XXVIII
Staruszek podszedł do wychodzącego na ogród okna. Niebo pokrywała gruba ,ciemna warstw chmur ,która w tej chwili obdarowywała tą angielską ziemię kolejną dawką deszczu. Chwilę w bezruchu obserwował ciągnący się aż po horyzont krajobraz pól o wszystkich odcieniach zieleni. Uśmiechnął się lekko. Kochał życie na wsi ,a możliwość obserwacji niezwykłych przemian natury była dla niego prawdziwym darem od losu. Nie zamienił by tego na nic innego. Jeszcze raz spojrzał na rozświetlone od błyskawic niebo i ruszył w kierunku kuchni. Sięgnął po czerwony, żelazny czajnik i napełnił go wodą ,postawił go na starej, pokrytej przypalonym tłuszczem kuchence i zapalił palnik . Patrzył na tańczące iskry ognia łaskoczące żeliwne dno czajnika. Po chwili w górę uniosła się ulatniająca z niego para. Mężczyzna zalał wrzątkiem filiżankę z herbatą i rozsiadł się wygodnie w stojącym w rogu pomieszczenia wyblakłym ,butelkowo-zielonym fotelu. Podkręcił w zamyśleniu końce swoich siwych już wąsów i ze smutkiem spojrzał na stojącą na kredensie fotografię ,jego wzrok momentalnie przeniósł się na kalendarz. Tak ,właśnie dziś mijała dziesiąta już rocznica śmierci Mary.- Jak mogłem o tym zapomnieć ?- myślał ,kręcąc głową z niedowierzanie. Poderwał się nagle ,pospiesznie założył płaszcz i chwycił za sekator. Zawsze w rocznicę jej śmierci ścinał białe róże rosnące na krańcu ogrodu. Mary je uwielbiała. Buddy słysząc swojego pana idącego w stronę drzwi szczeknął radośnie. Staruszek spojrzał na niego krótko i pogłaskał po całkiem białym ze starości pysku starego Jack Russel Terrier’a . Poczciwe psisko polizało radośnie rękę swojego pana i razem z nim opuściło dom. Mimo deszcze pies nie zdezerterował. Zawsze wiernie służył Edwardowi.
- Chodź staruszku –
pospieszał go właściciel ,z politowaniem patrząc na idącego za nim psiego
przyjaciela.-Staruszku- powtórzył i westchnął ciężko - Tak ,widzisz przyjacielu. Właśnie tak
skończyliśmy. Starzy i samotni – dokończył dobitnie patrząc na dziwnie rozumne
oczy zwierzaka. Ściął pięć ,ogromnych ,pokrytych kroplami wody róż i przyłożył jedną
z nich do nos napawając się jej zapachem. – Są takie jak moja Mary
…-zaczął-kruche i piękne –dokończył patrząc na powstającą właśnie na niebie
tęczę. Razem z Buddy’m skierował się w
kierunku pobliskiej drogi. Cmentarz znajdował się na skraju wsi. Edward
odwiedzał grób żony niemal codziennie
,ale czasem odpuszczał sobie te wizyty
,zwłaszcza w takie pogody. Musiał przyznać ,że te odwiedziny i dbanie o ogród
były jego jedynym zajęciem. We wsi uważano go za dziwaka ,dlatego nie mógł
liczyć na częste wizyty sąsiadów. Buddy
był praktycznie jego jedynym towarzyszem. To z nim dzielił swoją Samotność.
Siedemdziesięciolatek nawet nie spostrzegł, kiedy dotarł pod bramę cmentarza.
Przeszedł główną alejką i skręcił w lewo. Szedł dalej kamienistą ścieżką ,kiedy
usłyszał głośne szczeknięcie psa. Odwrócił się
i zawołał pupila . Ten jednak nie wrócił. Zaniepokoiło to mężczyznę ,który ruszył
z powrotem w kierunku głównej ścieżki.
