Tak ...kolejna część i dwie wiadomości ode mnie. I ( wiem ,spóźniłam się...wybaczcie :( Wstawiam next'a o trzeciej w nocy, bo nie wiem dlaczego, ale zdecydowałam się napisać go od samego początku, został podzielony) II (jutro, a właściwie to już dzisiaj pojawi się kolejna część- kontynuacja tej podzielonej :D, wstawiłabym to jako całość, ale nie chciałam znowu "przekładać",tym bardziej ,że obiecałam część, z którą i tak spóźniłam się o kilka godzin) . Z góry uprzedzam ,że kontynuacja tego next'a będzie też jakoś na "granicy" środy i czwartku. Będzie również o wiele ciekawsze i będzie w niej więcej akcji. To jest taka przystawka...w cz. II Alex i Falkowicz występują w pełnej krasie. Jeszcze raz przepraszam bardzo...ale mam wenę, więc postaram się Wam to wynagrodzić.
Pozdrawiam
Gęsty, żółtawy i aromatyczny
dym, unoszący się z nadpalonego ,kubańskiego cygara najwyższej jakości cienką zasłoną obłoczków przesłaniał ogromnych
rozmiarów jasne pomieszczenie ,którego
centralnym elementem było duże, zabytkowe, misternie rzeźbione biurko z
egzotycznego drewna rodzimego gatunku. Starszy, niemal już całkiem siwy
mężczyzna poderwał się gwałtownie z wysokiego fotela i jednym sprawnym ruchem
dłoni zgasił dymiący tytoń w srebrnej papierośnicy, stojącej na honorowym
miejscu tuż obok rodzinnego zdjęcia. Wiekowy jegomość chwycił za chłodną oprawę fotografii i odwrócił się w
stronę wychodzącego na ogrody ,wysokiego okna wzdychając przy tym ciężko. Jego
mocno pomarszczone i ogorzałe od południowego słońca czoło zmarszczyło się
jeszcze bardziej na widok uśmiechniętych twarzy zdobiących zdjęcie. Przełknął
głośno ślinę i z żalem przejechał dłonią po ceramicznej ramce, w miejscu ,w
którym na nieco wyblakłej już fotografii znajdowała się twarz jego żony. W szmaragdowych
oczach staruszka odnaleźć można było w tym momencie zarówno smutek, żal
,rozgoryczenie jak i złość. Bezsprzecznie Ricardo przesycony był gniewem ,
ciężarem wyrzutów sumienia ,ale również wstrętem. Wstrętem do samego siebie.
Teraz ,kiedy udało mu się przezwyciężyć śmiertelną chorobę z dnia na dzień
coraz bardziej doceniał wartość życia i paradoksalnie z coraz większym trudem
przychodziło mu spoglądanie na własne odbicie w lustrze.- Zaślepiła mnie
żałoba- po latach życia w zastoju wreszcie to do niego dotarło, w wymiarze
większym ,niżby kiedykolwiek sądził. Z obecnego punktu widzenia jego ówczesne
zachowanie zdawało się być kompletnie irracjonalne, infantylne, po prostu sprzeczne
z jakąkolwiek logiką i zasadami. – Czemu tak późno to do mnie dotarło ?–wyrzucał
sobie, przenosząc spojrzenie swoich intensywnie zielonych oczu na twarz jedynej
córki, która na zdjęciu znajdowała się tuż obok matki. W chwili śmierci Wandy
,razem z nią umarła też część jego osobowości. – To była bezsprzecznie ta
lepsza cząstka- myślał ,uśmiechając się pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że zmarła
żona zapewne zaprzeczyłaby jego stwierdzeniu, a on ponownie „odbiłby piłeczkę”.
Kłótnie były nierozłączną częścią życia
Consalidów. Nawet, a może szczególnie tego brakowało mu w obecnym życiu.
