Cześć ! Wracam po dłuuugiej przerwie :( Może ktoś jeszcze
czeka na część ? Prawdopodobnie nie jest to rozdział, którego się spodziewacie, ale wydaje mi się
mimo wszystko, że jest to dość ważna dla całego opowiadania cząstka historii,która tłumaczy m.in. dlaczego mimo upływu lat
miłości Fa & Wi jest wciąż taka silna, nakreśla początki i przełomowe momenty ich związku ,które we swoich wspomnieniach odtwarza Falkowicz. Rzadko nawiązuję do początków ich wspólnej historii, gdyż te wydarzenia miał miejsce kilka lat wcześniej, niż sceny, które prezentuję w tzw."akcji właściwej". Dlatego właśnie sądzę, że te momenty z początku rodzenia się FaWi mogą być
ciekawe i ponadto mogą nieco rozjaśnić niektóre kwestie. To taki prolog wewnątrz opowiadania :D Wena wróciła i są pomysły...na
sceny z Alex’em i rodzicami również. Jedynie czas jest tutaj największym wrogiem…
Pozdrawiam i prezentuję noworoczny prezent ! :D
P.S . Jeśli ktoś ma jeszcze trochę cierpliwości do mnie to
zapraszam do lektury, ale chyba warto sobie przypomnieć końcówkę poprzedniej
części, by zrozumieć sens wprowadzenia tu tego wątku.
Przepraszam za przerwę, ale to dla mnie bardzo ciężki rok, pełen pracy i rozlicznych zobowiązań. :(
Literówek na pewno jest w tym rozdziale wiele, ale wkrótce je poprawię.:D
Przepraszam za przerwę, ale to dla mnie bardzo ciężki rok, pełen pracy i rozlicznych zobowiązań. :(
Literówek na pewno jest w tym rozdziale wiele, ale wkrótce je poprawię.:D
Falkowicz oparł swoje silne dłonie o lodowatą powierzchnię
czarnej, metalowej barierki, ukształtowanej w płynną, finezyjną formę, która
okalała krawędzie balkonu, wychodzącego
z jego przestronnej sypialni.
Zimny , majowy wiatr przyjemnie drażnił spochmurniałą twarz Profesora,
trzeźwiąc przy tym jego zmysły. Szczere słowa Wiktorii sprawiły, że
wcześniejsze zmęczenie zniknęło w jednym momencie z oblicza chirurga, a
zastąpiła je głęboka, niczym niezmącona zaduma. Po raz kolejny tej nocy jego
nieubłagany umysł wciąż na nowo
odtwarzał zarówno szczęśliwe, jak i bolesne wspomnienia w świadomości Andrzeja,
nie pozwalając mu nawet na moment oderwać się od ciążących rozmyślań. Rozmowa z
Wiktorią skutecznie pobudziła jego wyobraźnię. Tym razem na tablicy jego
wspomnień pojawiła się pierwsza ,wspólnie spędzona noc z Rudowłosą. To właśnie
ta ,jedna z najwspanialszych chwili w jego życiu, diametralnie odmieniła
charakter jego relacji z upartą Consalidą. Choć wtedy Andrzej jeszcze nie przypuszczał, jak
bardzo ten moment zaważy na jego
przyszłości. Profesor nie mógł mieć pojęcia w jak ogromnym stopniu ,już wkrótce,
zmieni się pod wpływem temperamentnej Rudej oraz ile nauczy się od Wiki w ciągu tych zaledwie
kilku najbliższych miesięcy. To ona miała na nowo pokazać mu, że życie nie składa się jedynie z czerni,
bieli i złamanych odcieni szarości, ale
również z tysiąca innych nieznanych mu dotąd barw.
*-*
Falkowicz przeciągnął
się, unosząc przymrużone powieki. Pozwolił by intensywnie jasne, wiosenne
promienie słońca przyjemnie drażniły jego źrenice. Uniósł się na łokciach ,
uważnie rozglądając się po oświetlonym pomieszczeniu, błąkający się po jego
twarzy uśmiech, momentalnie spełznął z twarzy chirurga, gdy tylko ten dostrzegł niepokojącą pustkę po prawej
stronie swojego łóżka. Jedynie widoczne wgniecenie na powierzchni błękitnej
poduszki oraz kilka pozostawionych na niej rudych włosów wskazywało na to, że
wspomnienie upojnych chwil w towarzystwie rudowłosej pani doktor nie jest jedynie
wymysłem wyobraźni Profesora.
- Wiki ? – zmarszczył
brwi, szukając śladów obecności Consalidy. Niestety bezskutecznie. Narzucił na
ramiona swój ciemny, szary, jedwabny
szlafrok i otworzył dębowe drzwi
,prowadzące do pobliskiej łazienki. Westchnął ciężko, gdy tam również jej nie
zastał .Żyłka na czole Falkowicza
zaczęła niebezpiecznie pulsować. Nie tak wyobrażał sobie dzisiejszy poranek.
Spodziewał się, że Wiktoria może być odrobinę zmieszana faktem, że spędziła noc
w jego domu, ale nie sądził, że tak po prostu zostawi go bez żadnego słowa
wyjaśnień. Miał świadomość, że wczorajszego dnia wykorzystał sytuację i podły
nastrój Wiki, ale przecież dobrze wiedział, że nie zrobił niczego wbrew jej
woli. Zdawał sobie sprawę z tego, że Ruda
dokładnie tak jak on wyczuwała to magnetyczne pożądanie, które już od
pamiętnego pocałunku , jeszcze silniej działało między nimi . Wiedział, że
Wiktoria potrzebowała wczoraj bliskości i chwili zapomnienia, ale nie potrafił
dopuścić do siebie możliwości, że mógłby stać się dla niej jedynie jednorazową
odskocznią od rzeczywistości, nic nie znaczącym epizodem… Tak bardzo chciał
usłyszeć od Wiki, że dla niej ta noc również coś znaczyła, że nie była błędem.
Potrzebował tego zapewnienia, choć jeszcze nie rozumiał jak bardzo było ono dla
niego ważne w tym momencie. Nie miał pojęcia , co tak naprawdę czuje w stosunku
do Rudej, ale był pewien, że nie chce zaprzepaścić tego tajemniczego i niezrozumiałego uczucia,
które właśnie rodziło się między nimi. Andrzej podrapał się po swoim jednodniowym
zaroście, schodząc na parter willi. Usłyszał metaliczny brzęk zamka i głośne
hiszpańskie przekleństwo, które sprawiło, że lewy kącik jego ust momentalnie powędrował do góry.
-Już wychodzisz ? –
mruknął ledwie słyszalnie, przenosząc na siebie uwagę zdezorientowanej
Wiktorii. Spodziewał się, że skonsternowana
Ruda może zdecydować się na jak najszybszą ucieczkę z tej niewygodnej
dla siebie sytuacji. Już trochę zdążył ją poznać.
- Miałam taki zamiar –
przyznała szczerze, unikając palącego wzroku Profesora – Ale w tym stroju ? –
westchnęła zrezygnowana , uśmiechając
się delikatnie . Rozłożyła bezradnie
ręce, uważnie przeczesując wzrokiem ogromny salon.
- Nie wiem, o co ci
chodzi – uśmiechnął się szelmowsko, podchodząc bliżej Wiki– Według mnie do twarzy
ci w tym kolorze – stwierdził pewnie, wskazując na swoją kobaltową koszulę,
która sięgała zaledwie do połowy ud Rudej. Wiktoria zignorowała jego komentarz,
próbując zapanować nad swoim przyspieszonym oddechem. Jak najszybciej chciała
wydostać się z domu Profesora i spróbować spokojnie przeanalizować to, do czego
doszło między nimi poprzedniej nocy. Nie żałowała tego, co się stało, w czym
jeszcze większym stopniu zaskoczyła samą siebie. Rudowłosa nie wiedziała, co ma
o tym wszystkim myśleć, dlatego pragnęła jak najprędzej uwolnić się od przytłaczającej obecności Andrzeja by na
neutralnym gruncie, w samotności zmierzyć się ze swoimi uczuciami. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio odczuwała taką mieszankę zupełnie sprzecznych, a zarazem silnych
emocji. Nie potrafiła odnaleźć się w tej nowej rzeczywistości, ponieważ sama
właściwie nie wiedziała jak ma zdefiniować „to”, co powoli zaczynało łączyć ją z Falkowiczem ? Fascynacja,
zauroczenie ,pożądanie…? Żadne z tych określeń nie wydawało jej się odpowiednie
i ten fakt zaczynał ją przerażać. Nigdy nie śmiała nawet żartować, że znajdzie
się w takiej sytuacji ze swoim niedawnym , znienawidzonym szefem. Przewrotny
los miał jednak swój własny scenariusz i po raz kolejny postanowił skomplikować
to z pozoru udane i ustabilizowane życie młodej chirurg. Wiktoria nie do końca
zdawała sobie sprawę , że jej znajomość z Profesorem już dawno wyewoluowała na
zupełnie inny poziom. Ich relacje zmieniły
swoje oblicze o sto osiemdziesiąt stopni, a zajęta sobą para chirurgów
zdawała się tego nawet nie dostrzegać. Zarówno Wiktoria, jak i Andrzej nie byli
w stanie wcześniej zauważyć jak wiele
ich łączy, jak silne przyciąganie wytworzyło się między nim już dobre kilka
miesięcy temu, jak dobrze zdążyli poznać
swoje nawyki, poglądy i zainteresowania w ciągu ponad roku trwania tej zaciętej
wojny, którą tworzyły wzajemne uszczypliwości i niezliczone, żywiołowe kłótnie,
z których ani Falkowicz, ani Wiki nie mieli najmniejszego zamiaru zrezygnować.
Ostatnie bariery niechęci ostatecznie przełamały się między nimi tuż po
postrzale Andrzeja. Wcześniejsza teoria Wiki dotycząca jego osoby runęła jak
domek z kart. Podczas gdy na światło dzienne wychodziły coraz to nowe
informacje związane z jego malwersacjami
i przekrętami, a pozostali pracownicy Leśnej Góry przyjęli zgodny front
przeciwko powrotowi Profesora, podając w argumentacji jego kontrowersyjne
decyzje, trudny charakter oraz inne niestworzone wady, ona paradoksalnie
zdawała się dostrzegać coraz to nowe zalety
Falkowicza. Dopiero wśród głosów powszechnego potępienia Wiktoria doszła do
wniosku, że w dużej mierze myliła się w stosunku do Andrzeja. Wprawdzie rządy
jego żelaznej ręki nie należały do najlżejszych, to jednak przyniosły ogromny
postęp całemu oddziałowi chirurgii, który podczas jego nieobecności pogrążył
się w prawdziwym chaosie .Ruda doceniła również znaczny progres swoich własnych
umiejętności, który za sprawą Profesora dokonał się w ciągu kilku ostatnich miesięcy. To on
swoimi docinkami i ciągłym lekceważenie w pewien sposób zmuszał ją do
samorozwoju i walki o miejsce przy stole operacyjnym. Przez ciągłe kłótnie i
dyskusje dotyczące spornych oraz
nieprawdopodobnych diagnoz, Falkowicz motywował ją do sięgania po
najnowsze publikacje i artykuły medyczne. Wszyscy rezydenci jak i zarówno pozostali
lekarze czerpali wiedzę z ogromnego doświadczenia i rozległych znajomości
chirurga. Każdy mimowolnie czerpał korzyści z obecności Profesora w
leśno-górskim szpitalu, jednak po wyjściu na jaw malwersacji Falkowicza cały
personel zgodnie zdawał się dostrzegać jedynie ciemne strony jego ordynatury.
Nikt nie chciał, nie potrafił dostrzec ogromu profitów, które wiązały się z
działaniami Andrzeja w Leśnej Górze, a które bezsprzecznie doprowadziły do
dynamicznego rozwoju nie tylko oddziału chirurgii, ale także całego szpitala.
Pomimo faktu, że sąd jak i Izba Lekarska zgodnie wydały wyrok uniewinniający
Profesora żaden z jego współpracowników nie chciał dać temu wiary,dla nich
nadal pozostawał bezwzględnym karierowiczem i krętaczem, nie liczącym się z żadnymi
wartościami, nikt nawet nie próbował się doszukiwać głębszego celu w jego
działaniach. Nikt ? Nie było to do końca prawdą...Paradoksalnie to właśnie
Wiktoria, rzekomo największa przeciwniczka Profesora, która brała czynny udział
w śledztwie zdawała się nie do końca pojmować tą przepełnioną nienawiścią
opozycję względem chirurga. Po procesie zrozumiała, że Andrzej nie jest
wcielonym złem, jak sądzili inni,a po prostu człowiekiem, który rozpaczliwie
próbował ratować rezultaty wieloletniej, ciężkiej pracy ,dając przy tym
umierającej pacjentce tą bezcenną nadzieję i kilka miesięcy względnie
normalnego życia. Czy to było aż taką zbrodnią ? Czy to postępowanie nie
godziło się z przysięgą Hipokratesa ? Mimo szczerych chęci nie potrafiła
przekonać do tego samej siebie...Według niej leśno-górski personel medyczny
uległ uprzedzeniu, odrywając się od zwyczajnej sprawiedliwości. Przecież każdy
zasługuje na drugą szansę, czyż nie ?
-Nie wiedziałam,
że masz kota ?- zgrabnie zmieniła temat,
nadal rozglądając się po przestronnym
pomieszczeniu, wyraźnie czegoś szukając. Wciąż unikała spojrzenia Andrzeja,
który z łatwością dostrzegł niezdrowy, bordowy rumieniec na jej policzkach.
Zmarszczył brwi, wyczuwając lodowaty, nienaturalny dystans w głosie Wiki.
-Przybłąkał się kilka
miesięcy temu- odparł bez wyrazu, kierując się w stronę ekspresu do kawy.
Prędzej spodziewał się jawnych wyrzutów i atmosfery nieprzyjemnego napięcia,
niż tej nietypowej dla zwykle żywiołowej Wiktorii obojętności i chłodu, który
wręcz z niej emanował. Był szczerze zdumiony jej zachowaniem. Była jedną z
nielicznych osób, których kompletnie nie potrafił rozgryźć. Czasem ta
nieobliczalność Rudej niesamowicie go irytowała, ale ostatnio dostrzegł, że
właśnie to podoba mu się w niej najbardziej, wciąż była dla niego jedną wielką zagadką.
- Ma jakieś imię? – nie
wiedzieć czemu dalej brnęła w ten bezsensowny temat, dotyczący zdziczałego
dachowca, który drapnął ją boleśnie w dłoń. Sama nie wiedziała ,dlaczego ta
usilnie odwlekała w czasie ich prawdziwą
rozmowę, która i tak była nieunikniona .
- Owszem- nalał
parującej kawy do dwóch śnieżnobiałych, porcelanowych filiżanek- To Bezimienny
– powiedział pewnym siebie głosem
,przewracając teatralnie oczami. Postanowił spocząć na stołku barowym, tuż obok blatu kuchennego.
Bezceremonialnie obserwował poszukiwawczą eskapadę Wiki, która bezskutecznie
próbowała skompletować swoją garderobą. Zaśmiał się pod nosem, widząc jak
bordowe policzki Rudej stały się teraz już zupełnie purpurowe.
- Bezimienny ? –
prychnęła lekceważąco, zakładając kosmyk miedzianych włosów za ucho.
- Nie podoba ci się ?-
westchnął z udawanym żalem, odkładając naczynie do zmywarki. Uśmiechnął się
lewym kącikiem ust, widząc tryumfalny uśmieszek na twarzy Rudowłosej, której
wreszcie udało się skompletować wszystkie elementy swojego stroju.
-Sądziłam, że stać Cię
na coś lepszego, Profesorze – odparła przekornie, niespodziewanie krzyżując
wzrok z przyglądającym się jej bezczelnie Falkowiczem. Zastanawiała się,
dlaczego wciąż kontynuuje tą niewinną pogawędkę, nie należała ona do planu
szybkiej ewakuacji z domu chirurga, który pospiesznie nakreśliła w swoim
umyśle, tuż po tym jak tego ranka obudziła się wtulona w jego ramię. Lecz mimo
woli nie potrafiła przerwać tej rozmowy, wcześniejsza atmosfera niepokojącego
napięcia zniknęła w jednej chwili,a zastąpiło ją dziwne poczucie spokoju i
bezpieczeństwa, nie czuła już tego przytłaczającego poczucia winy i
skrępowania. Po kilku miesiącach wspólnych dyżurów przepełnionych godzinami
błyskotliwych dyskusji Consalida odkryła, że tak naprawdę rozmowa z Andrzejem
przychodzi jej z zadziwiającą łatwością i naturalnością, jest dla niej nie
tylko źródłem wiedzy i rozrywki, ale również przyjemności…
- Niezmiernie mi
przykro, że Cię rozczarowałem – westchnął z udawanym żalem, unosząc lewy kącik
ust do góry, po czym nasypał do karmazynowej miski zwierzaka sporą ilość karmy,
dachowiec momentalnie pojawił się przy swoim właścicielu.- Ale nadal wydaje mi
się, że to idealne imię dla tego niewdzięcznika – przyznał z przekonaniem, pieszczotliwie
głaszcząc pomrukującego kocura, który z niewiadomych przyczyn, jakby nie chcąc
zgodzić się ze swoim żywicielem podbiegł do Wiki i zaczął się do niej łasić.
