środa, 19 sierpnia 2015

XXXVII - część I

Tak ...kolejna część i dwie wiadomości ode mnie. I ( wiem ,spóźniłam się...wybaczcie :( Wstawiam next'a o trzeciej w nocy, bo nie wiem dlaczego, ale zdecydowałam się napisać go od samego początku, został podzielony) II (jutro, a właściwie to już dzisiaj pojawi się kolejna część- kontynuacja tej podzielonej :D, wstawiłabym to jako całość, ale nie chciałam znowu "przekładać",tym bardziej ,że obiecałam część, z którą i tak spóźniłam się o kilka godzin) . Z góry uprzedzam ,że kontynuacja tego next'a będzie też jakoś na "granicy" środy i czwartku. Będzie również o wiele ciekawsze i będzie w niej więcej akcji. To jest taka przystawka...w cz. II Alex i Falkowicz występują w pełnej krasie. Jeszcze raz przepraszam bardzo...ale mam wenę, więc postaram się Wam to wynagrodzić. 

Dziękuję za to, że jeszcze czekacie i macie  do mnie cierpliwość :D 
Pozdrawiam 


Gęsty, żółtawy i aromatyczny dym, unoszący się z nadpalonego ,kubańskiego cygara najwyższej jakości cienką zasłoną obłoczków przesłaniał ogromnych rozmiarów jasne  pomieszczenie ,którego centralnym elementem było duże, zabytkowe, misternie rzeźbione biurko z egzotycznego drewna rodzimego gatunku. Starszy, niemal już całkiem siwy mężczyzna poderwał się gwałtownie z wysokiego fotela i jednym sprawnym ruchem dłoni zgasił dymiący tytoń w srebrnej papierośnicy, stojącej na honorowym miejscu tuż obok rodzinnego zdjęcia. Wiekowy jegomość chwycił za  chłodną oprawę fotografii i odwrócił się w stronę wychodzącego na ogrody ,wysokiego okna wzdychając przy tym ciężko. Jego mocno pomarszczone i ogorzałe od południowego słońca czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej na widok uśmiechniętych twarzy zdobiących zdjęcie. Przełknął głośno ślinę i z żalem przejechał dłonią po ceramicznej ramce, w miejscu ,w którym na nieco wyblakłej już fotografii znajdowała się twarz jego żony. W szmaragdowych oczach staruszka odnaleźć można było w tym momencie zarówno smutek, żal ,rozgoryczenie jak i złość. Bezsprzecznie Ricardo przesycony był gniewem , ciężarem wyrzutów sumienia ,ale również wstrętem. Wstrętem do samego siebie. Teraz ,kiedy udało mu się przezwyciężyć śmiertelną chorobę z dnia na dzień coraz bardziej doceniał wartość życia i paradoksalnie z coraz większym trudem przychodziło mu spoglądanie na własne odbicie w lustrze.- Zaślepiła mnie żałoba- po latach życia w zastoju wreszcie to do niego dotarło, w wymiarze większym ,niżby kiedykolwiek sądził. Z obecnego punktu widzenia jego ówczesne zachowanie zdawało się być kompletnie irracjonalne, infantylne, po prostu sprzeczne z jakąkolwiek logiką i zasadami. – Czemu tak późno to do mnie dotarło ?–wyrzucał sobie, przenosząc spojrzenie swoich intensywnie zielonych oczu na twarz jedynej córki, która na zdjęciu znajdowała się tuż obok matki. W chwili śmierci Wandy ,razem z nią umarła też część jego osobowości. – To była bezsprzecznie ta lepsza cząstka- myślał ,uśmiechając się pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że zmarła żona zapewne zaprzeczyłaby jego stwierdzeniu, a on ponownie „odbiłby piłeczkę”. Kłótnie  były nierozłączną częścią życia Consalidów. Nawet, a może szczególnie tego brakowało mu w obecnym życiu. Tęsknił za ciętym językiem zmarłej żony, ich wybuchowymi dyskusjami i niekończącymi się kompromisami, którymi przez jego karierę dyplomatyczną mocno naznaczone były ich małżeństwo. Jego obecna egzystencja, bo tak należałoby nazwać stan ,w którym tkwił od ostatnich sześciu lat ,była pasmem niekończących się błędów. Najpierw odrzucił znajomych, przyjaciół, kompletnie odciął się od  Hiszpanii, swego ojczystego kraju, następnie  wybrał życie na innym kontynencie, aż wreszcie zerwał kontakt z ukochaną córką. Szczególnie ta ostatnia decyzja budziła teraz  jego rozgoryczenie.  