-Buddy –krzyknął ,po chwili
pies pojawił się w zasięgu jego wzroku ,zaczął nerwowo szczekać i ciągnąć jego
nogawkę
-Odbiło ci –powiedział
zdziwiony staruszek, pies jednak nie
ustępował i pobiegł w kierunku mauzoleum , mężczyzna ruszył za nim .
Przeszedł pospiesznie między pomnikami.
Spojrzał w stronę ,z której dochodziło
szczekanie. Serce stanęło mu na ten widok. Pomiędzy marmurowymi grobami leżał
mały chłopiec ,jego blada twarz z lewej strony pokryta była lekko zakrzepniętą
już krwią. Mężczyzna automatycznie
uklęknął i sprawdził puls na jego zimnej szyi. Żył. Z tą myślą staruszek
odetchnął z ulgą. Delikatnie poklepał malca po policzku. Ten zmarszczył
delikatnie brwi .
-Mamo –szeptał cicho
- Słyszysz mnie –zaczął
głośno mężczyzna-Mały – kontynuował ,dalej poklepywał go po policzku ,chłopiec
delikatnie otworzył oczy ,ale po chwili
je zamknął ,trząsł się z zimna .Edward
był emerytowanym wojskowym ,wiedział ,że w tej sytuacji lepiej nie ruszać
chłopca ,ponieważ to może mu tylko zaszkodzić.- Tutaj i tak nie mam jak
zadzwonić po pomoc –myślał. Jego dom znajdował się najbliżej cmentarza ,a i tak
dotarcie tam zajmowało dobre piętnaście minut . – Przecież go tak nie zostawię
–myślał gorączkowo ,ponownie uklęknął przy chłopcu. Był przemarznięty .Jego ubranie było przemoczone.
Nie miał wyboru . Ściągnął płaszcz i okrył nim malca ,następnie delikatnie
uniósł jego głowę i wziął go na ręce.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria drżącymi rękami
otarła spływającą po policzku łzę. Wciąż patrzyła z niepokojem przez okno. Jak na nieszczęście dzisiejszy dzień był
jednym z najzimniejszych w tym miesiącu. Dodatkowo od kilku godzin padał deszcz
.
-Wiki usiądź – prosiła
przyjaciółkę Ellie
- Niby jak mam to zrobić
– wybuchła ,nerwowo chodzą po salonie .To
było pięć najdłuższych godzin w jej życiu. Szukali Alex’a już wszędzie.
Nic. Ani śladu. Jakby zapadł się pod
ziemię. Nie potrafiła siedzieć bezczynnie i czekać .
Drzwi do mieszkania otworzyły się ,Ellie i
pani Hudson gwałtownie poderwały się z sofy
w napięciu patrząc w ich stronę. Po chwili do salonu wszedł zdenerwowany
Andrzej w towarzystwie dwóch mężczyzn w mundurach. Uważnie rozglądali się po
mieszkaniu.
- Pani Ravenswood?- zapytał
starszy z nich
- To ja – odezwała się
Rudowłosa
- Komisarz Frank Jessey –
blondyn przedstawił się chłodnym tonem – A to –wskazał na towarzysza –Sierżant Fleming ,Ruda
wymieniła z nimi krótkie spojrzenie .Obaj mężczyźni spoczęli na stojącej
naprzeciwko szklanego stolika sofie.
- Rozumiem ,że chce zgłosić
pani zaginięcie syna ?-zapytał przyglądając się jej uważnie
-Tak-odpowiedziała
-Czy odwiedzili państwo
miejsca ,w których chłopiec potencjalnie może przebywać. Mam tu na myśli
mieszkania rodziny ,znajomych ,ulubione miejsca ?-zapytał profesjonalnie
-Tak –powiedziała
przygnębiona Wiktoria
-Na pewno?-zapytał ją
sierżant Fleming –Niech się pani dobrze zastanowi.
Ruda po raz kolejny zmusiła swój umysł do
analizy wszystkich miejsc w Londynie ,w których może znajdować się Alex. Domy
przyjaciół ,parki ,przedszkole ,do którego chodził,restauracje…wszystko ,a
jednocześnie nic. Sprawdzili już większość z tych miejsc. Westchnęła
zrezygnowana.
