którzy jednogłośnie powtarzali nieustępliwie tą samą, druzgocącą
diagnozę nie robiły na nim większego wrażenia. On wciąż wierzył, że należy
próbować, szukać wyjścia z tej sytuacji. W chwili gdy Wanda kilka miesięcy
wcześniej wyznała mu, że od dłuższego czasu bierze eksperymentalny lek, mimo
początkowych wątpliwości nie sprzeciwił się jej decyzji. Sam również zauważył
poprawę jej samopoczucia i coraz częstsze oraz dłuższe powroty pełnej świadomości
żony. Wiktoria ,podczas wizyty w rodzinnym domu, utwierdziła go w przekonaniu,
że eksperymentalna terapia może naprawdę
pomóc jej mamie. Ricardo wierzył, że gdyby stan Wandy rzeczywiście był aż tak
poważny córka nie dawałaby mu złudnych nadziei ,tylko wyznałaby prawdę. Mimo
ciągłych utarczek z Wiki i jawnych problemach w relacji z upartą córką, Hiszpan
ufał jej intuicji i talentowi. Nie przyznawał tego, ale to właśnie najbardziej
liczył się z jej opinią w sprawie choroby żony, wiedział, że Wiktoria jest
naprawdę świetnym lekarzem. Skoro zaś Rudowłosa nie widziała przyszłości w aż
tak czarnych barwach, on również powoli wymazywał ze swego umysłu widmo śmierci
ukochanej. Nie wyobrażał sobie żyć i
funkcjonować w świecie pozbawionym jej promieniującej obecności. Od ponad
trzydziestu lat każdego dnia towarzyszył mu jej szczery uśmiech, niekończące
się uszczypliwości i wielogodzinne rozmowy. Tymczasem okrutny los wyraźnie z
niego zakpił, niezauważenie pozbawiając go złudzeń i to w chwili, kiedy zaczął
dostrzegać poprawę stanu zdrowia małżonki. Powstały w wyniku oderwania się
blaszki miażdżycowej zator niepostrzeżenie dotarł do naczyń mózgowych powodując
niemal natychmiastową śmierć Wandy. Nie było już dla niej ratunku. Odeszła. Te
słowa niczym echo krążyły w jego umyśle, a początkowy szok i niedowierzanie
zastąpiło rozgoryczenie i najszczerszy gniew. Mimo że dobrze wiedział, że
obecność Wiki w żadnym stopniu nie pomogłaby uratować życia jego żony,
mimowolnie zaczął obwiniać córkę za tą niespodziewaną tragedię. Wydawało mu
się, że Rudowłosa jako lekarz, jako ich jedyne dziecko powinna już dawno czuwać
przy chorej matce, bardziej interesować się jej zdrowiem. Dyplomata już
kilkukrotnie w swoich gorzkich słowach dał jedynej latorośli do zrozumienia co
sądzi o jej postawie. Podczas zeszłotygodniowej rozmowy telefonicznej stanowczo
oznajmił, że powinna jak najszybciej wrócić do Hiszpanii, Rudowłosa drżącym z
emocji głosem odmówiła, nieudolnie wykręcając się obowiązkami zawodowymi. Nie
mogła teraz wrócić do Madrytu, to nie leżało w jej mocy. Musiała skłamać i ten
nadmiar kłamstw coraz bardziej zaczynał ją przytłaczać, odbierając jej wszelkie
siły. Nie miała jednak wyboru, musiała zostać w Londynie, choć dotychczas nie
wyjawiła ojcu prawdziwego powodu, dla którego podróż do Hiszpanii była dla niej
niemożliwością. Rudowłosa po prostu nie chciała dodatkowo zadręczać taty swoimi
życiowymi zawirowaniami, dobrze wiedziała, że choroba oraz leczenie mamy są dla
niego wystarczająco stresujące. Ricardo wydawało się, że córka nie zamierza
opuścić Anglii jedynie ze względu na staż i perspektywę rozwoju kariery, co z
jego punktu widzenia było bardzo egoistycznym posunięciem. Był na nią
prawdziwie wściekły i przez ostatnie miesiące wcale nie próbował maskować
wybuchów swojego gniewu. Wielokrotnie odrzucał połączenia od Rudowłosej, mimo
że ta dzwoniła do niego niemal każdego dnia. Consalida nie mógł mieć pojęcia
jak bardzo się mylił oraz jak silnie ta sytuacja wpływała na kondycję Wiki, która
wówczas samotnie borykała się z niekończącą się listą własnych, poważnych
problemów. Kilka dni później, gdy pogrążonemu w transie dyplomacie udało się już
w pełni uregulować wszystkie formalności związane z pogrzebem żony, a grono
licznych przyjaciół opuściło jego ogromny dom, Ricardo dopiero wówczas poczuł
przytłaczającą pustkę, nicość i nieustępujący chłód rodzinnej posiadłości.
Czuł, że dusi się w tym miejscu, które było niegdyś dla niego niczym raj na
ziemi. Widząc zaniedbany, ukochany przez Wandę ogród zimowy dyplomata zdał sobie
nieoczekiwanie, całkiem prozaicznie sprawę z jej odejścia. Ona kochała kwiaty,
dbała o nie jak o nic innego w świecie. Dopiero widząc jej pokaźną kolekcję egzotycznych
storczyków w tak opłakanym stanie Consalida poczuł coraz silniej rozrywający
jego serce, nieustępliwy ból, który próbował tłumić przez ostatnie kilkadziesiąt
godzin. Maska pozornego spokoju i opanowania związana z organizacją ceremonii
odpadła momentalnie, odsłaniając w pełnej krasie oblicze załamanego i
kompletnie zagubionego w tej sytuacji mężczyzny.
- Ricardo, jesteś
tutaj ?- ciepły, nieco zachrypnięty głos przyjaciela zwrócił uwagę Hiszpana,
który mimo ponowionego pytania, nie przyznał się do swojej obecności w oranżerii.
Tłumione wcześniej łzy wypełniły szmaragdowe oczy sześćdziesięciolatka,
spływając powoli po jego naznaczonej zmarszczkami twarzy.- Wiedziałem, że cię
tutaj znajdę- westchnął ciężko Jose, dostrzegając ledwie widoczny cień stojącego przy przeszklonej ścianie dyplomaty.
Argentyńczyk podszedł bliżej przyjaciela, zauważając taktownie, że ten nie
życzy sobie by ktoś zapalił światło w tym przestronnym, oświetlonym światłem
księżyca pomieszczeniu. Del Rio znał Consalidę na tyle by wiedzieć, że ten nie
cierpi okazywać innym swych prawdziwych emocji, nawet w tak dramatycznej dla niego
chwili. Jose rozumiał, że Ricardo chce zatrzymać swoje łzy tylko dla siebie.
Miał prawo do tego by przeżyć żałobę na swój własny sposób.
- Prawdę mówiąc,
wolałbym byś mnie tutaj nie znalazł- odparł szorstko dyplomata, nie odwracając pełnego
bólu wzroku od więdnących masowo,
florystycznych okazów. Argentyńczyk rozumiał doskonale, że jego przyjaciel,
mimo stwarzanych pozorów, potrzebuje teraz najzwyklejszego wsparcia kogoś
bliskiego. Poza córką Hiszpan nie
posiadał żadnej rodziny, a będąca na drugim końcu kontynentu Rudowłosa, przez
związane ze złymi warunkami pogodowymi opóźnienia lotów, miała zjawić się w
rodzinnym domu dopiero następnego ranka,
w dniu pogrzebu matki.
- A jednak, nie
ukryłeś się wystarczająco dobrze, przyjacielu- stwierdził pewnie ciemnowłosy,
korpulentny Argentyńczyk, którego równie czarne jak jego garnitur wąsy
przysłaniały zaciśnięte w cienką linię usta.
- Nie mam teraz ochoty
na rozmowę, Jose....- powiedział pozbawionym emocji głosem Hiszpan, drapiąc się
po kilkudniowym zaroście. Jego niski głos niczym echo niósł się po
opustoszałym, pogrążonym w mroku domu. Dyplomata przeniósł swe zbolałe,
szmaragdowe spojrzenie na twarz stojącego tuż obok przyjaciela, przyprawiając
go o poczucie wstydu z powodu przerwania jego samotnych rozmyślań. Jednak del
Rio nie miał złudzeń, właśnie w tej sekundzie zdał sobie sprawę z diametralnej
zmiany zachowania Consalidy. Czuł, że pod żadnym pozorem, mimo sprzeciwu, Ricardo
nie powinien teraz zostawać sam, zresztą tego popołudnia ,podczas rozmowy
telefonicznej z Wiktorią, obiecał jej, że o to zadba, a on nigdy nie odmawiał
swojej małej Tufillas.
- W takim razie możemy
razem pomilczeć – słusznie zauważył Argentyńczyk, w geście wsparcia kładąc dłoń
na ramieniu pogrążonego w rozpaczy przyjaciela. Jose nawet nie próbował
domyślać się, co czuł w tym momencie Hiszpan. Śmierć Wandy to był ogromny cios,
zresztą nie tylko dla jej męża i córki, ale także dla najbliższych przyjaciół,
którymi bez wątpienia byli państwo del Rio.
- Naprawdę nie
potrzebuję opiekunki- syknął gniewnie sześćdziesięciolatek, pewnym ruchem dłoni
strzepując rękę del Rio.- Zresztą muszę zacząć się do tego przyzwyczajać…-
dodał ledwie słyszalnie, ocierając dłonią z pomarszczonego czoła kropelki
perlistego potu.- Teraz już zawsze będę sam- stwierdził zaskakująco stanowczym
głosem, mimowolnie zaciskając pięści.
- O czym ty mówisz,
Rico ?!-odparł zrezygnowanym tonem Jose, kręcąc głową w geście niedowierzania.
Consalida tymczasem szybkim krokiem zaczął przemieszczać się w stronę ogrodu,
niemal zmuszając swojego niechcianego towarzysza do truchtu.
- Ona nie żyje, nie
pojmujesz tego ?!- wykrzyknął roztrzęsionym głosem Hiszpan, kiedy stanął na
świeżym powietrzu twarzą w twarz ze swym przyjacielem.- Już nigdy jej nie
zobaczę…nie usłyszę jej śmiechu..- dodał żałośnie, z rezygnacją spuszczając
głowę na piersi. Głos zaczynał odmawiać mu posłuszeństwa, a towarzystwo Jose
ciążyło mu coraz bardziej.
- Twoja żona nie
wróci- zaczął poważnie del Rio, patrząc prosto w zaszklone, szmaragdowe oczy
przyjaciela- Ale pamięć o niej, cząstka jej osobowości nie odeszły w
zapomnienie- przyznał szczerze, ostrożnie ważąc każde słowo.
- Nie chcę słuchać
twoich filozoficznych frazesów, Jose- odparł lekceważąco Hiszpan, który nie
zważając na Argentyńczyka, dalej kierował się w stronę znajdującego się na
krańcu ogrodu podwójnego garażu. Ricardo nie mógł zostać w tym miejscu ani
chwili dłużej. Wręcz dusił się w rodzinnej posiadłości. Teraz zrozumiał, że to miejsce, w chwili
śmierci Wandy przestało być jego przystanią, bezpiecznym schronieniem. To ona
była jego prawdziwym domem. Bez niej stał się ponownie tułaczem, duchowym
bezdomnym.
- Gdzie się wybierasz
o tej porze ?!- krzyknął za nim poirytowany del Rio, widząc jak Consalida bez
cienia wątpliwości wsiada do swojego srebrnego kabrioletu z zamiarem jak
najszybszego opuszczenia willi.
- Nie mogę tutaj
zostać ani minuty dłużej- rzekł z pełnym przekonaniem Ricardo, odpalając silnik
zabytkowego mercedesa. Prawda płynąca z
jego oczu spowodowała dziwny grymas na twarzy Argentyńczyka. Ton głosu Hiszpana
nie pozostawiał złudzeń. Był szczery i poważny.
- Zaczekaj. Pojadę z
tobą- odparł automatycznie Jose, w jednej chwili zajmując miejsce pasażera.
Chłodny powiew wiatru tej marcowej nocy przyjemnie koił zmysły dyplomaty, a
przejażdżka po malowniczych przedmieściach Madrytu w pełnym milczeniu choć na
chwilę przywróciła tak potrzebne mu w tej chwili wyciszenie. Widząc tłumy
roześmianych osób udających się do pobliskich barów i restauracji, słysząc ich rozmowy i obserwując beztrosko
patrzące w przyszłość, towarzyszące rodzicom dzieci, Consalida zrozumiał, że
tak naprawdę otaczający go świat nie zmienił się w ciągu ostatnich czterdziestu
ośmiu godzin. Rytm tętniącego miasta nie uległ przemianie. Dotarło do niego, że
tylko i wyłącznie jego życie uległo tak niechcianej rewolucji, już na zawsze
zmieniając swój bieg. Wydawało mu się wówczas, że jest zupełnie sam w tej
okrutnej stracie.
- Jeśli nie chcesz
zostać na noc w domu…-zaczął ostrożnie Argentyńczyk, wciąż nieustannie zerkając
na przyjaciela – To może lepiej zatrzymaj się w hotelu razem ze mną i Penelope ?-zaproponował
wyważonym tonem, zauważając ,że Consalida zjeżdża z głównej, brukowanej drogi
na pobliski parking. Brak odpowiedzi ze strony przyjaciela w żadnym stopniu nie
zniechęcił Argentyńczyka.- Musisz…- kontynuował zdecydowanie, lecz dyplomata
przerwał mu momentalnie.
- Co muszę ?!- syknął
groźnie, pocierając dłonią pulsujące z bólu skronie- Mam się według ciebie wyspać, wypocząć….przygotować
?!- podniesionym głosem wyrzucał z siebie kolejne słowa, uderzając pięścią w
powierzchnię pokrytej skórą kierownicy.- Naprawdę sądzisz, że to jest możliwe
!- prychnął ironicznie- To pogrzeb mojej żony- wyartykułował gniewnie,
stopniowo podnosząc ton swego wzburzonego głosu. Sam nadal zastanawiał się dlaczego w ogóle
kontynuuje tą bezsensowną rozmowę z przyjacielem. Nie potrafił zrozumieć z
jakiego powodu pozwolił Jose wsiąść do tego samochodu. Rozpaczliwie pragnął
samotności, a może tylko tak mu się wydawało ?
- Powinieneś choć na
ten jeden, jedyny dzień wziąć się w garść ze względu na Wiki – stwierdził z
pełnym przekonaniem Jose, nerwowo podkręcając swe czarne niczym smoła wąsy- Ty
straciłeś żonę, ale to ona została pozbawiona matki – podkreślił stanowczo
Argentyńczyk po raz kolejny dotykając ramienia Consalidy w taki sposób by ten
musiał wreszcie spojrzeć mu w oczy.
-W ciągu ostatnich
miesięcy moja córka udowodniła, ile tak naprawdę znaczy dla niej rodzina-
odparł gorzko dyplomata po dłuższej, pełnej napięcia chwili ciszy. Swoim pełnym
dezaprobaty spojrzeniem nie krył urazy, którą chował do Rudowłosej, a która w
chwili śmierci Wandy jedynie wzmogła się na sile. Roztrzęsioną dłonią rozpiął
dwa guziki od kołnierzyka swojej czarnej koszuli, które utrudniały mu swobodne
oddychanie. Tylko jedna, jedyna myśl o Wiki wystarczyła by poczuł napływające
do jego oczu, palące łzy rozgoryczenia. Poczucie straty i niesprawiedliwości z
każdą kolejną minutą potęgowało gniew
Hiszpana, który nie do końca świadomie skierował go na własną
jedynaczkę.
- Założę się, że gdyby
tylko mogła na pewno przyleciała by wcześniej…by móc jeszcze zdążyć się z nią
pożegnać- płynące z serca słowa Jose jedynie mocniej zirytowały rozżalonego
dyplomatę.
- Praca była dla niej
ważniejsza, niż matka- odparł beznamiętnie urażony Consalida, zaciskając mocno drżące
z emocji ręce na powierzchni kierownicy. Knykcie jego sadych dłoni zbielały
momentalnie, a silny uścisk pozostawił po sobie ślad na miękkiej, brązowej
skórze tapicerki.
- Wiesz o tym, tak
dobrze jak i ja, że to stek bzdur !- szczerze obruszył się del Rio, odpinając
swój pas bezpieczeństw. Żyłka na jego opalonym
południowym słońcem czole pulsowała niebezpiecznie, zdradzając zdenerwowanie.-
Założę się, że Wiki nie mogła postąpić inaczej – stwierdził nieznoszącym
sprzeciwu głosem Argentyńczyk – Właśnie
ze względu na to, będzie potrzebowała cię teraz jeszcze bardziej- dodał z
przekonaniem ,głośno zatrzaskując ze
sobą drzwi samochodu – Jesteś jej ojcem, jedyną rodziną – podkreślił wyraźnie,
obchodząc pobłyskujący w świetle latarni pojazd dookoła. Teraz znalazł się tuż
obok miejsca kierowcy, z góry patrząc na wciąż siedzącego w bezruchu
przyjaciela.
- Gdzie w takim razie była moja córka kiedy
najbardziej jej potrzebowaliśmy ?- zaczął poważnym tonem Ricardo, rozkładając
ręce w geście bezsilności.- Jedyne dziecko, lekarz, a przeszła nad chorobą
matki zupełnie obojętnie ?- zastanawiał się głośno , zupełnie krzywdząc Wiki w
swych osądach.
- Jesteś dla niej
niesprawiedliwy - westchnął głośno del Rio, otwierając drzwi prowadzące do
siedzenia kierowcy.- Zawsze wymagałeś od niej zbyt wiele….- dodał, potakując
sobie głową- Ale to surowość to już prawie okrucieństwo !- uniósł się
Argentyńczyk, niemal siłą zmuszając Ricardo by powstał z pokrytego ciemną skórą
fotela.
- Okrucieństwem było
ukrywanie przede mną prawdy o stanie zdrowia Wandy- odparł roztrzęsionym głosem
Hiszpan, wręczając przyjacielowi klucze do samochodu.
- Wiktoria zrobiła to
by oszczędzić ci cierpienia, nie widzisz tego ?- zapytał retorycznie Jose- Dla
niej to też nie była łatwa sytuacja- westchnął ze zrozumieniem, pocierając
dłonią mokre ze zdenerwowania czoło - Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś ?-
zapytał wyczekująco, zajmując siedzenie kierowcy. Wzburzony Consalida od razu
prawidłowo odczytał jego intencje, siadając na miejscu pasażera. Dobrze zdawał
sobie sprawę z tego, że prowadzenie pojazdu w jego stanie jest skrajnie
nieodpowiedzialne.
- Czy to ważne ?!-
odburknął lekceważąco dyplomata, choć już od dawna odrzucał połączenia
telefoniczne od Rudowłosej. Dla Jose natomiast cały obraz sytuacji stał się
wraz z tymi słowami Hiszpana już zupełnie klarowny. Argentyńczyk zerknął
jeszcze na przyjaciela przenikliwym wzrokiem, po czym przekręcił kluczyk w
stacyjce kabrioletu.
- Teraz macie już
tylko siebie- przyznał spokojnym, zachrypniętym głosem wąsacz, ruszając mercedesem
w kierunku pobliskiego, luksusowego hotelu, w którym zatrzymał się wraz z żoną.
Wciąż nie spuszczał uważnego spojrzenia swych brązowych, ciemnych oczu z twarzy
zafrasowanego dyplomaty, który milczał jak zaklęty przez następne kilkanaście
minut jazdy samochodem. Spochmurniały Consalida już w zupełnej ciszy, z nieodgadnionym
wyrazem twarzy wpatrywał się w mijane przez nich, tętniące życiem i hałaśliwą
wrzawą ulice stolicy.
- Tak, mogę liczyć
tylko na siebie- szepnął pod nosem Ricardo, marszcząc w napięciu pomarszczone
czoło. Z każdą kolejną myślą o Wiki jego serce paradoksalnie stawało się coraz
bardziej zatwardziałe. Jakaś cząstka jego duszy obwiniała córkę za ten stan
rzeczy, a świadomość tego, że jej widok z pewnością po raz kolejny przywróci w
jego umyśle bolesną falę wspomnień o Wandzie powodował chłodne ukłucie w jego
klatce piersiowej. Jeszcze nieświadomy tego dyplomata za wszelką cenę pragnął
uchronić się od tego dojmującego bólu. Nie mógł mieć wówczas pojęcia, gdzie
zawiedzie go ta chęć ucieczki od przeszłością.
***
Dobrze mu znany,
czysty, metaliczny dźwięk brązu siedemnastowiecznych dzwonów kościoła San
Isidro zwykle wzywający wiernych na modlitwę, tym razem nie zwiastował
mieszkańcom Madrytu dobrej nowiny. Kolejny cztery głośne uderzenia coraz
wyraźniej odbijały się echem w świadomości Consalidy, przyprawiając go o
szybsze bicie serca.
- Już nadszedł czas-
szepnął głucho Jose, otwierając przed Ricardo drzwi czarnego range rover’a.
Pogrążony w smutku Hiszpan wysiadł momentalnie z samochodu przyjaciela,
zdejmując ze swojej twarzy równie czarne jak jego garnitur okulary
przeciwsłoneczne. Podkrążone i niespotykanie puste oczy dyplomaty zdradzały
bezsenność poprzednich nocy, a nowa, nieprzyjemna zmarszczka szpetnie zdobiąca
jego czoło zwiastowała ogrom trosk, które przeżył w ciągu ostatnich dni. Z
zupełną już obojętnością względem otaczającego świata, Hiszpan niczym widmo
udał się w stronę barokowego sanktuarium, nie czekając nawet na biegnącego przy
jego boku Argentyńczyka, który próbował osłonić
swojego przyjaciela parasolem przed płynącymi z nieba strugami wody.