Zaślepiony swoim bólem odepchnął od siebie jedyne dziecko. – A to przecież Wiktoria straciła matkę – wreszcie zrozumiał, że śmierć Wandy nie była ciosem tylko dla niego. Nie potrafił pojąć dlaczego z taką premedytacją unikał kontaktu z latoroślą. Teraz dobrze zdawał sobie sprawę, że mocno zawiódł jako ojciec. Tym bardziej ,że wiedział na jak wielkim życiowym zakręcie była wtedy Wiki. Swoim egoistycznym nastawieniem pozbawił córkę pomocy i tak potrzebnego jej wsparcia. W jednym momencie straciła przysłowiowy grunt pod nogami, i to po części z jego winy. Sprzedając zabytkową rezydencję w Hiszpanii pozbawił córkę jednocześnie rodzinnego domu, miejsca ,w którym się wychowała, a  które było jej prawdziwym rajem na Ziemi, jak i również źródła  rodzinnego ciepła. Swoim wyjazdem sprawił ,że Wiki została pozbawiona jakiegokolwiek oparcia, poczucia bezpieczeństwa.  A to właśnie on, jej ojciec, najbliższy krewny, osoba , na którą wcześniej zawsze mogła liczyć pozostawił ją zupełnie samą… teraz wydawało mu się to absurdalne. Nie potrafił tego pojąć. Śmierć Wandy powinna jeszcze bardziej zbliżyć ich do siebie, a tymczasem rozdzieliła ich na długie lata. Z jednej strony Hiszpan był dumny z córki, że mimo tylu przeciwności była w stanie ułożyć sobie życie na nowo, z drugiej jednak bardzo żałował ,że nie było go przy niej w tym trudnym czasie. Nie służył jej pomocą ,radą ,był nieobecny na ślubie Wiktorii, nie mógł obserwować jak jego mały wnuczek rośnie ,stawia pierwsze kroki, jak się uśmiecha  i radośnie szczebiocze. Tak bardzo żałował swojego postępowania.  Chciał jak najszybciej naprawić swoje błędy i wreszcie móc być przy rodzinie, bo jak słusznie twierdził ,przecież tak naprawdę to tylko ona się liczyła. Ricardo był świadom ,że  wcześniej zachował się tak jakby chciał wymazać wszystko to, co wiązało się z jego zmarłą żoną .- W dużej mierze to  mi się udało – myślał z niesmakiem. – Na szczęście Wiki nie jest tak uparta jak ja - uśmiechnął się delikatnie, przenosząc swoje spojrzenie na ekran telefonu, na którym właśnie wyświetlił się numer jego pociechy. Od  ostatniej wizyty Rudej  w Buenos Aires ich relacje wreszcie odzyskały normalny, naturalny charakter. Wiele sobie wyjaśnili i w końcu dotarło do niego ,co traci przez swój bezsensowny strach i dumę. Odnalazł wewnętrzny spokój i wreszcie uporał się z żałobą po żonie. Teraz zrozumiał,  że jego życie może mieć jeszcze sens i znaczenie, że nie wszystko jest skończone. A on przecież wciąż ma rodzinę, ma córkę i wnuka, którzy go potrzebują. Nie jest sam. A co najważniejsze, ma  czas ,który w pełni może im poświęcić, a którego poskąpiono jego małżonce. Obecnie doceniał każdą sekundę, każdy oddech, najniklejszy uśmiech, każde spojrzenie na  błękitne, falujące morze, najmniejszy błysk wdzięczności w oczach innych ludzi, którzy dziękowali mu za okazaną pomoc . Kiedyś zastanawiał się, po co w ogóle jest mu dane dalej funkcjonować w świecie pozbawionym jego Wandy. Zrozumiał . Od niedawna już wiedział ,że żyje jeszcze po to,  by cieszyć się każdą urokliwą chwilą tego kruchego życia  nie tylko za siebie ,ale  za ich dwoje. Był jej to winien.
