niedziela, 24 sierpnia 2014

Przepraszam ,że dopiero teraz ,ale miałam niemałe problemy z tą częścią. Kompletnie nie miałam pomysłu . Miałam wstawić ją wczoraj ,ale po przeczytaniu trochę się załamałam i starałam się ją "jakoś" poprawić. Nie wiem ,czy wyszło :(  Dno...trudno było mi wrócić do pisania. Na szczęście mam pomysł na next i może trochę lepiej mi pójdzie. Dziękuję ,że tyle czekaliście. Pozdrawiam Was serdecznie. Zadedykowałabym ją wszystkim czytającym ,ale to taki gniot ,że byłoby mi głupio. Zresztą sami ocenicie. Standardowo Proszę o szczere komentarze !   Wiem - początek dziwny ,to przez brak pomysłu.

                                                           XXVIII

     Staruszek podszedł do wychodzącego na ogród  okna. Niebo pokrywała gruba ,ciemna warstw chmur ,która w tej chwili obdarowywała tą angielską ziemię kolejną dawką deszczu. Chwilę w bezruchu obserwował ciągnący się aż po horyzont krajobraz pól o wszystkich odcieniach zieleni. Uśmiechnął się lekko. Kochał życie na wsi ,a możliwość obserwacji  niezwykłych przemian natury  była dla niego prawdziwym darem od losu.  Nie zamienił by tego na nic innego. Jeszcze raz spojrzał na rozświetlone od błyskawic niebo i ruszył  w kierunku kuchni. Sięgnął po czerwony, żelazny czajnik i napełnił  go wodą ,postawił go na starej, pokrytej przypalonym tłuszczem kuchence i  zapalił palnik . Patrzył na tańczące iskry ognia łaskoczące żeliwne dno czajnika. Po chwili w górę uniosła się ulatniająca z niego para. Mężczyzna zalał wrzątkiem filiżankę z herbatą i rozsiadł się wygodnie w stojącym w rogu pomieszczenia   wyblakłym ,butelkowo-zielonym fotelu. Podkręcił w zamyśleniu końce swoich siwych już wąsów  i  ze smutkiem spojrzał na stojącą  na kredensie fotografię ,jego wzrok momentalnie przeniósł się na kalendarz. Tak ,właśnie dziś mijała  dziesiąta już rocznica śmierci Mary.- Jak mogłem o tym zapomnieć ?- myślał ,kręcąc głową z niedowierzanie. Poderwał się nagle ,pospiesznie założył płaszcz i chwycił za sekator. Zawsze w rocznicę jej śmierci ścinał białe róże rosnące na krańcu ogrodu. Mary je uwielbiała. Buddy słysząc swojego pana idącego w stronę drzwi szczeknął radośnie. Staruszek spojrzał na niego krótko i pogłaskał po całkiem białym ze starości pysku starego Jack Russel Terrier’a . Poczciwe psisko polizało radośnie rękę swojego pana i razem z nim opuściło dom.  Mimo deszcze pies nie zdezerterował. Zawsze wiernie służył Edwardowi.
- Chodź staruszku – pospieszał go właściciel ,z politowaniem patrząc na idącego za nim psiego przyjaciela.-Staruszku- powtórzył i westchnął ciężko -  Tak ,widzisz przyjacielu. Właśnie tak skończyliśmy. Starzy i samotni – dokończył dobitnie patrząc na dziwnie rozumne oczy zwierzaka. Ściął pięć ,ogromnych  ,pokrytych kroplami wody róż i przyłożył jedną z nich do nos napawając się jej zapachem. – Są takie jak moja Mary …-zaczął-kruche i piękne –dokończył patrząc na powstającą właśnie na niebie tęczę. Razem z Buddy’m skierował się w  kierunku pobliskiej drogi. Cmentarz znajdował się na skraju wsi. Edward odwiedzał grób żony niemal  codziennie ,ale czasem  odpuszczał sobie te wizyty ,zwłaszcza w takie pogody. Musiał przyznać ,że te odwiedziny i dbanie o ogród były jego jedynym zajęciem. We wsi uważano go za dziwaka ,dlatego nie mógł liczyć na częste  wizyty sąsiadów. Buddy był praktycznie jego jedynym towarzyszem. To z nim dzielił swoją Samotność. Siedemdziesięciolatek nawet nie spostrzegł, kiedy dotarł pod bramę cmentarza. Przeszedł główną alejką i skręcił w lewo. Szedł dalej kamienistą ścieżką ,kiedy usłyszał głośne szczeknięcie psa. Odwrócił się  i zawołał pupila . Ten jednak nie wrócił.  Zaniepokoiło to mężczyznę ,który ruszył z  powrotem w kierunku głównej ścieżki.