Poruszający się po omacku Ricardo nawet nie dostrzegł ulewnego deszczu, w tym
momencie było mu naprawdę wszystko jedno. Deszcz, wiatr, a nawet śnieg, nic nie
zdołałoby go wzruszyć, on nie odczuwał zaskakująco niskiej jak na marzec
temperatury na zewnątrz, czuł jedynie przejmujący chłód coraz szybciej
narastający w jego wnętrzu.
- Zobacz, jak wiele
osób przyszło ją pożegnać- mruknął cicho Jose do siedzącej przy jego boku żony,
gdy wreszcie znaleźli się w ciepłym wnętrzu zabytkowej budowli. Orzechowe oczy
pani del Rio zaszkliły się momentalnie, gdy obejrzała się za siebie,
dostrzegając pełne ławki żałobników. Dobrze wiedziała, że Ricardo jako
szanowany dyplomata jest w pewien sposób osobą publiczną, dlatego spodziewała
się zobaczyć wielu pracowników zarówno argentyńskiej, francuskiej, a także
polskiej ambasady, ale ilość przybyłych osób zdecydowanie przerosła jej
wyobrażenia. Penelope zdążyła już zapomnieć, że Wanda jako uprawniony tłumacz
przysięgły wielokrotnie angażowała się w działalność organizacji non-profit,
nie chełpiąc się przy tym rezultatami swojej pracy. Karierę męża zawsze
stawiała na pierwszym miejscu, uważając swoje obowiązki w wielu działalnościach
charytatywnych za oczywisty odruch serca, a nie stały, prawdziwy zawód.- Nie
doceniała samej siebie- westchnęła w myślach latynoska, a źrenice oczu czarnowłosej poszerzyły się ze
wzruszenia. Cieszyła się, że to właśnie ci zwykli ludzie, którym Polka pomogła
w przeszłości pamiętali o bezinteresowności jej przyjaciółki.
- Chyba powinni już tu
być – zastanawiał się nerwowo del Rio, mierzwiąc swoje bujne wąsy. Złoty,
markowy zegarek znajdujący się na jego
nadgarstku wskazywał już prawie godzinę jedenastą.
- Znasz Diego, na
pewno zaraz tu będą- uspokajała go Penelope, mocniej ściskając dłoń męża.
Siedzący przed nimi zupełnie zobojętniały Consalida, który pozbawionym wyrazu
wzrokiem wpatrywał się w stojącą przy ołtarzu, dębową trumnę przyprawiał ich o
wciąż ponawiający się przypływ żalu i troski. Hiszpan zdawał się być cieniem
dawnego siebie.
- Miał odebrać Wiki z
lotniska już ponad godzinę temu- dalej
martwił się Argentyńczyk, po raz kolejny obracając głowę w stronę ogromnego,
misternie rzeźbionego portalu przy wejściu do świątyni- On nie powinien
siedzieć tam zupełnie sam- zauważył drżącym głosem czarnowłosy mężczyzna,
zerkając z uwagą na zwieszoną w rezygnacji głowę siedzącego w samotności,
niemal już zupełnie siwowłosego Hiszpana. Jakby w odpowiedzi na jego słowa
masywne, drewniane drzwi do kościoła otworzyły się wpuszczając do środka nie
tylko chłodny, wilgotny powiew wiatru, ale także dwójkę tak bardzo
wyczekiwanych, niemal już spóźnionych na ceremonię osób. To nagłe i dosyć
głośne wejście do pogrążonej w ciszy budowli wyraźnie zwróciło na siebie uwagę
zebranych, sprawiając że ich pełne napięcia, ciekawskie spojrzenia momentalnie
powędrowały w kierunku wchodzącej do środka pary. Postać młodej kobiety o
falujących od deszczu, długich, miedzianych włosach, w której wielu z obecnych
rozpoznało córkę zmarłej, szczególnie wzbudziła zainteresowanie przybyłych,
którzy nie bacząc na charakter uroczystości, wymienili ze sobą sugestywne
spojrzenia i wścibskie szepty.
- Nareszcie- odetchnął
z ulgą Jose, napotykając wzrokiem na pokrytą perlistymi łzami, niezwykle bladą
twarz chrzestnej córki, której policzki zaróżowiły się momentalnie, gdy tylko dostrzegła
niezliczone, ciekawskie spojrzenia wysyłane w jej kierunku. Rudowłosa
przełknęła głośno ślinę, przeczuwając, że zapewne właśnie w tej chwili stała
się sensacją wśród przybyłych. Wiedziała, że w żaden sposób nie uda jej się
tego uniknąć. Jednak dla Wiktorii nic nie miało teraz znaczenia. Jej umysł
zajmowały jedynie dwie, tak bliskie jej
sercu osoby, których wspólną drogę brutalnie przekreśliła śmierć. W jej
pogrążonym w żałobie sercu było miejsce tylko i wyłącznie na wspomnienie
promieniującej twarzy uśmiechniętej mamy, która pozornie surowym głosem ganiła
rozrabiającą, wówczas kilkuletnią Wiki. Świadomość faktu, że już nigdy nie
będzie dane jej usłyszeć słów reprymendy
matki i niekończących się rad powodowała chłodny ucisk w okolicach serca
Rudowłosej. Myśl, że już nigdy nie będzie mogła znaleźć tak potrzebnego jej
ukojenia w wyrozumiałych ramionach Wandy, że nie będzie w stanie zwierzyć się
jej ze swoich problemów i trosk jedynie potęgowała jej smutek. Niespodziewany,
silny ruch rozwijającego się w jej ciele maleństwa również przyprawił ją o
przypływ gorzkich łez. Fakt, że Wanda nawet nie zdążyła dowiedzieć się o zbliżających się narodzinach
wnuka powodowała napływ wyrzutów sumienia w sercu Wiki. Rudowłosa dobrze
wiedziała, że jej mama bardzo pragnęła zostać babcią i doczekać chwili, w
której jej jedynaczka wreszcie ułoży sobie życie, choć Rudowłosa czuła, że
zapewne nie w taki sposób Wanda wyobrażała sobie ten moment w życiu jedynej
latorośli. Śmierć matki właściwie dopiero w tej chwili zaczęła na dobre wkradać
do umysłu Wiki, sprawiając że jej oddech przyspieszył niepostrzeżenie, a pewny
krok ,którym zdążała w kierunku ojca zachwiał się momentalnie. Na szczęście
podążający tuż za nią Diego zauważył tą nagłą zmianę i w ostatnim momencie
podtrzymał Rudą swoim silnym ramieniem. Tłumione wcześniej przez młodą chirurg
emocje dokładnie w tym momencie ze zdwojoną siłą dotarły do każdej komórki jej
ciała, sprawiając, że niezliczone, krystaliczne łzy bezwiednie zaczęły spływać
po śnieżnobiałych policzkach dziewczyny. Jej nieobecne, szmaragdowo-zielone
spojrzenie i drżące, smukłe dłonie wyraźnie zaniepokoiły jej towarzysza zabaw z
czasów dzieciństwa, który nie bacząc na pytający wzrok swojego ojca niemal
zmusił rozbitą przyjaciółkę by usiadła w pobliskiej, drewnianej ławce.
- Wszystko w porządku,
Wiki ?- zapytał z wyczuwalną troską młody Argentyńczyk, zerkając uważnie na
pogrążoną w rozpaczy, mokrą ode łez twarz przyjaciółki. Jej przyspieszony,
nieregularny oddech i ta nagła zmiana w zachowaniu Rudej szczególnie zwróciły
na siebie jego uwagę, gdyż spostrzegawczy del Rio zdążył dostrzec wyraźnie już
zaokrąglony brzuch młodej chirurg, który ta skrzętnie skryła pod długim, luźnym płaszczem.
- Tak- cicho skłamała Rudowłosa, nawet przez moment
nie zerkając na przyjaciela. Jej wzrok skupiony był na postaci załamanego taty,
który samotnie zajmował pierwszą ławkę, tuż przy trumnie małżonki.- Muszę do
niego iść- stwierdziła nieznoszącym sprzeciwu głosem Wiki, wstając momentalnie.
Nie zważając na powstrzymujące słowa czarnowłosego mężczyzny była
zdeterminowana by dopiąć swego, wiedziała że powinna być teraz przy ojcu. W
chwili gdy zajęła miejsce tuż obok niego i z bliska przyjrzała się jego twarzy,
głos ugrzązł jej w gardle, a poczucie żalu i niesprawiedliwości wypełniło jej
umysł. Nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie. Jeszcze nigdy nie
obserwowała jego łez. Ta obojętność i wyraz głębokiego strapienia widocznie
odbijający się na jego obliczu przeraził ją tym mocniej niż bardziej pasujący do
niego w tej sytuacji wybuch żalu. Dotknięta tym widokiem lekarka delikatnie
uścisnęła dłoń taty w geście wsparcia, sprawiając że intensywnie zielone
spojrzenia ich oczu wreszcie się skrzyżowały. Consalida z chłodną obojętnością odwrócił od córki swój
wzrok, ponownie przenosząc go w stronę trumny żony. Nie wypowiedział w kierunku
Wiki ani jednego słowa.
***
Pogrążony w ciszy
dyplomata od ponad dwóch godzin stał samotnie tuż przy lodowatej, marmurowej
płycie rodzinnego grobowca. Jego nieobecne oczy wciąż na nowo przesuwały się
wzdłuż świeżo wyrytych liter układających się w tak dobrze znane mu imię
ukochanej żony. Ricardo tęsknie przejechał swoją opaloną dłonią po połyskującej
od deszczu powierzchni nagrobka. Słowa córki jak i przyjaciela nie trafiały do
jego świadomości. Consalida nieprzejęty ich prośbami, nadal nieugięcie nie
ruszał się z miejsca, mimo starań Jose moknąc we wciąż nieustającym deszczu. Drżąca z
zimna i emocji Rudowłosa, na której barki spadło przyjmowanie kondolencji,
ledwie zachowywała równowagę. Dojmujące wrażenia dzisiejszego dnia mocno dały
jej się we znaki, a stan taty jedynie potęgował jej przygnębienie. Wiktoria
była na prawdziwej granicy rozpaczy, ale wiedziała, że musi wytrzymać, że
powinna znaleźć siłę nie tylko z powodu ojca, ale także ze względu na
rozwijającego się pod jej sercem maluszka, który wyczuwając troski swojej mamy,
zaczął kręcić się niespokojnie. Wyraźnie zaskoczona jego niespotykaną
dotychczas ruchliwością Wiki zaniepokoiła się momentalnie, próbując uspokoić
swoje przyspieszone tętno. Ostatnią rzeczą, której pragnęła było by targające
nią emocje i stres wpłynęły niekorzystnie na zdrowie dziecka. Nie mogła w
żadnym wypadku sobie na to pozwolić, zwłaszcza teraz, gdy kilka ostatnich
tygodni spędziła na oddziale z wciąż nie ustającą możliwością utraty ciąży.
- Ricardo, już pora na
nas – zaczął ciepłym, wyczekującym głosem Argentyńczyk z troską obserwując
przemoczonego do cna przyjaciela. Wyrwany z rozmyślań Consalida wreszcie
przeniósł swoje spojrzenie w stronę rozmówcy. Jego zielone oczy błyszczały się
nienaturalnie, a żyłka na jego pomarszczonym czule pulsowała niebezpiecznie. W
ciągu ostatnich dwóch godzin oblicze Hiszpana zmieniło się diametralnie.
Zasępiony Ricardo uważnie przyjrzał się czekającym przy pobliskiej alejce czworgu osób, w których z łatwością rozpoznał swoją córkę, a także pozostałych
członków rodziny del Rio.
- Tak, już czas-
odparł pozbawionym wyrazu głosem, wreszcie godząc się odejść z przyjacielem w
stronę zaparkowanego nieopodal samochodu.
***
Consalida gdy tylko
znalazł się w murach swojej willi, nie czekając nawet aż towarzysze zdejmą
wierzchnie okrycia, bez słowa udał się w stronę znajdującego się na pierwszym
piętrze gabinetu z jak najszybszym zamiarem sięgnięcia po tak potrzebne mu w
tej chwili kubańskie cygaro. Tą jedną myślą zdawał się odrzucić od siebie
tysiące bolesnych wspomnień wciąż na nowo bombardujących jego wymęczony umysł. Dobrze
mu znany widok pomieszczeń rodzinnego domu powodował jedynie narastające
uczucie wstrętu w sercu Hiszpana, który stojąc nad grobem żony zrozumiał, że
życie w Madrycie skończyło się dla niego już bezpowrotnie. Ricardo wydawało
się, że powinien jak najszybciej uciec od tego narastającego bólu, od
przeszłości, która ściśle wiązała się w jego świadomości z postacią Wandy.
- Może lepiej zostawmy
go samego na te kilka minut – zaproponował zachrypniętym głosem starszy del Rio,
zerkając z widoczną troską na ściągającą beżowy płaszcz postać milczącej
Rudowłosej, która słysząc jego słowa kiwnęła potakująco głową.
- Pani Juanita czeka z
obiadem…- przypominała sobie Penelope urywając w pół słowa w chwili w której
dostrzegła obecną sylwetkę swojej chrześnicy. Idealnie dopasowana, czarna,
koronkowa sukienka doskonale leżała na szczupłym ciele Rudowłosej, choć
wyraźnie podkreślała ona jej odmienny stan. Mimo szczerych chęci sympatycznej
Argentynce nie udało się w pełni ukryć wyrazu zaskoczenia, który momentalnie
pojawił się w jej orzechowych oczach.
- Och kochanie,
gratulacje ! – wydukała łamiącym się głosem uczuciowa Latynoska, bez cienia
skrępowania przytulając do siebie Wiktorię. Wbrew swoim przypuszczeniom Ruda najbardziej
teraz tego potrzebowała, zwykłych słów ciepła i mocnego, niosącego wsparcie
uścisku. Właśnie w tym momencie, w którym Wiki straciła matkę, okazało się, że
potrzebowała jej jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Dziękuję- odparła
cicho, nerwowo zakładając miedziany kosmyk swoich długich włosów za ucho. Wiktoria
przylatując do Hiszpanii wiedziała, że już dłużej nie ukryje ciąży i będzie
musiała zmierzyć się z tak niechcianymi przez nią w tej chwili pytaniami, choć instynktownie
czuła, że jej poczciwa ciocia w przeciwieństwie do ojca nie będzie czyniła jej
wymówek. To właśnie reakcji Ricardo młoda chirurg obawiała się najbardziej.
Wizja nieuchronnej rozmowy z ojcem przyprawiała ją o szybsze bicie serca.
Teraz, gdy na świecie nie było już łagodzącej ich spory Wandy, Wiktoria nie
wiedziała w jaki sposób może zakończyć się ta czyhająca na nią konfrontacja z upartym
oraz niezwykle stanowczym tatą.
- Który to już miesiąc ?- dopytywała się ze szczerym
zainteresowaniem starsza kobieta, przenosząc swój wzruszony wzrok na widocznie
już zaokrąglony brzuch Rudej. Bez wątpienia ciąża Rudowłosej była już w
zaawansowanym stadium.
- Szósty- odparła zgodnie z prawdą Wiktoria, nie mogąc ukryć
delikatnego uśmiechu. Nieukrywana radość i entuzjazm malujący się na twarzy
cioci Penelope był jedynym, miłym akcentem dzisiejszego dnia. Prawdę mówiąc
osamotnionej Rudej nie było dotychczas dane słyszeć szczerych gratulacji i tych
z pozoru naturalnych pytań zwykle towarzyszącym zbliżającym się narodzinom
dziecka i świadomość tego faktu, wraz ze słowami cioci boleśnie dotarła do jej
umysłu. Wybierając życie w Londynie kilka miesięcy temu, Consalida niemal
zupełnie pozbawiła się wsparcia i troski ze strony bliskich i przyjaciół.
Wówczas dobrze wiedziała z czym będzie wiązał się ten nieuchronny krok.
- To naprawdę cudowna wiadomość- przyznała ciepło kobieta,
uśmiechając się nostalgicznie. Penelope jako bliska przyjaciółka Wandy
wiedziała o diagnozie, która przed laty spadła na młodziutką Wiki. Pani
Consalida obawiała się, że jej córka nie będzie miała większych szans na macierzyństwo
i pełne, rodzinne szczęście. Myśl, że matce Rudowłosej nie było dane doczekać zbliżających
się narodzin wnuka lub wnuczki spowodowała jeszcze większe wzruszenie w sercu
czułej Latynoski, która sama miała prawdziwą obsesję na punkcie dwójki własnych
wnucząt.- Pewnie przyszły tata nie posiada się z radości- stwierdziła z
przekonaniem rozochocona starsza kobieta, nonszalancko poprawiając dłonią
niesforny lok, który niezamierzenie wyplątał się z misternego koka jej
hebanowych włosów. Pani del Rio nawet nie przypuszczała jak bardzo jej zupełnie
naturalne słowa nieoczekiwanie dotknęły Rudowłosą, która czuła, że na jej sercu
z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez matkę chrzestną, zaciska się
zimna niczym lód tkanina. Na jej dziecko nie czekał podekscytowany ojciec. Wiki
zaczęła godzić się z tym faktem jak i z wizją samotnego macierzyństwa. To była
jej decyzja, najsłuszniejsza z możliwych , jak wówczas sądziła. Jednak w jaki
sposób miała poinformować o tym stanie rzeczy swoich bliskich ? Nie
przypuszczała, że zadanie to spadnie na nią tak szybko i okaże się być tak
ogromnym wyzwaniem. Narastająca w gardle Rudowłosej gula, mimo szczerych chęci
młodej chirurg, uniemożliwiła jej wypowiedzenie choć jednego słowa.
- Może pozwolisz dziewczynie wreszcie coś zjeść ?- wtrącił
się upominającym głosem wuj Jose, zerkając na Wiktorię porozumiewawczo. Wiedział,
że słowa żony i jej spontaniczne, acz
nieco wścibskie pytania są efektem niemal matczynej troski Penelope, ale
prawdziwie obawiał się, że zaaferowana Argentynka może posunąć się ze swymi
nieustającymi dociekaniami o krok za daleko. Widocznie posmutniałe oblicze
Wiki, która z nieodgadnionym spojrzeniem wciąż zerkała na swoje dłonie, klarownie
wskazywało na to, że młoda lekarka stanowczo nie ma zarówno siły, jak i ochoty
na poruszanie tego widocznie trudnego dla niej tematu, a już w szczególności dzisiejszego
wieczoru. Jose zdążył zorientować się, że to właśnie odmienny stan Rudowłosej
był powodem, dla którego Consalida wcześniej nie złożyła wizyty w rodzinnym
domu. Świadomość faktu, że Ricardo nie wspomniał mu wcześniej ani słowem o tym,
że już wkrótce zostanie dziadkiem w
zupełności nakreśliła mu obraz sytuacji sprawiając, że czoło del Rio
przyozdobiła duża, podłużna zmarszczka. Argentyńczyk znał Wiki od dziecka i
zwyczajnie zaczynał się o nią martwić. Wiedział, że Ruda zataiła ten istotny
fakt nie bez powodu. Coś więcej musiało kryć się za postępowaniem młodej
chirurg, to było pewne. Jej pozbawione wyrazu spojrzenie, które udało mu się
przez krótką chwilę dostrzec po słowach małżonki, coraz wyraźniej dawało mu do
zrozumienia, że chrzestna córka znajduje się obecnie na życiowym zakręcie. Kwestię
tą może udało się ukryć Wiki przed Penelope, czy Diego, ale na pewno nie przed
nim. Uważnym, ciemnym oczom Argentyńczyka nic nie mogło umknąć. Jose znał dobrze
swoją małą złośnicę, która jeszcze jako rozrabiająca dziewczynka często
zwierzała się sympatycznemu wujowi ze swych niewinnych sekretów, czy dziecinnych,
acz czasem niebezpiecznych zabaw i psikusów. Szmaragdowe oczy Wiki nie
potrafiły ukrywać prawdy, czy powściągać emocji tak jak ich właścicielka. Jose
nigdy dotąd nie widział ich w takim stanie. Malujące się w jej intensywnie
zielonych tęczówkach ból i cierpienie
nie były związane jednie ze śmiercią Wandy. Myśl, że załamana Wiktoria
przyleciała do Hiszpanii na pogrzeb matki zupełnie sama, pozbawiona wsparcia, w
zaawansowanej ciąży nie pozostawiała złudzeń. Przenikliwy wąsacz domyślił się,
że za tą widoczną zmianą zachowania Consalidy kryje się ogromny zawód, którego ta
najprawdopodobniej doznała ze strony
ojca swojego nienarodzonego maleństwa. Samo założenie takiego obrotu wydarzeń
wywołało ukłucie złości w umyśle Jose, który mógł poszczycić się wrodzonym
darem empatii. Perspektywa faktu, że ktoś ważył się złamać serce jego małej Wiki
sprawiała, że krew w żyłach Argentyńczyka zaczęła płynąć ze zdwojoną
prędkością.
- Wyjątkowo muszę się z tobą zgodzić, Jose – Penelope
przyznała mężowi słuszność, kuszona korzennym aromatem smakowitego posiłku
razem z synem i Wiktorią podążając w kierunku przestronnej jadalni, w której
znajdował się ogromny, dębowy, suto zastawiony prawdziwie hiszpańskimi potrawami
stół.
Wspólny posiłek zdawał się ukoić nieco myśli Rudowłosej,
gdyż obdarzona przez męża sugestywnym spojrzeniem del Rio postanowiła chwilowo
powstrzymać swój potok pytań. Rozmowa przy stole kompletnie się nie kleiła, a
po kilku komentarzach Diego związanych z panującymi na zewnątrz warunkami
atmosferycznymi, w rozległym, urządzonym w tradycyjnym stylu, połączonym z
jadalnię salonie zapadła długa, kamienna, niczym niezmącona cisza. Pogrążona we wspomnieniach
Ruda mimo szczerych chęci nie potrafiła zmusić się do zjedzenia choć jeszcze
jednego kęsa pysznego dania przygotowanego wcześniej przez uzdolnioną
kulinarnie Juanitę. Zapach znanych z dzieciństwa przysmaków niespodziewanie ją
odrzucał, sprawiając, że jedynie smętnie mieszała widelcem po talerzu. Wszystko
w tym domu, począwszy od zastawy, a skończywszy na kolorze zasłon przypominało jej nieustannie o mamie, której brak coraz dotkliwiej docierał do jej świadomości. Przebywanie w
tym miejscu bez promieniującej obecności Wandy sprawiało jej niemal namacalny
ból, to właśnie ona była dla Wiktorii synonimem tego miejsca, ostoją rodzinnego
ciepła.