-Rozumiem – odpowiedział
komisarz – Zapytam od razu : Czy ma pani jakiś wrogów ?
-Co?-zapytała zdezorientowana
- Wie pani o co nam chodzi.
Osoby pani nieprzychylne. Mające jakieś pretensje –zaczął – Jest pani lekarzem
.Może jakiś pacjent ? – kontynuował Jessey
- Nie. Nie wydaje mi się
–odpowiedziała pewnie
-Pani Wiktoria to szczere
złoto – wtrąciła się pewnym głosem Pani Hudson . Komisarz spojrzał podejrzanie
na chodzącego po pomieszczeniu Andrzeja. Nagle Falkowicz zatrzymał się przy
jednej z półek i wziął do ręki srebrną ramkę ze zdjęciem . Dłuższą chwilę przyglądał się fotografii. Uśmiechnięty
brunet obejmujący Wiktorię z około
dwuletnim Alex’em na kolanach ,a w tle
piękny pałac.-Szczęśliwa rodzina
-pomyślał z goryczą ,odkładając
zdjęcie na półkę .
- Nie ukrywam ,że w grę może
wchodzić też porwanie dla okupu –
kolejny scenariusz nakreślany przez komisarza zaczął powoli wyprowadzać
Andrzeja z równowagi .Wcześniej wyjaśniał policjantom prawdopodobny powód
ucieczki chłopca. To nie był przypadek.
- Zacznijcie wreszcie działać
– zdenerwował się Falkowicz .
-Nie możemy podjąć żadnych
większych działań zanim nie upłynie
dwanaście godzin od zniknięcia – zaczął wyjaśniać mu sierżant Fleming
- Czy mi się wydaje ,czy pan
nie rozumie – powiedział pewnie ,obdarzając młodszego z policjantów gniewnym
spojrzeniem –To jest sześcioletni chłopiec-podkreślił ,podchodząc
niebezpiecznie blisko Fleminga
- Takie są procedury –
odpowiedział policjant
- A co mnie obchodzą wasze
procedury – nie wytrzymał ,żyłka na jego czole zaczęła pulsować ,a oczy pociemniały
z gniewu
- Ponad dziewięćdziesiąt pięć
procent zaginionych dzieci znajduje się do dwunastu godzin po zniknięciu –
wyrecytował Fleming ,Andrzej obdarzył go
morderczym spojrzeniem
-I my mamy tak sobie czekać
te kilkanaście godzin przy herbatce ,tak ? –powiedział ironicznie
-Zasadniczo…-zaczął
niepewnie młodszy policjant
-Zasadniczo to jeśli zaraz
nie podejmą panowie stosownych kroków…..-zaczął ostro ,lecz tym razem komisarz
przerwał mu szybko
-Czego pan oczekuje ?-zapytał
- Wysłania patrolów
,nagłośnienia sprawy w mediach. Na pewno ktoś
go widział ..-kontynuował
-Zgadzam się – wtrąciła się Ellie
-Przykro mi ,na razie to
niemożliwe – stwierdził komisarz
- Na co chcecie czekać –
zaczęła głośno Wiki ,z niepokojem patrząc na zapadający za oknem zmierzch
Policjanci spojrzeli na
siebie porozumiewawczo.
- A myślałem ,że policja w
Polsce nie jest skuteczna – pokręcił głową Falkowicz ,policjancie wstali
jednocześnie
-Wszystkie jednostki ,szpitale i inne placówki zostaną poinformowane
. Skontaktujemy się z państwem-powiedział Fleming - Jeśli w ciągu najbliższych godzin sprawa
się nie wyjaśni. Podejmiemy odpowiednie działania – dodał ,wręczając Wiktorii
wizytówkę – Niech się pani tak nie martwi –powiedział ,patrząc na jej zapłakaną twarz – Pani syn na pewno jest cały i zdrowy –dodał
pocieszająco . Te słowa jeszcze bardziej zwiększyły gniew Andrzeja ,zacisnął
pięść. – Przysięgam ,że zadbam byś długo nie popracował w tym zawodzie – myślał
,po raz ostatni patrząc na młodego sierżanta.