-Buddy –krzyknął ,po chwili pies pojawił się w zasięgu jego wzroku ,zaczął nerwowo szczekać i ciągnąć jego nogawkę
-Odbiło ci –powiedział zdziwiony  staruszek, pies jednak nie ustępował i pobiegł w kierunku mauzoleum , mężczyzna ruszył za nim . Przeszedł  pospiesznie między pomnikami. Spojrzał w stronę   ,z której dochodziło szczekanie. Serce stanęło mu na ten widok. Pomiędzy marmurowymi grobami leżał mały chłopiec ,jego blada twarz z lewej strony pokryta była lekko zakrzepniętą już krwią. Mężczyzna  automatycznie uklęknął i sprawdził puls na jego zimnej szyi. Żył. Z tą myślą staruszek odetchnął z ulgą. Delikatnie poklepał malca po policzku. Ten zmarszczył delikatnie brwi .
-Mamo –szeptał  cicho
- Słyszysz mnie –zaczął głośno mężczyzna-Mały – kontynuował ,dalej poklepywał go po policzku ,chłopiec delikatnie otworzył oczy ,ale  po chwili je zamknął ,trząsł się  z zimna .Edward był emerytowanym wojskowym ,wiedział ,że w tej sytuacji lepiej nie ruszać chłopca ,ponieważ to może mu tylko zaszkodzić.- Tutaj i tak nie mam jak zadzwonić po pomoc –myślał. Jego dom znajdował się najbliżej cmentarza ,a i tak dotarcie tam zajmowało dobre piętnaście minut . – Przecież go tak nie zostawię –myślał gorączkowo ,ponownie uklęknął przy chłopcu. Był  przemarznięty .Jego ubranie było przemoczone. Nie miał wyboru . Ściągnął płaszcz i okrył nim malca ,następnie delikatnie uniósł jego głowę i wziął go na ręce.  
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria drżącymi rękami otarła spływającą po policzku łzę. Wciąż patrzyła z niepokojem przez okno.  Jak na nieszczęście dzisiejszy dzień był jednym z najzimniejszych w tym miesiącu. Dodatkowo od kilku godzin padał deszcz .
-Wiki usiądź – prosiła przyjaciółkę Ellie
- Niby jak mam to zrobić –  wybuchła ,nerwowo chodzą po salonie .To było pięć najdłuższych godzin w jej życiu. Szukali Alex’a już wszędzie. Nic.  Ani śladu. Jakby zapadł się pod ziemię. Nie potrafiła siedzieć bezczynnie i czekać .
 Drzwi do mieszkania otworzyły się ,Ellie i pani Hudson gwałtownie poderwały się z sofy  w napięciu patrząc w ich stronę. Po chwili do salonu wszedł zdenerwowany Andrzej w towarzystwie dwóch mężczyzn w mundurach. Uważnie rozglądali się po mieszkaniu.
- Pani Ravenswood?- zapytał starszy z nich
- To ja – odezwała się Rudowłosa
- Komisarz Frank Jessey – blondyn przedstawił się chłodnym tonem – A to –wskazał na towarzysza –Sierżant  Fleming ,Ruda  wymieniła z nimi krótkie spojrzenie .Obaj mężczyźni spoczęli na stojącej naprzeciwko szklanego stolika sofie.
- Rozumiem ,że chce zgłosić pani zaginięcie syna ?-zapytał przyglądając się jej uważnie
-Tak-odpowiedziała
-Czy odwiedzili państwo miejsca ,w których chłopiec potencjalnie może przebywać. Mam tu na myśli mieszkania rodziny ,znajomych ,ulubione miejsca ?-zapytał profesjonalnie
-Tak –powiedziała przygnębiona Wiktoria
-Na pewno?-zapytał ją sierżant Fleming –Niech się pani dobrze zastanowi.