- Wiki, prawie nic nie zjadłaś- zauważyła słusznie starsza
kobieta, posyłając chrześnicy karcące spojrzenie. Wbrew sugestiom męża nie
zamierzała się dłużej powstrzymywać- Musisz o siebie szczególnie dbać – dodała w
swoim stylu del Rio- Twój maluch jest teraz najważniejszy – Argentynka dotknęła
delikatnie ramienia młodej Consalidy.
- Tak, wiem ciociu- przytaknęła pozbawionym wyrazu głosem
Rudowłosa, zakładając kosmyk włosów za ucho – Chyba muszę się położyć …– przyznała
otwarcie, pocierając pulsujące skronie. Wrażenia dzisiejszego dnia
wyraźnie dały jej się we znaki, sprawiając, że młodej lekarce ledwie udawało
się zachować równowagę. Consalida była wyczerpana i jedyną rzeczą, o której
marzyła w tym momencie była odrobina spokojnego, kojącego snu, która wreszcie
przyniosła by jej chwilę wytchnienia. Zwyczajnie Wiktorii brakowało już siły by
dalej mierzyć się z realiami okrutnej rzeczywistości. Pragnęła by ten dzień
wreszcie, raz na zawsze się zakończył.
- W takim razie na nas już pora- zauważył ciepłym głosem
starszy jegomość, momentalnie podrywając się z krzesła.
- Na pewno wszystko jest w porządku ? – dopytywała
zafrasowana Penelope, odnotowując zmęczenie malujące się na twarzy Rudej.
- Tak- odparła automatycznie Rudowłosa, wysilając się na
ledwie dostrzegalny uśmiech- Dziękuję wam za wszystko, naprawdę…- wyznała
szczerze, czule żegnając się z rodziną del Rio tuż przy prowadzących na
zewnątrz drzwiach. Ricardo Consalida już od ponad godziny znajdował się w swoim
gabinecie i prawdę mówiąc nie miał najmniejszego zamiaru żegnać się z gośćmi.
Zmartwiony tym stanem rzeczy Jose uniósł sugestywnie oczy ku górze, wzdychając
przy tym ciężko.
-Dasz sobie sama z nim radę ?- dopytywał z troską
Argentyńczyk , gdy żona i syn opuścili już wnętrze budynku.
- Czeka nas dłuższa rozmowa- stwierdziła pewnie Wiktoria, głośno
wypuszczając ze swych płuc powietrze. Naprawdę martwiła się o jej przebieg.-
Choć chyba najpierw zaniosę mu coś do jedzenia….- zauważyła troskliwie,
zerkając na czekające na pobliskim, jadalnianym stole nietknięte nakrycie.-
Wciąż jest zamknięty w gabinecie…Tak bardzo się o niego martwię- dodała ledwie
słyszalnie, opuszczając głowę w geście rezygnacji. Fala długich, miedzianych
włosów skutecznie ukryła nowe, gorzkie łzy zbierające się w kącikach oczu
Consalidy.
- Zobaczysz, wszystko się ułoży, mała- odparł przytłumionym głosem
del Rio, nie odwracając od Rudej uważnego spojrzenia swych ciemnobrązowych
oczu. Dla niego Wiktoria wciąż była tą kilkuletnią , rudowłosą dziewczynką beztrosko
bawiącą się wraz z Diego w ogromnym ogrodzie jego posiadłości . Młoda Consalida
była dla niego niczym rodzona córka, choć ich kontakt naturalnym biegiem rzeczy
nieco osłabł przez ostatnie lata z powodu dzielącego ich dystansu dziesiątek tysięcy
kilometrów.
- Chciałabym byś miał rację, wujku…-westchnęła ciężko młoda
lekarka, nieprzekonana co do jego słów. Rezygnacja malująca się na jej
pogrążonym w smutku obliczu niemal łamała serce wrażliwego Latynosa, w którego
pamięci Rudowłosa zawsze jawiła się jako niezależna i zdeterminowana
osoba. Już jako mała dziewczynka, Wiktoria potrafiła niejednokrotnie udowodnić swoją
silny charakter i samozaparcie. Utrata matki i piętrzące się wokół Wiki problemy niczym mroczny
cień otoczyły nieświadomą tego młodą lekarkę, odbierając jej podświadomie
nadzieję i wolę walki o lepsze jutro.
- Pamiętaj, że gdyby cokolwiek się działo…-zaczął poważnie del
Rio, nerwowo mierzwiąc swoje bujne, czarne niczym smoła wąsy. - Zawsze ci
pomogę – kontynuował stanowczym głosem, powoli zakładając na siebie, długi,
granatowy płaszcz.- Odwiedzimy was jutro…-dodał starszy pan, ściskając mocno chłodną
dłoń wciąż milczącej Rudowłosej. Ich spojrzenia wreszcie się skrzyżowały, a
staruszek chrząknął dwukrotnie, próbując na marne przywrócić spokojny ton swego
głosu. Brakowało mu słów pocieszenia w stosunku do Wiktorii. - Zamierzamy z
ciocią wrócić do Argentyny dopiero za tydzień, kiedy Ricardo…- urwał nagle,
przenosząc zagubiony wzrok na swe buty. Myśl o przyjacielu jedynie spotęgowała
jego poczucie bezsilności. Del Rio rozumiał, że zarówno Rudowłosa jak i jej
ojciec potrzebują teraz odrobiny czasu tylko dla siebie. Wbrew własnym,
niepokojącym przewidywaniom Argentyńczyk nie czuł się upoważniony już dłużej ingerować w ten
nienaruszalny stan żałoby po stracie, która tak boleśnie naznaczyła rodzinę
jego przyjaciela.- Trzymaj się, Tufillas- szepnął nieobecnym głosem Jose, pospiesznie zamykając
za sobą ciemne, orzechowe drzwi. Zmęczona Ruda oparła się o ich lodowatą
powierzchnię, z trudem opanowując oddech. Zimno drewna przynosiło jej zmysłom
choć chwilowe, acz ulotne ukojenie. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie jej
szczerej rozmowy z ojcem. Od śmierci Wandy nie wymienili ze sobą ani jednego
słowa. Prędzej czy później chwila ta musiała wreszcie nastąpić, choć Wiki
niczego tak nie obawiała się tak, jak konfrontacji z pogrążonym w niemej rozpaczy tatą.
Ich relacje nigdy nie należały do najłatwiejszych, a odejście Wandy miało
jedynie zwiastować pogorszenie się tych jakże napiętych stosunków.
***
Kłęby gęstego, aromatycznego dymu otuliły ledwie
dostrzegalną, żółtawą mgiełką sporych rozmiarów gabinet dyplomaty, znajdujący
się na pierwszym piętrze tradycyjnej, hiszpańskiej hacjendy. Rząd
zorientowanych na zachód, podłużnych okien wpuszczał do tego rozległego
pomieszczenia niezliczone promienie chylącego się ku linii horyzontu słońca. Złośliwe
błyski światła odbijały się w pokrytych glazurą, ręcznie malowanych kafelkach azulejo
zdobiących zabytkowy kominek, których niepowtarzalne wzory nawiązywały swą
geometrią do arabskiego dziedzictwa pobliskich terenów. Wystrój tego niezwykłego
wnętrza wskazywał wyraźnie na zamiłowanie jego właściciela nie tylko do luksusowych
materiałów, ale także podkreślał przywiązanie Hiszpana do swych korzeni.
Pieczołowicie odnowiony, wzniesiony z lokalnego piaskowca budynek, w którym z niezwykłym wyczuciem
odsłonięto drewniane elementy konstrukcyjne oraz zadbano o renowację stolarki
okiennej, świadczył o poszanowaniu państwa Consalida dla własnego charakteru
tego miejsca. Rodzinne portrety oraz historyczne, już pożółkłe mapy
geograficzne oprawione w stylowe ramy z ciemnego, egzotycznego drzewca zdobiły pokryte
chropowatym tynkiem ściany w kolorze złamanej bieli, które efektownie
kontrastowały z ciemnobrązowym, orzechowym parkietem. Celowo odsłoniętą,
kamienną ścianę z czerwonego piaskowca podkreślał rząd trzech masywnych,
hebanowych regałów, których wypełnione wiekowymi książkami półki sięgały niemal
do sufitu tego wyjątkowo wysokiego pomieszczenia. Stojące w centralnej części gabinetu
długie, mahoniowe, misternie rzeźbione
biurko, którego blat w tym momencie pokrywała sterta rozrzuconych w nieładzie
dokumentów i fotografii, stanowiło prawdziwe serce tego miejsca, niemal w równym
stopniu co stojąca przy wychodzącym na patio oknie, obita krwistoczerwoną,
zdobioną tkaniną sofa. Zrezygnowany
Consalida postanowił przysiąść właśnie w tym miejscu, w zupełnej ciszy
rozkoszując się chłodnym wiatrem otulającym jego spochmurniałą twarz, który
wpadał do środka poprzez otwartą na oścież, pomalowaną szaro-niebieską farbą
okiennicę. Już od ponad godziny Ricardo obserwował uważnie swój otoczony
kolumnadą, wewnętrzny ogród, który tworzyły zespół hodowanych w glinianych donicach drzewek
cytrusowych oraz znajdująca się w centralnym punkcie dziedzińca ,
charakterystyczna fontanna w kształcie głowy mitycznej Meduzy. Monotonny,
uciążliwy dźwięk uderzających o marmur kropel wody niespodziewanie koił wyczerpany
umysł Hiszpana, który był właśnie w trakcie wypalania już trzeciego,
kubańskiego cygara, które dostał na sześćdziesiąte urodziny od zaprzyjaźnionego
plantatora tytoniu. Trzy głośne stuknięcia w prowadzące do jego gabinetu drzwi
wyraźnie otrzeźwiły pogrążonego w rozmyślaniach Ricardo, który wciąż nerwowo
strzepywał tytoniowy pył do trzymanej w drżących dłoniach, kryształowej
popielniczki. Jednak uparty Hiszpan w dalszym ciągu postanowił nie odpowiadać
na wyraźne nawoływania córki. Jego myśli wciąż skupione były tylko i wyłącznie
na zręcznym pochwytywaniu drobinek wypalonego żaru w celu uniknięcia ich
kontaktu ze stylowym, perskim dywanem, dumnie zdobiącym ciemny parkiet.
Consalida dobrze wiedział jak jego żona nie znosiła tych maleńkich drobinek,
które w tak brutalny sposób wypalały niemal niedostrzegalne dziury w powierzchni
tego unikatowego elementu wystroju, zresztą tak szczerze przez niego
znienawidzonego. Wełniany towarzysz tego pomieszczenia był ślubnym podarkiem od
nielubianej przez Hiszpana ciotki Rosity. Teraz, kiedy zaciekła obrończyni zabytkowego chodnika odeszła, rozżalonemu
dyplomacie wydawało się, że ten absurdalny obowiązek ochrony wełnianego dywanu
spadł na jego barki. – Co za nonsens !- rozżalony mruknął pod nosem, gwałtownie
podrywając się z miejsca. Jej już nie ma. Ona tego nie zobaczy. Już nigdy cię
nie upomni. To koniec. Koniec. Każde to zdanie niczym echo odbijało się w jego
świadomości, sprawiając że bezwiednie zacisnął swoje pomarszczone dłonie w pięści.
Kolejny ucisk bólu w okolicach jego klatki piersiowej spowodował nieprzyjemny
grymas na twarzy załamanego Hiszpana. Czwarte, głośne stuknięcie w powierzchnię
dębowych drzwi jeszcze bardziej zirytowało dyplomatę, który nie miał
najmniejszej ochoty na konwersację, a już zwłaszcza nie miał zamiaru rozmawiać
z własną córką. W głębi serca myśl o Wiki jedynie pogarszała jego kondycję
psychiczną, gdyż cząstka jego osobowości obwiniała właśnie Rudowłosą za
tragedię, która go dotknęła. Nie potrafił, a raczej nie chciał jej wybaczyć.
Nie rozumiał, dlaczego córka nie przyleciała do rodzinnego domu kilka miesięcy
temu, z jakiego powodu nie wyjawiła mu otwarcie prawdy o stanie zdrowia rodzicielki.
Był na nią wściekły, a rozgoryczenie po stracie Wandy jedynie potęgowało ten
zbierający na sile przypływ gniewu. Świadomość faktu, że Ruda niemal spóźniła
się na pogrzeb własnej matki popychała roztrzęsionego Ricardo ku fali otwartego
rozczarowania.
- Tato, proszę…otwórz- prosiła łamiącym się, acz stanowczym
głosem Rudowłosa, która nie zamierzała tak po prostu zrezygnować z rozmowy z
ojcem. Zdawała sobie sprawę z tego, że dalsze ukrywanie prawdy jest w tym
przypadku kompletnie bezsensowne. Ponadto Wiki zwyczajnie potrzebowała jego
bliskości, uścisku rodzicielskiej miłości i zrozumienia, które pozwoliłyby zbierającym
się w kącikach jej oczu łzom znaleźć swobodne ujście. Tak bardzo go teraz
potrzebowała. Nie chciała, nie potrafiła już dłużej udawać…Zgrywanie silnej i
opanowanej w ciągu ostatnich tygodni zupełnie ją wykończyło. Wiktoria była o
krok od rozpaczy, chciała choć ten jeden, jedyny raz okazać swoją słabość…zmęczenie
obecnym położeniem, pragnęła wreszcie dać upust skrywanym emocjom i
najzwyczajniej w świecie pozbyć się tych niechcianych kłamstw, które przez
ostatnie miesiące coraz bardziej, niczym niewidoczny mur odgradzały ją od
rodziny. Młoda Consalida czuła, że tylko on będzie potrafił zrozumieć jej
stratę, w końcu razem dzielili ból po utracie ukochanej osoby. Co więcej
Wiktoria miała niegasnącą nadzieję na to, że mimo swych stanowych poglądów
ojciec zrozumie jej decyzję.- Przyniosłam ci obiad…musisz coś zjeść - Wiki nie
zamierzała się poddać, już od kilkunastu minut nie odstępowała drzwi do
gabinetu Ricardo ani na krok.- Mówię to nie tylko jako twoja córka, ale także
jako lekarz- dodała nieznoszącym sprzeciwu głosem, wzdychając ciężko.- Naprawdę
powinniśmy porozmawiać…- kontynuowała przygaszona, instynktownie dotykając dłonią
swój już wyraźnie zaokrąglony brzuch. Kolejny mocny kopniak maluszka, który
poczuła w tamtym momencie jedynie utwierdził ją w tym przekonaniu.
- Skoro tak twierdzisz…to wejdź- odparł szorstko Consalida,
przekręcając zamek w drzwiach. Nie czekając na córkę podążył w stronę biurka,
rozsiadając się wygodnie w skórzanym, beżowym fotelu. Rudowłosa nerwowo
założyła zagubiony kosmyk swych miedzianych włosów za ucho, uważnie rozglądając
się po dobrze sobie znanym pomieszczeniu, w którym od dwudziestu lat nie zaszły
nawet najmniejsze, kosmetyczne zmiany. Dotychczas w życiu jak i w gabinecie
Ricardo wszystko miało swoje stałe, niezmienne miejsce. Wiktoria przełknęła
głośno ślinę, po czym zajęła miejsce tuż naprzeciwko ojca, który zdawał się
celowo ignorować jej obecność w tym pokoju. Z największą delikatnością, po raz
kolejny uchylił drewniane wieko ciemnego pudełeczka, wyciągając z niego roznoszące
aromatyczny zapach, jasnobrązowe, kubańskie cygaro. Hiszpan nie obdarzył córki
nawet krótkim spojrzeniem, skupiając swoją uwagę tylko i wyłącznie na
rozpalaniu grubego zwitka, suszonych liści tytoniu. W tym czasie Wiki
przyglądała się obliczu taty w zupełnym milczeniu, odnotowując kilka wyraźnych
zmian w jego wyglądzie. Mimo że, od jej ostatniej wizyty w Hiszpanii minęło już
ponad pół roku, Rudowłosa w żadnym wypadku nie spodziewała się, że ojciec aż
tak bardzo zmieni się w ciągu tych kilkudziesięciu tygodni. Wiki z łatwością
dostrzegła jego zapadnięte, pokryte czarnym zarostem policzki, a także nowe,
podłużne zmarszczki tuż przy zaciśniętych, ciemnych ustach Consalidy oraz kolejne,
szpecące bruzdy wzdłuż linii gęstych, teraz już zupełnie siwych włosów
dyplomaty. Jednak to oczy ojca najbardziej ją zaniepokoiły. Były zupełnie
pozbawione zwykle towarzyszącego im blasku i pasji , a ich arktyczny chłód
niemal raził ją od środka.
- Tato…ja…- Wiktoria z trudem panowała nad własnym głosem,
wyczuwając nieprzyjemny ucisk w gardle.- Ja również tęsknię za mamą…-przyznała
szczerze, podchodząc bliżej biurka wciąż milczącego Consalidy, który wyraźnie
unikał jej wzroku.- Nie potrafię wyrazić, jak bardzo mi jej teraz brakuje…jak
mocno jej potrzebuję…- kontynuowała drżącym z emocji głosem, próbując
rozpaczliwie zmusić Ricardo by wreszcie na nią spojrzał. Był on jednak
nieugięty. Z wyrazem ironicznego rozbawienia przysłuchiwał się jej słowom.
- Ty jej potrzebujesz….tak ?- prychnął gniewnie, gwałtownie
podrywając się z fotela. Zdecydowanym krokiem przemierzył całe pomieszczenie w
kierunku wychodzącego na ogród okna. Odwrócił się plecami do wciąż siedzącej naprzeciw
biurka Wiki, nie zaszczycając postaci córki nawet jednym, przelotnym spojrzeniem.-
W takim razie powiedz mi, gdzie byłaś ! Gdzie TY byłaś, kiedy to ona potrzebowała ciebie …- kontynuował, mocno zaciskając
szczękę- Gdy z dnia na dzień traciła
pamięć i zmysły…- dodał ledwie słyszalnie, nieco łagodząc ton swego głosu. Jego
pogrążone w żalu i złości oczy rozbłysły niezdrowym blaskiem.
- Dobrze wiesz, że gdybym tylko mogła…zrobiłabym dla niej
wszystko- przyznała z pełnym przekonaniem Wiktoria, odgarniając z twarzy falę
długich miedzianych włosów- Byłam bezsilna, nie potrafiłam jej uratować…-
szepnęła cicho, ocierając wierzchnią stroną dłoni perliste łzy, które wartkimi
strumieniami zaczęły spływać po jej pokrytych bordowym rumieńcem policzkach.
Dobrze pamiętała te nieprzyzwoicie długie, nieprzespane noce, które wciąż
nieustannie poświęcała na analizowanie wyników badań mamy. To był wyrok. Jako
lekarz doskonale zdawała sobie sprawę, co oznaczała ta druzgocąca diagnoza, z
czym dokładnie się wiązała. Jednak jako córka nie mogła zaakceptować tej
sytuacji i to właśnie z tego powodu pozwoliła matce na kontynuowanie ryzykownej
terapii. Wciąż jasny i świeży był w jej pamięci obraz kłótni z Andrzejem, która
w dużej mierze miała swe źródło w skrywanej przed nią przypadłości Wandy Consalidy.
Wiki dobrze pamiętała jak bardzo zraniona i oszukana poczuła się, gdy prawda o chorobie
jej rodzicielki ujrzała światło dzienne. Była bezbrzeżnie rozczarowana faktem,
że Profesor postanowił w największej tajemnicy podać jej matce eksperymentalny
lek. Mimo że, widziała wyniki badań i
jawną poprawę, z którą wiązało się przyjmowanie przez Wandę specyfiku
Falkowicza, nie potrafiła mu tego wybaczyć. To właśnie kwestia
nieopatentowanego leku stanęła wówczas między parą chirurgów, nieodwracalnie
oddalając ich od siebie.
- Ale pozwoliłaś jej na ryzykowną terapię !- dalej upierał
się Consalida, czując przypływ bezgranicznego gniewu, który w jednej chwili
wypełnił jego serce.- To twoja wina, że ona umarła…- pogrążony w furii Ricadro
nie zamierzał miarkować swoich słów, a jego wyprute z wszelkich uczuć
spojrzenie momentalnie zmroziło krew w żyłach rozbitej Rudowłosej. Wreszcie
dyplomata zdecydował się przenieść swój wzrok na postać jedynej córki, której
szmaragdowe oczy zaszkliły się nienaturalnie. Nie mogła w to uwierzyć.
- Jak możesz tak mówić ! – uniosła się Wiki, krzyżując ręce
na piersi. Jej oddech już bezpowrotnie stracił swoją regularność, a tętno
przyspieszyło niepostrzeżenie. Dotknięta słowami taty Wiktoria bezwiednie
przygryzła swoje malinowe wargi. Nigdy nie spodziewała się usłyszeć z jego ust tych
jawnych słów oskarżenia. Wciąż nasilający się ból głowy nie pozwalał jej na zachowanie
równowagi. Rudowłosa czuła, że za moment wręcz straci świadomość. Każde kolejne
zdanie wypowiedziane przez ojca raniło ją niczym nóż, sprawiając że, jej
pogrążone w rozpaczy serce krwawiło jeszcze bardziej. W tym jednym momencie
Consalida poczuła się tak słaba, taka bezsilna. Przerastała ją ta rozmowa,
przerastałą ją sytuacja, w której się znalazła. W najczarniejszych snach nie
wyobrażała sobie, że rozmowa z dyplomatą może przybrać taki obrót.