- On chyba się z Tobą
nie zgadza, to nie jest prawdziwe imię – dalej się z nim droczyła, próbując
pogłaskać zdziczałego kota.
- Nie dość, że
niewdzięcznik, to na dodatek zdrajca – Andrzej uniósł oczy ku górze w geście
rezygnacji, wciąż nie spuszczał oczu z rozpromienionej twarzy Wiktorii.-
Chociaż wy zawsze trzymacie się razem – mruknął niewyraźnie, podchodząc bliżej
głaszczącej pupila Wiki.
-My ,znaczy..?- spojrzała na niego zdezorientowana, ciepły
błysk rozpromienił jej szmaragdowe tęczówki, a pozbawiony jej atencji
Bezimienny z powrotem czmychnął w kierunku swojej miski.
- Koty i czarownice –
szepnął wprost do jej ucha,odgarniając pasmo rudych włosów z jej czoła,
Consalida z trudem próbowała uniknąć jego elektryzującego wzroku. Dotyk jego
ciepłych dłoni przyprawiał ją o ciarki.
- Masz mnie za
czarownicę ? - zaśmiała się uroczo, wreszcie podnosząc oczy ku górze.
Dostrzegła te charakterystyczne iskierki w jego ciemnoszarych oczach.
- Wszystko na to
wskazuje – zaczął swoim niskim głosem , dalej bawiąc się kosmykiem jej włosów,
czyniąc tym aluzję do ich niezwykłego koloru, który przez wieki utożsamiany był
z posiadaczami czarnoksięskich
zdolności.
- W takim razie
powinieneś się mnie bać – zauważyła pozbawionym wyrazu głosem, odwracając się
do niego tyłem, szukała wzrokiem swojej torebki. Czuła ,że jeszcze kilka minut,
kilkanaście sekund i jej plan pospiesznego wydostania się z domu chirurga
spełznie na niczym.
- Bezimienny już od
Ciebie uciekł – stwierdził pewnie Falkowicz, dostrzegając wymykającego się
przez drzwi prowadzące na taras pręgowanego kocura.
- Może i Ty powinieneś
?- zapytała poważnym tonem Ruda, patrząc przenikliwie prosto w jego stalowe
oczy, które w tym momencie wydawały jej się niespotykanie szczere. Chyba
pierwszy raz widziała je w takim stanie… Zawsze przysłaniał je mglisty błysk
ironii, obojętności, czy gniewu. Pewność siebie Zielonookiej wyparowała
momentalnie.
- Nawet gdybym
chciał,to nie byłbym w stanie – odparł stanowczym głosem, zaciskając usta w
wąską linię – Bo tak się składa, że …- szepnął ledwie słyszalnie, łagodząc ton
swego głosu – Pewna irytująca i bezczelna wiedźma – wciąż intensywnie wpatrywał
się w jej zielone tęczówki , w których pojawił się cień rozbawienia.
- Czyli ona jest
również bezczelna…? Ciekawe.. – przerwała mu ,unosząc kasztanowe brwi w geście
zaskoczenia. Wolała nie wiedzieć, do czego zmierza Andrzej.
- Bo widzisz, ta podła
istota – kontynuował niezrażony jej uwagą, uśmiechając się półgębkiem – Już
mnie oczarowała – dodał cicho, marszcząc brwi w geście pozornego zawodu.
- I cóż ja mogę z tym
zrobić ?- zapytała retorycznie , czując dłoń Andrzeja na swojej talii – Sprawa
wydaje się być beznadziejna – z trudem panowała nad własnym głosem ,a jej oczy
błyszczały się nienaturalnie. Falkowicz spojrzał na nią w zupełnie inny sposób,
jego wzrok przepełniony był czymś zupełnie jej obcym, tajemniczym...Twarz
Andrzeja natomiast nie wyrażała żadnych emocji mocno kontrastując z jego
roziskrzonym spojrzeniem. Widać było, że intensywnie się nad czymś zastanawia.
Toczył wewnętrzną walkę z wciąż pojawiającymi się w jego umyśle coraz to nowymi wątpliwościami. Sam nie do końca wiedział,
czy chce zaryzykować ? Czy jest na to gotowy ? Jednak nie chciał z tym dłużej
zwlekać...
-Wiki...czy ty żałujesz
?- zawiesił głos, bezwiednie zaciskając pięści. Wreszcie odważył się zadać jej
to nurtujące go od początku tego dnia pytanie. Nigdy wcześniej nie czuł takiej
pustki, wewnętrznego rozdarcia i powoli przepełniającej go bezsilności, część
jego osobowości wolała nie znać odpowiedzi na to pytanie,ale nie wiedzieć
czemu, nie chciał dłużej żyć w iluzji...musiał to wiedzieć nawet jeśli musiałby
tym obnażyć swoją słabość. To był pierwszy raz od wielu lat, kiedy postąpił
wbrew własnemu rozsądkowi .Nie spodziewał się wtedy, że za sprawą Rudej już
wkrótce podejmie wiele innych nie do końca racjonalnych decyzji, których ku
swemu ogromnemu zdziwieniu w najmniejszym stopniu nie będzie żałować.
Wyraźnie zaskoczona
Consalida przez dłuższą chwilę z niedowierzaniem wpatrywała się w zastygłą w
oczekiwaniu twarz Profesora ,kompletnie zdezorientowana jego zaskakująco
bezpośrednim pytaniem, nigdy nie spodziewałaby się po nim takiego przypływu
szczerości. Sama jeszcze do końca nie znała odpowiedzi na to pytanie ,a może
raczej wolała jej nie poznać ? Próbowała doszukać się choćby błysku fałszu w
jego oczach...lecz nie była w stanie, co wbrew jej woli jasno wyklarowało w jej
umyśle odpowiedź na jego słowa.
-Nie...nie żałuję –
odparła pewnym siebie głosem, sprawiając ,że jego surowa twarz momentalnie
pojaśniała, gdyż przez dłuższą ciszę powoli już zaczynał żałować, że zadał Wiki
to problematyczne, acz kluczowa dla nich pytanie.- Nie mogłabym …-zadziwiła
samą siebie własną, zdecydowaną odpowiedzią, przenosząc wzrok na swoje dłonie.
Wolała nie widzieć teraz wyrazu jego twarzy, gdyż była pewna ,że ugnie się pod
tym hipnotyzującym spojrzeniem, a tego koniecznie chciała uniknąć. Potrzebowała
jeszcze wielu tygodni by zrozumieć, co tak naprawdę łączy ją z Falkowiczem.-
Ale…- zaczęła już typowym dla siebie tonem, z trudem opanowując przyspieszony
oddech.
-Twoje nieodłączne
„ale”- zauważył pewnym siebie głosem ,unosząc lewą brew do góry. Krew w jego
żyłach krążyła z zawrotną prędkością. Wiki zaskakiwała go na każdym kroku.
- Bo widzisz…-
westchnęła ciężko, dla niej to również nie była łatwa rozmowa, jednak czuła, że
jest winna mu szczerość, bardzo zadziwił ją swoją bezpośredniością - To nie znaczy ,że Ci ufam, że będę
potrafiła zaufać…- przyznała bez skrępowania , mimowolnie dotykając jego
policzka, odwrócił wzrok ,intensywnie
wpatrując się w pustą przestrzeń salonu. Nie potrafił spojrzeć w jej
oczy, bał się tego, co mógłby w nich dostrzec .-Andrzej...ja po prostu muszę to
sobie przemyśleć...w spokoju – dodała z
przekonaniem ,zagryzając malinową wargę. Falkowicz odsunął się od niej odrobinę
,nerwowo przeczesując ręką włosy.
Przekonanie z jakim to powiedziała tylko utwierdziło go w stanowisku, że
uczucia Wiki są równie niejednoznaczne jak jej zachowanie. Nie wiedział jak
bardzo się mylił.
- Rozumiem- odparł
chłodnym głosem, zaciskając szczękę - Nie zapomniałem o tym, co wcześniej
wydarzyło się między nami- wciąż unikał jej wzroku – Wiem kim byłem, kim jestem
w Twoich oczach…-dodał niechętnie, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Jego oczy
przepełniała nienaturalna pustka. Zapoczątkował tym dłuższą ciszę między nimi.
Żadne z nich nie chciało zdecydować się wypowiedzieć pochopnych ,acz
klarownych słów, których później mogliby
żałować. Wydawało się, że ta napięta cisza między nimi trwa w nieskończoność. Dla Wiki ten stan
rzeczy okazał się szczególnie nieznośny. Chciała być otwarta, szczera względem
Profesora, jednak najpierw musiała być szczera z samą sobą ? A to chyba było
dla niej najtrudniejszym zadaniem… Mimo wszystko czuła, że powinna zaryzykować,
nie oglądając się przy tym na niepochlebne komentarze znajomych oraz własne
wątpliwości. Wreszcie zdecydowała się zaufać własnym uczuciom. Ona również ,tak
jak Andrzej odważyła się podjąć nareszcie jakiś zdecydowany krok. Chciała choć
raz zawalczyć o własne szczęście, a co ku jej konsternacji ściśle wiązało się
ono z osobą Profesora, już powoli ten fakt zaczynał docierać do jej świadomości.
- Czasem wydaje mi się,
że myślę o Tobie lepiej, niż Ty sam – powiedziała z przekonaniem Rudowłosa
,bardzo zaskakując tym stwierdzeniem zarówno siebie jak i Profesora. Jednak
musiała przyznać przed samą sobą, że była to czysta, niezaprzeczalna prawda,a Falkowicza
sam pogodził się z przypiętą mu łatką bezdusznego profesjonalisty, choć w
rzeczywistości było zupełnie odwrotnie.
Andrzej z łatwością przybierał maskę chłodu i obojętności, odgrywając
perfekcyjnie swoją rolę, jednak były to tylko pozory. Wiki nie znała nikogo
bardziej zdeterminowanego w walce o każde ludzkie życie, czasem nawet zadziwiał
ją swoim poświęceniem dla pacjentów, jednak nikt inny zdawał się nie dostrzegać
jego zaangażowania i daru empatii, który bezsprzecznie posiadał ,lecz który krył
głęboko w sobie, pod powłoką arogancji i rzekomej obojętności. Szczególnie
widoczne stało się to dla niej po postrzale, którego doznał kilka miesięcy temu
, na każdym kroku odnajdowała zmiany w jego zachowaniu ,już od momentu, kiedy
ponownie pojawił się w Leśnej Górze.
- Widzę, że nie tylko
ja potrafię zaskakiwać ? – zauważył, zniżając głos , patrzył na nią prawdziwie
oczarowany.- Ona musi mieć coś z czarownicy – zaśmiał się w myślach,
wspominając swoją z pozoru niewinną aluzję. Pierwszy raz od wielu lat poczuł
dziwne uczucie ciepła w okolicach serca. Nie do końca potrafił zrozumieć, co
ono oznacza, jaką siłę, nadzieję wprowadza do jego względnie poukładanego
życia.
- To też moja
specjalność– stwierdziła przekornie, lekko przygryzając wargę. Wiktoria po raz
kolejny tego dnia zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego, złożyła delikatny
pocałunek na pokrytym zarostem policzku Profesora, kompletnie zbijając
zdezorientowanego Andrzeja z tropu.
-Łazienka jest na
pierwszym piętrze ? - zapytała niewinnie, chcąc się upewnić .Ponownie wzięła do
rąk swoje ubranie, które wcześniej położyła na stoliku. Nie czekając na
odpowiedź gospodarza ruszyła w kierunku schodów, chcąc ukryć rumieniec, który
pojawił się na jej policzkach. Nie poznawała samej siebie. Radosny uśmiech nie
znikał z jej oblicza, a oczy Rudej nabrały ciepłego blasku. Zakochała się w tym
aroganckim, sarkastycznym i zabójczo pewnym siebie człowieku...który okazał się
również czułym, troskliwym , niezwykle błyskotliwym i dowcipnym facetem.
Obserwując swoje odbicie w znajdującym się w łazience lustrze była już tego w
pełni pewna. Nie potrafiła jednak zrozumieć jak jedna osoba może łączyć w sobie
te wszystkie, sprzeczne cechy ? W pewien sposób, wbrew sobie ,zaczynała nie
tylko akceptować jego wady, ale również w pewien sposób nawet jej polubiła. Wydawało jej się, że Falkowicz
kryje w sobie zupełnie dwa , diametralnie różne oblicza. To drugie z nich było
zarezerwowane jedynie dla wybranych, dlatego w pewien sposób czuła się dumna z
tego, że należy do tego niezwykle wąskiego grona, że jest kimś szczególnym w
jego oczach. Mimo kilku przebytych
związków nigdy nie czuła, że jest dla kogoś kimś tak wyjątkowym, jak wydawało
jej się, że była dla niego.
- Tak – mruknął do
siebie Andrzej, wreszcie odnotowując
brak obecności Wiki w salonie, pokręcił głową z niedowierzaniem. - Kobiety –
westchnął ciężko, nie mogąc ukryć szerokiego uśmiechu. Falkowicz niezgrabnie
zabrał się za przygotowanie posiłku, zarówno dla siebie jak i dla swojego gościa, podśpiewując cicho pod nosem hit minionego
lata.
- Mam nadzieję, że
zostaniesz na śniadaniu ? - powiedział głośno w kierunku klatki schodowej, z
której dobiegł go dźwięk butów płomiennowłosej lekarki.
- Zależy, czy
przygotujesz dla mnie coś pysznego – pojawiła się tuż za nim z widocznym rozbawieniem
omiatając wzrokiem jego kuchenne poczynania. Z dnia na dzień wydawała mu się
coraz piękniejsza. Tęsknie zlustrował wzrokiem całą jej sylwetkę.
- Akurat nie jestem
mistrzem w tej dziedzinie – przyznał, unosząc wymownie brwi ku górze. Ruda
skinęła głową w geście zgody, ratując jajecznicę przed kompletnym spaleniem.
Falkowicz posłusznie odsunął się, robiąc Wiki miejsce przy nowoczesnej kuchence
indukcyjnej.
- Wielka szkoda,
profesorze- zaśmiała się ironicznie, z nietęgą miną obserwując efekt pracy Falkowicza,
z pewnością było to coś niejadalnego.- Kobiety cenią sobie gotujących mężczyzn
– droczyła się z nim dalej, uśmiechając się uroczo. Falkowicz wodził za nią
wzrokiem, tak dobrze, tak naturalnie czuł się w jej towarzystwie.
- Z pewnością posiadam
inne zalety – odparł usprawiedliwiająco , szykując na stole dwa nakrycia.
-Tak...z pewnością –
rzekła sarkastycznie Rudowłosa, śmiejąc się z wyrazu jego twarzy. - Ale
przyznam Ci szczerze, że dobrze poznać Twoje słabości – spojrzała na niego
wyzywająco, kładąc na stole pospiesznie przygotowane przez siebie omlety
warzywne.
-Żeby je wykorzystać ?
- Profesor uniósł brew ku górze, chwytając ją za nadgarstki . Szelmowski
uśmiech nie znikał z jego oblicza.
- Nie – zaprzeczyła
rozbawiona jego pozornie złowieszczym spojrzeniem – Żeby lepiej Cię poznać –
odparła już poważniejszym tonem, siadając do stołu. Bezwiednie otworzył usta ze
zdziwienia, lecz wstrzymał swoje słowa, siadając naprzeciwko Wiki.
- Na pewno tego właśnie
chcesz ? - zapytał z wyczuwalnym napięciem, uważnie lustrując ją wzrokiem.
- A czy ty boisz się
,że ktoś Cię zdemaskuje ?- ich spojrzenia się skrzyżowały – I okaże się, że już
nie jesteś wcielonym złem – zawiesiła głos, przenosząc wzrok na swój talerz –
Że nie jesteś tym, kogo starasz się zgrywać – dodała z przekonaniem. Spojrzał
na nią zaintrygowany. Przez moment wydawało jej się ,że go przejrzała, lecz
chirurg ponownie przybrał maskę chłodu, pochmurniejąc na jej słowa.
- A ty ? - zaczął dziwnie niepewnym jak na
siebie głosem – Myślisz, że kim jestem ? - zapytał całkiem poważnie. Wygodniej
oparł się o krzesło, w ciszy oczekując na odpowiedź Wiki.