Tęsknił za ciętym językiem zmarłej żony, ich wybuchowymi dyskusjami i
niekończącymi się kompromisami, którymi przez jego karierę dyplomatyczną mocno
naznaczone były ich małżeństwo. Jego obecna egzystencja, bo tak należałoby
nazwać stan ,w którym tkwił od ostatnich sześciu lat ,była pasmem niekończących
się błędów. Najpierw odrzucił znajomych, przyjaciół, kompletnie odciął się od Hiszpanii, swego ojczystego kraju, następnie wybrał życie na innym kontynencie, aż
wreszcie zerwał kontakt z ukochaną córką. Szczególnie ta ostatnia decyzja
budziła teraz jego rozgoryczenie. Zaślepiony swoim bólem odepchnął od siebie
jedyne dziecko. – A to przecież Wiktoria straciła matkę – wreszcie zrozumiał,
że śmierć Wandy nie była ciosem tylko dla niego. Nie potrafił pojąć dlaczego z
taką premedytacją unikał kontaktu z latoroślą. Teraz dobrze zdawał sobie
sprawę, że mocno zawiódł jako ojciec. Tym bardziej ,że wiedział na jak wielkim
życiowym zakręcie była wtedy Wiki. Swoim egoistycznym nastawieniem pozbawił
córkę pomocy i tak potrzebnego jej wsparcia. W jednym momencie straciła
przysłowiowy grunt pod nogami, i to po części z jego winy. Sprzedając zabytkową
rezydencję w Hiszpanii pozbawił córkę jednocześnie rodzinnego domu, miejsca ,w
którym się wychowała, a które było jej
prawdziwym rajem na Ziemi, jak i również źródła
rodzinnego ciepła. Swoim wyjazdem sprawił ,że Wiki została pozbawiona
jakiegokolwiek oparcia, poczucia bezpieczeństwa. A to właśnie on, jej ojciec, najbliższy
krewny, osoba , na którą wcześniej zawsze mogła liczyć pozostawił ją zupełnie
samą… teraz wydawało mu się to absurdalne. Nie potrafił tego pojąć. Śmierć
Wandy powinna jeszcze bardziej zbliżyć ich do siebie, a tymczasem rozdzieliła
ich na długie lata. Z jednej strony Hiszpan był dumny z córki, że mimo tylu
przeciwności była w stanie ułożyć sobie życie na nowo, z drugiej jednak bardzo
żałował ,że nie było go przy niej w tym trudnym czasie. Nie służył jej pomocą ,radą
,był nieobecny na ślubie Wiktorii, nie mógł obserwować jak jego mały wnuczek rośnie
,stawia pierwsze kroki, jak się uśmiecha
i radośnie szczebiocze. Tak bardzo żałował swojego postępowania. Chciał jak najszybciej naprawić swoje błędy i
wreszcie móc być przy rodzinie, bo jak słusznie twierdził ,przecież tak
naprawdę to tylko ona się liczyła. Ricardo był świadom ,że wcześniej zachował się tak jakby chciał
wymazać wszystko to, co wiązało się z jego zmarłą żoną .- W dużej mierze
to mi się udało – myślał z niesmakiem. –
Na szczęście Wiki nie jest tak uparta jak ja - uśmiechnął się delikatnie,
przenosząc swoje spojrzenie na ekran telefonu, na którym właśnie wyświetlił się
numer jego pociechy. Od ostatniej wizyty
Rudej w Buenos Aires ich relacje
wreszcie odzyskały normalny, naturalny charakter. Wiele sobie wyjaśnili i w
końcu dotarło do niego ,co traci przez swój bezsensowny strach i dumę. Odnalazł
wewnętrzny spokój i wreszcie uporał się z żałobą po żonie. Teraz
zrozumiał, że jego życie może mieć
jeszcze sens i znaczenie, że nie wszystko jest skończone. A on przecież wciąż
ma rodzinę, ma córkę i wnuka, którzy go potrzebują. Nie jest sam. A co
najważniejsze, ma czas ,który w pełni
może im poświęcić, a którego poskąpiono jego małżonce. Obecnie doceniał każdą
sekundę, każdy oddech, najniklejszy uśmiech, każde spojrzenie na błękitne, falujące morze, najmniejszy błysk
wdzięczności w oczach innych ludzi, którzy dziękowali mu za okazaną pomoc .
Kiedyś zastanawiał się, po co w ogóle jest mu dane dalej funkcjonować w świecie
pozbawionym jego Wandy. Zrozumiał . Od niedawna już wiedział ,że żyje jeszcze
po to, by cieszyć się każdą urokliwą
chwilą tego kruchego życia nie tylko za
siebie ,ale za ich dwoje. Był jej to
winien.
