niedziela, 11 stycznia 2015
Przepraszam za opóźnienie
Obiecałam w ten weekend next, ale niestety przez awarię prądu ( cały wczorajszy dzień i dzisiejszy do godz.12) nie miałam możliwości napisania go. Jak by tego było mało jakaś 1/4 mi się usunęła :( ,więc następna część będzie dopiero w okolicach przyszłego weekendu. Z żywiołem (wiatr) nie można wygrać... :(
niedziela, 4 stycznia 2015
XXXII
Hej ! Udało mi się podczas tej przerwy świątecznej znaleźć czas na kolejny rozdział. jest dość długi . Mam nadzieję ,ze was nim nie zawiodę. Dziękuję za motywujące komentarze i proszę o kolejne :D
Blondyn rozsiadł się wygodnie
w swoim skórzanym fotelu. Jak zwykle w poniedziałkowe popołudnia siedział w
swoim gabinecie ,czytając przy filiżance herbaty .Położył nogi na blacie
ogromnego ,wykonanego z hebanu madagaskarskiego biurka i przewrócił pospiesznie
stronę The Times ,odnajdując interesujący go artykuł o transferze jego
ulubionego piłkarza do hiszpańskiego klubu. Westchnął zmartwiony ,odkładając
gazetę na stertę leżących na sekretarzyku papierów. Usłyszał ciche pukanie do
drzwi ,momentalnie ścignął nogi z mebla i wstał ,poprawiając pospiesznie
poluzowany ,zielony krawat.
- Tak ? – oparł się o stojący
nieopodal fotel
-Pana ciotka chce jak
najszybciej się z panem widzieć – powiedziała ,lekko spanikowana sekretarka. Na
jej twarzy pojawił się niezdrowy ,czerwony rumieniec.
-Ciotka ? –wybąkał ,ponownie
poprawiając krawat
-Lady Margaret – wyjąkała
cicho ,pobladł momentalnie
-Czy?-zaczął przejęty.
Jeszcze nigdy ciocia Margo –jak zwykli ją nazywać , nie odważyła się
zaszczycić siostrzeńca swoją obecnością
w jego kancelarii. Wiedział ,że gardzi ona jego zawodem. Zawsze powtarzała ,że
prawnicy to banda złodziei i oszustów ,a jego zawód jest zarezerwowany dla mało
szanujących się osób. Jednak nie opierała się ,gdy służył jej poradą prawna. Ta
wiadomość była dla niego nie lada niespodzianką. Ciotka Margo nie cieszyła się
zbyt dobrą sławą. Była apodyktyczną ,obłudną staruszką „z tradycjami” ,która „honor” rodziny
stawiała ponad wszystko . Przy każdej okazji powtarzała ,że tylko ona o niego
dba. Mimo że niepozorna , potrafiła zastraszyć całą Rodzinę i miała ogromny
wpływ na wydawane przez nią decyzję.
- Czy to mój siostrzeniec –
zza drzwi dobiegł go piskliwy głos staruszki ,słychać było ,że jest
zdenerwowana
-Witaj ciociu – otworzył na
oścież drzwi i wyszedł jej na spotkanie – Mam nadzieję ,że dobrze cię tu
przyjęto ?-zapytał ,z nadzieją patrząc na sekretarkę
- To skandal – westchnęła –
Żebyś nie miał w kancelarii porcelany ! –wykrzyknęła – Do tego to świństwo –
skarżyła się dalej ,patrząc zdegustowanym wzrokiem na filiżankę herbaty
- Przecież to dobry gatunek –
powiedział przejęty ,przy niej znów czuł się jak mały chłopiec zganiany za
stłuczenie wazonu
-Może ciocia wejdzie do
mojego gabinetu –zaproponował ,próbując wysilić się na uśmiech
-Po to tu w końcu
przyszłam-prychnęła ,zniesmaczona lustrując go wzorkiem. Podążyła za Johnem w
kierunku jego miejsca pracy. Od razu spoczęła na brązowej ,zabytkowej sofie
,uważnie przyglądając się wystrojowi tego miejsca.
-Myślałam ,że stać cię na
więcej – stwierdziła lekceważąco – Co to za okropieństwo – wskazała na beżowe
,długie zasłony
-Sądziłem ,że pasują –
powiedział szczerze ,lekko się uśmiechając. Paradoksalnie jego uśmiech jeszcze
bardziej rozwścieczył staruszkę.
-Tak jak twój krawat –
uśmiechnęła się ironicznie ,kręcąc zbyt mocno głową.
