poniedziałek, 10 września 2018

XLII



Cześć !

Przyznam, że trochę poniosła mnie wena, co niestety zaowocowało niewielkim problemem, gdyż z pierwotnej części powstały dwie zupełnie odrębne. Pierwsza, którą dzisiaj publikuję jest niestety tą nudniejszą, gdyż skupia się głównie na Ricardo Consalidzie i jego relacjach z Wiktorią. Dodam jeszcze, że jest to ostatnia planowana "retrospekcja", ponieważ następne rozdziały zdecydowanie będą skoncentrowane na przyszłości.:P Warto jednak przebrnąć przez ten przydługawy rozdział, bo według mnie tłumaczy choć  w nikłym stopniu skomplikowaną sytuację Wiki. Stosunek Hiszpana do córki i fakt, że przez sześć lat unikał kontaktu z nią i swoim wnukiem w żadnej mierze nie jest kwestią przypadku. Żałoba, ból po śmieri ukochanej osoby, zawód i trudne relacje z kategorii "ojciec-córka"  bez wątpienia są tematem tej części. W następnej natomiast dojdzie do konfrontacji Falkowicza z niedoszłym teściem, dlatego lepiej poznać stosunek Ricardo do Profesora. Poza tym ambasador już "na stałe" zagości w życiu całej trójki, właśnie z tego powodu postanowiłam nieco przybliżyć jego postać... rozterki oraz niezaprzeczalne błędy Hiszpana.
Także w tym tygodniu next (niedziela) , który już będzie stricte o perypetiach Profesora, Rudowłosej oraz ich synka :D. Mam nadzieję, że nim wynagrodzę Wam tą nudnawą (dzisiejszą) oraz pozbawioną polotu część :(. Jednak był to zabieg konieczny...

Dziękuję Wam za miłe komentarze oraz cierpliwość do mnie ! 💜

Pozdrawiam serdecznie! :D ( W szczególności Kasię i Aleksandrę K. oraz innych, którzy znaleźli czas na dłuższy komentarz - to ogromna motywacja )

Zachęcam do podtrzymania klimatu przy muzyce :

https://youtu.be/8tbP3f3i03E Frank Sinatra 'Killing me softly'
https://youtu.be/-2U0Ivkn2Ds A Great Big World, Christina Aguilera 'Say Something'
https://youtu.be/wwCykGDEp7M Christina Aguilera 'Hurt'
https://youtu.be/GsPq9mzFNGY James Bay 'Let It Go'
https://youtu.be/2IFF9yu5i3k James Blunt 'Carry You Home'
https://youtu.be/QK-Z1K67uaA Sting 'Shape of My Heart '
https://youtu.be/JxPj3GAYYZ0 Eric Clapton 'Tears In Heaven'




Starszy, odziany w idealnie dopasowany, granatowy garnitur  pasażer pierwszej klasy, który oczywiście rzecz biorąc zajmował miejsce tuż przy okrągłym oknie luksusowego Boeinga , przeczesał swoją ogorzałą od południowego słońca dłonią grzywę już niemal zupełnie siwych włosów, przenosząc niezwykle poruszone spojrzenie swych szmaragdowych oczu znad zapierającego  dech w piersiach widoku oceanu na trzymaną w ręku, niewielką fotografię. Malujący się na jego opalonej, nie pozbawionej zmarszczek twarzy głęboki wyraz strapienia widocznie zwracał na siebie uwagę sympatycznej, acz ciekawskiej stewardessy, która słysząc kolejne, głośne westchnienie mężczyzny nie powstrzymała się przed naturalnym pytaniem związanym ze stanem pogrążonego w smutku Hiszpana.
- Czy mogę w czymś Panu pomóc ?- zapytała automatycznie, zgodnie ze znanymi sobie procedurami pracy. Obserwowała już od dłuższego czasu staruszka i prawdę mówiąc nie była pewna czy grymas na jego twarzy związany jest jedynie z emocjami, czy może z poważnymi, zdrowotnymi problemami . Nie zamierzała pozostawać dłużej obojętna na to nietypowe zachowanie mężczyzny.
- Słucham ? – pogrążony w myślach Consalida nie był w stanie usłyszeć jej pytania. Jednak ton głosu młodej kobiety skierowany w stronę jego osoby wyraźnie go otrzeźwił. – Przepraszam, zamyśliłem się-  przyznał szczerze, wreszcie odwracając swój wzrok od trzymanego w ręku zdjęcia. W jego umyśle krążyła tylko jedna, jedyna myśl….myśl o Wiki.
- Dobrze się Pan czuje ?- kontynuowała wyraźnie zaniepokojona blondynka, mimo wątpliwości nieustający uśmiech nadal gościł na jej obliczu. Wolała mieć pewność co do stanu zdrowia pasażera, poza tym należało to do jej obowiązków.
- Tak, dziękuję- odparł uprzejmym, pewnym głosem dyplomata, wysilając się na zagadkowy uśmiech. Jego przepełnione nostalgią spojrzenie ponownie powędrowało w kierunku rodzinnej fotografii, którą zaledwie kilka dni temu dostał od swego dobrego przyjaciela, Jose. Argentyńczyk był dla niego ogromnym wsparciem przez ostatnie lata. Wielokrotnie próbował namówić zatwardziałego w swej postawie ambasadora do wznowienia kontaktu z córką, dbał o to by Consalida już zupełnie nie pogrążył się w żalu po starcie ukochanej żony, a także w dużej mierze to dzięki niemu uparty Hiszpan zdecydował się na ryzykowną terapię medyczną w walce z nowotworem. Prezent od del Rio również okazał się dowodem prawdziwej przyjaźni i wiary w nawrócenie się Ricardo na właściwą ścieżkę. Pokaźny plik pożółkłych już listów i zdjęć przez ostatnie sześć lat adresowanych do nieustępliwego, stanowczego i upartego Consalidy znalazł swoje bezpieczne schronienie w domu Argentyńczyka, który nie chciał dopuścić do tego by przyjaciel dłużej odtrącał od siebie bliskich, by dobrowolnie rezygnował z własnego, rodzinnego szczęścia. Ricardo teraz naprawdę doceniał ten gest… Ostanie dwa dni przed wyjazdem spędził zamknięty w prywatnej części ambasady czytając wysłane lata temu listy od Wiktorii, a także przeglądając często dołączane do nich fotografie. Łzy wzruszenia niejednokrotnie wypełniły niegdyś surowe i wyzbyte wszelkich uczuć, intensywnie zielone oczy mężczyzny, który wciąż nie mógł uwierzyć jakim ślepcem był przez ostatnie lata. Pogrążył się w żalu i rozpaczy, zupełnie  zapominając o losie dwóch najbliższych jego sercu osób, które powinien wspierać w trudnych chwilach, którym powinien pomagać w rozwiązywaniu coraz nowych problemów zsyłanym na ich drogę przez kapryśny los. Consalida naprawdę nie był w stanie pojąć swoich wcześniejszych decyzji. Nie potrafił zrozumieć samego siebie. Życiowe błędy, które popełnił i w których trwał przez lata były dla niego teraz już zupełnie klarowne. Jednak nie był w stanie na tym etapie swojego życia przeniknąć umysłem powodów swoich druzgocących w skutkach postanowień. Bez wątpienie czuł wówczas niekończący się żal, ból po stracie ukochanej osoby , a także gorycz zawodu i rozczarowanie okrutnym losem…jednak to nie dawało mu nigdy prawa do tego by odtrącać od siebie córkę. Ciężka choroba żony odcisnęła nieodwracalne piętno w sercu upartego, zdeterminowanego i zawsze stawiającego na swoim  Hiszpana. Bezsilność w walce z miażdżycą i świadomość tego, że Wanda z dnia na dzień traci nie tylko pamięć i zmysły, ale także siły do walki o życie sprawiły, że dyplomata bardzo zmienił swoje nastawienie do otaczających go bliskich. W momencie, w którym Ricardo zmierzył się z druzgocącą rzeczywistością i dopuścił do swojego udręczonego umysłu wieść o śmierci ukochanej żony jego poukładany świat nieodwracalnie legł w gruzach. Dojmujący ból nie dawał mu wytchnienia, a tęsknota za radosnym uśmiechem Wandy rozrywała mu serce. Nie był gotowy na jej stratę, nawet w najczarniejszych scenariuszach nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Jej odejście było dla niego ogromnym ciosem, po którym już nie potrafił się podnieść, nie potrafił znów być sobą. Dyplomata wprost nie wyobrażał sobie żyć i dalej funkcjonować w świecie pozbawionym jego żony, z którą spędził najszczęśliwsze trzydzieści lat swego życia. Consalida utonął w wirze żałoby i minionych, szczęśliwych wspomnień, zapominając o otaczającej go rzeczywistości, o Wiktorii, która szczególnie w tym momencie swojego życia najbardziej potrzebowała wsparcia ze strony ojca. Hiszpan po prostu nie potrafił znieść obecności córki, której widok nieustannie przypominał mu Wandę i sielankowe, rodzinne chwile, które wspólnie spędzili w jego ojczyźnie. Ricardo odciął się od przeszłości, chciał wymazać z niej każdy, najdrobniejszy ślad dawnego życia. Consalida nie potrafił zrozumieć, że nie tylko on cierpiał z powodu śmierci Wandy, nie pojmował tego, że  Wiktoria również jest załamana po stracie matki i najzwyczajniej go potrzebuje. W chwili obecnej Hiszpan doskonale zdawał sobie sprawę, że zawiódł nie tylko jako ojciec, ale również jako dziadek… Był skończonym egoistą i ślepcem. Swoimi ostrymi, pochopnymi słowami skrzywdził nie tyko Wiki, ale także dobrowolnie zrezygnował z kontaktu z własnym, wówczas jeszcze nienarodzonym wnukiem. Mężczyzna bezsprzecznie dał się ponieść rozgoryczeniu, wybuchowemu temperamentowi i silnym emocjom. To jego własna duma oraz wówczas świeży i niegasnący  ból po utracie Wandy spowodowały, że kompletnie stracił kontrolę nad sobą. Nie było już przy nim żony, która mogłaby ukrócić jego wybuch najczystszej złości i złagodzić cierpkie słowa. Obecnie Ricardo niczego w swoim życiu nie żałował tak jak rozmowy sprzed ponad sześciu lat, którą odbył z Wiktorią tuż po pogrzebie jej matki. Nie był w stanie zapomnieć widoku roztrzęsionej, pokrytej perlistymi łzami twarzy jedynej córki, który wówczas nie wywarł na jego pogrążonym w złości sercu żadnego wrażenia…
- To pana wnuczek ?- ciepłe słowa stewardessy momentalnie wyrwały mężczyznę z zadumy. Blondynka zerknęła ukradkiem na intrygującą ją fotografię, którą starszy jegomość mocno ściskał w swojej silnej dłoni. Zdjęcie przedstawiało małego, brązowowłosego chłopca o dużych, przenikliwych, ciemnoszarych oczach, który przytulał się radośnie do stojącej tuż obok niego, młodej, rudowłosej kobiety o zniewalającym, szmaragdowym spojrzeniu. Pracownica argentyńskich linii lotniczych była wystarczająco spostrzegawcza by domyślić się, że uwieczniona na obrazie kobieta to niewątpliwie córka pasażera, z którą ten dzielił identyczny odcień koloru tęczówek.
- Tak- odparł ciepło ambasador z dosłyszalną nutką dumy w głosie. Wciąż nie potrafił pozbyć się ze swojego udręczonego umysłu bolesnych, ale również przyprawiających go o poczucie wstydu wspomnień z przeszłości. Tak bardzo żałował swojego postępowania. Nie mógł uwierzyć w to, że był aż tak zgorzkniały i nieczuły na prośby Wiki, która nieustannie mimo pogardy i odrzucenia z jego strony, dalej pragnęła przywrócić między nimi naturalne, rodzinne stosunki. Jednak to on za każdym razem odrzucał wyciągniętą na zgodę dłoń, dobrowolnie pozbawiając się szczęścia.
- Uroczy chłopiec- przyznała zupełnie szczerze blondynka, mimowolnie posyłając pasażerowi delikatny uśmiech. Podświadomie czuła, że przygnębiony mężczyzna potrzebuje zwyczajnej rozmowy, odrobiny serdeczności.
- Ma to zdecydowanie po swojej mamie- stwierdził z przekonaniem dyplomata, uśmiechając się szeroko w stronę rozmówczyni. Jasny błysk rozświetlił jego intensywnie zielone oczy, kiedy tęsknie przejechał dłonią po powierzchni fotografii. – Właśnie lecę do Londynu by wreszcie móc zobaczyć go na własne oczy- szczere słowa same wydostawały się z jego ust, lecz on nie potrafił już nad nimi panować.
-Pewnie nie może się Pan już doczekać – zauważyła słusznie stewardessa, zerkając ukradkiem na wzywającego ją ruchem dłoni ,innego pasażera- W takim razie życzę Panu powodzenia – powiedziała ciepłym tonem młoda kobieta, pierwszy raz uśmiechając się do starszego pana niewymuszenie. Prawda, a zarazem dojmujący smutek płynący z jego oblicza poruszyły strunę wrażliwości w jej sercu.
-Dziękuję- szepnął już do siebie Consalida, czując jednocześnie nieprzyjemny, chłodny  ucisk w klatce piersiowej. Po raz kolejny przeniósł swój wzrok w stronę niewielkiego okna. Widok błękitnych obłoków obserwowanych z pokładu samolotu niespodziewanie dodał mu otuchy, a także nieoczekiwanie przywrócił w jego pamięci natrętne, minione  obrazy jednego z najbardziej bolesnych i najtragiczniejszych dni jego życia. Fala bezwzględnych wspomnień po raz kolejny osłoniła jego umysł czarnym, posępnym płaszczem, napełniając serce Hiszpana nie tyle poczuciem  straty, co żalu i wstrętu do samego siebie, do swoich pochopnych słów i radykalnych poczynań.