 Ruda po raz kolejny zmusiła swój umysł do analizy wszystkich miejsc w Londynie ,w których może znajdować się Alex. Domy przyjaciół ,parki ,przedszkole ,do którego chodził,restauracje…wszystko ,a jednocześnie nic. Sprawdzili już większość z tych miejsc. Westchnęła zrezygnowana.
-Rozumiem – odpowiedział komisarz – Zapytam od razu : Czy ma pani jakiś wrogów ?
-Co?-zapytała zdezorientowana
- Wie pani o co nam chodzi. Osoby pani nieprzychylne. Mające jakieś pretensje –zaczął – Jest pani lekarzem .Może jakiś pacjent ? – kontynuował Jessey
- Nie. Nie wydaje mi się –odpowiedziała pewnie
-Pani Wiktoria to szczere złoto – wtrąciła się pewnym głosem Pani Hudson . Komisarz spojrzał podejrzanie na chodzącego po pomieszczeniu Andrzeja. Nagle Falkowicz zatrzymał się przy jednej z półek i wziął do ręki srebrną ramkę ze zdjęciem . Dłuższą chwilę  przyglądał się fotografii. Uśmiechnięty brunet obejmujący Wiktorię z  około dwuletnim Alex’em na kolanach ,a  w tle piękny pałac.-Szczęśliwa rodzina  -pomyślał z goryczą ,odkładając  zdjęcie  na półkę .
- Nie ukrywam ,że w grę może wchodzić też  porwanie dla okupu – kolejny scenariusz nakreślany przez komisarza zaczął powoli wyprowadzać Andrzeja z równowagi .Wcześniej wyjaśniał policjantom prawdopodobny powód ucieczki chłopca. To nie był przypadek.
- Zacznijcie wreszcie działać – zdenerwował się Falkowicz .
-Nie możemy podjąć żadnych większych działań zanim nie  upłynie dwanaście godzin od zniknięcia – zaczął wyjaśniać mu sierżant Fleming
- Czy mi się wydaje ,czy pan nie rozumie – powiedział pewnie ,obdarzając młodszego z policjantów gniewnym spojrzeniem –To jest sześcioletni chłopiec-podkreślił ,podchodząc niebezpiecznie blisko Fleminga
- Takie są procedury – odpowiedział policjant
- A co mnie obchodzą wasze procedury – nie wytrzymał ,żyłka na jego czole zaczęła pulsować ,a oczy pociemniały z gniewu
- Ponad dziewięćdziesiąt pięć procent zaginionych dzieci znajduje się do dwunastu godzin po zniknięciu – wyrecytował Fleming  ,Andrzej obdarzył go morderczym spojrzeniem
-I my mamy tak sobie czekać te kilkanaście godzin przy herbatce ,tak ? –powiedział ironicznie
-Zasadniczo…-zaczął niepewnie  młodszy policjant
-Zasadniczo to jeśli zaraz nie podejmą panowie stosownych kroków…..-zaczął ostro ,lecz tym razem komisarz przerwał  mu szybko
-Czego pan oczekuje ?-zapytał
- Wysłania patrolów ,nagłośnienia sprawy w mediach. Na pewno ktoś  go widział ..-kontynuował
-Zgadzam  się – wtrąciła się Ellie
-Przykro mi ,na razie to niemożliwe – stwierdził  komisarz
- Na co chcecie czekać – zaczęła głośno Wiki ,z niepokojem patrząc na zapadający za oknem zmierzch
Policjanci spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
- A myślałem ,że policja w Polsce nie jest skuteczna – pokręcił głową Falkowicz ,policjancie wstali jednocześnie
-Wszystkie jednostki  ,szpitale i inne placówki zostaną poinformowane . Skontaktujemy się z państwem-powiedział Fleming  - Jeśli w ciągu najbliższych godzin sprawa się nie wyjaśni. Podejmiemy odpowiednie działania – dodał ,wręczając Wiktorii wizytówkę – Niech się pani tak nie martwi –powiedział ,patrząc  na jej zapłakaną twarz  – Pani syn na pewno jest cały i zdrowy –dodał pocieszająco . Te słowa jeszcze bardziej zwiększyły gniew Andrzeja ,zacisnął pięść. – Przysięgam ,że zadbam byś długo nie popracował w tym zawodzie – myślał ,po raz ostatni patrząc na młodego sierżanta.