- Pokochałabyś tego chłopca – szepnął ledwie słyszalnym głosem w kierunku fotografii Wandy ,kiedy zakończył rozmowę telefoniczną z Rudowłosą. Rozmawiał z nią niemal codziennie, a wieści o poczynaniach małego , które do niego dochodziły wywoływały szczery uśmiech i prawdziwy cień rozbawienia na niegdyś zawsze poważnym obliczu pana Consalidy. Bardzo chciał poznać swojego wnuczka  i nie zamierzał z tym zwlekać aż do wakacji, które mieli wspólnie spędzić w Argentynie. Po wygranej walce z nowotworem nie brakowało mu energii i zapału by odbudować swoje niegdyś ciekawe i barwne życie. Nie próżnował. Podziękował swojemu wiernemu przyjacielowi Jose i jego żonie wyprawiając w  siedzibie ambasady przyjęcie dla całej ich sporej rodziny ,wszystkich jego współpracowników i ludzi ,którzy okazali mu serce w czasie choroby. Przez ostatnie miesiące bardzo się zmienił ,co z ulgą zauważyli jego podwładni. Znów potrafił się uśmiechać, kilkukrotnie został przyłapany na nuceniu pod nosem kolejnego hitu znanej kolumbijskiej piosenkarki, a nawet pierwszy raz od sześciu lat wziął tygodniowy urlop w pracy. Teraz chciał poświęcić się rodzinie i w duchu już obiecał sobie, że będzie bezgranicznie rozpieszczał wnuka, oczywiście ku zmartwieniu Wiki. – Od czegoś w końcu są ci dziadkowie – myślał z rozbawieniem, szykując dla małego nie lada niespodziankę. Wiedział ,że  Alex  byłby prawdziwym oczkiem w głowie Wandy, która  gdy dowiedziała się o gnębiącej ją miażdżycy ,niejednokrotnie mówiła mu, że marzy tylko o tym by jeszcze doczekać narodzin wnuka. Niestety tego marzenia nie udało jej się spełnić.
Rozmyślania Ricardo, który skrzętnie przygotowywał swoją podróż do Londynu przerwał cichy pisk telefonu stacjonarnego .

- Tak, Marie? – rzeczowo zwrócił się do młodziutkiej sekretarki, która kilka sekund po sygnale zjawiła się w jego przestronnym gabinecie.
- Panie ambasadorze, Angelo …znaczy pana zastępca – ciemnowłosa piękność zmieszała się nieco – czeka na korytarzu – dokończyła ciepłym głosem ,wygładzając dłonią zagniecenie na granatowym żakiecie .
- Niech wejdzie – odpowiedział pewnym głosem  ,nie spuszczając wzroku z blatu biurka – A …chwileczkę ! -  wreszcie przeniósł swój wzrok na podwładną – Zrobiłabyś nam mocną kawę ? –zapytał ciepło – Tą co zwykle – dodał ,gdy zniknęła za pełnymi złoceń drzwiami, w których w tym samym momencie zjawił się wysoki czarnowłosy mężczyzna w garniturze, którego twarz skutecznie szpeciła siwa ,kozia bródka, mocno kontrastująco z jego ciemnymi jak noc włosami.
-Panie ambasadorze – skłonił głową ,siadając na drewnianym krześle wprost naprzeciwko szefa
-Siadaj Angelo – zaczął swobodnie Consalida, który niespodziewanie poderwał się ze skórzanego, brązowego fotela – Jak długo razem pracujemy ? –zapytał niezobowiązująco, ponownie wpatrując się w widoczne za wykuszem ,oświetlone gorącym słońcem ogrody. Głęboka zmarszczka na opalonym czole ambasadora  pogłębiła się nieco, gdy przeniósł swoje spojrzenie na twarz sfrasowanego pracownika.