- A skąd pewność, że to nie lek tego całego Profesora
doprowadził do śmierci Wandy ?!- zrozpaczony Ricardo dalej snuł bezpodstawne
wnioski, pocierając dłonią swoje pokryte czarnym zarostem policzki.- Dopilnuję
by poniósł za to odpowiednią karę – dodał beznamiętnie, zaciskając ogorzałe
południowym słońcem dłonie w pięści. Teraz złość i rozgoryczenie Hiszpana momentalnie
przeniosło się na postać nieznanego mu chirurga, o którym Wanda opowiadała mu
niegdyś w samych superlatywach. Zdeterminowany Hiszpan za wszelką cenę pragnął
znaleźć winnego tej sytuacji. Wydawało mu się wówczas, że przyniesie mu to tak
wyczekiwaną ulgę i choć trochę złagodzi ból, który z każdą kolejną minutą coraz
bardziej rozrywał duszę Ricardo.
- To nie wina leku… – stwierdziła pewnie Wiki, usilnie
próbując zapanować nad swym rozszalałym tętnem. Sama myśl o Andrzeju
przyprawiała ją o zimne ukłucie bólu w okolicach klatki piersiowej.- Wiem
dokładnie w jaki sposób dział ten specyfik i jasnym jest również, że to nie on
przyczynił się do powstania zatoru- dodała przekonywująco, z widocznym trudem opanowując
drżenie swego głosu. Wydawało jej się, że kapryśny los po raz kolejny srodze z
niej zakpił, stawiając ją w roli obrończyni dzieła Falkowicza. W końcu to
właśnie nowatorski farmaceutyk okazał się dla niego ważniejszy, niż uczucie,
które tak nieoczekiwanie się między nimi zrodziło. Jednak mimo wszystko Wiki
musiała oddać mu rację. Nieopatentowany środek naprawdę dział i realnie
poprawiał nie tylko wyniki badań, ale także komfort życia pacjentów. Rudowłosa
jako jedna z niewielu osób doskonale zdawała sobie sprawę z możliwości
specyfiku. Gdy przypadkowo natknęła się w jego gabinecie na intrygujący
segregator, nie omieszkała przejrzeć znajdujących się w środku dokumentów,
które krok po kroku doprowadziły ją do sekretnych badań klinicznych wciąż
prowadzonych przez ambitnego chirurga. Cząsteczka stworzona przez zespół
Profesora stanowiła ogromną szansę dla tysięcy cierpiących nie tylko na
stwardnienie rozsiane, ale także inne choroby układu krążenia. Rozgoryczenie
Ricardo nie mogło doprowadzić do odebrania tym rzeszom ludzi możliwości na
normalne życie.- Śmierć mamy mogła nastąpić w każdej chwili, bez względu na to czy zażywałaby ten środek, czy nie...- Wiktoria wreszcie zdecydowała się wyznać ojcu
tą druzgocącą prawdę, choć wypowiedzenie tego zdania kosztowało ją tak wiele. Z
opuszczoną w geście rezygnacji głową, pod osłoną swych długich włosów próbowała
ukryć gorzkie łzy, które wciąż na nowo wypełniały intensywnie-zielone tęczówki
młodej chirurg. Wzburzony Hiszpan nie odpowiedział na słowa córki, wciąż
nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu z wyrazem jawnej złości nadal goszczącym na jego napiętej ze zdenerwowania twarzy.
- Tak łatwo spisałaś ją na straty…-mruknął pod nosem, w dalszym ciągu unikając widoku jedynaczki. Wciąż kroczył błędnie po gabinecie, nie mogąc
znaleźć dla siebie miejsca. Consalida wręcz dusił się w swoim własnym domu.-
Wspominałaś, że zrobiłabyś dla niej wszystko….- zaczął chłodnym, z pozoru
wyważonym głosem Ricardo, wreszcie
przenosząc ostre niczym nóż spojrzenie swych szmaragdowych oczu na postać
Wiktorii.- Jednak nie mogłaś znaleźć czasu by przylecieć do rodzinnego domu
choć na te kilka dni ?!- podkreślił stanowczym, lodowatym głosem, który niczym
echo odbijał się w umyśle Wiktorii. -Kariera aż tak bardzo tobą owładnęła, co ?-
rzucił zaczepnie Hiszpan, wreszcie ponownie przysiadając na fotelu wprost naprzeciwko
córki. Z wyrazem dzikiej satysfakcji przypatrywał się wyraźnie pobladłej, już
niemal śnieżnobiałej twarzy Rudowłosej, która zamiast odpowiedzieć na słowa
taty, mocno uścisnęła jego dłoń w geście wsparcia. Wiki czuła, że wypowiadane
przez ojca zdania mają swoje źródło w ogromnym zawodzie, którego doznał. Pulsująca
na pomarszczonym czole dyplomaty żyłka i zaciśnięte w wąską linie usta zdecydowanie zwiastowały zbliżający się wybuch Ricardo, który z widocznym zniecierpliwieniem
odtrącił dłoń jedynej latorośli, kręcąc głową z niedowierzaniem. Był prawdziwie
wściekły i nie zamierzał tego ukrywać. Ciśnienie krwi w jego żyłach podniosło
się jeszcze bardziej, gdy wreszcie skupił swój wzrok już na dobre na postaci stojącej
tuż przed nim Wiktorii. Czarna, dopasowana sukienka wyraźnie eksponowała
zaokrąglony, ciążowy brzuch Rudowłosej, która westchnęła głośno, gdy tylko
zauważyła, że źrenice oczu dyplomaty poszerzyły się znacznie na ten widok.
- Nie mogłam przylecieć wcześniej tato, naprawdę- aksamitny
głos Rudej łamał się niezamierzenie. Wiktoria przełknęła głośno ślinę, widząc
wyraz najprawdziwszego zaskoczenia malujący się na obliczu sposępniałego
Hiszpana. Początkowy szok ustąpił teraz miejsca tysiącom pytań, które w jednej
sekundzie wypełniły umysł nieco oszołomionego tą nowiną Ricardo. Jednak ta
niespodziewana wiadomość, w żadnym stopniu nie potrafiła rozpromienić
burzowych, mrocznych chmur, które przysłaniały już niemal zupełnie serce upartego
Consalidy.
-Dlaczego przez te wszystkie miesiące ukrywałaś przed nami
prawdę ?- warknął, zaciskając mocniej usta. Czuł, że coś niepokojącego kryje
się za tym nietypowym zachowaniem córki.- Nie uważasz, że powinniśmy wiedzieć
?- uniósł ton swego wzburzonego głosu, po razkolejny podrywając się z fotela.
Zagubiony wzrok Rudowłosej i ta niespotykana u niej niepewność jedynie
potęgowały jego rozgoryczenie.- Ona powinna się dowiedzieć !- podkreślił z
wyraźnym wyrzutem, a jego oczy rozbłysły niebezpiecznie. Dyplomata był
świadomy, jak bardzo jego żona marzyła o pojawieniu się w ich rodzinie wnuka,
któremu mogłaby już bez reszty się poświęcić. Niejednokrotnie martwiła się o
to, czy uda jej doczekać tego szalenie ważnego wydarzenia w życiu jedynaczki.
Myśl, że być może Wanda znalazła by motywację do walki z chorobą na wieść o zbliżających
się narodzinach, już zupełnie wytrąciła z równowagi rozżalonego Ricardo.
Wydawało mu się wręcz, że Wiktoria poprzez zatajenie tego istotnego faktu,
pozbawiła własną matkę tych ostatnich chwil szczęścia i radości. Zupełnie jej
nie rozumiał.
-Nie chciałam dodatkowo martwić cię moimi problemami…-
westchnęła zrezygnowana chirurg, przygryzając boleśnie swoją dolną, malinową
wargę. Rozwijający się pod jej sercem maluszek po raz kolejny tego dnia
postanowił dać mamie dowód swojej ruchliwości, obdarowując ją kolejnym
kopniakiem. Dłoń Rudowłosej automatycznie powędrowała w stronę zaokrąglonego
brzucha w celu uspokojenia wiercącego się maleństwa, co nie uszło uwadze
zdenerwowanego Hiszpana. Nie był w stanie dopuścić do swojej świadomości faktu,
że już niebawem zostanie dziadkiem.
- Czyli rozumiem, że mam powstrzymać się od złożenia
gratulacji, skoro uznałaś swoich rodziców za niegodnych tej nowiny- odparł
gorzko Ricardo, niespotykanie lodowatym głosem. W jego obojętnym wyrazie twarzy
i wyzbytych wszelkich emocji oczach z trudem było doszukiwać się choć cienia
radości z powodu zbliżających się narodzin maleństwa. Wydawać by się mogło, że
wieść ta nie wywarła na jego zatwardziałym sercu żadnego wrażenia.
- To nie jest takie proste…- zaczęła z trudem Wiki, próbując
dobrać odpowiednie słowa. Rozmowa z ojcem była dla niej niczym spacer nad
przepaścią, jeden fałszywy krok, wypowiedziane niezamierzenie słowo mogło
kosztować ją zbyt wiele. Consalida obawiała się reakcji taty, dlatego tak długo
zwlekała z wyznaniem mu całej prawdy. Teraz już wiedziała, że nie ma odwrotu,
będzie musiała zmierzyć się z jawnym rozczarowaniem dyplomaty, które niechybnie
na nią spadnie. Wówczas Wiktoria nie przypuszczała, że surowy Hiszpan nie
będzie miał dla niej ani krzty wyrozumiałości, a żal i zawód doprowadzą go do
wypowiedzenia tak pochopnych i ostrych, acz nieodwracalnych słów.
- Domyślam się…- syknął sarkastycznie, nerwowo mierzwiąc
grzywę swych srebrzystych włosów. Krew w żyłach dyplomaty krążyła z zawrotną
prędkością. To było dla niego zbyt wiele. Dotychczas każda, nawet najmniejsza
zmiana w jego życiu związana była z długotrwałymi przemyśleniami i stopniowym
wdrażaniem ustalonych rozwiązań, teraz jednak cały, poukładany świat Hiszpana w
jednej chwili legł w gruzach. Myśl o czekającej go wkrótce, nowej rewolucji
przyprawiał go o natrętny ból głowy. Rzeczywistość z minuty na minutę coraz
bardziej przytłaczała przygnębionego dyplomatę, który tak naprawdę czuł się
bardzo zagubiony w tej sytuacji. Już nie było przy nim żony, która pomogła by
mu oswoić się z wirem nowych zdarzeń, który nie pytając o zgodę, porwał go w
swoje sidła.- Chyba jesteś mi winna jakieś wyjaśnienia ?- huknął ponaglająco,
po pełnej napięcia, krótkiej chwili ciszy. Mimowolnie zacisnął swoje dłonie w
pięści.
- Chciałam was poinformować, kiedy już wszystko się
unormuje…- dodała usprawiedliwiająco Wiktoria, zakładając zagubiony kosmyk
swych miedzianych włosów za ucho. Szmaragdowe spojrzenie Rudowłosej wyrażało szczerą
skruchę.-Tak bardzo bałam się, że mogę je stracić…- wyjaśniła pozbawionym
emocji głosem, nieudolnie próbując ukryć swoje wzruszenie. Strach o życie
maleństwa, który przez ostatnie tygodnie nieustannie jej towarzyszył pozostawił
prawdziwe piętno w sercu pozbawionej wsparcia oraz troski w tych trudnych
chwilach Wiki. – Poza tym dla mnie ono również było ogromną niespodzianką-
przyznała otwarcie, nie mogąc ukryć delikatnego uśmiechu. Choć bez wątpienia kompletnie
nieplanowane pojawienie się maluszka mocno skomplikowało i tak już wypełnione
problemami życie Wiktorii, ona nie potrafiła żałować, że już wkrótce zostanie
matką. Była pewna i zdecydowana. Pragnęła tego dziecka i nie potrafiłaby myśleć
o jego narodzinach w inny sposób. Dla niej ono było prawdziwym darem od losu, a
każdy ruch maluszka dodawał jej siły i nadziei do mierzenia się z okrutną
rzeczywistością.
- Niespodzianka to chyba delikatne słowo…- rozgoryczony
Ricardo nie panował nad własnym słowami, obdarzając córkę lodowatym
spojrzeniem.- Nieślubne dziecko zawsze jest rozczarowaniem- dodał cierpko, po
wymownej, długiej pauzie. Krew w jego żyłach zagotowała się, a rozdrażniony,
stanowczy Hiszpan musiał wreszcie dać upust swojej złości i wybuchowemu,
południowemu temperamentowi. Nie w taki sposób wyobrażał on sobie przyszłość
jedynaczki. Ricardo bez wątpienia był zatwardziałym tradycjonalistą i nie miał
najmniejszego zamiaru zmienić swoich poglądów nawet ze względu na własne
dziecko. Urażona duma i zawód jaki w jego mniemaniu sprawiła mu Wiktoria doprowadzał
go na skraj wytrzymałości. – Nie tak ją wychowaliśmy…- westchnął w myślach
spochmurniały Hiszpan, przygryzając nerwowo swoje ciemne, wąskie usta. – A jednak
zdecydowałaś, że je urodzisz … - zastanawiał się głośno, marszcząc w napięciu
czoło. – Co teraz ?- rzucił zaczepnie, zupełnie ignorując zaszklone oczy młodej
chirurg. Ricardo już zupełnie stracił panowanie nad sobą, nie szczędząc
Rudowłosej tych jakże gorzkich komentarzy. Tak naprawdę jednak, zapamiętały w
złości Hiszpan, sam nie zgadzał się z wypowiadanymi przez siebie zdaniami.
- Myślisz, że mogłabym postąpić inaczej ?- szczerze
obruszyła się płomiennowłosa lekarka, również podrywając się z wygodnego
krzesła. Słowa ojca prawdziwie ją zszokowały. Nie mogła uwierzyć, że on,
zadeklarowany katolik i zagorzały wyznawca rodzinnych wartości byłby w stanie
pomyśleć o aborcji, nie wspominając nawet o zaproponowaniu tego zabiegu jako
rozwiązania problemu. Prawdziwie ugodzona jego sugestywnym spojrzeniem,
dotknęła swojego zaokrąglonego brzucha w obronnym geście. Policzki Rudej stały
się w tym momencie niemal już zupełnie białe, a jej zielone oczy wypełniła
niespotykana dotąd, bezdenna pustka. Wiktoria w jednej chwili wydawało się, że
atmosfera w gabinecie dyplomaty stała się nieprzyzwoicie gęsta, a panująca tu
temperatura wzrosła do niebotycznych wartości. Kropelki ledwie dostrzegalnego
potu wystąpiły na pulsujące ze zdenerwowania skronie miedzianowłosej
dziewczyny, która z trudem próbowała zaczerpnąć choć jeden, głęboki oddech.
- Nie jesteś już szesnastolatką, Wiktorio - warknął przez
zaciśnięte zęby Ricardo, odwracając wzrok od pokrytej łzami twarzy Rudowłosej.
Zdawał się być zupełnie nieczuły na jej wyrażające najczystszy ból, posmutniałe
spojrzenie.- Naiwnie sądziłem, że już jako dorosła kobieta, nie popełnisz po
raz drugi tego BŁĘDU – zakpił z niej otwarcie, sugestywnie zerkając na jej już
sporych rozmiarów brzuch.- Myślałem, że jako lekarz będziesz potrafiła uchronić
się przed TYM problemem, a już na pewno rozwiążesz GO półki będzie na to pora !
- podkreślił, stopniowo podnosząc ton swego głosu. Wciąż zszokowana jego
postawą Wiki milczała, próbując dopuścić do swojej świadomości ostre słowa
ojca. Prawdziwie nie dowierzała własnym zmysłom. To nie mogło być prawdą. Owszem
surowy dyplomata od zawsze był niezwykle wymagając wobec swojej jedynaczki, nie
uznawał on żadnych, nawet najmniejszych porażek czy drobnych błędów Wiktorii,
która zmęczona wywieraną przez tatę presją, właśnie z powodu charakteru
dyplomaty, zdecydowała się na studia w
Polsce. Ich relacje zawsze były napięte, ale Ruda nigdy by nie przypuszczała,
że ojciec odwróci się od jedynej córki właśnie w tak trudnym dla niej momencie.
Czuła się niezwykle naiwna, sądząc, że tata okaże jej tak bardzo potrzebne
teraz wsparcie. Mimo woli, Wiki szukała dla niego usprawiedliwienia , sądząc
że, to właśnie żal popycha Hiszpana do przybrania pozy bezwzględnego
moralizatora. Tymczasem zapamiętały w swym gniewie Ricardo kontynuował pełen
wyrzutów monolog, dalej nie szczędząc córce słów otwartej krytyki.- Nawet nie
wiesz, jak z matką czekaliśmy na to, aż wreszcie ułożysz sobie życie…-
powiedział do siebie cicho, głaszcząc się po porośniętej ostrymi, czarnymi
włoskami brodzie.- Zawsze pragnęliśmy tylko i wyłącznie twojego szczęścia…-
kontynuował przytłumionym głosem, wreszcie odważając się na nią spojrzeć.-
Byliśmy z ciebie tacy dumni, gdy kończyłaś studia z wyróżnieniem- westchnął
ciężko, obchodząc swoje mahoniowe biurko dookoła. Teraz znalazł się już tylko o
krok od postaci opartej o framugę okna Rudej.- Tymczasem ty tak nagle
porzuciłaś swoje życie w Polsce, przeprowadzając się do Anglii wiedziona
perspektywą kariery, stopniowo urywając z nami kontakt…- kontynuował
pozbawionym wyrazu tonem- A teraz , po kilku miesiącach pojawiasz się i
oświadczasz mi, że spodziewasz się dziecka…- rozłożył ręce w geście
bezsilności- Nie potrafię cię zrozumieć…Nie tego z mamą dla ciebie pragnęliśmy
– wyliczał cierpko, pocierając dłonią
swe pomarszczone czoło.- Popełniasz błąd za błędem – wysyczał, mocno chwytając zimną
dłoń córki. Jego pełne dezaprobaty spojrzenie spoczęło na obliczu zmieszanej
Rudowłosej, której tętno przyspieszyło niezamierzenie.
- To dziecko nie jest i nigdy nie było dla mnie błędem-
odparła z typową dla siebie determinacją Wiki, wyrywając swój nadgarstek spod
silnego uścisku Hiszpana. Jej szmaragdowe oczy ponownie wypełnił pełen
stanowczości błysk. Ostre słowa taty wywarły odwrotny skutek do zamierzonego,
gdyż tylko zwiększyły pewność siebie upartej Consalidy.
- Nie spodziewam się zobaczyć obrączki na twoim palcu, ale
chciałbym wiedzieć, gdzie obecnie podziewa się ojciec dziecka ?- zapytał wyczekującym
głosem dyplomata, również opierając się dłońmi o marmurowy parapet.- Nie
przyleciał z tobą na pogrzeb matki…-słusznie zauważył, wzdychając przy tym
sugestywnie- Mam nadzieję, że chociaż zamierz ci się oświadczyć- podkreślił
stanowczo, uważnie obserwując zmieniający się wyraz twarzy Rudowłosej.- Nie
pozwolę na to, by mój wnuk przyszedł na świat w niezalegalizowanym związku !-
uciął krótko, nieznoszącym sprzeciwu głosem Hiszpan. Żyłka na jego czole
pulsowała niebezpiecznie, a milczenie Wiki jedynie potęgowało jego
rozdrażnienie. –Dobrze znasz moje poglądy w tej kwestii- uderzył pięścią w
powierzchnię kamiennego parapetu, powodując pulsujący ból w swojej prawej dłoni.
Nie mógł znieść dłużej tej pełnej napięcia ciszy i tych nielicznych słów
wyjaśnień, które przedstawiła mu Wiktoria. Ricardo wcale nie musiał przypominać
Rudowłosej o wadze jaką przywiązuje do swoich konserwatywnych poglądów. Wiki
doskonale zdawała sobie sprawę z jasno określonych zapatrywań dyplomaty, tym trudniej było jej zebrać siły by wreszcie wyznać tacie całą prawdę. Przeczuwała,
że przyjmie tą wieść zdecydowanie gorzej, niż wcześniej to sobie wyobrażała.
- Ono będzie miało tylko mnie- stwierdziła zdecydowanie
młoda Consalida, przełykając głośno ślinę. Pewność jej głosu nie pozostawiała
złudzeń. Była w pełni świadoma podjętej decyzji i konsekwencji, które się z nią
wiązały.- To będzie musiało wystarczyć- westchnęła zrezygnowana, przenosząc
wzrok na swoje dłonie. Rozwijający się w jej ciele maluszek najwidoczniej
wyczuł troski i emocje mamy, gdyż zaczął po raz kolejny poruszać się niespokojnie,
wyraźnie martwiąc ją swoją ruchliwością. Rudowłosa szczerze zaczynała obawiać
się, że związany z tą rozmową stres może naprawdę zaszkodzić maleństwu.
- Nie rozumiem- wydukał z widocznym trudem zszokowany
Hiszpan- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz być samotną matką ?- rzucił ironicznie, a źrenice jego oczu
widocznie poszerzyły się ze zdziwienia.
- Tak będzie najlepiej dla dziecka- podkreśliła stanowczo
Wiki, tym jednym zdaniem rozwiewając nadzieje Ricardo. Fala wątpliwości w
jednej minucie wypełniła umysł wciąż zdezorientowanego dyplomaty.- Nie chcę by
płaciło za moje błędy - kontynuowała cicho Rudowłosa, boleśnie przygryzając
swoją malinową wargę. To ono było dla niej teraz najważniejsze. Nie liczył się
już nikt inny.- Pragnę dla niego beztroskiego, normalnego dzieciństwa- dodała
stanowczo, próbując przekonać do tej wizji nie tylko Hiszpana, ale również samą
siebie. Pewna swojego postanowienia założyła ręce na piersi w wyczekującej pozie. Podświadomie czuła, że ojciec bynajmniej nie powstrzyma się od zakwestionowania jej zdania.