-Dowidzenia – odpowiedzieli
jednocześnie mężczyźni i ruszyli w stronę drzwi
-Co według panów mamy teraz
robić ?-zapytała Ellie na odchodne
- Czekać droga pani. Czekać –
odpowiedział komisarz ,brunetka prychnęła ,zamykając drzwi.
-Wiki –zwróciła się do
przyjaciółki – Odprowadzę panią Hudson –dodała zerkając na Profesora,Ruda przytaknęła cicho i
usiadła na sofie . Falkowicz spojrzał z troską na jej bladą twarz.
-Powinnaś odpocząć-
stwierdził ,siadając koło niej .
-Nie teraz – odpowiedziała ze znanym mu błyskiem w oczach ,wciąż gorączkowo
nad czymś myślała. Potarła skronie- Jeśli coś mu się stanie…-zaczęła drżącym głosem
Rudowłosa ,patrząc w szare oczy
mężczyzny – to nigdy sobie…
-Nie kończ-powiedział
twardo-To nie twoja wina – odgarnął kosmyk jej rudych włosów
-Skrzywdziłam go –
stwierdziła ze smutkiem – Jego i ciebie – dokończyła
-Wiki – zaczął Andrzej
,kładąc delikatnie rękę na jej ramieniu
– To nie czas na wyrzuty sumienia- stwierdził z przekonaniem – Teraz liczy się
tylko to by mały się odnalazł –dodał nie spuszczając z niej wzroku
-Masz rację – oparła swoją głowę
na jego ramieniu i przymknęła powieki.
Usłyszeli głośny dzwonek telefonu.
-Halo – Ruda pospiesznie
sięgnęła po komórkę
------------------------------------------------
- Tak ,dobrze John. Rozumiem –
odpowiedziała smętnie
-------------------------------------
- Od razu się z tobą
skontaktuję
---------------------------------
- Tak. Wiem – westchnęła –
Cześć-rozłączyła się szybko
- To kuzyn mojego męża –
odpowiedziała na pytające spojrzenie Falkwicza – Przyjedzie najszybciej jak
będzie mógł –dodała
-To dobrze - powiedział nie do końca szczerze . Nie
potrafił w spokoju myśleć o mężu Wiktorii jak i jego rodzinie. Oboje nie mogli dłużej
znieść bezczynności .Wiktoria
wyszła na chwilę z salonu, by po chwili wrócić z grubą ,oprawioną w skórę księgą.
- Trzeba znaleźć jakieś
zdjęcie Alex’a –westchnęła, kładąc , jak się okazało , rodzinny album na
stoliku. Szybko przewracała karty ,zatrzymała się na jednej z końcowych stron
. Nie potrafiła nie uśmiechnąć się na widok tego zdjęcia. -Zrobiła
je Agata ,kiedy pierwszy raz odwiedziłam
z Al ’em Polskę- wyjaśniła .Wyciągnęła je i położyła na stoliku.
-Widzę ,że pani Agata to kobieta wielu talentów –uśmiechnął
się ,patrząc na bardzo udaną fotografię malca – Mogę ? –zapytał zerkając na album
-Tak. Proszę-odpowiedziała podając mu księgę . Profesor otworzył delikatnie album i spojrzał
na pierwsze zdjęcie na stronie . Mała rudowłosa dziewczynka z dwoma kucykami
próbując uwolnić się z uścisku starszej pani. Zaśmiał się cicho.
-Od zawsze byłaś taka
niepokorna – uniósł lewy kącik ust ,uśmiechnęła się lekko. Choć na moment
zapomniała o problemach. Przewracał kolejne karty. Wreszcie natrafił na strony w nowszej części
albumu. Zatrzymał się na wydruku USG .Spojrzał na datę poniżej :
22.12.2013,zmarszczył brwi ,dalej przeglądał zdjęcia. Kilka fotografii
przedstawiającą ciężarną Wiktorię . Uśmiechała się, błyszczała jej się oczy.