- Pokochałabyś tego chłopca –
szepnął ledwie słyszalnym głosem w kierunku fotografii Wandy ,kiedy zakończył
rozmowę telefoniczną z Rudowłosą. Rozmawiał z nią niemal codziennie, a wieści o
poczynaniach małego , które do niego dochodziły wywoływały szczery uśmiech i
prawdziwy cień rozbawienia na niegdyś zawsze poważnym obliczu pana Consalidy.
Bardzo chciał poznać swojego wnuczka i
nie zamierzał z tym zwlekać aż do wakacji, które mieli wspólnie spędzić w
Argentynie. Po wygranej walce z nowotworem nie brakowało mu energii i zapału by
odbudować swoje niegdyś ciekawe i barwne życie. Nie próżnował. Podziękował
swojemu wiernemu przyjacielowi Jose i jego żonie wyprawiając w siedzibie ambasady przyjęcie dla całej ich
sporej rodziny ,wszystkich jego współpracowników i ludzi ,którzy okazali mu
serce w czasie choroby. Przez ostatnie miesiące bardzo się zmienił ,co z ulgą
zauważyli jego podwładni. Znów potrafił się uśmiechać, kilkukrotnie został przyłapany
na nuceniu pod nosem kolejnego hitu znanej kolumbijskiej piosenkarki, a nawet
pierwszy raz od sześciu lat wziął tygodniowy urlop w pracy. Teraz chciał
poświęcić się rodzinie i w duchu już obiecał sobie, że będzie bezgranicznie
rozpieszczał wnuka, oczywiście ku zmartwieniu Wiki. – Od czegoś w końcu są ci
dziadkowie – myślał z rozbawieniem, szykując dla małego nie lada niespodziankę.
Wiedział ,że Alex byłby prawdziwym oczkiem w głowie Wandy,
która gdy dowiedziała się o gnębiącej ją
miażdżycy ,niejednokrotnie mówiła mu, że marzy tylko o tym by jeszcze doczekać
narodzin wnuka. Niestety tego marzenia nie udało jej się spełnić.
Rozmyślania Ricardo, który
skrzętnie przygotowywał swoją podróż do Londynu przerwał cichy pisk telefonu
stacjonarnego .
- Tak, Marie? – rzeczowo
zwrócił się do młodziutkiej sekretarki, która kilka sekund po sygnale zjawiła
się w jego przestronnym gabinecie.
- Panie ambasadorze, Angelo
…znaczy pana zastępca – ciemnowłosa piękność zmieszała się nieco – czeka na
korytarzu – dokończyła ciepłym głosem ,wygładzając dłonią zagniecenie na
granatowym żakiecie .
- Niech wejdzie –
odpowiedział pewnym głosem ,nie
spuszczając wzroku z blatu biurka – A …chwileczkę ! - wreszcie przeniósł swój wzrok na podwładną –
Zrobiłabyś nam mocną kawę ? –zapytał ciepło – Tą co zwykle – dodał ,gdy
zniknęła za pełnymi złoceń drzwiami, w których w tym samym momencie zjawił się
wysoki czarnowłosy mężczyzna w garniturze, którego twarz skutecznie szpeciła
siwa ,kozia bródka, mocno kontrastująco z jego ciemnymi jak noc włosami.
-Panie ambasadorze – skłonił
głową ,siadając na drewnianym krześle wprost naprzeciwko szefa
-Siadaj Angelo – zaczął
swobodnie Consalida, który niespodziewanie poderwał się ze skórzanego,
brązowego fotela – Jak długo razem pracujemy ? –zapytał niezobowiązująco,
ponownie wpatrując się w widoczne za wykuszem ,oświetlone gorącym słońcem ogrody.
Głęboka zmarszczka na opalonym czole ambasadora pogłębiła się nieco, gdy przeniósł swoje
spojrzenie na twarz sfrasowanego pracownika.
- Będzie jakieś sześć lat – młodszy
z mężczyzn westchnął ciężko ,obawiając się do czego swoim pytaniem zmierza szef.