- Czyli mam rozumieć, że przyszły tata nie poczuwa się do
odpowiedzialności ?!- zapytał głucho dyplomata , z trudem próbując opanować
drżenie swoich dłoni. Ciężkie westchnienie Wiki i jawny grymas cierpienia,
który na moment pojawił się na jej pobladłym obliczu jedynie utwierdził go w tym zgoła
niesłusznym przekonaniu. Osobista duma Ricardo została ugodzona poprzez to
jedno, posmutniałe spojrzenie, które dojrzał na twarzy miedzianowłosej
dziewczyny. Nie mógł uwierzyć, że ktoś tak bezczelnie ważył się złamać serce
jego jedynaczki i na dodatek porzucił ją na wieść o ciąży. Powoli rodząca się
nienawiść wypełniła każdą komórkę ciała Hiszpana, który po raz kolejny,
bezwiednie, mocno zacisnął swoje dłonie w pięści. Nie mógł tak po prostu
pogodzić się z tym faktem. Gdyby w tym momencie ojciec dziecka Wiktorii
pojawiłby się w zasięgu jego wzroku, z pewnością padł by martwy, rażony
morderczym spojrzeniem żądnego zemsty Consalidy. Ricardo nie mógł mieć pojęcia
jak daleki był od rzeczywistości w swych przypuszczeniach. Gorzka prawda miała
okazać się jeszcze trudniejsza do przyjęcia przez konserwatywnego dyplomatę,
dla którego sakrament małżeństwa był niekwestionowaną świętością.
- Rozstaliśmy się kilka miesięcy temu …– odpowiedziała
zdawkowo Rudowłosa, urywając nagle. Z trudem dobierała słowa, wyczuwając w
gardle wciąż narastające napięcie. Rozmowa z tatą z minuty na minutę odbierała jej
wszelkie siły. Jednak wiedziała, że przed nią nie ma już odwrotu i musi dziś
zmierzyć się z rozczarowaniem Hiszpana. Wiedziała, że ojciec już jest wystarczająco
rozsierdzony perspektywą, że jego jedyna córka wcale nie szykuje się do
rychłego ślubu, a wieść o samotnym macierzyństwie Rudej również była dla niego
wiadomością niezwykle trudną do zniesienia. Jednak to było niczym w porównaniu
z niezaprzeczalnym faktem związanym z małżeństwem Profesora, który to miał
dogłębnie wstrząsnąć Consalidą i zupełnie zmienić jego postawę względem jedynej
latorośli.
- Jakoś dzieciaka potrafił ci zrobić, ale wziąć za was
odpowiedzialności już nie potrafi !- wysyczał gniewnie dyplomata, przerywając
jej wypowiedź. Ricardo pokręcił głową z niedowierzaniem, mocno pocierając przy
tym dłonią swoje pulsujące, posiwiałe skronie. Nie był w stanie pojąć dzisiejszej
młodzieży. W czasach jego młodości było to coś nie do pomyślenia. Niczym w
świecie nie gardził tak jak słabym, podatnym na wpływy charakterem i brakiem poczucia
wewnętrznego obowiązku do mierzenia się z konsekwencjami własnych czynów.
Według niego taki brak dojrzałości, zwłaszcza w przypadku mężczyzny, był niczym
więcej jak najczystszą hańbą i niezmywalną plamą na honorze. Jednak w obecnych
czasach niewiele osób podzielało wyznawane przez niego wartości i to prawdziwie
doprowadzało Ricardo do wybuchu.
- On nie ma pojęcia o ciąży- wyznała nieobecnym głosem Ruda,
mimowolnie zaciskając powieki, pod którymi zebrała się kolejna fala gorzkich
łez. Swą szczerością pragnęła choć w nikłym stopniu powstrzymać wylewane przez
Hiszpana żale i wreszcie zakończyć tą szalenie trudną dla niej rozmowę.
- Że co proszę ?!- otwarcie obruszył się Consalida, z trudem
nad sobą panując.- Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz ? – warknął sarkastycznie,
nerwowo wplatając obie dłonie w grzywę swoich gęstych, srebrzystych włosów.-Dlaczego
o niczym go nie poinformowałaś? – zadał wreszcie pytanie, które tak usilnie
cisnęło mu się na usta. Naprawdę nie potrafił zrozumieć toku rozumowania
Rudowłosej, nie pojmowała z jakiego powodu Wiktoria chciała ukryć swój
błogosławiony stan nie tylko przed ojcem własnego dziecka, ale także przed
rodziną i przyjaciółmi. Naprawdę coś poważnego musiało kryć się za tymi
kolejnymi, radykalnymi decyzjami Wiki. Przeprowadzka do Londynu z pewnością nie
była przypadkowa i właśnie zaskakująco zbiegła się w czasie z prawdopodobnym
początkiem jej ciąży. Wnioski te z zastraszającą prędkością docierały do świadomości
zafrasowanego dyplomaty, potęgując jeszcze potok niewypowiedzianych pytań
powstający w jego umyśle. Podświadomie wyczuwał, że córka najwyraźniej musiała
mieć jakiś istotny powód by postąpić właśnie w taki, a nie inny sposób. Wydawało
mu się wówczas, że burzliwe rozstanie nie mogło być jedyną przyczyną tego stanu
rzeczy. Prawdę mówiąc Ricardo wyrzucał teraz sobie, że należycie nie
interesował się życiem jedynaczki, pozostawiając tą kwestię żonie. Jego relacje
z Wiktorią od zawsze były mocno skomplikowane, a nawet dosyć chłodne. Hiszpan
nie czuł się winny tej sytuacji, gdyż pomimo szczerych chęci po prostu nie
potrafił porozumieć się z własnym dzieckiem, nie był w stanie okazać jej swoich
uczuć. Decyzja upartej Rudej o wyjeździe na studia do ojczyzny matki jedynie
powiększyła dzielącą ich przepaść niedomówień. Consalida był wręcz zawstydzony
faktem, że nie miał pojęcia o tym, że Wiki przez dłuższy czas była w poważnym
związku. Co prawda Wanda kilkukrotnie, mimochodem napomknęła mężowi o relacji,
a nawet uczuciu, które dostrzegła pomiędzy parą jeszcze nieświadomych tego faktu
chirurgów, ale Ricardo nie brał jej słów zupełnie poważnie. Zażyłość Rudowłosej
i Profesora wydawała mu się czymś wyjątkowo absurdalnym. Nie mógł dać wiary, że
jego córka mogłaby związać się z człowiekiem, którego przez wiele miesięcy zastrzegała się szczerze nienawidzić, zresztą
z wzajemnością. To było niemożliwe, czyż nie ? Consalida nie mógł wiedzieć jak
bardzo się mylił.
- To była moja decyzja- odparła otwarcie zdeterminowana
Wiktoria, ukrywając swoją twarz pod osłoną długich, miedzianych włosów. Nie
była w stanie po raz kolejny spojrzeć ojcu prosto w oczy, wiec mimowolnie przeniosła
swój wzrok w stronę wychodzących na patio okien. Ostatnie, świetliste podrygi zachodzącego słońca były dla niej
niczym gasnąca nadzieja na pokojowe zakończenie dzisiejszego popołudnia.
-Twoja decyzja ! – prychnął ironicznie Ricardo, groźnie
unosząc prawą brew ku górze.- Kto dał ci takie prawo ?!- zadał to pytanie, choć
wcale nie oczekiwał odpowiedzi i nie pozostawił córce ani sekundy na jej
udzielenie.- Rozumiem, że być może nie zamierzasz wiązać się z tym człowiekiem,
ale to nie znaczy, że powinnaś pozbawić go wszelkich obowiązków ! – podkreślił
stanowczo, głośno wypuszczając powietrze ze swoich płuc.- Ze względu na dziecko
musicie dojść do porozumienia, chociażby w kwestiach finansowych- zauważył
rzeczowo, chwilowo odzyskując zdrowy rozsądek- Chyba nie jesteś na tyle naiwna
by sądzić, że samodzielnie utrzymasz siebie i malucha za te marne grosze ze
stażu ? - westchnął ciężko, obdarzając ją spojrzeniem pełnym dezaprobaty.
Wiktoria mimowolnie musiała przyznać tacie rację w tych kilku kwestiach, jednak
była wytrwała w swym postanowieniu. Pragnęła tylko i wyłącznie dobra maleństwa,
nawet jeśli to miało wiązać się z wykluczeniem Andrzeja z ich życia.
Wielokrotnie analizowała wszelkie za i przeciw i choć pękało jej serce, wciąż dochodziła
do tego samego, przytłaczającego wniosku. Zdecydowanie czyhające na nią wyzwania
przerosły młodą Consalidę, która z trudem próbowała stawić czoła przewrotnemu
losowi.
- Poradzę sobie…muszę- odparła przygaszona Rudowłosa,
wzdychając z rezygnacją. Z minuty na minutę wizja niepewnej przyszłości
przerażała ją coraz bardziej. Czułą wszechogarniającą niemoc i kiełkujące w jej
umyśle ziarno strachu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że teraz będzie
musiała zadbać już nie tylko o siebie, nie mogła zawieść…
- Naprawdę tak myślisz ?!- rzucił przesiąkniętym ironią
głosem Hiszpan, nerwowo przechadzając się po swoim gabinecie. Ciśnienie krwi w
żyłach Ricardo wciąż pozostawało na stałym, wysokim poziomie, powodując
uciążliwy ból głowy rozgorączkowanego mężczyzny.
- Niczego od niego nie oczekuję…nie chcę jego
litości – powiedziała głośno Wiki, a jej oczy
rozświetlił jasny, gniewny błysk. Z ogromnym wysiłkiem panowała nad tonem własnego
głosu. – A już zwłaszcza nie pragnę jego pieniędzy –syknęła z przekonaniem, a niezdrowy,
bordowy rumieniec przyozdobił jej śnieżnobiałe policzki. Każdy oddech sprawiał
jej niemal namacalny ból, mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, próbując nad
sobą zapanować. Hiszpan z uwagą przyglądał się poruszonemu obliczu jedynaczki,
dochodząc do pewnych wniosków. Słowa potwierdzenia Wiktorii nie przekonały by
go tak, jak jej rzekoma niechęć, której przed momentem dała upust. Prawda i
ból, które dojrzał w jej szmaragdowych tęczówkach nie pozostawiły mu złudzeń.
- Wciąż kochasz tego człowieka…tak samo mocno jak
dziecko, które już wkrótce pojawi się na świecie- zawyrokował obojętnym tonem, zakładając
ręce na piersi. Dyplomata nie mógł wiedzieć, że tym jednym, pewnym
stwierdzeniem spowodował dojmujące ukłucie w sercu Rudej.- Nawet nie próbuj
zaprzeczać- zastrzegł stanowczo, pogrążając jej palcem.- Nie potrafię zrozumieć
dlaczego…nie chcesz dać mu szansy ?- zapytał wyczekująco, przysiadając na
krawędzi kamiennego parapetu. Wciąż zastanawiał się, co takiego zrobił ojciec
jego przyszłego wnuka lub wnuczki, skoro Wiktoria tak usilnie próbowała
skreślić go ze swojego życia. Znał ją na tyle by wiedzieć, że Wiki nigdy nie skrzywdziłaby
maluszka dla własnego kaprysu. Rudowłosa bezwiednie przeniosła wzrok na swoje
dłonie, zbierając się na odwagę…
- Tak, masz rację…- zaczęła z wahaniem, ledwie panowała
nad własnymi słowami- Kocham go…- kontynuowała drżącym z emocji głosem,
spoglądając wprost w oczy zaskoczonego jej szczerością Ricardo. Consalida wiedział, że jego córka nie zwykła tak jasno rozmawiać o własnych uczuciach. - I chyba nigdy
nie będę potrafiła przestać…- wyznała z nietypową dla siebie otwartością,
spuszczając głowę w geście bezsilności. Nie mogła już dłużej oszukiwać taty,
był jedną z nielicznych osób, które powinny znać realny obraz sytuacji, w
której się znalazła. Była mu winna wyjaśnienia. - Jednak…- kontynuowała z widocznym
trudem, delikatnie dotykając swojego zaokrąglonego brzucha.- To niczego między
nami nie zmienia- dodała pełnym stanowczości głosem, choć paradoksalnie jej
samokontrola odeszła w tym momencie w zapomnienie. Ruda była na skraju
wytrzymałości, nie znajdując już sił nawet na to by pozwolić swym łzom zwilżyć
poczerwieniałe ze zdenerwowania policzki.- Nigdy nie będziemy rodziną- stwierdziła
dobitnie , choć jej głos zdawał się być dziwnie nieobecny. Sama próbowała
pogodzić się z tym niepodważalnym faktem, za którym kryła się bezlitosna
prawda.
- To on, tak …?- bardziej stwierdził, niż zapytał
Hiszpan, niepostrzeżenie przerywając wypowiedź córki. Już dłużej nie miał
złudzeń, co do tożsamości przyszłego ojca.- Ten cały Profesor, który leczył
twoją matkę…- kontynuował cierpkim tonem- Andrzej Falkowicz, czyż nie ?- warknął
przez zaciśnięte zęby, przytakując sobie ruchem głowy. Z zadziwiającą go łatwością dojrzał odpowiedź na to pytanie w
milczącym obliczu zdeterminowanej Rudowłosej. Jednak Wiki nie potrafiła ukryć
jak bardzo zaskoczyła ją trafność osądu ojca. Nie miała pojęcia o tym, że
dyplomata był świadomy jej związku z chirurgiem naczyniowym. W końcu przez
wiele miesięcy skrzętnie ukrywali swoją relację, a skryta i powściągliwa w
swych wyznaniach Wiki z niechęcią odpowiadała na nieliczne pytania Wandy
związane z tą sferą życia młodej lekarki. Consalida nie mogła przypuszczać, jak
jasne i znaczące dla jej matki były te drobne sygnały, które dostrzegła podczas
swojej krótkiej wizyty w Polsce i z którymi nie omieszkała podzielić się ze
swym zapracowanym małżonkiem. – Uważam, że powinien wiedzieć…! - stwierdził
nieznoszącym sprzeciwu głosem Hiszpan, nerwowo głaszcząc się po kilkudniowym
zaroście.- Powinien się wami zaopiekować….zatroszczyć się o ciebie i dziecko…-
kontynuował z pełnym przekonaniem, marszcząc nieprzyjemnie czoło.- To jego
obowiązek….- urwał nagle, gdyż przerwał mu ledwie słyszalny, aksamitny głos
Rudowłosej.
- On ma żonę – Wiktoria wreszcie wyrzuciła z siebie ten
przytłaczający ją ciężar prawdy, choć nie przyniosło jej to tak przeraźliwie wyczekiwanej
ulgi– W jego obecnym, poukładanym życiu
nie ma już miejsca ani dla mnie….- zawyrokowała, głośno przełykając ślinę – A tym
bardziej dla dziecka- dodała gorzko, a jej oddech już bezpowrotnie stracił swój
rytm. Rudowłosa nie miała już siły dłużej mierzyć się z wrażeniami ostatnich
dwudziestu czterech godzin. Każdą, najmniejszą komórką ciała pragnęła by ten nieubłagany
dzień, tak obfity w wycieńczające ją wyznania, wreszcie dobiegł końca i już
pozwolił jej choć na moment zapomnieć o ogromie trosk, które na nią spadły. Wciąż
na nowo pojawiający się w jej umyśle obraz twarzy Falkowicza przyprawiał ją o
szybsze bicie serca, nie ułatwiając jej tego zadania. Tak rozpaczliwie chciała
uciec od rozrywającego jej serce bólu, pragnęła wreszcie móc przestać o nim
myśleć, zapomnieć….wymazać go ze swojego życia, z taką łatwością z jaką to jemu
udało się pozbyć myśli o łączącym ich uczuciu. Jednak i to wyzwanie srodze ją
przerosło. Nieustannie dręczącą ją myśl, że zarówno ona jak i jej szczera
miłość tak niewiele dla niego znaczyły i były niczym w porównaniu z perspektywą
międzynarodowego sukcesu, nie poprawiała jej podupadłego poczucia własnej
wartości. Zawód, którego doznała, pozostawił na jej duszy wciąż krwawiące,
świeże rany, których nie potrafił zatrzeć zarówno płynący czas, jak i nowe
uczucie.
- Jak mogłaś związać się z żonatym mężczyzną ?!- rzucił pełnym rozgoryczenia głosem, wciąż
pozostający w osłupieniu Hiszpan. To jedno, wypowiedziane przez córkę zdanie
nie tylko nie pozostawiło mu złudzeń, ale już kompletnie wytrąciło go z
równowagi.- Jak mogłaś wdać się w romans kosztem czyjegoś małżeństwa ?!!!-
wysyczał rozwścieczony Ricardo, nie
powstrzymując się od żywiołowej gestykulacji. Gorąca krew południowca nie
pomagała mu w miarkowaniu słów. Ta cierpka prawda była dla niego nie tylko
srogim rozczarowaniem, ale wręcz ciosem prosto w serce. Wypełniająca jego umysł
gorycz już zupełnie doprowadziła go do utraty panowania nad sobą.- Byłaś na
tyle ślepa by sądzić, że uda ci się zbudować własne szczęście na cudzej
krzywdzie ?! – dodał zbulwersowany, wyczuwając swój przyspieszony puls. Mocno
chwycił nadgarstki Wiki, zmuszając ją by wreszcie odważyła się spojrzeć mu w
oczy. Oburzenie, zawód, a wręcz nienawiść, które wypełniły jego umysł , z każdą
sekundą milczenia Rudej zdawały się wzmagać na sile.- Nie tak cię z matką
wychowaliśmy !- huknął groźnie, ze wstrętem puszczając jej dłonie. Jego
rozczarowanie postawą córki sięgnęło zenitu, już nie było przy nim Wandy, która
złagodziła by jego słowa i ukoiłaby jego rozszarpane nerwy. Był niczym bomba z opóźnionym
zapłonem. Dumny Hiszpan nigdy nie spodziewałby się, że jego rodzona córka
będzie zdolna do takie postępku. Wstyd, porażka i ta wciąż zbierająca się w
jego sercu złość na Wiki doprowadzała go już niemal do szaleństwa. Zdawało mu
się wręcz, że to właśnie Rudowłosa jest winna całemu złu tego świata. W jego
mniemaniu Wiktoria dopuściła się czynu niegodnego wybaczenia. Ricardo był w
stanie darować jej wiele, ale na pewno nie potrafił przebaczyć jej rozbicia,
nienaruszalnego w jego przekonaniu związku małżeńskiego. Był naprawdę wściekły
i nie zamierzał tego ukrywać. Atmosfera napięcia w tym sporych rozmiarów
pomieszczeniu wyraźnie zgęstniała, utrudniając Rudej wypowiedzenie choć jednego
zdania w nawiązaniu do oskarżycielskich wyrzutów ojca.
- To nie jest tak jak myślisz…- zaczęła z wahaniem
Wiktoria, przygryzając lekko swoją dolną, malinową wargę. Naprawdę z trudem
przychodziło jej wypowiedzenie choć jeszcze jednego słowa. Bezlitosny osąd
malujący się w jego oczach zadawał jej coraz dotkliwszy ból. Po raz kolejny go
sobą srodze rozczarowała. Niestety miała tego świadomość i nie mogła już dłużej
znieść jego wyprutego ze wszelkich uczuć spojrzenia. W tej jednej chwili
oddałaby wszystko by móc przestać czuć…oddychać, by uwolnić się od tego ciężaru
oskarżeń.
- W takim razie może zechcesz mi to wyjaśnić, co ?! –
zapytał gniewnie Ricardo, ostentacyjnie przysiadając na blacie swojego
mahoniowego biurka. – Proszę …!- rozłożył ponaglająco ręce, sugestywnie
wskazując wzrokiem na krzesło przed sobą.- Wytłumacz mi, jak to jest możliwe,
że ojciec twojego dziecka pozostaje obecnie w związku małżeńskim ? Przecież to chyba nie stało się wczoraj ?!-
głos rozgorączkowanego dyplomaty mroził krew w żyłach.- Odpowiedz !- rzucił
zapamiętały w furii, uderzając pięścią z głośnym hukiem w powierzchnię ciemnego
drewna.
- Andrzej wziął ślub już ponad pół roku temu…- Wiktoria
usłyszała dźwięk własnego, przytłumionego głosu, który zdawał jej się być
niespotykanie obcy – Kilka tygodni po tym …- westchnęła zrezygnowana, czując
nieprzyjemny ucisk w swojej klatce piersiowej – Jak się rozstaliśmy- zakończyła
wreszcie, powodując swymi słowami pojawienie się podłużnej, szpecącej
zmarszczki na czole strapionego ojca. Rozemocjonowany Hiszpan ukrył swoją twarz
w dłoniach, próbując dopuścić do swego umysłu obraz rzeczywiście
niejednoznacznej sytuacji, w której znalazła się jego jedynaczka. Wypełniający
go gniew chwilowo przeniósł się na postać nieznanego mu chirurga, który to w
jego mniemaniu jedynie igrał z uczuciami Wiki. Na pewno ten cały Profesor nie
mógł brać relacji z Rudowłosą na poważnie, skoro po tak nagłym zerwaniu,
zdecydował się od razu na ślub z inną kobietą. Ricardo domyślał się, że
człowiek ten z pewnością nie zasługiwał na jego córką…,a z tą jedną myślą jego
dłonie ponownie zacisnęły się w pięści. W jego umyśle Falkowicz jawił się jako
skończony drań, egoista i manipulant…dlatego tym bardziej nie potrafił
zrozumieć w jaki sposób udało mu się zdobyć szczere uczucie upartej i przecież
mocno do niego uprzedzonej Rudej ? Nie potrafił tego pojąć.