***
Dwunasty marca. Czwartek. Dla wielu zwyczajny, kolejny, szary dzień 2014 roku  nieróżniący się od poprzednich siedemdziesięciu zupełnie niczym. Rutynowa pogoń za sukcesem, życie na wysokich obrotach, zmaganie się z problemami codzienności …radość, śmiech czy drobne rozczarowanie. Dla pana Consalidy dzień ten miał jednak zupełnie inny wydźwięk. Dla Hiszpana był on bowiem nie tylko synonimem  końca najszczęśliwszego okresu jego życia, ale także początkiem diametralnych zmian w jego sercu, które miały dokonać się w przeciągu tych nadchodzących dwudziestu czterech godzin. W chwili, gdy tego pamiętnego ranka lekarz pogotowia ratunkowego, po ponad czterdziestu minutach walki o życie Wandy,  stanowczym głosem oznajmił dokładną godzinę zgonu jego ukochanej żony, świat Ricardo momentalnie legł w gruzach. On już nie słyszał dalszych słów medyka. Obraz przed jego oczami zaczął dziwnie wirować, a krew w jego żyłach zaczęła krążyć z zawrotną prędkością. Ta tragiczna wiadomość nie mogła dotrzeć tak swobodnie do  jego świadomości. Początkowemu niedowierzanie ustąpiło, gdy dyplomata przedarł się przez powstrzymujących go ratowników, po czym delikatnie ujął swoją drżącą z emocji ręką bezwładną dłoń Wandy. Lodowata powierzchnia jej miękkiej skóry oraz pozbawiona grymasu bólu, blada, spokojna twarz były dla niego niczym cios prosto w serce. Ricardo już nie pamiętał, kiedy ostatnio miał okazję patrzeć na oblicze żony pozbawione tego charakterystycznego piętna cierpienia, które niosła za sobą jej choroba. Śmierć przywróciła jej pięknej twarzy wyraz ulgi i harmonii. Gdy tylko ta myśl dotarła do jego umysłu, uczucie bezmiernej pustki momentalnie wypełniło ciało i duszę Hiszpana .Nic nie miało już dla niego znaczenia. Granica pomiędzy dniem, a nocą, snem, a jawą na kilkadziesiąt nadchodzących godzin zupełnie zatarła się w jego umyśle. Wydawało mu się, że w chwili, kiedy jej serce przestało bić, czas w otaczającej go rzeczywistości również zatrzymał się w miejscu. Strzępki obrazów i rozmów prowadzonych przez niego w przeciągu następnych kilku dni zlały się w jego świadomości w jeden bezbarwny, nic nieznaczący ciąg wydarzeń. Początkowo wydawało mu się, że to kolejny nieprzyzwoicie długi, nocny koszmar, z którego prędzej czy później się obudzi. Jednak z biegiem nadchodzących godzin i coraz częstszych telefonów z kondolencjami do umysłu dyplomaty dotarło, że odejście  żony nie było okrutnym żartem jego wyobraźni, ale niepodważalnym, rzeczywistym faktem. Mimo że Consalida od kilku miesięcy był świadomy stanu zdrowia ukochanej małżonki wciąż miał nadzieję na poprawę i nie dopuszczał do siebie możliwości porażki w walce o życie Wandy. On nie uznawał kompromisów, nie poddawał się nawet na moment. W pewien sposób wierzył, że swoją determinacją uda mu się zatrzymać żonę przy sobie. Desperacko chwytał się każdej formy leczenia. Ciągłe konsultacje w najlepszych madryckich szpitalach, prywatne wizyty i telefony do najznakomitszych specjalistów, którzy jednogłośnie powtarzali nieustępliwie tą samą, druzgocącą diagnozę nie robiły na nim większego wrażenia. On wciąż wierzył, że należy próbować, szukać wyjścia z tej sytuacji. W chwili gdy Wanda kilka miesięcy wcześniej wyznała mu, że od dłuższego czasu bierze eksperymentalny lek, mimo początkowych wątpliwości nie sprzeciwił się jej decyzji. Sam również zauważył poprawę jej samopoczucia i coraz częstsze oraz dłuższe powroty pełnej świadomości żony. Wiktoria ,podczas wizyty w rodzinnym domu, utwierdziła go w przekonaniu, że  eksperymentalna terapia może naprawdę pomóc jej mamie. Ricardo wierzył, że gdyby stan Wandy rzeczywiście był aż tak poważny córka nie dawałaby mu złudnych nadziei ,tylko wyznałaby prawdę. Mimo ciągłych utarczek z Wiki i jawnych problemach w relacji z upartą córką, Hiszpan ufał jej intuicji i talentowi. Nie przyznawał tego, ale to właśnie najbardziej liczył się z jej opinią w sprawie choroby żony, wiedział, że Wiktoria jest naprawdę świetnym lekarzem. Skoro zaś Rudowłosa nie widziała przyszłości w aż tak czarnych barwach, on również powoli wymazywał ze swego umysłu widmo śmierci ukochanej. Nie  wyobrażał sobie żyć i funkcjonować w świecie pozbawionym jej promieniującej obecności. Od ponad trzydziestu lat każdego dnia towarzyszył mu jej szczery uśmiech, niekończące się uszczypliwości i wielogodzinne rozmowy. Tymczasem okrutny los wyraźnie z niego zakpił, niezauważenie pozbawiając go złudzeń i to w chwili, kiedy zaczął dostrzegać poprawę stanu zdrowia małżonki. Powstały w wyniku oderwania się blaszki miażdżycowej zator niepostrzeżenie dotarł do naczyń mózgowych powodując niemal natychmiastową śmierć Wandy. Nie było już dla niej ratunku. Odeszła. Te słowa niczym echo krążyły w jego umyśle, a początkowy szok i niedowierzanie zastąpiło rozgoryczenie i najszczerszy gniew. Mimo że dobrze wiedział, że obecność Wiki w żadnym stopniu nie pomogłaby uratować życia jego żony, mimowolnie zaczął obwiniać córkę za tą niespodziewaną tragedię. Wydawało mu się, że Rudowłosa jako lekarz, jako ich jedyne dziecko powinna już dawno czuwać przy chorej matce, bardziej interesować się jej zdrowiem. Dyplomata już kilkukrotnie w swoich gorzkich słowach dał jedynej latorośli do zrozumienia co sądzi o jej postawie. Podczas zeszłotygodniowej rozmowy telefonicznej stanowczo oznajmił, że powinna jak najszybciej wrócić do Hiszpanii, Rudowłosa drżącym z emocji głosem odmówiła, nieudolnie wykręcając się obowiązkami zawodowymi. Nie mogła teraz wrócić do Madrytu, to nie leżało w jej mocy. Musiała skłamać i ten nadmiar kłamstw coraz bardziej zaczynał ją przytłaczać, odbierając jej wszelkie siły. Nie miała jednak wyboru, musiała zostać w Londynie, choć dotychczas nie wyjawiła ojcu prawdziwego powodu, dla którego podróż do Hiszpanii była dla niej niemożliwością. Rudowłosa po prostu nie chciała dodatkowo zadręczać taty swoimi życiowymi zawirowaniami, dobrze wiedziała, że choroba oraz leczenie mamy są dla niego wystarczająco stresujące. Ricardo wydawało się, że córka nie zamierza opuścić Anglii jedynie ze względu na staż i perspektywę rozwoju kariery, co z jego punktu widzenia było bardzo egoistycznym posunięciem. Był na nią prawdziwie wściekły i przez ostatnie miesiące wcale nie próbował maskować wybuchów swojego gniewu. Wielokrotnie odrzucał połączenia od Rudowłosej, mimo że ta dzwoniła do niego niemal każdego dnia. Consalida nie mógł mieć pojęcia jak bardzo się mylił oraz jak silnie ta sytuacja wpływała na kondycję Wiki, która wówczas samotnie borykała się z niekończącą się listą własnych, poważnych problemów. Kilka dni później, gdy pogrążonemu w transie dyplomacie udało się już w pełni uregulować wszystkie formalności związane z pogrzebem żony, a grono licznych przyjaciół opuściło jego ogromny dom, Ricardo dopiero wówczas poczuł przytłaczającą pustkę, nicość i nieustępujący chłód rodzinnej posiadłości. Czuł, że dusi się w tym miejscu, które było niegdyś dla niego niczym raj na ziemi. Widząc zaniedbany, ukochany przez Wandę ogród zimowy dyplomata zdał sobie nieoczekiwanie, całkiem prozaicznie sprawę z jej odejścia. Ona kochała kwiaty, dbała o nie jak o nic innego w świecie. Dopiero widząc jej pokaźną kolekcję egzotycznych storczyków w tak opłakanym stanie Consalida poczuł coraz silniej rozrywający jego serce, nieustępliwy ból, który próbował tłumić przez ostatnie kilkadziesiąt godzin. Maska pozornego spokoju i opanowania związana z organizacją ceremonii odpadła momentalnie, odsłaniając w pełnej krasie oblicze załamanego i kompletnie zagubionego w tej sytuacji mężczyzny.
- Ricardo, jesteś tutaj ?- ciepły, nieco zachrypnięty głos przyjaciela zwrócił uwagę Hiszpana, który mimo ponowionego pytania, nie przyznał się do swojej obecności w oranżerii. Tłumione wcześniej łzy wypełniły szmaragdowe oczy sześćdziesięciolatka, spływając powoli po jego naznaczonej zmarszczkami twarzy.- Wiedziałem, że cię tutaj znajdę- westchnął ciężko Jose, dostrzegając ledwie widoczny  cień stojącego przy przeszklonej ścianie dyplomaty. Argentyńczyk podszedł bliżej przyjaciela, zauważając taktownie, że ten nie życzy sobie by ktoś zapalił światło w tym przestronnym, oświetlonym światłem księżyca pomieszczeniu. Del Rio znał Consalidę na tyle by wiedzieć, że ten nie cierpi okazywać innym swych prawdziwych emocji, nawet w tak dramatycznej dla niego chwili. Jose rozumiał, że Ricardo chce zatrzymać swoje łzy tylko dla siebie. Miał prawo do tego by przeżyć żałobę na swój własny sposób.
- Prawdę mówiąc, wolałbym byś mnie tutaj nie znalazł- odparł szorstko dyplomata, nie odwracając pełnego bólu wzroku od  więdnących masowo, florystycznych okazów. Argentyńczyk rozumiał doskonale, że jego przyjaciel, mimo stwarzanych pozorów, potrzebuje teraz najzwyklejszego wsparcia kogoś bliskiego. Poza córką  Hiszpan nie posiadał żadnej rodziny, a będąca na drugim końcu kontynentu Rudowłosa, przez związane ze złymi warunkami pogodowymi opóźnienia lotów, miała zjawić się w rodzinnym domu dopiero  następnego ranka, w dniu pogrzebu matki.
- A jednak, nie ukryłeś się wystarczająco dobrze, przyjacielu- stwierdził pewnie ciemnowłosy, korpulentny Argentyńczyk, którego równie czarne jak jego garnitur wąsy przysłaniały zaciśnięte w cienką linię usta.
- Nie mam teraz ochoty na rozmowę, Jose....- powiedział pozbawionym emocji głosem Hiszpan, drapiąc się po kilkudniowym zaroście. Jego niski głos niczym echo niósł się po opustoszałym, pogrążonym w mroku domu. Dyplomata przeniósł swe zbolałe, szmaragdowe spojrzenie na twarz stojącego tuż obok przyjaciela, przyprawiając go o poczucie wstydu z powodu przerwania jego samotnych rozmyślań. Jednak del Rio nie miał złudzeń, właśnie w tej sekundzie zdał sobie sprawę z diametralnej zmiany zachowania Consalidy. Czuł, że pod żadnym pozorem, mimo sprzeciwu, Ricardo nie powinien teraz zostawać sam, zresztą tego popołudnia ,podczas rozmowy telefonicznej z Wiktorią, obiecał jej, że o to zadba, a on nigdy nie odmawiał swojej małej Tufillas.
- W takim razie możemy razem pomilczeć – słusznie zauważył Argentyńczyk, w geście wsparcia kładąc dłoń na ramieniu pogrążonego w rozpaczy przyjaciela. Jose nawet nie próbował domyślać się, co czuł w tym momencie Hiszpan. Śmierć Wandy to był ogromny cios, zresztą nie tylko dla jej męża i córki, ale także dla najbliższych przyjaciół, którymi bez wątpienia byli państwo del Rio.
- Naprawdę nie potrzebuję opiekunki- syknął gniewnie sześćdziesięciolatek, pewnym ruchem dłoni strzepując rękę del Rio.- Zresztą muszę zacząć się do tego przyzwyczajać…- dodał ledwie słyszalnie, ocierając dłonią z pomarszczonego czoła kropelki perlistego potu.- Teraz już zawsze będę sam- stwierdził zaskakująco stanowczym głosem, mimowolnie zaciskając pięści.
- O czym ty mówisz, Rico ?!-odparł zrezygnowanym tonem Jose, kręcąc głową w geście niedowierzania. Consalida tymczasem szybkim krokiem zaczął przemieszczać się w stronę ogrodu, niemal zmuszając swojego niechcianego towarzysza do truchtu.
- Ona nie żyje, nie pojmujesz tego ?!- wykrzyknął roztrzęsionym głosem Hiszpan, kiedy stanął na świeżym powietrzu twarzą w twarz ze swym przyjacielem.- Już nigdy jej nie zobaczę…nie usłyszę jej śmiechu..- dodał żałośnie, z rezygnacją spuszczając głowę na piersi. Głos zaczynał odmawiać mu posłuszeństwa, a towarzystwo Jose ciążyło mu coraz bardziej.
- Twoja żona nie wróci- zaczął poważnie del Rio, patrząc prosto w zaszklone, szmaragdowe oczy przyjaciela- Ale pamięć o niej, cząstka jej osobowości nie odeszły w zapomnienie- przyznał szczerze, ostrożnie ważąc każde słowo.
- Nie chcę słuchać twoich filozoficznych frazesów, Jose- odparł lekceważąco Hiszpan, który nie zważając na Argentyńczyka, dalej kierował się w stronę znajdującego się na krańcu ogrodu podwójnego garażu. Ricardo nie mógł zostać w tym miejscu ani chwili dłużej. Wręcz dusił się w rodzinnej posiadłości.  Teraz zrozumiał, że to miejsce, w chwili śmierci Wandy przestało być jego przystanią, bezpiecznym schronieniem. To ona była jego prawdziwym domem. Bez niej stał się ponownie tułaczem, duchowym bezdomnym.
- Gdzie się wybierasz o tej porze ?!- krzyknął za nim poirytowany del Rio, widząc jak Consalida bez cienia wątpliwości wsiada do swojego srebrnego kabrioletu z zamiarem jak najszybszego opuszczenia willi.
- Nie mogę tutaj zostać ani minuty dłużej- rzekł z pełnym przekonaniem Ricardo, odpalając silnik  zabytkowego mercedesa. Prawda płynąca z jego oczu spowodowała dziwny grymas na twarzy Argentyńczyka. Ton głosu Hiszpana nie pozostawiał złudzeń. Był szczery i poważny.
- Zaczekaj. Pojadę z tobą- odparł automatycznie Jose, w jednej chwili zajmując miejsce pasażera. Chłodny powiew wiatru tej marcowej nocy przyjemnie koił zmysły dyplomaty, a przejażdżka po malowniczych przedmieściach Madrytu w pełnym milczeniu choć na chwilę przywróciła tak potrzebne mu w tej chwili wyciszenie. Widząc tłumy roześmianych osób udających się do pobliskich barów i  restauracji, słysząc ich rozmowy i obserwując beztrosko patrzące w przyszłość, towarzyszące rodzicom dzieci, Consalida zrozumiał, że tak naprawdę otaczający go świat nie zmienił się w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Rytm tętniącego miasta nie uległ przemianie. Dotarło do niego, że tylko i wyłącznie jego życie uległo tak niechcianej rewolucji, już na zawsze zmieniając swój bieg. Wydawało mu się wówczas, że jest zupełnie sam w tej okrutnej stracie.
- Jeśli nie chcesz zostać na noc w domu…-zaczął ostrożnie Argentyńczyk, wciąż nieustannie zerkając na przyjaciela – To może lepiej zatrzymaj się w hotelu razem ze mną i Penelope ?-zaproponował wyważonym tonem, zauważając ,że Consalida zjeżdża z głównej, brukowanej drogi na pobliski parking. Brak odpowiedzi ze strony przyjaciela w żadnym stopniu nie zniechęcił Argentyńczyka.- Musisz…- kontynuował zdecydowanie, lecz dyplomata przerwał mu momentalnie.
- Co muszę ?!- syknął groźnie, pocierając dłonią pulsujące z bólu skronie-  Mam się według ciebie wyspać, wypocząć….przygotować ?!- podniesionym głosem wyrzucał z siebie kolejne słowa, uderzając pięścią w powierzchnię pokrytej skórą kierownicy.- Naprawdę sądzisz, że to jest możliwe !- prychnął ironicznie- To pogrzeb mojej żony- wyartykułował gniewnie, stopniowo podnosząc ton swego wzburzonego głosu.  Sam nadal zastanawiał się dlaczego w ogóle kontynuuje tą bezsensowną rozmowę z przyjacielem. Nie potrafił zrozumieć z jakiego powodu pozwolił Jose wsiąść do tego samochodu. Rozpaczliwie pragnął samotności, a może tylko tak mu się wydawało ?
- Powinieneś choć na ten jeden, jedyny dzień wziąć się w garść ze względu na Wiki – stwierdził z pełnym przekonaniem Jose, nerwowo podkręcając swe czarne niczym smoła wąsy- Ty straciłeś żonę, ale to ona została pozbawiona matki – podkreślił stanowczo Argentyńczyk po raz kolejny dotykając ramienia Consalidy w taki sposób by ten musiał wreszcie spojrzeć mu w oczy.
-W ciągu ostatnich miesięcy moja córka udowodniła, ile tak naprawdę znaczy dla niej rodzina- odparł gorzko dyplomata po dłuższej, pełnej napięcia chwili ciszy. Swoim pełnym dezaprobaty spojrzeniem nie krył urazy, którą chował do Rudowłosej, a która w chwili śmierci Wandy jedynie wzmogła się na sile. Roztrzęsioną dłonią rozpiął dwa guziki od kołnierzyka swojej czarnej koszuli, które utrudniały mu swobodne oddychanie. Tylko jedna, jedyna myśl o Wiki wystarczyła by poczuł napływające do jego oczu, palące łzy rozgoryczenia. Poczucie straty i niesprawiedliwości z każdą kolejną minutą potęgowało gniew  Hiszpana, który nie do końca świadomie skierował go na własną jedynaczkę.
- Założę się, że gdyby tylko mogła na pewno przyleciała by wcześniej…by móc jeszcze zdążyć się z nią pożegnać- płynące z serca słowa Jose jedynie mocniej zirytowały rozżalonego dyplomatę.
- Praca była dla niej ważniejsza, niż matka- odparł beznamiętnie urażony Consalida, zaciskając mocno drżące z emocji ręce na powierzchni kierownicy. Knykcie jego sadych dłoni zbielały momentalnie, a silny uścisk pozostawił po sobie ślad na miękkiej, brązowej skórze tapicerki.
- Wiesz o tym, tak dobrze jak i ja, że to stek bzdur !- szczerze obruszył się del Rio, odpinając swój pas bezpieczeństw. Żyłka  na jego opalonym południowym słońcem czole pulsowała niebezpiecznie, zdradzając zdenerwowanie.- Założę się, że Wiki nie mogła postąpić inaczej – stwierdził nieznoszącym sprzeciwu głosem Argentyńczyk –  Właśnie ze względu na to, będzie potrzebowała cię teraz jeszcze bardziej- dodał z przekonaniem ,głośno  zatrzaskując ze sobą drzwi samochodu – Jesteś jej ojcem, jedyną rodziną – podkreślił wyraźnie, obchodząc pobłyskujący w świetle latarni pojazd dookoła. Teraz znalazł się tuż obok miejsca kierowcy, z góry patrząc na wciąż siedzącego w bezruchu przyjaciela.
-  Gdzie w takim razie była moja córka kiedy najbardziej jej potrzebowaliśmy ?- zaczął poważnym tonem Ricardo, rozkładając ręce w geście bezsilności.- Jedyne dziecko, lekarz, a przeszła nad chorobą matki zupełnie obojętnie ?- zastanawiał się głośno , zupełnie krzywdząc Wiki w swych osądach.
- Jesteś dla niej niesprawiedliwy - westchnął głośno del Rio, otwierając drzwi prowadzące do siedzenia kierowcy.- Zawsze wymagałeś od niej zbyt wiele….- dodał, potakując sobie głową- Ale to surowość to już prawie okrucieństwo !- uniósł się Argentyńczyk, niemal siłą zmuszając Ricardo by powstał z pokrytego ciemną skórą fotela.
- Okrucieństwem było ukrywanie przede mną prawdy o stanie zdrowia Wandy- odparł roztrzęsionym głosem Hiszpan, wręczając przyjacielowi klucze do samochodu.
- Wiktoria zrobiła to by oszczędzić ci cierpienia, nie widzisz tego ?- zapytał retorycznie Jose- Dla niej to też nie była łatwa sytuacja- westchnął ze zrozumieniem, pocierając dłonią mokre ze zdenerwowania czoło - Kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś ?- zapytał wyczekująco, zajmując siedzenie kierowcy. Wzburzony Consalida od razu prawidłowo odczytał jego intencje, siadając na miejscu pasażera. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że prowadzenie pojazdu w jego stanie jest skrajnie nieodpowiedzialne.
- Czy to ważne ?!- odburknął lekceważąco dyplomata, choć już od dawna odrzucał połączenia telefoniczne od Rudowłosej. Dla Jose natomiast cały obraz sytuacji stał się wraz z tymi słowami Hiszpana już zupełnie klarowny. Argentyńczyk zerknął jeszcze na przyjaciela przenikliwym wzrokiem, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce kabrioletu.
- Teraz macie już tylko siebie- przyznał spokojnym, zachrypniętym głosem wąsacz, ruszając mercedesem w kierunku pobliskiego, luksusowego hotelu, w którym zatrzymał się wraz z żoną. Wciąż nie spuszczał uważnego spojrzenia swych brązowych, ciemnych oczu z twarzy zafrasowanego dyplomaty, który milczał jak zaklęty przez następne kilkanaście minut jazdy samochodem. Spochmurniały Consalida już w zupełnej ciszy, z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywał się w mijane przez nich, tętniące życiem i hałaśliwą wrzawą ulice stolicy.
- Tak, mogę liczyć tylko na siebie- szepnął pod nosem Ricardo, marszcząc w napięciu pomarszczone czoło. Z każdą kolejną myślą o Wiki jego serce paradoksalnie stawało się coraz bardziej zatwardziałe. Jakaś cząstka jego duszy obwiniała córkę za ten stan rzeczy, a świadomość tego, że jej widok z pewnością po raz kolejny przywróci w jego umyśle bolesną falę wspomnień o Wandzie powodował chłodne ukłucie w jego klatce piersiowej. Jeszcze nieświadomy tego dyplomata za wszelką cenę pragnął uchronić się od tego dojmującego bólu. Nie mógł mieć wówczas pojęcia, gdzie zawiedzie go ta chęć ucieczki od przeszłością.
***
Dobrze mu znany, czysty, metaliczny dźwięk brązu siedemnastowiecznych dzwonów kościoła San Isidro zwykle wzywający wiernych na modlitwę, tym razem nie zwiastował mieszkańcom Madrytu dobrej nowiny. Kolejny cztery głośne uderzenia coraz wyraźniej odbijały się echem w świadomości Consalidy, przyprawiając go o szybsze bicie serca.
- Już nadszedł czas- szepnął głucho Jose, otwierając przed Ricardo drzwi czarnego range rover’a. Pogrążony w smutku Hiszpan wysiadł momentalnie z samochodu przyjaciela, zdejmując ze swojej twarzy równie czarne jak jego garnitur okulary przeciwsłoneczne. Podkrążone i niespotykanie puste oczy dyplomaty zdradzały bezsenność poprzednich nocy, a nowa, nieprzyjemna zmarszczka szpetnie zdobiąca jego czoło zwiastowała ogrom trosk, które przeżył w ciągu ostatnich dni. Z zupełną już obojętnością względem otaczającego świata, Hiszpan niczym widmo udał się w stronę barokowego sanktuarium, nie czekając nawet na biegnącego przy jego boku Argentyńczyka, który próbował osłonić  swojego przyjaciela parasolem przed płynącymi z nieba strugami wody. Poruszający się po omacku Ricardo nawet nie dostrzegł ulewnego deszczu, w tym momencie było mu naprawdę wszystko jedno. Deszcz, wiatr, a nawet śnieg, nic nie zdołałoby go wzruszyć, on nie odczuwał zaskakująco niskiej jak na marzec temperatury na zewnątrz, czuł jedynie przejmujący chłód coraz szybciej narastający w jego wnętrzu.
- Zobacz, jak wiele osób przyszło ją pożegnać- mruknął cicho Jose do siedzącej przy jego boku żony, gdy wreszcie znaleźli się w ciepłym wnętrzu zabytkowej budowli. Orzechowe oczy pani del Rio zaszkliły się momentalnie, gdy obejrzała się za siebie, dostrzegając pełne ławki żałobników. Dobrze wiedziała, że Ricardo jako szanowany dyplomata jest w pewien sposób osobą publiczną, dlatego spodziewała się zobaczyć wielu pracowników zarówno argentyńskiej, francuskiej, a także polskiej ambasady, ale ilość przybyłych osób zdecydowanie przerosła jej wyobrażenia. Penelope zdążyła już zapomnieć, że Wanda jako uprawniony tłumacz przysięgły wielokrotnie angażowała się w działalność organizacji non-profit, nie chełpiąc się przy tym rezultatami swojej pracy. Karierę męża zawsze stawiała na pierwszym miejscu, uważając swoje obowiązki w wielu działalnościach charytatywnych za oczywisty odruch serca, a nie stały, prawdziwy zawód.- Nie doceniała samej siebie- westchnęła w myślach latynoska, a  źrenice oczu czarnowłosej poszerzyły się ze wzruszenia. Cieszyła się, że to właśnie ci zwykli ludzie, którym Polka pomogła w przeszłości pamiętali o bezinteresowności jej przyjaciółki.
- Chyba powinni już tu być – zastanawiał się nerwowo del Rio, mierzwiąc swoje bujne wąsy. Złoty, markowy  zegarek znajdujący się na jego nadgarstku wskazywał już prawie godzinę jedenastą.
- Znasz Diego, na pewno zaraz tu będą- uspokajała go Penelope, mocniej ściskając dłoń męża. Siedzący przed nimi zupełnie zobojętniały Consalida, który pozbawionym wyrazu wzrokiem wpatrywał się w stojącą przy ołtarzu, dębową trumnę przyprawiał ich o wciąż ponawiający się przypływ żalu i troski. Hiszpan zdawał się być cieniem dawnego siebie.
- Miał odebrać Wiki z lotniska już ponad  godzinę temu- dalej martwił się Argentyńczyk, po raz kolejny obracając głowę w stronę ogromnego, misternie rzeźbionego portalu przy wejściu do świątyni- On nie powinien siedzieć tam zupełnie sam- zauważył drżącym głosem czarnowłosy mężczyzna, zerkając z uwagą na zwieszoną w rezygnacji głowę siedzącego w samotności, niemal już zupełnie siwowłosego Hiszpana. Jakby w odpowiedzi na jego słowa masywne, drewniane drzwi do kościoła otworzyły się wpuszczając do środka nie tylko chłodny, wilgotny powiew wiatru, ale także dwójkę tak bardzo wyczekiwanych, niemal już spóźnionych na ceremonię osób. To nagłe i dosyć głośne wejście do pogrążonej w ciszy budowli wyraźnie zwróciło na siebie uwagę zebranych, sprawiając że ich pełne napięcia, ciekawskie spojrzenia momentalnie powędrowały w kierunku wchodzącej do środka pary. Postać młodej kobiety o falujących od deszczu, długich,  miedzianych włosach, w której wielu z obecnych rozpoznało córkę zmarłej, szczególnie wzbudziła zainteresowanie przybyłych, którzy nie bacząc na charakter uroczystości, wymienili ze sobą sugestywne spojrzenia i wścibskie szepty.
- Nareszcie- odetchnął z ulgą Jose, napotykając wzrokiem na pokrytą perlistymi łzami, niezwykle bladą twarz chrzestnej córki, której policzki zaróżowiły się momentalnie, gdy tylko dostrzegła niezliczone, ciekawskie spojrzenia wysyłane w jej kierunku. Rudowłosa przełknęła głośno ślinę, przeczuwając, że zapewne właśnie w tej chwili stała się sensacją wśród przybyłych. Wiedziała, że w żaden sposób nie uda jej się tego uniknąć. Jednak dla Wiktorii nic nie miało teraz znaczenia. Jej umysł zajmowały  jedynie dwie, tak bliskie jej sercu osoby, których wspólną drogę brutalnie przekreśliła śmierć. W jej pogrążonym w żałobie sercu było miejsce tylko i wyłącznie na wspomnienie promieniującej twarzy uśmiechniętej mamy, która pozornie surowym głosem ganiła rozrabiającą, wówczas kilkuletnią Wiki. Świadomość faktu, że już nigdy nie będzie dane jej usłyszeć  słów reprymendy matki i niekończących się rad powodowała chłodny ucisk w okolicach serca Rudowłosej. Myśl, że już nigdy nie będzie mogła znaleźć tak potrzebnego jej ukojenia w wyrozumiałych ramionach Wandy, że nie będzie w stanie zwierzyć się jej ze swoich problemów i trosk jedynie potęgowała jej smutek. Niespodziewany, silny ruch rozwijającego się w jej ciele maleństwa również przyprawił ją o przypływ gorzkich łez. Fakt, że Wanda nawet nie zdążyła  dowiedzieć się o zbliżających się narodzinach wnuka powodowała napływ wyrzutów sumienia w sercu Wiki. Rudowłosa dobrze wiedziała, że jej mama bardzo pragnęła zostać babcią i doczekać chwili, w której jej jedynaczka wreszcie ułoży sobie życie, choć Rudowłosa czuła, że zapewne nie w taki sposób Wanda wyobrażała sobie ten moment w życiu jedynej latorośli. Śmierć matki właściwie dopiero w tej chwili zaczęła na dobre wkradać do umysłu Wiki, sprawiając że jej oddech przyspieszył niepostrzeżenie, a pewny krok ,którym zdążała w kierunku ojca zachwiał się momentalnie. Na szczęście podążający tuż za nią Diego zauważył tą nagłą zmianę i w ostatnim momencie podtrzymał Rudą swoim silnym ramieniem. Tłumione wcześniej przez młodą chirurg emocje dokładnie w tym momencie ze zdwojoną siłą dotarły do każdej komórki jej ciała, sprawiając, że niezliczone, krystaliczne łzy bezwiednie zaczęły spływać po śnieżnobiałych policzkach dziewczyny. Jej nieobecne, szmaragdowo-zielone spojrzenie i drżące, smukłe dłonie wyraźnie zaniepokoiły jej towarzysza zabaw z czasów dzieciństwa, który nie bacząc na pytający wzrok swojego ojca niemal zmusił rozbitą przyjaciółkę by usiadła w pobliskiej, drewnianej ławce.
- Wszystko w porządku, Wiki ?- zapytał z wyczuwalną troską młody Argentyńczyk, zerkając uważnie na pogrążoną w rozpaczy, mokrą ode łez twarz przyjaciółki. Jej przyspieszony, nieregularny oddech i ta nagła zmiana w zachowaniu Rudej szczególnie zwróciły na siebie jego uwagę, gdyż spostrzegawczy del Rio zdążył dostrzec wyraźnie już zaokrąglony brzuch młodej chirurg, który ta skrzętnie skryła  pod długim, luźnym płaszczem.
- Tak-  cicho skłamała Rudowłosa, nawet przez moment nie zerkając na przyjaciela. Jej wzrok skupiony był na postaci załamanego taty, który samotnie zajmował pierwszą ławkę, tuż przy trumnie małżonki.- Muszę do niego iść- stwierdziła nieznoszącym sprzeciwu głosem Wiki, wstając momentalnie. Nie zważając na powstrzymujące słowa czarnowłosego mężczyzny była zdeterminowana by dopiąć swego, wiedziała że powinna być teraz przy ojcu. W chwili gdy zajęła miejsce tuż obok niego i z bliska przyjrzała się jego twarzy, głos ugrzązł jej w gardle, a poczucie żalu i niesprawiedliwości wypełniło jej umysł. Nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie. Jeszcze nigdy nie obserwowała jego łez. Ta obojętność i wyraz głębokiego strapienia widocznie odbijający się na jego obliczu przeraził ją tym mocniej niż bardziej pasujący do niego w tej sytuacji wybuch żalu. Dotknięta tym widokiem lekarka delikatnie uścisnęła dłoń taty w geście wsparcia, sprawiając że intensywnie zielone spojrzenia ich oczu wreszcie się skrzyżowały. Consalida  z chłodną obojętnością odwrócił od córki swój wzrok, ponownie przenosząc go w stronę trumny żony. Nie wypowiedział w kierunku Wiki ani jednego słowa.
***
Pogrążony w ciszy dyplomata od ponad dwóch godzin stał samotnie tuż przy lodowatej, marmurowej płycie rodzinnego grobowca. Jego nieobecne oczy wciąż na nowo przesuwały się wzdłuż świeżo wyrytych liter układających się w tak dobrze znane mu imię ukochanej żony. Ricardo tęsknie przejechał swoją opaloną dłonią po połyskującej od deszczu powierzchni nagrobka. Słowa córki jak i przyjaciela nie trafiały do jego świadomości. Consalida nieprzejęty ich prośbami, nadal nieugięcie nie ruszał się z miejsca, mimo starań Jose  moknąc we wciąż nieustającym deszczu. Drżąca z zimna i emocji Rudowłosa, na której barki spadło przyjmowanie kondolencji, ledwie zachowywała równowagę. Dojmujące wrażenia dzisiejszego dnia mocno dały jej się we znaki, a stan taty jedynie potęgował jej przygnębienie. Wiktoria była na prawdziwej granicy rozpaczy, ale wiedziała, że musi wytrzymać, że powinna znaleźć siłę nie tylko z powodu ojca, ale także ze względu na rozwijającego się pod jej sercem maluszka, który wyczuwając troski swojej mamy, zaczął kręcić się niespokojnie. Wyraźnie zaskoczona jego niespotykaną dotychczas ruchliwością Wiki zaniepokoiła się momentalnie, próbując uspokoić swoje przyspieszone tętno. Ostatnią rzeczą, której pragnęła było by targające nią emocje i stres wpłynęły niekorzystnie na zdrowie dziecka. Nie mogła w żadnym wypadku sobie na to pozwolić, zwłaszcza teraz, gdy kilka ostatnich tygodni spędziła na oddziale z wciąż nie ustającą możliwością utraty ciąży.
- Ricardo, już pora na nas – zaczął ciepłym, wyczekującym głosem Argentyńczyk z troską obserwując przemoczonego do cna przyjaciela. Wyrwany z rozmyślań Consalida wreszcie przeniósł swoje spojrzenie w stronę rozmówcy. Jego zielone oczy błyszczały się nienaturalnie, a żyłka na jego pomarszczonym czule pulsowała niebezpiecznie. W ciągu ostatnich dwóch godzin oblicze Hiszpana zmieniło się diametralnie. Zasępiony Ricardo uważnie przyjrzał się czekającym przy pobliskiej alejce czworgu osób, w których z łatwością rozpoznał swoją córkę, a także pozostałych członków rodziny del Rio.
- Tak, już czas- odparł pozbawionym wyrazu głosem, wreszcie godząc się odejść z przyjacielem w stronę zaparkowanego nieopodal samochodu.