-Dowidzenia – odpowiedzieli jednocześnie mężczyźni i ruszyli w stronę drzwi
-Co według panów mamy teraz robić ?-zapytała Ellie na odchodne
- Czekać droga pani. Czekać – odpowiedział komisarz ,brunetka prychnęła ,zamykając drzwi.
-Wiki –zwróciła się do przyjaciółki – Odprowadzę panią Hudson –dodała  zerkając na Profesora,Ruda przytaknęła cicho i usiadła na sofie . Falkowicz spojrzał z troską na jej bladą twarz.
-Powinnaś odpocząć- stwierdził ,siadając koło niej .
-Nie teraz – odpowiedziała  ze znanym mu błyskiem w oczach ,wciąż gorączkowo nad czymś myślała. Potarła skronie- Jeśli coś mu się stanie…-zaczęła drżącym głosem Rudowłosa ,patrząc w szare  oczy mężczyzny – to nigdy sobie…
-Nie kończ-powiedział twardo-To nie twoja wina – odgarnął kosmyk jej rudych włosów
-Skrzywdziłam go – stwierdziła ze smutkiem – Jego i ciebie – dokończyła
-Wiki – zaczął Andrzej ,kładąc delikatnie  rękę na jej ramieniu – To nie czas na wyrzuty sumienia- stwierdził z przekonaniem – Teraz liczy się tylko to by mały się odnalazł –dodał nie spuszczając z niej wzroku
-Masz rację – oparła swoją głowę na jego ramieniu  i przymknęła powieki. Usłyszeli głośny dzwonek telefonu.
-Halo – Ruda pospiesznie sięgnęła po komórkę
------------------------------------------------
- Tak ,dobrze John. Rozumiem – odpowiedziała smętnie
-------------------------------------
- Od razu się z tobą skontaktuję
---------------------------------
- Tak. Wiem – westchnęła – Cześć-rozłączyła  się szybko
- To kuzyn mojego męża – odpowiedziała na pytające spojrzenie Falkwicza – Przyjedzie najszybciej jak będzie mógł –dodała
-To dobrze  - powiedział nie do końca szczerze . Nie potrafił w spokoju myśleć o mężu Wiktorii jak i jego rodzinie. Oboje nie mogli  dłużej  znieść  bezczynności .Wiktoria wyszła   na chwilę  z salonu, by po chwili  wrócić z grubą ,oprawioną w skórę księgą.
- Trzeba znaleźć jakieś zdjęcie Alex’a –westchnęła, kładąc , jak się okazało , rodzinny album na stoliku. Szybko przewracała karty ,zatrzymała się na jednej z końcowych stron .  Nie potrafiła  nie uśmiechnąć się na widok tego zdjęcia. -Zrobiła je  Agata ,kiedy pierwszy raz odwiedziłam z Al ’em Polskę- wyjaśniła .Wyciągnęła je i położyła na stoliku.
-Widzę ,że  pani Agata to kobieta wielu talentów –uśmiechnął się ,patrząc na bardzo udaną fotografię malca – Mogę ? –zapytał zerkając  na album
-Tak.  Proszę-odpowiedziała podając mu księgę .  Profesor otworzył delikatnie album i spojrzał na pierwsze zdjęcie na stronie . Mała rudowłosa dziewczynka z dwoma kucykami próbując uwolnić się z uścisku starszej pani. Zaśmiał się cicho.
