niedziela, 7 lutego 2016

II. Prolog "Tylko głupi boją się losu"

Witajcie ponownie!

Jak zwykle plany nie poszły do końca po mojej myśli :( Następna część pierwszego opowiadania raczej pojawi się w przyszłą sobotę. Tymczasem zachęcam do zapoznania się z prologiem nowego opowiadania. Od razu może mniej więcej nakreślę, jaką mam koncepcję. Prolog sam w sobie może wydać się męczący, ale podkreślam - dla dalszej akcji ważny. Nie ukrywam, że jest taką "pigułką" całej sytuacji w tle życia Wiktorii. Uznałam, że te wątki bardziej poboczne zawrzeć i wyjaśnić tutaj, od razu by później skupić się na tym co jest istotą tego opowiadania. Mamy tutaj zawarte przyszłe motywy działań Wiktorii, to dość ważna kwesta, która nadaje sens jej późniejszym decyzjom no i w całokształcie jej postaci (charakter,dążenia itd.), na które wpływ mają zawarte w tym prologu wydarzenia. Ogólnie prolog jest taki odniesieniem do opowiadania, czyli określeniem czasu (Agata i Wiktoria czasy studenckie + staż + rezydentura) no i sytuacji życiowej (rozstanie z Przemkiem itd.)  Jeśli chodzi o Falkowicza, bo jak się spodziewacie on również odegra tutaj istotną rolę, to Falko gości w 1 części (już więcej nie zdradzam) :D 
Pozdrawiam i już nie przynudzam... choć z góry uprzedzam, że ciężko przez to przebrnąć :P
                                                                        