***
Consalida gdy tylko znalazł się w murach swojej willi, nie czekając nawet aż towarzysze zdejmą wierzchnie okrycia, bez słowa udał się w stronę znajdującego się na pierwszym piętrze gabinetu z jak najszybszym zamiarem sięgnięcia po tak potrzebne mu w tej chwili kubańskie cygaro. Tą jedną myślą zdawał się odrzucić od siebie tysiące bolesnych wspomnień wciąż na nowo bombardujących jego wymęczony umysł. Dobrze mu znany widok pomieszczeń rodzinnego domu powodował jedynie narastające uczucie wstrętu w sercu Hiszpana, który stojąc nad grobem żony zrozumiał, że życie w Madrycie skończyło się dla niego już bezpowrotnie. Ricardo wydawało się, że powinien jak najszybciej uciec od tego narastającego bólu, od przeszłości, która ściśle wiązała się w jego świadomości z postacią Wandy.
- Może lepiej zostawmy go samego na te kilka minut – zaproponował zachrypniętym głosem starszy del Rio, zerkając z widoczną troską na ściągającą beżowy płaszcz postać milczącej Rudowłosej, która słysząc jego słowa kiwnęła potakująco głową.
- Pani Juanita czeka z obiadem…- przypominała sobie Penelope urywając w pół słowa w chwili w której dostrzegła obecną sylwetkę swojej chrześnicy. Idealnie dopasowana, czarna, koronkowa sukienka doskonale leżała na szczupłym ciele Rudowłosej, choć wyraźnie podkreślała ona jej odmienny stan. Mimo szczerych chęci sympatycznej Argentynce nie udało się w pełni ukryć wyrazu zaskoczenia, który momentalnie pojawił się w jej orzechowych oczach.
- Och kochanie, gratulacje ! – wydukała łamiącym się głosem uczuciowa Latynoska, bez cienia skrępowania przytulając do siebie Wiktorię. Wbrew swoim przypuszczeniom Ruda najbardziej teraz tego potrzebowała, zwykłych słów ciepła i mocnego, niosącego wsparcie uścisku. Właśnie w tym momencie, w którym Wiki straciła matkę, okazało się, że potrzebowała jej jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Dziękuję- odparła cicho, nerwowo zakładając miedziany kosmyk swoich długich włosów za ucho. Wiktoria przylatując do Hiszpanii wiedziała, że już dłużej nie ukryje ciąży i będzie musiała zmierzyć się z tak niechcianymi przez nią w tej chwili pytaniami, choć instynktownie czuła, że jej poczciwa ciocia w przeciwieństwie do ojca nie będzie czyniła jej wymówek. To właśnie reakcji Ricardo młoda chirurg obawiała się najbardziej. Wizja nieuchronnej rozmowy z ojcem przyprawiała ją o szybsze bicie serca. Teraz, gdy na świecie nie było już łagodzącej ich spory Wandy, Wiktoria nie wiedziała w jaki sposób może zakończyć się ta czyhająca na nią konfrontacja z upartym oraz niezwykle stanowczym tatą.
- Który to już miesiąc ?- dopytywała się ze szczerym zainteresowaniem starsza kobieta, przenosząc swój wzruszony wzrok na widocznie już zaokrąglony brzuch Rudej. Bez wątpienia ciąża Rudowłosej była już w zaawansowanym stadium.
- Szósty- odparła zgodnie z prawdą Wiktoria, nie mogąc ukryć delikatnego uśmiechu. Nieukrywana radość i entuzjazm malujący się na twarzy cioci Penelope był jedynym, miłym akcentem dzisiejszego dnia. Prawdę mówiąc osamotnionej Rudej nie było dotychczas dane słyszeć szczerych gratulacji i tych z pozoru naturalnych pytań zwykle towarzyszącym zbliżającym się narodzinom dziecka i świadomość tego faktu, wraz ze słowami cioci boleśnie dotarła do jej umysłu. Wybierając życie w Londynie kilka miesięcy temu, Consalida niemal zupełnie pozbawiła się wsparcia i troski ze strony bliskich i przyjaciół. Wówczas dobrze wiedziała z czym będzie wiązał się ten nieuchronny krok.
- To naprawdę cudowna wiadomość- przyznała ciepło kobieta, uśmiechając się nostalgicznie. Penelope jako bliska przyjaciółka Wandy wiedziała o diagnozie, która przed laty spadła na młodziutką Wiki. Pani Consalida obawiała się, że jej córka nie będzie miała większych szans na macierzyństwo i pełne, rodzinne szczęście. Myśl, że matce Rudowłosej nie było dane doczekać zbliżających się narodzin wnuka lub wnuczki  spowodowała jeszcze większe wzruszenie w sercu czułej Latynoski, która sama miała prawdziwą obsesję na punkcie dwójki własnych wnucząt.- Pewnie przyszły tata nie posiada się z radości- stwierdziła z przekonaniem rozochocona starsza kobieta, nonszalancko poprawiając dłonią niesforny lok, który niezamierzenie wyplątał się z misternego koka jej hebanowych włosów. Pani del Rio nawet nie przypuszczała jak bardzo jej zupełnie naturalne słowa nieoczekiwanie dotknęły Rudowłosą, która czuła, że na jej sercu z każdym kolejnym zdaniem wypowiedzianym przez matkę chrzestną, zaciska się zimna niczym lód tkanina. Na jej dziecko nie czekał podekscytowany ojciec. Wiki zaczęła godzić się z tym faktem jak i z wizją samotnego macierzyństwa. To była jej decyzja, najsłuszniejsza z możliwych , jak wówczas sądziła. Jednak w jaki sposób miała poinformować o tym stanie rzeczy swoich bliskich ? Nie przypuszczała, że zadanie to spadnie na nią tak szybko i okaże się być tak ogromnym wyzwaniem. Narastająca w gardle Rudowłosej gula, mimo szczerych chęci młodej chirurg, uniemożliwiła jej wypowiedzenie choć jednego słowa.
- Może pozwolisz dziewczynie wreszcie coś zjeść ?- wtrącił się upominającym głosem wuj Jose, zerkając na Wiktorię porozumiewawczo. Wiedział, że słowa żony i jej spontaniczne, acz nieco wścibskie pytania są efektem niemal matczynej troski Penelope, ale prawdziwie obawiał się, że zaaferowana Argentynka może posunąć się ze swymi nieustającymi dociekaniami o krok za daleko. Widocznie posmutniałe oblicze Wiki, która z nieodgadnionym spojrzeniem wciąż zerkała na swoje dłonie, klarownie wskazywało na to, że młoda lekarka stanowczo nie ma zarówno siły, jak i ochoty na poruszanie tego widocznie trudnego dla niej tematu, a już w szczególności dzisiejszego wieczoru. Jose zdążył zorientować się, że to właśnie odmienny stan Rudowłosej był powodem, dla którego Consalida wcześniej nie złożyła wizyty w rodzinnym domu. Świadomość faktu, że Ricardo nie wspomniał mu wcześniej ani słowem o tym, że już wkrótce zostanie dziadkiem  w zupełności nakreśliła mu obraz sytuacji sprawiając, że czoło del Rio przyozdobiła duża, podłużna zmarszczka. Argentyńczyk znał Wiki od dziecka i zwyczajnie zaczynał się o nią martwić. Wiedział, że Ruda zataiła ten istotny fakt nie bez powodu. Coś więcej musiało kryć się za postępowaniem młodej chirurg, to było pewne. Jej pozbawione wyrazu spojrzenie, które udało mu się przez krótką chwilę dostrzec po słowach małżonki, coraz wyraźniej dawało mu do zrozumienia, że chrzestna córka znajduje się obecnie na życiowym zakręcie. Kwestię tą może udało się ukryć Wiki przed Penelope, czy Diego, ale na pewno nie przed nim. Uważnym, ciemnym oczom Argentyńczyka nic nie mogło umknąć. Jose znał dobrze swoją małą złośnicę, która jeszcze jako rozrabiająca dziewczynka często zwierzała się sympatycznemu wujowi ze swych niewinnych sekretów, czy dziecinnych, acz czasem niebezpiecznych zabaw i psikusów. Szmaragdowe oczy Wiki nie potrafiły ukrywać prawdy, czy powściągać emocji tak jak ich właścicielka. Jose nigdy dotąd nie widział ich w takim stanie. Malujące się w jej intensywnie zielonych tęczówkach  ból i cierpienie nie były związane jednie ze śmiercią Wandy. Myśl, że załamana Wiktoria przyleciała do Hiszpanii na pogrzeb matki zupełnie sama, pozbawiona wsparcia, w zaawansowanej ciąży nie pozostawiała złudzeń. Przenikliwy wąsacz domyślił się, że za tą widoczną zmianą zachowania Consalidy kryje się ogromny zawód, którego ta najprawdopodobniej  doznała ze strony ojca swojego nienarodzonego maleństwa. Samo założenie takiego obrotu wydarzeń wywołało ukłucie złości w umyśle Jose, który mógł poszczycić się wrodzonym darem empatii. Perspektywa faktu, że ktoś ważył się złamać serce jego małej Wiki sprawiała, że krew w żyłach Argentyńczyka zaczęła płynąć ze zdwojoną prędkością.
- Wyjątkowo muszę się z tobą zgodzić, Jose – Penelope przyznała mężowi słuszność, kuszona korzennym aromatem smakowitego posiłku razem z synem i Wiktorią podążając w kierunku przestronnej jadalni, w której znajdował się ogromny, dębowy, suto zastawiony prawdziwie hiszpańskimi potrawami stół.
Wspólny posiłek zdawał się ukoić nieco myśli Rudowłosej, gdyż obdarzona przez męża sugestywnym spojrzeniem del Rio postanowiła chwilowo powstrzymać swój potok pytań. Rozmowa przy stole kompletnie się nie kleiła, a po kilku komentarzach Diego związanych z panującymi na zewnątrz warunkami atmosferycznymi, w rozległym, urządzonym w tradycyjnym stylu, połączonym z jadalnię salonie zapadła długa, kamienna, niczym  niezmącona cisza. Pogrążona we wspomnieniach Ruda mimo szczerych chęci nie potrafiła zmusić się do zjedzenia choć jeszcze jednego kęsa pysznego dania przygotowanego wcześniej przez uzdolnioną kulinarnie Juanitę. Zapach znanych z dzieciństwa przysmaków niespodziewanie ją odrzucał, sprawiając, że jedynie smętnie mieszała widelcem po talerzu. Wszystko w tym domu, począwszy od zastawy, a skończywszy na kolorze zasłon przypominało jej nieustannie o mamie, której brak coraz dotkliwiej  docierał do jej świadomości. Przebywanie w tym miejscu bez promieniującej obecności Wandy sprawiało jej niemal namacalny ból, to właśnie ona była dla Wiktorii synonimem tego miejsca, ostoją rodzinnego ciepła.
- Wiki, prawie nic nie zjadłaś- zauważyła słusznie starsza kobieta, posyłając chrześnicy karcące spojrzenie. Wbrew sugestiom męża nie zamierzała się dłużej powstrzymywać- Musisz o siebie szczególnie dbać – dodała w swoim stylu del Rio- Twój maluch jest teraz najważniejszy – Argentynka dotknęła delikatnie ramienia młodej Consalidy.
- Tak, wiem ciociu- przytaknęła pozbawionym wyrazu głosem Rudowłosa, zakładając kosmyk włosów za ucho – Chyba muszę się położyć …– przyznała otwarcie, pocierając pulsujące skronie. Wrażenia dzisiejszego dnia wyraźnie dały jej się we znaki, sprawiając, że młodej lekarce ledwie udawało się zachować równowagę. Consalida była wyczerpana i jedyną rzeczą, o której marzyła w tym momencie była odrobina spokojnego, kojącego snu, która wreszcie przyniosła by jej chwilę wytchnienia. Zwyczajnie Wiktorii brakowało już siły by dalej mierzyć się z realiami okrutnej rzeczywistości. Pragnęła by ten dzień wreszcie, raz na zawsze się zakończył.
- W takim razie na nas już pora- zauważył ciepłym głosem starszy jegomość, momentalnie podrywając się z krzesła.
- Na pewno wszystko jest w porządku ? – dopytywała zafrasowana Penelope, odnotowując zmęczenie malujące się na twarzy Rudej.
- Tak- odparła automatycznie Rudowłosa, wysilając się na ledwie dostrzegalny uśmiech- Dziękuję wam za wszystko, naprawdę…- wyznała szczerze, czule żegnając się z rodziną del Rio tuż przy prowadzących na zewnątrz drzwiach. Ricardo Consalida już od ponad godziny znajdował się w swoim gabinecie i prawdę mówiąc nie miał najmniejszego zamiaru żegnać się z gośćmi. Zmartwiony tym stanem rzeczy Jose uniósł sugestywnie oczy ku górze, wzdychając przy tym ciężko.
-Dasz sobie sama z nim radę ?- dopytywał z troską Argentyńczyk , gdy żona i syn opuścili już wnętrze budynku.
- Czeka nas dłuższa rozmowa- stwierdziła pewnie Wiktoria, głośno wypuszczając ze swych płuc powietrze. Naprawdę martwiła się o jej przebieg.- Choć chyba najpierw zaniosę mu coś do jedzenia….- zauważyła troskliwie, zerkając na czekające na pobliskim, jadalnianym stole nietknięte nakrycie.- Wciąż jest zamknięty w gabinecie…Tak bardzo się o niego martwię- dodała ledwie słyszalnie, opuszczając głowę w geście rezygnacji. Fala długich, miedzianych włosów skutecznie ukryła nowe, gorzkie łzy zbierające się w kącikach oczu Consalidy.
- Zobaczysz, wszystko się ułoży, mała- odparł przytłumionym głosem del Rio, nie odwracając od Rudej uważnego spojrzenia swych ciemnobrązowych oczu. Dla niego Wiktoria wciąż była tą kilkuletnią , rudowłosą dziewczynką beztrosko bawiącą się wraz z Diego w ogromnym ogrodzie jego posiadłości . Młoda Consalida była dla niego niczym rodzona córka, choć ich kontakt naturalnym biegiem rzeczy nieco osłabł przez ostatnie lata z powodu dzielącego ich dystansu dziesiątek tysięcy kilometrów.
- Chciałabym byś miał rację, wujku…-westchnęła ciężko młoda lekarka, nieprzekonana co do jego słów. Rezygnacja malująca się na jej pogrążonym w smutku obliczu niemal łamała serce wrażliwego Latynosa, w którego pamięci Rudowłosa zawsze jawiła się jako niezależna i zdeterminowana osoba. Już jako mała dziewczynka, Wiktoria potrafiła niejednokrotnie udowodnić swoją silny charakter i samozaparcie. Utrata matki i piętrzące się wokół Wiki problemy niczym mroczny cień otoczyły nieświadomą tego młodą lekarkę, odbierając jej podświadomie nadzieję i wolę walki o lepsze jutro.
- Pamiętaj, że gdyby cokolwiek się działo…-zaczął poważnie del Rio, nerwowo mierzwiąc swoje bujne, czarne niczym smoła wąsy. - Zawsze ci pomogę – kontynuował stanowczym głosem, powoli zakładając na siebie, długi, granatowy płaszcz.- Odwiedzimy was jutro…-dodał starszy pan, ściskając mocno chłodną dłoń wciąż milczącej Rudowłosej. Ich spojrzenia wreszcie się skrzyżowały, a staruszek chrząknął dwukrotnie, próbując na marne przywrócić spokojny ton swego głosu. Brakowało mu słów pocieszenia w stosunku do Wiktorii. - Zamierzamy z ciocią wrócić do Argentyny dopiero za tydzień, kiedy Ricardo…- urwał nagle, przenosząc zagubiony wzrok na swe buty. Myśl o przyjacielu jedynie spotęgowała jego poczucie bezsilności. Del Rio rozumiał, że zarówno Rudowłosa jak i jej ojciec potrzebują teraz odrobiny czasu tylko dla siebie. Wbrew własnym, niepokojącym przewidywaniom Argentyńczyk nie czuł się  upoważniony już dłużej ingerować w ten nienaruszalny stan żałoby po stracie, która tak boleśnie naznaczyła rodzinę jego przyjaciela.- Trzymaj się, Tufillas-  szepnął nieobecnym głosem Jose, pospiesznie zamykając za sobą ciemne, orzechowe drzwi. Zmęczona Ruda oparła się o ich lodowatą powierzchnię, z trudem opanowując oddech. Zimno drewna przynosiło jej zmysłom choć chwilowe, acz ulotne ukojenie. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie jej szczerej rozmowy z ojcem. Od śmierci Wandy nie wymienili ze sobą ani jednego słowa. Prędzej czy później chwila ta musiała wreszcie nastąpić, choć Wiki niczego tak nie obawiała się tak, jak konfrontacji z pogrążonym w niemej rozpaczy tatą. Ich relacje nigdy nie należały do najłatwiejszych, a odejście Wandy miało jedynie zwiastować pogorszenie się tych jakże napiętych stosunków.