-Od zawsze byłaś taka niepokorna – uniósł lewy kącik ust ,uśmiechnęła się lekko. Choć na moment zapomniała o problemach. Przewracał kolejne karty.  Wreszcie natrafił na strony w nowszej części albumu. Zatrzymał się na wydruku USG .Spojrzał na datę poniżej : 22.12.2013,zmarszczył brwi ,dalej przeglądał zdjęcia. Kilka fotografii przedstawiającą ciężarną Wiktorię . Uśmiechała się, błyszczała jej się oczy. Wydawała mu się jeszcze piękniejsza. Kwitnęła . Spojrzał na zdjęcie poniżej . Rozpromieniona Ruda trzymała na rękach małe zawiniątko. Przyjrzał się zdjęciu uważniej i trudno było mu ukryć wzruszenie. Przejechał palcem po fotografii. – To powinien być najszczęśliwszy dzień w moim  życiu-westchnął patrząc na śpiące niemowlę. Przeglądał dalsze zdjęcia. Pierwsze urodziny ,zdjęcia ze ślubu Wiktorii ,wakacje ,święta. Wszędzie tylko mały ,Wiktoria i jej mąż. Poczuł ukłucie w okolicach serca ,nie miał siły dalej oglądać zdjęć. Dopiero teraz dotarło do niego ile tak naprawdę stracił. –Tyle czasu –pomyślał i nagle poderwał się z sofy ,Rudowłosa przyglądała mu się w milczeniu. Pierwszy uśmiech ,pierwsze słowo ,pierwszy krok. Wszystko co daje radość rodzicom .Stracił to przez jeden błąd. Trudno mu było to sobie wybaczyć . Sobie i Wiktorii. Wiedział ,że był wielkim nieobecnym w życiu syna i trudno mu będzie to zmienić. Dotarła do niego prawdziwa świadomość sytuacji ,w której się znalazł. Zdobycie zaufania malca – wszystko co w jego położeniu było najważniejsze było też jednocześnie nieosiągalne. Zdawał sobie sprawę ,że chłopiec od razu może go nie zaakceptować  . – Nawet może nie zechcieć ze mną porozmawiać –  myślał i w tym wypadku wcale by mu się nie dziwił. Za rozpad szczęśliwego życia zapewne obwiniłaby jego. -Będzie potrzebował czasu – ciągle rozmyślał przechadzając się po salonie. – Ale co jeśli nie zrozumie ,nie będzie chciał zrozumieć ?-Nie chciał teraz dłużej o tym myśleć ,ponieważ z każdą jego myślą obraz przyszłości zdawał się stawać coraz bardziej posępny. – Najważniejsze żeby się znalazł – upewnił się i powiesił marynarkę na krześle. Nie przypominał siebie sprzed kilku godzin. Bez krawata ,marynarki ,z podwiniętymi rękawami koszuli . Ponownie usiadł koło Rudowłosej. Nerwowo przejechał ręką po włosach. Pierwszy raz od dawna czuł taki strach. Bezradność. Jako chirurg był panem życia i śmierci. Wielokrotnie już to udowadniał ,a teraz? Teraz siedział bezczynnie nie mogąc zrobić nic dla ukochanej osoby. –Ukochanej ? – dopiero to do niego docierało. Kochał tego chłopca. Nawet nie zorientował się ,kiedy to nastąpiło. –Kochać?- co tak właściwie to znaczy ?-  Już w dzieciństwie Profesorowi brutalnie poskąpiono tego uczucia ,w późniejszym życiu  uważał miłość za świetny mit ,który nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Przez wiele lat żył bez miłości . To jednak się zmieniło w chwili ,gdy odnalazł brata ,pokochał tą Rudą Złośnicę i teraz  kiedy dowiedział się o synku .Dla Andrzeja miłością było niekończące się uczucie ,które sprawiało ,że był  w stanie zrobić wszystko dla tej osoby . Teraz był w stanie poruszyć niebo i ziemię by chłopiec się odnalazł. Postanowił zadzwonić do jednego ze swoich  „starych” znajomych.
Wiktoria od kilu minut  przyglądała się zamyślonemu obliczu Andrzeja.  Nie pamiętała by kiedykolwiek był w takim stanie. Miała ogromne wyrzuty sumienia.-Jak mogłam dopuścić do takiej sytuacji –wypominała sobie ,przygryzając delikatnie wargę . Wiedział ,że gdyby zdecydowała się na szczerą rozmowę z synem wcześniej ,nigdy by to tego nie doszło.  Jak każda matka w tej sytuacji była przerażona. Nawet nie chciała myśleć ,co mogłoby  się stać z jej dzieckiem. Westchnęła ciężko .-To moja wina – myślała ,a jej oczy znów się zaszkliły. Teraz marzyła tylko by przytulić synka ,pogłaskać go po głowie. Oddałaby wszystko by  w tym momencie wrócił do domu i rzucił jej się na szyję ,jak to miał w zwyczaju. Był jej iskierką ,szczęściem. Bez niego wszystko było puste i bezwartościowe. Dręczyły ją czarne myśli. Czuła ,że los karze ją  za decyzje sprzed lat.  –Mój mały-myślała patrząc na leżące na stoliku zdjęcie . Usłyszeli dźwięk  telefonu, momentalnie spojrzeli na siebie. Wiktoria odebrała go pospiesznie.