Wydawała mu się jeszcze piękniejsza. Kwitnęła . Spojrzał na zdjęcie poniżej .
Rozpromieniona Ruda trzymała na rękach małe zawiniątko. Przyjrzał się zdjęciu uważniej
i trudno było mu ukryć wzruszenie. Przejechał palcem po fotografii. – To powinien
być najszczęśliwszy dzień w moim życiu-westchnął
patrząc na śpiące niemowlę. Przeglądał dalsze zdjęcia. Pierwsze urodziny ,zdjęcia
ze ślubu Wiktorii ,wakacje ,święta. Wszędzie tylko mały ,Wiktoria i jej mąż.
Poczuł ukłucie w okolicach serca ,nie miał siły dalej oglądać zdjęć. Dopiero
teraz dotarło do niego ile tak naprawdę stracił. –Tyle czasu –pomyślał i nagle
poderwał się z sofy ,Rudowłosa przyglądała mu się w milczeniu. Pierwszy uśmiech
,pierwsze słowo ,pierwszy krok. Wszystko co daje radość rodzicom .Stracił to przez
jeden błąd. Trudno mu było to sobie wybaczyć . Sobie i Wiktorii. Wiedział ,że
był wielkim nieobecnym w życiu syna i trudno mu będzie to zmienić. Dotarła do
niego prawdziwa świadomość sytuacji ,w której się znalazł. Zdobycie zaufania
malca – wszystko co w jego położeniu było najważniejsze było też jednocześnie
nieosiągalne. Zdawał sobie sprawę ,że chłopiec od razu może go nie zaakceptować
. – Nawet może nie zechcieć ze mną
porozmawiać – myślał i w tym wypadku wcale
by mu się nie dziwił. Za rozpad szczęśliwego życia zapewne obwiniłaby jego. -Będzie
potrzebował czasu – ciągle rozmyślał przechadzając się po salonie. – Ale co
jeśli nie zrozumie ,nie będzie chciał zrozumieć ?-Nie chciał teraz dłużej o tym
myśleć ,ponieważ z każdą jego myślą obraz przyszłości zdawał się stawać coraz
bardziej posępny. – Najważniejsze żeby się znalazł – upewnił się i powiesił
marynarkę na krześle. Nie przypominał siebie sprzed kilku godzin. Bez krawata
,marynarki ,z podwiniętymi rękawami koszuli . Ponownie usiadł koło Rudowłosej.
Nerwowo przejechał ręką po włosach. Pierwszy raz od dawna czuł taki strach.
Bezradność. Jako chirurg był panem życia i śmierci. Wielokrotnie już to udowadniał
,a teraz? Teraz siedział bezczynnie nie mogąc zrobić nic dla ukochanej osoby. –Ukochanej
? – dopiero to do niego docierało. Kochał tego chłopca. Nawet nie zorientował
się ,kiedy to nastąpiło. –Kochać?- co tak właściwie to znaczy ?- Już w dzieciństwie Profesorowi brutalnie
poskąpiono tego uczucia ,w późniejszym życiu
uważał miłość za świetny mit ,który nie ma odzwierciedlenia w
rzeczywistości. Przez wiele lat żył bez miłości . To jednak się zmieniło w
chwili ,gdy odnalazł brata ,pokochał tą Rudą Złośnicę i teraz kiedy dowiedział się o synku .Dla Andrzeja
miłością było niekończące się uczucie ,które sprawiało ,że był w stanie zrobić wszystko dla tej osoby . Teraz
był w stanie poruszyć niebo i ziemię by chłopiec się odnalazł. Postanowił
zadzwonić do jednego ze swoich „starych”
znajomych.
Wiktoria od kilu minut przyglądała się zamyślonemu obliczu Andrzeja.