                                                                            Prolog 

Kolejny parny ,sierpniowy poranek dawał się we znaki mieszkańcom stolicy. Wyschnięte do cna trawniki i pustki na ulicach świadczyły o efektach jego uporczywej działalności. On również jak poprzedzająca go bezlitosna noc i bezwzględne popołudnie nie zamierzał odpuszczać. Pomimo wczesnej pory słupek rtęci na przestarzałym termometrze ,wiszącym nieopodal małego balkonu  jednego z mieszkań ursynowskiego blokowiska wskazywał ponad trzydzieści pięć stopni Celcjusza . Wszechogarniająca ciszę panującą w tym niewielkim mieszkanku przerywał tylko cichy szum działającego nieustannie, plastikowego wiatraczka. Nic, ani nikt ,jak się wydawało, nie mógł przerwać spokojnego i mocnego snu blondynki ,która z braku innej możliwości ,wyjątkowo jako miejsce swojego spoczynku obrała poprzedniej nocy wannę?.Wydawało jej się wówczas ,że to miejsce „ostatniej szansy” będzie idealną alternatywą stojącego w dusznym pokoju łóżka, myliła się jednak. Ona jeszcze nie wiedziała i nie przypuszczała iloma siniakami i jakim bólem pleców przypłaci tą chłodną, acz niezbyt przyjemną drzemkę. Jej przewidujący pupil najwyraźniej nie zamierzał dłużej chronić swojej lekkomyślnej pani przed tą smutną prawdą, dlatego po kilku minutach głośnego, natarczywego miauczenia wreszcie zdecydował się przywrócić ją do pionu. Radykalne rozwiązania wymagają radykalnych środków. Zgrabnym skokiem, z zadziwiającą jak na swe rozmiary lekkością niczym dzika  puma wdrapał się na emaliowaną ,białą powierzchnię brodzika i mocnym machnięciem swojego puszystego, rudego  ogona bezceremonialnie obudził właścicielkę. W każdym kocie tkwi wyrafinowany łowca. 
- Marcel !– krzyknęła przerażona Agata, obijając głową o słuchawkę prysznica, dopiero po chwili zorientowała się, gdzie jest – Świetnie- westchnęła rozczarowana swoją głupotą i zrzuciła z kolan oburzonego tym faktem grubego, rudego kocura. Dopiero wychodząc z ciemnej i chłodnej łazienki uzmysłowiła sobie czym kierowała się wczoraj wybierając to miejsce na swoją sypialnię. Rozgrzane brązowe kuchenne kafle skutecznie jej o tym przypomniały . Całą kawalerkę oświetlały złośliwe, nieprzyzwoicie gorące promienie słońca. Upał. Dobrze zdawała sobie z tego sprawę, a czy mogłoby być inaczej ? Skoro każda komórka jej ciała, najmniejszy nawet receptor skórny wyraźnie protestował przeciwko tej zatrważająco wysokiej temperaturze ,produkując coraz to nowe porcje ochładzającego, oczywiście ,tylko z zamierzenia , potu. Organizm Woźnickiej widocznie nie radził sobie z tym stanem rzeczy, tak jak jego posiadaczka. Zapewne nie byłoby w tym dla niej nic nadzwyczajnego, gdyby jednak  ten bezlitosny stan niemal afrykańskich upałów nie trwał już ponad trzy tygodnie. Lato, a w szczególności tegoroczne, niczym rodem z tropików, to nie był odpowiedni czas dla Agaty, zdecydowanie nie. Ona bardzo dobrze zdawała sobie sprawę ze swoich fizycznych przystosowań, tak wysoka temperatura na dłuższą metę ,to był dla niej prawdziwy wyrok. 
- Ciekawe jak radzi sobie nasza ruda, co ? –  niebieskooka spojrzała na puszystego towarzysza znad przymocowanej magnesem  do lodówki kartki z Andaluzji, sięgając w tej samej chwili po butelkę zimnego mleka. Żarłoczny, leniwy kocur miauknął głośno na widok upragnionego, białego płynu. – Jeśli u nas temperatura  sięga czterdziestki, to ciekawie  jak jest w Sewilli ?! – westchnęła głośno, a jej myśli krążyły wokół miedzianowłosej współlokatorki – Jak sądzisz ? – zerknęła na wygłodniałego futrzaka, po czym rozmyślaniami wróciła do śniadania. Z niemal chirurgiczną precyzją zlustrowała pustkę lodówki i migoczącą w niej złośliwie lampkę, następnie zrezygnowana ,całą zawartość butelki wlała do miski zwierzaka. No masz. Nachap się. Głaskała pupila po mięciutkim futrze, zastanawiając się czy jest na tyle głodna by wybrać się w samobójczą przechadzkę do osiedlowego marketu, należącego do złowieszczo brzmiącej sieci sklepów „ Lewiatan ” ,czy ze względów zdrowotnych  Och tak dieta! Trzeba dbać o linię ! zdecyduje się na dzień postu. Pieszczony przez właścicielkę , rozpieszczany ponad wszelkie granice  futrzak i tym razem nie pozwolił jej dłużej pozostawać w nieświadomości , zerwał się gwałtownie i zgrabnie pomknął do salonu, słysząc ledwie wychwytywalny, metaliczny brzęk zamka.
- Ej ! Ty rudy zdrajco ! – krzyknęła za nim , podążając w kierunku centralnie położonych drzwi mieszkania, z których zielona farba w odcieniu zgnilizny  odchodziła całymi płatami przy najmniejszym nawet dotyku.
- Mam nadzieję ,że to nie było o mnie – napotkała na delikatny uśmiech swojej rudowłosej przyjaciółki.
- Wiki – zdziwiła się szczerze blondynka, otwierając bezwiednie usta, po czym uważnie przyjrzała się przyjaciółce ,która z trudem ciągnęła za sobą dużą, kolorową torbę podróżną, pokrytą niemal w całości tandetnymi naklejkami. Wyraźna opalenizna idealnie współgrała z kremową, zwiewną sukienką, czego z kolei nie można było powiedzieć o wyrazie twarzy rudej ,który wyraźnie dawał znać o mieszance głębokiego smutku i złości ,szargającej jej właścicielką.
-  Miło mnie witasz, naprawdę– powiedziała ironicznie ,uśmiechając się blado ,po czym zamykając za sobą drzwi do mieszkania.
-Miałaś wrócić dopiero za twa tygodnie – usprawiedliwiła się niebieskooka ,ściskając się z Wiktorią.
-To prawda. Miałam – przytaknęła bezbarwnym głosem, przechodząc do aneksu kuchennego, który tworzyły niska, wiekowa lodówka, pamiętająca czasy komunizmu, rząd niedobranych mebli kuchennych w kolorze ciemnego kakao oraz nadgryziona zębem czasu żółtawa kuchenka, która zapewne za czasów swojej świetności była śnieżnobiała – Oczywiście, nie robiłaś żadnych zakupów – stwierdziła z pewnością w głosie ruda, jeszcze zanim otworzyła pobrzękujące głośno urządzenie .
-No wiesz … - blondynka chciała udać oburzenie, krzyżując ręce na piersi . Jak zwykle, bezowocnie. 
- Pustka- rudowłosa naznaczyła dłońmi w powietrzu kulę i sięgnęła do rozklekotanej szafki  po dwie małe szklanki, które po chwili wypełniła wodą z kranu. Z ulgą upiła łyk zimnego płynu ,pozostawiając na czerwonym, niedopasowanym blacie drugie naczynie  przyjaciółce.
- To teraz mi powiesz Woźnica - kontynuowała odkładając pustą szklaneczkę do obłożonego brudnymi talerzami zlewu – Co ty takiego kupiłaś ? – ochoczo przeszła do przestronnego salonu, który służył im również jako sypialnia.
-Ja ? –zdziwiła się ,uśmiechając się niewinnie. Czasem irytowała ją własna przewidywalność.
- Nie urodziłam się wczoraj – rudowłosa przysiadła na bordowej sofie, patrząc w oczy przyjaciółki cielęcym wzrokiem  – Lato – Agata -Klimatyzacja-Galeria handlowa-Zakupy – przedstawiła jej jasne równanie – I to wszystko równa się pustej lodówce, którą poprzedza brak środków  na koncie – zakończyła wywód ,unosząc znacząco kasztanową brew.
- Brawo za analizę ,pani doktor – odparła naburmuszona Woźnicka, na twarzy której jednak pojawił się cień rozbawienia. Musiała przyznać, że podczas kilkutygodniowej  egzystencji w upale bardzo brakowało jej poczucia humoru Wiki ,jak zwykle  mocno naznaczonego złośliwościami.
- Ojj nie, jeszcze nie doktor- rozbawiona pogroziła jej palcem ,wygodnie opierając się o puszystą poduchę. Znużenie podróżą dawało jej się we znaki, choć to nie ono było powodem jej złego samopoczucia.
- No tak,  jeszcze rok - Agata z grobową miną przysiadła obok przyjaciółki. Same rozmyślania o końcu studiów przyprawiały ją o ból głowy. Bycie lekarzem - tak to był jej największy cel, marzenie. Była już tak blisko spełnia go, jednak sama nie wiedziała dlaczego ostatnio przerażała ją ta perspektywa, ciążąca na niej odpowiedzialność ,która będzie towarzyszyć jej każdego dnia w życiu zawodowym. Jej przyszłość niby już jasna ,stała jednak ciągle pod znakiem zapytania. W przeciwieństwie do zdeterminowanej rudej Agata wciąż nie mogła zdecydować się na wybór specjalizacji. Ukończenie medycyny było dla niej  nie tylko końcem trudnych studiów, ale i początkiem jeszcze bardziej wymagającej pracy. Nie wiedziała, czy podoła, czy się sprawdzi. Mimo pięciu lat nauki i wszelkich włożonych w nią wysiłków wciąż miała wątpliwości.
- Dokładnie dwa semestry – podkreśliła dobitnym głosem Wiktoria, która bez większego entuzjazmu zabrała się za rozpakowywanie jaskraworóżowej torby podróżnej.
-Wiesz, zastanawiam się ostatnio …- zaczęła bez przekonania blondynka, pokazując przy okazji siatki wypełnione ubraniami, które w „przystępnej” cenie udało jej się złowić na zeszłotygodniowej wyprzedaży.
-Tak ? –mruknęła niewyraźnie Wiki ,zerkając na śliczną kobaltową bluzkę, którą kupiła jej przyjaciółka.
- No… - Woźnicka zakłopotała się własną szczerością – Właściwie to zastanawiałam się nad tym rokiem –dokończyła ,intensywnie wpatrując się we własne dłonie.
- A nad czym tu rozmyślać – rudowłosa zmarszczyła brwi –  Miesiące kucia, dwie sesje, staż, nieprzespane noce …- ruda kontynuowała pewnym głosem – oczywiście mam nadzieję, że nie tylko  z powodów  czysto naukowych – uśmiechnęła się delikatnie ,spoglądając na współlokatorkę znacząco. Była zadowolona z tego, zwyczajnego, luźnego przebiegu ich rozmowy. Tak było jej łatwiej. Cieszyła się, że jak dotąd udało jej się zataić przed Agatą  swoje podłe  samopoczucie i problemy, które w ciągu ostatnich tygodni wypiętrzyły się do kosmicznych rozmiarów. Specjalnie wgłębiała się w dyskusję o studiach byle tylko nie zwrócić uwagi Agaty na swoje puste, zmartwione spojrzenie. Nie chciała przytłaczać przyjaciółki swoimi problemami, a poza tym sama chciała chociaż na chwilę odwrócić swoje myśli od kolejnego rozpamiętywania kłótni z rodzicami ,która miała miejsce  kilka dni wcześniej. Jej wakacyjne odwiedziny w Hiszpanii niespodziewanie zakończyły się druzgocącą klęską. W tej chwili Wiktoria nawet nie wyobrażała sobie, czyhających na nią konsekwencji tej sprzeczki.
- Nigdy nie za dużo anatomii – przyznała rozbawiona blondynka, bawiąc się frędzelkami, ozdobnej poduszki.
- Imprezy….imprezy …..- wyliczała na palcach Wiktoria, z trudem podnosząc kąciki ust ku górze – i … ? - zawiesiła nagle głos.
- I imprezy – dokończyła niepewnie Agata.
- Trafiłaś w sedno Woźnicka – uśmiechnęła się sztucznie po raz kolejny. Lecz nie musiało upłynąć wiele czasu by blondynka zauważyła, że mimo pozorów uśmiech Wiki nie jest tak szczery jak zawsze, a jej śmiech nie niesie ze sobą zwykle towarzyszącej mu  radości. Znały się zbyt długo, zbyt dobrze ,by Consalida mogła  tak łatwo to ukryć. Blondynka z łatwością odczytała z przeraźliwie smutnych i pozbawionych blasku  zielonych oczu rudej ,że dobry humor przyjaciółki jest tylko złudzeniem, zasłoną przed dręczącymi ją problemami.
- A co tam u naszego Przema? –zagadnęła spokojnie ,próbując dyplomatycznie wybadać w czym leży problem przyjaciółki. Już od dawna nie układało się między nimi. Niegdyś nierozłączna para obecnie miała problem w tym by wytrzymać bez kłótni i wzajemnych uszczypliwości przez dłużej niż pięć minut. Agacie jako przyjaciółce obojga trudno było wytrzymać, a jeszcze ciężej zrozumieć całą tą sytuację. Nie chciała naciskać na żadną ze stron, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego ,że ten układ nie przetrwa jeszcze zbyt długo. Czyżby posępny humor Wiki oznaczał rozstanie ? – przemknęło jej przez myśl.
- Chyba dobrze. Jest u rodziców na Mazurach – odpowiedziała automatycznie , tonem pozbawionym emocji – Nie mówiłam ci już tego ?– zmarszczyła brwi ,przyglądając się uważnie Agacie, która zmieszana spuściła wzrok.
- Może – wzruszyła obojętnie ramionami – A dzwonił do ciebie ostatnio ? Pytam, bo mi i chłopakom od dawna nie daje nawet znaku życia – dodała niepewnie ,dobrze zdając sobie sprawę ,że  jej argument jest lekko mówić kiepski.
- Nie – odparła ,przyglądając się uważnie zmieszanej przyjaciółce – Tam nie ma zasięgu – oświeciła koleżankę ,kręcąc pobłażliwie głową. W tym momencie Przemek był ostatnią osobą ,o której chciałaby myśleć. Rozczarował ją. Nie tylko on –myślała z goryczą.
-Acha – mruknęła blondynka tracąc rezon –  Można to przyjąć za usprawiedliwienie – przytaknęła swoim głosem znawcy.
- Agata, Agata – rozbawiona rudowłosa pokręciła głową – Ciągle masz uraz ,co ? – zaśmiała się kpiąco …- Nie przeszło ci po Marcelu – ponownie wygodnie oparła się na białej ,puchatej poduszce. Widocznie chciała przerzucić ciężar rozmowy na barki współlokatorki. Te wszystkie pytania, którymi zadręczała ją Woźnicka nie były bolesne ,jakby mogło się wydawać, ale wręcz przeciwnie -jedynie irytujące. Właśnie to najbardziej denerwowało Wiktorię, jej zmęczenie sytuacją z Przemkiem. Czuła w stosunku do niego jedynie gniew i to ją martwiło. Zastanawiały ją własne wyrzuty sumienia, żale – a dokładnie ich brak. Myśli kłębiły się w jej umyśle. Zastanawiała się czy zarzuty chłopaka były słuszne i czy ona rzeczywiście nie potrafi się zaangażować ? Odgoniła od siebie tą absurdalną teorię , krzywiąc się . Przemek to skończony kretyn. Utwierdziła się w tym przekonaniu. Dopiero niedawno uświadomiła sobie, że to rzekome „prawdziwe” uczucie, które ich łączyło było mrzonką, wymysłem jej wyobraźni, czymś co bezskutecznie próbowała sobie wmówić. Jak łatwo zagubić się w labiryncie własnych myśli.
- Sama się przejedziesz na tym  całym Zapale – prorokowała pewnym głosem blondynka – Najlepszy facet to …- kontynuowała – Żaden facet – podkreśliła ochoczo ,głaszcząc za uszami rudego kocura, który właśnie przyłączył się do ich rozmowy. Oczywiście w głębi serca Agata  w ogóle nie zgadzała się ze swoim stwierdzeniem.- A Marcel…- zaczęła łamiącym głosem , który nieoczekiwania zapoczątkował dłuższą ciszę.
-Chociaż pozostał ci po nim kot – zauważyła coraz bardziej rozbawiona ruda, która również zaczęła głaskać zwierzaka. Oni rzeczywiście są aż tak przewidywalni – westchnęła głośno, wspominając zachowanie byłego chłopaka. Ruda uśmiechnęła się delikatnie ,odtwarzając wcześniejsze słowa Agaty, które ni jak miały się do romantycznej duszy niebieskookiej dziewczyny.
- Wiesz dobrze, że go nie cierpię – odpowiedziała wbrew prawdzie .
- Ale jakoś ciągle go masz – spojrzała znacząco na Agatę, która nie przestawała głaskać otyłego kocura za pokrytymi kasztanowym puchem uszami, który mruczał nieprzerwanie, zadowolony z okazanej mu pieszczoty.
- To z przyzwyczajenia – broniła się Woźnicka , przechadzając się po pokoju by uchylić okno – To tak jak ty i Przemek- stwierdziła pewnie –Jesteście ze sobą z przyzwyczajenia – była zaskoczona własnymi słowami. To będzie dzień Szczerej Agaty.
Te słowa nawet w najmniejszym stopniu nie zdziwiły Wiktorii. Rudowłosa może próbowałaby zaprzeczyć, nie tyle słowom Agaty, ale samej sobie, jednak w tym momencie nie była w stanie choćby otworzyć ust . Chciała by słowa przyjaciółki były mrzonką, ale dobrze zdawała sobie sprawę ,że to czysta prawda. Wcześniej usiłowała sobie wmówić ,że jest szczęśliwa ,że jej związek z Zapałą jest udany ,bezskutecznie. To było jedno wielkie kłamstwo ,już od dawna dobrze zdawała sobie z tego sprawę, a już szczególnie po ostatniej wizycie w Hiszpanii. Zastanawiała się  dlaczego tak długo ukrywała ten fakt przed samą sobą. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Nie była gotowa, musiała dojrzeć do tej decyzji, a kłótnia z rodzicami skutecznie ją do tego zmotywowała. Na początku znajomości z Przemkiem ciągle towarzyszyły jej przysłowiowe „fajerwerki” ,łączyły ich marzenia ,wspólne cele, studia. Dopiero po trzech latach bycia razem Wiktoria zorientowała się jak bardzo ich związek jest prymitywny, płytki. To ona go tworzyła, utrzymywała, dawała całą siebie, a Przemek? No właśnie ,odmówił jej wsparcia, pomocy, rozmowy . Ostatnio miała wrażenie ,że jej unika ,a jego lekceważący stosunek do jej problemów bardzo ją przygnębiał. Szczerze, miała już tego dość. Ciągłe wybuchy zazdrości chłopaka nie pomagały w tej sytuacji.
- To o niego chodzi, pokłóciliście się ? –zapytała zaintrygowana dłuższą ciszą Woźnicka, która nie spuszczała wzroku z przyjaciółki. Jej słowa otrzeźwiły rudą. 
- Pośrednio – Wiktoria  wahała się z odpowiedzią – Po prostu myślałam, że on jest inny, że nie jest takim …..- nie dokończyła, szukając odpowiedniego porównania, niestety w jej umyśle pojawiały się jedynie niecenzuralne epitety.
- Egoistą – dodała ze zrozumieniem Agata – Coś musiało otworzyć ci wreszcie oczy – głośno zastanawiała się blondynka. Nie chciała wtrącać się w związek przyjaciółki, gdyż nigdy nie uważała się za eksperta w tej kwestii, tym bardziej ,że Zapała wciąż pozostawał jej przyjacielem. Ona , Wiki i Przemo – kiedyś była to zgrana paczka. Kiedyś.
- To długa historia – Wiktoria była bliska otwarcia się przed przyjaciółką – Może najpierw pójdziemy na jakieś zakupy i przyćmimy to światełko w lodówce –zerwała się na równe nogi ,sięgając po małą ,skórzaną torbę. Jedzenie-koi smutki. Czekolada- rozwiązuje problemy .Wino – pozwala zapomnieć. Tą wiedzę posiadała każda kobieta.
-Jak na ciebie ta propozycja jest zaskakująco dobra – odpowiedziała Agata z pompatycznym uznaniem. Doskonale wiedziała, że Wiki potrzebuje czasu by w spokoju przetrawić zerwanie. To nie był odpowiedni moment na głębsze zwierzenia .Po  chwili Woźnicka przyjrzała się stanowi swojego stroju, który tworzyła szara, letnia pidżama  
– Dziesięć –powiedziała pewnym głosem ,patrząc prosto w zielone oczy Wiki.
- Osiem – odparła ruda ,zaciskając mocno  malinowe wargi- I ani minuty dłużej – uniosła  brwi wyzywająco. Obie wiedziały o co toczy się między nimi gra,  znały się na tyle dobrze by w niektórych kwestiach zrozumieć się bez słów. Jedną z nich był  głód.
- Nie jadłam nic od wczoraj, nawet pięć mi wystarczy – uśmiechnęła się lekko blondynka ,znikając za drzwiami łazienki. 
W tym czasie Wiktoria oderwała się od ich przyziemnej, dziecinnej – jak jej się teraz wydawało codzienności, jaką jako studentki wiodły w tym wynajmowanym mieszkaniu, a jej myśli po raz kolejny tego dnia powędrowały do rodzinnej posiadłości w południowej Andaluzji. Dom rodzinny rudowłosej, niegdyś najwspanialsze miejsce na ziemi, raj jej dzieciństwa, ostoja szczęścia i bezpieczeństwa nigdy wcześniej nie wydawał jej się tak odległy i odstręczający jak dziś. Rudowłosa nerwowo wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze, próbując wymazać z pamięci wydarzenia sprzed ostatnich dwóch dni.
Tego lata, wraz z końcem roku akademickiego Wiktoria postanowiła spędzić kilka wakacyjnych tygodni w rodzinnej posiadłości, położonej niedaleko słonecznej Kordoby. Rudowłosa obawiała się nieco spotkania z rodzicami. Ich relacje od dawna nie układały się najlepiej. Rodzice, a zwłaszcza apodyktyczny ojciec od dawna mieli za złe niepokornej jedynaczce przeprowadzkę i rozpoczęcie nauki w Polsce. Nie potrafili, a nawet nie starali się zrozumieć motywu decyzji córki. Młoda Consalida nigdy nie odpowiadała wymaganiom swoich rodzicieli. Jej rodzina miała swoje tradycje i zwyczaje, a rezygnacja lub łamanie którejś z przyjętych przez nich norm było czymś niedopuszczalnym. Miguel Antonio Consalida y Almodovar de Torralva pochodził ze znanego, hiszpańskiego rodu, którego członkowie od wielu wieków mieli wymierny wpływ na funkcjonowanie państwa. On również nie przerwał rodzinnej tradycji, po latach prowadzenia własnej praktyki adwokackiej, rozpoczął błyskawiczną karierę polityczną. Dzięki dobremu nazwisku, koneksjom i rozległym znajomościom w kręgu prawniczym w mgnieniu oka stał się jednym z czołowych polityków kraju. Przez kilka lat pełnił funkcję przewodniczącego partii „Partido Andalucista” , jednak jego apetyt na stanowiska rządowe znacznie wzrósł. Niegdyś skupiony na rodzinie , zapamiętał się w intrygach i konszachtach międzypartyjnych oraz coraz to nowych kampaniach wyborczych. Wszystko w jego życiorysie musiało być odpowiednie, idealne, począwszy od wiązania krawata, a kończąc na żonie i córce. Życie Miguela stało się wkrótce grą, wyścigiem, niekończącą się jedną, wielką, kampanią wyborczą. Wiktoria nie mogła znieść tej sytuacji, podporządkowywania się decyzjom ojca, grania roli „córki idealnej”, to nie było szczytem jej marzeń. Wyraźnie dała rodzicom do zrozumienie, że ona też ma swoje plany i ambicje, nie mogli tego pojąć. Miguel wyraźnie zaznaczył, że jej miejsce, jako córki jest w Hiszpanii, przy jego boku. Kpił z ambicji Wiki, dając jej do zrozumienia, że ktoś taki jak ona, słaby i wrażliwy nigdy nie będzie w stanie wykonywać tak odpowiedzialnego zajęcia jakim jest praca lekarza. Tymi słowami mocno uraził dumę rudej, tworząc między nimi mur nie do przebycia. Zawzięta Wiktoria gdy tylko otrzymała wyniki egzaminu maturalnego, złożyła podanie na studia medyczne na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Pragnęła się od tego wszystkiego odciąć, udowodnić ojcu ,że się myli. Warszawa  - miasto tak odległe od rodzinnej Kordoby wydawało jej się idealnym miejscem na spełnienie swoich marzeń, tym bardziej ,że nie sięgało ono w granice wpływów ojca. Tutaj mogła być sobą, zwyczajną Wiki, która nie musiała obawiać się, że zwykłym wyjściem do baru z przyjaciółmi zaszkodzi pozycji politycznej rodzica. Polska wydawała jej się oczywistym wyborem również dlatego, że posiadała ona podwójne, hiszpańsko-polskie obywatelstwo, a język polski nie stanowił dla niej żadnej bariery. Młodą dziewczynę w słuszności decyzji utwierdziła rezolutna babcia Leticia, która również nie mogła pogodzić się ze skandalicznym zachowaniem swojego syna, Miguela. Staruszka kochała jedyną wnuczkę ponad wszystko, po jej przeprowadzce do Warszawy wspierała Wiktorię finansowo, a także próbowała doprowadzić do pojednania młodej z rodzicami. Niestety, starsza pani nie zdołała doprowadzić swojego dzieła do końca, zmarła dokładnie przed rokiem, pozostawiając młodej Consalidzie rodową biżuterię i kilka procent udziałów w rodzinnym winnicach, do których pełne prawo uzyska dopiero po dwudziestym piątym roku życia. To właśnie rok dzielił jej poprzednią wizytę w Hiszpanii z tą sprzed kilku dni. Poprzednim razem przyleciała do ojczyzny jedynie na pogrzeb ukochanej babci. Strata Leticii, wbrew oczekiwaniom oddaliła Wiktorię jeszcze bardziej od rodziców. Ze strony ojca padły wyraźne żądania : albo rzuci studia i wróci do kraju albo może zapomnieć o spadku po babce. Consalida nie przejęła się szczególnie tą groźbą, nie zależało jej na pieniądzach. Medycyna była dla niej wszystkim, teraz nie byłaby w stanie zrezygnować a niej nawet dla niebotycznie wysokiej sumy. Swoją obojętnością na zapisane jej  dziedzictwo jeszcze bardziej rozwścieczyła temperamentnego Miguela, który nie potrafił znaleźć prawdziwych argumentów, które mogłyby zmusić córkę do powrotu. Z obu stron sporu padło kilka nieprzemyślanych słów, które sprawiły, że Wiki wróciła do Polski jeszcze w dniu pogrzebu babki. Tegoroczna kłótnia miała podobny, lecz nieco ostrzejszy charakter. W trakcie kampanii wyborczej pana Consalidy na szefa rządu do opinii publicznej dostało się kilka informacji o jego życiu prywatnym, które doprowadziły do porażki polityka. Oczywiście za przegraną Consalida obwiniał córkę, a nie swój kontrowersyjny romans. Nie omieszkał wypomnieć latorośli, kilku głośnych nagłówków z tabloidów, które nie zamierzały puścić płazem faktu, że córka znanego polityka mieszka i studiuje poza granicami kraju, a miejscem jej pobytu jest państwo, traktowane w Europie zachodniej jako kraj drugiej kategorii. Brukowce głośno „zastanawiały” się nad stanem hiszpańskiej edukacji, skoro nawet córka przyszłego szefa rządu wybiera uczelnię w takim kraju jak Polska, a nie w rodzimej Hiszpanii. Po kolejnej falii absurdalnych zarzutów i nakazów, a także wieści o romansie ojca szanse na rozejm z despotycznym rodzicem spadły w sercu rudej niemal do zera. Wiktoria tym razem nie hamowała swoich emocji, dosadnie dała ojcu znać, co o nim myśli, nie czuła wyrzutów sumienia. Była przekonana, że jej gorzkie słowa są czystą prawdą, sądziła, że może przywrócą one politykowi odrobinę zdrowego rozsądku. Niestety stało się wręcz odwrotnie, pan Consalida z zadziwiającym spokojem i opanowanie stwierdził, że Wiktoria nie ma czego szukać w JEGO domu. Dał jej tym do zrozumienia, że już nie traktuje jej jak córki, po czym bezceremonialnie opuścił willę. Jednak to nie wstrząsające słowa ojca napawały Wiki goryczą, a reakcja własnej matki. Wanda przez lata żyła w cieniu ambitnego ponad miarę męża, poświęcając mu się do reszty. Wyzbyła się własnych pragnień, planów i potrzeb, podporządkowując się mu. Wręcz żyła jego życiem, dając mu to, czego pragnął – wizerunek żony idealnej.  Nawet w tej chwili nie potrafiła mu się sprzeciwić, nie znała innego życia, jak tylko tego przy jego boku. Mimo cierpienia, jakie odczuwała po zdradzie , nie była w stanie podważyć jego decyzji, zbolałym wzrokiem zlustrowała roztrzęsioną twarz rudowłosej pociechy i odwróciła się od niej gwałtownie, krocząc pospiesznie w kierunku sypialni. Wiktoria nie mogła w to uwierzyć. Z wodospadem łez, spływających po policzkach w pośpiechu opuściła dom rodzinny, zaciskając dłonie w pięści. Zdawała sobie sprawę, z tego, co tak naprawdę oznaczają dla niej słowa ojca. Wiedziała, że znaczy to, że od tej chwili będzie musiała radzić sobie zupełnie sama, w bądź co bądź wciąż obcym kraju. Jednak nie obawy ,ale niewyobrażalny gniew i rozczarowanie wypełniały jej serce. W tym momencie obiecała sobie, że nigdy w życiu, tak jak jej matka, nie poświęci się dla mężczyzny i nie zrezygnuje z własnej ambicji i zrobi wszystko by osiągnąć sukces i udowodnić Miguelowi, że się mylił. Wiedziała, że tylko niezależność i determinacja mogą ją doprowadzić do tego celu. Obserwując Wandę, Wiki zdała sobie sprawę z tego, do czego prowadzi przywiązanie, a wręcz toksyczna miłość. To doświadczenie, choć bolesne otworzyło jej oczy na wiele kwestii. Z twarzą wilgotną od łez , podróżując komunikacją miejską podjęła definitywną decyzję o rozstaniu z Przemkiem. Po pierwsze niezależność… po drugie kariera… a po trzecie ? No właśnie …co po trzecie ….? Jeszcze kilka miesięcy temu nie spodziewałaby się, że te słowa staną na szczycie jej piramidy wartości, tym bardziej nie przypuszczałby jak szybko los zweryfikuje jej postanowienia. 