***
Kłęby gęstego, aromatycznego dymu otuliły ledwie dostrzegalną, żółtawą mgiełką sporych rozmiarów gabinet dyplomaty, znajdujący się na pierwszym piętrze tradycyjnej, hiszpańskiej hacjendy. Rząd zorientowanych na zachód, podłużnych okien wpuszczał do tego rozległego pomieszczenia niezliczone promienie chylącego się ku linii horyzontu słońca. Złośliwe błyski światła odbijały się w pokrytych glazurą, ręcznie malowanych kafelkach azulejo zdobiących zabytkowy kominek, których niepowtarzalne wzory nawiązywały swą geometrią do arabskiego dziedzictwa pobliskich terenów. Wystrój tego niezwykłego wnętrza wskazywał wyraźnie na zamiłowanie jego właściciela nie tylko do luksusowych materiałów, ale także podkreślał przywiązanie Hiszpana do swych korzeni. Pieczołowicie odnowiony, wzniesiony z lokalnego piaskowca  budynek, w którym z niezwykłym wyczuciem odsłonięto drewniane elementy konstrukcyjne oraz zadbano o renowację stolarki okiennej, świadczył o poszanowaniu państwa Consalida dla własnego charakteru tego miejsca. Rodzinne portrety oraz historyczne, już pożółkłe mapy geograficzne oprawione w stylowe ramy z ciemnego, egzotycznego drzewca zdobiły pokryte chropowatym tynkiem ściany w kolorze złamanej bieli, które efektownie kontrastowały z ciemnobrązowym, orzechowym parkietem. Celowo odsłoniętą, kamienną ścianę z czerwonego piaskowca podkreślał rząd trzech masywnych, hebanowych regałów, których wypełnione wiekowymi książkami półki sięgały niemal do sufitu tego wyjątkowo wysokiego pomieszczenia. Stojące w centralnej części gabinetu długie, mahoniowe,  misternie rzeźbione biurko, którego blat w tym momencie pokrywała sterta rozrzuconych w nieładzie dokumentów i fotografii, stanowiło prawdziwe serce tego miejsca, niemal w równym stopniu co stojąca przy wychodzącym na patio oknie, obita krwistoczerwoną, zdobioną  tkaniną sofa. Zrezygnowany Consalida postanowił przysiąść właśnie w tym miejscu, w zupełnej ciszy rozkoszując się chłodnym wiatrem otulającym jego spochmurniałą twarz, który wpadał do środka poprzez otwartą na oścież, pomalowaną szaro-niebieską farbą okiennicę. Już od ponad godziny Ricardo obserwował uważnie swój otoczony kolumnadą, wewnętrzny ogród, który tworzyły zespół  hodowanych w glinianych donicach drzewek cytrusowych oraz znajdująca się w centralnym punkcie dziedzińca , charakterystyczna fontanna w kształcie głowy mitycznej Meduzy. Monotonny, uciążliwy dźwięk uderzających o marmur kropel wody niespodziewanie koił wyczerpany umysł Hiszpana, który był właśnie w trakcie wypalania już trzeciego, kubańskiego cygara, które dostał na sześćdziesiąte urodziny od zaprzyjaźnionego plantatora tytoniu. Trzy głośne stuknięcia w prowadzące do jego gabinetu drzwi wyraźnie otrzeźwiły pogrążonego w rozmyślaniach Ricardo, który wciąż nerwowo strzepywał tytoniowy pył do trzymanej w drżących dłoniach, kryształowej popielniczki. Jednak uparty Hiszpan w dalszym ciągu postanowił nie odpowiadać na wyraźne nawoływania córki. Jego myśli wciąż skupione były tylko i wyłącznie na zręcznym pochwytywaniu drobinek wypalonego żaru w celu uniknięcia ich kontaktu ze stylowym, perskim dywanem, dumnie zdobiącym ciemny parkiet. Consalida dobrze wiedział jak jego żona nie znosiła tych maleńkich drobinek, które w tak brutalny sposób wypalały niemal niedostrzegalne dziury w powierzchni tego unikatowego elementu wystroju, zresztą tak szczerze przez niego znienawidzonego. Wełniany towarzysz tego pomieszczenia był ślubnym podarkiem od nielubianej przez Hiszpana ciotki Rosity. Teraz, kiedy zaciekła obrończyni  zabytkowego chodnika odeszła, rozżalonemu dyplomacie wydawało się, że ten absurdalny obowiązek ochrony wełnianego dywanu spadł na jego barki. – Co za nonsens !- rozżalony mruknął pod nosem, gwałtownie podrywając się z miejsca. Jej już nie ma. Ona tego nie zobaczy. Już nigdy cię nie upomni. To koniec. Koniec. Każde to zdanie niczym echo odbijało się w jego świadomości, sprawiając że bezwiednie zacisnął swoje pomarszczone dłonie w pięści. Kolejny ucisk bólu w okolicach jego klatki piersiowej spowodował nieprzyjemny grymas na twarzy załamanego Hiszpana. Czwarte, głośne stuknięcie w powierzchnię dębowych drzwi jeszcze bardziej zirytowało dyplomatę, który nie miał najmniejszej ochoty na konwersację, a już zwłaszcza nie miał zamiaru rozmawiać z własną córką. W głębi serca myśl o Wiki jedynie pogarszała jego kondycję psychiczną, gdyż cząstka jego osobowości obwiniała właśnie Rudowłosą za tragedię, która go dotknęła. Nie potrafił, a raczej nie chciał jej wybaczyć. Nie rozumiał, dlaczego córka nie przyleciała do rodzinnego domu kilka miesięcy temu, z jakiego powodu nie wyjawiła mu otwarcie prawdy o stanie zdrowia rodzicielki. Był na nią wściekły, a rozgoryczenie po stracie Wandy jedynie potęgowało ten zbierający na sile przypływ gniewu. Świadomość faktu, że Ruda niemal spóźniła się na pogrzeb własnej matki popychała roztrzęsionego Ricardo ku fali otwartego rozczarowania.
- Tato, proszę…otwórz- prosiła łamiącym się, acz stanowczym głosem Rudowłosa, która nie zamierzała tak po prostu zrezygnować z rozmowy z ojcem. Zdawała sobie sprawę z tego, że dalsze ukrywanie prawdy jest w tym przypadku kompletnie bezsensowne. Ponadto Wiki zwyczajnie potrzebowała jego bliskości, uścisku rodzicielskiej miłości i zrozumienia, które pozwoliłyby zbierającym się w kącikach jej oczu łzom znaleźć swobodne ujście. Tak bardzo go teraz potrzebowała. Nie chciała, nie potrafiła już dłużej udawać…Zgrywanie silnej i opanowanej w ciągu ostatnich tygodni zupełnie ją wykończyło. Wiktoria była o krok od rozpaczy, chciała choć ten jeden, jedyny raz okazać swoją słabość…zmęczenie obecnym położeniem, pragnęła wreszcie dać upust skrywanym emocjom i najzwyczajniej w świecie pozbyć się tych niechcianych kłamstw, które przez ostatnie miesiące coraz bardziej, niczym niewidoczny mur odgradzały ją od rodziny. Młoda Consalida czuła, że tylko on będzie potrafił zrozumieć jej stratę, w końcu razem dzielili ból po utracie ukochanej osoby. Co więcej Wiktoria miała niegasnącą nadzieję na to, że mimo swych stanowych poglądów ojciec zrozumie jej decyzję.- Przyniosłam ci obiad…musisz coś zjeść - Wiki nie zamierzała się poddać, już od kilkunastu minut nie odstępowała drzwi do gabinetu Ricardo ani na krok.- Mówię to nie tylko jako twoja córka, ale także jako lekarz- dodała nieznoszącym sprzeciwu głosem, wzdychając ciężko.- Naprawdę powinniśmy porozmawiać…- kontynuowała przygaszona, instynktownie dotykając dłonią swój już wyraźnie zaokrąglony brzuch. Kolejny mocny kopniak maluszka, który poczuła w tamtym momencie jedynie utwierdził ją w tym przekonaniu.
- Skoro tak twierdzisz…to wejdź- odparł szorstko Consalida, przekręcając zamek w drzwiach. Nie czekając na córkę podążył w stronę biurka, rozsiadając się wygodnie w skórzanym, beżowym fotelu. Rudowłosa nerwowo założyła zagubiony kosmyk swych miedzianych włosów za ucho, uważnie rozglądając się po dobrze sobie znanym pomieszczeniu, w którym od dwudziestu lat nie zaszły nawet najmniejsze, kosmetyczne zmiany. Dotychczas w życiu jak i w gabinecie Ricardo wszystko miało swoje stałe, niezmienne miejsce. Wiktoria przełknęła głośno ślinę, po czym zajęła miejsce tuż naprzeciwko ojca, który zdawał się celowo ignorować jej obecność w tym pokoju. Z największą delikatnością, po raz kolejny uchylił drewniane wieko ciemnego pudełeczka, wyciągając z niego roznoszące aromatyczny zapach, jasnobrązowe, kubańskie cygaro. Hiszpan nie obdarzył córki nawet krótkim spojrzeniem, skupiając swoją uwagę tylko i wyłącznie na rozpalaniu grubego zwitka, suszonych liści tytoniu. W tym czasie Wiki przyglądała się obliczu taty w zupełnym milczeniu, odnotowując kilka wyraźnych zmian w jego wyglądzie. Mimo że, od jej ostatniej wizyty w Hiszpanii minęło już ponad pół roku, Rudowłosa w żadnym wypadku nie spodziewała się, że ojciec aż tak bardzo zmieni się w ciągu tych kilkudziesięciu tygodni. Wiki z łatwością dostrzegła jego zapadnięte, pokryte czarnym zarostem policzki, a także nowe, podłużne zmarszczki tuż przy zaciśniętych, ciemnych ustach Consalidy oraz kolejne, szpecące bruzdy wzdłuż linii gęstych, teraz już zupełnie siwych włosów dyplomaty. Jednak to oczy ojca najbardziej ją zaniepokoiły. Były zupełnie pozbawione zwykle towarzyszącego im blasku i pasji , a ich arktyczny chłód niemal raził ją od środka.
- Tato…ja…- Wiktoria z trudem panowała nad własnym głosem, wyczuwając nieprzyjemny ucisk w gardle.- Ja również tęsknię za mamą…-przyznała szczerze, podchodząc bliżej biurka wciąż milczącego Consalidy, który wyraźnie unikał jej wzroku.- Nie potrafię wyrazić, jak bardzo mi jej teraz brakuje…jak mocno jej potrzebuję…- kontynuowała drżącym z emocji głosem, próbując rozpaczliwie zmusić Ricardo by wreszcie na nią spojrzał. Był on jednak nieugięty. Z wyrazem ironicznego rozbawienia przysłuchiwał się jej słowom.
- Ty jej potrzebujesz….tak ?- prychnął gniewnie, gwałtownie podrywając się z fotela. Zdecydowanym krokiem przemierzył całe pomieszczenie w kierunku wychodzącego na ogród okna. Odwrócił się plecami do wciąż siedzącej naprzeciw biurka Wiki, nie zaszczycając postaci córki nawet jednym, przelotnym spojrzeniem.- W takim razie powiedz mi, gdzie byłaś ! Gdzie TY byłaś, kiedy to ona  potrzebowała ciebie …- kontynuował, mocno zaciskając szczękę-  Gdy z dnia na dzień traciła pamięć i zmysły…- dodał ledwie słyszalnie, nieco łagodząc ton swego głosu. Jego pogrążone w żalu i złości oczy rozbłysły niezdrowym blaskiem.
- Dobrze wiesz, że gdybym tylko mogła…zrobiłabym dla niej wszystko- przyznała z pełnym przekonaniem Wiktoria, odgarniając z twarzy falę długich miedzianych włosów- Byłam bezsilna, nie potrafiłam jej uratować…- szepnęła cicho, ocierając wierzchnią stroną dłoni perliste łzy, które wartkimi strumieniami zaczęły spływać po jej pokrytych bordowym rumieńcem policzkach. Dobrze pamiętała te nieprzyzwoicie długie, nieprzespane noce, które wciąż nieustannie poświęcała na analizowanie wyników badań mamy. To był wyrok. Jako lekarz doskonale zdawała sobie sprawę, co oznaczała ta druzgocąca diagnoza, z czym dokładnie się wiązała. Jednak jako córka nie mogła zaakceptować tej sytuacji i to właśnie z tego powodu pozwoliła matce na kontynuowanie ryzykownej terapii. Wciąż jasny i świeży był w jej pamięci obraz kłótni z Andrzejem, która w dużej mierze miała swe źródło w skrywanej przed nią przypadłości Wandy Consalidy. Wiki dobrze pamiętała jak bardzo zraniona i oszukana poczuła się, gdy prawda o chorobie jej rodzicielki ujrzała światło dzienne. Była bezbrzeżnie rozczarowana faktem, że Profesor postanowił w największej tajemnicy podać jej matce eksperymentalny lek. Mimo że, widziała wyniki badań  i jawną poprawę, z którą wiązało się przyjmowanie przez Wandę specyfiku Falkowicza, nie potrafiła mu tego wybaczyć. To właśnie kwestia nieopatentowanego leku stanęła wówczas między parą chirurgów, nieodwracalnie oddalając ich od siebie.
- Ale pozwoliłaś jej na ryzykowną terapię !- dalej upierał się Consalida, czując przypływ bezgranicznego gniewu, który w jednej chwili wypełnił jego serce.- To twoja wina, że ona umarła…- pogrążony w furii Ricadro nie zamierzał miarkować swoich słów, a jego wyprute z wszelkich uczuć spojrzenie momentalnie zmroziło krew w żyłach rozbitej Rudowłosej. Wreszcie dyplomata zdecydował się przenieść swój wzrok na postać jedynej córki, której szmaragdowe oczy zaszkliły się nienaturalnie. Nie mogła w to uwierzyć.
- Jak możesz tak mówić ! – uniosła się Wiki, krzyżując ręce na piersi. Jej oddech już bezpowrotnie stracił swoją regularność, a tętno przyspieszyło niepostrzeżenie. Dotknięta słowami taty Wiktoria bezwiednie przygryzła swoje malinowe wargi. Nigdy nie spodziewała się usłyszeć z jego ust tych jawnych słów oskarżenia. Wciąż nasilający się ból głowy nie pozwalał jej na zachowanie równowagi. Rudowłosa czuła, że za moment wręcz straci świadomość. Każde kolejne zdanie wypowiedziane przez ojca raniło ją niczym nóż, sprawiając że, jej pogrążone w rozpaczy serce krwawiło jeszcze bardziej. W tym jednym momencie Consalida poczuła się tak słaba, taka bezsilna. Przerastała ją ta rozmowa, przerastałą ją sytuacja, w której się znalazła. W najczarniejszych snach nie wyobrażała sobie, że rozmowa z dyplomatą może przybrać taki obrót.
- A skąd pewność, że to nie lek tego całego Profesora doprowadził do śmierci Wandy ?!- zrozpaczony Ricardo dalej snuł bezpodstawne wnioski, pocierając dłonią swoje pokryte czarnym zarostem policzki.- Dopilnuję by poniósł za to odpowiednią karę – dodał beznamiętnie, zaciskając ogorzałe południowym słońcem dłonie w pięści. Teraz złość i rozgoryczenie Hiszpana momentalnie przeniosło się na postać nieznanego mu chirurga, o którym Wanda opowiadała mu niegdyś w samych superlatywach. Zdeterminowany Hiszpan za wszelką cenę pragnął znaleźć winnego tej sytuacji. Wydawało mu się wówczas, że przyniesie mu to tak wyczekiwaną ulgę i choć trochę złagodzi ból, który z każdą kolejną minutą coraz bardziej rozrywał duszę Ricardo.
- To nie wina leku… – stwierdziła pewnie Wiki, usilnie próbując zapanować nad swym rozszalałym tętnem. Sama myśl o Andrzeju przyprawiała ją o zimne ukłucie bólu w okolicach klatki piersiowej.- Wiem dokładnie w jaki sposób dział ten specyfik i jasnym jest również, że to nie on przyczynił się do powstania zatoru- dodała przekonywująco, z widocznym trudem opanowując drżenie swego głosu. Wydawało jej się, że kapryśny los po raz kolejny srodze z niej zakpił, stawiając ją w roli obrończyni dzieła Falkowicza. W końcu to właśnie nowatorski farmaceutyk okazał się dla niego ważniejszy, niż uczucie, które tak nieoczekiwanie się między nimi zrodziło. Jednak mimo wszystko Wiki musiała oddać mu rację. Nieopatentowany środek naprawdę dział i realnie poprawiał nie tylko wyniki badań, ale także komfort życia pacjentów. Rudowłosa jako jedna z niewielu osób doskonale zdawała sobie sprawę z możliwości specyfiku. Gdy przypadkowo natknęła się w jego gabinecie na intrygujący segregator, nie omieszkała przejrzeć znajdujących się w środku dokumentów, które krok po kroku doprowadziły ją do sekretnych badań klinicznych wciąż prowadzonych przez ambitnego chirurga. Cząsteczka stworzona przez zespół Profesora stanowiła ogromną szansę dla tysięcy cierpiących nie tylko na stwardnienie rozsiane, ale także inne choroby układu krążenia. Rozgoryczenie Ricardo nie mogło doprowadzić do odebrania tym rzeszom ludzi możliwości na normalne życie.- Śmierć mamy mogła nastąpić w każdej chwili, bez względu na to czy zażywałaby ten środek, czy nie...- Wiktoria wreszcie zdecydowała się wyznać ojcu tą druzgocącą prawdę, choć wypowiedzenie tego zdania kosztowało ją tak wiele. Z opuszczoną w geście rezygnacji głową, pod osłoną swych długich włosów próbowała ukryć gorzkie łzy, które wciąż na nowo wypełniały intensywnie-zielone tęczówki młodej chirurg. Wzburzony Hiszpan nie odpowiedział na słowa córki, wciąż nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu z wyrazem jawnej złości nadal goszczącym na jego napiętej ze zdenerwowania twarzy.
- Tak łatwo spisałaś ją na straty…-mruknął pod nosem, w dalszym ciągu unikając widoku jedynaczki. Wciąż kroczył błędnie po gabinecie, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Consalida wręcz dusił się w swoim własnym domu.- Wspominałaś, że zrobiłabyś dla niej wszystko….- zaczął chłodnym, z pozoru wyważonym  głosem Ricardo, wreszcie przenosząc ostre niczym nóż spojrzenie swych szmaragdowych oczu na postać Wiktorii.- Jednak nie mogłaś znaleźć czasu by przylecieć do rodzinnego domu choć na te kilka dni ?!- podkreślił stanowczym, lodowatym głosem, który niczym echo odbijał się w umyśle Wiktorii. -Kariera aż tak bardzo tobą owładnęła, co ?- rzucił zaczepnie Hiszpan, wreszcie ponownie przysiadając na fotelu wprost naprzeciwko córki. Z wyrazem dzikiej satysfakcji przypatrywał się wyraźnie pobladłej, już niemal śnieżnobiałej twarzy Rudowłosej, która zamiast odpowiedzieć na słowa taty, mocno uścisnęła jego dłoń w geście wsparcia. Wiki czuła, że wypowiadane przez ojca zdania mają swoje źródło w ogromnym zawodzie, którego doznał. Pulsująca na pomarszczonym czole dyplomaty żyłka i zaciśnięte w wąską linie usta zdecydowanie  zwiastowały zbliżający się wybuch Ricardo, który z widocznym zniecierpliwieniem odtrącił dłoń jedynej latorośli, kręcąc głową z niedowierzaniem. Był prawdziwie wściekły i nie zamierzał tego ukrywać. Ciśnienie krwi w jego żyłach podniosło się jeszcze bardziej, gdy wreszcie skupił swój wzrok już na dobre na postaci stojącej tuż przed nim Wiktorii. Czarna, dopasowana sukienka wyraźnie eksponowała zaokrąglony, ciążowy brzuch Rudowłosej, która westchnęła głośno, gdy tylko zauważyła, że źrenice oczu dyplomaty poszerzyły się znacznie na ten widok.
- Nie mogłam przylecieć wcześniej tato, naprawdę- aksamitny głos Rudej łamał się niezamierzenie. Wiktoria przełknęła głośno ślinę, widząc wyraz najprawdziwszego zaskoczenia malujący się na obliczu sposępniałego Hiszpana. Początkowy szok ustąpił teraz miejsca tysiącom pytań, które w jednej sekundzie wypełniły umysł nieco oszołomionego tą nowiną Ricardo. Jednak ta niespodziewana wiadomość, w żadnym stopniu nie potrafiła rozpromienić burzowych, mrocznych chmur, które przysłaniały już niemal zupełnie serce upartego Consalidy.
-Dlaczego przez te wszystkie miesiące ukrywałaś przed nami prawdę ?- warknął, zaciskając mocniej usta. Czuł, że coś niepokojącego kryje się za tym nietypowym zachowaniem córki.- Nie uważasz, że powinniśmy wiedzieć ?- uniósł ton swego wzburzonego głosu, po razkolejny podrywając się z fotela. Zagubiony wzrok Rudowłosej i ta niespotykana u niej niepewność jedynie potęgowały jego rozgoryczenie.- Ona powinna się dowiedzieć !- podkreślił z wyraźnym wyrzutem, a jego oczy rozbłysły niebezpiecznie. Dyplomata był świadomy, jak bardzo jego żona marzyła o pojawieniu się w ich rodzinie wnuka, któremu mogłaby już bez reszty się poświęcić. Niejednokrotnie martwiła się o to, czy uda jej doczekać tego szalenie ważnego wydarzenia w życiu jedynaczki. Myśl, że być może Wanda znalazła by motywację do walki z chorobą na wieść o zbliżających się narodzinach, już zupełnie wytrąciła z równowagi rozżalonego Ricardo. Wydawało mu się wręcz, że Wiktoria poprzez zatajenie tego istotnego faktu, pozbawiła własną matkę tych ostatnich chwil szczęścia i radości. Zupełnie jej nie rozumiał.
-Nie chciałam dodatkowo martwić cię moimi problemami…- westchnęła zrezygnowana chirurg, przygryzając boleśnie swoją dolną, malinową wargę. Rozwijający się pod jej sercem maluszek po raz kolejny tego dnia postanowił dać mamie dowód swojej ruchliwości, obdarowując ją kolejnym kopniakiem. Dłoń Rudowłosej automatycznie powędrowała w stronę zaokrąglonego brzucha w celu uspokojenia wiercącego się maleństwa, co nie uszło uwadze zdenerwowanego Hiszpana. Nie był w stanie dopuścić do swojej świadomości faktu, że już niebawem zostanie dziadkiem.
- Czyli rozumiem, że mam powstrzymać się od złożenia gratulacji, skoro uznałaś swoich rodziców za niegodnych tej nowiny- odparł gorzko Ricardo, niespotykanie lodowatym głosem. W jego obojętnym wyrazie twarzy i wyzbytych wszelkich emocji oczach z trudem było doszukiwać się choć cienia radości z powodu zbliżających się narodzin maleństwa. Wydawać by się mogło, że wieść ta nie wywarła na jego zatwardziałym sercu żadnego wrażenia.
- To nie jest takie proste…- zaczęła z trudem Wiki, próbując dobrać odpowiednie słowa. Rozmowa z ojcem była dla niej niczym spacer nad przepaścią, jeden fałszywy krok, wypowiedziane niezamierzenie słowo mogło kosztować ją zbyt wiele. Consalida obawiała się reakcji taty, dlatego tak długo zwlekała z wyznaniem mu całej prawdy. Teraz już wiedziała, że nie ma odwrotu, będzie musiała zmierzyć się z jawnym rozczarowaniem dyplomaty, które niechybnie na nią spadnie. Wówczas Wiktoria nie przypuszczała, że surowy Hiszpan nie będzie miał dla niej ani krzty wyrozumiałości, a żal i zawód doprowadzą go do wypowiedzenia tak pochopnych i ostrych, acz nieodwracalnych słów.
- Domyślam się…- syknął sarkastycznie, nerwowo mierzwiąc grzywę swych srebrzystych włosów. Krew w żyłach dyplomaty krążyła z zawrotną prędkością. To było dla niego zbyt wiele. Dotychczas każda, nawet najmniejsza zmiana w jego życiu związana była z długotrwałymi przemyśleniami i stopniowym wdrażaniem ustalonych rozwiązań, teraz jednak cały, poukładany świat Hiszpana w jednej chwili legł w gruzach. Myśl o czekającej go wkrótce, nowej rewolucji przyprawiał go o natrętny ból głowy. Rzeczywistość z minuty na minutę coraz bardziej przytłaczała przygnębionego dyplomatę, który tak naprawdę czuł się bardzo zagubiony w tej sytuacji. Już nie było przy nim żony, która pomogła by mu oswoić się z wirem nowych zdarzeń, który nie pytając o zgodę, porwał go w swoje sidła.- Chyba jesteś mi winna jakieś wyjaśnienia ?- huknął ponaglająco, po pełnej napięcia, krótkiej chwili ciszy. Mimowolnie zacisnął swoje dłonie w pięści.
- Chciałam was poinformować, kiedy już wszystko się unormuje…- dodała usprawiedliwiająco Wiktoria, zakładając zagubiony kosmyk swych miedzianych włosów za ucho. Szmaragdowe spojrzenie Rudowłosej wyrażało szczerą skruchę.-Tak bardzo bałam się, że mogę je stracić…- wyjaśniła pozbawionym emocji głosem, nieudolnie próbując ukryć swoje wzruszenie. Strach o życie maleństwa, który przez ostatnie tygodnie nieustannie jej towarzyszył pozostawił prawdziwe piętno w sercu pozbawionej wsparcia oraz troski w tych trudnych chwilach Wiki. – Poza tym dla mnie ono również było ogromną niespodzianką- przyznała otwarcie, nie mogąc ukryć delikatnego uśmiechu. Choć bez wątpienia kompletnie nieplanowane pojawienie się maluszka mocno skomplikowało i tak już wypełnione problemami życie Wiktorii, ona nie potrafiła żałować, że już wkrótce zostanie matką. Była pewna i zdecydowana. Pragnęła tego dziecka i nie potrafiłaby myśleć o jego narodzinach w inny sposób. Dla niej ono było prawdziwym darem od losu, a każdy ruch maluszka dodawał jej siły i nadziei do mierzenia się z okrutną rzeczywistością.
- Niespodzianka to chyba delikatne słowo…- rozgoryczony Ricardo nie panował nad własnym słowami, obdarzając córkę lodowatym spojrzeniem.- Nieślubne dziecko zawsze jest rozczarowaniem- dodał cierpko, po wymownej, długiej pauzie. Krew w jego żyłach zagotowała się, a rozdrażniony, stanowczy Hiszpan musiał wreszcie dać upust swojej złości i wybuchowemu, południowemu temperamentowi. Nie w taki sposób wyobrażał on sobie przyszłość jedynaczki. Ricardo bez wątpienia był zatwardziałym tradycjonalistą i nie miał najmniejszego zamiaru zmienić swoich poglądów nawet ze względu na własne dziecko. Urażona duma i zawód jaki w jego mniemaniu sprawiła mu Wiktoria doprowadzał go na skraj wytrzymałości. – Nie tak ją wychowaliśmy…- westchnął w myślach spochmurniały Hiszpan, przygryzając nerwowo swoje ciemne, wąskie usta. – A jednak zdecydowałaś, że je urodzisz … - zastanawiał się głośno, marszcząc w napięciu czoło. – Co teraz ?- rzucił zaczepnie, zupełnie ignorując zaszklone oczy młodej chirurg. Ricardo już zupełnie stracił panowanie nad sobą, nie szczędząc Rudowłosej tych jakże gorzkich komentarzy. Tak naprawdę jednak, zapamiętały w złości Hiszpan, sam nie zgadzał się z wypowiadanymi przez siebie zdaniami.
- Myślisz, że mogłabym postąpić inaczej ?- szczerze obruszyła się płomiennowłosa lekarka, również podrywając się z wygodnego krzesła. Słowa ojca prawdziwie ją zszokowały. Nie mogła uwierzyć, że on, zadeklarowany katolik i zagorzały wyznawca rodzinnych wartości byłby w stanie pomyśleć o aborcji, nie wspominając nawet o zaproponowaniu tego zabiegu jako rozwiązania problemu. Prawdziwie ugodzona jego sugestywnym spojrzeniem, dotknęła swojego zaokrąglonego brzucha w obronnym geście. Policzki Rudej stały się w tym momencie niemal już zupełnie białe, a jej zielone oczy wypełniła niespotykana dotąd, bezdenna pustka. Wiktoria w jednej chwili wydawało się, że atmosfera w gabinecie dyplomaty stała się nieprzyzwoicie gęsta, a panująca tu temperatura wzrosła do niebotycznych wartości. Kropelki ledwie dostrzegalnego potu wystąpiły na pulsujące ze zdenerwowania skronie miedzianowłosej dziewczyny, która z trudem próbowała zaczerpnąć choć jeden, głęboki oddech.
- Nie jesteś już szesnastolatką, Wiktorio - warknął przez zaciśnięte zęby Ricardo, odwracając wzrok od pokrytej łzami twarzy Rudowłosej. Zdawał się być zupełnie nieczuły na jej wyrażające najczystszy ból, posmutniałe spojrzenie.- Naiwnie sądziłem, że już jako dorosła kobieta, nie popełnisz po raz drugi tego BŁĘDU – zakpił z niej otwarcie, sugestywnie zerkając na jej już sporych rozmiarów brzuch.- Myślałem, że jako lekarz będziesz potrafiła uchronić się przed TYM problemem, a już na pewno rozwiążesz GO półki będzie na to pora ! - podkreślił, stopniowo podnosząc ton swego głosu. Wciąż zszokowana jego postawą Wiki milczała, próbując dopuścić do swojej świadomości ostre słowa ojca. Prawdziwie nie dowierzała własnym zmysłom. To nie mogło być prawdą. Owszem surowy dyplomata od zawsze był niezwykle wymagając wobec swojej jedynaczki, nie uznawał on żadnych, nawet najmniejszych porażek czy drobnych błędów Wiktorii, która zmęczona wywieraną przez tatę presją, właśnie z powodu charakteru dyplomaty, zdecydowała się na studia w Polsce. Ich relacje zawsze były napięte, ale Ruda nigdy by nie przypuszczała, że ojciec odwróci się od jedynej córki właśnie w tak trudnym dla niej momencie. Czuła się niezwykle naiwna, sądząc, że tata okaże jej tak bardzo potrzebne teraz wsparcie. Mimo woli, Wiki szukała dla niego usprawiedliwienia , sądząc że, to właśnie żal popycha Hiszpana do przybrania pozy bezwzględnego moralizatora. Tymczasem zapamiętały w swym gniewie Ricardo kontynuował pełen wyrzutów monolog, dalej nie szczędząc córce słów otwartej krytyki.- Nawet nie wiesz, jak z matką czekaliśmy na to, aż wreszcie ułożysz sobie życie…- powiedział do siebie cicho, głaszcząc się po porośniętej ostrymi, czarnymi włoskami brodzie.- Zawsze pragnęliśmy tylko i wyłącznie twojego szczęścia…- kontynuował przytłumionym głosem, wreszcie odważając się na nią spojrzeć.- Byliśmy z ciebie tacy dumni, gdy kończyłaś studia z wyróżnieniem- westchnął ciężko, obchodząc swoje mahoniowe biurko dookoła. Teraz znalazł się już tylko o krok od postaci opartej o framugę okna Rudej.- Tymczasem ty tak nagle porzuciłaś swoje życie w Polsce, przeprowadzając się do Anglii wiedziona perspektywą kariery, stopniowo urywając z nami kontakt…- kontynuował pozbawionym wyrazu tonem- A teraz , po kilku miesiącach pojawiasz się i oświadczasz mi, że spodziewasz się dziecka…- rozłożył ręce w geście bezsilności- Nie potrafię cię zrozumieć…Nie tego z mamą dla ciebie pragnęliśmy – wyliczał cierpko,  pocierając dłonią swe pomarszczone czoło.- Popełniasz błąd za błędem – wysyczał, mocno chwytając zimną dłoń córki. Jego pełne dezaprobaty spojrzenie spoczęło na obliczu zmieszanej Rudowłosej, której tętno przyspieszyło niezamierzenie.
- To dziecko nie jest i nigdy nie było dla mnie błędem- odparła z typową dla siebie determinacją Wiki, wyrywając swój nadgarstek spod silnego uścisku Hiszpana. Jej szmaragdowe oczy ponownie wypełnił pełen stanowczości błysk. Ostre słowa taty wywarły odwrotny skutek do zamierzonego, gdyż tylko zwiększyły pewność siebie upartej Consalidy.
- Nie spodziewam się zobaczyć obrączki na twoim palcu, ale chciałbym wiedzieć, gdzie obecnie podziewa się ojciec dziecka ?- zapytał wyczekującym głosem dyplomata, również opierając się dłońmi o marmurowy parapet.- Nie przyleciał z tobą na pogrzeb matki…-słusznie zauważył, wzdychając przy tym sugestywnie- Mam nadzieję, że chociaż zamierz ci się oświadczyć- podkreślił stanowczo, uważnie obserwując zmieniający się wyraz twarzy Rudowłosej.- Nie pozwolę na to, by mój wnuk przyszedł na świat w niezalegalizowanym związku !- uciął krótko, nieznoszącym sprzeciwu głosem Hiszpan. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie, a milczenie Wiki jedynie potęgowało jego rozdrażnienie. –Dobrze znasz moje poglądy w tej kwestii- uderzył pięścią w powierzchnię kamiennego parapetu, powodując pulsujący ból w swojej prawej dłoni. Nie mógł znieść dłużej tej pełnej napięcia ciszy i tych nielicznych słów wyjaśnień, które przedstawiła mu Wiktoria. Ricardo wcale nie musiał przypominać Rudowłosej o wadze jaką przywiązuje do swoich konserwatywnych poglądów. Wiki doskonale zdawała sobie sprawę z jasno określonych zapatrywań dyplomaty, tym trudniej było jej zebrać siły by wreszcie wyznać tacie całą prawdę. Przeczuwała, że przyjmie tą wieść zdecydowanie gorzej, niż wcześniej to sobie wyobrażała.
- Ono będzie miało tylko mnie- stwierdziła zdecydowanie młoda Consalida, przełykając głośno ślinę. Pewność jej głosu nie pozostawiała złudzeń. Była w pełni świadoma podjętej decyzji i konsekwencji, które się z nią wiązały.- To będzie musiało wystarczyć- westchnęła zrezygnowana, przenosząc wzrok na swoje dłonie. Rozwijający się w jej ciele maluszek najwidoczniej wyczuł troski i emocje mamy, gdyż zaczął po raz kolejny poruszać się niespokojnie, wyraźnie martwiąc ją swoją ruchliwością. Rudowłosa szczerze zaczynała obawiać się, że związany z tą rozmową stres może naprawdę zaszkodzić maleństwu.
- Nie rozumiem- wydukał z widocznym trudem zszokowany Hiszpan- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz być samotną matką ?-  rzucił ironicznie, a źrenice jego oczu widocznie poszerzyły się ze zdziwienia.