- Będzie jakieś sześć lat – młodszy z mężczyzn westchnął ciężko ,obawiając się do czego swoim pytaniem zmierza  szef.
- No właśnie – twarz staruszka rozpromieniła się momentalnie – To chyba wystarczająco długo byś w końcu zaczął mówić mi po imieniu – uśmiechnął się szczerze . Angelo spojrzał na niego zaskoczony.  Kilka miesięcy temu ambasador przeszedł prawdziwą  „przemianę” ,która jak się zdawało wciąż trwała. Niestety przyzwyczajony do surowych rządów Consalidy mężczyzna nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Cały czas zastanawiał się, czy szef przypadkiem nie wystawia go na kolejną próbę. Kiedyś przywiązywał ogromną wagą do tego by w ambasadzie panowała oficjalna atmosfera.
- Dobrze- odparł ,spuszczając wzrok – Ricardo – to imię ledwie przeszło mu przez gardło .Nigdy nie pałał sympatią do przełożonego, na co zresztą ten sobie zasłużył.
- Mam nadzieję ,że wszystko jest już przygotowane ? – w głosie Consalidy dało się wyczuć zniecierpliwienie i cień dawnej surowości, która paradoksalnie przywróciła Angelowi pewność siebie.
-Oczywiście – odparł dumny z siebie zastępca, który wysilił się nawet na zdawkowy uśmieszek.
- Znakomicie – staruszek kiwnął głową z aprobatą – Tutaj znajdziesz wszystkie kody dostępu, potrzebne numery telefonów, karty magnetyczne i klucze – wskazał na małe ,czarne, skórzane pudełeczko ,po czym  dziarskim krokiem podszedł do podwładnego.
- Powodzenia – klepnął go przyjacielsko w ramię- Wszystkie wizyty masz w organizatorze – dodał na odchodne, mijając się w drzwiach z sekretarką. – Marie wprowadzi cię w grafik – dopowiedział, biorąc od zdezorientowanej kobiety filiżankę z czarnym naparem.
-Dziękuję kochana-  uśmiechnął się do niej zawadiacko , zostawiając dwóje pracowników w niemałym szoku. Zmieszany, właśnie mianowany tymczasowym ambasadorem Angelo spojrzał pytającym wzrokiem na sekretarkę, która w obronnym geście rozłożyła bezradnie ręce.  Oboje wiedzieli, że minie jeszcze sporo czasu zanim przyzwyczają się do nowego oblicza dyplomaty, który od kilku dni tryskał zaskakująco dobrym humorem.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Falkowicz z wyraźnym napięciem w oczach wpatrywał się w  mocno zaskoczoną jego propozycją Wiktorię. Rudowłosa po chwili krepującej ciszy wreszcie przeniosła na niego zagubione spojrzenie swoich szmaragdowych oczu . Nie miała najmniejszego pojęcia, co ma sądzić o jego pomyśle. Na początku propozycja Profesora wydawała jej się czymś naturalnym, oczywistym, lecz po chwili do jej umysłu dotarła potężna fala wątpliwości, a także spory powiew zdrowego rozsądku, który  skutecznie przywołał ją do rzeczywistości. Teraz nie mogła pozwolić sobie na przerwę w pracy, to było dla niej oczywiste. Zależało jej na tym, by  Alex i Andrzej mogli wreszcie naprawdę się poznać, spędzić ze sobą trochę czasu , zbudować prawdziwą relację, ale nie aż takim kosztem. Chciała dobra synka i kochała go ponad wszystko, nawet ponad swoją pasję, którą była medycyna. Jednak zdawała sobie również sprawę z tego, że nie może całkowicie poświęcać swojej kariery by przyspieszać to, co i tak z jej perspektywy było nieuniknione . Nie rozumiała jaką rolę w całym tym procesie odgrywa czas, który zresztą nigdy nie był jej sprzymierzeńcem.