-Tak – odparł ,przyzwyczajony
do jej zgryźliwych komentarzy
-A czemuż to zawdzięczam
wizytę mojej kochanej cioci ? –zapytał szczerze zaciekawiony
-Nie podlizuj się John-
odparła szorstko ,ściągając z głowy czarny kapelusz –To ważna sprawa
–stwierdziła,
-Chodzi o nasze posiadłości w
Somerset ?-zapytał zdziwiony
- Gdyby chodziło o nie ,na
pewno osobiście bym się tu nie pofatygowała – powiedziała ,podnosząc ton głosu
,po raz kolejny skrzywiła się patrząc na stojącą na jego biurku rzeźbę Temidy
-W takim razie – powiedział
zaskoczony – W czym rzecz ? –oparł się o biblioteczkę
-Chodzi o naszą rodzinę i jej
honor – stwierdziła ,pełnym powagi głosem ,otwierając granatową ,sporą torbę marki Channel
-A cóż nam grozi ? –zapytał
żartobliwie ,ciotka Margo spiorunowała go wzrokiem
- Nareszcie przydadzą się na
coś twoje złodziejskie zdolności – powiedziała ,układając pomalowane niezgrabnie na różowo usta w
sztuczny uśmiech – Odwdzięczysz się w końcu – dodała nieprzyjemnym tonem
-Zamieniam się w słuch
–odparł szorstko ,ponownie siadając na swoim ,wykonanym z jasnej ,cielęcej
skóry fotelu
-Zdobędziesz wszystkie
możliwe informacje na temat tego człowieka –powiedziała tajemniczo ,wręczając
mu karteczkę ze zdjęciem
-Andrzej Falkowicz –
przeczytał z trudem napis ,przyglądając się zdjęciu niedawno poznanego
mężczyzny
- Chcę wiedzieć wszystko
,rozumiesz ?-spojrzała prosto w zamyślone ,piwne oczy siostrzeńca
-Tak –chrząknął ,wstając z
fotela
-Wszystko –wychrypiała
,ukazując białą protezę zębową – Rodzina ,praca ,przeszłość – wyliczyła wstając z sofy ,podeszła blisko niego,po czym
ręką podciągnęła krawat Johna do góry ,przyduszając go lekko
- Masz dwa dni –dodała na
odchodne ,nie czekając aż mężczyzna
uwolni się od duszącego go materiału opuściła jego gabinet
-Dwa dni –powtórzył jak echo
,wzdychając ciężko . Ponownie wziął do ręki zdjęcie mężczyzny ,sięgnął po
telefon. By zdobyć te informacje bez zbędnego szumu musiał uruchomić wiele znajomości. – Robi się
nieprzyjemnie –stwierdził zasmucony, myśląc o Rudowłosej żonie zmarłego kuzyna.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria nie zdążyła
nawet upić łyk świeżo przygotowanej kawy, gdyż gdy tylko
ponownie spoczęła na sofie momentalnie przymknęła zmęczone powieki . Próbowała
walczyć ze zmęczeniem, ale jej wycieńczony kilkoma nieprzespanymi ,oraz pełnymi niepewności i strachu o życie
dziecka ,nocami organizm rozpaczliwie szukał odpoczynku.
-Wiki-powiedział
zaniepokojony brakiem odpowiedzi z jej strony, dotknął delikatnie jej ramienia.
Dopiero teraz zauważył ,że zasnęła. Ostrożnie wyciągnął z jej ręki sporych
rozmiarów kubek z parującą cieszą i
odłożył go na designerski ,biały stolik. Przez kilka dobrych minut przyglądał
się jej pogrążonej we śnie twarzy. Wyglądała tak spokojnie. Nie potrafił
odwrócić od niej wzroku. Często w myślach przywoływał jej wizerunek ,usiłując
wyobrazić sobie jak teraz wygląda ,co czuje ,czy się zmieniła? Zdawał sobie
sprawę ,że przez ostatnie lata wiele przeżyła ,lecz nadal pod silną powłoką
skrywała się krucha kobieta. Szczególnie podczas snu można było poznać to drugie
oblicze zawsze zdeterminowanej i twardej Wiktorii. Aż trudno było uwierzyć ,że
to ta sama osoba. Odgarnął z jej twarzy zagubiony kosmyk rudych włosów . Wstał
powoli z sofy , nie chcąc budzić kobiety. Odniósł pozostawione przez nich
naczynia do dużej kuchnio-jadalni. Surowość ciemnego mahoniowego drewna
przełamywana była w tym wnętrzu przez
biały, wyszlifowany na wysoki połysk blat i równie białe ściany ,na
których znajdowały się oryginalne ,kolorowe grafiki, oprawione w czarne
ramy. Przyjrzał się jednej z nich ,a
prawy kącik jego ust powędrował do góry. Był to dużych rozmiarów dziecięcy
rysunek przedstawiający rudą ,a właściwie wedle dzieła czerwonowłosą kobietę o nieproporcjonalnie dużej głowie
,wśród zielonych ,narysowanych kredką o tym samym odcieniu co jej oczy drzew.
Obrazek opatrzony był napisaną dużymi ,niebieskimi literami dedykacją : „Dla
najwspanialszej mamy na świecie”. Zaśmiał się krótko. Niewątpliwie to
niepasujące do wystroju pokoju dzieło niosło ze sobą dużą wartość
sentymentalną. Bezszelestnie skierował się ponownie w kierunku salonu. Ręka
Wiktorii opadała bezwładnie na ziemię ,a jej właścicielka kręciła nerwowo głową
przez sen.
-Wiktorio- podniósł
delikatnie głos ,przykucając tuż obok niej . Szarpnął ją kilkukrotnie za ramię
,ale dalej niewzruszona ,pogrążona była w głębokim śnie. –Rzeczywiście musiała
być wykończona –pomyślał ,patrząc na nią z troską. –Sen na sofie to chyba nie
jest dobry pomysł –stwierdził cicho, unosząc jej głowę ,wziął ją na ręce i wolnym krokiem zmierzał w stronę wyjątkowo szerokiego korytarza
zaaranżowanego na hall. Na jego końcu znajdowały się dwoje drzwi. Jedne były całkowicie
przeszklone ,ale znajdowały się na nich białe jaskółki różnej wielkości ,dające
ich właścicielowi odrobinę prywatności . Jak słusznie sądził prowadziły one do
pokoju chłopca ,dlatego otworzył znajdujące się naprzeciwko szklanych ,drewniane drzwi. Dostrzegł sporej wielkości łóżko stojące w
centralnej części pogrążonego w ciemności
pokoju. Położył na nim ostrożnie rudowłosą i okrył ją znajdującym się
przy poduszkach puchowym kocem.
Gwałtownie przekręciła się na bok .
-Alex –szeptała gorączkowo przez
sen . Jej umysł nie zaznał spokoju ,gdyż gdy tylko zamknęła powieki zaczęły
dręczyć ją koszmary.