- Tak będzie najlepiej dla dziecka- podkreśliła stanowczo Wiki, tym jednym zdaniem rozwiewając nadzieje Ricardo. Fala wątpliwości w jednej minucie wypełniła umysł wciąż zdezorientowanego dyplomaty.- Nie chcę by płaciło za moje błędy - kontynuowała cicho Rudowłosa, boleśnie przygryzając swoją malinową wargę. To ono było dla niej teraz najważniejsze. Nie liczył się już nikt inny.- Pragnę dla niego beztroskiego, normalnego dzieciństwa- dodała stanowczo, próbując przekonać do tej wizji nie tylko Hiszpana, ale również samą siebie. Pewna swojego postanowienia założyła ręce na piersi w wyczekującej pozie. Podświadomie czuła, że ojciec bynajmniej nie powstrzyma się od zakwestionowania jej zdania.
- Czyli mam rozumieć, że przyszły tata nie poczuwa się do odpowiedzialności ?!- zapytał głucho dyplomata , z trudem próbując opanować drżenie swoich dłoni. Ciężkie westchnienie Wiki i jawny grymas cierpienia, który na moment pojawił się na jej pobladłym obliczu jedynie utwierdził go w tym zgoła niesłusznym przekonaniu. Osobista duma Ricardo została ugodzona poprzez to jedno, posmutniałe spojrzenie, które dojrzał na twarzy miedzianowłosej dziewczyny. Nie mógł uwierzyć, że ktoś tak bezczelnie ważył się złamać serce jego jedynaczki i na dodatek porzucił ją na wieść o ciąży. Powoli rodząca się nienawiść wypełniła każdą komórkę ciała Hiszpana, który po raz kolejny, bezwiednie, mocno zacisnął swoje dłonie w pięści. Nie mógł tak po prostu pogodzić się z tym faktem. Gdyby w tym momencie ojciec dziecka Wiktorii pojawiłby się w zasięgu jego wzroku, z pewnością padł by martwy, rażony morderczym spojrzeniem żądnego zemsty Consalidy. Ricardo nie mógł mieć pojęcia jak daleki był od rzeczywistości w swych przypuszczeniach. Gorzka prawda miała okazać się jeszcze trudniejsza do przyjęcia przez konserwatywnego dyplomatę, dla którego sakrament małżeństwa był niekwestionowaną świętością.
- Rozstaliśmy się kilka miesięcy temu …– odpowiedziała zdawkowo Rudowłosa, urywając nagle. Z trudem dobierała słowa, wyczuwając w gardle wciąż narastające napięcie. Rozmowa z tatą z minuty na minutę odbierała jej wszelkie siły. Jednak wiedziała, że przed nią nie ma już odwrotu i musi dziś zmierzyć się z rozczarowaniem Hiszpana. Wiedziała, że ojciec już jest wystarczająco rozsierdzony perspektywą, że jego jedyna córka wcale nie szykuje się do rychłego ślubu, a wieść o samotnym macierzyństwie Rudej również była dla niego wiadomością niezwykle trudną do zniesienia. Jednak to było niczym w porównaniu z niezaprzeczalnym faktem związanym z małżeństwem Profesora, który to miał dogłębnie wstrząsnąć Consalidą i zupełnie zmienić jego postawę względem jedynej latorośli.
- Jakoś dzieciaka potrafił ci zrobić, ale wziąć za was odpowiedzialności już nie potrafi !- wysyczał gniewnie dyplomata, przerywając jej wypowiedź. Ricardo pokręcił głową z niedowierzaniem, mocno pocierając przy tym dłonią swoje pulsujące, posiwiałe  skronie. Nie był w stanie pojąć dzisiejszej młodzieży. W czasach jego młodości było to coś nie do pomyślenia. Niczym w świecie nie gardził tak jak słabym, podatnym na wpływy charakterem i brakiem poczucia wewnętrznego obowiązku do mierzenia się z konsekwencjami własnych czynów. Według niego taki brak dojrzałości, zwłaszcza w przypadku mężczyzny, był niczym więcej jak najczystszą hańbą i niezmywalną plamą na honorze. Jednak w obecnych czasach niewiele osób podzielało wyznawane przez niego wartości i to prawdziwie doprowadzało Ricardo do wybuchu.
- On nie ma pojęcia o ciąży- wyznała nieobecnym głosem Ruda, mimowolnie zaciskając powieki, pod którymi zebrała się kolejna fala gorzkich łez. Swą szczerością pragnęła choć w nikłym stopniu powstrzymać wylewane przez Hiszpana żale i wreszcie zakończyć tą szalenie trudną dla niej rozmowę.
- Że co proszę ?!- otwarcie obruszył się Consalida, z trudem nad sobą panując.- Jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz ? – warknął sarkastycznie, nerwowo wplatając obie dłonie w grzywę swoich gęstych, srebrzystych włosów.-Dlaczego o niczym go nie poinformowałaś? – zadał wreszcie pytanie, które tak usilnie cisnęło mu się na usta. Naprawdę nie potrafił zrozumieć toku rozumowania Rudowłosej, nie pojmowała z jakiego powodu Wiktoria chciała ukryć swój błogosławiony stan nie tylko przed ojcem własnego dziecka, ale także przed rodziną i przyjaciółmi. Naprawdę coś poważnego musiało kryć się za tymi kolejnymi, radykalnymi decyzjami Wiki. Przeprowadzka do Londynu z pewnością nie była przypadkowa i właśnie zaskakująco zbiegła się w czasie z prawdopodobnym początkiem jej ciąży. Wnioski te z zastraszającą prędkością docierały do świadomości zafrasowanego dyplomaty, potęgując jeszcze potok niewypowiedzianych pytań powstający w jego umyśle. Podświadomie wyczuwał, że córka najwyraźniej musiała mieć jakiś istotny powód by postąpić właśnie w taki, a nie inny sposób. Wydawało mu się wówczas, że burzliwe rozstanie nie mogło być jedyną przyczyną tego stanu rzeczy. Prawdę mówiąc Ricardo wyrzucał teraz sobie, że należycie nie interesował się życiem jedynaczki, pozostawiając tą kwestię żonie. Jego relacje z Wiktorią od zawsze były mocno skomplikowane, a nawet dosyć chłodne. Hiszpan nie czuł się winny tej sytuacji, gdyż pomimo szczerych chęci po prostu nie potrafił porozumieć się z własnym dzieckiem, nie był w stanie okazać jej swoich uczuć. Decyzja upartej Rudej o wyjeździe na studia do ojczyzny matki jedynie powiększyła dzielącą ich przepaść niedomówień. Consalida był wręcz zawstydzony faktem, że nie miał pojęcia o tym, że Wiki przez dłuższy czas była w poważnym związku. Co prawda Wanda kilkukrotnie, mimochodem napomknęła mężowi o relacji, a nawet uczuciu, które dostrzegła pomiędzy parą jeszcze nieświadomych tego faktu chirurgów, ale Ricardo nie brał jej słów zupełnie poważnie. Zażyłość Rudowłosej i Profesora wydawała mu się czymś wyjątkowo absurdalnym. Nie mógł dać wiary, że jego córka mogłaby związać się z człowiekiem, którego przez wiele miesięcy  zastrzegała się szczerze nienawidzić, zresztą z wzajemnością. To było niemożliwe, czyż nie ? Consalida nie mógł wiedzieć jak bardzo się mylił.
- To była moja decyzja- odparła otwarcie zdeterminowana Wiktoria, ukrywając swoją twarz pod osłoną długich, miedzianych włosów. Nie była w stanie po raz kolejny spojrzeć ojcu prosto w oczy, wiec mimowolnie przeniosła swój wzrok w stronę wychodzących na patio okien. Ostatnie, świetliste  podrygi zachodzącego słońca były dla niej niczym gasnąca nadzieja na pokojowe zakończenie dzisiejszego popołudnia.
-Twoja decyzja ! – prychnął ironicznie Ricardo, groźnie unosząc prawą brew ku górze.- Kto dał ci takie prawo ?!- zadał to pytanie, choć wcale nie oczekiwał odpowiedzi i nie pozostawił córce ani sekundy na jej udzielenie.- Rozumiem, że być może nie zamierzasz wiązać się z tym człowiekiem, ale to nie znaczy, że powinnaś pozbawić go wszelkich obowiązków ! – podkreślił stanowczo, głośno wypuszczając powietrze ze swoich płuc.- Ze względu na dziecko musicie dojść do porozumienia, chociażby w kwestiach finansowych- zauważył rzeczowo, chwilowo odzyskując zdrowy rozsądek- Chyba nie jesteś na tyle naiwna by sądzić, że samodzielnie utrzymasz siebie i malucha za te marne grosze ze stażu ? - westchnął ciężko, obdarzając ją spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Wiktoria mimowolnie musiała przyznać tacie rację w tych kilku kwestiach, jednak była wytrwała w swym postanowieniu. Pragnęła tylko i wyłącznie dobra maleństwa, nawet jeśli to miało wiązać się z wykluczeniem Andrzeja z ich życia. Wielokrotnie analizowała wszelkie za i przeciw i choć pękało jej serce, wciąż dochodziła do tego samego, przytłaczającego wniosku. Zdecydowanie czyhające na nią wyzwania przerosły młodą Consalidę, która z trudem próbowała stawić czoła przewrotnemu losowi.
- Poradzę sobie…muszę- odparła przygaszona Rudowłosa, wzdychając z rezygnacją. Z minuty na minutę wizja niepewnej przyszłości przerażała ją coraz bardziej. Czułą wszechogarniającą niemoc i kiełkujące w jej umyśle ziarno strachu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że teraz będzie musiała zadbać już nie tylko o siebie, nie mogła zawieść…
- Naprawdę tak myślisz ?!- rzucił przesiąkniętym ironią głosem Hiszpan, nerwowo przechadzając się po swoim gabinecie. Ciśnienie krwi w żyłach Ricardo wciąż pozostawało na stałym, wysokim poziomie, powodując uciążliwy ból głowy rozgorączkowanego mężczyzny.
- Niczego od niego nie oczekuję…nie chcę jego litości  – powiedziała głośno Wiki, a jej oczy rozświetlił jasny, gniewny błysk. Z ogromnym wysiłkiem panowała nad tonem własnego głosu. – A już zwłaszcza nie pragnę jego pieniędzy –syknęła z przekonaniem, a niezdrowy, bordowy rumieniec przyozdobił jej śnieżnobiałe policzki. Każdy oddech sprawiał jej niemal namacalny ból, mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, próbując nad sobą zapanować. Hiszpan z uwagą przyglądał się poruszonemu obliczu jedynaczki, dochodząc do pewnych wniosków. Słowa potwierdzenia Wiktorii nie przekonały by go tak, jak jej rzekoma niechęć, której przed momentem dała upust. Prawda i ból, które dojrzał w jej szmaragdowych tęczówkach nie pozostawiły mu złudzeń.
- Wciąż kochasz tego człowieka…tak samo mocno jak dziecko, które już wkrótce pojawi się na świecie- zawyrokował obojętnym tonem, zakładając ręce na piersi. Dyplomata nie mógł wiedzieć, że tym jednym, pewnym stwierdzeniem spowodował dojmujące ukłucie w sercu Rudej.- Nawet nie próbuj zaprzeczać- zastrzegł stanowczo, pogrążając jej palcem.- Nie potrafię zrozumieć dlaczego…nie chcesz dać mu szansy ?- zapytał wyczekująco, przysiadając na krawędzi kamiennego parapetu. Wciąż zastanawiał się, co takiego zrobił ojciec jego przyszłego wnuka lub wnuczki, skoro Wiktoria tak usilnie próbowała skreślić go ze swojego życia. Znał ją na tyle by wiedzieć, że Wiki nigdy nie skrzywdziłaby maluszka dla własnego kaprysu. Rudowłosa bezwiednie przeniosła wzrok na swoje dłonie, zbierając się na odwagę…
- Tak, masz rację…- zaczęła z wahaniem, ledwie panowała nad własnymi słowami- Kocham go…- kontynuowała drżącym z emocji głosem, spoglądając wprost w oczy zaskoczonego jej szczerością Ricardo. Consalida wiedział, że jego córka nie zwykła tak jasno rozmawiać o własnych uczuciach.  - I chyba nigdy nie będę potrafiła przestać…- wyznała z nietypową dla siebie otwartością, spuszczając głowę w geście bezsilności. Nie mogła już dłużej oszukiwać taty, był jedną z nielicznych osób, które powinny znać realny obraz sytuacji, w której się znalazła. Była mu winna wyjaśnienia. - Jednak…- kontynuowała z widocznym trudem, delikatnie dotykając swojego zaokrąglonego brzucha.- To niczego między nami nie zmienia- dodała pełnym stanowczości głosem, choć paradoksalnie jej samokontrola odeszła w tym momencie w zapomnienie. Ruda była na skraju wytrzymałości, nie znajdując już sił nawet na to by pozwolić swym łzom zwilżyć poczerwieniałe ze zdenerwowania policzki.- Nigdy nie będziemy rodziną- stwierdziła dobitnie , choć jej głos zdawał się być dziwnie nieobecny. Sama próbowała pogodzić się z tym niepodważalnym faktem, za którym kryła się bezlitosna prawda.
- To on, tak …?- bardziej stwierdził, niż zapytał Hiszpan, niepostrzeżenie przerywając wypowiedź córki. Już dłużej nie miał złudzeń, co do tożsamości przyszłego ojca.- Ten cały Profesor, który leczył twoją matkę…- kontynuował cierpkim tonem- Andrzej Falkowicz, czyż nie ?- warknął przez zaciśnięte zęby, przytakując sobie ruchem głowy. Z zadziwiającą go  łatwością dojrzał odpowiedź na to pytanie w milczącym obliczu zdeterminowanej Rudowłosej. Jednak Wiki nie potrafiła ukryć jak bardzo zaskoczyła ją trafność osądu ojca. Nie miała pojęcia o tym, że dyplomata był świadomy jej związku z chirurgiem naczyniowym. W końcu przez wiele miesięcy skrzętnie ukrywali swoją relację, a skryta i powściągliwa w swych wyznaniach Wiki z niechęcią odpowiadała na nieliczne pytania Wandy związane z tą sferą życia młodej lekarki. Consalida nie mogła przypuszczać, jak jasne i znaczące dla jej matki były te drobne sygnały, które dostrzegła podczas swojej krótkiej wizyty w Polsce i z którymi nie omieszkała podzielić się ze swym zapracowanym małżonkiem. – Uważam, że powinien wiedzieć…! - stwierdził nieznoszącym sprzeciwu głosem Hiszpan, nerwowo głaszcząc się po kilkudniowym zaroście.- Powinien się wami zaopiekować….zatroszczyć się o ciebie i dziecko…- kontynuował z pełnym przekonaniem, marszcząc nieprzyjemnie czoło.- To jego obowiązek….- urwał nagle, gdyż przerwał mu ledwie słyszalny, aksamitny głos Rudowłosej.
- On ma żonę – Wiktoria wreszcie wyrzuciła z siebie ten przytłaczający ją ciężar prawdy, choć nie przyniosło jej to tak przeraźliwie wyczekiwanej ulgi– W jego obecnym, poukładanym  życiu nie ma już miejsca ani dla mnie….- zawyrokowała, głośno przełykając ślinę – A tym bardziej dla dziecka- dodała gorzko, a jej oddech już bezpowrotnie stracił swój rytm. Rudowłosa nie miała już siły dłużej mierzyć się z wrażeniami ostatnich dwudziestu czterech godzin. Każdą, najmniejszą komórką ciała pragnęła by ten nieubłagany dzień, tak obfity w wycieńczające ją wyznania, wreszcie dobiegł końca i już pozwolił jej choć na moment zapomnieć o ogromie trosk, które na nią spadły. Wciąż na nowo pojawiający się w jej umyśle obraz twarzy Falkowicza przyprawiał ją o szybsze bicie serca, nie ułatwiając jej tego zadania. Tak rozpaczliwie chciała uciec od rozrywającego jej serce bólu, pragnęła wreszcie móc przestać o nim myśleć, zapomnieć….wymazać go ze swojego życia, z taką łatwością z jaką to jemu udało się pozbyć myśli o łączącym ich uczuciu. Jednak i to wyzwanie srodze ją przerosło. Nieustannie dręczącą ją myśl, że zarówno ona jak i jej szczera miłość tak niewiele dla niego znaczyły i były niczym w porównaniu z perspektywą międzynarodowego sukcesu, nie poprawiała jej podupadłego poczucia własnej wartości. Zawód, którego doznała, pozostawił na jej duszy wciąż krwawiące, świeże rany, których nie potrafił zatrzeć zarówno płynący czas, jak i nowe uczucie.
- Jak mogłaś związać się z żonatym mężczyzną ?!-  rzucił pełnym rozgoryczenia głosem, wciąż pozostający w osłupieniu Hiszpan. To jedno, wypowiedziane przez córkę zdanie nie tylko nie pozostawiło mu złudzeń, ale już kompletnie wytrąciło go z równowagi.- Jak mogłaś wdać się w romans kosztem czyjegoś małżeństwa ?!!!- wysyczał rozwścieczony Ricardo,  nie powstrzymując się od żywiołowej gestykulacji. Gorąca krew południowca nie pomagała mu w miarkowaniu słów. Ta cierpka prawda była dla niego nie tylko srogim rozczarowaniem, ale wręcz ciosem prosto w serce. Wypełniająca jego umysł gorycz już zupełnie doprowadziła go do utraty panowania nad sobą.- Byłaś na tyle ślepa by sądzić, że uda ci się zbudować własne szczęście na cudzej krzywdzie ?! – dodał zbulwersowany, wyczuwając swój przyspieszony puls. Mocno chwycił nadgarstki Wiki, zmuszając ją by wreszcie odważyła się spojrzeć mu w oczy. Oburzenie, zawód, a wręcz nienawiść, które wypełniły jego umysł , z każdą sekundą milczenia Rudej zdawały się wzmagać na sile.- Nie tak cię z matką wychowaliśmy !- huknął groźnie, ze wstrętem puszczając jej dłonie. Jego rozczarowanie postawą córki sięgnęło zenitu, już nie było przy nim Wandy, która złagodziła by jego słowa i ukoiłaby jego rozszarpane nerwy. Był niczym bomba z opóźnionym zapłonem. Dumny Hiszpan nigdy nie spodziewałby się, że jego rodzona córka będzie zdolna do takie postępku. Wstyd, porażka i ta wciąż zbierająca się w jego sercu złość na Wiki doprowadzała go już niemal do szaleństwa. Zdawało mu się wręcz, że to właśnie Rudowłosa jest winna całemu złu tego świata. W jego mniemaniu Wiktoria dopuściła się czynu niegodnego wybaczenia. Ricardo był w stanie darować jej wiele, ale na pewno nie potrafił przebaczyć jej rozbicia, nienaruszalnego w jego przekonaniu związku małżeńskiego. Był naprawdę wściekły i nie zamierzał tego ukrywać. Atmosfera napięcia w tym sporych rozmiarów pomieszczeniu wyraźnie zgęstniała, utrudniając Rudej wypowiedzenie choć jednego zdania w nawiązaniu do oskarżycielskich wyrzutów ojca.
- To nie jest tak jak myślisz…- zaczęła z wahaniem Wiktoria, przygryzając lekko swoją dolną, malinową wargę. Naprawdę z trudem przychodziło jej wypowiedzenie choć jeszcze jednego słowa. Bezlitosny osąd malujący się w jego oczach zadawał jej coraz dotkliwszy ból. Po raz kolejny go sobą srodze rozczarowała. Niestety miała tego świadomość i nie mogła już dłużej znieść jego wyprutego ze wszelkich uczuć spojrzenia. W tej jednej chwili oddałaby wszystko by móc przestać czuć…oddychać, by uwolnić się od tego ciężaru oskarżeń.
- W takim razie może zechcesz mi to wyjaśnić, co ?! – zapytał gniewnie Ricardo, ostentacyjnie przysiadając na blacie swojego mahoniowego biurka. – Proszę …!- rozłożył ponaglająco ręce, sugestywnie wskazując wzrokiem na krzesło przed sobą.- Wytłumacz mi, jak to jest możliwe, że ojciec twojego dziecka pozostaje obecnie w związku małżeńskim ?  Przecież to chyba nie stało się wczoraj ?!- głos rozgorączkowanego dyplomaty mroził krew w żyłach.- Odpowiedz !- rzucił zapamiętały w furii, uderzając pięścią z głośnym hukiem w powierzchnię ciemnego drewna.
- Andrzej wziął ślub już ponad pół roku temu…- Wiktoria usłyszała dźwięk własnego, przytłumionego głosu, który zdawał jej się być niespotykanie obcy – Kilka tygodni po tym …- westchnęła zrezygnowana, czując nieprzyjemny ucisk w swojej klatce piersiowej – Jak się rozstaliśmy- zakończyła wreszcie, powodując swymi słowami pojawienie się podłużnej, szpecącej zmarszczki na czole strapionego ojca. Rozemocjonowany Hiszpan ukrył swoją twarz w dłoniach, próbując dopuścić do swego umysłu obraz rzeczywiście niejednoznacznej sytuacji, w której znalazła się jego jedynaczka. Wypełniający go gniew chwilowo przeniósł się na postać nieznanego mu chirurga, który to w jego mniemaniu jedynie igrał z uczuciami Wiki. Na pewno ten cały Profesor nie mógł brać relacji z Rudowłosą na poważnie, skoro po tak nagłym zerwaniu, zdecydował się od razu na ślub z inną kobietą. Ricardo domyślał się, że człowiek ten z pewnością nie zasługiwał na jego córką…,a z tą jedną myślą jego dłonie ponownie zacisnęły się w pięści. W jego umyśle Falkowicz jawił się jako skończony drań, egoista i manipulant…dlatego tym bardziej nie potrafił zrozumieć w jaki sposób udało mu się zdobyć szczere uczucie upartej i przecież mocno do niego uprzedzonej Rudej ? Nie potrafił tego pojąć.
- Rozumiem, że TEN ślub położył kres waszej relacji ?- dopytywał z uwagą, wciąż usilnie się nad czymś zastanawiając. Milczenie ze strony Wiki jedynie wzmocniło jego domysły, sprawiając że krew w żyłach Hiszpana zagotowała się. Był wstrząśnięty.- Zawiodłaś mnie, Wiktorio- kontynuował przepełnionym wstrętem głosem, celowo na nią nie patrząc.-  Nie wiem jak mogłaś dać się tak łatwo omamić jego wykrętom ?! – rzucił rozgoryczony, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Tato…- ostrożnie chwyciła go za połać marynarki, próbując zebrać swoje myśli. Nie mogła przecież wyznać mu, że związek Falkowicza z niestabilnie emocjonalną Walczyk to fikcja, efekt szantażu, perfidny układ…który nie miał nic wspólnego z uczuciem czy obowiązkiem… Zresztą sama nie była już tego taka pewna…Kłębiące się w jej umyśle wizje i wspomnienia jedynie napawały jej serce niekończącym się cierpieniem . Wydawało jej się, że to co łączyło ją z Profesorem było prawdziwe, lecz może tylko chciała tak sądzić ? Może to była jedynie okrutna gra z jego strony ? Wiki miała tą gorzką świadomość, że lek oraz prowadzone nad nim badania okazały się być dla Andrzeja ważniejszy niż ona i ich wspólna przyszłość…Sądziła wówczas, że to jedynie dobro badań i perspektywa sukcesu popchnęły go ku temu absurdalnemu małżeństwu, które szczerze napawało ją obrzydzeniem. Jednak wciąż w jej umyśle pojawiała się iskra zwątpienie w to chłodne wyrachowanie Profesora…przecież nie mogła się co do niego aż tak pomylić ? Nie mogła wtedy przypuszczać, że Andrzej po prostu nie miał innego wyboru by ochronić zarówno ją jak i brata przed nieuchronną zemstą Kingi, która chciała w ten sposób ukarać niedoszłego kochanka za chłód, obojętność i drwinę z jej chorego w swych podstawach uczucia. Falkowicz na swoje nieszczęście doskonale zdawał sobie sprawę z niepodważalnych dowodów swojej nielegalnej działalności, którymi dysponowała pozbawiona hamulców Walczyk. Jej zeznania i wsparcie wpływowego w środowisku medycznym ojca mogły okazać się końcem nie tylko jego kariery. Profesor wiedział, że w żaden sposób nie udowodniłby przed sądem, że współpracujący z nim przy grancie Adam i Wiki nie brali udziału w nielegalnym przedsięwzięciu, przebiegła laborantka zdążyła już o to zadbać, częściowo fałszując tajną dokumentację. Fakt, że poza sferą zawodową byli ze sobą powiązani również na gruncie prywatnym, nie poprawiał położenia Profesora, który chciał uchronić siebie i bliskich nie tylko przed utratą prawa do wykonywania zawodu, ale także przed poważniejszymi konsekwencjami prawnymi. Zaufany adwokat nie pozostawił Falkowiczowi żadnych złudnych nadziei. 
-Nawet nie próbujesz zaprzeczyć ?! – zaperzył się siwowłosy, odtrącając jej dłoń. Zaszklone oczy córki i występujące na jej policzki, bordowe rumieńce nie wywierały na nim już najmniejszego wrażenia.- Powiedz mi…!- warknął, a złowieszczy błysk pojawił się w jego zielonych tęczówkach.- Jak mogłaś kontynuować ten romans, dobrze wiedząc, że zaledwie kilka tygodni wcześniej ten mężczyzna składał przysięgę wierności swojej żonie !- Hiszpan wręcz kipiał gniewem. Południowy temperament jedynie utrudniał mu panowanie nad własnymi słowami. Rozjuszony Ricardo w ogóle nie brał pod uwagę faktu, że jego ostre słowa mogą mieć opłakane skutki, szczególnie w obecnym stanie Wiki.
- To była tylko jedna noc…- szepnęła ledwie słyszalnie, czując że zaraz straci wszelkie siły. Jej serce biło w oszalałym tempie, a zbierające się w nim poczucie żalu i winy rozdzierało je od środka.- A dzień później byłam już w trakcie przeprowadzki do Londynu…- dodała pozbawionym emocji głosem, wzdychając z wyczuwalną rezygnacją. Wiktoria zdawała sobie sprawę, że jej ojciec miał częściowo rację i w żadnym wypadku nie powinna wtrącać się w małżeństwo Profesora. Sama postawiła siebie w tej trudnej sytuacji, to  była jej decyzja, zrobiła to zupełnie świadomie i po prostu wtedy nie potrafiła myśleć o Falkowiczu jako o mężu innej kobiety. Mimo wszystko nie była w stanie żałować tych ostatnich, wspólnie spędzonych chwil. Pragnęła tego, choć wiedziała, że noc spędzona z Andrzejem nigdy nie powinna mieć miejsca. Teraz musiała samotnie stawić czoła następstwom swoich czynów i wziąć odpowiedzialność za spadające na jej barki troski. Jednak mierzenie się ze wzgardą ze strony taty okazało się być dla niej najtrudniejszym zadaniem, tym bardziej że tak rozpaczliwie potrzebowała obecnie wsparcia z jego strony. Przez ostatnie tygodnie marzyła tylko o tym, by choć na chwilę odzyskać tak upragnione poczucie bezpieczeństwa i stablilizacji oraz zrozumienia, które w jej pamięci dawał rodzinny dom. 
- Najwyraźniej wystarczyła byś ponosiła jej konsekwencje już do końca życia !- prychnął z przekąsem, nawet nie próbując się powstrzymywać. Ricardo czuł gorycz porażki i niewyobrażalny zawód postawą córki. Myśl, że jego wnuk lub wnuczka może być owocem zdrady napełniał go niewypowiedzianym wstydem. Wydawało mu się wówczas, że zwiódł jako głowa rodziny, skoro jego jedynaczka była tak daleka od przestrzegania wyznawanych przez niego, nienaruszalnych zasad.
- Niczego nie żałuję, nie mogłabym…- przyznała z trudem Rudowłosa, mając na myśli swojego nienarodzonego maluszka.-Proszę…wysłuchaj mnie do końca…- dodała z wyczuwalną troską, obserwując zmieniający się wyraz twarzy pogrążonego w furii Hiszpana. Jego pobladła, poszarzała skóra, drżące powieki, zaciśnięte w wąską linię, purpurowe usta oraz te oczy…tak rażące chłodem i jawną niechęcią przeraziły ją jak nigdy wcześniej.
- Brzydzę się tobą…- stwierdził lodowatym tonem bezwzględny dyplomata, wymierzając córce siarczysty policzek. Ciemna, różowa pręga momentalnie przyozdobiła śnieżnobiałe oblicze Wiktorii, która drżącą dłonią dotknęła pulsującego śladu na swej twarzy. Piekący, gorący  ból zdawał się rozchodzić po całym jej ciele, paraliżując ją od środka. Czyn i słowa ojca zupełnie odebrały jej mowę, mrożąc krew w  żyłach miedzianowłosej dziewczyny . Zdawało jej się, że grunt po raz kolejny usuwa jej się spod stóp, spychając ją w bezdenną przepaść niemocy. Wiki nie mogła już znaleźć w sobie ani iskry życia, z wrażenia pochyliła się nad stojącym przed sobą krześle, z ogromnym wysiłkiem opierając swe rozdygotane z emocji, smukłe dłonie na powierzchni oparcia.-Nie mogę na ciebie patrzeć…i zastrzegam, że nie chcę mieć absolutnie nic wspólnego z tobą jak i tym dzieckiem !- wypowiedział te nieodwracalne, pochopne słowa w ferworze silnych emocji i wybuchu gniewu. Bezduszny i zapamiętały w własnym bólu Hiszpan nawet nie dostrzegał jak mocno zranił swoją jedyną córkę. Ewidentnie dał się ponieść fali pochłaniającego, trawiącego go żalu rozpaczy i chwilowo urażonej dumie, zupełnie nie zważając w swym zatwardziałym sercu na uczucia rozbitej Rudowłosej, dla której wyrażone przez ojca postanowienie okazało się być ciosem ostatecznym. Była to rana, której nie spodziewała się dostać od tak bliskiej jej osoby, jedynego członku rodziny, własnego ojca. Owszem, przewidywała po stanowczym rodzicu ostrej reakcji, ale nigdy nie przypuszczała, że ich rozmowa przybierze taki obrót, że usłyszy z jego ust tak bezduszne i niesprawiedliwe zdania odrazy.
- Nie możesz mówić poważnie…Tato…- jej głos łamał się niezamierzenie, wciąż nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą powiedział, a co gorsza, w to co zrobił dyplomata. Była zupełnie osłupiała z wrażenia, lecz mimo to próbowała go usprawiedliwiać, sądząc że to rozpacz po stracie żony doprowadziła Ricardo do wypowiedzenia tak otwartych słów nienawiści. Jednak piekące znamię ciosu na policzku młodej lekarki upewniało ją w przekonaniu, że zarówno postawa Hiszpana jak i mające ją upokorzyć uderzenie rzeczywiście miało miejsce i nie było wymysłem jej wyobraźni. Wyprute z wszelkich uczuć oczy mężczyzny i jego zastygła w kamiennej powadze twarz w jednej chwili pozbawiły ją wszelkiej nadziei na to, że znajdzie tak potrzebne jej obecnie ukojenie, wsparcie oraz poczucie bezpieczeństwa w murach rodzinnego domu. W tej jednej sekundzie do świadomości Wiki dotkliwie dotarło, że nie może liczyć nawet na cień pomocy ze strony ojca, że po raz pierwszy w życiu została zupełnie sama na świecie….kompletnie pozbawiona troski ze strony rodziny. Rudowłosa jeszcze kilka dni temu nie śmiałaby nawet przypuszczać, że w ciągu dwudziestu czterech godzin przyjdzie jej zmierzyć się ze stratą obojga rodziców.
- Ja już nie mam córki…- szepnął pod nosem nieugięty, uparty Consalida , z metalicznym szczękiem zatrzaskując za sobą drzwi do gabinetu. Wówczas zapamiętały w gniewie Hiszpan nie mógł przypuszczać do czego doprowadzą jego pochopne, stanowcze i nieodwracalne słowa, które to miały już na dobre stanąć pomiędzy nim, a jego jedynaczką, brutalnie rozdzielając karty ich losu na kolejne lata. To właśnie bezkompromisowa i krótkowzroczna postawa rozgoryczonego Ricardo wytworzyła przepaść nie do przebycia pomiędzy dyplomatą, a jego rodziną. Niczego w swym życiu Consalida nie żałował tak jak właśnie tej rozmowy przeprowadzonej z córką. Wspomnienie to napawało go wstrętem do samego siebie…odrazą do własnych słów i czynów. Wstyd i żal miały rozrywać jego serce każdego dnia, przez następne sześć lat…nie dając mu ani chwili wytchnienia. Wiedział, że na to zasłużył. Był zagubiony na tym etapie swojego życia, błądził niczym ślepiec po stracie żony, ale nic nie mogło go usprawiedliwić. Przez kolejne lata czuł gorycz swych radykalnych decyzji i w żadnym stopniu nie mógł pozbyć się coraz bardziej  ciążących mu  wyrzutów sumienia. Ricardo wtedy nie był w stanie dostrzec jakim egoistą stał się po śmierci Wandy, sądząc że tylko on cierpi po jej stracie. Na własne życzenie pozbawił siebie rodziny, kontaktu z jedyną córką i wnuczkiem, pozostawiając ich losy samym sobie. Był to nieodżałowany błąd, którego Wiktoria nie powinna nigdy mu wybaczyć. Consalida miał tą świadomość. Poniósł sromotną klęskę jako ojciec i dziadek i mimowolnie czuł, że nie zasługuje już na drugą szansę. Nie podołał rzuconemu mu przez los wyzwaniu. Musiało minąć wiele lat by to zrozumiał i dostrzegł, co tak naprawdę liczy się w tym krótkim, zwariowanym, ludzkim życiu. Mimo że doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może cofnąć czasu i naprawić błędów z przeszłości, to czuł ,że musi za wszelką cenę skupić się na tym co tu i teraz, na szczęściu Wiki i małego. To było obecnie jego największym priorytetem. Rozpaczliwie chciał naprawić własne błędy i nadrobić swoje zaległości w kontaktach z najbliższymi, nie mógł już dłużej znieść tej separacji i myśli, że z każdym kolejnym dniem traci coś ważnego z życia zarówno Rudowłosej jak i Alex’a. Pragnął za wszelką cenę zawalczyć o ich szczęście, nie zważając na wszelkie środki i nie szczędząc własnych wysiłków oraz moralnych hamulców. Wiedział, co dokładnie powinien zrobić i czuł podświadomie, że stanowczo zbyt długo powstrzymywał się od tego zdecydowanego kroku. Już sześć lat temu powinien zdobyć się na tą rozmowę i sprostać obowiązkom głowy rodziny. W jego mniemaniu zbyt wiele zależało w tej chwili od postawy tego szczerze znienawidzonego przez Ricardo człowieka, w którego rękach leżała przyszłość oraz szczęście jego bliskich. Hiszpan czuł, że musi postawić sprawę jasno przed ojcem swojego wnuka...przed mężczyzną, który już raz srodze skrzywdził jego córkę.