Profesor doskonale wiedział , że najbliższe tygodnie będą kluczowe dla jego relacji z synem, dlatego nie zamierzał dłużej czekać i tak łatwo odpuścić okazji na bliższy kontakt z Alex'em. Chciał jak najszybciej zdobyć nie tylko zaufanie, ale także serce synka. Wspólny wyjazd we trójkę wydawał mu się idealnym rozwiązaniem. Mały mógłby w naturalny sposób zaakceptować jego obecność, spędzić z nim wspólnie odrobinę  czasu, bez niepotrzebnej rozłąki z mamą. Falkowicz wiedział, że rola Wiki w tej sytuacji jest ogromna. Po prostu dzięki jej obecności ich relacja bez zbędnych problemów przeszłaby na wyższy poziom. Pragnął tego z całego serca. Przy Rudej Alex zapewne czułby się bezpieczniej, ale i on również mógłby poczuć się pewniej. Mimo szczerych chęci wciąż dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie posiada żadnego doświadczenia w kontaktach z dziećmi. Wydawać by się mogło dziwne, ale nigdy nie rozpatrywał syna jako typowego dziecka. Mały po prostu odbiegał od jego dotychczasowych wyobrażeń, był inny, wyjątkowy. Dla niego był po prostu kimś ważnym, najważniejszym i tak go właśnie traktował . Kiedyś sądził, że zwykła  rozmowa z  dzieckiem to prawdziwa katorga, że ci mali ludzie tak naprawdę w większości nie rozumieją tego ,co chce im się przekazać. Przy Alex’ie w ogóle nie odczuwał tego dyskomfortu. Mały był dla niego szalenie ciekawym rozmówcą. Z zaskoczeniem zauważył ,że każda chwila z nim spędzona wcale mu się nie dłużyła, a wręcz przeciwnie, na każdą kolejną czekał z coraz większą niecierpliwością. Falkowicz traktował syna jako równego sobie towarzysza. To przychodziło mu z łatwością. Alex niewątpliwie zyskał nie tylko miłość, ale również i szacunek taty . Z punktu widzenia Profesora było to niebywałe osiągnięcie, bo w całym swoim życiu niewielu osobom przed nim to się udało. Przy małym  nie musiał planować następnych słów, czynów ,wszystko toczyło się w swoim naturalnym tempie. Właśnie ta naturalność była czymś zupełnie obcym w życiu Andrzeja.  Czymś, czego w głębi serca trochę się obawiał. Gdy tracił możliwość planowania, wyprzedzania czynów innych osób ,tracił część siebie i swojego  systemu obronnego, z którym mocno zżył się przez lata. To było kolejnym powodem ,dla którego chciał by Wiki towarzyszyła im podczas wyjazdu. Równoważyłaby jego obawy i ciekawość Alex’a. Nie ukrywał, że takie rozwiązanie byłoby korzystne również ,a może szczególnie dla niego. Dobrze wiedział ,że oddałby wiele by znów móc codziennie oglądać jej przyozdobioną maleńkimi piegami  twarz, słyszeć jej uroczy  śmiech i pełen pasji głos podczas toczonych z nim dyskusji. Te kilka dni byłyby prawdziwą namiastką dawnych  cudownych chwil, które miał okazję spędzić z Rudowłosą. Ponadto on ,Alex oraz Wiki mogliby chociaż przez kilka dni poczuć się jak prawdziwa rodzina. – Jak?- prychnął w myślach, samo to krótkie słowo porównania go zirytowało . Sam nie zdawał sobie sprawy jak bardzo o tym marzył. Właśnie o rodzinie, o ciepłym domu dla synka, ale również i dla siebie.  Wiktoria, Alex, Adam , byli dla niego wszystkim. Czy tak wiele oczekiwał ? Czy czas w towarzystwie kochanych osób  przerasta limit szczęścia przypadający na przeciętnego człowieka ? – myślał z goryczą. Nawet ta namiastka bliskości ,to złudzenie rodzinnych więzi by mu wystarczyło. Może wtedy udałoby mu się zapełnić pustkę, którą mimo upływu wielu lat wciąż odczuwał. Każdy zasługuje na miłość.- A w końcu nic co ludzkie nie jest mi obce- podniósł lewy kącik ust, przypominając sobie słowa starożytnego filozofa.