- No właśnie – twarz
staruszka rozpromieniła się momentalnie – To chyba wystarczająco długo byś w
końcu zaczął mówić mi po imieniu – uśmiechnął się szczerze . Angelo spojrzał na
niego zaskoczony. Kilka miesięcy temu
ambasador przeszedł prawdziwą „przemianę” ,która jak się zdawało wciąż
trwała. Niestety przyzwyczajony do surowych rządów Consalidy mężczyzna nie
potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Cały czas zastanawiał się, czy
szef przypadkiem nie wystawia go na kolejną próbę. Kiedyś przywiązywał ogromną
wagą do tego by w ambasadzie panowała oficjalna atmosfera.
- Dobrze- odparł ,spuszczając
wzrok – Ricardo – to imię ledwie przeszło mu przez gardło .Nigdy nie pałał
sympatią do przełożonego, na co zresztą ten sobie zasłużył.
- Mam nadzieję ,że wszystko
jest już przygotowane ? – w głosie Consalidy dało się wyczuć zniecierpliwienie
i cień dawnej surowości, która paradoksalnie przywróciła Angelowi pewność
siebie.
-Oczywiście – odparł dumny z
siebie zastępca, który wysilił się nawet na zdawkowy uśmieszek.
- Znakomicie – staruszek
kiwnął głową z aprobatą – Tutaj znajdziesz wszystkie kody dostępu, potrzebne
numery telefonów, karty magnetyczne i klucze – wskazał na małe ,czarne,
skórzane pudełeczko ,po czym dziarskim
krokiem podszedł do podwładnego.
- Powodzenia – klepnął go
przyjacielsko w ramię- Wszystkie wizyty masz w organizatorze – dodał na
odchodne, mijając się w drzwiach z sekretarką. – Marie wprowadzi cię w grafik –
dopowiedział, biorąc od zdezorientowanej kobiety filiżankę z czarnym naparem.
-Dziękuję kochana- uśmiechnął się do niej zawadiacko , zostawiając dwóje pracowników w niemałym szoku. Zmieszany, właśnie mianowany tymczasowym ambasadorem Angelo spojrzał pytającym wzrokiem na sekretarkę, która w obronnym geście rozłożyła bezradnie ręce. Oboje wiedzieli, że minie jeszcze sporo czasu zanim przyzwyczają się do nowego oblicza dyplomaty, który od kilku dni tryskał zaskakująco dobrym humorem.
-Dziękuję kochana- uśmiechnął się do niej zawadiacko , zostawiając dwóje pracowników w niemałym szoku. Zmieszany, właśnie mianowany tymczasowym ambasadorem Angelo spojrzał pytającym wzrokiem na sekretarkę, która w obronnym geście rozłożyła bezradnie ręce. Oboje wiedzieli, że minie jeszcze sporo czasu zanim przyzwyczają się do nowego oblicza dyplomaty, który od kilku dni tryskał zaskakująco dobrym humorem.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Falkowicz z wyraźnym
napięciem w oczach wpatrywał się w mocno
zaskoczoną jego propozycją Wiktorię. Rudowłosa po chwili krepującej ciszy
wreszcie przeniosła na niego zagubione spojrzenie swoich szmaragdowych oczu . Nie
miała najmniejszego pojęcia, co ma sądzić o jego pomyśle. Na początku
propozycja Profesora wydawała jej się czymś naturalnym, oczywistym, lecz po
chwili do jej umysłu dotarła potężna fala wątpliwości, a także spory powiew
zdrowego rozsądku, który skutecznie
przywołał ją do rzeczywistości. Teraz nie mogła pozwolić sobie na przerwę w
pracy, to było dla niej oczywiste. Zależało jej na tym, by Alex i Andrzej mogli wreszcie naprawdę się
poznać, spędzić ze sobą trochę czasu , zbudować prawdziwą relację, ale nie aż
takim kosztem. Chciała dobra synka i kochała go ponad wszystko, nawet ponad
swoją pasję, którą była medycyna. Jednak zdawała sobie również sprawę z tego,
że nie może całkowicie poświęcać swojej kariery by przyspieszać to, co i tak z
jej perspektywy było nieuniknione . Nie rozumiała jaką rolę w całym tym
procesie odgrywa czas, który zresztą nigdy nie był jej sprzymierzeńcem.
Profesor doskonale wiedział ,
że najbliższe tygodnie będą kluczowe dla jego relacji z synem, dlatego nie
zamierzał dłużej czekać i tak łatwo odpuścić okazji na bliższy kontakt z Alex'em. Chciał jak najszybciej zdobyć nie tylko zaufanie,
ale także serce synka. Wspólny wyjazd we trójkę wydawał mu się idealnym rozwiązaniem.