- Wiem, że tak naprawdę
jesteś całkiem wrażliwym facetem – przyznała szczerze, wprawiając go w
zakłopotanie. On już otwierał usta, by zapewne zaprzeczyć jej słowom,ale
Zielonooka kontynuowała niezrażona, z
trudem przełykając ślinę – Choćbyś jak najusilniej starał się temu zaprzeczyć…-
dodała cicho, wspominając zachowanie Profesora względem brata. Wiedziała, że
był skłonny zrobić niemal wszystko dla dobra Adama, mimo tego, że Krajewski
odkąd dowiedział się o łączącym ich pokrewieństwie celowo odsuwał od siebie
swojego starszego brata.
- Jesteś chyba jedyną
osobą na świecie, która zdaje się to dostrzegać – rzekł ironicznie , zerkając w
stronę przeszklonego tarasu, wiosenny deszcz już na dobre zagościł w
Warszawie tego poranka. Nie chciał dać
wiary jej słowom.
- Pewnie dlatego, że
większość osób na początku napotyka jedynie na Twoje wybujałe ego i to
pokręcone poczucie humoru – stwierdziła pewnie, mimowolnie uśmiechając się w
jego stronę.
- No wiesz – udał
oburzenie, teatralnie przewracając oczami – Wiem, że mam wady i na pewno jest
ich wiele... – przyznał zdecydowanie, zabierając się za skosztowanie śniadania.
- Nie zaprzeczę –
zaśmiała się, zakładając rudy kosmyk włosów za ucho. Rozbawiony pokręcił głową
w geście dezaprobaty.- Oby tylko nie były tak dramatyczne w skutkach jak Twój bezsprzeczny kulinarny antytalent-
przewróciła oczami, zajadając omlet. Chciała by ich rozmowa ponownie wkroczyła
na zwyczajne tory, lecz ten dzień ku jej udręce miał obfitować właśnie w te
poważne rozmowy. Oboje tak naprawdę szukali odpowiedzi na dręczące ich pytania,
wątpliwości, musieli je poznać by już całkowicie pozbyć się złudzeń co do
charakteru ich relacji.
- Tego możesz być pewna
– zapewnił ją stanowczo, uśmiechając się jednym kącikiem ust.- Wiki..- zaczął,
odkładając sztućce na brzeg pustego już talerza – Chciałem złożyć Ci pewną
propozycję – niespodziewanie przybrał
swoją maskę opanowania i pozornej obojętności.
- Już się boję –
zaśmiała się, lecz kiedy spojrzała na jego twarz, mina jej zrzedła. Zaskoczył
ją tą szybką przemianą, nie cierpiała gdy tak nagle i niespodziewanie ponownie
wczuwał się w swoją dawną rolę i przybierał tą pozbawioną wyrazu, zdystansowaną
pozę. „Jej” Andrzej wyparował w jednej chwili, a zastąpił go zupełnie obcy jej
człowiek.
- Chciałem zapytać Cię,
czy nie towarzyszyłabyś mi na dzisiejszym sympozjum – bardziej stwierdził, niż
zapytał, wyczuła dziwny dystans w jego głosie. Jego prawdziwe intencje kompletnie
kłóciły się z sposobem w jaki wyraził tą
prośbę , lecz on po prostu obawiał się odrzucenia. Zależało mu na tym, zależało
mu na niej…- Z oczywistych względów – zaczął swoim chłodnym tonem – wiem, że
masz dzisiaj wolny wieczór- dodał z niegasnącą pewnością siebie. Wiktoria
spojrzała na niego zmieszana.
- Nie wiem czy jest to
dobry pomysł – odparła kompletnie zdezorientowana, nerwowo przygryzając dolną
wargę. Profesor wydawał się nie reagować na jej słowa, jego twarz nie wyrażała
żadnych emocji.
- Rozumiem – odparł
chłodno, przyklejając do swojej twarzy ironiczny uśmiech. - Po prostu wstydzisz
się tego, że któryś z naszych wspólnych znajomych mógłby nas zobaczyć – dodał
zaczepnie, odnosząc talerze do zmywarki, zostawiając przy tym zmieszaną Wiki
samą w salonie. Wydawało mu się, że trafił tym w jej czuły punkt, lecz nie było
to prawdą.
- Andrzej, przecież
wiesz, że nie o to chodzi…- stwierdziła pewnie, zakładając ręce na piersi.
Podążyła za nim do kuchni.
- Naprawdę jestem w
stanie zrozumieć, że nie jestem teraz pożądanym towarzyszem wśród lekarskiej
śmietanki towarzyskiej , ale myślałem...że dla Ciebie nie jest to ważne – dodał
lodowatym głosem, unikając jej wzroku – Poza tym to w pewnym sensie miała być
również zawodowa propozycja – dodał bez wyrazu, odwracając się w stronę okna.
Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie. Nie spodziewał się jej odmowy,
wydawało mu się, że wybrał odpowiedni moment by ją o to zapytać. Ponadto z jego
perspektywy ta propozycja była naprawdę niewinna.
- Z własnego
doświadczenia powinieneś wiedzieć, że nie za bardzo obchodzi mnie zdanie innych
osób…-zaczęła, próbując zapanować nad drżeniem swego głosu, lecz on zdawał się
jej nie słuchać.
- Ciężko znieść
niepochlebne komentarze własnych przyjaciół – stwierdził zgryźliwie, czyniąc
tym aluzję do infantylnego zachowania Zapały, który nie stronił od
rozpowszechniania nieprzyjemnych i jak dotąd fałszywych plotek na temat jej
rzekomego romansu z Profesorem. Przemek, będący niespodziewanym świadkiem
równie nieoczekiwanych oświadczyn Falkowicza doszukiwał się pseudo-dowodów
dotyczących związku Wiktorii i Andrzeja, lecz aż do wczorajszego wieczoru były
one jedynie mrzonką jego opętanego obsesją umysłu.
- Właśnie, komentarze…-
spojrzała na niego urażona – Bo chyba nie pomyślałeś o tym, jak JA czułabym się
tam w Twoim towarzystwie…- odparła smutno, spuszczając wzrok, Falkowicz
kompletnie nie zrozumiał sensu jej słów – Andrzej, ja po prostu nie chcę za
bardzo wybiegać do przodu, nie skreślam, tego, co zaczyna nas łączyć …- zaczęła
szczerze i otwarcie– ale ja jedynie chcę dać nam czas...nie wiem nawet kim dla
Ciebie jestem, kim ty jesteś dla mnie – kontynuowała, natrafiając na jego
nieodgadnione spojrzenie, spuściła głowę w geście rezygnacji.- Jako kto
miałabym pojawić się przy Twoim boku ?- słusznie zapytała ,zaciskając swoje
pięści ,jej oczy ciskały gromami – Jako twoja współpracownica, naiwna,
głupiutka dziewczyna, czy kolejna zdobycz wielkiego Profesora Falkowicza ?! -
podniosła głos, podchodząc bliżej niego. Chirurg nigdy nie pomyślałby o tym w
taki sposób. Nie ośmielił się odpowiedzieć na jej, ku jego udręce, niezwykle
prawdziwą uwagę. Dobrze znał swoje dawne zwyczaje. - Proszę, powiedz mi, kim ja
w ogóle dla Ciebie jestem ?- zastanawiała się głośno, chwycił ją za nadgarstki.
Bała się, że może okazać się, że rzeczywiście była dla niego jedynie kolejną
zabawką, zdobyczą, która prędzej czy później mu się znudzi. Nie chciała
dopuścić do siebie tej wizji. Falkowicz słysząc jej słowa spojrzał wprost w jej
rozszerzone źrenice. Jej urażony wzrok skutecznie odbierał mu pewność siebie.
- Już kiedyś Ci
mówiłem…- szepnął swoim niskim głosem tuż nad jej czołem – że jesteś jedyną
kobietą, z którą chciałbym spędzić resztę mojego życia – powiedział
zdecydowanym głosem, dotykając ostrożnie jej rozpalonego policzka, bał się ,że
pod wpływem jego dotyku Wiki odwróci głowę, lecz nie uczyniła tego. Zdecydowała
się ponownie na niego spojrzeć.
- Czasami wydaje mi
się, że Cię znam, że czuję się przy Tobie bezpiecznie – zaczęła cicho – Ale
innym razem robisz coś, co sprawia ,że znowu stajesz się kimś kompletnie innym…- przerwała, wyswobadzając swoją dłoń z
jego uścisku – I wtedy znowu jesteś dla mnie kimś zupełnie obcym …- jej głos
niczym echo niósł się po salonie Falkowicza, boleśnie docierając do jego
świadomości. - Wydaje mi się, że Ty ciągle grasz….choćbym nie wiem jak bardzo
starała się tego nie dostrzegać – rzekła z rezygnacją, jej oczy zaszkliły się
nienaturalnie.
- Przy Tobie zrzucam
maski…- mruknął niewyraźnie, nie spuszczając z Rudowłosej pełnego napięcia
spojrzenia swoich ciemnoszarych oczu, w których pojawiły się niebezpieczne
iskierki.
- A skąd mam wiedzieć,
że nie zakładasz kolejnej ? – powiedziała z wyrzutem, przełykając głośno ślinę.
Profesor skrzywdzonym wzrokiem wpatrywał się w padający za oknem deszcz, który
zdawał się idealnie odzwierciedlać jego nastrój. Consalida niemal od zawsze
zapewniała mu prawdziwy roller coaster uczuć. Nadzieja, którą odczuwał jeszcze
kilka minut temu ulotniła się w jednej sekundzie.
- Wiki, przecież znasz
mnie jak nikt inny – powiedział poważnie , unosząc jej podbródek do góry w taki
sposób by zmusić ją by na niego spojrzała. Obróciła głowę, sięgając po wiszący
na pobliskim krześle, beżowy płaszcz.
- Chciałabym by tak
było Andrzej, naprawdę – odparła zgaszona, kierując się w stronę wyjścia.
Falkowicz spojrzał na nią z rezygnacją, wzdychając przy tym ciężko.
- Wychodzisz już ? -
bardziej stwierdził, niż zapytał, zerkając na stojącą w przedpokoju Rudą
nieobecnym wzrokiem. Chciał pomóc jej założyć płaszcz, lecz zdawała się tego
nie zauważać, wciąż pogrążona w rozmyślaniach. Smutek malujący się na jej
twarzy jeszcze bardziej dotknął Falkowicza ,nawet silniej niż jego własne
rozczarowanie. Ten fakt trochę go przeraził. Jeszcze nigdy w życiu na nikim mu
tak nie zależało jak właśnie na niej i była to dla niego zupełnie nowa
sytuacja.
- Tak będzie najlepiej
– mruknęła cicho, po raz ostatni zerkając na Profesora.- Chciałam jeszcze
upewnić się co do charakteru naszych dalszych stosunków zawodowych – zaczęła
profesjonalnie, jeszcze bardziej przygnębiając tymi słowami Andrzeja . Musiał
przyznać przed samym sobą, że rzeczywiście byli do siebie bardzo podobni pod
tym względem. - Oczywiście, mam nadzieję, że nie ulegną one zmianie –
stwierdziła, patrząc na niego wyczekująco. Mimo że chciała odważyć się na ten
przełomy krok nie chciała palić za sobą wszystkich mostów, przynajmniej dopóki
nie była pewna własnych uczuć względem Profesora. Nie chciała by ktokolwiek ze
szpitala dowiedział się, o ty, co ich łączy, przynajmniej na razie.
- Możesz na mnie liczyć
pod tym względem, moja droga – oparł chłodnym tonem, już niemal tracąc nadzieję
na inny finał tego poranka - Nasze relacje w Leśnej Górze nie uległy i nie
ulegną zmianie – dodał automatycznie.
- Natomiast jeśli
chodzi o „ nas „? - Wiktoria zaczęła niepewnie, zmieszana faktem użycia tego
niezwykłego dla jej słownika zaimka.
Andrzej spojrzał na nią z widocznym zaskoczeniem. - To…-brnęła z trudem, czując
na sobie jego intensywne spojrzenie – Chcę zaryzykować – dokończyła wreszcie,
wywołując tym niemały szok w umyśle Profesora.
- Naprawdę ? - nie
kontrolował swoich słów, bacznie jej się przyglądając. Z każdą kolejną rozmową
z temperamentną Rudą, coraz trudniej było mu interpretować jej prawdziwe myśli
i uczucia.
- W końcu masz mi coś
do udowodnienia – szepnęła z tajemniczym uśmiechem, nie wiedzieć kiedy znikając
za powierzchnią dębowych drzwi.
- To prawda – mruknął
pod nosem, unosząc prawy kącik ust do góry. - To będzie prawdziwe wyzwanie-
westchnął w myślach, uśmiechając się nie bez cienia satysfakcji. Falkowicz nie
wiedział w jaki sposób jest to możliwe, ale Wiki coraz bardziej go intrygowała,
pociągała ,a zarazem wzmacniała siłę przywiązania Andrzeja do jej osoby . Nigdy
wcześniej nie zachowywał się tak w stosunku do kobiety, żadna inna w takim stopniu
nie zawładnęła jego myślami, przy nikim nie tracił w jednym momencie swojej
pewności siebie , tak jak działo się to przy Wiki … pierwszy raz w życiu
prawdziwie się zakochał i czuł się niezwykle niekomfortowo w tej sytuacji.
Zwykle to on stawiał warunki i nakreślał plany, tym razem było inaczej, a
związek z Wiki oznaczał prawdziwy spacer nad przepaścią . Jeden fałszywy krok
mógł oznaczać nieodwracalny koniec. W pełni zamierza sprostać powierzonemu mu
przez kapryśny los zadaniu . Czuł, że
Rudowłosa jest tego w pełni warta. Andrzej nawet nie śmiałby przypuszczać wtedy
, że zapoczątkowali tą rozmową coś niezwykłego, coś ,co miało połączyć ich już
do końca życia. Rozpoczął się wtedy jeden z najszczęśliwszych okresów w życiu
Profesora. Te nadchodzące pięć miesięcy,
które spędził z Wiki ,mocno na niego wpłynęły. To przy niej poznał prawdziwe
znaczenie takich, niegdyś zupełnie dla niego abstrakcyjnych pojęć jak : troska, szczerość, przywiązanie,
zrozumienie ,zaufanie czy właśnie ta miłość, która powoli się między nimi
rodziła. To Wiktoria pokazała mu na czym powinien opierać się prawdziwy
związek, przy niej na nowo uczył się poznawać świat, nie był on już dla niego
tym szarym, surowym miejscem. Profesor niepewnie stawiał pierwsze kroki na
drodze ku ofiarowaniu komuś swoich trosk , problemów, powierzeniu zaufania… Z
natury był niezwykle skryty i zamknięty w sobie, a trudy dzieciństwa nie
ułatwiły jego samorozwoju względem dzielenia się z innymi swoimi prawdziwymi
uczuciami czy zmartwieniami. Nawet Wiktorii to się nie udało, choć nie
przeszkadzało jej to ,że Andrzej nadal ma przed nią jakieś sekrety, nie miała zamiaru go zmieniać. Wydawało jej się,
że z czasem sam zrozumie, że może na niej polegać w każdej sytuacji, on jednak wciąż
wolał ufać w niektórych kwestiach tylko sobie, trochę obawiał się wpływu jaki
zaczynała mieć na niego Wiktoria. W swoim umyśle wyraźnie oddzielił kwestie
związane z badaniami od uczucia, które łączyło go z Consalidą. W tym przypadku
nie mógł pozwolić sobie na jakąkolwiek słabość…Człowiek potrafi szybko
przystosować się do nowych sytuacji, lecz prawdziwa, wewnętrzna zmiana trwa
długie miesiące, a nawet lata. Andrzej musiał popełnić błąd , podjąć wiążącą w
skutkach decyzję by to zrozumieć. Dla Profesora równie trudne okazało się
okazywanie naturalnych słów czy gestów, to było dla niego zupełną nowością.