-Spokojnie-wyszeptał wprost
do jej ucha – To tylko sen –dodał ,poprawiając koc, który zdążył już opaść na parkiet .Przymknął
cicho drzwi i z ciekawością spojrzał na mieszczące się wprost przed nim
„jaskółcze” drzwi. Otworzył je i zapalił
światło. Znalazł się w przestronnym ,błękitno-szarym pokoju ,którego jedną ze
ścian zdobił ogromnych rozmiarów biały
malunek , przedstawiający kolejną jaskółkę. Pod malunkiem stało małe ,białe
łóżko z równie błękitną jak ściany pościelą. Wszystkie pozostałe meble tak jak
łóżko były białe. Ciemny parkiet pookrywał szary ,puszysty dywan ,na którym
reprezentacyjnie stała nieukończona jeszcze budowa szpitala (jak sądził po
stojącej na skończonym już parkingu karetce) wykonana z klocków lego.
Nieopodal klockowego szpitala stało już
wykończone lotnisko z tłumem ludzików lego ,czekających na swojego właściciela równie mocno jak na nie
nadchodzący od ponad tygodnia lot. Andrzej przeniósł wzrok na stojący w rogu
regał zapełniony kolekcjonerskimi miniaturkami zabytkowych samochodów. Jego
wzrok przykuł również duży zdalnie
sterowany samolot ,stojący tuż przy
regale . Rozpoznał go. Pamiętał jak pomagał bratu w jego transporcie ,nie sądził wtedy, że to
prezent dla jego syna. Ba ,wtedy nawet nie przyszłoby mu do głowy ,że w ogóle ma dziecko. Westchnął
,dalej rozglądając się po pomieszczeniu. Nad biurkiem wisiała mapa świata
naznaczona zielonymi i czerwonymi
punkcikami. Na samym blacie małego biurka znajdowały się różne książki i
„latające” swobodnie kartki. Wziął do ręki jedną z nich i zmarszczył czoło .
–Podręcznik do anatomii – powiedział zdziwiony, odkładając ją z powrotem na miejsce. Przyjrzał się kolejnym dziełom, a na jego twarzy
pojawił się cień rozbawienia. Większość
z książek napisana była w języku
polskim ,więc jak słusznie przypuszczał należały one do Wiki ,która zapewne nie miała pojęcia ,że znajdują się właśnie tu.
-A to spryciarz – uśmiechnął
się odsłaniając przypadkowo mapę, pod którą znajdował się plakat z
przekrojem anatomicznym człowieka .
Przypomniał sobie swoje spotkanie w domu z Alex ‘em. Już wtedy lekko zszokowały go dziwne zainteresowania chłopca
. To rzeczywiście było bardzo nietypowe. Przyznawał Wiki rację – Na to jest
jeszcze stanowczo za wcześnie – myślał ,marszcząc ciągle brwi ,ponownie zakrył
plakat mapą i zgasił światło w pokoju. „Wnętrze mówi wiele o człowieku” z tym
stwierdzeniem opuścił „królestwo” synka. Chciał go poznać ,a ten pokój
niepozornie zbliżył go odrobinę ku temu. Zamknął za sobą drzwi prowadzące do
apartamentu Rudowłosej i skierował się ku wyjściu. Był spokojny ,mimo że nie
zamknął drzwi jej mieszkania na klucz ,gdyż budynek był pod stałą ochroną oraz nadzorem portiera. Wsiadł do zamówionej wcześniej taksówki i udał się do hotelu ,w którym
jeszcze dziś wynajął pokój. – W końcu będę miał pokój na odpowiednim poziomie –
myślał ,wspominając niechętnie swój pobyt w zgrzybiałym ,przyszpitalnym
hoteliku. Dzisiaj chłopiec się wybudził ,więc pierwszy raz od dawna mógł
spokojnie zasnąć. Siedząc w taksówce automatycznie spojrzał na wyświetlacz
telefonu i skrzywił się nieco ,miał wiele nieodebranych połączeń od brata
,prawnika ,Piotra oraz innych współpracowników.-Jutro też jest dzień –mruknął
zrezygnowany pod nosem ,zwracając tym uwagę kierowcy.
-Oby lepszy od tego – oparł
taksówkarz
- Oby – przyznał rację –
Potrzebują szczęścia –dodał przygaszony ,gdyż wciąż był niepewny reakcji syna ,a mnożące się przez jego
nieobecność problemy z wrocławską kliniką dawały mu się we znaki
- Proszę pana, a kto w tych
czasach go nie potrzebuje –stwierdził prosto mężczyzna
- Ci którzy go nie szukają –
odparł pewnie ,uśmiechając się przy tym blado
-Wie pan ,że coś w tym jest – przyznał po chwili kierowca
-Bywa ,że nie zdajemy sobie
sprawę ,że je posiadamy-powiedział cicho ,wciąż myśląc o synku
-Grunt to je odnaleźć i już
nie puścić –zaśmiał się szczerze ,zerkając w lusterku na pasażera-Można też
czekać aż samo nas odnajdzie- dodał –A
pana już odnalazło ,co ?-dopytywał
- Po części –stwierdził
,marszcząc czoło Falkowicz
-Ja pozwoliłem się go
pozbawić – powiedział smutno kierowca ,skręcając gwałtownie
- Chyba każdy ma kilka szans
by znów je odzyskać –odparł poważnie ,szukając w tym stwierdzeniu nadziei także
dla siebie
-Już jesteśmy-stwierdził
kierowca ,Falkowicz podał mu 100-
funtowy banknot i opuścił pojazd.