***
Głośny stukot pewnych kroków opuszczającego posiadłość  dyplomaty niczym echo odbijał się w umyśle oszołomionej lekarki, która wciąż sparaliżowana stanowczymi deklaracjami ojca, stała po środku tego ogromnego pomieszczenia, próbując zapanować nad wypełniającą jej ciało pustką i poczuciem bezgranicznego chłodu. Wydawało jej się, że nagle czas wokół niej stanął w miejscu, jakby zdziwiony tą zmianą, która tak nieodwracalnie zaszła w jej sercu…Na pozór jej spokojna, niczym niezmącona porcelanowa, piękna twarz nie wyrażała żadnych emocji, lecz tak naprawdę bezradna i przytłoczona kolejnym ciosem Wiktoria nie mogła znaleźć już ani krzty siły by okazać otoczeniu swój zawód, by pozwolić sobie na zbytek gorzkich łez, które tak ochoczo zbierały się pod jej powiekami. Świat Rudowłosej zdawał się po raz kolejny rozpadać na miliony mikroskopijnych cząstek, rozsypując jej plany i marzenia w niewidoczny już pył. Wciąż pogrążona w bezruchu przyglądała się poruszającym się za oknem drzewkom cytrusowym, których ciemne, szarozielone liście jak każdego wieczoru jej dzieciństwa grały niezapomniany, kojący koncert szeleszczących kołysanek. Ta dobrze jej znana melodia oraz ten niezwykły, słodki zapach owoców przemieszany z wonią mokrej, cynamonowej ziemi unosił się w powietrzu po kolejnej, gwałtownej fali ulewnego deszczu, którego jej nieobecne, pogrążone w rozmyślaniach, szmaragdowe oczy nie były w stanie dostrzec. Rudowłosa nawet nie zauważyła, gdy zachodzące słońce na dobre już schowało się za krawędzią białych filarów okalających wewnętrzny, śródziemnomorski ogród. Nie bez żalu przyglądała się tak dobrze sobie znanym murom posiadłości, których jasny kolor tak wyraźnie kontrastował z jasnobrązowym kolorem gleby, ceglastym odcieniem palonej dachówki czy grubymi, ciemnymi liśćmi roślin tak obficie wypełniający patio. Tryskająca kolejnymi falami wody fontanna, rozgrzany słońcem bruk czy zacieniona kolumnada wewnętrznego dziedzińca, w której znajdowały się rozliczne leżanki i ukryte kryjówki przywracały jej wspomnienia beztroskich chwil lata i dzieciństwa. Myśl, że jej maluszkowi nie będzie dane tak radośnie biegać po oświetlonym południowym słońcem ogrodzie w poszukiwaniu pierwszych, dojrzałych pomarańczy czy  fakt, że jej maluch tak jak i kiedyś ona nigdy nie będzie pluskał się w znajdującym się za domem brodziku oraz ,że nie będzie mieć okazji zdobywać kolejnych baz pośród konarów wiekowego rzędu cyprysów, które rosły tuż przy ogromnej, zabytkowej bramie, która od lat strzegła ziemi jej hiszpańskich przodków napełniał ją niewypowiedzianym smutkiem. Wyraźna tęsknota przyozdobiła oblicze miedzianowłosej dziewczyny, która odrzuciła ze swej bladej twarzy falę płomiennych włosów. Wiktoria czuła, że postanowienie Ricardo jest nieodwracalne i niezmienne, wiedziała że to najprawdopodobniej jej ostatnie chwile w tym domu, niegdyś ostoi rodzinnego ciepła. Chciała pożegnać się po raz ostatni z tym tak kochanym siebie  miejscem, w którym przeżyła wiele szczęśliwych chwil. Niczym ledwie dostrzegalny cień, w pełnym milczeniu przechadzała się po tak dobrze sobie znanych pokojach, próbując już na zawsze zatrzymać w pamięci obrazy swego hiszpańskiego życia, które zakończyło się już raz na zawsze…w tak brutalny sposób. Młoda chirurg wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu przed powrotem ojca, który wyraźnie dał znać, że nie życzy sobie jej obecności w tym miejscu. Myśl, że jeszcze nie zdążyła rozpakować swojej niewielkiej walizki paradoksalnie była chyba jedynym pozytywnym aspektem dzisiejszego popołudnia, które tak znacząco wstrząsnęło życiem Wiki. Nie mogła zostać tutaj już ani chwili dłużej. Po raz ostatni, bezszelestnie weszła do sypialni mamy odnajdując  w tym pokoju ostatnie ślady jej obecności. Przytłoczona ciężarem tego miejsca, z wrażenia i rozpaczy przysiadła na miękkim łóżku, bezwładnie chowając swoją twarz w śnieżnobiałą poduszkę. Wciąż pozostający na powierzchni jedwabnego materiału zapach kwiatowych, słodkich perfum Wandy spowodował poruszenie w każdym receptorze skóry Rudowłosej, która z trudem opanowała drżenie swych dłoni. Bezsilna Ruda położyła się na powierzchni materaca przez dłuższą chwilę bezcelowo wpatrując się w przyozdobiony sztukaterią sufit. W żaden sposób nie była w  stanie zdać sobie sprawy z upływającego czasu. Consalida przełknęła z trudem ślinę zerkając przelotnie na stojące na etażerce, oprawione w metaliczną ramkę zdjęcie. Nieznacznie wypłowiała fotografia przedstawiała kilkuletnią rozbawioną, rudowłosą dziewczynkę, która z promieniującym uśmiechem trzymała za obie ręce swoich roześmianych rodziców. Znajdujący się na odwrocie obrazu, nakreślony ręką Wandy podpis świadczył, że zdjęcie to wykonano w trakcie służbowego, rocznego pobytu Ricardo w Paryżu. Zaskakującym było to, że Wiki doskonale pamiętała ten dzień, w którym pierwszy i ostatni raz w życiu wybrała się z rodzicami na spontaniczne wagary. Pamiętała w jakim szoku była, gdy jej zwykle zapracowany tata, który był ówczesnym attaché konsularnym w hiszpańskiej ambasadzie tak nieoczekiwanie wtargnął do jej klasy w prywatnej, elitarnej , francuskiej szkole pod pretekstem pilnych zobowiązań, zwalniając ją z reszty zajęć. Dla ośmiolatki, która prawdę mówiąc rzadko miała okazję spędzać czas wolny z poświęcającym się pracy rodzicem ten dzień przebyty w wesołym miasteczku razem z nim i mamą był rzeczywiście wyjątkowy. Obserwując tą beztroską, sielankową scenę umysł Rudowłosej napełniła fala goryczy. -Szczęśliwa rodzina- westchnęła z powątpiewaniem, wyczuwając kolejny ruch rosnącego pod jej sercem maluszka. Świadomość, że jej dziecko nigdy nie pozna znaczenia tego słowa przyprawiał ją bolesny ucisk w gardle. Jej maluch nigdy nie będzie mógł liczyć na obecność ani ojca ani dziadków w swoim życiu, to była druzgocąca prawda. Jednak myśl ta niespodziewanie dodawała siły oraz samozaparcia  zdeterminowanej Rudowłosej. Consalida wiedziała, co w takiej sytuacji poradziłaby jej matka…nie mogła jej zawieść. Musiała za wszelką cenę wziąć się w garść, nie mogła tak po prostu się poddać. W końcu to Wanda od zawsze powtarzała córce, że jest w stanie sprostać każdemu wyzwaniu, jeśli naprawdę będzie tego chciała. Maleństwo było dla niej wszystkim, bez względu na zdanie reszty świata. Wiktoria delikatnie wysunęła fotografię z ramki, chowając ją ostrożnie do wewnętrznej kieszeni swego beżowego płaszcza. Nie odważyła się zabrać z domu żadnej innej pamiątki po Wandzie, pospiesznie opuszczając budynek. Pani Juanita z posmutniałym spojrzeniem pożegnała czułym muśnięciem młodą panią, którą znała od najmłodszych lat dzieciństwa. Rudowłosa wsiadła do czarnej taksówki już nie oglądając się za siebie.