Wcześniej nie do końca wiedział, co to znaczy spontaniczność, przy Wiki w pełni
zrozumiał znaczenie tego słowa, a nawet ku zaskoczeniu Rudej coraz częściej
zaskakiwał ją całkiem szalonymi pomysłami,
poznawanie jego swobodnej, naturalnej i nawet romantycznej cząstki osobowości
było dla Rudowłosej nie lada doświadczeniem. Nigdy się tego by po nim nie
spodziewała. Związek Wiktorii i Falkowicza posiadał również swoje burzliwe
strony. Para upartych chirurgów rzadko dochodziła do porozumienia. Żadne z nich
nie zamierzało ustąpić pierwsze, a ich zabiegi o przywrócenie zgody bywały nie
tyle rozbrajające, co niezwykle zabawne, z czasem stało się to dla nich
prawdziwą rozrywką, a nawet grą wstępną. Dyskusje i kłótnie były również
nieodłączną częścią ich związku, choć nauczyły bezwzględnego Profesora jak i
upartą Consalidę czym jest prawdziwy kompromis. Oboje powoli zaczynali
akceptować swoje wady i przyzwyczajenia, z czasem do nich przywykli, a nawet je
polubili. Wzajemnie się dopełniali i wraz z upływem czasu odkryli jak wiele,
poza medycyną, ich łączy. Paradoksalnie dzielili ze sobą wiele pasji i
zainteresowań, choć żadne z nich wcześniej tego nie przypuszczało. Oboje
uwielbiali muzykę klasyczną i teatr, potrafili dyskutować godzinami na
tematy związane ze sztuką. Zarówno Wiki jak i Andrzej byli entuzjastami jazdy
konnej i w wolne weekendy odwiedzali znajomego Profesora, który miał własną
stadninę w malowniczej, podwarszawskiej miejscowości. Wiktorię bardzo rozbawił
fakt, że zwykle ten wyniosły i bezkompromisowy wobec innych człowiek, jakim
bezsprzecznie był Falkowicz w kontaktach ze zwierzętami okazywał swoją
prawdziwą naturę. Często na igrywała się z jego łagodnego usposobienia względem
zwierząt, drażniąc tym Andrzeja. Przedwojenna kinematografia i współczesne
hiszpańskie dramaty również okazały się wspólnymi zainteresowaniami pary
chirurgów. Godzinami oglądali czarno- białe filmy w urokliwym, małym kinie na
przedmieściach ,które było znane jedynie nielicznym ,a które od lat prowadził
pan Janusz. Staruszek od prawie dwóch dekad znał Profesora, który okazał się
być jego dobrym znajomym. Skrępowany chirurg przyznał się Wiki, że jeszcze jako
nastolatek zaczął pomagać panu Januszowi w prowadzeniu kina. Dorabiał sobie w
ten sposób będąc jeszcze w liceum. Niegdyś to miejsce tętniło życiem, ale po
wejściu na rynek sieciowych gigantów,
które wyświetlały najnowsze, hollywoodzkie produkcje za niską cenę , takie
kameralne kina jak „ Iluzja” zaczęły upadać. Pomimo problemów finansowych i
stanowczych nacisków Andrzeja staruszek nigdy
nie chciał przyjąć od nich pieniędzy za bilety na seans. Sprzeciwiał się
zawzięcie ,że nie może od „swoich dzieciaków”
przyjmować pieniędzy, a kino funkcjonuje na tyle dobrze, by pozwolić
sobie na darmowe wejściówki dla „ stałych klientów”. Wiki pierwszy raz poznała
wtedy kogoś, na którym stanowcze prośby Falkowicza nie robiły żadnego wrażenia.
Pan Janusz jedynie poklepywał z politowaniem chirurga po ramieniu, wzdychając
ciężko i mrucząc cicho słowa na kształt : „dzisiejsza młodzież”, co wydawało
się Profesorowi niezwykle niedopasowanym określeniem w stosunku do jego osoby,
Wiki natomiast była niezwykle rozbawiona
słowami sympatycznego starszego pana, który tą okazywał w ten
uroczy sposób przychylność Andrzejowi.
*-*
- No Andrzeju, jak tam
się sprawy mają, co ? - zaczął cicho staruszek, puszczając do niego oczko.
Tajemniczy uśmieszek pana Janusza był dla niego zupełnie niezrozumiały. Starszy
Pan zerknął ukradkiem na zakładającą płaszcz Wiki, która w tym czasie
wczytywała się w stary plakat filmowy zawieszony na końcu korytarza.
-W związku z..?- rzekł
, marszcząc brwi chirurg. Właściciel kina westchnął ciężko, kręcąc głową z
dezaprobatą.
- Wy młodzi nic nie
widzicie... – emeryt uniósł oczy ku niebu, uśmiechając się pokrzepiająco do
Falkowicza. - Zawsze przychodziłeś tutaj sam ...– zauważył ,podkręcając siwe
wąsy, nie spuszczał swego przenikliwego wzroku z Profesora.- Pierwszy raz
przyprowadziłeś ze sobą dziewczynę ..– dodał nie kryjąc zdumienia , widać było
,że wyraźnie się nad czymś zastanawia– A to, mój drogi, już coś znaczy….- dodał
głucho, wymierzając palec wskazujący w stronę lekarza. Andrzej poczuł się jakby
czas cofnął swój bieg, a on znowu był tym zamkniętym w sobie nastolatkiem. Pamiętał
dobrze jak zaczął przychodzić tutaj na wagary w młodości. Pan Janusz jako jeden
z nielicznych ludzi zdawał się wtedy interesować losem chłopca, raz nawet z
nieżyjącą już żoną zaprosił go na święta do swojego domu. Dla dzieciaka z domu
dziecka było to ogromne wydarzenie. Profesor był wdzięczny mężczyźnie za tą
choć odrobinę ofiarowanej uwagi, gdy jego małżonka zachorowała nie odmówił
pomocy i mocno zaangażował się w jej leczenie, za co staruszek był mu szczerze
zobowiązany.
- Niewiele osób jest w
stanie docenić urok prawdziwego kina – odparł na to wymijająco Profesor. Cenił
pana Janusza, ale nie cierpiał gdy ktoś mieszał się w jego sprawy, a spojrzenie
emeryta było bardzo sugestywne. - Poza tym to miejsce jest dla mnie
ważne…-zaczął ostrożnie, wkładając rękę do kieszeni garniturowych spodni.
- Widziałem jak na nią
patrzysz... – stwierdził pewnie
staruszek, nie zamierzał się powstrzymywać, w tym wieku mało obchodził go takt
czy wyczucie, był szczery – Bo widzisz chłopcze…- zniżył ton swego głosu,
poklepując się po łysinie- Ja też tak kiedyś patrzyłem na moją Hanię- dodał
uśmiechając się rozmarzenie … Falkowicz zacisnął usta w wąską linię przenosząc
swój wzrok na pogrążoną w lekturze Wiktorię. Nie odpowiedział na słowa
staruszka.
- Ona też była taka…-
uśmiechnął się delikatnie, wzdychając z żalem – Prawdziwy huragan – zaśmiał się
do siebie, zdawał się w ogóle nie zauważać obecności Andrzeja – Szła przez
życie zarażając wszystkich tym optymizmem i uśmiechem, widziała piękno tam,
gdzie nikt inny nie potrafił go dostrzec, nic nie było dla niej
problemem...była…- tu urwał nagle…
- Wyjątkowa ? -
dopowiedział za niego Falkowicz, unosząc lewą brew do góry.
- Dokładnie tak….taka
jak ta twoja Wiktoria – Janusz
uśmiechnął się ze zrozumieniem, posyłając kuksańca chirurgowi. Andrzej w
napięciu zmarszczył czoło.- Więc na co czekasz ? - zapytał ostrzej starszy
pan,zerkając przelotnie na zegarek , upewniając się, że ma jeszcze sporo czasu
do następnego seansu – Takich kobiet jak one nie znajduje się ot tak po prostu
–emeryt klasnął w dłonie - Ale gdy się już taką znajdzie to nie ma
wyjścia – wzruszył ramionami, kręcąc głową ze zrozumieniem – Od razu trzeba
działać – dodał bardzo poważnie.
- Ale skąd mam wiedzieć
czy ona…- zaczął dziwnie niepewnym jak na siebie głosem chirurg, zerkając na
Wiki, która powoli ruszyła w ich stronę.
- Nie dowiesz się jeśli
nie zapytasz – odparł ze śmiertelną powagą staruszek, przenosząc swoje
spojrzenie na Wiktorię, która znajdowała się już tylko kilka kroków od nich.
- Już raz próbowałem...
– przyznał chłodnym głosem Falkowicz, nerwowo przeczesując dłonią włosy.
- Raz ?– mruknął
lekceważąco staruszek, kręcąc głową z dezaprobatą, w jego czasach w inny sposób
zdobywało się szacunek i uczucie kobiety, sądził, że kiedyś mężczyźni
przykładali większą wagę do starań o ich względy – Musisz pytać tyle razy ile będzie
trzeba...do skutku – podkreślił stanowczo, zniżając głos – Myślisz, że jeśli
naprawdę by cię nie chciała to była by tutaj z tobą tego wieczoru ? I
poprzedniego ? I jeszcze kolejnego ? -zapytał retorycznie, dając mu do
myślenia.- Będzie z ciebie prawdziwy „baran”jeśli się z nią nie ożenisz –
szepnął szybko w jego stronę krzepki emeryt, unosząc brwi znacząco. Przeniósł
swoje spojrzenie na uśmiechniętą twarz Rudowłosej, która znalazła się tuż przy
nich,a która z niekrytym rozbawieniem obserwowała twarz zmieszanego Profesora.
Nie usłyszała ani słowa ich rozmowy. W towarzystwie pana Janusza Andrzej
wydawał jej się niepewnym siebie młodzikiem, a staruszek niejednokrotnie nie
wzbraniał się przed jasnym ganieniem Profesora w sposób, w którym moralizuje
się niesforne dzieci. Brak typowej reakcji ze strony Andrzeja na to zachowanie
była dla niej prawdziwą zagadką. Przez właśnie takie sytuacje poznawała lepiej
to drugie, bliższe jej sercu oblicze zwykle zdystansowanego chirurga.
Niejednokrotnie chciała się dowiedzieć czegoś więcej o przeszłości Falkowicza,
ale on jedynie wymijająco odpowiadał na jej pytania. Wolał odciąć się od swojej
przeszłości, to był dla niego bardzo trudny i drażliwy temat, dlatego nie
naciskała na niego w tej kwestii, choć niejednokrotnie korciło ją by zapytać go
o to, jak wyglądało jego życie po wypadku rodziców, o którym dowiedziała się
zupełnie przypadkiem z dokumentów, które dostał kiedyś Adam. Jednak nie chciała
go ranić i była pewna, że kiedyś sam jej o tym opowie, jeśli będzie już na to
gotowy. Wydawało jej się, że to właśnie ten okres ukształtował charakter
Andrzeja, który niewątpliwie nie miał łatwego startu w życiu.
*-*
Falkowicz podrapał się
po swoim jednodniowym zaroście
mimowolnie uśmiechając się na wspomnienie tych pamiętnych chwil spędzonych z
temperamentną Rudą. Ciepły błysk pojawił się w jego oczach, gdy tylko
przypomniał sobie reprymendę staruszka.- Jak zwykle miał rację- westchnął w
myślach chirurg, przenosząc wzrok w stronę rozgwieżdżonego nieba. Andrzej
wiedział, że był prawdziwym głupcem godząc się dobrowolnie zrezygnować z
Wiktorii. Teraz widział to jasno i wyraźnie. Zmęczony chirurg potarł pulsujące
skronie, chciał by ten dzień wreszcie się zakończył...ale niestety nie było mu
to dane...jeszcze nie teraz… Bajka, którą opowiadał malcowi pobudziła jego
świadomość do ponownej analizy wydarzeń, które miały miejsce siedem lat temu,
nie potrafił się od nich uwolnić...Może dlatego, że podświadomie wiedział, że by
rozpocząć nowy etap swojego życia z synkiem i jego mamą przy boku zarówno on
jak i Wiki muszą zmierzyć się z przeszłością, ze swoimi decyzjami...Teraz ani
on, ani Wiktoria nie mogą pozwolić sobie na nawet najmniejszy błąd, muszą
starać się jeszcze mocniej, gdyż obecnie oprócz nich najbardziej liczył się
ktoś jeszcze…ktoś kto w chwili obecnej beztrosko śnił sobie w najlepsze,
zaledwie kilkanaście metrów od miejsca w którym stał Falkowicz.
*-*
Wiki położyła torby z
zakupami na jasnym, kuchennym blacie, po czym obróciła się na pięcie obrzucając
spochmurniałego chirurga swoim rozzłoszczonym spojrzeniem. Jej miedziane włosy
zafalowały, kiedy podeszła do rozgniewanego Profesora, którego żyłka na czole
pulsowała niebezpiecznie.
- Powiesz mi co to
miało znaczyć ?! - podniosła głos, zakładając ręce na piersi. Jej zielone oczy
wpatrywały się w niego wyczekująco.
- Nie mam pojęcia, o co
ci chodzi – zignorował jej słowa, odkładając kolejną torbę na marmurowy blat.
Widocznie unikał jej wzroku, zaciskając usta w cienką linię. Był wściekły i nie
zamierzał tego ukrywać. Doktor Rzepecki skutecznie wyprowadził go dzisiaj z
równowagi.
- Tylko mi nie wpieraj,
że to Tomek Cię sprowokował – zarzuciła mu ostrzej, wymierzając palec
wskazujący w jego klatkę piersiową.
- Tomek ?- zakpił ,
uśmiechając się ironicznie – A więc jesteście na „ ty” ? - rzucił oschle, rozpakowując zakupy, musiał na
czymś odreagować swoją złość. Nie mógł znieść tego, że ciapowaty chirurg
dziecięcy tak bezczelnie podrywał dzisiaj
JEGO Wiktorię i to w dodatku nieskrępowany JEGO obecnością w pokoju
lekarskim. Wcale nie chciał dopuścić do swojej świadomości faktu, że do bólu
poczciwy Tomasz po prostu nie mógł wiedzieć, że coś ich łączy, gdyż Profesorowi
wyjątkowo umknął fakt, że razem z Wiki od miesięcy ukrywają swój związek w
tajemnicy, odgrywając w Leśnej Górze parę obojętnych sobie współpracowników,
choć wiedział, że obojgu ta gra aktorska wychodziła w perfekcyjny sposób. Wiki
nie rozumiała zachowania Andrzeja, gdyż kilka komplementów skierowanych pod jej
adresem przez Rzepeckiego oraz wyraźnie ponowiona propozycja randki nie wywarły
na niej większego wrażenia.
- Dziwne jakbyśmy nie
mówili sobie po imieniu – westchnęła zrezygnowana, zakładając włosy za ucho.
Zazdrość Falkowicza wydawała jej się
zupełnie bezpodstawna, ale w pewien sposób również zabawna. Zazwyczaj to ona
bywała obiektem gniewu Profesora, więc może ten wybuch chirurga ze względu na
dawne dzieje , z perspektywy osoby postronnej , wydawał jej się całkiem niezłym
źródłem rozrywki. Ponadto w pewien sposób poczuła się doceniona tym, że Andrzej
jest o nią zazdrosny w takim stopniu, że aż traci nad sobą panowanie, co nie
zdarzało mu się nader często.- Pracowaliśmy razem przez kilka miesięcy –
przypomniała mu już spokojniejszym tonem, nie spuszczając wzroku z
pociemniałych z gniewu szarych oczu mężczyzny.
- Był twoim szefem –
zauważył słusznie, unosząc lewą brew do góry. Nic nie mógł poradzić na to,że w
taki sposób zachowywał się w jej obecności i to chyba denerwowało go
najbardziej. Oparł się tyłem o blat, poluzowując swój czerwony krawat.
- Chcę Ci przypomnieć,
że ty też nim byłeś, Andrzej- podeszła bliżej niego, kręcąc głową z
niedowierzaniem. - Urażona męska duma – westchnęła w myślach, kontynuując
wypakowywanie zrobionych przez nich wcześniej ,w atmosfery ciszy i napięcia
,zakupów.
-To zupełnie inna
sytuacja – odparł pewnym siebie głosem Profesor, sięgając do ciemnej szafki po
szklankę, którą po chwili napełnił wodą. Unikał jej rozbawionego spojrzenia,
dalej obstając przy swoim stanowisku.
-Taaak….zupełnie –
rzekła ironicznie, wyciągając z jego dłoni szklankę z przezroczystą cieczą, z
której upiła łyk tak potrzebnej jej teraz, chłodnej wody.
- Może mi jeszcze
powiesz, że coś cię z nim łączyło ! - burknął chłodno, obdarowując ją gniewnym
i odrobinę urażonym spojrzeniem. Włożył ręce do kieszeni swoich ciemnych spodni
i bezwiednie zacisnął usta wciąż intensywnie wlepiając swoje spojrzenie w Rudą.
- Właściwie…-westchnęła
udając powagę ,czym coraz bardziej irytowała Andrzeja – Zależy jak na to
spojrzeć... – rozłożyła bezradnie ręce, przysiadając obok Falkowicza. Chciała
się z nim podroczyć. - Cóż może znaczyć kilka randek ?– westchnęła obojętnie,
ukradkiem obserwując minę Andrzeja.
- Coś musiałaś w nim
widzieć ...– rzekł chłodnym , przesiąkniętym ironią tonem Falkowicz ,
podłapując jej grę. Mimowolnie jednak zacisnął swoje silne dłonie w pięści. Nie
mógł znieść myśli o swojej Wiki w ramionach innego. Na samą tę myśl krew w jego
żyłach zagotowała się.
- Wiesz…-westchnęła
ciężko Rudowłosa, stając tuż naprzeciwko niego – Tomek to całkiem miły, czuły,
opiekuńczy i dobry facet... – przyznała szczerze , chwytając delikatnie kraniec
jego karmazynowego krawata.- Praktycznie nie ma wad…- kontynuowała coraz
bardziej przybliżając swoją twarz do oblicza chirurga – Dla wielu byłby
ideałem…- zauważyła, zniżając uwodzicielsko głos.