-Proszę pana –zaskoczony taksówkarz
otworzył okno samochodu – A reszta?- kwota niemal dziesięciokrotnie
przewyższała należność
-Reszta jest dla pana
–stwierdził pewnie Falkowicz ,odchodząc w stronę hotelu – Na szczęście –dodał
,będąc już przy drzwiach ,taksówkarz pokręcił głową niedowierzając. – Chyba
zacznę w to wierzyć –powiedział do siebie z szerokim uśmiechem , ruszając w
kolejny tej nocy kurs.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Otworzył oczy i przewrócił
się na bok. Jego głowę przeszywał ogromny ból. Jęknął cicho i potarł skronie
,siadając na materacu szpitalnego łóżka. Wciąż nie pamiętał dlaczego się tu
znalazł i ile właściwie dni tu spędził. Spojrzał na swoją ukochaną maskotkę
osiołka ,którą na pierwsze urodziny dostał od cioci Agaty. Stała ona na białym
stoliku nocnym ,na którym również znajdował się jego ulubiony ,pomarańczowy sok
w szklanej butelce. Wziął pluszaka do
ręki i ostrożnie zsunął się z wysokiego łóżka ,stając małymi ,bosymi stopami na
jasnej ,zimnej podłodze. Siedząca w rogu pokoju pielęgniarka nawet nie
podniosła wzroku znad gazety ,nie mówiąc o zauważeniu chłopca ,który właśnie w
tym momencie otworzył szklane ,przezroczyste drzwi prowadzące na korytarz. Alex
rozejrzał się po pełnym zabieganych pielęgniarek i płaczących ludzi oddziale. W
tym tłumie nikt nie zwrócił na niego
uwagi. Rozglądał się uważnie po budynku ,z żalem stwierdził ,że to nie jest
Prince Albert’s Hospital. Szukał wzrokiem znajomej mu twarzy ,ale niestety pod
jego salą nie znalazł tak wyczekiwanej przez niego postaci matki ,ani nikogo innego z rodziny i przyjaciół. Zmarszczył
smutno czoło i podszedł do ogromnego okna. Był to deszczowy poranek ,wszyscy ludzie
na zewnątrz gorączkowo biegali z parasolami by jak najszybciej ukryć się przed
ciężkimi kroplami deszczu bombardującymi ziemię. Odwrócił głowę ,słysząc ciche
łkanie stojącej nieopodal ,nastoletniej dziewczyny . Przyglądał się jej uważnie
,łzy obficie spływały po jej zaczerwienionej twarzy.
-Wszystko w porządku
?-zapytał cicho ,stając tuż obok niej. Wytrącona z rozpaczy jego pytaniem
,spojrzała w kierunku malca. Otarła łzy. Nie odpowiedziała .
-Chcesz Burro ?-zapytał
poważnie ,wręczając jej maskotkę – Zawsze potrafił mnie pocieszyć ,no i
przynosi szczęście – dodał chcą przekonać ją do tego pomysłu ,na twarzy
dziewczyny pojawił się szczery uśmiech
-Burro?- zapytała zdziwiona
,uśmiechając się w podziękowaniu za tak miły gest
-Po hiszpańsku to
osioł-wyjaśnił ,ciesząc się ,że na twarzy jego rozmówczyni pojawił się choć na chwilę uśmiech
-Wyszukane imię – roześmiała
się przez łzy –Co ci jest ?-zapytała z troską ,dopiero teraz zauważyła ,że
chłopiec ma na sobie szpitalną pidżamę
-W sumie to sam nawet nie wiem
– przyznał szczerze ,zakręciło mu się w głowie ,w ostatnie chwili oparł się o
okno
-Może usiądziesz
–zaproponowała zmartwiona ,odprowadzając
małego towarzysza w kierunku szarych foteli- Już lepiej ? Może wezwę lekarza
?-pytała przejęta
-Ze mną wszystko w
porządku-powiedział pewnie – A ty dlaczego płakałaś?- zapytał szczerze
,dziewczyna mocniej ścisnęła szare futerko ,znajdujące się na kopytku Burra.
-Mój tato jest ciężko chory
–powiedziała łamanym głosem – Ma nowotwór –dodała zmartwiona
-Wszystko będzie dobrze
zobaczysz – spojrzał na nią swoimi szarymi oczami
-Chciałabym by tak było
–westchnęła ciężko ,patrząc w kierunku
sali ojca
- Tą chorobą można leczyć-
stwierdził pocieszająco ,dziewczyna coraz mocniej ściskała przytulankę
- Ale są małe szanse na
powrót do zdrowia – dodała ,przeczesując czarną grzywę Burra
-Lepsze małe ,niż żadne – stwierdził
smutno ,czarnowłosa zdziwiła się tak szybką przemianą towarzysza – Oddał bym
wszystko by mieć choć cień szansy na odzyskanie taty – przyznał ,tym razem to
jemu zaszkliły się oczy
-On też jest chory ?-zapytała
z nadzieję ,choć spodziewała się negatywnej odpowiedzi
-Zmarł pół roku temu –powiedział
malec ,odwracając głowę w kierunku okna
-Przepraszam – wyjąkała cicho
,nerwowo kładąc dłonie na kolanach
- Ale twój tata
wyzdrowieje –powiedział pewnie ,aż była
skłonna mu uwierzyć
-Nie ma wyboru –westchnęła
,pocieszająco uśmiechając się do chłopca –Mogę pożyczyć Burra ,do czasu wyniku
biopsji ?-zapytała ciepło
-Jasne – odpowiedział pewnie
,obserwując niemałe poruszenie ,wśród obsługi szpitala – Ojj- pomyślał –chyba
chodzi o mnie – dotarło do niego ,że zagadał się ze starszą towarzyszką, a
ochrona szuka właśnie jego.