- Andrzej…- zaczęła niepewnie Rudowłosa, starając się ostrożnie dobierać słowa. W jego stalowych oczach z łatwością dojrzała napięcie i zaangażowanie. Patrząc na wyraz jego twarzy po prostu nie potrafiła mu odmówić. Mimowolnie uśmiechnęła się, obserwując jak nerwowo przeczesuje  ręką swoje przyprószone już siwizną włosy ,już dawno odkryła ,że ich syn odziedziczył po Falkowiczu również ten tik.  Niepewność w zachowaniu Profesora była czymś nowym dla Rudej . Z każdą kolejną chwilą, którą ostatnio spędziła w jego towarzystwie wynosiła  wyraźne przeświadczenie o tym, że Alex jest teraz dla niego najważniejszy. Była bardzo zaskoczona jego zachowaniem i troską jaką chciał obdarzyć małego. Nigdy nie przypuszczała ,że Andrzejowi tak bardzo zależeć będzie na kontakcie z dzieckiem. – Nie tylko w tej kwestii się myliłam – westchnęła w myślach, odczuwając falę chłodu docierającego do jej piersi.- Niestety ,ale…- kontynuowała z nieukrywanym żalem w głosie
-Ale – westchnął teatralnie – Wiki – przeniósł na nią swój zbolały wzrok – dlaczego zawsze musi być to „ale”… - dokończył ostrzejszym głosem – Przecież ten wyjazd niesie ze sobą jedynie korzyści – dodał spokojniejszym głosem, opanowując się nieco. Przybrał swoją niezawodną maskę negocjatora.
- Bardzo chciałabym jechać …naprawdę – powiedziała szczerze, delikatnie kładąc swoją dłoń na ręce Andrzeja- Niestety mam też pracę, nie mogę po raz kolejny tak po prostu wziąć urlopu na żądanie – starała się przemówić do zawodowej strony jego osoby.
- Rozumiem – odpowiedział chłodno, unikając jej wzroku – Po prostu zależało mi na tym byśmy z małym  , na jakimś neutralnym gruncie, mogli wreszcie trochę lepiej się  poznać – dokończył pozbawionym emocji głosem.- Wydawało mi się…- urwał , poluzowując czarny, jedwabny  krawat- …że spodoba Ci się ten pomysł – spojrzał na nią znacząco spod zmarszczonych brwi.
- I miałeś rację – jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech – Bardzo chciałabym spędzić ten czas zarówno z Alex’em …-zawahała się ,zdziwiona własną szczerością – jak i z tobą – dopowiedziała, uważnie obserwując zmarszczkę, która po jej słowach pojawiła się na czole chirurga.
- Nie chcę się narzucać – przyznał wbrew prawdzie, wstając z sofy – Zbyt bardzo mi zależy…..- zaczął pewnym siebie głosem ,zapinając guzik grafitowej marynarki.
- Na Alex’ie –przerwała mu z nikłym uśmiechem , również wstając z fotela.  Ich oczy znalazły się w jednej linii. Profesor zamierzał uzupełnić jej wypowiedź. – Wiesz…- zaczęła nieoczekiwanie, podchodząc na tyle blisko mężczyzny, że czuła jego ciepły oddech na swoim czole- Nigdy nie przypuszczałam, że tak bardzo będzie Ci na kimś zależeć –dokończyła cicho, wciąż nie spuszczając z niego swojego poruszonego spojrzenia.
- To mój syn- stwierdził pewnie – Jest dla mnie wszystkim – nawet przez sekundę nie wahał się z odpowiedzią. Zaintrygowany spojrzał na Rudowłosą, na policzku której pojawił się blady rumieniec.
-Pamiętam jak kiedyś wyjątkowo wiele znaczył dla ciebie pewien lek,wtedy  on również był dla ciebie wszystkim  –powiedziała zmieszana, przywołując we wspomnieniach pasję z jaką Profesor opowiadał jej o możliwościach swojego specyfiku.Dobrze pamiętała błysk, który wypełniał wtedy jego ciemnoszare tęczówki. Uczucie ,które dzisiaj dojrzała w jego oczach diametralnie różniło się od tego, które zapamiętała. Nie była to bynajmniej duma czy uniesienie, to była miłość. Wyraźnie to zrozumiała i już nie miała wątpliwości.