- Powiedz mi Agata, czy my z tego kiedyś wyrośniemy ? –zapytała Wiki niewyraźnym głosem, który w tej chwili wydawał jej się dziwnie obcy. Wiedziała, że teraz wszystko się zmieni, że nic już nie będzie takie jak przedtem. Kompletnie nowe rozdziały z cyklu „ Consalida – pomyłka czy rozczarowanie ? ” dopiero miały nadejść.. -  Mam nadzieję, że ten nowy rozdział w moim życiu okaże się bardziej udany – obawiała się tego co ją czeka, a mianowicie życia na własną rękę, wiedziała, że bez wsparcia rodziców będzie skazana na nie tylko na osamotnienie i  debet na koncie, ale również na wiele innych, bardziej dojmujących trudności. 
- Z czego ? –dopytywała zza drzwi toalety zdezorientowana Woźnicka .
- Z tego życia na pół gwizdka – westchnęła głośno ,przecierając dłonią zaszklone oczy. Wspomnienie ich szaleńczych, studenckich imprez po zakończonej w czerwcu sesji zdawało jej się bardziej odległe niż kiedykolwiek, wręcz budziło jej zniesmaczenie.
- Jeszcze rok studiów przed nami … - zaczęła gotowa już do wyjścia blondynka ,która niewiadomo kiedy pojawiła się tuż za plecami rudej – A potem…właśnie życie – dodała obojętnie, nieświadoma tego jak szybko resztki humoru Wiki ulotniły się za obskurne drzwi ich kawalerki.
- Wielka kariera medyczna – ironizowała Consalida, pocierając dłonią pulsujące z bólu skronie.
-Może i jedno i drugie – stwierdziła filozoficzne  blondynka – A może kolejne dziesięć lat nauki – dokończyła z przekonaniem.
-Ten scenariusz jest chyba najbardziej prawdopodobny – potwierdziła rudowłosa ,wiążąc długie włosy w zgrabnego koczka.
-Dlatego musimy w pełni wykorzystać ten pozostały nam czas – powiedziała z udawanym patosem Agata, gestykulując w bardzo nienaturalny sposób, który łudząco przypominał mowę jednego osobliwego, zgrzybiałego profesora , z którym w ostatnim semestrze odbywały się ich wykłady z farmakologii. 
-Bardzo śmieszne. Naprawdę – prychnęła ,zakładając zagubiony kosmyk miedzianych włosów za ucho – Nienawidziłam tego grzyba – szepnęła ,po raz pierwszy tego dnia w pełni szczerze się uśmiechając. Chyba gorzej już być nie może- myślała z nadzieją, chwytając się kurczowo lekkiego powiewu optymizmu, który powoli zaczął koić jej wymęczony ciągłymi rozmyślaniami umysł. Ruda postanowiła nie wyprzedzać faktów, tylko postępować według swoich wcześniejszych postanowień. W tym momencie  Consalida nawet nie śmiałaby przypuszczać jak bardzo jej życie zmieni się w ciągu następnych kilku miesięcy. Była kompletnie nieświadoma tego , co już wkrótce ją czeka, a co było ostatnią rzeczą, którą spodziewałaby się spotkać na swojej drodze… „Fortuna dictur caeca”.

poniedziałek, 1 lutego 2016

„Tempus fugituje niezależnie od nas ”

Witajcie !

Nie można się nie zgodzić z widniejącymi w tytule słowami.Czas pędzi wokół nas w zatrważająco szybkim  tempie. Minuty zamieniają się w godziny,a te następnie w kolejne zwariowane dni, które w mgnieniu oka stają się miesiącami, a wkrótce latami... W codziennym biegu za przyziemnymi sprawami niezwykle trudno jest zauważyć ten wieczny wyścig człowieka z tym jednocześnie znanym,a tak naprawdę kompletnie obcym nam przeciwnikiem -zagadkowym Mr T. On sam staje się nie ujawniać, ale z łatwością każdego dnia możemy obserwować skutki jego nieustannej działalności, począwszy od ledwie widocznej zmarszczki  na czole, a kończąc na pierwszym siwym włosie. Zdaje się, że funkcjonujący od wieków konsensus społeczny w swoim założeniu pragnie nie tyle ukryć, co odsunąć od ludzkiej świadomości istnienie tego zagadkowego tworu. Czas, coś całkiem oczywistego, stanowiącego podstawę naszej egzystencji jest w ludzkim rozumieniu jedynie skrótem myślowym. Chyba nikt nie jest w stanie pojąć swoim umysłem nieskończoności tego zjawiska. Mr Time to przyszłość, przeszłość, teraźniejszość, wieczność...,ale i jedność, to świadectwo i więź łącząca człowieka z otaczającym go światem, ujęta tym jednym, trwałym, utartym  w świadomości słowem. Niełatwo jest pojąć właśnie ową więź łączącą nas z niezwykle zagadkowym zjawiskiem jakim jest czas .Przecież  sami w dużej mierze go określamy,kreujemy,a nawet trwonimy wedle własnej woli, a jednak nie potrafimy nad nim zapanować ... to jest właśnie największa bolączka ludzkości - brak pogodzenia się z faktem istnienia czegoś, co wykracza poza naszą kontrolę, a nawet zdolności pojmowania. Człowiek z natury jest dominantem ,chce posiąść władzę nad wszystkim, co go otacza, wciąż pragnie udowadniać swoją wyższość, nieomylność i wyjątkowość...nie zdaje sobie sprawy z własnej małości...To własna pusta pogoń za  urojeniami i zwykła próżność doprowadziła do upowszechnienia się w świecie sformułowania jakim jest owa " walka z czasem ", która przywiodła nas do wewnętrznego rozdarcia i ruiny ideałów. Bo przecież nie można walczyć z czymś, co stanowi część własnego "ja"? Jasnym jest,że walka z samym sobą może prowadzić jedynie do destrukcji, a jednak większość z nas, mimo jej absurdalności podejmuje to wyzwanie. Czy słusznie ? Czy można walczyć z czymś nieuniknionym ? Czas i człowiek to nierozłączna jedność, to dwa elementy funkcjonujące w wiecznej symbiozie ich rozerwanie to zamach na naturze. Zrozumienie tej zależności, a choćby jego próba to już połowa sukcesu. Zaakceptowanie faktu naszej nierozerwalności z Mr T przynosi jedynie korzyści i umożliwia nam skupienie się na priorytetach i tym,co naprawdę liczy się w życiu. W taki oto sposób zaoszczędzamy sobie rozczarowań, bólu i pieniędzy. Nic ,a tym bardziej nikt nie jest w stanie zatrzymać postępu tego procesu jakim jest  "zjednywanie się z czasem", które i tak czeka każdego z nas. Może warto się zastanowić i poniechać swoich nieudolnych konszachtów przeciw Panu Tempusowi i przyjąć do wiadomości jego współistnienie ? To nie jest nasz wróg, to część nas samych. Może wbrew pozorom Mr Time jest naprawdę kimś nam niezwykle  bliskim ? To razem z nim przeżyliśmy każdą cudowną chwilę naszej najwspanialszej, niekończącej się przygody - życia. Również to dzięki niemu możemy obserwować wszelkie zachodzące wokół nas zmiany, począwszy od wschodu czy zachodu słońca,a kończąc na narodzinach, dorastaniu i śmierci, która stanowi dopiero półmetek ludzkiego trwania we Wszechświecie.Uznanie Mr T nie za wroga, nie za Dominus  Universae, a za naszego towarzysza, bliskiego przyjaciela to początek całkiem nowego etapu w  życiu,czasu samorealizacji, szczęścia i wewnętrznego spokoju. Może warto zatrzymać się na chwilę i spojrzeć na życie z dystansu ? Bo czy warto trwonić je na błahe sprawy, które przynoszą nam jedynie rozczarowania? Czy warto stwarzać nieistniejące problemy i dokładać sobie zmartwień ? To nie czas jest naszym przeciwnikiem, ale my sami, nasze ograniczenia, obawy i niedoskonałości. To one budują wokół nas gruby mur samotności, niezrozumienia, nietolerancji i nieporozumień. To gnębiące nas wytwory umysłu odseparowują nas od społeczeństwa i zmuszają do zakładania coraz to nowych masek, dzięki którym chcemy chronić się przed innymi, a tak naprawdę sprawiają,że ukrywamy się przed samymi sobą. Stwarzanie mylnego wizerunku to próba tuszowania wad nie przed znajomymi,przyjaciółmi czy bliskimi,ale właśnie przed nami  samymi .To my sami ciągle gramy i zmuszamy innych do  podtrzymywania tego chorego treningu aktorskiego. A może warto się zastanowić, czy zaakceptowanie siebie jest prostsze, niż próba przekształcenia naszego prawdziwego oblicza na potrzeby ówczesnego świata ? To my istniejemy dla świata, ale i on funkcjonuje dla nas. Warto o tym pamiętać i pozostać sobą, bez względu na wszystko. Ważnym jest by nie pogrążać się w przeszłość, ale skupić się na tym, co będzie, bo w końcu nasze życie jest tylko nikłym,niezauważalnym błyskiem w historii świata, jednak dla nas jest najcenniejszym darem jaki kiedykolwiek mógł zostać nam podarowany. Pogodzenie się z Mr Time'em ,z otaczającym nas światem,a w szczególności z samym sobą to klucz do sukcesu. Każdy z nas jest inny, każda sekunda naszego życia różni się od tej minionej,ale również i od tej, która ma dopiero po niej nastąpić. Jak głoszą słowa polskiej noblistki :

                                                                 Nic dwa razy  


Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy. Wczoraj, kiedy twoje imię ktoś wymówił przy mnie głośno, tak mi było, jakby róża przez otwarte wpadła okno. Dziś, kiedy jesteśmy razem, odwróciłam twarz ku ścianie. Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień? Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, współobjęci spróbujemy szukać zgody, choć różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody.
Miniesz - a więc to jest piękne. Uśmiechnięci, współobjęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
  

Autor : W. Szymborska 


Tak, dawno mnie tutaj nie było i jest mi szczerze przykro z tego powodu. Nie chcę się tłumaczyć, ale po prostu jestem bardzo zapracowana. W tym roku mam wiele rozlicznych obowiązków i zajęć dodatkowych oraz ogrom innych poważniejszych niedogodności, które czekają na rozwiązanie.Miałam chwilowo poważniejsze problemy ze zdrowiem, ale już jest lepiej, więc myślę, że teraz wyjdę już na prostą i uda mi się częściej coś publikować, tym bardziej, że weny i pomysłów nie brakuje. Zaczęłam nawet ostatnio pisać nowe opowiadanie, znacznie różniące się od tego, które tutaj prowadzę. Może chcecie próbkę ? Napomknę, że jest to (mhmm- żeby zbyt wiele nie zdradzić) opowiadanie przedstawiające losy dobrze nam znanych bohaterów, w głównej mierze Wiktorii, ale w zupełnie innym momencie jej życia ,a mianowicie czasach przed LG ( choć sam staż i rezydentura w LG też jest w planach). Co do obecnego opo, jak już wspominałam w ferie zimowe ( 15.02 ) ostatecznie pojawią się nowe części, choć spory ich fragment czeka już od wakacji na publikację , może uda mi się wcześniej wstawić ( ten tydzień ? ). 