-Jesteś wspaniały - poczochrała go pieszczotliwie po włosach
–Dziękuję – uśmiechnęła się do niego uroczo i wstała z fotela ,wciąż mocno
trzymając jego maskotkę
-Jak masz na imię ?-zapytała
–Muszę wiedzieć ,komu mam oddać tego szczęśliwego osła –dodała ,lekko
rozbawiona ,wskazując na przytulankę
-Alex- odpowiedział ,również
wstając z fotela
-Jeszcze raz dziękuję –
powiedziała ciepło ,dzięki rozmowie z tym niezwykłym malcem znów odzyskała nadzieję
. Chłopiec lekko przejęty ruszył w stronę swojej sali ,jednak po kilku minutach
spaceru zorientował się ,że najprawdopodobniej pomylił korytarz .-To nie tutaj
–szeptał ,opierając się o kolumnę ,znów bardzo mocno zakręciło mu się w głowie
,osunął się na ziemię. Próbował wstać ,ale coraz bardziej przybywający na sile
,impulsywny ból głowy skutecznie mu to uniemożliwiał.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od piętnastu minut cały
szpital postawiony był na nogi ,by odnaleźć małego ,niesfornego pacjenta .
-To skandal !- syknął głośno
Andrzej ,który dopiero co dotarł do szpitala
-Ochrona i część pielęgniarek
szuka chłopca – tłumaczył się ,równie mocno przejęty tym wydarzeniem ordynator
-Zdaje pan sobie sprawę, że
po takim urazie jakikolwiek niekontrolowany ruch może zakończyć się tragicznie
– Falkowicz nie potrafił opanować emocji ,był wściekły – To jawna
niekompetencja!
-Zdaję sobie z tego sprawę –
odpowiedział posępnie dr Benson
- Jeśli cokolwiek mu się stanie ,to nie obędzie się bez
konsekwencji prawnych ,ma pan moje słowo – powiedział wyraźnie ,zostawiając
oniemiałego lekarza samego. Krew w jego żyłach buzowała. Również udał się na
poszukiwania ,nie potrafił siedzieć bezczynnie. Skręcił w korytarz prowadzący w północne
skrzydło szpitala . Nerwowo rozglądał się po nim. W godzinie porannego obchodu
wszystkie sale wypełniali lekarze ,pielęgniarki
i rodziny pacjentów czekające na wypis krewnego do domu. Tym razem nie
było inaczej . Przechodził właśnie koło ogromnego okna ,gdy pośród
przechodzącego tłumu zauważył chłopca ,który podpierał się o niebieską kolumnę.
-Jesteś – odetchnął z ulgą
,podchodząc bliżej syna ,przykucnął ,przytrzymując jego ramie.
-Kim pan jest ?-zapytał
zaciekawiony ,przyglądając mu się przez przymrużone z bólu powieki. Falkowicz
przełknął głośno ślinę.
-Jestem lekarzem –
odpowiedział pewnie – Dlaczego opuściłeś salę?-dopytywał ,pomagając mu utrzymać
się na nogach
-Zgubiłem się –odpowiedział
malec ,otwierając szczerzej oczy – Pan jest bratem wujka Adama ?-zapytał
,rozpoznając mężczyznę
-Tak –przytaknął zrezygnowany
,patrząc z troską na małego ,widział grymas bólu na jego twarzy
-Wszystko w porządku
?-zapytał przejęty ,nie odwracając wzroku od syna.
-Odprowadzi mnie pan tam
?-zapytał ,ściskając odruchowo jego dłoń . Spojrzał w stronę oddziału.
-Tak ,oczywiście – powiedział
zaskoczony jego gestem ,mocniej ścisnął
jego drobną ,zimną rękę
-Zmarzłeś –stwierdził karcąco, patrząc na bose stopy Alex’a
,chłopiec odwrócił od niego wzrok
-A tak właściwie ,to co pan
robi w Anglii ?-pytał zaciekawiony ,ponownie patrząc w oczy chirurga
- Operuję – skłamał zgrabnie,
malec zmarszczył czoło
-Co to za operacja ?-zapytał
szczerze zaciekawiony ,jego twarz momentalnie pojaśniała
-Nie za dużo tych pytań –
podniósł prawy kącik ust do góry ,chłopiec jeszcze raz spojrzał na twarz
wysokiego mężczyzny i w milczeniu przyglądał mu się dokładnie.
-Coś nie tak ?-zapytał z
lekkim uśmiechem, byli już prawie na miejscu
- Skoro ma pan tutaj operować
,dlaczego pan mnie szukał?- zapytał cicho ,wciąż patrząc na niego przenikliwie
-Czysty zbieg okoliczności –
wysłał w jego kierunku sztuczny uśmiech i odetchnął ciężko ,niechętnie
puszczając dłoń malca
-Alex! – usłyszał głos matki
,która w mgnieniu oka znalazła się tuż przy nich. Mocno objęła syna.–
Kochanie ,dlaczego uciekłeś ?-zapytała ,
nie puszczając go
-Nigdzie nie uciekałem –
bronił się ,przeczesując dłonią rude pasma włosów mamy
-Co znowu strzeliło ci do głowy
–westchnęła ,odgarniając mu z czoła włosy – Nie wolno ci wstawać z łóżka –
wyartykułowała –Miałeś poważny uraz- próbowała skarcić syna wzrokiem ,ale nigdy
nie potrafiła się na niego gniewać. Odnalazła wzrokiem ,przyglądającego im się
w milczeniu Falkowicza.
- Dziękuję ,że go znalazłeś
–zwróciła się do Andrzeja ,widziała
smutek w jego oczach.