Nie pamiętała by kiedykolwiek był w
takim stanie. Miała ogromne wyrzuty sumienia.-Jak mogłam dopuścić do takiej
sytuacji –wypominała sobie ,przygryzając delikatnie wargę . Wiedział ,że gdyby
zdecydowała się na szczerą rozmowę z synem wcześniej ,nigdy by to tego nie
doszło. Jak każda matka w tej sytuacji
była przerażona. Nawet nie chciała myśleć ,co mogłoby się stać z jej dzieckiem. Westchnęła ciężko .-To
moja wina – myślała ,a jej oczy znów się zaszkliły. Teraz marzyła tylko by
przytulić synka ,pogłaskać go po głowie. Oddałaby wszystko by w tym momencie wrócił do domu i rzucił jej się
na szyję ,jak to miał w zwyczaju. Był jej iskierką ,szczęściem. Bez niego
wszystko było puste i bezwartościowe. Dręczyły ją czarne myśli. Czuła ,że los
karze ją za decyzje sprzed lat. –Mój mały-myślała patrząc na leżące na
stoliku zdjęcie . Usłyszeli dźwięk
telefonu, momentalnie spojrzeli na siebie. Wiktoria odebrała go
pospiesznie.
-Halo ?-zapytała cicho z nadzieją w głosie
-Halo ?-zapytała cicho z nadzieją w głosie
----------------------------------------------
Przez moment patrzyła z widocznym przerażeniem na
Profesora.
-Dobrze. Zaraz będę – wyjąkała, telefon wyślizgnął się
z jej drżącej dłoni i z głośnym
trzaskiem upadł na drewnianą podłogę
-Wiki – Andrzej podszedł do
niej i chwycił za ramię ,nie odpowiedziała – Wiki – powtórzył ,nie mógł dłużej
wytrzymać ciszy , Ruda mocno wtuliła się w mężczyznę . Falkowicz pogłaskają po włosach ,wiedział
,co przeżywa teraz Rudowłosa.
-I co ? –zapytał ciszej ,w
jego głosie wyczuwalne było napięcie
-Muszę jechać do szpitala –
wyszeptała trzeźwiej ,ocierając łzę
,wyswobodziła się z jego uścisku
-Musisz ?-powtórzył
bezbarwnym tonem ,patrząc jak udaje się
w stronę drzwi
-To znaczy My musimy –
poprawiła się ,zakładając kurtkę . Milczała.
- Co się stało ? Co z nim ? – zaczął pytać w napięciu ,kiedy nacisnęła klamkę . Fala skrajnych uczuć zalewała jego
umysł. Już dawno nie czuł takiego strachu.
-Nie wiem Andrzej.
Nie wiem – powiedziała patrząc w jego oczy. Opuścili apartament.
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Staruszek w pośpiechu położył
chłopca na kanapie w salonie. Dorzucił drewna to tańczącego w kominku ognia.
Uklęknął przy malcu. Był nieprzytomny . Miał sine usta. Już się nie trząsł.
Edward zaklął w myślach. Zdawał sobie
sprawę ,co to oznacza.
-Hipotermia – westchnął . Wiedział ,że musi jak najszybciej ogrzać
chłopca. Próbował ściągnąć jego ubranie ,ale mokre tkaniny zesztywniały.
-Cholera-warknął ,ruszając w
stronę kredensu . Obserwujący go Buddy zaszczekał dwukrotnie. Jego pan kiwnął
na pupila głową. Pies wskoczył na sofę i zwinął się w kłębek. Swoim ciałem
chciał ogrzać chłopca.
-Mam – krzyknął staruszek
,podchodząc do nich z nożycami w ręku –
Dobre psisko – powiedział, głaszcząc Buddy’ego
po głowie . Szybko przystąpił do
rozcinania ubrań. Okrył małego kocem.
-Zostań – powiedział do
psa,ten pisnął ze zrozumieniem.
Siedemdziesięciolatek skierował się do drugiego salonu. Pospiesznie
wykręcił numer pogotowia .
-Będą za piętnaście minut-
powiedział do siebie ,wciąż zachodził w głowę ,jak to się stało ,że tak mały
chłopiec znalazł się zupełnie sam na
cmentarzu w tą deszczową pogodę.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mimo okropnej pogody na
zewnątrz temperatura w taksówce sięgała zenitu. Od dziesięciu minut taksówkarz
nieskutecznie próbował wyjechać z zatłoczonej ulicy.