Mały mógłby w naturalny sposób zaakceptować jego obecność, spędzić z nim wspólnie odrobinę czasu,
bez niepotrzebnej rozłąki z mamą. Falkowicz wiedział, że rola Wiki w tej
sytuacji jest ogromna. Po prostu dzięki jej obecności ich relacja bez zbędnych
problemów przeszłaby na wyższy poziom. Pragnął tego z całego serca. Przy Rudej
Alex zapewne czułby się bezpieczniej, ale i on również mógłby poczuć się
pewniej. Mimo szczerych chęci wciąż dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie
posiada żadnego doświadczenia w kontaktach z dziećmi. Wydawać by się mogło
dziwne, ale nigdy nie rozpatrywał syna jako typowego dziecka. Mały po prostu odbiegał
od jego dotychczasowych wyobrażeń, był inny, wyjątkowy. Dla niego był po prostu
kimś ważnym, najważniejszym i tak go właśnie traktował . Kiedyś sądził, że zwykła
rozmowa z dzieckiem to prawdziwa katorga, że ci mali
ludzie tak naprawdę w większości nie rozumieją tego ,co chce im się przekazać. Przy
Alex’ie w ogóle nie odczuwał tego dyskomfortu. Mały był dla niego szalenie
ciekawym rozmówcą. Z zaskoczeniem zauważył ,że każda chwila z nim spędzona
wcale mu się nie dłużyła, a wręcz przeciwnie, na każdą kolejną czekał z coraz
większą niecierpliwością. Falkowicz traktował syna jako równego sobie towarzysza.
To przychodziło mu z łatwością. Alex niewątpliwie zyskał nie tylko miłość, ale
również i szacunek taty . Z punktu widzenia Profesora było to niebywałe
osiągnięcie, bo w całym swoim życiu niewielu osobom przed nim to się udało.
Przy małym nie musiał planować
następnych słów, czynów ,wszystko toczyło się w swoim naturalnym tempie. Właśnie
ta naturalność była czymś zupełnie obcym w życiu Andrzeja. Czymś, czego w głębi serca trochę się
obawiał. Gdy tracił możliwość planowania, wyprzedzania czynów innych osób ,tracił część siebie i swojego systemu
obronnego, z którym mocno zżył się przez lata. To było kolejnym powodem ,dla
którego chciał by Wiki towarzyszyła im podczas wyjazdu. Równoważyłaby jego
obawy i ciekawość Alex’a. Nie ukrywał, że takie rozwiązanie byłoby korzystne
również ,a może szczególnie dla niego. Dobrze wiedział ,że oddałby wiele by
znów móc codziennie oglądać jej przyozdobioną maleńkimi piegami twarz, słyszeć jej uroczy śmiech i pełen pasji głos
podczas toczonych z nim dyskusji. Te kilka dni byłyby prawdziwą namiastką
dawnych cudownych chwil, które miał
okazję spędzić z Rudowłosą. Ponadto on ,Alex oraz Wiki mogliby chociaż przez
kilka dni poczuć się jak prawdziwa rodzina. – Jak?- prychnął w myślach, samo to
krótkie słowo porównania go zirytowało . Sam nie zdawał sobie sprawy jak bardzo
o tym marzył. Właśnie o rodzinie, o ciepłym domu dla synka, ale również i dla siebie. Wiktoria, Alex, Adam , byli dla niego
wszystkim. Czy tak wiele oczekiwał ? Czy czas w towarzystwie kochanych osób przerasta limit szczęścia przypadający na
przeciętnego człowieka ? – myślał z goryczą. Nawet ta namiastka bliskości ,to
złudzenie rodzinnych więzi by mu wystarczyło. Może wtedy udałoby mu się
zapełnić pustkę, którą mimo upływu wielu lat wciąż odczuwał. Każdy zasługuje na
miłość.- A w końcu nic co ludzkie nie jest mi obce- podniósł lewy kącik ust,
przypominając sobie słowa starożytnego filozofa.