-Odwiedzi mnie pan po
operacji ?-zapytał spontanicznie Alex. Falkowicz spojrzał w oczy chłopca ,tak
podobne do tych ,które sam posiadał. Nigdy nie sądził ,że to krótkie słowo
jakim jest „pan” będzie go kiedyś tak ranić. Za każdym razem ,kiedy słyszał je
z ust chłopca przechodził go dziwny ,zimny dreszcz.
-Operacji ?-Ruda spojrzała
pytająco na nich obu –Acha-mruknęła niepewnie ,napotykając na sugestywny wzrok Profesora
-Na pewno – odpowiedział ze
sztucznym uśmiechem -Na mnie już czas – dodał ,wzdychając teatralnie
,odszedł w ponownie w kierunku korytarza. Musiała przyznać Andrzej potrafił
bezbłędnie odegrać każdą ,nawet najtrudniejszą dla niego rolę. Zdawała sobie
sprawę w jak niezręcznej sytuacji się znalazł .
-Zguba się znalazła – dobiegł
ich z oddali głos ordynatora ,który
wyraźnie odetchnął z ulgą.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczesał nerwowo włosy ,dalej
krocząc korytarzem. Nie mógł już dłużej tego
znieść. Zacisnął wargi w cienką linię . Gdy w grę wchodziły osoby, które kochał
(a to grono było wyjątkowo wąskie) nie potrafił już kłamać i ukrywać swoich
uczuć w tak perfekcyjny sposób . Ręka
drżała mu lekko ,gdy słuchał w jaki sposób
zwraca się do niego jego własny syn. –Lepsza gorzka prawda ,niż
najsłodsze kłamstwo- ostatnie dni utwierdziły go w tym przekonaniu.
-Dam panu radę – usłyszał
piskliwy głos za swoimi plecami ,odwrócił się. Stała przed nim starsza
,siedemdziesięcioletnia kobieta z dziwnym kapeluszem na głowie ,rozpoznał w
niej ciotkę męża Wiktorii.
-Słucham?- zapytał zbity z
tropu
-Niech pan zostawi go w
spokoju – powiedziała głośno i wyraźnie ,uśmiechając jej przy tym ironicznie
-Nie zamierzam –odpowiedział
stanowczo ,również obdarzając staruszkę wymuszonym uśmiechem
-Sam pan tego chciał –
westchnęła słodko ,poprawiając spadającą z ramienia torbę
-Czego ?-zmrużył oczy
,obserwując jak jej usta ponownie
wykrzywiają się w uśmiech
-Oboje dobrze wiemy czego –
zaśmiała się krótko ,odwracając się na pięcie. Spojrzał na nią ze wstrętem
,siadając na szarym fotelu. Pamiętał doskonale swoje pierwsze spotkanie z ta
kobietą ,zastrzegła wtedy ,że dołoży wszelkich starań by nie dopuścić do jego
kontaktu z Alex’em. Wtedy wydawało mu się to absurdalne, ale z dnia na dzień
zdawał sobie sprawę ,że ta kobieta jest zdolna do wszystkiego, a przy
znajomości angielskiego prawa i gronie najznakomitszych prawników to wydawało
mu się –w tym momencie westchnął – całkiem możliwe. A to „całkiem” napawało go
ogromnym smutkiem. –Wszystko jest w rękach Małego- stwierdził w myślach ,to
również go nie pocieszało ,gdyż dobrze zdawał sobie sprawę kogo może „wybrać”
kilkuletni chłopiec. Wątpił ,że wybierze obcego mu mężczyznę ,który po latach
zjawił się ,twierdząc że jest jego ojcem z chęcią wywrócenia jego poukładanego
świata do góry nogami. Naturalne wydawało mu się ,że będzie chciał zacieśnić
więzy ze znaną mu rodziną. Z autopsji wiedział ,że dziecko w tym wieku szuka akceptacji i poczucia przynależności
. Sam dobrze pamiętał ,jak czuł się gdy stracił rodziców i trafił pod opiekę
ciotki ,której marzeniem było się go jak najszybciej pozbyć ,co zresztą
zakończyło się sukcesem. Choć była to zupełnie inna sytuacja ,wiedział ,że w
pewien sposób chłopiec straci rodzinę ,która zna i kocha ,dlatego będzie chciał
temu zapobiec. Usłyszał nagle tak niechciany ,dźwięk telefonu .
-Tak – wysyczał
zniecierpliwiony i wyrwany z rozmyślań. Starsza pani skutecznie wyprowadziła go
z równowagi.
------------------------------------------
-Co proszę ?! – gwałtownie
poderwał się z fotela ,kilka osób odwróciło głowę w jego stronę
---------------------------------
- Nie mógłbyś ……-nie dokończył ,gdyż
podniesiony głos „po drugiej” stronie przerwał mu szybko
---------------------------------------------------------------------------
- Dobrze. Jutro będę już w
Polsce – westchnął poważnie zaniepokojony ,odchodząc w kierunku ogromnego okna
,wychodzącego na zatłoczoną ,londyńską ulicę
---------------------------
-Tak –warknął –Masz moje
słowo – dodał ,po czym w zamyśleniu spojrzał na krajobraz za oknem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Lekarz prowadzący Alex’a
przejrzał wyniki jego badań i z uśmiechem spojrzał na Rudowłosą.
-Wygląda na to ,że nasz
uciekinier –zwrócił się do chłopca- Za dwa dni będzie mógł wrócić do domu
–uśmiechnął się szczerze
-Naprawdę – chłopiec nie mógł
ukryć radości ,wciąż zastanawiał się dlaczego się tu znalazł ,a mama skutecznie
unikała odpowiedzi na to pytanie .