- Rozumiem, że TEN ślub położył kres waszej relacji ?- dopytywał
z uwagą, wciąż usilnie się nad czymś zastanawiając. Milczenie ze strony Wiki jedynie wzmocniło
jego domysły, sprawiając że krew w żyłach Hiszpana zagotowała się. Był
wstrząśnięty.- Zawiodłaś mnie, Wiktorio- kontynuował przepełnionym wstrętem
głosem, celowo na nią nie patrząc.- Nie
wiem jak mogłaś dać się tak łatwo omamić jego wykrętom ?! – rzucił
rozgoryczony, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Tato…- ostrożnie chwyciła go za połać marynarki,
próbując zebrać swoje myśli. Nie mogła przecież wyznać mu, że związek
Falkowicza z niestabilnie emocjonalną Walczyk to fikcja, efekt szantażu, perfidny
układ…który nie miał nic wspólnego z uczuciem czy obowiązkiem… Zresztą sama nie
była już tego taka pewna…Kłębiące się w jej umyśle wizje i wspomnienia jedynie
napawały jej serce niekończącym się cierpieniem . Wydawało jej się, że to co
łączyło ją z Profesorem było prawdziwe, lecz może tylko chciała tak sądzić ?
Może to była jedynie okrutna gra z jego strony ? Wiki miała tą gorzką
świadomość, że lek oraz prowadzone nad nim badania okazały się być dla Andrzeja
ważniejszy niż ona i ich wspólna przyszłość…Sądziła wówczas, że to jedynie
dobro badań i perspektywa sukcesu popchnęły go ku temu absurdalnemu małżeństwu,
które szczerze napawało ją obrzydzeniem. Jednak wciąż w jej umyśle pojawiała
się iskra zwątpienie w to chłodne wyrachowanie Profesora…przecież nie mogła się
co do niego aż tak pomylić ? Nie mogła wtedy przypuszczać, że Andrzej po prostu
nie miał innego wyboru by ochronić zarówno ją jak i brata przed nieuchronną
zemstą Kingi, która chciała w ten sposób ukarać niedoszłego kochanka za chłód,
obojętność i drwinę z jej chorego w swych podstawach uczucia. Falkowicz na
swoje nieszczęście doskonale zdawał sobie sprawę z niepodważalnych dowodów
swojej nielegalnej działalności, którymi dysponowała pozbawiona hamulców
Walczyk. Jej zeznania i wsparcie wpływowego w środowisku medycznym ojca mogły
okazać się końcem nie tylko jego kariery. Profesor wiedział, że w żaden sposób
nie udowodniłby przed sądem, że współpracujący z nim przy grancie Adam i Wiki
nie brali udziału w nielegalnym przedsięwzięciu, przebiegła laborantka zdążyła
już o to zadbać, częściowo fałszując tajną dokumentację. Fakt, że poza sferą zawodową
byli ze sobą powiązani również na gruncie prywatnym, nie poprawiał położenia
Profesora, który chciał uchronić siebie i bliskich nie tylko przed utratą prawa
do wykonywania zawodu, ale także przed poważniejszymi konsekwencjami prawnymi.
Zaufany adwokat nie pozostawił Falkowiczowi żadnych złudnych nadziei.
-Nawet nie próbujesz zaprzeczyć ?! – zaperzył się siwowłosy,
odtrącając jej dłoń. Zaszklone oczy córki i występujące na jej policzki,
bordowe rumieńce nie wywierały na nim już najmniejszego wrażenia.- Powiedz mi…!-
warknął, a złowieszczy błysk pojawił się w jego zielonych tęczówkach.- Jak
mogłaś kontynuować ten romans, dobrze wiedząc, że zaledwie kilka tygodni
wcześniej ten mężczyzna składał przysięgę wierności swojej żonie !- Hiszpan
wręcz kipiał gniewem. Południowy temperament jedynie utrudniał mu panowanie nad
własnymi słowami. Rozjuszony Ricardo w ogóle nie brał pod uwagę faktu, że jego
ostre słowa mogą mieć opłakane skutki, szczególnie w obecnym stanie Wiki.
- To była tylko jedna noc…- szepnęła ledwie słyszalnie,
czując że zaraz straci wszelkie siły. Jej serce biło w oszalałym tempie, a
zbierające się w nim poczucie żalu i winy rozdzierało je od środka.- A dzień później
byłam już w trakcie przeprowadzki do Londynu…- dodała pozbawionym emocji
głosem, wzdychając z wyczuwalną rezygnacją. Wiktoria zdawała sobie sprawę, że
jej ojciec miał częściowo rację i w żadnym wypadku nie powinna wtrącać się w
małżeństwo Profesora. Sama postawiła siebie w tej trudnej sytuacji, to była jej decyzja, zrobiła to zupełnie
świadomie i po prostu wtedy nie potrafiła myśleć o Falkowiczu jako o mężu innej
kobiety. Mimo wszystko nie była w stanie żałować tych ostatnich, wspólnie
spędzonych chwil. Pragnęła tego, choć wiedziała, że noc spędzona z Andrzejem
nigdy nie powinna mieć miejsca. Teraz musiała samotnie stawić czoła następstwom
swoich czynów i wziąć odpowiedzialność za spadające na jej barki troski. Jednak
mierzenie się ze wzgardą ze strony taty okazało się być dla niej
najtrudniejszym zadaniem, tym bardziej że tak rozpaczliwie potrzebowała obecnie
wsparcia z jego strony. Przez ostatnie tygodnie marzyła tylko o tym, by choć na chwilę odzyskać tak upragnione poczucie bezpieczeństwa i stablilizacji oraz zrozumienia, które w jej pamięci dawał rodzinny dom.
- Najwyraźniej wystarczyła byś ponosiła jej konsekwencje
już do końca życia !- prychnął z przekąsem, nawet nie próbując się
powstrzymywać. Ricardo czuł gorycz porażki i niewyobrażalny zawód postawą
córki. Myśl, że jego wnuk lub wnuczka może być owocem zdrady napełniał go
niewypowiedzianym wstydem. Wydawało mu się wówczas, że zwiódł jako głowa
rodziny, skoro jego jedynaczka była tak daleka od przestrzegania wyznawanych
przez niego, nienaruszalnych zasad.
- Niczego nie żałuję, nie mogłabym…- przyznała z trudem Rudowłosa,
mając na myśli swojego nienarodzonego maluszka.-Proszę…wysłuchaj mnie do końca…-
dodała z wyczuwalną troską, obserwując zmieniający się wyraz twarzy pogrążonego
w furii Hiszpana. Jego pobladła, poszarzała skóra, drżące powieki, zaciśnięte w
wąską linię, purpurowe usta oraz te oczy…tak rażące chłodem i jawną niechęcią przeraziły
ją jak nigdy wcześniej.
- Brzydzę się tobą…- stwierdził lodowatym tonem
bezwzględny dyplomata, wymierzając córce siarczysty policzek. Ciemna, różowa
pręga momentalnie przyozdobiła śnieżnobiałe oblicze Wiktorii, która drżącą
dłonią dotknęła pulsującego śladu na swej twarzy. Piekący, gorący ból zdawał się rozchodzić po całym jej ciele,
paraliżując ją od środka. Czyn i słowa ojca zupełnie odebrały jej mowę, mrożąc
krew w żyłach miedzianowłosej dziewczyny
. Zdawało jej się, że grunt po raz kolejny usuwa jej się spod stóp, spychając
ją w bezdenną przepaść niemocy. Wiki nie mogła już znaleźć w sobie ani iskry
życia, z wrażenia pochyliła się nad stojącym przed sobą krześle, z ogromnym
wysiłkiem opierając swe rozdygotane z emocji, smukłe dłonie na powierzchni
oparcia.-Nie mogę na ciebie patrzeć…i zastrzegam, że nie chcę mieć absolutnie
nic wspólnego z tobą jak i tym dzieckiem !- wypowiedział te nieodwracalne,
pochopne słowa w ferworze silnych emocji i wybuchu gniewu. Bezduszny i
zapamiętały w własnym bólu Hiszpan nawet nie dostrzegał jak mocno zranił swoją
jedyną córkę. Ewidentnie dał się ponieść fali pochłaniającego, trawiącego go
żalu rozpaczy i chwilowo urażonej dumie, zupełnie nie zważając w swym
zatwardziałym sercu na uczucia rozbitej Rudowłosej, dla której wyrażone przez
ojca postanowienie okazało się być ciosem ostatecznym. Była to rana, której nie
spodziewała się dostać od tak bliskiej jej osoby, jedynego członku rodziny, własnego
ojca. Owszem, przewidywała po stanowczym rodzicu ostrej reakcji, ale nigdy nie
przypuszczała, że ich rozmowa przybierze taki obrót, że usłyszy z jego ust tak
bezduszne i niesprawiedliwe zdania odrazy.
- Nie możesz mówić poważnie…Tato…- jej głos łamał się
niezamierzenie, wciąż nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą powiedział, a co
gorsza, w to co zrobił dyplomata. Była zupełnie osłupiała z wrażenia, lecz mimo
to próbowała go usprawiedliwiać, sądząc że to rozpacz po stracie żony
doprowadziła Ricardo do wypowiedzenia tak otwartych słów nienawiści. Jednak
piekące znamię ciosu na policzku młodej lekarki upewniało ją w przekonaniu, że
zarówno postawa Hiszpana jak i mające ją upokorzyć uderzenie rzeczywiście miało
miejsce i nie było wymysłem jej wyobraźni. Wyprute z wszelkich uczuć oczy mężczyzny
i jego zastygła w kamiennej powadze twarz w jednej chwili pozbawiły ją
wszelkiej nadziei na to, że znajdzie tak potrzebne jej obecnie ukojenie,
wsparcie oraz poczucie bezpieczeństwa w murach rodzinnego domu. W tej jednej
sekundzie do świadomości Wiki dotkliwie dotarło, że nie może liczyć nawet na
cień pomocy ze strony ojca, że po raz pierwszy w życiu została zupełnie sama na
świecie….kompletnie pozbawiona troski ze strony rodziny. Rudowłosa jeszcze
kilka dni temu nie śmiałaby nawet przypuszczać, że w ciągu dwudziestu czterech
godzin przyjdzie jej zmierzyć się ze stratą obojga rodziców.
- Ja już nie mam córki…- szepnął pod nosem nieugięty,
uparty Consalida , z metalicznym szczękiem zatrzaskując za sobą drzwi do
gabinetu. Wówczas zapamiętały w gniewie Hiszpan nie mógł przypuszczać do czego
doprowadzą jego pochopne, stanowcze i nieodwracalne słowa, które to miały już
na dobre stanąć pomiędzy nim, a jego jedynaczką, brutalnie rozdzielając karty ich
losu na kolejne lata. To właśnie bezkompromisowa i krótkowzroczna postawa
rozgoryczonego Ricardo wytworzyła przepaść nie do przebycia pomiędzy dyplomatą,
a jego rodziną. Niczego w swym życiu Consalida nie żałował tak jak właśnie tej
rozmowy przeprowadzonej z córką. Wspomnienie to napawało go wstrętem do samego
siebie…odrazą do własnych słów i czynów. Wstyd i żal miały rozrywać jego serce
każdego dnia, przez następne sześć lat…nie dając mu ani chwili wytchnienia.
Wiedział, że na to zasłużył. Był zagubiony na tym etapie swojego życia, błądził
niczym ślepiec po stracie żony, ale nic nie mogło go usprawiedliwić. Przez
kolejne lata czuł gorycz swych radykalnych decyzji i w żadnym stopniu nie mógł
pozbyć się coraz bardziej ciążących mu wyrzutów sumienia. Ricardo wtedy nie był w
stanie dostrzec jakim egoistą stał się po śmierci Wandy, sądząc że tylko on
cierpi po jej stracie. Na własne życzenie pozbawił siebie rodziny, kontaktu z
jedyną córką i wnuczkiem, pozostawiając ich losy samym sobie. Był to
nieodżałowany błąd, którego Wiktoria nie powinna nigdy mu wybaczyć. Consalida
miał tą świadomość. Poniósł sromotną klęskę jako ojciec i dziadek i mimowolnie czuł,
że nie zasługuje już na drugą szansę. Nie podołał rzuconemu mu przez los wyzwaniu.
Musiało minąć wiele lat by to zrozumiał i dostrzegł, co tak naprawdę liczy się
w tym krótkim, zwariowanym, ludzkim życiu. Mimo że doskonale zdawał sobie
sprawę, że nie może cofnąć czasu i naprawić błędów z przeszłości, to czuł ,że musi
za wszelką cenę skupić się na tym co tu i teraz, na szczęściu Wiki i małego. To
było obecnie jego największym priorytetem. Rozpaczliwie chciał naprawić własne
błędy i nadrobić swoje zaległości w kontaktach z najbliższymi, nie mógł już
dłużej znieść tej separacji i myśli, że z każdym kolejnym dniem traci coś
ważnego z życia zarówno Rudowłosej jak i Alex’a. Pragnął za wszelką cenę
zawalczyć o ich szczęście, nie zważając na wszelkie środki i nie szczędząc
własnych wysiłków oraz moralnych hamulców. Wiedział, co dokładnie powinien zrobić i czuł podświadomie,
że stanowczo zbyt długo powstrzymywał się od tego zdecydowanego kroku. Już
sześć lat temu powinien zdobyć się na tą rozmowę i sprostać obowiązkom głowy
rodziny. W jego mniemaniu zbyt wiele zależało w tej chwili od postawy tego
szczerze znienawidzonego przez Ricardo człowieka, w którego rękach leżała
przyszłość oraz szczęście jego bliskich. Hiszpan czuł, że musi postawić sprawę
jasno przed ojcem swojego wnuka...przed mężczyzną, który już raz srodze skrzywdził jego córkę.
***
***
Głośny stukot pewnych kroków opuszczającego
posiadłość dyplomaty niczym echo odbijał
się w umyśle oszołomionej lekarki, która wciąż sparaliżowana stanowczymi
deklaracjami ojca, stała po środku tego ogromnego pomieszczenia, próbując
zapanować nad wypełniającą jej ciało pustką i poczuciem bezgranicznego chłodu.
Wydawało jej się, że nagle czas wokół niej stanął w miejscu, jakby zdziwiony tą
zmianą, która tak nieodwracalnie zaszła w jej sercu…Na pozór jej spokojna,
niczym niezmącona porcelanowa, piękna twarz nie wyrażała żadnych emocji, lecz
tak naprawdę bezradna i przytłoczona kolejnym ciosem Wiktoria nie mogła znaleźć
już ani krzty siły by okazać otoczeniu swój zawód, by pozwolić sobie na zbytek
gorzkich łez, które tak ochoczo zbierały się pod jej powiekami. Świat
Rudowłosej zdawał się po raz kolejny rozpadać na miliony mikroskopijnych
cząstek, rozsypując jej plany i marzenia w niewidoczny już pył. Wciąż pogrążona
w bezruchu przyglądała się poruszającym się za oknem drzewkom cytrusowym,
których ciemne, szarozielone liście jak każdego wieczoru jej dzieciństwa grały niezapomniany,
kojący koncert szeleszczących kołysanek. Ta dobrze jej znana melodia oraz ten
niezwykły, słodki zapach owoców przemieszany z wonią mokrej, cynamonowej ziemi
unosił się w powietrzu po kolejnej, gwałtownej fali ulewnego deszczu, którego
jej nieobecne, pogrążone w rozmyślaniach, szmaragdowe oczy nie były w stanie
dostrzec. Rudowłosa nawet nie zauważyła, gdy zachodzące słońce na dobre już
schowało się za krawędzią białych filarów okalających wewnętrzny, śródziemnomorski
ogród. Nie bez żalu przyglądała się tak dobrze sobie znanym murom posiadłości,
których jasny kolor tak wyraźnie kontrastował z jasnobrązowym kolorem gleby,
ceglastym odcieniem palonej dachówki czy grubymi, ciemnymi liśćmi roślin tak
obficie wypełniający patio. Tryskająca kolejnymi falami wody fontanna,
rozgrzany słońcem bruk czy zacieniona kolumnada wewnętrznego dziedzińca, w
której znajdowały się rozliczne leżanki i ukryte kryjówki przywracały jej
wspomnienia beztroskich chwil lata i dzieciństwa. Myśl, że jej maluszkowi nie
będzie dane tak radośnie biegać po oświetlonym południowym słońcem ogrodzie w
poszukiwaniu pierwszych, dojrzałych pomarańczy czy fakt, że jej maluch tak jak i kiedyś ona nigdy
nie będzie pluskał się w znajdującym się za domem brodziku oraz ,że nie będzie
mieć okazji zdobywać kolejnych baz pośród konarów wiekowego rzędu cyprysów,
które rosły tuż przy ogromnej, zabytkowej bramie, która od lat strzegła ziemi
jej hiszpańskich przodków napełniał ją niewypowiedzianym smutkiem. Wyraźna
tęsknota przyozdobiła oblicze miedzianowłosej dziewczyny, która odrzuciła ze
swej bladej twarzy falę płomiennych włosów. Wiktoria czuła, że postanowienie
Ricardo jest nieodwracalne i niezmienne, wiedziała że to najprawdopodobniej jej
ostatnie chwile w tym domu, niegdyś ostoi rodzinnego ciepła. Chciała pożegnać
się po raz ostatni z tym tak kochanym siebie miejscem, w którym przeżyła wiele szczęśliwych
chwil. Niczym ledwie dostrzegalny cień, w pełnym milczeniu przechadzała się po
tak dobrze sobie znanych pokojach, próbując już na zawsze zatrzymać w pamięci
obrazy swego hiszpańskiego życia, które zakończyło się już raz na zawsze…w tak
brutalny sposób. Młoda chirurg wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu przed
powrotem ojca, który wyraźnie dał znać, że nie życzy sobie jej obecności w tym
miejscu. Myśl, że jeszcze nie zdążyła rozpakować swojej niewielkiej walizki
paradoksalnie była chyba jedynym pozytywnym aspektem dzisiejszego popołudnia,
które tak znacząco wstrząsnęło życiem Wiki. Nie mogła zostać tutaj już ani
chwili dłużej. Po raz ostatni, bezszelestnie weszła do sypialni mamy
odnajdując w tym pokoju ostatnie ślady
jej obecności. Przytłoczona ciężarem tego miejsca, z wrażenia i rozpaczy
przysiadła na miękkim łóżku, bezwładnie chowając swoją twarz w śnieżnobiałą
poduszkę. Wciąż pozostający na powierzchni jedwabnego materiału zapach kwiatowych,
słodkich perfum Wandy spowodował poruszenie w każdym receptorze skóry
Rudowłosej, która z trudem opanowała drżenie swych dłoni. Bezsilna Ruda
położyła się na powierzchni materaca przez dłuższą chwilę bezcelowo wpatrując
się w przyozdobiony sztukaterią sufit. W żaden sposób nie była w stanie zdać sobie sprawy z upływającego
czasu. Consalida przełknęła z trudem ślinę zerkając przelotnie na stojące na
etażerce, oprawione w metaliczną ramkę zdjęcie. Nieznacznie wypłowiała
fotografia przedstawiała kilkuletnią rozbawioną, rudowłosą dziewczynkę, która z
promieniującym uśmiechem trzymała za obie ręce swoich roześmianych rodziców. Znajdujący
się na odwrocie obrazu, nakreślony ręką Wandy podpis świadczył, że zdjęcie to
wykonano w trakcie służbowego, rocznego pobytu Ricardo w Paryżu. Zaskakującym
było to, że Wiki doskonale pamiętała ten dzień, w którym pierwszy i ostatni raz
w życiu wybrała się z rodzicami na spontaniczne wagary. Pamiętała w jakim szoku
była, gdy jej zwykle zapracowany tata, który był ówczesnym attaché konsularnym w
hiszpańskiej ambasadzie tak nieoczekiwanie wtargnął do jej klasy w prywatnej, elitarnej
, francuskiej szkole pod pretekstem pilnych zobowiązań, zwalniając ją z reszty
zajęć. Dla ośmiolatki, która prawdę mówiąc rzadko miała okazję spędzać czas
wolny z poświęcającym się pracy rodzicem ten dzień przebyty w wesołym
miasteczku razem z nim i mamą był rzeczywiście wyjątkowy. Obserwując tą
beztroską, sielankową scenę umysł Rudowłosej napełniła fala goryczy. -Szczęśliwa
rodzina- westchnęła z powątpiewaniem, wyczuwając kolejny ruch rosnącego pod jej
sercem maluszka. Świadomość, że jej dziecko nigdy nie pozna znaczenia tego
słowa przyprawiał ją bolesny ucisk w gardle. Jej maluch nigdy nie będzie mógł
liczyć na obecność ani ojca ani dziadków w swoim życiu, to była druzgocąca
prawda. Jednak myśl ta niespodziewanie dodawała siły oraz samozaparcia zdeterminowanej Rudowłosej. Consalida
wiedziała, co w takiej sytuacji poradziłaby jej matka…nie mogła jej zawieść. Musiała
za wszelką cenę wziąć się w garść, nie mogła tak po prostu się poddać. W końcu
to Wanda od zawsze powtarzała córce, że jest w stanie sprostać każdemu wyzwaniu,
jeśli naprawdę będzie tego chciała. Maleństwo było dla niej wszystkim, bez
względu na zdanie reszty świata. Wiktoria delikatnie wysunęła fotografię z
ramki, chowając ją ostrożnie do wewnętrznej kieszeni swego beżowego płaszcza.
Nie odważyła się zabrać z domu żadnej innej pamiątki po Wandzie, pospiesznie
opuszczając budynek. Pani Juanita z posmutniałym spojrzeniem pożegnała czułym
muśnięciem młodą panią, którą znała od najmłodszych lat dzieciństwa. Rudowłosa
wsiadła do czarnej taksówki już nie oglądając się za siebie.