- Andrzej…- zaczęła niepewnie
Rudowłosa, starając się ostrożnie dobierać słowa. W jego stalowych oczach z
łatwością dojrzała napięcie i zaangażowanie. Patrząc na wyraz jego twarzy po
prostu nie potrafiła mu odmówić. Mimowolnie uśmiechnęła się, obserwując jak
nerwowo przeczesuje ręką swoje
przyprószone już siwizną włosy ,już dawno odkryła ,że ich syn odziedziczył po Falkowiczu
również ten tik. Niepewność w zachowaniu
Profesora była czymś nowym dla Rudej . Z każdą kolejną chwilą, którą ostatnio
spędziła w jego towarzystwie wynosiła
wyraźne przeświadczenie o tym, że Alex jest teraz dla niego
najważniejszy. Była bardzo zaskoczona jego zachowaniem i troską jaką chciał
obdarzyć małego. Nigdy nie przypuszczała ,że Andrzejowi tak bardzo zależeć
będzie na kontakcie z dzieckiem. – Nie tylko w tej kwestii się myliłam –
westchnęła w myślach, odczuwając falę chłodu docierającego do jej piersi.-
Niestety ,ale…- kontynuowała z nieukrywanym żalem w głosie
-Ale – westchnął teatralnie –
Wiki – przeniósł na nią swój zbolały wzrok – dlaczego zawsze musi być to „ale”…
- dokończył ostrzejszym głosem – Przecież ten wyjazd niesie ze sobą jedynie
korzyści – dodał spokojniejszym głosem, opanowując się nieco. Przybrał swoją
niezawodną maskę negocjatora.
- Bardzo chciałabym jechać …naprawdę
– powiedziała szczerze, delikatnie kładąc swoją dłoń na ręce Andrzeja- Niestety
mam też pracę, nie mogę po raz kolejny tak po prostu wziąć urlopu na żądanie –
starała się przemówić do zawodowej strony jego osoby.
- Rozumiem – odpowiedział chłodno,
unikając jej wzroku – Po prostu zależało mi na tym byśmy z małym , na jakimś neutralnym
gruncie, mogli wreszcie trochę lepiej się poznać – dokończył pozbawionym emocji głosem.-
Wydawało mi się…- urwał , poluzowując czarny, jedwabny krawat- …że spodoba Ci się ten pomysł –
spojrzał na nią znacząco spod zmarszczonych brwi.
- I miałeś rację – jej twarz
rozjaśnił delikatny uśmiech – Bardzo chciałabym spędzić ten czas zarówno z Alex’em
…-zawahała się ,zdziwiona własną szczerością – jak i z tobą – dopowiedziała,
uważnie obserwując zmarszczkę, która po jej słowach pojawiła się na czole
chirurga.
- Nie chcę się narzucać –
przyznał wbrew prawdzie, wstając z sofy – Zbyt bardzo mi zależy…..- zaczął
pewnym siebie głosem ,zapinając guzik grafitowej marynarki.
- Na Alex’ie –przerwała mu z
nikłym uśmiechem , również wstając z fotela.
Ich oczy znalazły się w jednej linii. Profesor zamierzał uzupełnić jej
wypowiedź. – Wiesz…- zaczęła nieoczekiwanie, podchodząc na tyle blisko
mężczyzny, że czuła jego ciepły oddech na swoim czole- Nigdy nie
przypuszczałam, że tak bardzo będzie Ci na kimś zależeć –dokończyła cicho,
wciąż nie spuszczając z niego swojego poruszonego spojrzenia.
- To mój syn- stwierdził
pewnie – Jest dla mnie wszystkim – nawet przez sekundę nie wahał się z
odpowiedzią. Zaintrygowany spojrzał na Rudowłosą, na policzku której pojawił
się blady rumieniec.
-Pamiętam jak kiedyś wyjątkowo wiele znaczył dla ciebie pewien lek,wtedy on również był dla ciebie wszystkim –powiedziała zmieszana, przywołując we
wspomnieniach pasję z jaką Profesor opowiadał jej o możliwościach swojego
specyfiku.Dobrze pamiętała błysk, który wypełniał wtedy jego ciemnoszare tęczówki.
Uczucie ,które dzisiaj dojrzała w jego oczach diametralnie różniło się od tego,
które zapamiętała. Nie była to bynajmniej duma czy uniesienie, to była miłość.
Wyraźnie to zrozumiała i już nie miała wątpliwości.