-O ile ten wyjazd do Bath
jest już nieaktualny ?-dr Benson zwrócił się pytająco do Wiktorii
- Tak- zmieszała się lekko –
Jest nieaktualny –odparła pewnie
,próbując zmusić się do uśmiechu. Gdy tylko wspomniała o propozycji Andrzeja ,zgodnie z jej przewidywaniami Rodzina
odmówiła bezzwłocznie. Alex spojrzał na nią pytająco.
-Jaki wyjazd ?- dopytywał
cicho ,nie spuszczając wzroku z matki.
Dr Benson dalej przeglądał jego kartę. Wiktoria przygryzła wargę ,słysząc
kolejne pytanie syna.
- Zgadzam się z panią
,najszybciej dojdzie do siebie w domowym zaciszu – lekarz uśmiechnął się i
opuścił salę Alex’a udając się na dalszy obchód. Ruda podeszła do łóżka synka i
próbowała poprawić mu poduszkę.
-A gdzie twój Burro?-
zapytała ,szukając wzrokiem maskotki ,którą przyniosła tutaj zeszłej nocy. To
był jego talizman i wierny towarzysz.
-Pożyczyłem go – odpowiedział ,próbując ustrzec się przed
koleją „poprawą” położenie jego szpitalnej poduszki.
-Pożyczyłeś ?-zapytała
zdziwiona ,unosząc brwi ku górze – Ty ?-roześmiała się
- Ej –powiedział urażony –
Potrafię się dzielić –dodał dumnie. Widziała radosne iskry tańczące w jego
oczach ,których tak bardzo jej brakowało przez ostatnie dni. Dodawały jej
takiej otuchy.
-W to nie wątpię ,skarbie –
poczochrała go pieszczotliwie po głowie i usiadła na niebieskim krześle tuż
obok jego łóżka. Przyglądała mu się przez chwilę ,wciąż się uśmiechając. Tak
bardzo cieszyła się z jego powrotu do zdrowia. Znów był z nią.
- Czemu się tak na mnie
patrzysz mamo ,mam coś na czole ?-zapytał lekko rozbawiony
-Nie – zaprzeczyła – Po
prostu bardzo cię kocham mój mały rozrabiako – ponownie mocno go przytuliła
-Też cię kocham –
odpowiedział pewnie ,równie mocno wtulając się w matkę
-Tylko proszę cię – spojrzała
uważnie prosto w jego szare tęczówki – Nigdy więcej mi tego nie rób-
powiedziała poważnie
-A co ja takiego zrobiłem
?-zapytał szczerze
-Nie uciekaj – odpowiedziała
,a w jej oku zakręciła się pojedyncza łza . –Niestety tą tendencję do uciekania
od problemów masz chyba po mnie – pomyślała ,przygryzając dolną wargę swoich
malinowych ust . Alex zmarszczył czoło ,zastanawiając się nad słowami Wiktorii.
-Mówiłem ci ,że się zgubiłem
– bronił się .Nie zrozumiał dokładnie o co jej chodziło.
-Wiem –odpowiedziała ,gładząc
jego czoło.- Ale lepiej mieć tą obietnicę na zapas – stwierdziła niby obojętnie
,próbując zejść z niewygodnego dla niej tematu wypadu ,do którego powoli
zmierzali.
-Jak chcesz mogę ci to
obiecać – stwierdził lekceważąco ,robiąc dla mamy miejsce na swoim łóżku
,przysiadła tuż obok niego
-Nawet na mały palec
?-zapytała podniosłym głosem ,uśmiechając się lekko
-Nawet – przewrócił oczami
,odwzajemniając jej uśmiech ,oboje się roześmiali.
-Mamo ?-zapytał po chwili
,opierając się na jej ramieniu
-Mhm?- chrząknęła nieznacznie
Ruda
-A co tak właściwie się stało
?- powiedział wyczekująco ,patrząc prosto w jej zielone oczy ,które znajdowały
wprost naprzeciwko jego twarzy.
- Mówiłam ci kochanie –
powiedziała łagodnie – miałeś wypadek ,wciąż głaskała jego włosy.
-To już wiem –stwierdził
zniecierpliwionym głosem – Ale coś dokładnie się stało?
- Nie wiem – przyznała
szczerze ,patrząc się w sufit.
-Byłem tam sam ? – nie
potrafił w to uwierzyć – Przewróciłem się?- zapytał kpiąco ,nie potrafił tego
zrozumieć
-To był deszczowy dzień –
wciąż udzielała mu wymijających odpowiedzi
-Coś ukrywasz – stwierdził
,ponownie opadając na poduszkę – Znowu –dodał ,odwracając się od niej plecami ,poczuła
ukłucie w okolicy serca. Nie chciała ciągle go oszukiwać ,ale liczyła ,że wyzna
mu prawdę ,gdy dojdzie do siebie .- Całą prawdę – powtarzała w myślach ,choć
bała się tej chwil i w głębi serca pragnęła jak najbardziej przesunąć ją w
czasie. –On jest jeszcze taki mały – tłumaczyła sobie ,lecz nie mogła już
dłużej robić tego Andrzejowi i Alex’owi. –Ciężkie decyzje niosą ze sobą jeszcze
cięższe konsekwencje –myślała ze smutkiem.
-Niczego nie ukrywam kochanie
– skłamała ,choć drżał jej głos- Nie było mnie tam – powiedziała –Chociaż to
jest prawdą –przemknęło jej przez myśl ,ponownie obrócił się w jej stronie.
- Nie wierzę żebyś
gdziekolwiek puściła mnie samego –zmierzył ją wzrokiem ,który palił ją od
środka.-Tak smakuje kłamstwo – poczuła gulę ,powoli rosnącą w jej gardle.-
Gdzie to się stało?