Powyższe "coś" to efekt mojego dziwnie filozoficzno-melancholijnego humoru - przepraszam Was za to ...nachodzą mnie różne myśli... Rozpisałam się nieco. Cóż sądzę, że po takiej przerwie należą się wam wyjaśnienia. 

Przepraszam Was bardzo po raz kolejny za tą przerwę :(

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za to, że jeszcze czekacie ! :D



środa, 19 sierpnia 2015

XXXVII - część I

Tak ...kolejna część i dwie wiadomości ode mnie. I ( wiem ,spóźniłam się...wybaczcie :( Wstawiam next'a o trzeciej w nocy, bo nie wiem dlaczego, ale zdecydowałam się napisać go od samego początku, został podzielony) II (jutro, a właściwie to już dzisiaj pojawi się kolejna część- kontynuacja tej podzielonej :D, wstawiłabym to jako całość, ale nie chciałam znowu "przekładać",tym bardziej ,że obiecałam część, z którą i tak spóźniłam się o kilka godzin) . Z góry uprzedzam ,że kontynuacja tego next'a będzie też jakoś na "granicy" środy i czwartku. Będzie również o wiele ciekawsze i będzie w niej więcej akcji. To jest taka przystawka...w cz. II Alex i Falkowicz występują w pełnej krasie. Jeszcze raz przepraszam bardzo...ale mam wenę, więc postaram się Wam to wynagrodzić. 

Dziękuję za to, że jeszcze czekacie i macie  do mnie cierpliwość :D 
Pozdrawiam 


Gęsty, żółtawy i aromatyczny dym, unoszący się z nadpalonego ,kubańskiego cygara najwyższej jakości cienką zasłoną obłoczków przesłaniał ogromnych rozmiarów jasne  pomieszczenie ,którego centralnym elementem było duże, zabytkowe, misternie rzeźbione biurko z egzotycznego drewna rodzimego gatunku. Starszy, niemal już całkiem siwy mężczyzna poderwał się gwałtownie z wysokiego fotela i jednym sprawnym ruchem dłoni zgasił dymiący tytoń w srebrnej papierośnicy, stojącej na honorowym miejscu tuż obok rodzinnego zdjęcia. Wiekowy jegomość chwycił za  chłodną oprawę fotografii i odwrócił się w stronę wychodzącego na ogrody ,wysokiego okna wzdychając przy tym ciężko. Jego mocno pomarszczone i ogorzałe od południowego słońca czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej na widok uśmiechniętych twarzy zdobiących zdjęcie. Przełknął głośno ślinę i z żalem przejechał dłonią po ceramicznej ramce, w miejscu ,w którym na nieco wyblakłej już fotografii znajdowała się twarz jego żony. W szmaragdowych oczach staruszka odnaleźć można było w tym momencie zarówno smutek, żal ,rozgoryczenie jak i złość. Bezsprzecznie Ricardo przesycony był gniewem , ciężarem wyrzutów sumienia ,ale również wstrętem. Wstrętem do samego siebie. Teraz ,kiedy udało mu się przezwyciężyć śmiertelną chorobę z dnia na dzień coraz bardziej doceniał wartość życia i paradoksalnie z coraz większym trudem przychodziło mu spoglądanie na własne odbicie w lustrze.- Zaślepiła mnie żałoba- po latach życia w zastoju wreszcie to do niego dotarło, w wymiarze większym ,niżby kiedykolwiek sądził. Z obecnego punktu widzenia jego ówczesne zachowanie zdawało się być kompletnie irracjonalne, infantylne, po prostu sprzeczne z jakąkolwiek logiką i zasadami. – Czemu tak późno to do mnie dotarło ?–wyrzucał sobie, przenosząc spojrzenie swoich intensywnie zielonych oczu na twarz jedynej córki, która na zdjęciu znajdowała się tuż obok matki. W chwili śmierci Wandy ,razem z nią umarła też część jego osobowości. – To była bezsprzecznie ta lepsza cząstka- myślał ,uśmiechając się pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że zmarła żona zapewne zaprzeczyłaby jego stwierdzeniu, a on ponownie „odbiłby piłeczkę”. Kłótnie  były nierozłączną częścią życia Consalidów. Nawet, a może szczególnie tego brakowało mu w obecnym życiu. Tęsknił za ciętym językiem zmarłej żony, ich wybuchowymi dyskusjami i niekończącymi się kompromisami, którymi przez jego karierę dyplomatyczną mocno naznaczone były ich małżeństwo. Jego obecna egzystencja, bo tak należałoby nazwać stan ,w którym tkwił od ostatnich sześciu lat ,była pasmem niekończących się błędów. Najpierw odrzucił znajomych, przyjaciół, kompletnie odciął się od  Hiszpanii, swego ojczystego kraju, następnie  wybrał życie na innym kontynencie, aż wreszcie zerwał kontakt z ukochaną córką. Szczególnie ta ostatnia decyzja budziła teraz  jego rozgoryczenie.  Zaślepiony swoim bólem odepchnął od siebie jedyne dziecko. – A to przecież Wiktoria straciła matkę – wreszcie zrozumiał, że śmierć Wandy nie była ciosem tylko dla niego. Nie potrafił pojąć dlaczego z taką premedytacją unikał kontaktu z latoroślą. Teraz dobrze zdawał sobie sprawę, że mocno zawiódł jako ojciec. Tym bardziej ,że wiedział na jak wielkim życiowym zakręcie była wtedy Wiki. Swoim egoistycznym nastawieniem pozbawił córkę pomocy i tak potrzebnego jej wsparcia. W jednym momencie straciła przysłowiowy grunt pod nogami, i to po części z jego winy. Sprzedając zabytkową rezydencję w Hiszpanii pozbawił córkę jednocześnie rodzinnego domu, miejsca ,w którym się wychowała, a  które było jej prawdziwym rajem na Ziemi, jak i również źródła  rodzinnego ciepła. Swoim wyjazdem sprawił ,że Wiki została pozbawiona jakiegokolwiek oparcia, poczucia bezpieczeństwa.  A to właśnie on, jej ojciec, najbliższy krewny, osoba , na którą wcześniej zawsze mogła liczyć pozostawił ją zupełnie samą… teraz wydawało mu się to absurdalne. Nie potrafił tego pojąć. Śmierć Wandy powinna jeszcze bardziej zbliżyć ich do siebie, a tymczasem rozdzieliła ich na długie lata. Z jednej strony Hiszpan był dumny z córki, że mimo tylu przeciwności była w stanie ułożyć sobie życie na nowo, z drugiej jednak bardzo żałował ,że nie było go przy niej w tym trudnym czasie. Nie służył jej pomocą ,radą ,był nieobecny na ślubie Wiktorii, nie mógł obserwować jak jego mały wnuczek rośnie ,stawia pierwsze kroki, jak się uśmiecha  i radośnie szczebiocze. Tak bardzo żałował swojego postępowania.  Chciał jak najszybciej naprawić swoje błędy i wreszcie móc być przy rodzinie, bo jak słusznie twierdził ,przecież tak naprawdę to tylko ona się liczyła. Ricardo był świadom ,że  wcześniej zachował się tak jakby chciał wymazać wszystko to, co wiązało się z jego zmarłą żoną .- W dużej mierze to  mi się udało – myślał z niesmakiem. – Na szczęście Wiki nie jest tak uparta jak ja - uśmiechnął się delikatnie, przenosząc swoje spojrzenie na ekran telefonu, na którym właśnie wyświetlił się numer jego pociechy. Od  ostatniej wizyty Rudej  w Buenos Aires ich relacje wreszcie odzyskały normalny, naturalny charakter. Wiele sobie wyjaśnili i w końcu dotarło do niego ,co traci przez swój bezsensowny strach i dumę. Odnalazł wewnętrzny spokój i wreszcie uporał się z żałobą po żonie. Teraz zrozumiał,  że jego życie może mieć jeszcze sens i znaczenie, że nie wszystko jest skończone. A on przecież wciąż ma rodzinę, ma córkę i wnuka, którzy go potrzebują. Nie jest sam. A co najważniejsze, ma  czas ,który w pełni może im poświęcić, a którego poskąpiono jego małżonce. Obecnie doceniał każdą sekundę, każdy oddech, najniklejszy uśmiech, każde spojrzenie na  błękitne, falujące morze, najmniejszy błysk wdzięczności w oczach innych ludzi, którzy dziękowali mu za okazaną pomoc . Kiedyś zastanawiał się, po co w ogóle jest mu dane dalej funkcjonować w świecie pozbawionym jego Wandy. Zrozumiał . Od niedawna już wiedział ,że żyje jeszcze po to,  by cieszyć się każdą urokliwą chwilą tego kruchego życia  nie tylko za siebie ,ale  za ich dwoje. Był jej to winien.
- Pokochałabyś tego chłopca – szepnął ledwie słyszalnym głosem w kierunku fotografii Wandy ,kiedy zakończył rozmowę telefoniczną z Rudowłosą. Rozmawiał z nią niemal codziennie, a wieści o poczynaniach małego , które do niego dochodziły wywoływały szczery uśmiech i prawdziwy cień rozbawienia na niegdyś zawsze poważnym obliczu pana Consalidy. Bardzo chciał poznać swojego wnuczka  i nie zamierzał z tym zwlekać aż do wakacji, które mieli wspólnie spędzić w Argentynie. Po wygranej walce z nowotworem nie brakowało mu energii i zapału by odbudować swoje niegdyś ciekawe i barwne życie. Nie próżnował. Podziękował swojemu wiernemu przyjacielowi Jose i jego żonie wyprawiając w  siedzibie ambasady przyjęcie dla całej ich sporej rodziny ,wszystkich jego współpracowników i ludzi ,którzy okazali mu serce w czasie choroby. Przez ostatnie miesiące bardzo się zmienił ,co z ulgą zauważyli jego podwładni. Znów potrafił się uśmiechać, kilkukrotnie został przyłapany na nuceniu pod nosem kolejnego hitu znanej kolumbijskiej piosenkarki, a nawet pierwszy raz od sześciu lat wziął tygodniowy urlop w pracy. Teraz chciał poświęcić się rodzinie i w duchu już obiecał sobie, że będzie bezgranicznie rozpieszczał wnuka, oczywiście ku zmartwieniu Wiki. – Od czegoś w końcu są ci dziadkowie – myślał z rozbawieniem, szykując dla małego nie lada niespodziankę. Wiedział ,że  Alex  byłby prawdziwym oczkiem w głowie Wandy, która  gdy dowiedziała się o gnębiącej ją miażdżycy ,niejednokrotnie mówiła mu, że marzy tylko o tym by jeszcze doczekać narodzin wnuka. Niestety tego marzenia nie udało jej się spełnić.
Rozmyślania Ricardo, który skrzętnie przygotowywał swoją podróż do Londynu przerwał cichy pisk telefonu stacjonarnego .

- Tak, Marie? – rzeczowo zwrócił się do młodziutkiej sekretarki, która kilka sekund po sygnale zjawiła się w jego przestronnym gabinecie.
- Panie ambasadorze, Angelo …znaczy pana zastępca – ciemnowłosa piękność zmieszała się nieco – czeka na korytarzu – dokończyła ciepłym głosem ,wygładzając dłonią zagniecenie na granatowym żakiecie .
- Niech wejdzie – odpowiedział pewnym głosem  ,nie spuszczając wzroku z blatu biurka – A …chwileczkę ! -  wreszcie przeniósł swój wzrok na podwładną – Zrobiłabyś nam mocną kawę ? –zapytał ciepło – Tą co zwykle – dodał ,gdy zniknęła za pełnymi złoceń drzwiami, w których w tym samym momencie zjawił się wysoki czarnowłosy mężczyzna w garniturze, którego twarz skutecznie szpeciła siwa ,kozia bródka, mocno kontrastująco z jego ciemnymi jak noc włosami.
-Panie ambasadorze – skłonił głową ,siadając na drewnianym krześle wprost naprzeciwko szefa
-Siadaj Angelo – zaczął swobodnie Consalida, który niespodziewanie poderwał się ze skórzanego, brązowego fotela – Jak długo razem pracujemy ? –zapytał niezobowiązująco, ponownie wpatrując się w widoczne za wykuszem ,oświetlone gorącym słońcem ogrody. Głęboka zmarszczka na opalonym czole ambasadora  pogłębiła się nieco, gdy przeniósł swoje spojrzenie na twarz sfrasowanego pracownika.
- Będzie jakieś sześć lat – młodszy z mężczyzn westchnął ciężko ,obawiając się do czego swoim pytaniem zmierza  szef.
- No właśnie – twarz staruszka rozpromieniła się momentalnie – To chyba wystarczająco długo byś w końcu zaczął mówić mi po imieniu – uśmiechnął się szczerze . Angelo spojrzał na niego zaskoczony.  Kilka miesięcy temu ambasador przeszedł prawdziwą  „przemianę” ,która jak się zdawało wciąż trwała. Niestety przyzwyczajony do surowych rządów Consalidy mężczyzna nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Cały czas zastanawiał się, czy szef przypadkiem nie wystawia go na kolejną próbę. Kiedyś przywiązywał ogromną wagą do tego by w ambasadzie panowała oficjalna atmosfera.
- Dobrze- odparł ,spuszczając wzrok – Ricardo – to imię ledwie przeszło mu przez gardło .Nigdy nie pałał sympatią do przełożonego, na co zresztą ten sobie zasłużył.
- Mam nadzieję ,że wszystko jest już przygotowane ? – w głosie Consalidy dało się wyczuć zniecierpliwienie i cień dawnej surowości, która paradoksalnie przywróciła Angelowi pewność siebie.
-Oczywiście – odparł dumny z siebie zastępca, który wysilił się nawet na zdawkowy uśmieszek.
- Znakomicie – staruszek kiwnął głową z aprobatą – Tutaj znajdziesz wszystkie kody dostępu, potrzebne numery telefonów, karty magnetyczne i klucze – wskazał na małe ,czarne, skórzane pudełeczko ,po czym  dziarskim krokiem podszedł do podwładnego.
- Powodzenia – klepnął go przyjacielsko w ramię- Wszystkie wizyty masz w organizatorze – dodał na odchodne, mijając się w drzwiach z sekretarką. – Marie wprowadzi cię w grafik – dopowiedział, biorąc od zdezorientowanej kobiety filiżankę z czarnym naparem.
-Dziękuję kochana-  uśmiechnął się do niej zawadiacko , zostawiając dwóje pracowników w niemałym szoku. Zmieszany, właśnie mianowany tymczasowym ambasadorem Angelo spojrzał pytającym wzrokiem na sekretarkę, która w obronnym geście rozłożyła bezradnie ręce.  Oboje wiedzieli, że minie jeszcze sporo czasu zanim przyzwyczają się do nowego oblicza dyplomaty, który od kilku dni tryskał zaskakująco dobrym humorem.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Falkowicz z wyraźnym napięciem w oczach wpatrywał się w  mocno zaskoczoną jego propozycją Wiktorię. Rudowłosa po chwili krepującej ciszy wreszcie przeniosła na niego zagubione spojrzenie swoich szmaragdowych oczu . Nie miała najmniejszego pojęcia, co ma sądzić o jego pomyśle. Na początku propozycja Profesora wydawała jej się czymś naturalnym, oczywistym, lecz po chwili do jej umysłu dotarła potężna fala wątpliwości, a także spory powiew zdrowego rozsądku, który  skutecznie przywołał ją do rzeczywistości. Teraz nie mogła pozwolić sobie na przerwę w pracy, to było dla niej oczywiste. Zależało jej na tym, by  Alex i Andrzej mogli wreszcie naprawdę się poznać, spędzić ze sobą trochę czasu , zbudować prawdziwą relację, ale nie aż takim kosztem. Chciała dobra synka i kochała go ponad wszystko, nawet ponad swoją pasję, którą była medycyna. Jednak zdawała sobie również sprawę z tego, że nie może całkowicie poświęcać swojej kariery by przyspieszać to, co i tak z jej perspektywy było nieuniknione . Nie rozumiała jaką rolę w całym tym procesie odgrywa czas, który zresztą nigdy nie był jej sprzymierzeńcem.