***

Stojąc już w kolejce do terminalu rozbita, miedzianowłosa dziewczyna nie mogła nawet przypuszczać jak dramatyczne okażą się konsekwencje jej konfrontacji z upartym dyplomatą. W chwili, w której Rudowłosej wreszcie udało się choć pozornie opanować szarpiące nią emocje, zupełnie niespodziewanie spadł na nią nieoczekiwany, dojmujący cios. Przytłaczający, permanentny stres, rozpacz po śmierci Wandy, napięcie i wciąż nieustający ucisk w klatce piersiowej młodej chirurg okazał się negatywnie wpłynąć na stan dzielącego z nią te troski nienarodzonego maleństwa, którego życie w jednym momencie, po raz kolejny stanęło pod przerażającym jego mamę znakiem zapytania. Wiktoria poczuła dziwną lekkość, a jej oddech bezpowrotnie stracił swój rytm. Najczystszy strach w jednej sekundzie wypełnił całe jej ciało jedynie pogorszając sytuację. Zlękniona Wiki naturalnym ruchem dłoni dotknęła swój zaokrąglony brzuch, podświadomie wyczuwając zbliżające się zagrożenie. Z trudem usiadła na krawędzi pobliskiej ławy, próbując uspokoić swoje szalejące tętno. Przerażająca ją myśl momentalnie wypełniła jej umysł, powodując że ledwie dostrzegała pobłyski światła z zewsząd otaczających ją halogenów. Wydawało jej się, że rzeczywistość wokół niej zaczyna wirować, a pojawiający się w jej świadomości hipnotyzujący szum już zupełnie zaniepokoił Wiktorię . Rozpaczliwie próbowała odgonić od siebie te mroczne obawy odzyskując chwilowo zdrowy rozsądek. Ostatkiem swych nadwątlonych sił poprosiła siedzącą obok młodą kobietę o wezwanie pogotowia, dokładnie w chwili, w której poczuła obezwładniający, rozrywający ból podbrzusza. Wydawało jej się wówczas, że okrutny scenariusz zaczyna się powtarzać…a ona znowu traci swoje dziecko… Bezsilność i porażając niemoc zawładnęła już do reszty przerażoną Consalidą, która niestety miała bolesną świadomość własnego stanu i szans…jakie miało jej maleństwo. Jako lekarka, Rudowłosa doskonale wiedziała z czym wiąże się druzgocącą diagnoza jaką bez wątpienia była nieprawidłowość przegrody macicy powiązana z niewydolnością szyjki macicy. Elizabeth kilka dni temu wyraźnie dała jej do zrozumienia jak wysokie jest ryzyko poronienia, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej historię medyczną. Jedyny raz w swoim Wiki życiu tak gorzko żałowała, że ukończyła medycynę...
- Silny krwotok…- usłyszała nad sobą głos podenerwowanego ratownika, kiedy to odzyskała przytomność i po kilkunastu minutach znalazła się w jednym z madryckich szpitali.- Dwudziesty trzeci tydzień ciąży- kontynuował siwiejący już mężczyzna, gdy pospiesznie podał kartę podbiegającemu do noszy lekarzowi, którego twarz na te słowa przyozdobił nieprzyjemny grymas.
-Czy mamy kogoś poinformować ?- pytanie to odniosło skutek zupełnie odwrotny do zamierzonego.
***
Rozgorączkowany Argentyńczyk mimo wyraźnych próśb żony nie był w stanie już dłużej usiedzieć w miejscu. Wciąż na nowo przemierzał niewielki odcinek szpitalnego korytarza, pocierając pulsujące z bólu skronie. Atmosfera pełnego napięcia oczekiwania zupełnie wytrąciła z równowagi uczuciowego wąsacza, który nie potrafił odwrócić wzroku od białych drzwi prowadzących do sali, w której znajdowała się obecnie jego chrzestna córka. Tak bardzo czekał na pojawienie się w nich wreszcie postaci lekarza prowadzącego Rudowłosą, jednak z drugiej stron przeraźliwie bał się tego momentu. Fakt, że Ricardo już od kilku godzin nie odbierał jego telefonów jeszcze bardziej przygnębił czarnowłosego mężczyznę.
- Państwo jak rozumiem… jesteście z rodziny ?- widocznie zafrasowany ginekolog znalazł się tuż obok wyczekującej go pary.
- Nie…- odpowiedziała zapłakana Penelopa, gwałtownie podrywając się z plastikowego krzesła na dźwięk skierowanego w ich stronę podenerwowanego głosu.
- Znaczy…- zaczął zmieszany del Rio z zamiarem objaśniania sytuacji- Jesteśmy jej rodzicami chrzestnymi…- kontynuował pewnie, próbując przekonać medyka do przekazania im informacji o stanie zdrowia młodej Consalidy- Ona nie ma bliższej rodziny…tutaj – kaszlnął znacząco Jose, uniemożliwiając lekarzowi usłyszenie ostatniego słowa.
- Rozumiem…- odparł ostrożnie zamyślony doktor Mendez, nerwowo poprawiając swoje okulary.- Czy pani Wiktoria przeżyła dzisiaj jakiś wstrząs…silny stres ?- zapytał poważnie, wciąż intensywnie zastanawiając się, co mogło spowodować stan jego pacjentki, która nadal nie odzyskała przytomności.
- Dzisiaj odbył się pogrzeb jej matki- westchnęła ciężko drżąca z emocji pani del Rio, wyrzucając sobie w myślach, że należycie nie zaopiekowała się zrozpaczoną Wiki- Panie doktorze…- rozemocjonowana Argentynka mocno chwyciła go za rękaw śnieżnobiałego kitla-…Co z nią ?!- niemal wykrzyknęła z nieukrywaną troską. Malujący się w jej orzechowych oczach najprawdziwszy strach trochę złagodził przypływ wątpliwości zbierający na sile w umyśle szefa oddziału ginekologicznego. Zresztą w takim przypadku nie miał on nic do stracenia.
- Czy mają państwo kontakt z jej mężem ?- zadał to nieuchronne pytanie pełnym napięcia głosem, spoglądając na nich wyczekująco. Zmieszanie i bezradność, które dojrzał na obliczach przerażonej pary zdawały się jedynie komplikować sytuację.- Mam tutaj na myśli partnera, ojca dziecka …?- dodał z niekrytą nadzieją, przełykając głośno ślinę. Zdolny ordynator prawdziwie nienawidził przeprowadzać tego typu rozmów, to był najtrudniejszy aspekt jego pracy i mimo upływu lat, nadal ciężko było mu pozostawać biernym świadkiem i posłańcem tragicznych wieści.
-Dlaczego pan pyta ?- zdziwił się coraz bardziej przerażony Jose, mocno szarpiąc swoje czarne wąsy ze zdenerwowania. Podświadomie przeczuwał, co może kryć się za odpowiedzią lekarza.
- Ktoś musi podjąć tą decyzję…- stwierdził stanowczo, przenosząc na nich swoje niepozostawiające złudzeń spojrzenie.
- Nie rozumiem…czy coś jest nie tak..- zaczęła niespokojna Argentynka, odruchowo opierając się dłonią o chłodną ścianę. Jej serce zaczęło bić z zawrotną prędkością.
- Chodzi o terminację ciąży…- przyznał profesjonalnym tonem doktor Mendez, za wszelką cenę próbując uniknąć zszokowanych spojrzeń swoich rozmówców.- Zagrożenie ponownym krwotokiem wewnętrznym jest zbyt duże- stwierdził dobitnie, rozkładając ręce w geście bezradności. Nie mógł już dłużej ponosić ryzyka. Sytuacja wymagała możliwie jak najszybszych działań. Ze względu na wadę budowy macicy konieczny był natychmiastowy zabieg, to była najbezpieczniejsza opcja. Hiszpan już dłużej nie chciał brać na swoje barki ciężaru odpowiedzialności, mimo że poprzednie krwawienie udało się szybko opanować. Był szczególnie znany w szpitalu uniwersyteckim Santa Cristina właśnie ze swej zapobiegliwości i niebywałej ostrożności. Nie zwykł podejmować niebezpiecznych kroków i nieoczekiwanych postanowień. Swoje działania zawsze opierał na statystyce, argumentując swe decyzje prawdopodobieństwem wystąpienia tragicznych w skutkach komplikacji.
- W takim razie chce nam pan powiedzieć, że życie maluszka jest zagrożone ?!- wychrypiała łamiącym się głosem pani del Rio, mocno wtulając się w ramię stojącego obok męża. Sama ta myśl dogłębnie poruszyła wrażliwą Latynoskę, która z trudem powstrzymała dławiący ją szloch. Domyślała się, że Wiktoria nigdy nie pogodziłaby się z utratą dziecka, zwłaszcza że już raz przeżyła tą ogromną tragedię. Był to kolejny cios obok śmierci Wandy, który spadł na nią tak nieoczekiwanie. Penelope wiedziała, że nie ma na świecie człowieka, który miałby siłę mierzyć się i przetrwać walkę z tak dojmującym bólem. Odejście maleństwa byłoby wyrokiem dla młodej Consalidy.
- Utrata dziecka jest nieunikniona…- westchnął zrezygnowany Manuel Mendez- Teraz liczy się tylko zdrowie i życie pani Wiktorii- podkreślił przytłumionym głosem, patrząc na nich znacząco. Załamany Jose ukrył twarz w dłoniach słysząc te stanowcze słowa, które w tak brutalny sposób pozbawiły ich nadziei.
- Naprawdę nie można już nic zrobić ? Nie można go uratować ?- dopytywał, doszukując się w twarzy łysiejącego medyka choć cienia szansy. Próbował chwytać się każdej możliwości, choć iskry optymizmu. Nie mógł uwierzyć w tą druzgocącą diagnozę. Rodząca się w jego świadomości myśl, że być może rozmowa z Ricardo…doprowadziła do tego koszmaru, powodowała uciążliwy ból w klatce piersiowej del Rio. Dobrze znał swego upartego przyjaciela, który w szale emocji mógł powiedzieć o jedno słowo za dużo. Pozornie wyniosły dyplomata, który w ten nietypowy sposób przeżywał żałobę miał tak naprawdę dobre, choć zranione serce, które nie zniosło by niekończących się wyrzutów sumienia w przypadku, gdyby to z jego powodu życie Wiktorii i jego nienarodzonego wnuka było zagrożone.
- To dopiero dwudziesty trzeci tydzień…- stwierdził pozbawionym wyrazu głosem ordynator - Nawet jeśli przeprowadzilibyśmy cesarskie cięcie, dziecko praktycznie nie miałoby żadnych szans na przeżycie- przyznał otwarcie, przygryzając nerwowo swoją dolną wargę- Jest jeszcze zbyt małe…- dodał wyjaśniająco, napotykając wzrokiem na ich poruszone twarze.
- Nie ma już żadnej nadziei…możliwości zapobieżenia kolejnego krwotoku…? - dopytywał nietracący ducha Jose- Chcielibyśmy w tym przypadku prosić o konsultację – nalegał, odzyskując zdrowy rozsądek. Poza tym niejednokrotnie słyszał o przypadkach, w których neantologom udało się ocalić życie urodzonych w tak wczesnym etapie ciąży skrajnych wcześniaków.- Na pewno któryś z pana kolegów po fachu w innym szpitalu nie bałby się podjąć ryzyka…- nie panował nad własnym słowami – Pieniądze nie grają roli, poniesiemy wszelkie koszty…- dodał w akcie desperacji, dostrzegając gniewny błysk w oczach ginekologa. Niestety obracający się w realiach argentyńskiej, skorumpowanej służby zdrowia Jose nie mógł wiedzieć jak bardzo uraził szefa oddziału.
- Nie można kupić czasu…który pozostał pani Wiktorii- odparł oschle lekarz, nie kryjąc swego spojrzenia pełnego dezaprobaty. – W tym przypadku nie może być mowy o cesarskim cięciu, to zbyt duże ryzyko dla matki…-zaczął zatrwożony, pod presją ich błagalnych oczu- Ostatecznie moglibyśmy spróbować utrzymać ciążę…- zastanawiał się głośno, marszcząc czoło- Przy podaniu odpowiednich leków anty-poronnych oraz przeciwzakrzepowych…- wyliczał pospiesznie- Stałej obserwacji pacjentki i oczywiście woli walki dziecka…- dodał znacząco, mierząc się z własnymi wątpliwościami – Szanse na powodzenie w takim przypadku są jak jeden do stu- nie zamierzał ukrywać prawdy. Słysząc to zdanie wstrząśnięta Penelopa osunęła się na pobliskie krzesło z wrażenia.- Musimy podjąć decyzję jak najszybciej – podkreślił ostatnie słowo, patrząc na nich wyczekująco- Osobiście uważam, że próba podtrzymania ciąży jest obarczona zbyt wielkim ryzykiem- dodał ostrożny lekarz.- Dalej podtrzymuję zdanie, że terminacja byłaby bezpiecznym rozwiązaniem- zaznaczył, wzdychając w geście rezygnacji.
- Nie jesteśmy w stanie wziąć na siebie takiej odpowiedzialności- odparł zupełnie już rozbity del Rio, zerkając na ekran swojego telefonu. Był tego zupełnie pewny.- Ona nigdy by nam tego nie wybaczyła…- szepnął do siebie, nie potrafił ukryć krystalicznych łez, które wilgotnym strumieniem przyozdobiły jego pomarszczone policzki- Jej ojciec niedługo tutaj będzie…powinniśmy zaczekać…z tak radykalnymi działaniami- z ogromnym trudem przyszło mu wypowiedzenie tego zdania. Zdezorientowany lekarz spojrzał na niego podejrzliwie.
-  W takim razie, co według pana powinniśmy teraz zrobić ?!- zauważył zniecierpliwiony. W jego mniemaniu statystyka nigdy nie kłamała, a decyzja rodziny była błędem, który mógł kosztować jego pacjentkę zbyt wiele.
- Starać się uratować ich oboje…- odpowiedziała na jego pytanie poruszona Penelope, która wreszcie odzyskała rezon.
- Będziemy próbować…choć zagrożenie jest ogromne - mruknął nieprzekonany ordynator- Jednak niech państwo wiedzą, że ta noc będzie decydująca – zastrzegł surowym głosem, patrząc prosto w ich zagubione oczy- Zarówno dla dziecka jak i dla matki – dodał dobitnie, odchodząc w kierunku pobliskiej sali.
Dokładnie w tym momencie zza przeciwległego końca korytarza wyłoniła się postać strapionego dyplomaty, który słysząc tak stanowczy wyrok z ust ginekologa zupełnie skamieniał. Paraliżujący strach odebrał dech w piersiach Ricardo, który miał dotkliwą świadomość, że tylko i wyłącznie on…był odpowiedzialny za tak dramatyczny obrót sytuacji. Ciężar wyrzutów sumienia już do reszty nim owładnął, odbierając pogrążonemu w rozpaczy Consalidzie zdolność trzeźwego rozumowania. Myśl, że z jego bezduszne, pochopne słowa i bezlitosna deklaracje mogły kosztować Wiktorię i jej maleństwo życie przytłoczyła go do reszty, powodując że Ricardo już kompletnie zamknął się sobie, zupełnie nie reagując na pytania i prośby dwójki przyjaciół, którzy podczas tej bezsennej nocy towarzyszyli mu nieustannie. Jednak on milczał dalej, z malującym się na jego twarzy wyrazem obojętności, już doszczętnie zatracając się w swej wewnętrznej, grubej powłoce, stwarzając tym sobie pozory bezpieczeństwa. Dyplomata za wszelką cenę pragnął wreszcie uwolnić się od tego miażdżącego cierpienia….