-Halo ?-zapytała cicho z nadzieją w głosie
----------------------------------------------
Przez moment  patrzyła z widocznym przerażeniem na Profesora.
-Dobrze.  Zaraz będę – wyjąkała, telefon wyślizgnął się z jej drżącej dłoni i  z głośnym trzaskiem upadł na drewnianą podłogę
-Wiki – Andrzej podszedł do niej i chwycił za ramię ,nie odpowiedziała – Wiki – powtórzył ,nie mógł dłużej wytrzymać ciszy , Ruda mocno wtuliła się w mężczyznę  . Falkowicz pogłaskają po włosach ,wiedział ,co przeżywa teraz Rudowłosa.
-I co ? –zapytał ciszej ,w jego głosie wyczuwalne było napięcie
-Muszę jechać do szpitala – wyszeptała trzeźwiej  ,ocierając łzę ,wyswobodziła się z jego uścisku
-Musisz ?-powtórzył bezbarwnym tonem ,patrząc jak  udaje się w stronę drzwi
-To znaczy My musimy – poprawiła się ,zakładając kurtkę .  Milczała.
- Co się stało ? Co z nim ? – zaczął pytać w napięciu  ,kiedy nacisnęła  klamkę . Fala skrajnych uczuć zalewała jego umysł. Już dawno nie  czuł  takiego strachu.
-Nie wiem  Andrzej.    Nie wiem – powiedziała patrząc w jego oczy.   Opuścili apartament.
                -----------------------------------------------------------------------------------------------
Staruszek w pośpiechu położył chłopca na kanapie w salonie. Dorzucił drewna to tańczącego w kominku ognia. Uklęknął przy malcu. Był nieprzytomny . Miał sine usta. Już się nie trząsł. Edward  zaklął w myślach. Zdawał sobie sprawę ,co to oznacza.
-Hipotermia – westchnął  . Wiedział ,że musi jak najszybciej ogrzać chłopca. Próbował ściągnąć jego ubranie ,ale mokre tkaniny  zesztywniały.
-Cholera-warknął ,ruszając w stronę kredensu . Obserwujący go Buddy zaszczekał dwukrotnie. Jego pan kiwnął na pupila głową. Pies wskoczył na sofę i zwinął się w kłębek. Swoim ciałem chciał ogrzać chłopca.
-Mam – krzyknął staruszek ,podchodząc  do nich z nożycami w ręku – Dobre psisko – powiedział, głaszcząc  Buddy’ego po głowie . Szybko przystąpił  do rozcinania ubrań. Okrył małego kocem.
-Zostań – powiedział do psa,ten pisnął ze zrozumieniem. 
Siedemdziesięciolatek  skierował się do drugiego salonu. Pospiesznie wykręcił numer pogotowia .
-Będą za piętnaście minut- powiedział do siebie ,wciąż zachodził w głowę ,jak to się stało ,że tak mały chłopiec znalazł się zupełnie  sam na cmentarzu w tą deszczową pogodę.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mimo okropnej pogody na zewnątrz temperatura w taksówce sięgała zenitu. Od dziesięciu  minut  taksówkarz nieskutecznie próbował wyjechać z zatłoczonej ulicy.
-Nie może pan cofnąć – irytował się Andrzej
-Niby jak – po raz dziesiąty odburknął kierowca . Falkowicz zniecierpliwiony otworzył drzwi i pociągnął za sobą Wiktorię.
- Tak będzie szybciej –stwierdził ,okrywając ją swoją marynarką
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po kilkunastu minutach wędrówki w deszczu w końcu przemoczeni dotarli do szpitala. Przy samych drzwiach przywitał ich komisarz Jassey .