- Proszę, Wiktorio – skarcił ją
wzrokiem – Nie porównuj naszego syna do leku – skrzywił się na samą myśl o
specyfiku. Z perspektywy czasu obwiniał rzekome „dzieło swego życia” za ciąg
wydarzeń, który doprowadził go do absurdalnego ślubu z Kingą i utraty Wiki.
- Chodzi mi o to…- zadrżał
jej głos , westchnęła by przywrócić swojemu oddechowi normalny rytm- Myliłam
się – nerwowo splotła dłonie, głośno przełykając ślinę . Profesor spojrzał na
nią zdezorientowany. – Myślałam, że nie będziesz potrafił go pokochać, być dla
niego dobrym ojcem… -przyznała przygaszona. Falkowicz zacisnął usta w wąską
linię, jego serce zaczęło bić w szybszym tempie.- Teraz kiedy widzę ile Alex
dla ciebie znaczy, jak bardzo się starasz …Jest mi po prostu wstyd- zaśmiała
się nerwowo, przecierając dłonią zaszklone oczy .- Doceniam to, naprawdę –
odważyła się spojrzeć mu w oczy. Andrzej mocno objął ją ramieniem. Mimo że przyrzekli sobie, że więcej już nie będą poruszać tematu przeszłości wiedział
,że prędzej czy później przyjdzie im ponownie zmierzyć się z ranami sprzed lat.
Takie oczyszczenie było im potrzebne by na nowo odbudować swoje zaufanie.-
Swoją drogę, świetnie sobie radzisz w roli taty- przyznała pewnie , ocierając
łzy. Na jej słowa Falkowicz uniósł prawy kącik ust do góry w delikatnym
uśmiechu. Bardzo pragnął tego by wypowiedziane przez Wiktorię zdanie okazało się prorocze.
- Tak mocno kocham naszego syna – podkreślił przedostatnie
słowo- w głównej mierze dlatego, że równie mocno , a może jeszcze silniej kocham
ciebie – wyznał pewnym głosem, czule odgarniając miedziane włosy Wiktorii do tyłu , odsłaniając przy tym jej długą szyję. Zaskoczona Ruda spojrzała w szare, hipnotyzujące
oczy Andrzeja, z których niechętnie odczytała prawdę. Może wolałaby udać zszokowaną, lub urażoną ,tak
byłoby łatwiej ,ale wbrew swojej woli słowa profesora wcale nie były dla niej
zaskoczeniem. Być może dlatego, że ona również
,mimo upływu lat , wciąż odwzajemniała jego uczucia. Zdawało jej się
teraz , że to co ich łączy jest oczywiste
i oboje od dawna zdawali sobie z tego sprawę. Falkowicz bez skrępowania dotknął
jej policzka. Opuszkami palców musnął jej twarz od czoła ,aż do linii
szczęki, starając się z zadziwiającą dokładnością zapamiętać każdy szczegół jej niezwykłej urody, aż po najmniej
widoczny pieg na nosie Rudej. Pragnął na zawsze zachować w pamięci dotyk jej ciepłej, miękkiej
skóry na swojej dłoni. Delikatnie obrysował palcem kształt jej malinowych ust,
przenosząc swój wzrok w roziskrzone, piękne oczy ich właścicielki, w których
doszukiwał się przyzwolenia.
- Nie jestem jeszcze na to
gotowa – wyszeptała z wysiłkiem ,kiedy ich usta dzieliły już tylko milimetry. Z
trudem panowała nad głosem, czując jego oddech na swoim policzku. Była
rozczarowana własną postawą. Zważywszy na to ,że już jakiś czas temu
postanowili ,że ich relacje będą czysto przyjacielskie. – Właściwie to było
moje postanowienie- myślała, przygryzając dolną wargę. Nie potrafiła już dłużej
się okłamywać.
- Wiesz, że potrafię długo czekać
– mruknął ledwie słyszalnie, przenosząc swój pocałunek na czoło lekarki. W
towarzystwie Wiktorii nie potrafił się miarkować. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że
pośpiech nie jest wskazany. Na
przeniesienie ich relacji na nowe tory było stanowczo zbyt wcześnie. Falkowicz doskonale
rozumiał ,że przyjaźń z Rudą to wszystko na co może liczyć w najbliższym czasie,
i tak było to więcej ,niżby sądził od niej otrzymać po tym wszystkim, co ich
spotkało. Musiał być ostrożny na każdym kroku, bo jeden fałszywy ruch mógł
wszystko przekreślić. Ponadto on jak i Wiki potrzebowali czasu by odnaleźć się
w nowej sytuacji. Zmieszana Ruda, spłonęła bordowym rumieńcem, przenosząc
automatycznie wzrok na swoje dłonie. Odsunęła się od Andrzeja, ponownie
siadając na ciemnej sofie.