Profesor doskonale wiedział , że najbliższe tygodnie będą kluczowe dla jego relacji z synem, dlatego nie zamierzał dłużej czekać i tak łatwo odpuścić okazji na bliższy kontakt z Alex'em. Chciał jak najszybciej zdobyć nie tylko zaufanie, ale także serce synka. Wspólny wyjazd we trójkę wydawał mu się idealnym rozwiązaniem. Mały mógłby w naturalny sposób zaakceptować jego obecność, spędzić z nim wspólnie odrobinę  czasu, bez niepotrzebnej rozłąki z mamą. Falkowicz wiedział, że rola Wiki w tej sytuacji jest ogromna. Po prostu dzięki jej obecności ich relacja bez zbędnych problemów przeszłaby na wyższy poziom. Pragnął tego z całego serca. Przy Rudej Alex zapewne czułby się bezpieczniej, ale i on również mógłby poczuć się pewniej. Mimo szczerych chęci wciąż dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie posiada żadnego doświadczenia w kontaktach z dziećmi. Wydawać by się mogło dziwne, ale nigdy nie rozpatrywał syna jako typowego dziecka. Mały po prostu odbiegał od jego dotychczasowych wyobrażeń, był inny, wyjątkowy. Dla niego był po prostu kimś ważnym, najważniejszym i tak go właśnie traktował . Kiedyś sądził, że zwykła  rozmowa z  dzieckiem to prawdziwa katorga, że ci mali ludzie tak naprawdę w większości nie rozumieją tego ,co chce im się przekazać. Przy Alex’ie w ogóle nie odczuwał tego dyskomfortu. Mały był dla niego szalenie ciekawym rozmówcą. Z zaskoczeniem zauważył ,że każda chwila z nim spędzona wcale mu się nie dłużyła, a wręcz przeciwnie, na każdą kolejną czekał z coraz większą niecierpliwością. Falkowicz traktował syna jako równego sobie towarzysza. To przychodziło mu z łatwością. Alex niewątpliwie zyskał nie tylko miłość, ale również i szacunek taty . Z punktu widzenia Profesora było to niebywałe osiągnięcie, bo w całym swoim życiu niewielu osobom przed nim to się udało. Przy małym  nie musiał planować następnych słów, czynów ,wszystko toczyło się w swoim naturalnym tempie. Właśnie ta naturalność była czymś zupełnie obcym w życiu Andrzeja.  Czymś, czego w głębi serca trochę się obawiał. Gdy tracił możliwość planowania, wyprzedzania czynów innych osób ,tracił część siebie i swojego  systemu obronnego, z którym mocno zżył się przez lata. To było kolejnym powodem ,dla którego chciał by Wiki towarzyszyła im podczas wyjazdu. Równoważyłaby jego obawy i ciekawość Alex’a. Nie ukrywał, że takie rozwiązanie byłoby korzystne również ,a może szczególnie dla niego. Dobrze wiedział ,że oddałby wiele by znów móc codziennie oglądać jej przyozdobioną maleńkimi piegami  twarz, słyszeć jej uroczy  śmiech i pełen pasji głos podczas toczonych z nim dyskusji. Te kilka dni byłyby prawdziwą namiastką dawnych  cudownych chwil, które miał okazję spędzić z Rudowłosą. Ponadto on ,Alex oraz Wiki mogliby chociaż przez kilka dni poczuć się jak prawdziwa rodzina. – Jak?- prychnął w myślach, samo to krótkie słowo porównania go zirytowało . Sam nie zdawał sobie sprawy jak bardzo o tym marzył. Właśnie o rodzinie, o ciepłym domu dla synka, ale również i dla siebie.  Wiktoria, Alex, Adam , byli dla niego wszystkim. Czy tak wiele oczekiwał ? Czy czas w towarzystwie kochanych osób  przerasta limit szczęścia przypadający na przeciętnego człowieka ? – myślał z goryczą. Nawet ta namiastka bliskości ,to złudzenie rodzinnych więzi by mu wystarczyło. Może wtedy udałoby mu się zapełnić pustkę, którą mimo upływu wielu lat wciąż odczuwał. Każdy zasługuje na miłość.- A w końcu nic co ludzkie nie jest mi obce- podniósł lewy kącik ust, przypominając sobie słowa starożytnego filozofa.

- Andrzej…- zaczęła niepewnie Rudowłosa, starając się ostrożnie dobierać słowa. W jego stalowych oczach z łatwością dojrzała napięcie i zaangażowanie. Patrząc na wyraz jego twarzy po prostu nie potrafiła mu odmówić. Mimowolnie uśmiechnęła się, obserwując jak nerwowo przeczesuje  ręką swoje przyprószone już siwizną włosy ,już dawno odkryła ,że ich syn odziedziczył po Falkowiczu również ten tik.  Niepewność w zachowaniu Profesora była czymś nowym dla Rudej . Z każdą kolejną chwilą, którą ostatnio spędziła w jego towarzystwie wynosiła  wyraźne przeświadczenie o tym, że Alex jest teraz dla niego najważniejszy. Była bardzo zaskoczona jego zachowaniem i troską jaką chciał obdarzyć małego. Nigdy nie przypuszczała ,że Andrzejowi tak bardzo zależeć będzie na kontakcie z dzieckiem. – Nie tylko w tej kwestii się myliłam – westchnęła w myślach, odczuwając falę chłodu docierającego do jej piersi.- Niestety ,ale…- kontynuowała z nieukrywanym żalem w głosie
-Ale – westchnął teatralnie – Wiki – przeniósł na nią swój zbolały wzrok – dlaczego zawsze musi być to „ale”… - dokończył ostrzejszym głosem – Przecież ten wyjazd niesie ze sobą jedynie korzyści – dodał spokojniejszym głosem, opanowując się nieco. Przybrał swoją niezawodną maskę negocjatora.
- Bardzo chciałabym jechać …naprawdę – powiedziała szczerze, delikatnie kładąc swoją dłoń na ręce Andrzeja- Niestety mam też pracę, nie mogę po raz kolejny tak po prostu wziąć urlopu na żądanie – starała się przemówić do zawodowej strony jego osoby.
- Rozumiem – odpowiedział chłodno, unikając jej wzroku – Po prostu zależało mi na tym byśmy z małym  , na jakimś neutralnym gruncie, mogli wreszcie trochę lepiej się  poznać – dokończył pozbawionym emocji głosem.- Wydawało mi się…- urwał , poluzowując czarny, jedwabny  krawat- …że spodoba Ci się ten pomysł – spojrzał na nią znacząco spod zmarszczonych brwi.
- I miałeś rację – jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech – Bardzo chciałabym spędzić ten czas zarówno z Alex’em …-zawahała się ,zdziwiona własną szczerością – jak i z tobą – dopowiedziała, uważnie obserwując zmarszczkę, która po jej słowach pojawiła się na czole chirurga.
- Nie chcę się narzucać – przyznał wbrew prawdzie, wstając z sofy – Zbyt bardzo mi zależy…..- zaczął pewnym siebie głosem ,zapinając guzik grafitowej marynarki.
- Na Alex’ie –przerwała mu z nikłym uśmiechem , również wstając z fotela.  Ich oczy znalazły się w jednej linii. Profesor zamierzał uzupełnić jej wypowiedź. – Wiesz…- zaczęła nieoczekiwanie, podchodząc na tyle blisko mężczyzny, że czuła jego ciepły oddech na swoim czole- Nigdy nie przypuszczałam, że tak bardzo będzie Ci na kimś zależeć –dokończyła cicho, wciąż nie spuszczając z niego swojego poruszonego spojrzenia.
- To mój syn- stwierdził pewnie – Jest dla mnie wszystkim – nawet przez sekundę nie wahał się z odpowiedzią. Zaintrygowany spojrzał na Rudowłosą, na policzku której pojawił się blady rumieniec.
-Pamiętam jak kiedyś wyjątkowo wiele znaczył dla ciebie pewien lek,wtedy  on również był dla ciebie wszystkim  –powiedziała zmieszana, przywołując we wspomnieniach pasję z jaką Profesor opowiadał jej o możliwościach swojego specyfiku.Dobrze pamiętała błysk, który wypełniał wtedy jego ciemnoszare tęczówki. Uczucie ,które dzisiaj dojrzała w jego oczach diametralnie różniło się od tego, które zapamiętała. Nie była to bynajmniej duma czy uniesienie, to była miłość. Wyraźnie to zrozumiała i już nie miała wątpliwości.
- Proszę, Wiktorio – skarcił ją wzrokiem – Nie porównuj naszego syna do leku – skrzywił się na samą myśl o specyfiku. Z perspektywy czasu obwiniał rzekome „dzieło swego życia” za ciąg wydarzeń, który doprowadził go do absurdalnego ślubu z Kingą i utraty Wiki.
- Chodzi mi o to…- zadrżał jej głos , westchnęła by przywrócić swojemu oddechowi normalny rytm- Myliłam się – nerwowo splotła dłonie, głośno przełykając ślinę . Profesor spojrzał na nią zdezorientowany. – Myślałam, że nie będziesz potrafił go pokochać, być dla niego dobrym ojcem… -przyznała przygaszona. Falkowicz zacisnął usta w wąską linię, jego serce zaczęło bić w szybszym tempie.- Teraz kiedy widzę ile Alex dla ciebie znaczy, jak bardzo się starasz …Jest mi po prostu wstyd- zaśmiała się nerwowo, przecierając dłonią zaszklone oczy .- Doceniam to, naprawdę – odważyła się spojrzeć mu w oczy. Andrzej  mocno objął ją ramieniem. Mimo że przyrzekli sobie, że więcej już nie będą poruszać tematu przeszłości wiedział ,że prędzej czy  później przyjdzie im ponownie zmierzyć się z ranami sprzed lat. Takie oczyszczenie było im potrzebne by na nowo odbudować swoje zaufanie.- Swoją drogę, świetnie sobie radzisz w roli taty- przyznała pewnie , ocierając łzy. Na jej słowa Falkowicz uniósł prawy kącik ust do góry w delikatnym uśmiechu. Bardzo pragnął tego by wypowiedziane przez Wiktorię zdanie okazało się prorocze.