- Jeśli kogoś kręci
podtatusiały typ – rzucił złośliwie, odwracając od Wiki swoje rozpalone
spojrzenie.
- Nie jest z nim tak
źle – zaśmiała się, lekko pociągając go za krawat, w taki sposób by musiał na
nią spojrzeć.
- Więc może przypomnij
mi, dlaczego nie wybrałaś tego ideału ?–
mruknął, zniżając głos o oktawę. Między nimi zapanowało ciężkie, magnetyczne
napięcie, któremu już niebawem musieli dać upust.
- Widzisz...profesorze
– zmysłowo szepnęła wprost do jego ucha – Tomek ma dwie...acz kluczowe wady –
przewróciła oczami, po czym przygryzła płatek jego ucha. - Po pierwsze jest
skończonym nudziarzem – zaczęła cicho, acz dosadnie – A po drugie…- zawiesiła
głos, przenosząc swoje elektryzujące spojrzenie na jego usta – Nie jest tobą –
zarzuciła mu ręce na szyje, uśmiechając się do niego uroczo.
- Ale jak to mówią –
westchnął, obejmując ją w talii. - Nie ma ludzi niezastąpionych ? - rzucił
pozornie smutnym głosem. W jego ciemnoszarych oczach pojawiły się iskierki
pożądania.
- Niestety nie w tym
przypadku – pokręciła przecząco głową, po czym pocałowała go namiętnie. Długo
nie pozostawał jej dłużny, przyciągając ją bliżej siebie.
- Nie zniósł bym myśli,
że mogłabyś być z kimś innym – z trudem szepnął między kolejnymi pocałunkami,
Wiki spojrzała w jego zawzięte oczy.
- Nigdzie się stąd nie
wybieram, zazdrośniku – wtuliła się w niego, opierając podbródek na jego
ramieniu. Tajemniczy uśmiech wciąż błąkał się po jej twarzy, a policzki wciąż
pokrywał bordowy rumieniec.
- Jestem o ciebie
zazdrosny, bo …- czule przejechał dłonią po miedzianym paśmie jej długich
włosów. Zawahał się, nigdy wcześniej nie musiał zdobywać się na takie wyznania,
choć sądził, że Wiki zdaje sobie sprawę z charakteru uczucia, którym ją darzy.
Andrzej nie potrafił o tym rozmawiać, ale na każdym kroku udowadniał jej, że
jest dla niego ważna, poprzez drobne gesty i swoje zachowanie.
- Bo ? - wyczekująco
spojrzała w jego oczy, czekając na tak ważne dla niej słowa.
- Wszędzie wokół ciebie
kręcą się sami faceci... -próbował odwlec ten moment. Przewróciła teatralnie
oczami. Wiedział, że nie był to trafny argument, nie do tego zresztą dążył.
- Jestem chirurgiem, to
raczej męski świat – przyznała szczerze, sugestywnie unosząc kasztanowe brwi ku
górze.
- Nie mogę znieść ich
spojrzeń ...i komentarzy – zaczął lodowato, odwracając głowę - ...i tego, że –
urwał wzdychając ciężko, jego źrenice zwęziły się niebezpiecznie – Nie mogę
wygarnąć tym wszystkich ludziom, że jesteś moja...tylko moja – opuszkami palców
przejechał po jej rozpalonym policzku. - Mam już dość tej maskarady – barwa
jego głosu zmieniła się diametralnie – To ukrywanie się...ciągła konspiracja…
czego mamy się wstydzić ?! - mimowolnie podniósł ton swego głosu, lecz po
chwili opanował się nieco.
- Masz rację – odważyła
się spojrzeć mu w oczy, biła z nich taka czułość- Musimy zakończyć tą farsę-
szepnęła cicho, ponownie się w niego wtulając. Odetchnął z ulgą słysząc jej
słowa. Na początku odgrywanie roli najzacieklejszych przeciwników przychodziło
im z łatwością, można nawet rzec ,że było całkiem podniecające, ale z czasem to
życie w tajemnicy stało się dla niego szczególnie uciążliwe. Ciążyło mu, że
musiał powstrzymywać się przed okazywaniem jej drobnych czułości i gestów, że
nie mógł jej pocieszyć, czy przytulić, kiedy tego potrzebowała po trudnym dniu
czy utracie pacjenta. Przecież i tak kiedyś musieliby zakończyć tą dziecinadę ?
- Ale Andrzej- dodała
po chwili błogiej ciszy – Musisz dać mi jeszcze trochę czasu – prosiła
skruszonym głosem Ruda – Chcę choć trochę przygotować Przemka na nasz „coming
out”- dodała z trudem wysilając się na uśmiech. Mimo wszystko Wiki miała więcej do stracenia niż Profesor,
gdyby zdecydowali się wyjść na jaw ze swoim związkiem ,w świadomości
leśno-górskiego personelu to jej zarzucono by ,że poświęciła swoje wartości dla
kariery i próbuje się wybić w wielkim świecie medycyny poprzez łóżko
Falkowicza. Już słyszała w umyśle te
wrogie komentarze i zaciekłe spojrzenia. Nie żałowała jednak podjętej decyzji.
- To w ogóle jest
możliwe ?– rzek ironicznie, mimowolnie się uśmiechając.- Dobrze wiesz, jak pan
Przemysław reaguje choćby słysząc moje nazwisko- zaśmiał się szyderczo,
przybierając swoją pozornie złowrogą maskę.
- Muszę spróbować –
westchnęła z trudem , odwzajemniając jego uśmiech. Czuła się tak błogo, tak
bezpiecznie w jego ramionach, co jeszcze bardziej utwierdziło ją w słuszności
swojej decyzji.
- Tydzień ci wystarczy
?– spojrzał na nią z nadzieją, odgarniając jej włosy do tyłu. Czule musnął
ustami delikatną skórę na szyi Wiki, przyprawiając ją o przyjemny dreszcz.
- Nie mam innego
wyjścia -odparła pewnym siebie głosem, mimowolnie rozmyślając o ogarniętym
obsesją Zapale, który zapewne nie odpuści jej tak łatwo „zdrady”.
- Czyli mam rozumieć,
że dzisiaj zostaniesz ze mną – uśmiechnął się szelmowsko, patrząc na nią z
niegasnącą nadzieją.- Na całą noc ?- uściślił, mocniej obejmując ją w pasie.
Jego źrenice widocznie się poszerzyły.
- Ojj nie wiem, nie
wiem, profesorze – zaśmiała się szczerze, ukazując rząd perliście białych
zębów- Nie do końca sobie dzisiaj na to zasłużyłeś – zauważyła, potakująco
sobie głową. Zmarszczył smutno czoło, odgrywając rolę dogłębnie dotkniętego jej
słowami.
- Obiecuję poprawę,
pani doktor – szepnął zmysłowo, kładąc dłoń na piersi, czym już w pełni
rozluźnił napiętą atmosferę sprzed kilku minut. Rozbawiona Ruda pokręciła głową
z niedowierzaniem, zabierając się za przygotowanie kolacji.
*-*
Przez umysł Falkowicza przebrnął teraz jeden
z kluczowych momentów jego związku z rudowłosą panią doktor. To właśnie ten
wieczór, w równym stopniu co szantaż Kingi przyczynił się do rozpadu jego
relacji z Rudą. Przez tajemnice związane z badaniami i zatajenie przed Wiktorią
kilku istotnych faktów, w tym tego dotyczącego poddania jej matki eksperymentalnej
terapii, utracił zaufanie Wiktorii, którego jak dotąd nie udało mu się w pełni
odzyskać. A stało się to jedynie kilka dni przed tym, kiedy mieli wreszcie
ujawnić łączące ich uczucie i wreszcie zakończyć to życie w tajemnicy.
*-*
Szalejąca na zewnątrz,
sierpniowa burza mimo usilnych starań nie była w stanie choć w połowie równać się prawdziwemu,
gwałtownego sztormowi emocji, którego doświadczała właśnie stojąca pośrodku
przestronnego salonu para chirurgów. Błyskawice , który odbijały się od
przeszklonych szyb jasno oświetlały ich poruszone twarze.
- Andrzej, jak mogłeś
?! - Rudowłosa podniosła głos, spuszczając ręce w geście bezsilności. Jej oczy
były zaczerwienione od płaczu, a głos kobiety drżał mimowolnie.
- Wiki…-szepnął
łagodnie, podchodząc bliżej Consalidy – Proszę – rzekł poważnie, choć jego
twarz wyrażała niezwykłą zaciętość – Pozwól mi to jakoś wytłumaczyć…-
delikatnie dotknął jej ramienia, lecz ona strzepnęła je momentalnie. Perliste
łzy spływały po jej zaczerwienionych policzkach, nie mógł znieść tego widoku,
chciał coś powiedzieć, lecz głos ugrzązł mu w gardle. Już dawno zaplanował
sobie to, co mógłby powiedzieć Wiktorii ,kiedy ta odkryłaby ,że nadal prowadzi
badania nad swoim lekiem, jednak teraz nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa
na swoje usprawiedliwienie. Przy niej planowanie było czczym zajęciem.
- Co ty chcesz mi
tłumaczyć ? - uniosła się, oddychając ciężko – Chociaż…-zawiesiła głos w
napięciu rzucając na jadalniany stół czerwoną, wypchaną dokumentacją teczkę
,która otworzyła się pod wpływem kontaktu z twardym drewnem.-W takim razie może
powiesz mi, co to jest ?!- powiedziała rozwścieczona ,obdarzając go urażonym
spojrzeniem, który wręcz sprawiał mu ból, bardziej dosadniej nie mogła pokazać
mu, jak bardzo się na nim zawiodła. Milczał, nie chcąc pogorszyć i tak już
mocno napiętej atmosfery w swoim domu.- To w takim razie ja ci powiem, co to
jest …- rzekła z rezygnacją, po kilku minutach ciężkiej ciszy. - To są wyniki
badań pacjentów, którzy w większości uczestniczą w prowadzonym przez nas
grancie – zaczęła z pozoru spokojnym głosem, który właśnie tak bardzo przerażał
go w tej chwili, jasne wyrzuty i głośne upomnienia bardziej pasowały do
temperamentnej hiszpanki, niż ten zdystansowany ton – Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie dotyczyły one jednak
pewnego specyfiku – dodała ostrzej, przybliżając się do niego – Nad którym
prace przerwano już dobre kilka miesięcy temu ! - nie wytrzymała, wykrzyczała
mu prosto w twarz. Falkowicz mocno złapał ją za nadgarstki ,pochylając się nad Rudą.
Jego kamienna, a zarazem zacięta twarz oraz ten charakterystyczny ostry ton,
którego brzmienia już niemal całkiem zapomniała przyprawił ją o ciarki. Nie
pamiętała, kiedy ostatnio poczuła się tak bardzo zagrożona w jego obecności,
już zapomniała jakie to uczucie… Profesor ponownie, mimo woli w pełnej krasie
ukazał jej swoje drugie oblicze, którego istnienie już dawno wymazała z
pamięci.
- Ten lek naprawdę
działa – stwierdził nieznoszącym sprzeciwu głosem , zaciskając usta. Jego szare
oczy przepełniały dziwne iskry, które bynajmniej nie zadziałały kojąco na
Consalidę. Z trudem przełknęła ślinę, czując narastającą w gardle gulę, lecz
obserwując jego groźne spojrzenie, odwaga Rudej powróciła w momencie. Nie
zamierzała w żadnym stopniu mu odpuścić, ugiąć się, tak mocno ją zawiódł swoim
zachowaniem i nie omieszkała mu udowodnić na co naprawdę ją stać.
- Podajesz nieświadomym
pacjentom – zaczęła ostrym tonem – nielegalne, nieopatentowane leki ! -
wyartykułowała głośno , wyswobadzając z jego silnego uścisku.
- Nie są tacy
nieświadomi – bronił się, zaciskając pięści. Zmarszczył groźnie czoło, słysząc
jej słowa.
- A czy poinformowałeś
ich o skutkach ubocznych ? Niedogodnościach ? Ryzyku ? - wyrzuciła mu prosto w
twarz, lepiej poczułby się gdyby go spoliczkowała. Nie odpowiedział na jej
zarzuty. Przeczesał nerwowo swoje włosy, wzdychając ciężko.- Nie , nie zrobiłeś
tego ,bo nic nie wiesz o skutkach ubocznych jakie daje ten lek ! To faza
kliniczna !- upierała się, oczy Falkowicza ciskały gromami. Mocno wciągnął powietrze
przez nos, jego knykcie na zaciśniętych dłoniach słały się niemal zupełnie
białe.
- Uwierz mi, nikomu nie stała się jeszcze krzywda po
zażyciu mojego specyfiku – stwierdził z niegasnącą pewności siebie. Badania nad
lekiem trwały już od ponad trzynastu lat. Bardzo wiele poświęcił by móc je
kontynuować i był w pełni przekonany co do rezultatów jakie dawały. Wtedy
jeszcze nie przypuszczał jak wiele jeszcze będzie musiał ofiarować chciwemu
losowi, by zakończyć to przełomowe przedsięwzięcie.
- Nie możesz mieć tej
pewności – słusznie zauważyła, ocierając wierzchem dłoni spływające po
policzkach łzy. Gniew mieszał się w słowach Consalidy ze szczerym
rozgoryczeniem.
- Wiki, dobrze wiesz,
że nigdy jej nie mamy – przyznał pewnym siebie głosem – Życie i śmierć nie
zawsze leżą w naszych rękach – wymownie spojrzał ku rozjaśnionemu błyskawicami
niebu, jego ciemnoszare oczy stały się teraz prawie zupełnie czarne.
- Jak możesz brać na
siebie takie ryzyko, taką odpowiedzialność ...– westchnęła, zerkając na
dziesiątki nazwisk na porozrzucanych kartkach.
- Czego się nie robi w
imię postępu ?- zapytał retorycznie, nie spuszczając z niej swojego pełnego
napięcia wzroku – Chcę pomóc tym ludziom – dodał cieplejszym głosem, zbierając
z podłogi swojego salonu rozrzucone karty, które rozwiał wiatr, który wpadł do
środka przez uchylone drzwi prowadzące na taras. Burza za oknem szalała w
najlepsze.
- Tylko dlaczego
nielegalnie ? - zapytała raczej samą siebie, niż jego, podpierając się łokciami
o oparcie krzesła. Zwyczajnie się o niego martwiła. Nie była w stanie wyobrazić
sobie, konsekwencji, które spadłby by na niego , gdyby prawda o badaniach
wyszła na jaw. Prokuratura, więzienie, to wydawało jej się niczym w porównaniu
z zakazem wykonywania zawodu, który mógłby go czekać...tak dobrze wiedziała, że
praca jest dla niego wszystkim. Pod tym względem byli do siebie bardzo podobni.
Profesor nie zniósł by tego, dobrze o tym wiedziała. Ryzyko wydawało jej się
zbyt wielkie.
- Myślałem, że akurat
ty będziesz potrafiła to zrozumieć – odparł chłodno, odwracając od niej wzrok.
Nie potrafił spojrzeć w jej oczy...mimo woli, mimo własnych przekonań czuł się
winny...i to przyprawiało go o złość...na samego siebie...na Wiki. To ona
sprawiała, że zachowywał się w ten sposób, to ona go zmieniła, czuł się przez
nią taki słaby… Powoli zaczął łapać się na
tym, że zaczyna myśleć o sobie i swojej przyszłości w kategorii „ ja i
Wiktoria „, nie podobało mu się to, nie potrafił przyjąć tego do świadomości.
Zawsze żył dla siebie i prowadził życie „solo” i trudno mu było zaakceptować
fakt, że teraz powinien również liczyć się ze zdaniem kogoś innego, kogoś kto
niemal zawsze miał przeciwne do jego przekonania. Część jego osobowości mimo
woli traktowała Rudowłosą jako przeszkodę w spełnieniu założonych celów. Jeszcze
nikomu nie pozwolił na tyle zbliżyć się do siebie.
- I pewnie potrafiłabym
…-przyznała szczerze, czym ponownie przywróciła na siebie jego spojrzenie –
Gdybyś od razu powiedział mi prawdę..- dodała z żalem. Wydawało jej się, że
byli już ze sobą na tyle blisko by mógł wreszcie podzielić się z nią tą
tajemnicą.
- Bałem się, zrozum –
szepnął niewyraźnie, przełykając z trudem ślinę. Nie było mu łatwo zdobyć się
na szczerość.
- Sądziłam , że ty
niczego się nie boisz, profesorze – rzuciła oschle, odgarniając z twarzy
miedziane włosy. Uważnie zlustrował jej twarz, marszcząc brwi,
- Nie boję się niczego
poza dwiema rzeczami – przyznał chłodno, podnosząc głos – Definitywnym końcem
moich badań….- kontynuował pewnie – i utratą Ciebie – dodał z widocznym trudem.