-Witam – zaczął- Zadzwoniłem, ponieważ niedawno przywieziono tu chłopca ,którego rysopis odpowiada temu nakreślonemu nam przez panią ,więc..-przemawiał profesjonalnie
-Więc nie marnujmy więcej czasu i wreszcie tam chodźmy – przerwał mu ostro Profesor ,przewracając oczami . Miał dość tego mężczyzny. Jak nic w świecie denerwował go policyjny bełkot.
-No dobrze – odparł zmieszany ,udał się z nimi windą na kolejne piętro budynku. Znaleźli się pod odziałem intensywnej terapii. 
-To dr  Benson – policjant wskazał na podchodzącego do nich starszego lekarza
- Proszę – mężczyzna wskazał na przeszkloną szybę jednej z sal ,Wiktoria podeszła do niej chwiejnie i spojrzała na podłączonego pod aparaturę chłopca ,z jej ust wydobył się tłumiony szloch ,Falkowicz szybko do niej podszedł.
-Co z nim ?-zapytał ,marszcząc czoło
- To było już II stadium hipotermii –zaczął – Dla dzieci ,szczególnie tak małych ,jest to bardzo niebezpieczne ,do tego ten uraz -zaczął lekarz- Podejrzewaliśmy krwiaka wewnątrzczaszkowego ,ale tomografia nie wykazała tego typu zmian ,teraz wystąpił dość poważny obrzęk mózgu ,rozpoczniemy leczenie farmakologiczne ,ale dopiero za kilka godzin okaże się jak poważny to uraz . Nie ukrywam ,jego stan jest ciężki- dr Benson zakończył swój  wywód – Przepraszam- dodał ,oddalając się do jednej z sal . Zarówno Profesor jak i Wiktoria byli świadomi stanu zdrowia chłopca.- Najbliższa doba będzie decydująca – pomyślał .  Już tyle razy słyszał i wypowiadał te słowa.  Dające nadzieję i zarówno jej pozbawiające. –Doba- westchnął . Wiktoria dalej wpatrywał się w syna.
-Jeśli on ..-zaczęła ,dotykając ręką szyby ,nie mogła opanować łez….Był tak blisko ,a jednocześnie tak daleko.
- Nie –powiedział wyraźnie Andrzej – On nie umrze . Nie może- chciał przekonać sam siebie
-Najpierw Anthony ,teraz Alex…- spuściła wzrok ….-Dlaczego?- pytała cicho  - Nie mogę go stracić
- I nie stracisz ,Wiki – objął  ją ramieniem – chciała wierzyć w jego słowa . Andrzej nawet nie mógł dopuścić do siebie myśli ,że chłopiec umrze. Dopiero co go odzyskał ,nie mógł od razu go stracić . Nie mógł stracić kogoś ,kogo kochał ,a którego nawet nie zdążył jeszcze dobrze poznać. W takich chwilach inne wartości zaczynają maleć  ,problemy znikają ,liczy się tylko życie.
Ellie i John wkroczyli  na odział ,na którym znajdował się chłopiec. Brunetka szybko podbiegła do przyjaciółki. Bez zbędnych słów przytuliła ją mocno. Falkowicz i John wymienili krótkie spojrzenia. Zapanowała cisza . Oczy wszystkich zwrócone były na nieprzytomnego chłopca. Oczekiwanie przerywało ciche pikanie aparatury  . Tylko to mogli teraz zrobić - czekać...
                                                              CDN

czwartek, 21 sierpnia 2014

Witam.....po długiej przerwie ....

Na wstępie przeproszę Was za tą dwumiesięczną przerwę w pisaniu. Brak czasu i brak weny. Jednak teraz blog wraca z powrotem do życia. Mam nadzieję ,że pamiętacie jeszcze to opowiadanie. W pewnym momencie chciałam nawet z nim skończyć ,ale ostatnio znów powróciła mi wena. Next ,który już dawno powinien pojawić się tutaj nareszcie jest na ukończeniu. Może nie będzie zbyt długi ,ale powroty są ciężkie. Dziękuję za to ,że jeszcze czekacie :D W sumie tylko to przekonało mnie do dalszego pisania. Jeszcze raz dziękuję :P i pozdrawiam .
Marthson
P.S. Następna część pojawi się w sobotę .