- Tak mocno kocham naszego syna – podkreślił przedostatnie słowo- w głównej mierze dlatego, że równie mocno , a może jeszcze silniej  kocham ciebie – wyznał pewnym głosem, czule odgarniając miedziane włosy Wiktorii do tyłu , odsłaniając przy tym jej długą szyję. Zaskoczona Ruda spojrzała w szare, hipnotyzujące oczy Andrzeja, z których niechętnie odczytała prawdę.  Może wolałaby udać zszokowaną, lub urażoną ,tak byłoby łatwiej ,ale wbrew swojej woli słowa profesora wcale nie były dla niej zaskoczeniem. Być może dlatego, że ona również  ,mimo upływu lat , wciąż odwzajemniała jego uczucia. Zdawało jej się teraz , że to co ich łączy jest  oczywiste i oboje od dawna zdawali sobie z tego sprawę. Falkowicz bez skrępowania dotknął  jej policzka. Opuszkami palców  musnął jej twarz od czoła ,aż do linii szczęki, starając się z zadziwiającą  dokładnością zapamiętać  każdy szczegół jej niezwykłej urody, aż po najmniej widoczny pieg na nosie Rudej. Pragnął na zawsze  zachować w pamięci dotyk jej ciepłej, miękkiej skóry na swojej dłoni. Delikatnie obrysował palcem kształt jej malinowych ust, przenosząc swój wzrok w roziskrzone, piękne oczy ich właścicielki, w których doszukiwał się przyzwolenia.
- Nie jestem jeszcze na to gotowa – wyszeptała z wysiłkiem ,kiedy ich usta dzieliły już tylko milimetry. Z trudem panowała nad głosem, czując jego oddech na swoim policzku. Była rozczarowana własną postawą. Zważywszy na to ,że już jakiś czas temu postanowili ,że ich relacje będą czysto przyjacielskie. – Właściwie to było moje postanowienie- myślała, przygryzając dolną wargę. Nie potrafiła już dłużej się okłamywać.
- Wiesz, że potrafię długo czekać – mruknął ledwie słyszalnie, przenosząc swój pocałunek na czoło lekarki. W towarzystwie Wiktorii nie potrafił się miarkować.  Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że pośpiech nie jest wskazany.  Na przeniesienie ich relacji na nowe tory było stanowczo zbyt wcześnie. Falkowicz doskonale rozumiał ,że przyjaźń z Rudą to wszystko na co może liczyć w najbliższym czasie, i tak było to więcej ,niżby sądził od niej otrzymać po tym wszystkim, co ich spotkało. Musiał być ostrożny na każdym kroku, bo jeden fałszywy ruch mógł wszystko przekreślić. Ponadto on jak i Wiki potrzebowali czasu by odnaleźć się w nowej sytuacji. Zmieszana Ruda, spłonęła bordowym rumieńcem, przenosząc automatycznie wzrok na swoje dłonie. Odsunęła się od Andrzeja, ponownie siadając na ciemnej sofie.
- Wydaje mi się – Rudowłosa jak najszybciej chciała powrócić do ich wcześniejszej rozmowy- że może dobrze byłoby gdyby  Alex przyleciał do ciebie, do Polski – zaproponowała spontanicznie ,zakładając rudy kosmyk włosów za ucho. Profesor spojrzał na nią z aprobatą.
- To świetny pomysł – uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób – Zważywszy na to, że w przyszłości mały miałby częściej mnie odwiedzać – dodał pewnie, maskując tym cień obaw, który niosła za sobą ta perspektywa. Gdzieś w jego umyśle pojawił się wodospad wątpliwości. Zastanawiał się czy sam podoła opiece nad sześciolatkiem, nawet jeśli miałaby ona potrwać tylko kilka dni. Alex’owi zapewne wystarczyłby jeden dzień by przewrócić  jego poukładany ,warszawski świat do góry nogami. Zresztą nie miałby nic przeciwko temu. Alex prowadził za sobą odrobinę chaosu i nowości, ale również ciepła i humoru. - Mój dom potrzebuje ożywienia i kolorytu  - przemknęło mu przez myśl. Od przeprowadzki Adama samotne mieszkanie w ogromnej, pustej willi wcale nie było miłym doświadczeniem. Falkowicz chciał by Alex wniósł radość i tą swoją dziecięcą szczerość nie tylko do  jego domu, ale także życia.
- Na pewno lepiej się poznacie ,kiedy spędzicie te kilka dni tyko we dwójkę – zauważyła ,wysilając się na uśmiech. Ona również zaczęła mieć wątpliwości. Dobrze znała swojego synka i zdawała sobie sprawę z tego ,jakie rewolucje jest w stanie wywołać w ciągu godziny, nie mówiąc już o całym tygodniu.

- Mam nadzieję ,że podołam temu wyzwaniu – zaśmiał się ,unosząc do góry lewą brew. Uwielbiała  te wesołe iskierki, tańczące w jego oczach przy nawet najsubtelniejszym uśmiechu.
- Ostrzegę małego by na początku trochę cię oszczędził – powiedziała ciepło ,kiedy Falkowicz znalazł się już przy drzwiach. 
- O ile w ogóle  zgodzi się przylecieć – zasępił się Profesor, zakładając swój ciemny płaszcz. Jego zdaniem  to wcale nie było takie oczywiste.  Dla małego chłopca samotny lot do innego kraju oraz tygodniowy pobyt w domu prawie obcego mu człowieka nie wydawał  się być tak radosną perspektywą.
- Zapewne nie będzie mógł się już doczekać – pewność głosu Wiktorii rozwiała w dużym stopniu jego wątpliwości.  Chirurg w równym stopniu pragnął, jak i obawiał się odwiedzin syna, co dodatkowo napawało go dziwną troską. Jednego był pewien , wyprzedzanie faktów nie ułatwi mu tego zadania ,jakim niewątpliwie była opieka nad malcem,a  czekająca  go już wkrótce lekcja rodzicielstwa w trybie przyspieszonym ,nawet z Alex’em w roli wykładowcy ,nie obędzie się bez problemów ,ale także nieznanych mu wcześniej uroków. Zagadką pozostawało dla niego wciąż, którego rodzaju dodatkowych atrakcji , z tych dwóch grup przysporzy mu malec. – Na pewno będzie ich niemało – myślał rozbawiony, wspominając ostatnią rozmowę z pełnym błyskotliwych pomysłów chłopcem.

niedziela, 10 maja 2015

XXXVI

Nie wiem jak mam Was przeprosić za tą przerwę...brak czasu i brak weny - po prostu. Z tej części też nie jestem zadowolona, ale od czegoś trzeba zacząć po dłuższej przerwie. Bardzo dziękuję Wam za komentarze pod poprzednią częścią :D Wzruszyłam się ...Jeszcze raz = dzięki :D Literówki poprawię jutro :)