***
Stojąc już w kolejce do terminalu rozbita, miedzianowłosa
dziewczyna nie mogła nawet przypuszczać jak dramatyczne okażą się konsekwencje
jej konfrontacji z upartym dyplomatą. W chwili, w której Rudowłosej wreszcie
udało się choć pozornie opanować szarpiące nią emocje, zupełnie niespodziewanie
spadł na nią nieoczekiwany, dojmujący cios. Przytłaczający, permanentny stres,
rozpacz po śmierci Wandy, napięcie i wciąż nieustający ucisk w klatce
piersiowej młodej chirurg okazał się negatywnie wpłynąć na stan dzielącego z
nią te troski nienarodzonego maleństwa, którego życie w jednym momencie, po raz
kolejny stanęło pod przerażającym jego mamę znakiem zapytania. Wiktoria poczuła
dziwną lekkość, a jej oddech bezpowrotnie stracił swój rytm. Najczystszy strach
w jednej sekundzie wypełnił całe jej ciało jedynie pogorszając sytuację. Zlękniona
Wiki naturalnym ruchem dłoni dotknęła swój zaokrąglony brzuch, podświadomie
wyczuwając zbliżające się zagrożenie. Z trudem usiadła na krawędzi pobliskiej
ławy, próbując uspokoić swoje szalejące tętno. Przerażająca ją myśl momentalnie
wypełniła jej umysł, powodując że ledwie dostrzegała pobłyski światła z zewsząd
otaczających ją halogenów. Wydawało jej się, że rzeczywistość wokół niej
zaczyna wirować, a pojawiający się w jej świadomości hipnotyzujący szum już
zupełnie zaniepokoił Wiktorię . Rozpaczliwie próbowała odgonić od siebie te
mroczne obawy odzyskując chwilowo zdrowy rozsądek. Ostatkiem swych nadwątlonych
sił poprosiła siedzącą obok młodą kobietę o wezwanie pogotowia, dokładnie w
chwili, w której poczuła obezwładniający, rozrywający ból podbrzusza. Wydawało
jej się wówczas, że okrutny scenariusz zaczyna się powtarzać…a ona znowu traci
swoje dziecko… Bezsilność i porażając niemoc zawładnęła już do reszty
przerażoną Consalidą, która niestety miała bolesną świadomość własnego stanu i
szans…jakie miało jej maleństwo. Jako lekarka, Rudowłosa doskonale wiedziała z
czym wiąże się druzgocącą diagnoza jaką bez wątpienia była nieprawidłowość przegrody
macicy powiązana z niewydolnością szyjki macicy. Elizabeth kilka dni temu
wyraźnie dała jej do zrozumienia jak wysokie jest ryzyko poronienia, zwłaszcza
biorąc pod uwagę jej historię medyczną. Jedyny raz w swoim Wiki życiu tak
gorzko żałowała, że ukończyła medycynę...
- Silny krwotok…- usłyszała nad sobą głos podenerwowanego
ratownika, kiedy to odzyskała przytomność i po kilkunastu minutach znalazła się
w jednym z madryckich szpitali.- Dwudziesty trzeci tydzień ciąży- kontynuował
siwiejący już mężczyzna, gdy pospiesznie podał kartę podbiegającemu do noszy
lekarzowi, którego twarz na te słowa przyozdobił nieprzyjemny grymas.
-Czy mamy kogoś poinformować ?- pytanie to odniosło
skutek zupełnie odwrotny do zamierzonego.
***
Rozgorączkowany Argentyńczyk mimo wyraźnych próśb żony
nie był w stanie już dłużej usiedzieć w miejscu. Wciąż na nowo przemierzał
niewielki odcinek szpitalnego korytarza, pocierając pulsujące z bólu skronie.
Atmosfera pełnego napięcia oczekiwania zupełnie wytrąciła z równowagi uczuciowego
wąsacza, który nie potrafił odwrócić wzroku od białych drzwi prowadzących do
sali, w której znajdowała się obecnie jego chrzestna córka. Tak bardzo czekał
na pojawienie się w nich wreszcie postaci lekarza prowadzącego Rudowłosą,
jednak z drugiej stron przeraźliwie bał się tego momentu. Fakt, że Ricardo już
od kilku godzin nie odbierał jego telefonów jeszcze bardziej przygnębił
czarnowłosego mężczyznę.
- Państwo jak rozumiem… jesteście z rodziny ?- widocznie
zafrasowany ginekolog znalazł się tuż obok wyczekującej go pary.
- Nie…- odpowiedziała zapłakana Penelopa, gwałtownie
podrywając się z plastikowego krzesła na dźwięk skierowanego w ich stronę
podenerwowanego głosu.
- Znaczy…- zaczął zmieszany del Rio z zamiarem
objaśniania sytuacji- Jesteśmy jej rodzicami chrzestnymi…- kontynuował pewnie,
próbując przekonać medyka do przekazania im informacji o stanie zdrowia młodej
Consalidy- Ona nie ma bliższej rodziny…tutaj – kaszlnął znacząco Jose,
uniemożliwiając lekarzowi usłyszenie ostatniego słowa.
- Rozumiem…- odparł ostrożnie zamyślony doktor Mendez,
nerwowo poprawiając swoje okulary.- Czy pani Wiktoria przeżyła dzisiaj jakiś
wstrząs…silny stres ?- zapytał poważnie, wciąż intensywnie zastanawiając się,
co mogło spowodować stan jego pacjentki, która nadal nie odzyskała przytomności.
- Dzisiaj odbył się pogrzeb jej matki- westchnęła ciężko
drżąca z emocji pani del Rio, wyrzucając sobie w myślach, że należycie nie
zaopiekowała się zrozpaczoną Wiki- Panie doktorze…- rozemocjonowana Argentynka mocno
chwyciła go za rękaw śnieżnobiałego kitla-…Co z nią ?!- niemal wykrzyknęła z
nieukrywaną troską. Malujący się w jej orzechowych oczach najprawdziwszy strach
trochę złagodził przypływ wątpliwości zbierający na sile w umyśle szefa
oddziału ginekologicznego. Zresztą w takim przypadku nie miał on nic do stracenia.
- Czy mają państwo kontakt z jej mężem ?- zadał to
nieuchronne pytanie pełnym napięcia głosem, spoglądając na nich wyczekująco.
Zmieszanie i bezradność, które dojrzał na obliczach przerażonej pary zdawały
się jedynie komplikować sytuację.- Mam tutaj na myśli partnera, ojca dziecka …?-
dodał z niekrytą nadzieją, przełykając głośno ślinę. Zdolny ordynator
prawdziwie nienawidził przeprowadzać tego typu rozmów, to był najtrudniejszy
aspekt jego pracy i mimo upływu lat, nadal ciężko było mu pozostawać biernym
świadkiem i posłańcem tragicznych wieści.
-Dlaczego pan pyta ?- zdziwił się coraz bardziej
przerażony Jose, mocno szarpiąc swoje czarne wąsy ze zdenerwowania. Podświadomie
przeczuwał, co może kryć się za odpowiedzią lekarza.
- Ktoś musi podjąć tą decyzję…- stwierdził stanowczo,
przenosząc na nich swoje niepozostawiające złudzeń spojrzenie.
- Nie rozumiem…czy coś jest nie tak..- zaczęła niespokojna
Argentynka, odruchowo opierając się dłonią o chłodną ścianę. Jej serce zaczęło bić
z zawrotną prędkością.
- Chodzi o terminację ciąży…- przyznał profesjonalnym
tonem doktor Mendez, za wszelką cenę próbując uniknąć zszokowanych spojrzeń
swoich rozmówców.- Zagrożenie ponownym krwotokiem wewnętrznym jest zbyt duże-
stwierdził dobitnie, rozkładając ręce w geście bezradności. Nie mógł już dłużej
ponosić ryzyka. Sytuacja wymagała możliwie jak najszybszych działań. Ze względu
na wadę budowy macicy konieczny był natychmiastowy zabieg, to była
najbezpieczniejsza opcja. Hiszpan już dłużej nie chciał brać na swoje barki ciężaru
odpowiedzialności, mimo że poprzednie krwawienie udało się szybko opanować. Był
szczególnie znany w szpitalu uniwersyteckim Santa Cristina właśnie ze swej
zapobiegliwości i niebywałej ostrożności. Nie zwykł podejmować niebezpiecznych
kroków i nieoczekiwanych postanowień. Swoje działania zawsze opierał na
statystyce, argumentując swe decyzje prawdopodobieństwem wystąpienia
tragicznych w skutkach komplikacji.
- W takim razie chce nam pan powiedzieć, że życie maluszka
jest zagrożone ?!- wychrypiała łamiącym się głosem pani del Rio, mocno wtulając
się w ramię stojącego obok męża. Sama ta myśl dogłębnie poruszyła wrażliwą Latynoskę,
która z trudem powstrzymała dławiący ją szloch. Domyślała się, że Wiktoria
nigdy nie pogodziłaby się z utratą dziecka, zwłaszcza że już raz przeżyła tą
ogromną tragedię. Był to kolejny cios obok śmierci Wandy, który spadł na nią
tak nieoczekiwanie. Penelope wiedziała, że nie ma na świecie człowieka, który
miałby siłę mierzyć się i przetrwać walkę z tak dojmującym bólem. Odejście
maleństwa byłoby wyrokiem dla młodej Consalidy.
- Utrata dziecka jest nieunikniona…- westchnął
zrezygnowany Manuel Mendez- Teraz liczy się tylko zdrowie i życie pani
Wiktorii- podkreślił przytłumionym głosem, patrząc na nich znacząco. Załamany
Jose ukrył twarz w dłoniach słysząc te stanowcze słowa, które w tak brutalny
sposób pozbawiły ich nadziei.
- Naprawdę nie można już nic zrobić ? Nie można go
uratować ?- dopytywał, doszukując się w twarzy łysiejącego medyka choć cienia
szansy. Próbował chwytać się każdej możliwości, choć iskry optymizmu. Nie mógł
uwierzyć w tą druzgocącą diagnozę. Rodząca się w jego świadomości myśl, że być
może rozmowa z Ricardo…doprowadziła do tego koszmaru, powodowała uciążliwy ból
w klatce piersiowej del Rio. Dobrze znał swego upartego przyjaciela, który w
szale emocji mógł powiedzieć o jedno słowo za dużo. Pozornie wyniosły
dyplomata, który w ten nietypowy sposób przeżywał żałobę miał tak naprawdę
dobre, choć zranione serce, które nie zniosło by niekończących się wyrzutów
sumienia w przypadku, gdyby to z jego powodu życie Wiktorii i jego
nienarodzonego wnuka było zagrożone.
- To dopiero dwudziesty trzeci tydzień…- stwierdził
pozbawionym wyrazu głosem ordynator - Nawet jeśli przeprowadzilibyśmy cesarskie
cięcie, dziecko praktycznie nie miałoby żadnych szans na przeżycie- przyznał
otwarcie, przygryzając nerwowo swoją dolną wargę- Jest jeszcze zbyt małe…-
dodał wyjaśniająco, napotykając wzrokiem na ich poruszone twarze.
- Nie ma już żadnej nadziei…możliwości zapobieżenia kolejnego
krwotoku…? - dopytywał nietracący ducha Jose- Chcielibyśmy w tym przypadku
prosić o konsultację – nalegał, odzyskując zdrowy rozsądek. Poza tym niejednokrotnie
słyszał o przypadkach, w których neantologom udało się ocalić życie urodzonych
w tak wczesnym etapie ciąży skrajnych wcześniaków.- Na pewno któryś z pana
kolegów po fachu w innym szpitalu nie bałby się podjąć ryzyka…- nie panował nad
własnym słowami – Pieniądze nie grają roli, poniesiemy wszelkie koszty…- dodał w
akcie desperacji, dostrzegając gniewny błysk w oczach ginekologa. Niestety
obracający się w realiach argentyńskiej, skorumpowanej służby zdrowia Jose nie
mógł wiedzieć jak bardzo uraził szefa oddziału.
- Nie można kupić czasu…który pozostał pani Wiktorii- odparł
oschle lekarz, nie kryjąc swego spojrzenia pełnego dezaprobaty. – W tym
przypadku nie może być mowy o cesarskim cięciu, to zbyt duże ryzyko dla matki…-zaczął
zatrwożony, pod presją ich błagalnych oczu- Ostatecznie moglibyśmy spróbować
utrzymać ciążę…- zastanawiał się głośno, marszcząc czoło- Przy podaniu
odpowiednich leków anty-poronnych oraz przeciwzakrzepowych…- wyliczał
pospiesznie- Stałej obserwacji pacjentki i oczywiście woli walki dziecka…-
dodał znacząco, mierząc się z własnymi wątpliwościami – Szanse na powodzenie w
takim przypadku są jak jeden do stu- nie zamierzał ukrywać prawdy. Słysząc to
zdanie wstrząśnięta Penelopa osunęła się na pobliskie krzesło z wrażenia.-
Musimy podjąć decyzję jak najszybciej – podkreślił ostatnie słowo, patrząc na nich
wyczekująco- Osobiście uważam, że próba podtrzymania ciąży jest obarczona zbyt
wielkim ryzykiem- dodał ostrożny lekarz.- Dalej podtrzymuję zdanie, że terminacja
byłaby bezpiecznym rozwiązaniem- zaznaczył, wzdychając w geście rezygnacji.
- Nie jesteśmy w stanie wziąć na siebie takiej
odpowiedzialności- odparł zupełnie już rozbity del Rio, zerkając na ekran
swojego telefonu. Był tego zupełnie pewny.- Ona nigdy by nam tego nie wybaczyła…-
szepnął do siebie, nie potrafił ukryć krystalicznych łez, które wilgotnym
strumieniem przyozdobiły jego pomarszczone policzki- Jej ojciec niedługo tutaj
będzie…powinniśmy zaczekać…z tak radykalnymi działaniami- z ogromnym trudem
przyszło mu wypowiedzenie tego zdania. Zdezorientowany lekarz spojrzał na niego
podejrzliwie.
- W takim razie,
co według pana powinniśmy teraz zrobić ?!- zauważył zniecierpliwiony. W jego
mniemaniu statystyka nigdy nie kłamała, a decyzja rodziny była błędem, który
mógł kosztować jego pacjentkę zbyt wiele.
- Starać się uratować ich oboje…- odpowiedziała na jego
pytanie poruszona Penelope, która wreszcie odzyskała rezon.
- Będziemy próbować…choć zagrożenie jest ogromne -
mruknął nieprzekonany ordynator- Jednak niech państwo wiedzą, że ta noc będzie
decydująca – zastrzegł surowym głosem, patrząc prosto w ich zagubione oczy-
Zarówno dla dziecka jak i dla matki – dodał dobitnie, odchodząc w kierunku
pobliskiej sali.
Dokładnie w tym momencie zza przeciwległego końca
korytarza wyłoniła się postać strapionego dyplomaty, który słysząc tak
stanowczy wyrok z ust ginekologa zupełnie skamieniał. Paraliżujący strach
odebrał dech w piersiach Ricardo, który miał dotkliwą świadomość, że tylko i
wyłącznie on…był odpowiedzialny za tak dramatyczny obrót sytuacji. Ciężar wyrzutów
sumienia już do reszty nim owładnął, odbierając pogrążonemu w rozpaczy
Consalidzie zdolność trzeźwego rozumowania. Myśl, że z jego bezduszne, pochopne
słowa i bezlitosna deklaracje mogły kosztować Wiktorię i jej maleństwo życie
przytłoczyła go do reszty, powodując że Ricardo już kompletnie zamknął się
sobie, zupełnie nie reagując na pytania i prośby dwójki przyjaciół, którzy
podczas tej bezsennej nocy towarzyszyli mu nieustannie. Jednak on milczał
dalej, z malującym się na jego twarzy wyrazem obojętności, już doszczętnie
zatracając się w swej wewnętrznej, grubej powłoce, stwarzając tym sobie pozory bezpieczeństwa.
Dyplomata za wszelką cenę pragnął wreszcie uwolnić się od tego miażdżącego cierpienia….
***
Rudowłosa w pełnym napięciu przyglądała się obliczu
skupionego na obrazie monitora ginekologa, który wyraźnie zdumiony przeprowadzał
badanie ultrasonograficzne. W chwili, w której dostrzegła nieznaczny uśmiech na
jego twarzy, wreszcie poczuła tak wyczekiwaną, wyraźną ulgę.
- Pani maluch ma prawdziwą wolę życia…- przyznał
pozytywnie zaskoczony dr Mendez, wciąż nie mogąc uwierzyć, że ryzykowny krok
przyniósł tak spektakularny i zupełnie przez niego nieoczekiwany sukces.
Zaledwie w ciągu czterech dni jego zespołowi całkowicie udało się wyeliminować
zagrożenie i po udanym zabiegu założenia na skracającą się szyjkę macicy szwu
okrężnego, nic nie stało na przeszkodzie by dziecko przyszło na świat w
terminie. – To prawdziwy cud- mruknął pod nosem, z pełnym podziwem przeglądając
wykonane tego ranka wyniki badań Wiktorii.
- Najwyraźniej ma pani pracowitego anioła stróża-
stwierdziła pewnie, starsza, sympatyczna pielęgniarka, która podała
ordynatorowi kartę pacjentki. Młoda chirurg uśmiechnęła się nostalgicznie na te
słowa, i choć sama jako lekarz nie posiadała zbyt głębokiej wiary, to czuła, że
słowa staruszki są w pewnym stopniu prawdziwe
i to właśnie jej zmarła mama czuwała nad Wiki przez te ostatnie dni
próby.
- Czy wszystko jest w porządku z dzieckiem ?- dopytywała wciąż
nieustępliwa Consalida, nerwowo zakładając kosmyk swych miedzianych włosów za
ucho. Próbowała usilnie dostrzec obraz aparatu USG, ale były to daremne wysiłki.
Musiała mieć pewność i tak bardzo pragnęła usłyszeć wreszcie zapewnienie, że
zagrożenie utraty maleństwa minęło już bezpowrotnie. Postawa małomównego
ordynatora wcale jej nie przekonywała. Najchętniej sama przejrzałaby wyniki
badań krwi by móc już ostatecznie upewnić się, że kryzys został zażegnany. Jako
lekarka nie mogła znieść dłużej własnej bezsilności i tej przytłaczającej
niepewności. W końcu chodziło o życie jej własnego dziecka, najcenniejszego
skarbu, którego za wszelką cenę nie mogła zawieść.
- Nie widzę nic niepokojącego…- przyznał szczerze, przesuwając emiter po jej
pokrytym żelem brzuchu- Jest zupełnie
zdrowe…- zaczął pewnym siebie głosem, poprawiając spadające mu na nos okulary –
Ten mały wojownik ma serce jak dzwon…chce pani posłuchać ?- zapytał
retorycznie, zabierając się za wpisywanie kolejnych dawek leków w doniesioną mu
właśnie kartę pacjentki. Kojący spokój i nadzieja nareszcie wypełniły pełen
trosk umysł Rudowłosej, gdy tylko usłyszała obok swojego miarowo bijącego
serca, pospieszne uderzenia serduszka maluszka. Pierwszy raz od wielu miesięcy
jej szmaragdowe oczy wypełniły łzy najczystszego szczęścia i radości. Teraz
wiedziała, że już nie może pozwolić sobie na najmniejszą słabość i musi skupić
się tylko i wyłącznie na dziecku. Niespodziewana fala nowych sił wypełniła
zdeterminowaną Wiki, która tego ranka podjęła ostateczną decyzję w związku ze
swym powrotem do Londynu. W ojczystej
Hiszpanii z pewnością nie czekało ją już nic dobrego, nie wyobrażała sobie, że
mogłaby tutaj zostać, na pewno nie po tym, co zaszło pomiędzy nią, a ojcem.
Jedynie w Anglii mogła odciąć się od ciężaru przeszłości i jawnych wyrzutów,
poza tym tylko tam mogła liczyć na tak potrzebne jej teraz wsparcie ze strony
przyjaciół oraz możliwości związane z rozwojem swojej kariery zawodowej, które to
bez wątpienia dawało jej ukończenie stażu w prestiżowym szpitalu. To właśnie
Londyn okazał się być miejscem, w którym pragnęła zawalczyć o nowe, szczęśliwe
życie dla siebie i dziecka. Wiedziała, że musi podołać temu wyzwaniu.
- Kiedy będę mogła opuścić oddział ? - zapytała
wyczekująco Consalida, tuż po zakończeniu badania. Wielogodzinne leżenie w szpitalnym
łóżku i ta niekończąca się bezczynność zabijały ambitną chirurg od środka.
Zwykle pracująca na pełnych obrotach, pogrążona w wirze coraz to nowych,
zawodowych wyzwań lekarka, mimo szczerych chęci, nie potrafiła znieść zbyt
długo tego stanu zawieszenia. Starała się jak tylko mogła unikać wysiłku, ale w
jej przypadku było to naprawdę trudne. Nie uszło to zresztą uwadze pielęgniarek
jak i szefa ginekologii.
- Wyniki pani badań są wręcz wzorowe…Myślę, że w ciągu
najbliższych trzech dni…- zaczął ostrożnie dr Mendez, patrząc prosto w jej
zielone, posmutniałe oczy- Pani Wiktorio…- kontynuował stanowczym tonem,
zamykając niebieską teczkę z dokumentacją – Nie może się już pani narażać na
tak silny stres…Musi się pani szczególnie oszczędzać- dodał znacząco –
Zalecałbym tylko i wyłącznie relaks i odpoczywanie, żadnych poważniejszych zajęć…mam
nadzieję, że mnie pani dobrze zrozumiała ?- westchnął z rezygnacją, obdarzając
Rudowłosą sugestywnym spojrzeniem.
- Tak, oczywiście – odparła pewnym siebie głosem
Consalida, przenosząc wzrok na własne dłonie. Podświadomie czuła, że będzie
musiała stoczyć niełatwą walkę z samą sobą by zmusić swój organizm do
wykańczającego ją, permanentnego stanu „wypoczynku”. Jednak dobro
nienarodzonego maleństwa było teraz zdecydowanie
ważniejsze, niż plany ukończenia pracy habilitacyjnej.
- Ach tak…- przypomniał sobie Mendez, kierując się w
stronę wychodzących na korytarza, szklanych drzwi – Zapomniałem zapytać, czy zna już pani płeć dziecka ? – dodał ciepło, ponownie
zerkając w teczkę z jej dokumentacją medyczną. Karmazynowy rumieniec nieoczekiwanie
pojawił się na bladych policzkach płomiennowłosej lekarki, która w
przeciwieństwie do wielu młodych matek nie była do końca przekonana, czy tak
naprawdę pragnie w tym momencie usłyszeć tą jakże istotną informację.