Rozmowa o uczuciach nigdy nie przychodziła mu z łatwością.
- Więc pewnie spotka
Cię prawdziwa tragedia, jeśli utracisz zarówno badania jak i mnie – odparła
zawzięcie, z roziskrzonymi oczami kierując się w stronę drzwi.
- Wiktoria, zaczekaj –
złapał ja za rękę – Co ty zamierzasz z tym zrobić ? - zapytał ostrym tonem,
mimowolnie zaciskając swój uścisk na jej nadgarstku, zostawiając na nim
jasno-różowe ślady. Umysł rozsadzał mu wodospad niewypowiedzianych do niej
słów. Walczył z samym sobą, z własnym sercem.
- A jak myślisz ? -
wyzywająco spojrzała w jego poszerzone z gniewu źrenice. Wyrwała rękę spod jego
władzy i dalej ruszyła w kierunku wyjścia z jego domu.
- Tylko nie rób jakiś
głupstw – syknął, próbując zapanować nad oszalałym tętnem. Jego świat zdawał
się legnąć w gruzach.
- Już jedno
zrobiłam – przyznała zrezygnowana, obdarowując go pełnym wyrzutu spojrzeniem. -
Myślałam, że się zmieniłeś – szepnęła , z trudem panując nad głosem, łzy
cisnęły jej się do oczu.
- Przecież to prawda
-westchnął, podchodząc bliżej niej.
- A ty ciągle grałeś…-
kontynuowała łamiącym się głosem, zarzucając na ramiona cienki sweterek w
kolorze granatu.
- Z tobą zawsze
starałem się być szczery – przyznał pewnym siebie głosem – zastawiając jej
drzwi swoją osobą .Z jego twarzy wciąż biła niezwykła surowość i chłód.
- Szczególnie wtedy
kiedy ukrywałeś przede mną chorobę mojej matki, czy wtedy gdy zacząłeś podawać
jej swój „cudowny lek”?! - rzekła z ironią, próbując na niego nie patrzeć, nie
ustępował, nie chciał się odsunąć by pozwolić opuścić jej ten dom.
- To była wyraźna
prośba pani Wandy – odparł, rozkładając bezradnie ręce. Już w pełni poważnie
zaczął obawiać się rezultatów, jakie mogła przynieść ta rozmowa. I bynajmniej
nie chodziło mu jedynie o dobro badań….i ten fakt szczególnie go zatrwożył.
- Andrzej, ty nie wiesz
czym jest zaufanie ? - zapytała drżącym głosem, próbując doszukać się
odpowiedzi w jego niespotykanie zagubionych oczach. Trafiła w samo sedno.
- Całe życie polegałem
tylko na sobie – przyznał bez ogródek ,przybierając maskę opanowania– Myślisz,
że tak łatwo mi to zmienić ? – szepnął
ledwie słyszalnie, gładząc dłonią swój podbródek.
- Twierdzisz, że byłeś
ze mną szczery ..?– zaczęła z pozoru obojętnym tonem – Więc powiedz mi teraz,
dzisiaj, co jest dla ciebie ważniejsze…- z trudem panowała nad wypowiadanymi
przed siebie słowami – Ja czy badania ? - dodała w napięciu. Zdawała sobie
sprawę, że wypowiedziane przez nią słowa nie są w pełni fair. Wiedziała, ile
badania znaczą dla Profesora, ale nie mogła powstrzymać się przed zadaniem mu
tego pytania...jednak chciała znać na nie odpowiedź. Pragnęła mieć choć cień
pewności co do jego uczuć, o których do tej pory otwarcie jej nie zapewnił. Nie
zamierzała po raz kolejny pakować się w chory układ, bez przyszłości. Związki z
Przemkiem, jak i Piotrem czegoś ją w końcu nauczyły.
- Wiktoria….co to za
zestawienie ?! - obruszył się, ale mina mu zrzedła. Zmarszczył w napięciu
czoło. Poczuł jak zaschło mu w gardle na widok jej posmutniałych oczu. Już
dawno odkrył ,że ma do niej niezwykłą słabość, że to właśnie Wiki wywiera na
niego ogromny wpływ. Obawiał się, że uczucie ,które się między nimi zrodziło
może zniszczyć dzieło jego życia. Mimo wszystko nie chciał na to pozwolić,
nawet jeśli miałby postąpić wbrew sobie.
- Może nie doszłoby do
tego ,gdybyś choć trochę wierzył we mnie , tak jak wierzysz w swój lek –
odpowiedziała pozbawionym emocji głosem, po czym przejechała dłonią po jego
koszuli, delikatnie poprawiając mu kołnierzyk. - Następnym razem, jeśli
będziesz chciał dzielić z kimś swoje życie, zanim zdecydujesz się na ten krok
,bądź najpierw szczery z samym sobą…- zaczęła cicho, z trudem panując nad
emocjami - Bo może rzeczywiście chciałeś
być ze mną szczery, może na swój pokręcony sposób rzeczywiście byłeś otwarty…-
kontynuowała niespiesznie Rudowłosa – Ale gdzieś tam – dotknęła okolic jego
serca, przyprawiając go o nieprzyjemny dreszcz- Wciąż pozostawałeś zamknięty,
byłeś nie fair w stosunku do samego siebie, a to jest w tym wszystkim najgorsze...wiesz –
szepnęła, poklepując go delikatnie po torsie. -Życie w iluzji – dodała,
naciskając na klamkę. Falkowicz spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem mocno
zaskoczony jej słowami. Musiało minąć jeszcze wiele lat by w pełni zrozumiał
ich sens.
-Wiki – szepnął
błagalnie, lustrując wzrokiem siarczystą ulewę. W jednym momencie odrzucił od
swojej świadomości wszystkie swoje wcześniejsze myśli i podjęte przed chwilą
decyzje. Pragnął cofnąć czas i zaprzeczyć swoim własnym słowom. Miał prawdziwy
mętlik w głowie, nie potrafił rozgryźć swoich własnych uczuć i czynów . Zerknął
na Wiktorię z mieszaniną czułości i politowania, po czym przeniósł swój wzrok
na szalejącą za drzwiami burzę. Dobrze wiedział, że Consalida ma na sobie
jedynie cienki sweterek.- Będziesz chora, wracaj - dodał z wyraźną troską. Jej obecność wcale
nie pomagała mu w analizie własnego zachowania jaki i niewątpliwie
skomplikowanej sytuacji w jakiej się znalazł, lecz już zupełnie nie potrafił
wyobrazić sobie, że zaraz miałaby zostawić go tutaj samego z natłokiem
niepokojących myśli. Tak szybko przyzwyczaił się to jej obecności w swoim
życiu, że już nie potrafił wyobrazić sobie swojej egzystencji bez tej
wypełniającej każdy zakamarek jego domu i serca rudej złośnicy.
- Taksówka na mnie
czeka – wyjaśniła pozbawionym wyrazu głosem, zarzucając kobaltową chustkę na
głowę. Mimo wszystko trudno było jej zdecydować o tym, by wreszcie opuścić dom
Andrzeja. Nieznana jej siła ciągnęła ją ku niemu ...nie potrafiła tak po prostu
odejść.- Wyjeżdżam…- dodała cicho, lecz wydawało jej się, że za moment zmieni swoją
własną decyzję. Wystarczyłyby tylko dwa jego słowa. Falkowicz nie zrozumiał
prawdziwego znaczenia wypowiedzianego przez nią zdania. Westchnął z rezygnacją,
widząc jak Wiki mocniej zaciska dłonie na uchwycie swojej torby,
- Do domu , tak widzę –
odparł zdezorientowany, po chwili ciszy. Strugi deszczu spływały po twarzy
zarówno Andrzeja jak i Consalidy, lecz oni zdawali się nie zwracać na to
najmniejszej uwagi, wciąż stojąc przed drzwiami wejściowymi do domu chirurga.
- Wyjeżdżam do
Hiszpanii..,- powiedziała wreszcie Ruda, obserwując nie mały szok, który
pojawił się na jego twarzy, już otwierał usta by coś powiedzieć, ale przerwała
mu szybko – Chcę spędzić ten czas z mamą – rzekła usprawiedliwiająco, piorun z
głośnym trzaskiem rozbudził zmysły chirurga.
- Na długo ?- zapytał
wreszcie, marszcząc wyczekująco czoło.
- Jeszcze nie wiem…-
przyznała szczerze – Może na dwa czy trzy tygodnie – uściśliła, wzdychając
ciężko – Chcę spędzić z nią trochę czasu, póki jeszcze jest w stanie
przypomnieć sobie kim jestem – z trudem przełknęła ślinę. Chciał ją objąć by
dodać je otuchy, ale wyraźnie zaznaczyła swoim spojrzeniem, że chce zachować na
razie dystans między nimi. Mocno zranił ją swoim brakiem zaufania i wiary w jej
charakter. Nigdy nie pozbawiła by tysięcy ludzi tej szansy na poprawę losu, w
żadnym wypadku nie poinformowałaby prokuratury. Myślała, że zna ją na tyle by
to wiedzieć, myliła się, co bardzo ją dotknęło. Brak odpowiedzi na postawione
pytanie dotyczące tego, co jest dla niego ważniejsze również nie poprawiało
sytuacji Profesora. Ona ,pomimo tylu przeciwności była w stanie powierzyć mu
swoje zaufanie, a nawet zdecydowała się zrezygnować dla niego ze swojej dobrej
opinii jaką miała w Leśnej Górze. Pokochała go i wreszcie była w stanie w pełni
to zrozumieć ,a on ?! Zawiódł ją i rozwiał nadzieje...wydawało jej się, że
Falkowicz czuje do niej to samo, lecz z ich rozmowy jasno wynikało, że jego
badania są priorytetem. Nie potrafiła udawać, że jej to nie uraziło.
- To całkiem długi
wyjazd – zauważył, wzdychając ciężko. Przeniósł na nią swoje przenikliwe
spojrzenie.
- Nie bój się, nie
zamierzam podejmować żadnych kroków w związku z twoim lekiem – dodała złośliwie
, chcąc wreszcie uwolnić się od jego przytłaczającej obecności.
- Nie to miałem na
myśli – pokręcił stanowczo głową, moknąc w najlepsze tuż za progiem własnego
domu. Uniósł lewą brew ku górze.
- To wystarczająco
długo byś mógł sobie w pełni przemyśleć, co jest dla ciebie najważniejsze –
stwierdziła poważnie Rudowłosa, zauważając podjeżdżającą na podjazd taksówkę.
- Czy to koniec ? -
zapytał lodowato, próbując zapanować nad przyspieszonym tętnem. Jej oczy były
nienaturalnie puste. Mimo wszystko nie potrafił w to uwierzyć, ale ze słów Wiki
bił taki, nieznany mu dotąd chłód.
- Kocham Cię – wyznała
szczerze po chwili przejmującej ciszy, oboje już niemal przemokli do suchej
nitki. Nie zwracali uwagi na błyskawice i grzmoty czy coraz obfitsze strugi
deszczu...liczyli się tylko oni, ich słowa, obawy i dzieląca ich coraz
wyraźniej przepaść, której istnienia wcześniej nie potrafili,a raczej nie
chcieli dostrzec.- Ale czy to wystarczy ?- dodała głucho zmuszając jego umysł
do refleksji .- Nie wiem czy chcę, czy potrafię zajmować któreś z kolei miejsce
na twojej liście – jej głos niczym echo brzmiał w jego świadomości. Nie czekając
na jego odpowiedź wreszcie ruszyła w stronę srebrnego nissana, którego kierowca
ponaglająco dwukrotnie wcisnął klakson na swojej kierownicy. Falkowicz stał w
bezruchu, ze zdumieniem analizując to, co właśnie usłyszał. Tak bardzo pragnął
coś powiedzieć, lecz mimowolnie stał w bezruchu obserwując jak jego Wiki
opuszcza pospiesznie pobłyskujący od deszczu japoński ogród.
- Żegnaj, Andrzej –
powiedziała cicho jeszcze zanim odwróciła się od niego,po czym błyskawicznie
zniknęła za ogrodzeniem jego posesji. Falkowicz pozbawionym wyrazu wzrokiem
zlustrował znikającą za zakrętem drogi taksówkę. Jego oczy z każdą sekundą
stawały się coraz ciemniejsze, a czoło oszpeciła nienaturalna, podłużna
zmarszczka.
- Żegnaj...Wiki –
szepnął do samego siebie , wreszcie wracając
do środka swojej willi. Osuszył ręcznikiem mokre od deszczu włosy, po
czym usiadł na sofie w swoim salonie obserwując miejsce, w którym zaledwie
kilkanaście minut temu doszło do jego starcia z Consalidą. Pierwszy raz od
dawna spędzał samotnie wieczór, teraz jeszcze dotkliwiej odczuł emanującą z
jego domu pustkę. Bez Wiki ,jej śmiechu i ciepła, które ze sobą wprowadzała,
ten budynek wydawał mu się zupełnie bezwartościowy i przeraźliwie żałosny.
Chirurg wziął do ręki leżącą wciąż na stole teczkę, po czym ponownie marszcząc
w napięciu czoło uważnie przejrzał znajdujące się w niej wyniki.
- Ona ma rację –
mruknął pod nosem, rzucając niedbale teczkę na podłogę. Już podjął decyzję,
choć nieubłagany los ponownie miał zamieszać w życiu chirurga, weryfikując jego
plany. Szantaż laborantki w jednym momencie pozbawił go złudzeń, na to, że
będzie mógł zatrzymać upartą Rudą i badania przy sobie. Życie nie uznaje
kompromisów.
*-*
- Żartujesz , prawda ?
- stojący przy oknie Profesor zaśmiał się nerwowo przenosząc swoje pociemniałe
z gniewu oczy na twarz nienaturalnie rozradowanej laborantki. Jej ultimatum
zmroziło mu krew w żyłach.
- W żadnym wypadku,
Andrzejku – blondynka zaszczebiotała złośliwie, wygodnie rozsiadając się w
fotelu tuż naprzeciwko jego mahoniowego biurka. Falkowicz głośno wciągnął
powietrze przez nos przenosząc na nią pełne napięcia spojrzenie swoich
stalowych oczu.
- Czego chcesz ? -
rzucił podniesionym głosem, odwracając się w jej stronę. Stanął tuż nad nią,
usilnie wpatrując się w twarz Walczyk. Niezrażona jego rozdrażnieniem Kinga
założyła nogę na nogę, wzdychając z zimną satysfakcją.
- Dobrze wiesz,
czego... – odpowiedziała przesyconym sztuczną słodyczą głosem, uśmiechając się
szeroko w jego stronę. Przełknął głośno ślinę, poprawiając swój krawat.
- Mam sporo pieniędzy –
rzucił oschle, wciąż nerwowo przechadzając się po swoim gabinecie. Żądania
blondynki wydawały mu się wyjątkowo kiepskim, a zarazem groteskowym dowcipem,
jednak wiedział jak niebezpieczną dla jego badań wiedzą dysponuje lekarka.
- Nie o to mi chodzi,
mój drogi – Walczyk również podniosła się z fotela, krzyżując z nim spojrzenie.
Podeszła do niego, po czym bezczelnie zaczęła bawić się jego krawatem. Odtrącił
jej dłoń, lustrując ją pełnym politowania spojrzeniem. Wiedział, że to nie jest
jeszcze koniec chorych wywodów laborantki.
- Chcę Ciebie, tylko
Ciebie – stwierdziła dosadnym głosem, wpatrując się w jego pociemniałą z gniewu
twarz. Uniósł wyzywająco brew do góry, próbując zrozumieć sens jej słów.
Wydawało mu się, że odgrywa tragiczną rolę w jakimś godnym pożałowania
przedstawieniu. Nie znosił tej kobiety i już wielokrotnie dawał jej o widoczne
znaki o tym świadczące. Dla niego była jedynie naiwną lekareczką, której
przychylność i milczenie można zdobyć kilkoma przyjemnościami. Nie spodziewał
się, że ta z pozoru słodka-idiotka jest zdolna do stworzenia takiej intrygi.
Nie docenił jej i miało go to słono kosztować. Kinga okazała się dla niego
szczególnie niebezpieczna...miała nad nim władzę , z minuty na minuty zaczynał
coraz wyraźniej to dostrzegać, co przyprawiało go o szybsze bicie serca. Jego
plany runęły w jednym momencie, a ziemia pod stopami zapadła się.
- To absurd- syknął
groźnie, gwałtownie odwracając się od ogarniętą obsesją Walczyk. Nigdy niczego
jej nie obiecywał, niczego nie deklarował. Miała jedynie ułatwić mu dostęp do
laboratorium, tylko tyle… Ich krótki romans, o ile można nazwać tak kilka
kolacji zakończył się wiele miesięcy temu, dla niego to był definitywnie
zamknięty rozdział. Ale nie dla niej...Żałował ,że wcześniej nie zauważył jej
podejrzanego przywiązania do jego osoby...