Odwrócił się ,mocniej ściskając  niewielką dłoń synka. Przykucnął ,sprawiając że ich spojrzenia znalazły się w jednej linii. Wpatrywał się w zaszklone oczy małego z nieukrywanym wzruszeniem. Wiedział ,że wypowiedzenie tych słów nie przyszło mu łatwo , dlatego tym bardziej docenił ich wartość. Musiał przyznać przed samym sobą – nie spodziewał się ,że to nastąpi tak szybko. Pragnął być dla Alex’a kimś ważnym i powoli wykuwać w jego sercu miejsce dla swojej osoby, okazało się ,że synek po raz kolejny i na pewno nie ostatni bardzo go zaskoczył. Nie zamierzał zwlekać, otworzył dla niego całe swoje serce i z bagażem wszelkich konsekwencji zaprosił go do swojego życia. Sam Profesor zdawał się nie wiedzieć ile to jedno słowo małego naprawdę dla niego znaczyło .Wcześniej chciał być ojcem dla Alex’a, teraz już prawdziwie nim był i dopiero w tej chwili zorientował się jak bardzo czuje się odpowiedzialny za synka, za jego szczęście, przyszłość. Wiele osób przeraził by ten ciężar, spadający właśnie na barki Falkowicza ,ale na pewno nie jego samego. Był pewien, że zrobi wszystko by odnaleźć się w nowej roli.- W roli taty – myślał z uśmiechem. Dla niego największym zaskoczeniem było jednak jak wiele nauczył się od tego malca w ciągu zaledwie tych kilku wspólnych chwil, szczerych rozmów. Przy nim na nowo odkrywał siebie i prawdziwe znaczenie tak prozaicznego słowa  jakim jest „kochać”. Chłopiec sprawiał , że wszystko wydawało mu się prostsze, oczywistsze, bardziej przejrzyste.- Jeszcze wiele muszę się nauczyć- pomyślał ,zerkając znad głowy synka na ledwie utrzymującą równowagę Wiktorię. Alex niewątpliwie był do tego najbardziej odpowiednim ,ale i równie niezwykłym nauczycielem.
-Jesteś moim tatą– powiedział stanowczym głosem ,patrząc prosto w oczy Falkowicza,
- Wiem – odpowiedział nieco zaskoczony stwierdzeniem małego ,nie rozumiał do czego zmierza malec
- Będziesz nim już zawsze ? – zapytał z niegasnącą w oczach nadzieją chłopiec
-Oczywiście, że będę …-nie dokończył osłupiały Falkowicz ,gdyż przerwał mu cichy głos malca
- Pamiętasz – zaczął ,spuszczając głowę – jak wtedy ,w szpitalu – uściślił- obiecałeś ,że już nigdy mnie nie opuścisz – dokończył ledwie słyszalnym głosem . Profesor  zmarszczył brwi ,słysząc jego słowa, dobrze pamiętał ,że Alex był wtedy nieprzytomny ,nie mógł tego słyszeć.
-Alex – dotknął jego rozpalonego policzka – przecież jestem – dokończył pewnym głosem, wciąż uważnie przyglądając się chłopcu.
- Nie chcę żebyś znowu wyjechał – stwierdził poważnie ,wlepiając swoje szare spojrzenie w tatę
- Nigdzie się nie wybieram – uśmiechnął się prawym kącikiem ust – W każdym razie nie teraz – dodał, przełykając głośno ślinę
- Chcę żebyś BYŁ ,tutaj , ze mną i mamą  – powiedział mały z charakterystyczną dla siebie, rozbrajającą szczerością
- Zawsze przy tobie będę – pogłaskał go po głowie – No może nie bezpośrednio ,ale w każdej chwili możesz na mnie liczyć – dodał stanowczo Profesor, mocniej ściskając dłoń synka. Trudno mu było ukryć ,że słowa syna nie robią  na nim wrażenia, wręcz przeciwnie. Czuł, że na jego sercu coraz mocniej i mocniej zaciska się niewidzialna, zimna jak lód tkanina.
- Słowo ?- dopytywał niepewnie malec, nie spuszczając z Andrzeja wzroku . W jego roziskrzonych oczach Falkowicz z łatwością dojrzał dziwną niepewność i napięcie. Wbrew pozorom to zapewnienie było dla niego bardzo ważne. Ostatnio już nic nie było dla małego tak oczywiste jak kiedyś. Jego życie przeszło prawdziwą rewolucję, a chłopiec  nie potrafił do końca odnaleźć się w nowej  rzeczywistości. Mimo całej tej otaczającej go niepewności wiedział i czuł jedno : Andrzej był dla niego kimś niezwykle ważnym, kimś komu ofiarował całe swoje serce, nie patrząc na wypływające z tego problemy czy konsekwencje. Mały nie chciał od Falkowicza zbyt wiele w zamian.  Alex pragnął tylko kochać i być kochanym, tak po prostu…Niczego więcej nie oczekiwał…Bo przecież to nie jest zbyt wiele ?  On mógł zaoferować tylko ,a może aż swoją dziecięcą ,bezwarunkową miłość .- Czy to wystarczy ?- myślał. Nawet nie zdawał sobie sprawy ile wart jest jego dar.
- Słowo – uśmiechnął się ,przybijając z małym piątkę – Zobaczysz ,jeszcze będziesz chciał się uwolnić od mojego towarzystwa – stwierdził niskim głosem ,unosząc do góry lewą brew . Był w stanie zrobić wszystko by mały odzyskał poczucie bezpieczeństwa, by znów czuł się szczęśliwy. Wiedział ,ze przez ostatnie miesiące brakowało mu tej codziennej zwyczajności ,spokoju. To był bardzo trudny czas dla Alex’a. Dało się zauważyć ,że mocno wpłynął na chłopca, sprawiając ,że ten stracił poczucie własnej wartości. Falkowicz chciał zrobić wszystko by je odbudować. Dla niego synek był wart więcej ,niż tylko można sobie wyobrazić. Profesor patrząc w tym momencie na Alex’a w pełnym wymiarze zdał sobie sprawę jak bardzo zmieni się  jego życie, od niedawna jego głowną częścią był właśnie ten mały, roztrzęsiony ,stojący tuż przed nim chłopiec. Był pewien ,że już nie chce dłużej funkcjonować bez niego  i zrobi wszystko by być przy nim.. Dopiero teraz dostrzegł jak  wcześniej bezsensowne i jałowe było jego życie.
-Tylko tak mówisz– zarzucił mu pewnie  mały – Tato – dodał tym razem już całkiem pewnie ,dostrzegając w oczach ojca wesołe iskierki ,które i jemu nie były obce.
- Sam się przekonasz – uśmiechnął się tajemniczo ,nie spuszczając z synka wzroku .Trudno było mu przyznać nawet przed samym sobą jak wielki wpływ na niego miał ten małym chłopiec . Owładnął niemal każdą jego myślą. Adam miał rację – zmienił się i powoli zaczynał coraz wyraźniej to dostrzegać . Kiedyś  „żył dla siebie” – jak lubił to powtarzać, nie zależało mu zbytnio na innych, ich opiniach, uczuciach ,ważne były tylko korzyści, przyjemności. Kiedy utracił Wiktorię wszystko się zmieniło ,nie potrafił sobie wybaczyć … Chciał stać się lepszy ? A może tak naprawdę znów pragnął  być sobą ? Tym  prawdziwym Andrzejem, którego zatracił wiele lat wcześniej. Obecnie miał kolejny bodziec do swojej poprawy – chciał być lepszym człowiekiem nie dla siebie czy innych ,właśnie dla syna. Poklepał go delikatnie po ramieniu i  wyprostował się ,przenosząc swój wzrok na Wiki. Twarz Rudej  pokrywały rzęsiście spływające po policzkach ,perliste łzy ,lecz na jej ustach gościł delikatny uśmiech.
- Mogę odwiedzić was wieczorem ? – zapytał ,zakładając swój czarny płaszcz  ,kiedy Wiktorii wreszcie udało się nakłonić chorego synka by ponownie się położył.
- Tak ,oczywiście – odpowiedziała pewnie - Mały na pewno się ucieszy – dodała
- Nie bardziej niż ja – stwierdził ,uważnie jej się przyglądając – A ty ?- zapytał niewzruszony, strzepując z powierzchni ubrania niewidzialny kurz
-Co ja ? – zdziwiła się ,nerwowo splatając dłonie
- Przyleciałem bez zapowiedzi , nie chcę niszczyć twoich planów – powiedział ciepło ,walcząc z rządkiem guzików
- Tak się składa, że żadnych nie miałam – odpowiedziała szczerze, zaczesując rude włosy za ucho – Poza tym z Alex’em i tak bym nie wygrała – przyznała z rezygnacją ,bawiąc się zawieszką srebrnego wisiorka
- No tak – roześmiał się – Jest niezwykły – stwierdził z nieukrywaną dumą – Choć przyznaję ,że miałaś rację twierdząc ,że przy nim „nie ma miejsca na nudę „- lekko pokręcił głową
- To prawda – przyznała –Alex wie zbyt wiele jak na sześciolatka – spojrzała na Falkowicza porozumiewawczo – Zaskakuje mnie na każdym kroku- westchnęła ciężko
- Nie tylko ciebie – mruknął prawie niewyraźnie – Czasem wydaj mi się , że to tylko jakieś złudzenie, że mam jego, ciebie….że znów mam rodzinę – chrząknął ,sam zaskoczony tym, że zdecydował się to powiedzieć . Wiktoria patrzyła na niego zdumiona nie tyle jego wyznaniem, co otwartością z jaką to powiedział. Dobrze go znała i nigdy nie przypuszczała, że jest on wstanie z własnej woli poruszyć  tak bolesny dla siebie temat. Zawsze był bardzo tajemniczy, rzadko nawiązywał do trudów swojego dzieciństwa, wiedziała że to dla niego niełatwe i dlatego tym silniej to zdanie dotarło do jej świadomości.
- Andrzej – powiedziała wzruszona, dotykając nieśmiało jego policzka – Ty masz rodzinę – podkreśliła ,napotykając na  jego zrezygnowane spojrzenie
- Zrobię wszystko żeby naprawdę  tak było – stwierdził dobitnie, chwytając delikatnie jej  dłoń  – Chcę żeby mój syn był szczęśliwy – dokończył z niesłabnącą stanowczością, sprawiając ,że serce Rudej zabiło szybciej. 
- Dzisiaj pierwszy raz od dawna był – nie kryła szczerości – Dzięki tobie – podkreśliła drżącym głosem  – Mały bardzo cię polubił…nie pamiętam kiedy ostatnio tak szczerze  się uśmiechał –kontynuowała ,patrząc się w stronę drzwi prowadzących do pokoju chłopca – A musisz wiedzieć, że on nie toleruje zbyt wielu osób-dokończyła lekko zmieszana
-W tym chyba jesteśmy do siebie podobni- powiedział ciepło ,przeczesując ręką włosy
- Nie tylko w tym – zamyśliła się , przenosząc wzrok na swoje dłonie
- Chcę lepiej go poznać-rzekł, wyciszając natrętnie dzwoniący telefon, który przerwał im w tej chwili – Nie mogę znieść tego, że jestem dla małego kimś obcym- dodał nieco ostrzej, lekko zaciskając szczękę.
- Już o tym rozmawialiśmy, możesz go odwiedzać kiedy tylko chcesz – odpowiedziała  ,czując rosnącą w gardle gulę
- Będę starł się bywać w Londynie jak najczęściej – zastrzegł – Chciałbym wreszcie być go wart – dopowiedział ,sprawiając, że serce Wiktorii stanęło na chwilę, przypomniała sobie ich rozmowę sprzed ponad miesiąca. Pragnęła coś powiedzieć, ale usta odmówiły jej posłuszeństwa. Spojrzała na mężczyznę niepewnie, dostrzegając w jego stalowych oczach przygnębienie. Między nimi zapanowała krótka cisza, którą przerwał Falkowicz, zamierzający przywrócić ich rozmowie zwyczajne tory. Nie chciał dodatkowo dokładać Rudej zmartwień i wyrzutów, dobrze wiedział, że ledwie radzi sobie z tymi, które zdążyły poważnie zadręczać ją przez ostatnie lata. Pragnął zacząć wszystko od nowa, na pozbawionym win i wzajemnych krzywd gruncie. Marzył nie tylko o tym by zdobyć zaufanie syna, równie mocno, a może nawet i bardziej zależało mu na zaufaniu jego mamy.
- Czyli jesteś gotowa na wieczór w towarzystwie dwóch najprzystojniejszych mężczyzn w Londynie? – zagadnął ,sprawiając ,że uśmiechnęła się uroczo. Jego jedno spojrzenie wystarczyło, że choć odrobinę powrócił jej humor.
- Jednym z nich musi być mój syn- rozbawiona przymrużyła powieki – A ten drugi jegomość ? –ostentacyjnie rozejrzała się po holu , Falkowicz zrezygnowany pokręcił głową
- To taki pewien srebrzysty osioł- szepnął ,podnosząc z ziemi pluszową zabawkę
- Burro ? – zdziwiła się ,głaszcząc grzywę osła
- A co miałaś na jego miejsce inną kandydaturę? – zapytał zaciekawiony ,uśmiechając się szelmowsko
- Tak się składa, że tak – roześmiała się szczerze , patrząc prosto w jego oczy – Ten drugi osioł  jest jednak ciut większy – przyznała ,marszcząc brwi  . Parsknął śmiechem słysząc jej słowa.
-Chyba domyślam się kim jest ten drugi kandydat – przewrócił teatralnie oczami - Nawet nie wiesz jak bardzo mi tego brakowało – zaczął po chwili  , patrząc na nią oczarowany  - Twojego uśmiechu oczywiście – sprecyzował ,podnosząc jeden kącik ust do góry.
-Myślałam ,że moich złośliwości – powiedziała nieoczekiwanie, wciąż się uśmiechając. Po napięcie i początkowy chłodzie ich rozmowy nie było już ani śladu.
-Z grzeczności zaprzeczę – ściszył głos ,zerkając na zegar nad nimi – Na mnie już czas – powiedział niechętnie ,przenosząc swoje spojrzenie na Wiktorię. Po jej bladej twarzy i podkrążonych oczach łatwo można było wywnioskować, że przebyty dyżur porządnie dał jej się we znaki.
- Do zobaczenia – powiedziała ciepło ,kryjąc ziewnięcie
- Tak, do wieczora – odpowiedział ,wciąż stojąc tuż przed Rudowłosą. Chciał wyciągnąć w jej kierunku rękę na pożegnanie ,lecz cofnął ją od razu. Prawdę mówiąc nie wiedział jak ma postąpić w tej sytuacji. Wiktoria najwyraźniej miała ten sam problem , gdyż z nietęgą miną wciąż wpatrywała się w jego szare oczy. Trudno było im w tym momencie ocenić swoje relacje, te kilka spotkań ,chwile próby ,strachu i ostatnie tygodnie codziennych rozmów telefonicznych skutecznie stopiły barierę sekretów i niedomówień, które rozdzieliły ich przed laty, jednak oboje zdecydowali się zachowywać wobec siebie bezpieczny dystans. Choć  trzeba przyznać, że przychodziło im to z ogromnym trudem Paradoksalnie w ciągu tych kilku lat rozłąki siła ich uczucia wzrosła, dlatego nie łatwo było zarówno Wiktorii jak i Andrzejowi ukrywać to co ich łączy , nie tylko przed otoczeniem, ale może i szczególnie przed samymi sobą. Oboje potrzebowali czasu by wyraźnie to dojrzeć.
- To cześć – przełknęła głośno ślinę, wysilając się na uśmiech. Profesor skinął głową, chwytając za metalową klamkę głównych drzwi.
-Tak ? –zapytał, słysząc ciche chrząkniecie Rudowłosej
- Chciałam zapytać..czy…- westchnęła ,kręcąc głową z niedowierzaniem – Przecież mnie znasz – stwierdziła pewnie ,podchodząc na tyle blisko niego ,że mógłby nie wysilając się policzyć każdy pieg na jej zgrabnym nosie.- Nie potrafię udawać, że jesteśmy tylko zwykłymi znajomymi – wydawało jej się ,że słowa bez żadnej  kontroli wydostają się z jej ust . Obserwował ją wyraźnie zaintrygowany.
- Zwykli – szepnął, przewracając oczami – To rzeczywiście do nas nie pasuje – uśmiechnął się bezczelnie ,na co ona pokręciła głową
- Chyba możemy pożegnać się jak- zawahała się -  przyjaciele – zaproponowała ,choć w jej szmaragdowych oczach z łatwością wyczytał ,że sama nie zgadza się ze swoim pomysłem . Delikatnie objął ją ramieniem  ,a Ruda z wyraźną ulgą wtuliła się w jego tors, napawając się mocnym, korzennym zapachem jego perfum.
- Jest wystarczająco przyjacielsko ? –zapytał po dłuższej chwili ,głaszcząc z czułością jej plecy
- Chyba tak – odparła trochę rozbawiona, odsuwając się od niego.
- Śpij dobrze Wiktorio – powiedział  ,opuszczając jej mieszkanie
Ruda po chwili spłonęła bordowym rumieńcem, karcąc się w myślach za swoją głupotę. Oparła się o zimną fakturę drzwi wejściowych, w których ,jak jej się wydawało, chwilę wcześniej zniknął Andrzej.
-Kogo ja oszukuję ? –powiedziała do siebie ledwie słyszalnym głosem ,wciąż opierając się o trzeźwiące ją w tej chwili, zimne drewno.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Alex mimo ustępującej choroby nie potrafił zasnąć. Przez kilka godzin przewracał się z boku na bok, próbując wreszcie dać wytchnienie swoim myślom. Nie widział, czy to nadmiar emocji, czy jeszcze choroba, ale jego umysł dręczyło dziwne rozdarcie. Zerwał się z łóżka ,ledwo utrzymując się na nogach. Światło dnia dziennego oświetlało jego błękitny pokój, sprawiając ,że musiał zmrużyć powieki by cokolwiek dostrzec. Przetarł ręką oczy i jeszcze niepewnym krokiem ruszył w kierunku kuchni.
-Już wstałeś –zdziwiła się krzątająca się po kuchni Wiktoria  ,słysząc jego kroki  – Na co masz ochotę skarbie ? – zapytała z uśmiechem ,odwracając się w jego stronę. – Alex – dopiero teraz dostrzegła jego podkrążone ,smutne oczy i bladą twarz. W mgnieniu oka znalazł się przy nim i automatycznie dotknęła  dłonią jego czoła. – Nie masz gorączki – zdziwiła się ,przyglądając mu się przenikliwie.
- Czuję się dobrze ,nie martw się mamo – odpowiedział pewnie ,uśmiechając się do niej . Choć nie było w tym stwierdzeniu ani ziarna prawdy.
- Jakoś mnie nie uspokoiłeś – przygryzła dolną wargę ,podając mu jego ulubiony kubek z herbatą i świeżo zrobione kanapki .
- Nie jestem głodny – odparł sceptycznie ,ściągając z kanapki szynkę
- Może wolałbyś zjeść coś innego ,mhh?- spojrzała na niego wyczekująco ,lecz mały zaprzeczył ruchem głowy – Kochanie – pogroziła mu żartobliwi palcem  ,wzdychając ciężko. Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale mały jej przerwał .