- Wydaje mi się – Rudowłosa jak
najszybciej chciała powrócić do ich wcześniejszej rozmowy- że może dobrze
byłoby gdyby Alex przyleciał do ciebie,
do Polski – zaproponowała spontanicznie ,zakładając rudy kosmyk włosów za ucho. Profesor spojrzał na nią z aprobatą.
- To świetny pomysł –
uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób – Zważywszy na to, że
w przyszłości mały miałby częściej mnie odwiedzać – dodał pewnie, maskując tym
cień obaw, który niosła za sobą ta perspektywa. Gdzieś w jego umyśle pojawił
się wodospad wątpliwości. Zastanawiał się czy sam podoła opiece nad sześciolatkiem,
nawet jeśli miałaby ona potrwać tylko kilka dni. Alex’owi zapewne wystarczyłby
jeden dzień by przewrócić jego
poukładany ,warszawski świat do góry nogami. Zresztą nie miałby nic przeciwko temu. Alex prowadził za sobą odrobinę chaosu i nowości, ale również ciepła i humoru. - Mój dom potrzebuje ożywienia i kolorytu - przemknęło mu przez myśl. Od przeprowadzki Adama samotne mieszkanie w ogromnej, pustej willi wcale nie było miłym doświadczeniem. Falkowicz chciał by Alex wniósł radość i tą swoją dziecięcą szczerość nie tylko do jego domu, ale także życia.
- Na pewno lepiej się poznacie ,kiedy spędzicie te kilka dni tyko we dwójkę – zauważyła ,wysilając się na uśmiech. Ona również zaczęła mieć wątpliwości. Dobrze znała swojego synka i zdawała sobie sprawę z tego ,jakie rewolucje jest w stanie wywołać w ciągu godziny, nie mówiąc już o całym tygodniu.
- Na pewno lepiej się poznacie ,kiedy spędzicie te kilka dni tyko we dwójkę – zauważyła ,wysilając się na uśmiech. Ona również zaczęła mieć wątpliwości. Dobrze znała swojego synka i zdawała sobie sprawę z tego ,jakie rewolucje jest w stanie wywołać w ciągu godziny, nie mówiąc już o całym tygodniu.
- Mam nadzieję ,że podołam
temu wyzwaniu – zaśmiał się ,unosząc do góry lewą brew. Uwielbiała te wesołe iskierki, tańczące w jego oczach przy nawet najsubtelniejszym uśmiechu.
- Ostrzegę małego by na
początku trochę cię oszczędził – powiedziała ciepło ,kiedy Falkowicz znalazł
się już przy drzwiach.
- O ile w ogóle zgodzi się przylecieć – zasępił się Profesor,
zakładając swój ciemny płaszcz. Jego zdaniem to wcale nie było takie
oczywiste. Dla małego chłopca samotny
lot do innego kraju oraz tygodniowy pobyt w domu prawie obcego mu człowieka nie wydawał
się być tak radosną perspektywą.
- Zapewne nie będzie mógł się już doczekać – pewność głosu Wiktorii rozwiała w dużym stopniu jego wątpliwości. Chirurg w równym stopniu pragnął, jak i obawiał się odwiedzin syna, co dodatkowo napawało go dziwną troską. Jednego był pewien , wyprzedzanie faktów nie ułatwi
mu tego zadania ,jakim niewątpliwie była opieka nad malcem,a czekająca go już wkrótce lekcja
rodzicielstwa w trybie przyspieszonym ,nawet z Alex’em w roli wykładowcy ,nie
obędzie się bez problemów ,ale także nieznanych mu wcześniej uroków. Zagadką
pozostawało dla niego wciąż, którego rodzaju dodatkowych atrakcji , z tych
dwóch grup przysporzy mu malec. – Na pewno będzie ich niemało – myślał rozbawiony,
wspominając ostatnią rozmowę z pełnym błyskotliwych pomysłów chłopcem.