- Proszę, Wiktorio – skarcił ją wzrokiem – Nie porównuj naszego syna do leku – skrzywił się na samą myśl o specyfiku. Z perspektywy czasu obwiniał rzekome „dzieło swego życia” za ciąg wydarzeń, który doprowadził go do absurdalnego ślubu z Kingą i utraty Wiki.
- Chodzi mi o to…- zadrżał jej głos , westchnęła by przywrócić swojemu oddechowi normalny rytm- Myliłam się – nerwowo splotła dłonie, głośno przełykając ślinę . Profesor spojrzał na nią zdezorientowany. – Myślałam, że nie będziesz potrafił go pokochać, być dla niego dobrym ojcem… -przyznała przygaszona. Falkowicz zacisnął usta w wąską linię, jego serce zaczęło bić w szybszym tempie.- Teraz kiedy widzę ile Alex dla ciebie znaczy, jak bardzo się starasz …Jest mi po prostu wstyd- zaśmiała się nerwowo, przecierając dłonią zaszklone oczy .- Doceniam to, naprawdę – odważyła się spojrzeć mu w oczy. Andrzej  mocno objął ją ramieniem. Mimo że przyrzekli sobie, że więcej już nie będą poruszać tematu przeszłości wiedział ,że prędzej czy  później przyjdzie im ponownie zmierzyć się z ranami sprzed lat. Takie oczyszczenie było im potrzebne by na nowo odbudować swoje zaufanie.- Swoją drogę, świetnie sobie radzisz w roli taty- przyznała pewnie , ocierając łzy. Na jej słowa Falkowicz uniósł prawy kącik ust do góry w delikatnym uśmiechu. Bardzo pragnął tego by wypowiedziane przez Wiktorię zdanie okazało się prorocze.

- Tak mocno kocham naszego syna – podkreślił przedostatnie słowo- w głównej mierze dlatego, że równie mocno , a może jeszcze silniej  kocham ciebie – wyznał pewnym głosem, czule odgarniając miedziane włosy Wiktorii do tyłu , odsłaniając przy tym jej długą szyję. Zaskoczona Ruda spojrzała w szare, hipnotyzujące oczy Andrzeja, z których niechętnie odczytała prawdę.  Może wolałaby udać zszokowaną, lub urażoną ,tak byłoby łatwiej ,ale wbrew swojej woli słowa profesora wcale nie były dla niej zaskoczeniem. Być może dlatego, że ona również  ,mimo upływu lat , wciąż odwzajemniała jego uczucia. Zdawało jej się teraz , że to co ich łączy jest  oczywiste i oboje od dawna zdawali sobie z tego sprawę. Falkowicz bez skrępowania dotknął  jej policzka. Opuszkami palców  musnął jej twarz od czoła ,aż do linii szczęki, starając się z zadziwiającą  dokładnością zapamiętać  każdy szczegół jej niezwykłej urody, aż po najmniej widoczny pieg na nosie Rudej. Pragnął na zawsze  zachować w pamięci dotyk jej ciepłej, miękkiej skóry na swojej dłoni. Delikatnie obrysował palcem kształt jej malinowych ust, przenosząc swój wzrok w roziskrzone, piękne oczy ich właścicielki, w których doszukiwał się przyzwolenia.
- Nie jestem jeszcze na to gotowa – wyszeptała z wysiłkiem ,kiedy ich usta dzieliły już tylko milimetry. Z trudem panowała nad głosem, czując jego oddech na swoim policzku. Była rozczarowana własną postawą. Zważywszy na to ,że już jakiś czas temu postanowili ,że ich relacje będą czysto przyjacielskie. – Właściwie to było moje postanowienie- myślała, przygryzając dolną wargę. Nie potrafiła już dłużej się okłamywać.