- W takim razie będzie
to już koniec Twoich badań...kotku – szepnęła pozornie słodkim głosem, nie
spuszczając z jego sylwetki swojego wzroku. Podobało mu się, że wreszcie utarła
mu nosa. Odrzucił ją i upokorzył, dlatego teraz miał za to zapłacić. Jej
toksyczna miłość do Profesora jedynie wzrosła na sile podczas ostatnich kilku
miesięcy. Jego ignorancja i obojętność spotęgowały determinację Walczyk. Miała
na niego haka, to było pewne i zamierzała zrobić wszystko by to wykorzystać by
go zdobyć...nie liczyły się dla niej środki, liczył się cel, nawet jakby miała
poprzez to zniszczyć szczęście innych osób.
- Nie odważysz się na
to ! - powiedział pewnym siebie głosem Profesor, próbując opanować drżenie
głosu. Obsesja i ta toksyczna miłość Walczyk względem jego osoby była nie
tylko chora, ale również niebezpieczna…- Sama również jesteś zamieszana w tą
nielegalną działalność – zauważył, uśmiechając się ironicznie w jej stronę.
Wydawało mu się, że może to wzbudzi wątpliwości w blondynce. Ona jednak
pozostawała w pełni zdeterminowana.
- W równym stopniu co
twoja ruda lafirynda i ukochany braciszek- zaśmiała się groźnie, udając
zaskoczenie – Ciekawe co oni powiedzą ,gdy dowiedzą się prawdy ?- udała zaskoczenie,
marszcząc teatralnie brwi. Sztuczna słodycz jej uśmiechu i zawistny wzrok
przyprawiał go o obrzydzenie. Z trudem hamował się przed wybuchem. Kinga
posiadała zbyt cenną wiedzę...i zbyt dobre koneksje.
- Nie waż się nawet ich
tknąć ! – syknął groźnie, przyciskając ją do ściany. Żyłka na jego czole
pulsowała , a jego oczy ciskały gromami. Obdarzył Walczyk pełnym
wstrętu i nienawiści spojrzeniem. Mimo wszystko nie pozwolił by groziła nie
tyle jemu, co jego bliskim. Wiki i Adam byli jedynymi osobami, o które dbał,
nawet bardziej ,niż o samego siebie. Poza tym nie zamierzał tak łatwo ugiąć się
pod jej żądaniami. Chciał ukryć przed
nią jak i przed samym sobą, choć w nikłym stopniu, jak ogromną władzę ma ona nad
jego losem.
- Prokurator pieczołowicie
się nimi zajmie, o to byłabym spokojna – odparła nie zrażona jego zachowaniem
laborantka , wściekłość Falkowicza nie robiła na niej większego wrażenia.
Wiedziała, po co się tutaj zjawiła. Chciała go dla siebie...tylko dla siebie.
Pomimo ,że para chirurgów nie wyjawiła ku powszechnej wiadomości swojego
związku ona zdążyła zauważyć łączące ich przywiązanie...a nawet uczucie ! Nie
mogła znieść myśli, że ktoś może ukraść jej Andrzeja ! Tylko ona była go
warta...nikt nie miał prawa go tknąć ! - Jak zareagowałaby Twoja Wiki, gdyby
musiała pożegnać się z ukochanym zawodem ? – zastanawiała się głośno, kręcą
głową z udawanym żalem. Andrzej spojrzał na nią z niedowierzaniem. Zastanawiał
się, kim jest stojąca przed nim osoba ? Z trudem doszukiwał się w lekarce
dawnej, niewinnej, naiwnej Kingi, teraz stała się kimś zupełnie innym...była
oschłą, bezwzględną, obłudną karykaturą własnej siebie….choć Profesor nie
wiedział ,że ta diametralna przemiana dokonała się głównie za jego sprawą. Jego
dawne uczynki zbierały swoje żniwa.
- Dlaczego mi to robisz
? - zapytał na poważnie Falkowicz, z rezygnacją przeczesując ręką włosy. Krew
buzowała w nim z niestworzoną prędkością. Był na granicy wybuchu, jednak Kinga
wydawała mu się podejrzanie groźna w tym momencie. Pierwszy raz w życiu
ktoś miał nad nim taką przewagę. Tym bardziej, że nie chodziło tylko o jego
karierę, ale także o przyszłość Wiki i Adama. Jedynych bliskich jemu sercu
osób. Nie chciał przez jeden idiotyczny błąd, przez jedną zapamiętałą w obsesji
kobietę zniszczyć tylu lat ciężkiej pracy oraz kariery zawodowej brata oraz
Wiktorii. Oni nie mieli o niczym pojęcia...Wiedział o tym zarówno on jak i
Kinga, lecz w jaki sposób mógłby to udowodnić ? Brali udział w grancie, poza
tym byli związani ze sobą również poza sferą zawodową , w jaki sposób mógłby
udowodnić ich niewinność ?
- Bo myślałeś, że
możesz się ode mnie uwolnić…- zaśmiała się histerycznie , unosząc piskliwy
głos– Że możesz tak po prostu odstawić MNIE na boczny tor – dodała, marszcząc czoło–
Nie jestem zabawką, kotku – wymierzyła w niego wskazujący palec. - Dlatego
postanowiłam się zemścić – przyznała bez ogródek, kręcąc potakująco głową
- Chcę żebyś cierpiał tak jak ja…-
stwierdziła z pełną powagą, boleśnie wbijając palec w jego klatkę piersiową.
Jej oczy oświetlał niezdrowy błysk. Andrzej wiedział, że odczuwa teraz skutki
swoich własnych czynów, błędnych decyzji , dawnych zwyczajów...które wracały do
niego jak bumerang ze zdwojoną siłą właśnie wtedy, gdy wreszcie zaczął
odnajdywać sens w swoim życiu.
- Brzydzę się tobą –
spojrzał na nią z widocznym wstrętem, nie chciał ukrywać prawdy – I nigdy nie
będę twoim wymarzonym mężem – przyznał szczerze, nie chciał zostawiać jej
złudzeń, mimo że postawiła go pod ścianą. Nawet ona zasługiwała na szczerość,
choć bezsprzecznie dążyła do kompletnej destrukcji jego dotychczasowego życia.
- Jakoś to przeżyję –
uśmiechnęła się sztucznie – Nie ma silniejszej miłości ponad przywiązanie –
dodała groźnym głosem – A to między nami będzie wyjątkowo silne, prawda ? -
dorzuciła zaczepnie, odgarniając blond włosy z twarzy.- Nic silniej nie wiąże
dwójki ludzi niż….ślub..- kontynuowała, uśmiechając się szyderczo. Cieszyła się
z jego bezsilności, wiedziała ,że ma nad nim przewagę. Kochała go na swój chory
sposób,ale jak sądziła...on nie pozostawiał jej wyboru. Musiało minąć wiele
ciężkich, przepełnionych goryczą, wyrzutami i przytłaczającym chłodem lat by
zrozumiała, że mimo jej chęci Falkowicz nie jest w stanie nie tyle jej
pokochać, co po prostu pogodzić się z jej istnieniem w jego życiu. Wydawało jej
się, że jest dla niego najgorszą karą za najcięższe grzechy, wreszcie
zrozumiała ,że to była pomyłka ,a pięć lat małżeństwa z Profesorem było
męczarnią nie tylko dla niego, ale również i dla niej.
- Ślub albo szantaż –
dodał głucho, bezwiednie zaciskając pięści. Czuł przemożną nienawiść, która
właśnie rodziła się w jego sercu względem Walczyk. Jego kariera jak i życie osobiste wisiało na włosku... Wszystko było teraz w rękach niestabilnej emocjonalnie laborantki, nie potrafił znieść tej myśli. Wiele miesięcy temu był nieostrożny, popełnił błąd, który miał go kosztować zbyt wiele.Był wściekł na samego siebie, na swój brak przewidywalności i pominięcie obsesji, którą wywołała u Kingi niespełniona miłość. Nigdy nie uwzgledniał uczuć innych w swoich analizach.
- Albo jedno i drugie –
dotknęła jego policzka, wzdrygnął się odsuwając się na bok. Prowadził
wewnętrzną wojnę. Nie chciał ugiąć się pod jej żądaniami, lecz nie mógł tak po prostu zlekceważyć jej słów.
- Wiesz dobrze, że
nigdy cię nie pokocham, nie będę cię szanował…- chciał przemówić do jej
rozsądku. - Nie jestem w stanie cię uszczęśliwić...nie chcę nawet próbować-
dodał lodowatym głosem, zaciskając usta. Lecz żadne argumenty zdawały się nie
docierać do Walczyk.
- Pozwól, że to ja
zdecyduję, co jest w stanie mnie uszczęśliwić, kochanie – uśmiechnęła się złośliwie , widząc jak na
jego twarzy pojawił się grymas, gdy wyraźnie wypowiadała ostanie słowo– Masz
dwadzieścia cztery godziny na załatwienie formalności – dodała ,unosząc
niebezpiecznie brwi ku górze. Strzepnęła ostentacyjnie niewidoczny paproch z powierzchni swojego mundurka w kolorze fuksji.
- Albo ? - zmarszczył
niebezpiecznie czoło, wstrzymując oddech. Czuł ,że zaraz straci panowanie nad
sobą, mimo że wciąż pozostawali w jego leśno-górskim gabinecie. Miał już dość jej obecności w tym miejscu. Pragnął jak najszybciej pozbyć się jej ze swojego gabinetu, jak również i z życia...
- Albo będzie to koniec
nie tylko badań – zaczęła słodko, ponownie podchodząc bliżej niego– Ale również
wielkiego Profesora Falkowicza – dorzuciła sarkastycznie , ściszając głos.
Korzenny zapach jego perfum otumanił ją do reszty.- A za tobą na dno popłynie
również Twoja Ruda – dodała z furią. Irytował ją niezwykle jasny błysk, który
na te słowa pojawił się w oczach chirurga.
- Zostaw ją w spokoju !
- zagroził wyzbytym z wszelkich emocji głosem– Te sprawy dotyczą jedynie nas –
kontynuował pewnie, marszcząc czoło.
- Jeśli po naszym
ślubie spróbujesz choć na krok zbliżyć się do Wiktorii to gorzko tego
pożałujesz – wyzywająco spojrzała mu w oczy. - Dobrze
wiesz, kim jest mój kochany tatuś – zaczęła zgryźliwie swoim przesłodzonym
głosem- I co może zrobić w tej sprawie – dodała już bardziej poważnym tonem,
wysyłając w kierunku Andrzeja pozornie uroczy uśmieszek.
- Popełniasz błąd –
odparł pozbawionym wyrazu głosem, przenosząc na nią swoje puste spojrzenie.
- Nie, to ty go
popełniłeś i postaram się byś już zawsze o tym pamiętał – szepnęła cicho,
chwytając za srebrną klamkę dębowych drzwi.
- Nie mam wyboru,
prawda ? - rzekł retorycznie, bardziej do siebie ,niż do niej, przygnieciony
wizją własnego losu. Wiktoria miała wrócić z Hiszpanii następnego dnia, nawet
wolał o tym nie myśleć, na jego „szczęście” perspektywa małżeństwa z
niestabilną emocjonalnie blondynką skutecznie zaabsorbowała w tym momencie całą
jego uwagę.
- Tylko nie zapomnij o
pierścionku, kochanie – dorzuciła złośliwie, słysząc jego zrezygnowany ton –
Chcę pokazać tacie ,że mój narzeczony to nie byle kto – dodała na odchodne .
Tymi słowami chciała jeszcze bardziej wyprowadzić go z równowagi. Zatrzasnęła
za sobą drzwi, a on automatycznie przekręcił znajdujący się w zamku kluczyć.
Nerwowo zaczął przechadzać się po gabinecie, analizują niewątpliwie
problematyczną sytuację, w której się znalazł. Zerknął ukradkiem na stojącą na
szafce za nim karafkę z rudawym płynem, prezentem od kolegi po fachu, którego
zastąpił podczas ostatniego wygłaszanego przez niego wykładu w Akademii
Medycznej . Upił spory łyk alkoholu, pocierając pulsujące skronie. Przymknął
oczy, wzdychając ciężko, po czym wybrał numer swojego prawnika. Ku jego
rozpaczy Marek nie potrafił znaleźć żadnego rozwiązania tej sprawy, czym
ściągnął na siebie prawdziwą falę ,chwilowo okiełznanej furii Andrzeja. W akcie
desperacji chirurg przeklął głośno, rzucając swój smartphone z głośnym łoskotem
na podłogę. Dobrze wiedział co mu grozi oraz kim jest wpływowy ojciec Walczyk, który naprawdę mógł szczególnie mocno skomplikować i tak już trudną sytuację Profesora. Zerknął na stojące w rogu pomieszczenia pianino, chcąc grą oderwać
się od niepokojących rozmyślań, lecz mimo woli jego myśli ponownie powędrowały
w stronę Wiki...zacisnął usta w cienką linię, po czym z prawdziwą delikatnością
godną najsprawniejszej dłoni chirurga wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej
czarnej marynarki niewielkie, granatowe
pudełeczko, którego zawartość znał aż zanadto dobrze, a z którym od rozmowy z
panem Januszem nie rozstawał się ani na krok, wyczekując odpowiedniej chwili.
Wczoraj wreszcie podjął tą decyzję...lecz los po raz kolejny z niego zakpił,
okrutnie niszcząc plany Profesora. Andrzej spędził bezsenną noc w swoim
gabinecie, wreszcie podejmując
najbardziej słuszną ,jak wówczas sądził, decyzję, która mimo że
przyprawiała go o dziwny ucisk w okolicach serca ,wydawała mu się najbardziej
odpowiednia. Nie potrafił zrezygnować z dorobku swego życia, nawet dla niej…
Popełni wtedy, jak już wkrótce miało się okazać, największy błąd swego życia,
który okupił kosztem nie tylko własnego szczęścia, ale również dwojga
najbliższych mu osób.
*-*
Profesor westchnął
ciężko, z ogromnym trudem przychodziła mu ta konfrontacja z przeszłością.
Natarczywe obrazy wciąż pojawiały mu się przed oczami, nie pozwalając
zmęczonemu mężczyźnie na choćby odrobinę wytchnienia. Chłodny wiatr przyjemnie
koił jego umysł, lecz nie przynosił on wyczekiwanej ulgi. Falkowicz po chwili
zdecydował się jednak na powrót do środka swojej sypialni. Pospiesznie zaczął
przeszukiwać stojący obok ogromnego łóżka , biały, podwieszany stolik nocny w
stylo art deco. Po kilku minutach natarczywych poszukiwań w jednej z dwóch szuflad
znalazł wreszcie tak wyczekiwany przez siebie przedmiot. Małe, ciemno-granatowe
pudełeczko zdawało się wciąż znajdować na swoim miejscu, mimo że warstwa kurzu
okryła materiał opakowania, zawartość, mimo upływu lat w najmniejszym stopniu
nie uległa wpływowi czasu, tak jak uczucie ,które żywił względem kobiety,
której zamierzał ofiarować ten jubilerski majstersztyk. Falkowicz uśmiechnął
się jednym kącikiem ust na ten widok. Zawartość aksamitnego pudełeczka wciąż
zdawała się czekać na wybraną przed laty, prawowitą właścicielkę. Chirurg
ostrożnie przyjrzał się znajdującemu się w środku, niezwykle oryginalnemu,
złotemu pierścionkowi, po czym ostrożnie odłożył pudełeczko na miejsce, drapiąc
się po porośniętym jednodniowym zarostem policzku. Jego myśli ponownie powędrowały
w tak dobrze sobie znanym kierunku, jakim była Wiki. Ostatnia noc, którą
spędził z Rudowłosą, tuż po ślubie z Walczyk ciągle napawała go goryczą. Tak
bardzo żałował swojego zachowania...swojej bezmyślności i tego jak mocno skrzywdził Wiktorię. Na pewno
tak niechciane przez niego rozstanie nie przebiegło po myśli chirurga, ale nie
sądził wówczas ,że będzie w stanie jeszcze dotkliwiej zranić Rudowłosą i to
zaledwie tydzień po tym ,,jak swoimi pozbawionymi emocji słowami, z kamienną
twarzą ,zakomunikował jej, że żeni się z Kingą, a to oznacza definitywny koniec
ich związku.
*-*
- Wiki, nie poznaję Cię
– rzekł ze szczerą troską Falkowicz, z trudem odprowadzając podchmieloną
Consalidę pod drzwi hotelu rezydentów.