-Nie może pan cofnąć –
irytował się Andrzej
-Niby jak – po raz dziesiąty
odburknął kierowca . Falkowicz zniecierpliwiony otworzył drzwi i pociągnął za
sobą Wiktorię.
- Tak będzie szybciej –stwierdził
,okrywając ją swoją marynarką
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po kilkunastu minutach
wędrówki w deszczu w końcu przemoczeni dotarli do szpitala. Przy samych
drzwiach przywitał ich komisarz Jassey .
-Witam – zaczął- Zadzwoniłem,
ponieważ niedawno przywieziono tu chłopca ,którego rysopis odpowiada temu nakreślonemu
nam przez panią ,więc..-przemawiał profesjonalnie
-Więc nie marnujmy więcej
czasu i wreszcie tam chodźmy – przerwał mu ostro Profesor ,przewracając oczami
. Miał dość tego mężczyzny. Jak nic w świecie denerwował go policyjny bełkot.
-No dobrze – odparł zmieszany
,udał się z nimi windą na kolejne piętro budynku. Znaleźli się pod odziałem intensywnej
terapii.
-To dr Benson – policjant wskazał na podchodzącego
do nich starszego lekarza
- Proszę – mężczyzna wskazał
na przeszkloną szybę jednej z sal ,Wiktoria podeszła do niej chwiejnie i spojrzała
na podłączonego pod aparaturę chłopca ,z jej ust wydobył się tłumiony szloch
,Falkowicz szybko do niej podszedł.
-Co z nim ?-zapytał
,marszcząc czoło
- To było już II stadium
hipotermii –zaczął – Dla dzieci ,szczególnie tak małych ,jest to bardzo niebezpieczne
,do tego ten uraz -zaczął lekarz- Podejrzewaliśmy krwiaka wewnątrzczaszkowego
,ale tomografia nie wykazała tego typu zmian ,teraz wystąpił dość poważny
obrzęk mózgu ,rozpoczniemy leczenie farmakologiczne ,ale dopiero za kilka
godzin okaże się jak poważny to uraz . Nie ukrywam ,jego stan jest ciężki- dr
Benson zakończył swój wywód –
Przepraszam- dodał ,oddalając się do jednej z sal . Zarówno Profesor jak i
Wiktoria byli świadomi stanu zdrowia chłopca.- Najbliższa doba będzie
decydująca – pomyślał . Już tyle razy
słyszał i wypowiadał te słowa. Dające
nadzieję i zarówno jej pozbawiające. –Doba- westchnął . Wiktoria dalej wpatrywał
się w syna.
-Jeśli on ..-zaczęła
,dotykając ręką szyby ,nie mogła opanować łez….Był tak blisko ,a jednocześnie
tak daleko.
- Nie –powiedział wyraźnie Andrzej
– On nie umrze . Nie może- chciał przekonać sam siebie
-Najpierw Anthony ,teraz Alex…-
spuściła wzrok ….-Dlaczego?- pytała cicho
- Nie mogę go stracić
- I nie stracisz ,Wiki –
objął ją ramieniem – chciała wierzyć w
jego słowa . Andrzej nawet nie mógł dopuścić do siebie myśli ,że chłopiec
umrze. Dopiero co go odzyskał ,nie mógł od razu go stracić . Nie mógł stracić
kogoś ,kogo kochał ,a którego nawet nie zdążył jeszcze dobrze poznać. W takich
chwilach inne wartości zaczynają maleć
,problemy znikają ,liczy się tylko życie.
Ellie i John wkroczyli na odział ,na którym znajdował się chłopiec.
Brunetka szybko podbiegła do przyjaciółki. Bez zbędnych słów przytuliła ją
mocno. Falkowicz i John wymienili krótkie spojrzenia. Zapanowała cisza . Oczy
wszystkich zwrócone były na nieprzytomnego chłopca. Oczekiwanie przerywało
ciche pikanie aparatury . Tylko to mogli teraz zrobić - czekać...