- Nie…- odpowiedziała zgodnie z prawdą Ruda, niezamierzenie
przygryzając swoje malinowe usta – Ale mam swoje przypuszczenia- dodała
stanowczo, a jej oczy wypełnił jasny błysk pewności. Wydawało jej się, a raczej
chciała sądzić, że już wkrótce powita na świecie córeczkę. Myślała, że tak
będzie jej łatwiej, mimowolnie ulegając stereotypom. Wówczas nie zwróciła najmniejszej
uwagi na wcześniejsze słowa lekarza, któremu przypadkowo wymsknęło się
określenie, które jasno sugerowało jak daleko od prawdy była w swoich
domysłach.
- Skoro lubi pani niespodzianki – westchnął ciężko ordynator,
obdarzając ją szczerym uśmiechem. Szybkim krokiem opuścił salę Rudowłosej, wraz
z towarzyszącą mu pielęgniarką, udając się na dalszy obchód oddziału.
- Kochana…- troskliwa ciocia Penelope niemal minęła się w
drzwiach z łysiejącym dr Mendezem, pojawiając się nagle tuż przy łóżku
chrześnicy – Rozumiem, że nie ma już powodów do niepokoju ?- bardziej
stwierdziła, niż zapytała pani del Rio. W jednej sekundzie odnalazła
wyczekiwaną odpowiedź w rozpromienionych, zielonych oczach miedzianowłosej dziewczyny, które wypełniały
jasne iskry ulgi i niekończącej się radości.
***
Poirytowany postawą przyjaciela Jose, nie potrafił już
dłużej przyglądać się jego bierności i niespotykanej niechęci do odwiedzin w sali
Rudowłosej. Nie był w stanie nawet w najmniejszym stopniu zrozumieć Hiszpana,
który przecież ostatnie kilka dni spędził w murach szpitala.
- Ricardo, wejdź do niej- nalegał nieznoszącym sprzeciwu
głosem, szarpiąc swoje czarne wąsy- Ona naprawdę cię teraz potrzebuje…- dodał
dobitnie Argentyńczyk, siadając na plastikowym krześle w poczekalni tuż obok
wciąż milczącego dyplomaty, którego kamienna twarz nie wyjawiała gnębiącego go
niepokoju.
- Czy ty nie pojmujesz, że przeze mnie Wiktoria mogła
stracić dziecko…?!- wychrypiał rozbity Consalida, patrząc pustym wzrokiem
wprost w ciemne oczy przyjaciela.- To przeze MNIE…mogło umrzeć niewinne
maleństwo…- podkreślił rozgoryczony, pocierając pulsujące z bólu skronie.
Ricardo dalej pozostawał w nieustępującym wstrząsie, który jedynie pogłębił się
w ciągu ostatnich czterech bezsennych, pełnych wyrzutów sumienia nocy. Wydawało
mu się wówczas, że nie powinien już dłużej narażać córki i najzwyczajniej w
świecie uznał, że najlepiej będzie jeśli usunie się z jej życia. Zbyt dobrze
pamiętał własne słowa…- Gdyby coś im się stało, nie mógł bym już nigdy spojrzeć
sobie w oczy…- stwierdził poważnym tonem, zaciskając swoje ciemne usta w wąską
linię.
- Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze – zachęcał
go ciepłym głosem Jose, poklepując przyjaciela po ramieniu.
- Między nami padło zbyt wiele słów…- przyznał oschłym
tonem uparty Hiszpan, marszcząc nieprzyjemnie czoło. Jego szmaragdowe oczy po
raz kolejny wypełniła fala mrożącego chłodu.- Poza tym już podjąłem decyzję-
machnął lekceważąco ręką, wyraźnie unikając zdezorientowanego wzroku Jose.
- Co masz na myśli ?- czarnowłosy wąsacz nie miał pojęcia
do czego dążył dyplomata.
- Zgodziłem się objąć stanowisko ambasadora Hiszpanii w
Argentynie- stwierdził pozbawionym wyrazu głosem Ricardo, wywołując tym jednym
zdaniem prawdziwy szok w umyśle del Rio. Kilka tygodni temu z ust premiera
padła już propozycja tego niespodziewanego awansu, ale wówczas pochłonięty
opieką nad żoną dyplomata stanowczo odmówił objęcia intratnej i jakże
zaszczytnej posady. Jednak po śmierci
Wandy ta perspektywa podjęcia wymagającej pracy wydawała mu się bardzo kusząca…
W wirze nowych zobowiązań i wyzwań, w kraju położonym na drugim końcu świata,
gdzie nic nie wiązało by się w jego pamięci z postacią małżonki, Ricardo szukał
dla siebie nadziei i szansy przed już kompletnym pogrążeniem się w żalu.
Przepracowany i wycieńczony kolejnymi spotkaniami na najwyższym szczeblu nie
miałby już sił myśleć o stracie, która go spotkała i w tym właśnie upatrywał
dla siebie korzyści. W nowym, nieznanym mu miejscu nikt nie oczekiwałby od
niego coraz to nowych wyznań i deklaracji, a świadomość że jest osobą całkowicie
obojętną dla otaczających ludzi wypełniała jego umysł niespotykanym już od
dawna światłem. Właśnie tam, w kraju gdzie nikt o niego nie dbał, a i on nie
przejmował się niczyim losem Ricardo spodziewał się odnaleźć spokój ducha. Nie
był już dłużej w stanie znieść tego ciężaru trosk. Jedyną przeszkodą w
spełnieniu tej wizji bez wątpienia był Jose, jedyne ogniwo łączące Hiszpana z
dawnym życie. Zmartwiony Latynos próbował przekonać przyjaciela do głębszego
przemyślenia tego postanowienia, ale zdeterminowany Consalida nie zamierzał
zmienić swojego zdania. Pragnął za wszelką cenę uciec od wspomnień związanych
ze zmarłą żoną i ich wspólnym życiem w Hiszpanii. Tak bardzo chciał odciąć się
od przeszłości. Skupiony na własnym bólu nie potrafił dostrzec jak bardzo
krzywdzi tą decyzją córkę. Jose poniósł sromotną klęskę, tłumacząc przyjacielowi,
że powinien skonsultować tak drastyczną zmianę z Wiktorią. Jego prośby i
ponaglenia obijały się o solidny, obronny mur, który powstał w umyśle i sercu
upartego, zgorzkniałego i jakże
krótkowzrocznego Hiszpana. Ricardo nie pozostawił mu złudzeń, następnego dnia
finalizując sprzedaż rodzinnej posiadłości.
- Nie sądzisz, że Wiktoria powinna o tym wiedzieć ?!-
uniósł się Argentyńczyk, z oburzeniem patrząc na wypełnione sprzętami i
drobiazgami kartonowe pudła, tak obficie zdobiące przestronny salon hacjendy jego
przyjaciela.
- Trzy czwarte środków
ze sprzedaży tego domu wpłaciłem na jej konto oszczędnościowe – przyznał obojętnym
tonem Hiszpan , pakując pozostałą część swoich książek do stojącego obok
kartonu. Nie zaszczycił del Rio ani jednym, krótkim spojrzeniem. – To powinno
zabezpieczyć jej przyszłość na najbliższe kilka lat… – stwierdził cicho, nie
przerywając podjętej chwilę wcześniej czynności. Miał jedynie dwa dni na
zabranie z rodzinnej posiadłości pozostałości dorobku swojego życia.- Poza tym
należy jej się spadek po matce- dodał wyprutym z wszelkich uczuć głosem, w
którym na marne było szukać śladu troski.
- Czy ty siebie słyszysz ?! – westchnął zrezygnowany
Argentyńczyk, rozkładając ręce w geście bezsilności – Ona potrzebuje CIEBIE, a
nie pieniędzy…- stwierdził gorzko, lecz Hiszpan zupełnie nie zareagował na jego
słowa…
- Jutro spędzę cały dzień w ministerstwie, nie mam czasu
, Jose- wysyczał cierpko Ricardo, próbując jak najszybciej uwolnić się od
natrętnej obecności swego gościa. Jego spojrzenie było chłodne i poważne. Na
próżno było w nim doszukiwać się choć iskry życia czy błysku zmiany.
- Ale chyba zamierzasz się z nią pożegnać ?- zapytał z
nadzieją wąsacz, chwytając go w akcie desperacji za rękaw czarnej koszuli.
Zatwardziały Hiszpan bezceremonialnie strzepnął jego dłoń, zbywając pytanie
przyjaciela milczeniem.
- Popełniasz porażający błąd…- wykrzyczał mu w twarz zdenerwowany del Rio,
kręcąc głową z dezaprobatą. Był głęboko wstrząśnięty zachowaniem dyplomaty,
który bezwiednie zacisnął pięści słysząc wyrzuty Argentyńczyka.
- Nie tobie to oceniać…- srogo warknął przez zaciśnięte
szczęki Consalida, zatrzaskując przyjacielowi drzwi przed nosem. W chwili, w
której Jose opuścił jego dom, po pomarszczonym policzku Hiszpana spłynęła
jedna, pojedyncza łza. Czarnowłosy
mężczyzna mimo usilnych chęci nie był w stanie zrozumieć, gdzie tak naprawdę
leży problem jego przyjaciela, który po utracie żony, paradoksalnie za wszelką
cenę dążył do odsunięcia od siebie
bliskich…
***
Wierny przyjaźni Jose z niebywałą trudnością i niegasnącą
determinacją przez następne kilka miesięcy próbował dotrzeć do coraz bardziej
zdystansowanego, poświęcającego się obowiązkom Consalidy. Będący w stałym
kontakcie z Rudowłosą Argentyńczyk doskonale zdawał sobie sprawę z poczynań
starego przyjaciela, który zdawał się za wszelką cenę pozbyć się ze swojego
życia najmniejszych śladów przeszłości. Uparty i zatwardziały w swej postawie
Hiszpan nieodwracalnie zerwał wszelkie kontakty z jedyną córką. Del Rio nie był
w stanie zrozumieć jego wołającego o pomstę do nieba zachowania i okrutnej
postawy obojętności jaką przejawiał wobec losów jedynaczki. Zapamiętały w pracy
Ricardo zupełnie ignorował rady Jose i dalej wytrwale odrzucał próby pojednania
ze strony Wiki. Wrażliwemu wąsaczowi wręcz pękało serce na ten widok. Był
rozgoryczony faktem, że Consalida w tak brutalny sposób postanowił zniszczyć
swoją relację z Wiktorią i dobrowolnie zrezygnować z własnego rodzinnego
szczęścia. Ricardo niestety wypierał ze swojej świadomości wszelkie próby Jose,
zbywając jego monologi niczym nie wzruszonym milczeniem.
- Dlaczego nie odbierasz od niej telefonów…listów…e-maili
?!- obruszył się wściekły Del Rio, wtargnąwszy siłą do przestronnego,
prywatnego gabinetu dyplomaty położonego w zachodnim skrzydle ambasady. Ricardo
zdawał się kompletnie nie reagować na te niespodziewany odwiedziny, nie
odwracając wzorku od sterty dokumentów zdobiących jego hebanowe biurko. Ta
obojętność i ciągła powaga przelały czarę goryczy w sercu Jose, który nie
zamierzał się miarkować. Nie mógł dłużej patrzeć jak jego przyjaciel doprowadza
swoje życie do upadku. Nie mógł znieść myśli, że niczemu niewinny maluch będzie
pozbawiony miłości ze strony najbliższych krewnych, że Wiktoria będzie musiała
zupełnie sama sprostać wychowaniu synka. - Nawet nie wiesz, że trzy miesiące
temu zostałeś dziadkiem ?!- niemal
wykrzyczał mu w twarz, z impetem rzucając na jego biurko plik właśnie wywołanych fotografii w taki sposób by
dyplomata musiał na nie spojrzeć. Wytrącony z równowagi Hiszpan, gwałtownie
poderwał się ze skórzanego fotela, pospiesznie zbierając zdjęcia w jedną
stertę. Wyraźnie starał się uniknąć choć pojedynczego spojrzenia w uwiecznione
na papierze obrazy, siłą wręczając je z powrotem przyjacielowi. Próbował ukryć,
jak ogromne wrażenie wywarły na nim słowa Jose, mimowolnie zaciskając pięści.
-Zabierz to stąd – uciął krótko swoim szorstkim głosem,
ponownie odwracając wzrok w kierunku
dokumentów.
- To twój wnuk ! – kontynuował niezrażony Argentyńczyk,
czując przypływ gorąca w swoich żyłach – Nie chcesz go nawet zobaczyć ?! Nie
zamierzasz wziąć go na ręce ?!- dodał rozgorączkowany, nie mogąc pojąć jak jego
przyjaciel może być aż takim ślepcem. Jose nie rozumiał, dlaczego Ricardo
zamierzał ukarać to niewinne maleństwo za swoje nieporozumienia z Wiktorią.
Przecież teraz nie miało to już najmniejszego znaczenia, nic nie mogło się
równać z tym szczerym i bezinteresownym uczuciem, które pojawia się w oczkach
tych kochających szkrabów. Del Rio doskonale o tym wiedział, gdyż sam nie
wyobrażał sobie życia bez własnych wnuków. To one były dla niego synonimem
radości i spełnienia, każdego dnia, w drobnych gestach, ucząc go od nowa, jak
piękny potrafi być świat. Wydawało mu się wówczas, że przy córce i wnuczku
Ricardo na nowo mógłby odnaleźć sens i chęci do życia. Bezwarunkowa miłość
wnuka mogłaby skutecznie skruszyć bryłę lodu, która już niemal na stałe
wypełniła serce Hiszpana.
- Nie zamierzam mieć nic wspólnego z tym dzieckiem-
podkreślił stanowczo zgorzkniały Consalida, mimowolnie zerkając na pojedynczą
fotografię, która w tajemniczy sposób ukryła się między stertą papierów.
Dojrzał na niej twarzyczkę uroczego, leżącego na brzuszku niemowlęcia, które pewnie
trzymało w swej pulchnej, maleńkiej rączce granatową grzechotkę w kształcie słonika.
Duże, ciemnoszare oczka skupionego na zabawce chłopczyka rozświetlały jasne
iskierki. Ricardo poczuł chłodny ucisk w swojej klatce piersiowej na ten widok,
jednak nie potrafił już odwrócić od zdjęcia swojego uważnego wzroku. Kępka,
gęstych brązowych włosków pokrywała główkę maluszka, który miał na sobie
stylowe, błękitne body w różnokolorowe samoloty. Jego zaciśnięta piąstka,
koralowe półotwarte usteczka i ta bezbrzeżna ufność, która malowała się na
twarzyczce maleństwa były dla niego niczym lodowaty prysznic. Nie potrafił już
dłużej znieść tego widoku, a tak obce i nieznane mu stalowe oczy maleństwa
wypalały ślad w jego umyśle, pogłębiając jedynie postanowienie Ricardo.
- Alexander Ricardo Consalida…czy to dla ciebie nic nie znaczy
?! – huknął poirytowany Jose, chowając pozostałe fotografie do wewnętrznej
kieszeni swojej beżowej marynarki. Raziła go ta obojętność przyjaciela.
- W mojej rodzinie tradycją jest, że noworodek otrzymuje
drugie imię po swoich dziadkach – odparł pozbawionym emocji głosem ambasador,
pospiesznie wkładając zdjęcie wnuczka do szuflady swego biurka. Rozwścieczonym,
brązowym oczom Argentyńczyka ten drobny gest uszedł płazem.- Wiktoria również
nosi imię mojej matki. Manuela.- wyjaśnił chłodno, wyczuwając bolesny ucisk w
okolicach serca. W pewien sposób czuł cień radości i dumy, że córka mimo
wszystko postanowiła kontynuować ten dawny zwyczaj. Pospiesznie odwrócił się
twarzą w stronę okna, próbując ukryć cień wzruszenia, który na moment zawładnął
jego sposępniałym obliczem. Czuł tak wyczerpujące rozdarcie…
– Czy to nie jest
jasny sygnał, że ona pragnie się z tobą pogodzić… Chce ci wybaczyć ! -dodał
znacząco, przyglądając się pozornie niewzruszonemu obliczu dyplomaty, który
zdawał się powracać do swych obowiązków zawodowych, ponownie siadając w wygodnym,
ciemnym fotelu. Jednak było to nieprawdą. W umyśle Ricardo wciąż krążyła tylko
jedna niepokojąca myśl i w żadnym stopniu nie była ona związana z pracą.
- Ale ja nie jestem w stanie wybaczyć sobie…- mruknął pod
nosem dyplomata, przełykając głośno ślinę. Rozemocjonowany Jose nie był w
stanie dosłyszeć tego zdania, po kilku minutach nieustajacej ciszy, gniewnie zatrzaskując za sobą ciemnobrązowe drzwi
z palisandru. Po jego wyjściu Ricardo zdecydował się otworzyć niewielką
szufladę, wyciągając z niej skwapliwie zdjęcie synka Wiki…swojego maleńkiego
wnuczka… na ten widok na pomarszczonej twarzy ambasadora paradoksalnie pojawił
się okropny grymas rozrywającego jego serce bólu. Consalida bezskutecznie próbował walczyć z samym sobą...z przytłumionym głosem w podświadomości, który każdego dnia, od ponad pięciu miesięcy, powtarzał mu, że stanowi zagrożenie dla członków własnej rodziny.
***
Pogrążony w
rozmyślaniach Hiszpan uważnie rozglądał się po przestronnym apartamencie
jedynaczki w oczekiwaniu na powrót Wiktorii. Urządzonemu w nowoczesnym stylu
salonowi, którego ogromne, podłużne okna wychodziły na najbardziej pożądaną,
malowniczą część dzielnicy Chelsea, bynajmniej nie brakowało ciepła. Ciemny
parkiet przyjemnie kontrastował z jasnymi ścianami penthouse’u, które
przyozdabiały nieliczne, gustownie, oprawione w czarne ramy dziecięce rysunki
oraz rodzinne fotografie. Osobisty charakter wnętrzu dodawały również niewielkie
dodatki w postaci komfortowych poduszek czy perfekcyjnie dobranych zasłon,
których przyjemne dla oka materiały i faktury różnicowały lekko przytłaczający
efekt rzeczywistych rozmiarów tego mieszkania. Bez wątpienia designerskie, acz
praktyczne i wygodne meble, sofy najwyższej jakości oraz dbałość o najmniejszy
detal wystroju, począwszy od rustykalnego żyrandolu, a skończywszy na barwie obudowy
kominka elektrycznego wskazywały na to, że przedsiębiorczy bankier w żadnym
wypadku nie zamierzał skąpić swojej rodzinie wygód. Ricardo był wręcz pod
wrażeniem, że ta otwarta, nieprzegrodzona przestrzeń może wydać mu się
jednocześnie bardzo przytulna. Z pewnością był to efekt zabiegów Rudowłosej. Ambasador
po dłuższym oczekiwaniu udał się na małą przechadzkę po tym sporych rozmiarów
pomieszczeniu, z uwagą obserwując powstający właśnie na pobliskiej ulicy korek.
Rzesze trąbiących samochodów, których dźwięki klaksonów docierały nawet do wnętrza
znajdującego się na ostatnim piętrze apartamentu nie potrafiły wyrwać go z
natrętnych rozmyślań. Wiszący nieopodal kominka, czarnobiały portret
czterdziestolatka obejmującego żonę i synka nie pomagał Hiszpanowi w wyzbyciu
się tak mu ciążących wyrzutów sumienia. Świadomość, że kolejna strata, tak
boleśnie naznaczyła życie Wiki i małego powodowała ucisk w jego gardle.
Dodatkowo myśl, że przez ostatnie lata był wielkim nieobecnym w ich życiu, że
to właśnie on zawiódł ich w chwili próby, że nie potrafił wesprzeć córki po
śmierci męża powodowała przypływ niekończącego się wstydu w świadomości dyplomaty.
Był naprawdę miernym ojcem…doskonale o tym wiedział i w chwili ,w której
przejrzał na oczy, postanowił niezwłocznie nadrobić swoje zaległości w
kontakach z najbliższymi. Teraz to oni byli dla niego wszystkim. Ricardo był w
pełni zdeterminowany by udowodnić córce, że zasługuje na jej przebaczenie.
- Przyznam
szczerze, że moja lodówka świeci pustkami- zaczęła pewnie Wiki, nie kryjąc
delikatnego uśmiechu – Mogę zaproponować ci jedynie herbatę – stwierdziła usprawiedliwiająco,
zakładając zagubiony kosmyk swych miedzianych włosów za ucho. Wciąż usilnie
zastanawiała się, dlaczego tata postanowił zataić przed nią swoją nieoczekiwaną
wizytę. Musiała przyznać, że choroba znacząco zmieniła jego sposób bycia.
- Prawdę mówiąc,
nie miałem innych oczekiwań- przyznał zaskakująco ciepłym jak na siebie głosem,
przysiadając na sofie wprost naprzeciwko córki. Wiktoria w geście zaskoczenia
uniosła do góry swoją kasztanową brew, szczerze mając nadzieję, że nieplanowane
odwiedziny nie mają nic wspólnego z nawrotem nowotworu. Wydawało jej się, że
tata zachowuje się…naprawdę nietypowo. Nigdy nie widziała by spojrzenie jego
szmaragdowych oczu było aż tak mgliste.- Wiki….czy jesteś szczęśliwa ?- zapytał
po dłuższej chwili kłopotliwej ciszy, sprawiając że Rudowłosa zakrztusiła się
pitym przez siebie napojem. To bezpośrednie i jak niepodobne do ojca pytanie
już kompletnie wytrąciło ją z równowagi. Jednak jego wyczekująca mina i
prawdziwa powaga, którą dostrzegła na obliczu Hiszpana utwierdziły ją w
przekonaniu, że dyplomata w żadnym stopniu nie skory jest do żartów.