Gdy tylko usłyszał jej niecodziennie wysoki głos w słuchawce swojego telefonu, wiedział, że nie oznacza to niczego
dobrego. Wymigał się od wieczoru spędzonego w towarzystwie znienawidzonej żony
pod pretekstem niespodziewanej operacji, po czym podjechał pod adres klubu,
który z trudem przekazała mu wówczas kompletnie pijana Rudowłosa. Gdy tylko
zobaczył szalejącą na parkiecie Rudą, krew , w każdym , nawet najmniejszym
naczyniu krwionośnym Profesora zagotowała się. Nie mógł uwierzyć, że zwykle
opanowana Wiktoria zachowuje się tak pod wpływem alkoholu ? Wniosek mógł być
tylko jeden...Rudowłosa z pewnością nie odreagowuje jedynie kiepskiego dnia w
pracy, tym bardziej, że od pamiętnej rozmowy między nimi wzięła urlop na
żądanie. Dobrze wiedział, co to oznacza i z minuty na minutę czuł coraz
bardziej dojmujące poczucie winy. Zamierzał jedynie bezpiecznie odwieźć ją do
domu, ale Ruda zapewne wbrew sobie nie ułatwiała mu tego zadania. Jego obecność
niespodziewanie utemperowała jej dyskotekowy humor, gdyż podczas jazdy
samochodem Wiki stała się dziwnie milcząca.
- Wiktoria, powiedz mi,
dlaczego to zrobiłaś? - zapytał cicho, nieomal wnosząc ją do środka domu, gdyż
wysokie obcasy, które miała na nogach nie pomagały jej w koordynacji ruchowej, ledwie była w stanie przejść w nich kilka króków. Na
szczęście dla Profesora w piątkowy wieczór hotel rezydentów okazał się w pełni opustoszały,
więc mógł swobodnie wejść do środka, nie obawiając się komentarzy Zapały jak i
pełnych wyrzutu spojrzeń brata. Adam nie najlepiej zareagował na wieść o jego
ślubie z laborantką, gdyż jako przyjaciel Wiki już od jakiegoś czasu domyślał
się, że coś łączy Consalidę z Profesorem.
- Próbuję o Tobie
zapomnieć, Andrzej – odparła zupełnie szczerze, z nienaturalnym uśmiechem mocno
się w niego wtulając. Falkowicz z trudem
przełknął ślinę, czule głaszcząc Rudowłosą po plecach. Nie odważył się odpowiedzieć
na jej słowa. Stali tak po środku holu nie mogąc przerwać uścisku.
- I wiesz...nie udało
mi się - kontynuowała zupełnie otwarcie, pod wpływem alkoholu ,który redukował
jej instynkt zachowawczy do minimum, po czym podeszła do kanapy, stojącej
pośrodku niewielkiego salonu hotelu rezydentów i wygodnie się na niej ułożyła,
podciągając kolana do góry. - Nie cierpię tych butów – stwierdziła szczerze,
próbując ściągnąć z obolałych stóp czerwone szpilki, które idealnie współgrały
z krótką, małą czarną, którą Rudowłosa miała na sobie. Wyglądała dzisiaj
niezwykle pociągająco i niesamowicie zdenerwował Falkowicza fakt, że nie tylko on
miał okazję zauważyć to tego wieczoru.
- To dlaczego je
założyłaś ? - zapytał z dezaprobatą, pomagając jej ściągnąć obuwie. Przewrócił
teatralnie oczami, widząc nieporadne działania Wiki.
- Agata twierdziła, że
powinnam dzisiaj wyglądać zjawiskowo – westchnęła z rezygnacją Ruda,
odgarniając z twarzy kosmyki miedzianych, podkręconych lokówką włosów, które
rzeczywiście dodawały jej niepowtarzalnego, wręcz dziewczęcego uroku. - Nie mam
pojęcia, w czym ten nowy image ma mi pomóc, kiedy widzę Ciebie w towarzystwie świeżo poślubionej małżonki ...– kontynuowała swój
słowotok, nie zważając na słowa – ale chyba mówiła coś o podświadomej zazdrości – dokończyła, unosząc
wymownie brwi. Profesor spochmurniał na jej słowa, marszcząc nieprzyjemnie brwi.
- Podziękuję kiedyś
pani Agacie za te rady – dodał z przekąsem, rzeczywiście kiedy zobaczył
Wiktorię w tłumie tańczących klubowiczów
ciśnienie jego krwi wzrosło do niebotycznych wartości.
- Powiedz mi Andrzej,
dlaczego po Ciebie zadzwoniłam ?- zapytała po chwili ciszy, kiedy powoli
zaczęła już trzeźwieć. Potarła ręką pulsujące z bólu skronie, nachylając się nad
puszystym dywanem. Jej zdrowy rozsądek wreszcie powrócił z kilkugodzinnej dyskotekowej podróży, docierając boleśnie do świadomości Wiki. Profesor wciąż uważnie jej się przyglądał.
- Chyba dlatego, że
chciałaś wrócić do domu – odparł pozornie obojętnym tonem Falkowicz, chodź jej pytanie
widocznie wyprowadziło zwykle opanowanego chirurga z równowagi.
- Właśnie do domu...-
szepnęła cicho Ruda, zakładając włosy za ucho. Dobrze wiedział, że wypowiadając te
słowa wcale nie miała na myśli hotelu rezydentów. - Wydawało mi się, że tu jest
mój dom – podeszła do niego chwiejnym krokiem, nakreślając na jego torsie kółko
w okolicach serca, po czym przeniosła swoje roziskrzone spojrzenie na jego
poważną twarz.- Byłam naiwna… jak dziesiątki przede mną – powiedziała
obojętnie, bardzo ostrożnie kierując się w stronę schodów prowadzących na górę,
Andrzej zacisnął szczękę, z trudem wdychając powietrze do płuc. Podtrzymał jej
ramię.
- Nie Wiki – zaprzeczył
stanowczo, jego stalowe oczy rozświetlił jasny blask – Ty nie byłaś jak one...-
kontynuował pewnie, wyczuwając dziwny ucisk w gardle - byłaś...jesteś jedyna – wyznał wreszcie , skupiając na
sobie jej wzrok. Nareszcie odważył się jej to powiedzieć, lecz czy nie było już
na to za późno ?
- Ale nie wystarczająco
ważna...-zaczęła zdumiona własną szczerością, alkohol wciąż krążył w jej
żyłach, mimo że słowa Profesora wyraźnie ją otrzeźwiły. Dalej, stopień, po
stopniu zbliżała się do drzwi swojego pokoju. Falkowiczowi wydawało się, że to
chyba jedyna szansa od losu by w końcu powiedzieć Wiktorii, co naprawdę do niej
czuje. Być może nie była to odpowiednia chwila, ale czy mógł jeszcze liczyć na
inną ? Wiedział dobrze, że nie...i że być może ostatni raz tak szczerze może
porozmawiać z Rudowłosą. Pozostałości wypitego przez nią alkoholu, a co za tym
idzie niezmącona szczerość i spontaniczność Rudej, a także brak hamulców dawały
mu tą ostatnią szansę. Wiedział, że w innym wypadku zapewne nie chciałaby go nawet widzieć, nie mówiąc już o słuchaniu wyjaśnień czy tak nieodpowiednich w tej sytuacji wyznań.
- Kocham Cię – po
miesiącach oczekiwań wreszcie usłyszała dwa tak ważne dla niej słowa i to w
najmniej odpowiednim momencie. Nie ułatwiał jej zerwania oraz sytuacji ,do
której doprowadził...sama też nie potrafiła sobie pomóc. Elektryzującym
wzrokiem patrzyła w jego prawdziwie szczere oczy, które nie wiedzieć czemu
wciąż przyprawiały ją o zawrót głowy.- Nie chciałem Cię skrzywdzić – przyznał
pozbawionym wyrazu głosem,kiedy znaleźli się tuż pod drzwiami prowadzącymi do
jej pokoju. Delikatnie przejechał dłonią po jej ramieniu, lecz cofnął ją
momentalnie. Teraz miał żonę, miał zobowiązania, poza tym, nie chciał jeszcze
bardziej skrzywdzić Rudowłosej. Czuł, że jak najszybciej powinien opuścić hotel
rezydentów, jednak stojąc zaledwie dwa kroki od niej , nie był w stanie tego
uczynić.
-Nie chcę Twoich
tłumaczeń – przyznała otwarcie, niespodziewanie wplatając dłonie w jego gęste
włosy , spojrzał w jej szmaragdowe tęczówki, z trudem doszukując się w nich
błysku nietrzeźwości, była szczera i poważna– Chcę Ciebie- szepnęła z nutą żalu
w głosie, przytulając się do niego. Ostrożnie otworzyła drzwi do swojego
pokoju, niedbale rzucając buty na fioletowy dywan.
- Teraz wszystko się
zmieni – odparł ledwie słyszalnie, rozglądając się po jasno-beżowym, niewielkim
pokoju Rudowłosej. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że pierwszy raz ma okazję być w jej sypialni. Ukrywając swój związek musieli musieli zdecydować się na wiele kompromisów.
- Wiem, Andrzej
-westchnęła ciężko, stojąc tuż obok
niego. Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w napięciu, nie mogąc
odwrócić wzroku. Podświadomie czuli, że będzie to ich ostatnia rozmowa, że nie
będą w stanie dłużej razem pracować, na co zresztą Kinga na pewno by nie
pozwoliła. Wiktoria pozbyła się tych złudzeń już kilka dni temu. Mimo braku pełnej świadomości i kontroli nad swoimi czynami, wiedziała ,że prawdopodobnie to jej ostatnie spotkanie twarzą w twarz z Profesorem. Zaledwie dwa dni wcześniej podjęła nieuchronną decyzję o rzuceniu pracy w Leśnej Górze, miała świadomość, że nie byłaby w stanie już dłużej pracować z nim w jednym szpitalu, żyć w tym samym środowisku, udając przy tym ,że nic nigdy ich nie łączyło, że nic się nie stało...Poza tym z tym miejscem wiązało się zbyt wiele wspomnień. Musiała wreszcie zrobić coś ze swoim życiem, zbudować je od nowa z dala od tego miejsca, czuła się tutaj jak by ciągle stała w miejscu. Teraz wiedziała, że chce się rozwijać, że potrzebuje wyzwań...pozbyła się wątpliwości i to po części dzięki Andrzejowi zyskała tą odwagę, dlatego wysłała tego dnia podanie o staż do jednego z najlepszych londyńskich szpitali. Zupełnie nowy start, nowe życie...tego najbardziej potrzebowała. Odcięcia się od przeszłości, wymazania z pamięci jego osoby.
- Powinienem już iść –
przyznał z rezygnacją Falkowicz, nieśmiało wysilając się na nieznaczny uśmiech. Czuł się intruzem w tym miejscu, w życiu Wiki. Sam skazał się na tą rolę i musiał zacząć próbować się z nią pogodzić. Dla dobra niej i siebie. Kinga jasno nakreśliła mu warunki ultimatum. Nie chciał ranić Wiktorii, a tym bardziej nie chciał jej narażać na działania bezwzględnej laborantki. Już wystarczająco skomplikował jej życie.
- Tak. Powinieneś...-
zaczęła spokojnym głosem , kiwnął głową w geście aprobaty. Mimo wszystko cień zawodu pojawił się na jego twarzy, lecz tak naprawdę Ruda nie skończyła swojej wypowiedzi.
- Jesteś już u siebie,
więc moja rola na dziś się skończyła – wzruszył ramionami, przysłaniając swoją
zrezygnowaną twarz maską uprzejmości.
-
Owszem...powinieneś...- kontynuowała niewzruszona jego wypowiedzią Rudowłosa-
...zostać – zaskoczyła tymi słowami nie tylko jego, ale i siebie.
- Wiki...przecież
wiesz...- zaczął chłodnym tonem, z trudem odrywając od niej wzrok. Wyglądała
naprawdę przepięknie, a jej oczy działały na niego jak magnes. Z trudem przełknął ślinę, próbując przestać na nią patrzeć.Jednak
postanowił zachować resztki przyzwoitości i nie dać się ponieść uczuciom. Zbyt
mocno ją zranił i nie chciał uczynić tego ponownie. W najmniejszym stopniu na
to nie zasługiwała. Nie chciał wykorzystywać sytuacji, już wystarczająco czuł się winny. Ostatnie czego pragnął, to to by sądziła, że była dla niego jedynie nic nieznaczącą przygodą. Kochał ją, ale również szanował.
- Jesteś mi winny
pocałunek na dobranoc, profesorze – udawała, że nie słyszy jego słów. Wciąż nie
ściągając dłoni z jego szyi. Stała niebezpiecznie blisko chirurga, nachylając się tak ,że ich usta dzieliły zaledwie milimetry. Falkowicz spojrzał na nią pociemniałym wzrokiem, widocznie zaskoczony.
- No dobrze –
uśmiechnął się rozbawiony rumieńcem, który pojawił się na jej policzku , po
czym musnął ustami czoło rudowłosej lekarki, która w zamian czule pocałowała go
w usta, delikatnie przygryzając jego
dolną wargę.
- Nie powiedziałam, że
tylko jeden...- dodała między kolejnymi pocałunkami, Profesor nie potrafił
dłużej opierać się Rudzielcowi. Chłonął każdy centymetr jej skóry, jej dotyk i
smak, przyprawiając tym Rudą o przyjemny dreszcz podniecenia. Przestał to wszystko analizować, teraz nic się dla niego nie liczyło, a zdrowy rozsądek Andrzeja wyjątkowo odpłynął w chwilowe zapomnienie.Przy niej zapominał o całym świecie. Liczyła się tylko ona, Wiktoria i jej oszałamiająca go bliskość.
- Wiki, nie chcę żebyś
już całkowicie mnie znienawidziła – szepnął swoim niskim głosem, sprawnie
rozpinając dłońmi zamek od jej sukienki, podziwiając jej szczupłą sylwetkę. Chciał wreszcie pozbyć się wątpliwości
i ponieść się jej hipnotyzującej i elektryzującej obecności. Działała na niego
jak narkotyk jak i z wzajemnością. Nie potrafił, nie chciał oderwać od niej
swojego pociemniałego z pożądania wzroku. Chwila zapomnienia i wzajemnej
bliskości ,wbrew swemu rozsądkowi , tego właśnie oboje potrzebowali
najbardziej. Potrzebowali siebie nawzajem.
- Naprawdę bym chciała –
mruknęła mu do ucha, zrywając jednym ruchem ręki cały rządek guzików u jego
błękitnej koszuli.- Ale nie potrafię ...- dodała z trudem, czując jego gorące
usta na swojej szyi. Zdrowy rozsądek Rudowłosej również odpłynął momentalnie. Teraz
liczyli się tylko oni i nic więcej.- Chcę ten ostatni raz...- zaczęła cicho,
czując ,że wreszcie znaleźli się na materacu jej łóżka.
- Pożegnać się z Tobą –
nieoczekiwanie trafnie zakończył jej zdanie, pomagając Rudej pozbyć się
bielizny. Przyciągnął ją bliżej siebie, zatrzymując swój wzrok na jej płaskim
brzuchu, po czym zaczął składać na nim delikatne pocałunki. Pragnął jej każdą
komórką swojego ciała.- Jesteś pewna ? - spojrzał na nią przeciągle, przenosząc
swój wzrok na jej poszerzone z pożądania źrenice.
- Pragnę tylko Ciebie –
szepnęła mu do ucha, po czym zaczęła błądzić dłońmi po jego torsie, próbując
zapamiętać dotyk jego ciepłej skóry na swojej dłoni.
- Skoro dana jest nam
jeszcze tylko ta jedna noc – mruknął jej do ucha,
ponownie namiętnie ją całując. Chcieli choć na te kilka godzin zapomnieć o
wydarzeniach sprzed ostatnich trzech tygodni, które rozdzieliły ich
nieodwracalnie. Zatracili się w sobie, nie zwracając uwagi na własne wyrzuty
sumienia i wątpliwości. Chłonęli siebie nawzajem, tak jakby próbując już na
zawsze zapamiętać te ostatnie wspólne chwile. Oboje wiedzieli, że to
definitywny koniec ich związku, a jedynie
mało znaczący, łabędzi śpiew ich uczucia. Sądzili ,że ta noc zakończyła już na
zawsze wspólny rozdział w ich życiu, nie mogli mieć pojęcia jak bardzo się
mylili, gdyż koniec ich związku okazał się początkiem zupełnie nowej części ich już na zawsze, nieodwracalnie połączonej historii. Ta noc miała okazać się nie pozbawiona konsekwencji, gdyż stała się ona również początkiem całkiem nowego życia, o czym Wiktoria miała już wkrótce się przekonać, dokładnie dziewięć miesięcy później witając na świecie swój najcenniejszy dar od losu.
*-*
Głośny dźwięk
tłuczonego szkła wreszcie skutecznie wyrwał Profesora z rozmyślań, trzeźwiąc
momentalnie jego zmysły. Zerwał się gwałtownie z łóżka, pospiesznie kierując
się do pokoju malca. Nadchodzący dzień miał dopiero przysporzyć mu
niespodzianek, uśmiechnął się na samą myśl o nich, kiedy tylko napotkał na
zaspane, ciemnoszare oczy synka.