- Wiesz, że potrafię długo czekać – mruknął ledwie słyszalnie, przenosząc swój pocałunek na czoło lekarki. W towarzystwie Wiktorii nie potrafił się miarkować.  Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że pośpiech nie jest wskazany.  Na przeniesienie ich relacji na nowe tory było stanowczo zbyt wcześnie. Falkowicz doskonale rozumiał ,że przyjaźń z Rudą to wszystko na co może liczyć w najbliższym czasie, i tak było to więcej ,niżby sądził od niej otrzymać po tym wszystkim, co ich spotkało. Musiał być ostrożny na każdym kroku, bo jeden fałszywy ruch mógł wszystko przekreślić. Ponadto on jak i Wiki potrzebowali czasu by odnaleźć się w nowej sytuacji. Zmieszana Ruda, spłonęła bordowym rumieńcem, przenosząc automatycznie wzrok na swoje dłonie. Odsunęła się od Andrzeja, ponownie siadając na ciemnej sofie.
- Wydaje mi się – Rudowłosa jak najszybciej chciała powrócić do ich wcześniejszej rozmowy- że może dobrze byłoby gdyby  Alex przyleciał do ciebie, do Polski – zaproponowała spontanicznie ,zakładając rudy kosmyk włosów za ucho. Profesor spojrzał na nią z aprobatą.
- To świetny pomysł – uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób – Zważywszy na to, że w przyszłości mały miałby częściej mnie odwiedzać – dodał pewnie, maskując tym cień obaw, który niosła za sobą ta perspektywa. Gdzieś w jego umyśle pojawił się wodospad wątpliwości. Zastanawiał się czy sam podoła opiece nad sześciolatkiem, nawet jeśli miałaby ona potrwać tylko kilka dni. Alex’owi zapewne wystarczyłby jeden dzień by przewrócić  jego poukładany ,warszawski świat do góry nogami. Zresztą nie miałby nic przeciwko temu. Alex prowadził za sobą odrobinę chaosu i nowości, ale również ciepła i humoru. - Mój dom potrzebuje ożywienia i kolorytu  - przemknęło mu przez myśl. Od przeprowadzki Adama samotne mieszkanie w ogromnej, pustej willi wcale nie było miłym doświadczeniem. Falkowicz chciał by Alex wniósł radość i tą swoją dziecięcą szczerość nie tylko do  jego domu, ale także życia.
- Na pewno lepiej się poznacie ,kiedy spędzicie te kilka dni tyko we dwójkę – zauważyła ,wysilając się na uśmiech. Ona również zaczęła mieć wątpliwości. Dobrze znała swojego synka i zdawała sobie sprawę z tego ,jakie rewolucje jest w stanie wywołać w ciągu godziny, nie mówiąc już o całym tygodniu.

- Mam nadzieję ,że podołam temu wyzwaniu – zaśmiał się ,unosząc do góry lewą brew. Uwielbiała  te wesołe iskierki, tańczące w jego oczach przy nawet najsubtelniejszym uśmiechu.
- Ostrzegę małego by na początku trochę cię oszczędził – powiedziała ciepło ,kiedy Falkowicz znalazł się już przy drzwiach. 
- O ile w ogóle  zgodzi się przylecieć – zasępił się Profesor, zakładając swój ciemny płaszcz. Jego zdaniem  to wcale nie było takie oczywiste.  Dla małego chłopca samotny lot do innego kraju oraz tygodniowy pobyt w domu prawie obcego mu człowieka nie wydawał  się być tak radosną perspektywą.
- Zapewne nie będzie mógł się już doczekać – pewność głosu Wiktorii rozwiała w dużym stopniu jego wątpliwości.  Chirurg w równym stopniu pragnął, jak i obawiał się odwiedzin syna, co dodatkowo napawało go dziwną troską. Jednego był pewien , wyprzedzanie faktów nie ułatwi mu tego zadania ,jakim niewątpliwie była opieka nad malcem,a  czekająca  go już wkrótce lekcja rodzicielstwa w trybie przyspieszonym ,nawet z Alex’em w roli wykładowcy ,nie obędzie się bez problemów ,ale także nieznanych mu wcześniej uroków. Zagadką pozostawało dla niego wciąż, którego rodzaju dodatkowych atrakcji , z tych dwóch grup przysporzy mu malec. – Na pewno będzie ich niemało – myślał rozbawiony, wspominając ostatnią rozmowę z pełnym błyskotliwych pomysłów chłopcem.