***
Rudowłosa w pełnym napięciu przyglądała się obliczu skupionego na obrazie monitora ginekologa, który wyraźnie zdumiony przeprowadzał badanie ultrasonograficzne. W chwili, w której dostrzegła nieznaczny uśmiech na jego twarzy, wreszcie poczuła tak wyczekiwaną, wyraźną ulgę.
- Pani maluch ma prawdziwą wolę życia…- przyznał pozytywnie zaskoczony dr Mendez, wciąż nie mogąc uwierzyć, że ryzykowny krok przyniósł tak spektakularny i zupełnie przez niego nieoczekiwany sukces. Zaledwie w ciągu czterech dni jego zespołowi całkowicie udało się wyeliminować zagrożenie i po udanym zabiegu założenia na skracającą się szyjkę macicy szwu okrężnego, nic nie stało na przeszkodzie by dziecko przyszło na świat w terminie. – To prawdziwy cud- mruknął pod nosem, z pełnym podziwem przeglądając wykonane tego ranka wyniki badań Wiktorii.
- Najwyraźniej ma pani pracowitego anioła stróża- stwierdziła pewnie, starsza, sympatyczna pielęgniarka, która podała ordynatorowi kartę pacjentki. Młoda chirurg uśmiechnęła się nostalgicznie na te słowa, i choć sama jako lekarz nie posiadała zbyt głębokiej wiary, to czuła, że słowa staruszki są w pewnym stopniu prawdziwe  i to właśnie jej zmarła mama czuwała nad Wiki przez te ostatnie dni próby.
- Czy wszystko jest w porządku z dzieckiem ?- dopytywała wciąż nieustępliwa Consalida, nerwowo zakładając kosmyk swych miedzianych włosów za ucho. Próbowała usilnie dostrzec obraz aparatu USG, ale były to daremne wysiłki. Musiała mieć pewność i tak bardzo pragnęła usłyszeć wreszcie zapewnienie, że zagrożenie utraty maleństwa minęło już bezpowrotnie. Postawa małomównego ordynatora wcale jej nie przekonywała. Najchętniej sama przejrzałaby wyniki badań krwi by móc już ostatecznie upewnić się, że kryzys został zażegnany. Jako lekarka nie mogła znieść dłużej własnej bezsilności i tej przytłaczającej niepewności. W końcu chodziło o życie jej własnego dziecka, najcenniejszego skarbu, którego za wszelką cenę nie mogła zawieść.
- Nie widzę nic niepokojącego…-  przyznał szczerze, przesuwając emiter po jej pokrytym żelem brzuchu-  Jest zupełnie zdrowe…- zaczął pewnym siebie głosem, poprawiając spadające mu na nos okulary – Ten mały wojownik ma serce jak dzwon…chce pani posłuchać ?- zapytał retorycznie, zabierając się za wpisywanie kolejnych dawek leków w doniesioną mu właśnie kartę pacjentki. Kojący spokój i nadzieja nareszcie wypełniły pełen trosk umysł Rudowłosej, gdy tylko usłyszała obok swojego miarowo bijącego serca, pospieszne uderzenia serduszka maluszka. Pierwszy raz od wielu miesięcy jej szmaragdowe oczy wypełniły łzy najczystszego szczęścia i radości. Teraz wiedziała, że już nie może pozwolić sobie na najmniejszą słabość i musi skupić się tylko i wyłącznie na dziecku. Niespodziewana fala nowych sił wypełniła zdeterminowaną Wiki, która tego ranka podjęła ostateczną decyzję w związku ze swym  powrotem do Londynu. W ojczystej Hiszpanii z pewnością nie czekało ją już nic dobrego, nie wyobrażała sobie, że mogłaby tutaj zostać, na pewno nie po tym, co zaszło pomiędzy nią, a ojcem. Jedynie w Anglii mogła odciąć się od ciężaru przeszłości i jawnych wyrzutów, poza tym tylko tam mogła liczyć na tak potrzebne jej teraz wsparcie ze strony przyjaciół oraz możliwości związane z rozwojem swojej kariery zawodowej, które to bez wątpienia dawało jej ukończenie stażu w prestiżowym szpitalu. To właśnie Londyn okazał się być miejscem, w którym pragnęła zawalczyć o nowe, szczęśliwe życie dla siebie i dziecka. Wiedziała, że musi podołać temu wyzwaniu.
- Kiedy będę mogła opuścić oddział ? - zapytała wyczekująco Consalida, tuż po zakończeniu badania. Wielogodzinne leżenie w szpitalnym łóżku i ta niekończąca się bezczynność zabijały ambitną chirurg od środka. Zwykle pracująca na pełnych obrotach, pogrążona w wirze coraz to nowych, zawodowych wyzwań lekarka, mimo szczerych chęci, nie potrafiła znieść zbyt długo tego stanu zawieszenia. Starała się jak tylko mogła unikać wysiłku, ale w jej przypadku było to naprawdę trudne. Nie uszło to zresztą uwadze pielęgniarek jak i szefa ginekologii.
- Wyniki pani badań są wręcz wzorowe…Myślę, że w ciągu najbliższych trzech dni…- zaczął ostrożnie dr Mendez, patrząc prosto w jej zielone, posmutniałe oczy- Pani Wiktorio…- kontynuował stanowczym tonem, zamykając niebieską teczkę z dokumentacją – Nie może się już pani narażać na tak silny stres…Musi się pani szczególnie oszczędzać- dodał znacząco – Zalecałbym tylko i wyłącznie relaks i odpoczywanie, żadnych poważniejszych zajęć…mam nadzieję, że mnie pani dobrze zrozumiała ?- westchnął z rezygnacją, obdarzając Rudowłosą sugestywnym spojrzeniem.
- Tak, oczywiście – odparła pewnym siebie głosem Consalida, przenosząc wzrok na własne dłonie. Podświadomie czuła, że będzie musiała stoczyć niełatwą walkę z samą sobą by zmusić swój organizm do wykańczającego ją, permanentnego stanu „wypoczynku”. Jednak dobro nienarodzonego maleństwa  było teraz zdecydowanie ważniejsze, niż plany ukończenia pracy habilitacyjnej.
- Ach tak…- przypomniał sobie Mendez, kierując się w stronę wychodzących na korytarza, szklanych  drzwi – Zapomniałem zapytać, czy zna już pani  płeć dziecka ? – dodał ciepło, ponownie zerkając w teczkę z jej dokumentacją medyczną. Karmazynowy rumieniec nieoczekiwanie pojawił się na bladych policzkach płomiennowłosej lekarki, która w przeciwieństwie do wielu młodych matek nie była do końca przekonana, czy tak naprawdę pragnie w tym momencie usłyszeć tą jakże istotną informację.
- Nie…- odpowiedziała zgodnie z prawdą Ruda, niezamierzenie przygryzając swoje malinowe usta – Ale mam swoje przypuszczenia- dodała stanowczo, a jej oczy wypełnił jasny błysk pewności. Wydawało jej się, a raczej chciała sądzić, że już wkrótce powita na świecie córeczkę. Myślała, że tak będzie jej łatwiej, mimowolnie ulegając stereotypom. Wówczas nie zwróciła najmniejszej uwagi na wcześniejsze słowa lekarza, któremu przypadkowo wymsknęło się określenie, które jasno sugerowało jak daleko od prawdy była w swoich domysłach.
- Skoro lubi pani niespodzianki – westchnął ciężko ordynator, obdarzając ją szczerym uśmiechem. Szybkim krokiem opuścił salę Rudowłosej, wraz z towarzyszącą mu pielęgniarką, udając się na dalszy obchód oddziału.
- Kochana…- troskliwa ciocia Penelope niemal minęła się w drzwiach z łysiejącym dr Mendezem, pojawiając się nagle tuż przy łóżku chrześnicy – Rozumiem, że nie ma już powodów do niepokoju ?- bardziej stwierdziła, niż zapytała pani del Rio. W jednej sekundzie odnalazła wyczekiwaną odpowiedź w rozpromienionych, zielonych  oczach miedzianowłosej dziewczyny, które wypełniały jasne iskry ulgi i niekończącej się radości.
***
Poirytowany postawą przyjaciela Jose, nie potrafił już dłużej przyglądać się jego bierności i niespotykanej niechęci do odwiedzin w sali Rudowłosej. Nie był w stanie nawet w najmniejszym stopniu zrozumieć Hiszpana, który przecież ostatnie kilka dni spędził w murach szpitala.
- Ricardo, wejdź do niej- nalegał nieznoszącym sprzeciwu głosem, szarpiąc swoje czarne wąsy- Ona naprawdę cię teraz potrzebuje…- dodał dobitnie Argentyńczyk, siadając na plastikowym krześle w poczekalni tuż obok wciąż milczącego dyplomaty, którego kamienna twarz nie wyjawiała gnębiącego go niepokoju.
- Czy ty nie pojmujesz, że przeze mnie Wiktoria mogła stracić dziecko…?!- wychrypiał rozbity Consalida, patrząc pustym wzrokiem wprost w ciemne oczy przyjaciela.- To przeze MNIE…mogło umrzeć niewinne maleństwo…- podkreślił rozgoryczony, pocierając pulsujące z bólu skronie. Ricardo dalej pozostawał w nieustępującym wstrząsie, który jedynie pogłębił się w ciągu ostatnich czterech bezsennych, pełnych wyrzutów sumienia nocy. Wydawało mu się wówczas, że nie powinien już dłużej narażać córki i najzwyczajniej w świecie uznał, że najlepiej będzie jeśli usunie się z jej życia. Zbyt dobrze pamiętał własne słowa…- Gdyby coś im się stało, nie mógł bym już nigdy spojrzeć sobie w oczy…- stwierdził poważnym tonem, zaciskając swoje ciemne usta w wąską linię.
- Najważniejsze, że wszystko skończyło się dobrze – zachęcał go ciepłym głosem Jose, poklepując przyjaciela po ramieniu.
- Między nami padło zbyt wiele słów…- przyznał oschłym tonem uparty Hiszpan, marszcząc nieprzyjemnie czoło. Jego szmaragdowe oczy po raz kolejny wypełniła fala mrożącego chłodu.- Poza tym już podjąłem decyzję- machnął lekceważąco ręką, wyraźnie unikając zdezorientowanego wzroku Jose.
- Co masz na myśli ?- czarnowłosy wąsacz nie miał pojęcia do czego dążył dyplomata.
- Zgodziłem się objąć stanowisko ambasadora Hiszpanii w Argentynie- stwierdził pozbawionym wyrazu głosem Ricardo, wywołując tym jednym zdaniem prawdziwy szok w umyśle del Rio. Kilka tygodni temu z ust premiera padła już propozycja tego niespodziewanego awansu, ale wówczas pochłonięty opieką nad żoną dyplomata stanowczo odmówił objęcia intratnej i jakże zaszczytnej  posady. Jednak po śmierci Wandy ta perspektywa podjęcia wymagającej pracy wydawała mu się bardzo kusząca… W wirze nowych zobowiązań i wyzwań, w kraju położonym na drugim końcu świata, gdzie nic nie wiązało by się w jego pamięci z postacią małżonki, Ricardo szukał dla siebie nadziei i szansy przed już kompletnym pogrążeniem się w żalu. Przepracowany i wycieńczony kolejnymi spotkaniami na najwyższym szczeblu nie miałby już sił myśleć o stracie, która go spotkała i w tym właśnie upatrywał dla siebie korzyści. W nowym, nieznanym mu miejscu nikt nie oczekiwałby od niego coraz to nowych wyznań i deklaracji, a świadomość że jest osobą całkowicie obojętną dla otaczających  ludzi  wypełniała jego umysł niespotykanym już od dawna światłem. Właśnie tam, w kraju gdzie nikt o niego nie dbał, a i on nie przejmował się niczyim losem Ricardo spodziewał się odnaleźć spokój ducha. Nie był już dłużej w stanie znieść tego ciężaru trosk. Jedyną przeszkodą w spełnieniu tej wizji bez wątpienia był Jose, jedyne ogniwo łączące Hiszpana z dawnym życie. Zmartwiony Latynos próbował przekonać przyjaciela do głębszego przemyślenia tego postanowienia, ale zdeterminowany Consalida nie zamierzał zmienić swojego zdania. Pragnął za wszelką cenę uciec od wspomnień związanych ze zmarłą żoną i ich wspólnym życiem w Hiszpanii. Tak bardzo chciał odciąć się od przeszłości. Skupiony na własnym bólu nie potrafił dostrzec jak bardzo krzywdzi tą decyzją córkę. Jose poniósł sromotną klęskę, tłumacząc przyjacielowi, że powinien skonsultować tak drastyczną zmianę z Wiktorią. Jego prośby i ponaglenia obijały się o solidny, obronny mur, który powstał w umyśle i sercu upartego, zgorzkniałego  i jakże krótkowzrocznego Hiszpana. Ricardo nie pozostawił mu złudzeń, następnego dnia finalizując sprzedaż rodzinnej posiadłości.  
- Nie sądzisz, że Wiktoria powinna o tym wiedzieć ?!- uniósł się Argentyńczyk, z oburzeniem patrząc na wypełnione sprzętami i drobiazgami kartonowe pudła, tak obficie zdobiące przestronny salon hacjendy jego przyjaciela.
- Trzy czwarte  środków ze sprzedaży tego domu wpłaciłem na jej konto oszczędnościowe – przyznał obojętnym tonem Hiszpan , pakując pozostałą część swoich książek do stojącego obok kartonu. Nie zaszczycił del Rio ani jednym, krótkim spojrzeniem. – To powinno zabezpieczyć jej przyszłość na najbliższe kilka lat… – stwierdził cicho, nie przerywając podjętej chwilę wcześniej czynności. Miał jedynie dwa dni na zabranie z rodzinnej posiadłości pozostałości dorobku swojego życia.- Poza tym należy jej się spadek po matce- dodał wyprutym z wszelkich uczuć głosem, w którym na marne było szukać śladu troski.
- Czy ty siebie słyszysz ?! – westchnął zrezygnowany Argentyńczyk, rozkładając ręce w geście bezsilności – Ona potrzebuje CIEBIE, a nie pieniędzy…- stwierdził gorzko, lecz Hiszpan zupełnie nie zareagował na jego słowa…
- Jutro spędzę cały dzień w ministerstwie, nie mam czasu , Jose- wysyczał cierpko Ricardo, próbując jak najszybciej uwolnić się od natrętnej obecności swego gościa. Jego spojrzenie było chłodne i poważne. Na próżno było w nim doszukiwać się choć iskry życia czy błysku zmiany.
- Ale chyba zamierzasz się z nią pożegnać ?- zapytał z nadzieją wąsacz, chwytając go w akcie desperacji za rękaw czarnej koszuli. Zatwardziały Hiszpan bezceremonialnie strzepnął jego dłoń, zbywając pytanie przyjaciela milczeniem.
- Popełniasz porażający błąd…-  wykrzyczał mu w twarz zdenerwowany del Rio, kręcąc głową z dezaprobatą. Był głęboko wstrząśnięty zachowaniem dyplomaty, który bezwiednie zacisnął pięści słysząc wyrzuty Argentyńczyka.
- Nie tobie to oceniać…- srogo warknął przez zaciśnięte szczęki Consalida, zatrzaskując przyjacielowi drzwi przed nosem. W chwili, w której Jose opuścił jego dom, po pomarszczonym policzku Hiszpana spłynęła jedna,  pojedyncza łza. Czarnowłosy mężczyzna mimo usilnych chęci nie był w stanie zrozumieć, gdzie tak naprawdę leży problem jego przyjaciela, który po utracie żony, paradoksalnie za wszelką cenę  dążył do odsunięcia od siebie bliskich…

***
Wierny przyjaźni Jose z niebywałą trudnością i niegasnącą determinacją przez następne kilka miesięcy próbował dotrzeć do coraz bardziej zdystansowanego, poświęcającego się obowiązkom Consalidy. Będący w stałym kontakcie z Rudowłosą Argentyńczyk doskonale zdawał sobie sprawę z poczynań starego przyjaciela, który zdawał się za wszelką cenę pozbyć się ze swojego życia najmniejszych śladów przeszłości. Uparty i zatwardziały w swej postawie Hiszpan nieodwracalnie zerwał wszelkie kontakty z jedyną córką. Del Rio nie był w stanie zrozumieć jego wołającego o pomstę do nieba zachowania i okrutnej postawy obojętności jaką przejawiał wobec losów jedynaczki. Zapamiętały w pracy Ricardo zupełnie ignorował rady Jose i dalej wytrwale odrzucał próby pojednania ze strony Wiki. Wrażliwemu wąsaczowi wręcz pękało serce na ten widok. Był rozgoryczony faktem, że Consalida w tak brutalny sposób postanowił zniszczyć swoją relację z Wiktorią i dobrowolnie zrezygnować z własnego rodzinnego szczęścia. Ricardo niestety wypierał ze swojej świadomości wszelkie próby Jose, zbywając jego monologi niczym nie wzruszonym milczeniem.
- Dlaczego nie odbierasz od niej telefonów…listów…e-maili ?!- obruszył się wściekły Del Rio, wtargnąwszy siłą do przestronnego, prywatnego gabinetu dyplomaty położonego w zachodnim skrzydle ambasady. Ricardo zdawał się kompletnie nie reagować na te niespodziewany odwiedziny, nie odwracając wzorku od sterty dokumentów zdobiących jego hebanowe biurko. Ta obojętność i ciągła powaga przelały czarę goryczy w sercu Jose, który nie zamierzał się miarkować. Nie mógł dłużej patrzeć jak jego przyjaciel doprowadza swoje życie do upadku. Nie mógł znieść myśli, że niczemu niewinny maluch będzie pozbawiony miłości ze strony najbliższych krewnych, że Wiktoria będzie musiała zupełnie sama sprostać wychowaniu synka. - Nawet nie wiesz, że trzy miesiące temu zostałeś  dziadkiem ?!- niemal wykrzyczał mu w twarz, z impetem rzucając na jego biurko plik właśnie  wywołanych fotografii w taki sposób by dyplomata musiał na nie spojrzeć. Wytrącony z równowagi Hiszpan, gwałtownie poderwał się ze skórzanego fotela, pospiesznie zbierając zdjęcia w jedną stertę. Wyraźnie starał się uniknąć choć pojedynczego spojrzenia w uwiecznione na papierze obrazy, siłą wręczając je z powrotem przyjacielowi. Próbował ukryć, jak ogromne wrażenie wywarły na nim słowa Jose, mimowolnie zaciskając pięści.
-Zabierz to stąd – uciął krótko swoim szorstkim głosem, ponownie odwracając  wzrok w kierunku dokumentów.
- To twój wnuk ! – kontynuował niezrażony Argentyńczyk, czując przypływ gorąca w swoich żyłach – Nie chcesz go nawet zobaczyć ?! Nie zamierzasz wziąć go na ręce ?!- dodał rozgorączkowany, nie mogąc pojąć jak jego przyjaciel może być aż takim ślepcem. Jose nie rozumiał, dlaczego Ricardo zamierzał ukarać to niewinne maleństwo za swoje nieporozumienia z Wiktorią. Przecież teraz nie miało to już najmniejszego znaczenia, nic nie mogło się równać z tym szczerym i bezinteresownym uczuciem, które pojawia się w oczkach tych kochających szkrabów. Del Rio doskonale o tym wiedział, gdyż sam nie wyobrażał sobie życia bez własnych wnuków. To one były dla niego synonimem radości i spełnienia, każdego dnia, w drobnych gestach, ucząc go od nowa, jak piękny potrafi być świat. Wydawało mu się wówczas, że przy córce i wnuczku Ricardo na nowo mógłby odnaleźć sens i chęci do życia. Bezwarunkowa miłość wnuka mogłaby skutecznie skruszyć bryłę lodu, która już niemal na stałe wypełniła serce Hiszpana.
- Nie zamierzam mieć nic wspólnego z tym dzieckiem- podkreślił stanowczo zgorzkniały Consalida, mimowolnie zerkając na pojedynczą fotografię, która w tajemniczy sposób ukryła się między stertą papierów. Dojrzał na niej twarzyczkę uroczego, leżącego na brzuszku niemowlęcia, które pewnie trzymało w swej pulchnej, maleńkiej rączce granatową grzechotkę w kształcie słonika. Duże, ciemnoszare oczka skupionego na zabawce chłopczyka rozświetlały jasne iskierki. Ricardo poczuł chłodny ucisk w swojej klatce piersiowej na ten widok, jednak nie potrafił już odwrócić od zdjęcia swojego uważnego wzroku. Kępka, gęstych brązowych włosków pokrywała główkę maluszka, który miał na sobie stylowe, błękitne body w różnokolorowe samoloty. Jego zaciśnięta piąstka, koralowe półotwarte usteczka i ta bezbrzeżna ufność, która malowała się na twarzyczce maleństwa były dla niego niczym lodowaty prysznic. Nie potrafił już dłużej znieść tego widoku, a tak obce i nieznane mu stalowe oczy maleństwa wypalały ślad w jego umyśle, pogłębiając jedynie postanowienie Ricardo.
- Alexander Ricardo Consalida…czy to dla ciebie nic nie znaczy ?! – huknął poirytowany Jose, chowając pozostałe fotografie do wewnętrznej kieszeni swojej beżowej marynarki. Raziła go ta obojętność przyjaciela.
- W mojej rodzinie tradycją jest, że noworodek otrzymuje drugie imię po swoich dziadkach – odparł pozbawionym emocji głosem ambasador, pospiesznie wkładając zdjęcie wnuczka do szuflady swego biurka. Rozwścieczonym, brązowym oczom Argentyńczyka ten drobny gest uszedł płazem.- Wiktoria również nosi imię mojej matki. Manuela.- wyjaśnił chłodno, wyczuwając bolesny ucisk w okolicach serca. W pewien sposób czuł cień radości i dumy, że córka mimo wszystko postanowiła kontynuować ten dawny zwyczaj. Pospiesznie odwrócił się twarzą w stronę okna, próbując ukryć cień wzruszenia, który na moment zawładnął jego sposępniałym obliczem. Czuł tak wyczerpujące rozdarcie…
 – Czy to nie jest jasny sygnał, że ona pragnie się z tobą pogodzić… Chce ci wybaczyć ! -dodał znacząco, przyglądając się pozornie niewzruszonemu obliczu dyplomaty, który zdawał się powracać do swych obowiązków zawodowych, ponownie siadając w wygodnym, ciemnym fotelu. Jednak było to nieprawdą. W umyśle Ricardo wciąż krążyła tylko jedna niepokojąca myśl i w żadnym stopniu nie była ona związana z pracą.
- Ale ja nie jestem w stanie wybaczyć sobie…- mruknął pod nosem dyplomata, przełykając głośno ślinę. Rozemocjonowany Jose nie był w stanie dosłyszeć tego zdania, po kilku minutach nieustajacej ciszy,  gniewnie zatrzaskując za sobą ciemnobrązowe drzwi z palisandru. Po jego wyjściu Ricardo zdecydował się otworzyć niewielką szufladę, wyciągając z niej skwapliwie zdjęcie synka Wiki…swojego maleńkiego wnuczka… na ten widok na pomarszczonej twarzy ambasadora paradoksalnie pojawił się okropny grymas rozrywającego jego serce bólu. Consalida bezskutecznie próbował walczyć z samym sobą...z przytłumionym głosem w podświadomości, który każdego dnia, od ponad pięciu miesięcy, powtarzał mu, że stanowi zagrożenie dla członków własnej rodziny.

***
Pogrążony w rozmyślaniach Hiszpan uważnie rozglądał się po przestronnym apartamencie jedynaczki w oczekiwaniu na powrót Wiktorii. Urządzonemu w nowoczesnym stylu salonowi, którego ogromne, podłużne okna wychodziły na najbardziej pożądaną, malowniczą część dzielnicy Chelsea, bynajmniej nie brakowało ciepła. Ciemny parkiet przyjemnie kontrastował z jasnymi ścianami penthouse’u, które przyozdabiały nieliczne, gustownie, oprawione w czarne ramy dziecięce rysunki oraz rodzinne fotografie. Osobisty charakter wnętrzu dodawały również niewielkie dodatki w postaci komfortowych poduszek czy perfekcyjnie dobranych zasłon, których przyjemne dla oka materiały i faktury różnicowały lekko przytłaczający efekt rzeczywistych rozmiarów tego mieszkania. Bez wątpienia designerskie, acz praktyczne i wygodne meble, sofy najwyższej jakości oraz dbałość o najmniejszy detal wystroju, począwszy od rustykalnego żyrandolu, a skończywszy na barwie obudowy kominka elektrycznego wskazywały na to, że przedsiębiorczy bankier w żadnym wypadku nie zamierzał skąpić swojej rodzinie wygód. Ricardo był wręcz pod wrażeniem, że ta otwarta, nieprzegrodzona przestrzeń może wydać mu się jednocześnie bardzo przytulna. Z pewnością był to efekt zabiegów Rudowłosej. Ambasador po dłuższym oczekiwaniu udał się na małą przechadzkę po tym sporych rozmiarów pomieszczeniu, z uwagą obserwując powstający właśnie na pobliskiej ulicy korek. Rzesze trąbiących samochodów, których dźwięki klaksonów docierały nawet do wnętrza znajdującego się na ostatnim piętrze apartamentu nie potrafiły wyrwać go z natrętnych rozmyślań. Wiszący nieopodal kominka, czarnobiały portret czterdziestolatka obejmującego żonę i synka nie pomagał Hiszpanowi w wyzbyciu się tak mu ciążących wyrzutów sumienia. Świadomość, że kolejna strata, tak boleśnie naznaczyła życie Wiki i małego powodowała ucisk w jego gardle. Dodatkowo myśl, że przez ostatnie lata był wielkim nieobecnym w ich życiu, że to właśnie on zawiódł ich w chwili próby, że nie potrafił wesprzeć córki po śmierci męża powodowała przypływ niekończącego się wstydu w świadomości dyplomaty. Był naprawdę miernym ojcem…doskonale o tym wiedział i w chwili ,w której przejrzał na oczy, postanowił niezwłocznie nadrobić swoje zaległości w kontakach z najbliższymi. Teraz to oni byli dla niego wszystkim. Ricardo był w pełni zdeterminowany by udowodnić córce, że zasługuje na jej przebaczenie.
- Przyznam szczerze, że moja lodówka świeci pustkami- zaczęła pewnie Wiki, nie kryjąc delikatnego uśmiechu – Mogę zaproponować ci jedynie herbatę – stwierdziła usprawiedliwiająco, zakładając zagubiony kosmyk swych miedzianych włosów za ucho. Wciąż usilnie zastanawiała się, dlaczego tata postanowił zataić przed nią swoją nieoczekiwaną wizytę. Musiała przyznać, że choroba znacząco zmieniła jego sposób bycia.
- Prawdę mówiąc, nie miałem innych oczekiwań- przyznał zaskakująco ciepłym jak na siebie głosem, przysiadając na sofie wprost naprzeciwko córki. Wiktoria w geście zaskoczenia uniosła do góry swoją kasztanową brew, szczerze mając nadzieję, że nieplanowane odwiedziny nie mają nic wspólnego z nawrotem nowotworu. Wydawało jej się, że tata zachowuje się…naprawdę nietypowo. Nigdy nie widziała by spojrzenie jego szmaragdowych oczu było aż tak mgliste.- Wiki….czy jesteś szczęśliwa ?- zapytał po dłuższej chwili kłopotliwej ciszy, sprawiając że Rudowłosa zakrztusiła się pitym przez siebie napojem. To bezpośrednie i jak niepodobne do ojca pytanie już kompletnie wytrąciło ją z równowagi. Jednak jego wyczekująca mina i prawdziwa powaga, którą dostrzegła na obliczu Hiszpana utwierdziły ją w przekonaniu, że dyplomata w żadnym stopniu nie skory jest do żartów.