-Mamo ? –zapytał ,obserwując z zadziwiającym skupieniem ulatniającą się z naczynia parę – Rozmawiałaś z nim…..z panem Falkowiczem …-poprawił się szybko – znaczy z moim tatą ? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem. Nie potrafił uwolnić się od myśli o Profesorze . Odkąd go poznał, już nie jako pana, chirurga, czy brata wujka Adama, ale jako tatę wszystko się zmieniło. Chyba z nikim jeszcze nie rozmawiało mu się z taką łatwością, tak jakby znali się od zawsze. Przy nim w pełni czuł się sobą. Jak niczego w świecie pragnął teraz lepiej go poznać, a przez to poznać i siebie. Znów miał tatę i nie chciał się już nigdy  z nim rozstawać ,na pewno  nie teraz kiedy go odnalazł.
- Tak, skoro przyleciał to przecież nie miałam innego wyjścia – powiedziała ciepło ,przewracając oczami
- I ? – malec zmarszczył brwi wyczekująco
-I ,co ? –udawała ,że nie wie o co mu chodzi ,uśmiechając się przy tym uroczo
-Mamo – skarcił ją wzorkiem ,ale uśmiechnął się równie szeroko
- Odwiedzi nas wieczorem – powiedziała ,czochrając go po głowie – Tak tylko chciałam się z tobą podroczyć – dodała ,widząc że odetchnął z ulgą
- Naprawdę ? – rozchmurzył się ,widziała dobrze znane wesołe iskierki w oczach synka, które napełniły jej umysłu dziwnym spokojem.
- Przecież po to tutaj przyleciał ,dla ciebie- objęła go ramieniem- Chce byście lepiej się poznali – dodała ,wciąż go przytulając
- Wiesz mamo  – oparł głowę na jej ramieniu – Jakoś nie mogę uwierzyć, że on tutaj jest, że pojawił się w naszym życiu – stwierdził ,wprawiając Wiktorię w zdumienie.  Trudno było jej się z tym nie zgodzić  ,rozumiała go doskonale. Często zastanawiało ją jakim sposobem Alex jednym ,szczerym stwierdzeniem potrafił wyprowadzić ją z równowagi. – Cieszę się ,że jest –powiedział pewnie chłopiec – A ty ?- przypatrywał się jej uważnie
- Ja też – odpowiedziała niepewnie ,przyznając się nie tyle przed synkiem ,co przed samą sobą
-  Opowiesz mi o nim jeszcze ? –zapytał ,unosząc głowę do góry
-  Myślałam, że potrzebujesz więcej czasu …że chcesz sam powoli go poznawać – zaczęła zaskoczona jego pytaniem
- Chcę wiedzieć ….-urwał ,spuszczając głowę ,przytuliła go mocniej – On jest …inny – zaczął niepewnie ,sam nie wiedział jak to ująć
- W twoich ustach to chyba komplement ,co ? – uśmiechnęła się szczerze
- Mam wrażenie, jakbym znał go od zawsze – powiedział niewzruszony ,uśmiech z ust Wiki zniknął momentalnie – Nie wiem dlaczego ,ale … po prostu go potrzebuję, wiesz ? – spojrzał na nią uważnie
- Wiem ,skarbie – odpowiedziała wzruszona ,mierzwiąc  czule jego włosy – Tak bardzo jak on ciebie –westchnęła w myślach
- Chyba jednak zgłodniałem – powiedział po chwili chłopiec
- Kanapki czekają – Ruda uśmiechnęła się do niego złowieszczo ,wskazując  na talerz z pełnoziarnistym pieczywem z sałatą i innymi warzywami
- A naleśniki ? – zaczął ze smutkiem malec
- No nie wiem ,nie wiem…- zaśmiała  się – To chyba takie nie do końca zdrowe śniadanie ,co ? –spojrzała na niego z udawaną powagą – i to kolejny dzień z rzędu – westchnęła sztucznie
- Mamo – spojrzał na nią błagalnie
- Kochany ,te twoje słodkie oczy nie robią na mnie już żadnego wrażenia – zastrzegła ,niezgodnie z prawdą
- A jeśli ci pomogę ? –zapytał z błyskiem w oku
- Mój Al kucharzem ,interesujące – spojrzała na niego wyzywająco
-Jeszcze moje naleśniki będą ci smakować – droczył się z nią dalej ,otwierając lodówkę by wyciągnąć mleko ,niestety bezskutecznie ,był zbyt mały by móc dosięgnąć na najwyższą półkę
-Może ci pomogę, mój mały mistrzu – pogłaskała go po głowie i podała mu butelkę z białym płynem
- Może urządzimy konkurs ?- zastanawiała się głośno ,podając  synkowi jedną z misek , otworzyła puszkę z mąką
- I tak wygrasz – stwierdził zrezygnowany malec
- W takim razie upieczemy je razem- powiedziała ciepło, podając mu  puszkę - nasyp troszeczkę ,zobaczymy czy wystarczy – dodała. Chłopiec niezdarnie wsypał odrobinę mąki do miseczki – Więcej – zachęciła go . Tym razem Alex ciut przesadził wsypując całą zawartość puszki nie tylko do miski ,ale zabrudzając nią również cały kuchenny blat i podłogę.
- Kucharza to z ciebie nie będzie – roześmiała się Wiki ,próbując pozbyć się białej substancji z kuchennych kafelek – Nic nie szkodzi – spojrzała na jego zawiedzioną minę – Podasz mi tą czerwoną ściereczkę ?- zapytała. Chłopiec z trudem dosięgnął kawałka krwistoczerwonej tkaniny leżącej na wyspie kuchennej ,niestety zahaczył łokciem o jedną z misek ,którą na nieszczęście również wypełniała mąka.
-Ups – usłyszała tylko ciche westchnienie .w całej kuchni unosiła się mgła białego proszku
-Chyba naleśniki nie były nam dzisiaj pisane – powiedziała już całkiem rozbawiona ,kręcąc głową z niedowierzaniem. Kuchnia wyglądała jak prawdziwe pobojowisko.
-Mamo –zaczął pewnie mały – Masz to we włosach – zauważył
- Ty już też skarbie – sypnęła mu na głowę odrobinę mąki ,nie przypuszczała ,że roznieci tym prawdziwą mączną wojnę, która zakończyła się dopiero ,gdy oboje nie mogli już ustać ze śmiechu. Pobojowisko – jak sadziła wcześniej było niczym w porównaniu z krajobrazem ,który teraz panował ,tu należy dodać ,w tym z dużą przewagą w czerni pomieszczeniu.
-Chyba wykorzystaliśmy cały domowy zapas mąki – zaśmiał się chłopiec, którego włosy i całe ubranie pokrywała warstwa bieli
- Każda wojna wymaga ofiar – powiedziała ciepło ,oddychając z trudem – No chodź tu rozrabiako – powiedziała ,strzepując z włosów syna sporą ilość skrobi.
- Kocham cię mamo – stwierdził z uroczym uśmiechem ,przytulając się do niej najmocniej jak tylko potrafił
- Ja ciebie też synku – objęła go – Tylko wiesz, miłość miłością ,ale kto to teraz posprząta ?- zapytała retorycznie z niedowierzaniem lustrując to spore pomieszczenie .
- Smerfy raczej nie – westchnął malec
- Raczej – rozbawiona zmarszczyła czoło – Niezły z nas team – westchnęła ,przyglądając się szkodom
- -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy Wiktorii raz na zawsze wreszcie udało się uporać z konsekwencjami mącznej bitwy, w holu rozległ się dobrze jej znany dzwonek.- Tak wcześnie –zdziwiła się ,przechodząc na korytarz ,zerknęła ukradkiem na zegar. – Trochę czasu pochłonęło to sprzątanie – westchnęła ciężko ,otwierając  Andrzejowi drzwi.
- To dla ciebie – wręczył jej na powitanie bukiet czerwonych róż
- Dziękuję – powiedziała zaskoczona ,napotykając na niego ciekawskie spojrzenie
- Masz coś …- zaczął ,przymrużając oczy – we włosach – dokończył ,strzepując biały proszek z rudego kosmyka jej włosów -  Mąką – zaśmiał się ,rozcierając w dłoniach białą substancję
- Nie pytaj – westchnęła z tajemniczym  uśmiechem ,wreszcie wpuszczając go do wnętrza apartamentu
- Chyba rzeczywiście wolę nie wiedzieć – uniósł prawy kącik ust do góry – Gdzie jest….?- nie dokończył ,gdyż nie wiadomo skąd pojawił się przy nich malec
- Pokażę ci coś – stwierdził zagadkowo, chwytając dłoń taty i prowadząc go do swojego pokoju
- Nie mogę się już doczekać – powiedział wysyłając w kierunku Rudej porozumiewawcze spojrzenie i znikając za jaskółczymi drzwiami.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria przez cały wieczór nie odzywała się zbyt wiele. Wyraźnie zainteresowana, bardzo uważnie wsłuchiwała się w rozmowę Andrzeja z synkiem. Patrzyła na nich oczarowana. Dopiero teraz zrozumiała co miał na myśli Alex, wyglądali tak jak gdyby znali się od zawsze. Rozmawiali ze sobą z taką uwagą, pasją, łatwością. Gdy żywo dyskutowali, śmiali się można było wręcz dostrzec magnetyczną więź między nimi. Powstającą właśnie więź ojca z synem. Dopiero w tym momencie Rudowłosa dostrzegła jak wiele ich łączy, jak uderzająco podobni są do siebie. Zarówno w oczach Andrzeja jak i Alex’a dostrzegła niegasnący błysk ekscytacji. Chłonęli wiedzę na swój temat z niewyczerpywanym apetytem. Widocznie szukali, szukali siebie nawzajem. Ruda już nie słyszała o czym rozmawiają dwaj najważniejsi mężczyźni jej życia, obserwowała ich jakby przez mgłę. Szum wypełniał jej głowę, rozdzierające poczucie winy i  gorycz opanowały  jej umysł. Obserwując ich zdała sobie sprawę z wyrządzonych i nieodwracalnych szkód. Nie wiedziała dlaczego rozdzieliła ich na tyle lat.- Jak mogłam zrobić coś takiego – łzy cisnęły jej się do oczu. Tak bardzo ich kochała, ich obu.
Ocknęła się dopiero, gdy zauważyła ,że mały zasnął.
- Śpi – upewnił ją, wstając z sofy – Nie mogę uwierzyć, że tak długo rozmawialiśmy – westchnął prawdziwie zaskoczony. – Wszystko w porządku ,Wiki ? – zapytał ,widząc jej minę – Jak na ciebie nie byłaś dzisiaj zbyt rozmowna – zauważył z troską  Falkowicz
- Nie chciałam wam przeszkadzać – odpowiedziała zmieszana, podchodząc bliżej synka – Położę  go do łóżka – wzięła go na ręce
-Pomóc ci ? –zapytał ,przytrzymując głowę małego
- Nie ,dam radę – uśmiechnęła się z wysiłkiem ,kierując się w kierunku pokoju syna
- Wiem – westchnął – Zawsze „dawałaś sobie radę” – dokończył chłodno ,mimo wszystko podążając krok za nią . Wiktoria ostrożnie ułożyła małego na niewielkim łóżku i okryła go szczelnie śnieżnobiałym kocem.
- Do zobaczenia ,synu – szepnął Profesor ,głaszcząc go delikatnie po krótkich włosach – Jutro rano wylatuję – odpowiedział na jej pytające spojrzenie.
- Myślałam ,że masz samolot dopiero w poniedziałek – powiedziała ,zamykając za sobą drzwi
- Muszę trochę odciążyć Adama – westchnął – Wiesz jaki jest – przewrócił teatralnie oczami
- Ojj tak – nie potrafiła ukryć uśmiechu – Pozdrów go ode mnie – poprosiła ciepło . Skinął głową ,przechodząc z nią ponownie do salonu.
- Dziękuję ci –zaczął niskim głosem ,wpatrując się prosto w jej szmaragdowe oczy
-Za co ? – zapytała zdezorientowana ,siadając na sofie tuż obok niego
- Za Alex’a ,to cudowny chłopiec – uśmiechnął się lewym kącikiem ust – Dzięki tobie ,oczywiście – dokończył pewnie
- Chyba mnie przeceniasz – zaczęła stanowczo –On taki jest…po prostu..od zawsze – dodała zwyczajnym tonem
- Wiki – spojrzał na nią znacząco – to ty siebie nie doceniasz – utwierdził się w tym przekonaniu – Mały mówi o tobie prawie cały czas , wychowałaś go na świetnego dzieciaka – powiedział z wyczuwalnym  żalem
- To nie tylko moja zasługa…-nie dokończyła
- Tak – potwierdził – Twoja i twojego męża – dopowiedział bezbarwnym tonem 
-Alex jest do niego bardzo przywiązany – stwierdziła ,obserwując go uważnie
- Wiem – odparł chłodnym tonem – Rozumiem go –dodał pewnie – Anthony zawsze będzie dla niego kimś ważnym – westchnął ,odwracając od niej wzrok – Może mi nie uwierzysz – kontynuował pewnym głosem- ale cieszę się, że nie byłaś sama ,że mieliście kogoś kto się wami zaopiekował – dokończył z przekonaniem
- On był wspaniałym człowiekiem – stwierdził drżącym głosem – Chyba najlepszym jakiego kiedykolwiek spotkałam – dodała ze smutkiem
- To znaczy, że był ciebie wart – odrzekł ,mimowolnie zaciskając mocniej palce u prawej dłoni
- Nie – odpowiedziała – To raczej ja nie byłam go warta …- powiedziała bezbarwnym tonem – Nie jestem i nie byłam ideałem – odgarnęła włosy za ucho – dlatego nigdy nie szukałam ideału  i nie potrafiłam  go docenić, bardziej pokochać….
- Wiki – przerwał jej szybko ,dotykając niewielkiej dłoni Rudej – Mimo wszystko jestem mu wdzięczny – dodał wyraźnie –Nie zamieram wpływać na pamięć o nim – ostrożnie dobierał słowa – ale chciałbym poruszyć z tobą kilka ważnych kwestii  …-powiedział spokojnym głosem
- Dotyczących ? – zapytała od razu
- Alex’a, naszej przyszłości – powiedział bardzo ogólnie – A dokładniej jego relacji z Ravenswoodami – uściślił z napięciem w oczach. Samo wspomnienie tych ludzi podnosiło ciśnienie jego krwi.
-Dobrze wiesz, że w pewien sposób mam związane ręce w tej kwestii –przypomniała mu ostrzej
- Mój prawnik się temu przyjrzał i muszę powiedzie ,że …-przerwała mu od razu
- Twój prawnik ? – uniosła pytająco brew ,przypominając sobie jego dawne praktyki – Nie mam zamiaru wplątywać w swoje sprawy prywatne kolejnego adwokata – westchnęła zrezygnowana
- Kolejnego ?- zmarszczył czoło – Co masz na myśli ? – zlustrował  uważnie jej twarz
- Andrzej ,proszę – westchnęła zmęczona – To naprawdę nie jest rozmowa na dziś – dodała wyraźniej
- Nie mogę dużej zwlekać – uświadomił jej swoje stanowisko – Przecież wiesz..-szepnął
- Nie możemy załatwić tego bez udziału osób trzecich – zaproponowała ,opierając się o jedną z puszystych poduch
- Dobrze wiesz, że z rodziną twojego męża nie ma takiej możliwości – syknął poirytowany – Wyraźnie zaznaczyli, że nie pozwolą na moje kontakty z synem – dodał gniewnie
- To tylko kolejna zagrywka z ich strony – rzekła lekceważąco – Nie mają do tego prawa -
- Tak się składa ,że w obecnym świetle ,mają – uniósł głos ,wstając z sofy
-To niemożliwe – pokręciła przecząco głową ,chcąc się w tym upewnić
- To ja nie mam żadnych praw do Alex’a – powiedział z goryczą-  Według prawa jesteśmy dla siebie całkowicie obcymi osobami – kontynuował – Chciałbym to zmienić ….
- Rozumiem cię – westchnęła ciężko – Ale czy nie jest na to za wcześnie…?- zapytała szczerze
- Skoro obaj znamy prawdę –mówił zadziwiająco spokojnym głosem – Nie wiem na co miałbym czekać….te kolejne sześć lat – dopowiedział kpiąco
- Dajcie sobie jeszcze trochę czasu – nalegała stanowczo – Nie chcę pakować syna w te wszystkie zawiłe procedury – odnalazła trafny argument – W walkę z własną rodziną -
- A ja nie chcę go stracić ,Wiki , zrozum – uniósł się ,nerwowym krokiem przechadzając się po pokoju
- On jest jeszcze taki mały – powiedziała z troską – Poza tym nie wiem dlaczego miałbyś go stracić ?-
- Chcę tylko jego dobra – podkreślił dobitnie – Oni mają wpływ na Alex’a ,a ja nie…- powiedział wyraźnie poruszony – Wiem ,że wszystkie procedury wydają się być  bardzo skomplikowane, ale pragnę realnie być jego ojcem  i tylko w ten sposób mogę to osiągnąć – próbował ją przekonać
-Andrzej nie musisz nikomu niczego udowadniać –chciała by dał jej w pełni dojść do słowa – Jesteś jego ojcem ,oficjalnie – podkreśliła ,wprawiając go w osłupienie – biologicznym rzecz jasna- uściśliła ,nie masz prawa do czynności prawnych, ale w takim przypadku to nie będzie  problemem – już od jakiegoś czasu chciała mu to uświadomić ,lecz nie znalazła do tego odpowiedniego momentu – Mój mąż usynowił Alex’a po naszym ślubie, tutaj tego typu adopcja rządzi się odrębnymi prawami, ale przecież w  akcie urodzenie figuruje twoje nazwisko – powiedział wreszcie
- Co takiego ?- był bardzo zaskoczony
- Chyba nie sądzisz ,że miałam zamiar całe życie oszukiwać własne dziecko – zaczerwieniła się – Mój syn zawsze miał ojca,nie musiałam wtedy tego ukrywać – dodała podenerwowana
- Jakoś przede mną zataiłaś ten fakt – zauważył chłodno – Przepraszam – opanował się ,przeczesując ręką włosy – Ale to diametralnie zmienia postać rzeczy – ponownie spoczął na sofie
- Chodzi mi o to ,że nie możemy działaś zbyt impulsywnie, mały ostatnio dużo przeszedł – przypomniała mu ,przywracają pokłady rozsądku
- Masz rację – podrapał się po jednodniowym zaroście – Po prostu nigdy na nikim nie zależało mi tak jak na nim , ta sytuacja trochę mnie zmieniła -  rzekł całkiem szczerze – Chodzi mi głównie o ten internat w Surry ,mimo wszystko wątpię by był to dobry pomysł –powstrzymał się od ostrzejszego komentarza
- Alex ci o tym powiedział – zdziwiła się
- Adam – odparł pewnie – Nie tylko mnie obchodzi przyszłość małego – zerknął na swój zegarek
- To prawda – westchnęła ,przypominając sobie nie jedne ,trudne rozmowy zarówno z Agatą jak i ojcem
- Przepraszam jeśli sprawiłem ci swoim przyjazdem kłopot – powiedział ,zrywając się z beżowego mebla
-Wręcz przeciwnie ,otworzyłeś mi oczy – uświadomiła sobie ,odprowadzając tego niezwykłego gościa w kierunku holu
- Mam jeszcze do ciebie jedną prośbę ?- zapytał tajemniczo ,będąc już prawie przy drzwiach
- Zamieniam się w słuch – uśmiechnęła się widząc nieznane jej ciepło w jego ciemnoszarych oczach .