- Porozmawiamy o tym jak
wrócisz do domu – powiedziała pewnie
- Mhm –mruknął nieprzekonany –
A nasza umowa ?-zapytał kpiąco ,zaczerwieniła się
- Powiedziałaś mi wczoraj ,że
dziś mi wszystko wytłumaczysz – przypomniał jej
-Wolę żebyś jeszcze wydobrzał
– stwierdziła z troską – Jesteś
zmęczony? –dopytywała prawdziwie zmartwiona ,gdyż przez moment na twarzy
malca pojawił się grymas bólu.
-Nie zmieniaj tematu ,mamo –
powiedział ,opierając się ponownie na jej ramieniu
-No dobrze –westchnęła ,w
oczach malca pojawił się dobrze jej znany błysk – Byłeś na cmentarzu w Essex
,pojechałeś na grób Anthony’ego . To był deszczowy dzień ,przewróciłeś się i
mocno uderzyłeś w krawędź grobu. Koniec – zaakcentowała ostatnie słowo.
- Tak trudno było ci
powiedzieć to od razu –westchnął ,wtulając się w mamę. Wciąż zamyślona
,mierzwiła włosy synka.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Falkowicz nie spodziewał się
,że podczas tygodnia jego nieobecności na klinikę spadnie prawdziwe tsunami. –
Świat wciąż mnie zaskakuje – myślał zrezygnowany ,po raz kolejny tego dnia wybierając numer
prawnika. Po godzinie zaciekłej dyskusji z Markiem wciąż nie mogli dojść do
porozumienia. Wszystko wskazywało na to ,że jeśli zaraz nie wróci do Polski i nie
wymyśli „cudownego” planu zdobycia pozwolenia od urzędu miasta na kontynuację budowy jego
plany związanie z wrocławską kliniką spełzną na niczym.
-To Polska – uspokajał
prawnika – Łapówka wystarczy – dodał wyraźnie
---------------------------------------------------------------------------------------------
- Wiem ,że niemała –
westchnął ,zerkając na swój rolex – Mamy to szczęście ,że moje sześć lat
spędzonych w Stanach wciąż dostarczają mi pewien – chrząknął- stały zastrzyk
gotówki. Rzeczywiście otwarta przez niego klinika u USA prosperowała wzorowo
,nawet przewyższała jego oczekiwania. Powierzył jej działalność w odpowiednie
ręce ,a trzeba było mu przyznać ,że potrafił podjąć trafne decyzje biznesowe.
Obecnie był jedynie „patronem” tego miejsca ,gdyż amerykańskie „wyższe sfery”
przyciągało jego nazwisko rozsławione skutecznie przez sukces leku na SM. Mając
dużą część udziałów jedynie spijał część ogromnych zysków.
------------------------------------------------------
- O pieniądze się nie martw
–powtórzył ostro – Na twoich barkach leży jedynie dowiedzenie się ,komu mamy
dać tą łapówkę ,to kluczowa sprawa.
----------------------------------
- Dobrze ,o tym porozmawiamy
na miejscu – westchnął
--------------------------------------------------------------------
- A czy poczyniłeś jakieś
kroki w mojej priorytetowej sprawie ?-podkreślił przedostatnie słowo
---------------------------------------
- Mówiłem ci –wysyczał – że w
tym momencie powinieneś skupić się właśnie na tym – podkreślił
----------------------------------------------------------
-Marek –powiedział wyraźnie –
Za co ja ci tyle płacę – dodał ironicznie
--------------------------------------------------------
-Dobrze – opamiętał się nieco
– A polecisz mi kogoś ? Masz może jakieś znajomego zajmującego się takimi
sprawami ?-dopytywał
--------------------------
- Ehm –przytaknął – W takim
razie do jutra – rozłączył się pospiesznie.
Od godziny był spakowany.
–Spakowany ?-prychnął w myślach ,zerkając na niewielką czarną torbę ,którą
wypełniały dwie koszule . Przyleciał tutaj w pośpiechu nie zabierając ze sobą
bagażu ,najpotrzebniejsze przedmioty zaopatrzył się już w Londynie ,teraz
spoczywały one w hotelowym koszu jego apartamentu. Miał niespełna dwie godziny
do odlotu. Niespodziewana afera z kliniką poważnie skomplikowała jego plany.
Nie zdążył nawet poinformować Wiktorii o tym ,że musi jak najszybciej wrócić do
kraju. To był najgorszy moment na wyjazd. Znów zostawił ją samą z problemami.
Teraz ,kiedy czekał ich jeden z najtrudniejszych momentów w życiu. Chciał być blisko Alex’a
,by ten mógł w spokoju zaakceptować jego obecność ,bardzo chciał z nim
porozmawiać ,wytłumaczyć mu pewne kwestie. Wiedział ,że właśnie ten czas zaważy
na ich relacji . –Cholera jasna- warknął ,siadając na kremowej sofie. Sam
skazywał siebie i synka na kolejne dni niewiedzy .
Przed wyjazdem postanowił
odwiedzić jeszcze szpital. Wiedział dobrze ,że nie może liczyć na spotkanie z
małym ,gdyż nie chciał ponownie udawać przed nim –pana- jak malec słusznie ze
swojego punktu widzenia, go określił.
Wszedł do jego sali ,było
dość późno. Chłopiec spał w najlepsze ,a siedząca obok Wiktoria ,wpatrywała się
w jego miarowo opadająca i unoszącą się klatkę piersiową.
-Wiki –dotknął delikatnie jej
ramienia ,obróciła się jak oparzona
-Andrzej –westchnęła z ulgą –
Przestraszyłeś mnie – dodała ,Falkowicz położył palec na ustach i spojrzał w
kierunku drzwi. Po chwili oboje znaleźli się na korytarzu.
- Nie chciałem go budzić –
zerknął przez szybę na śpiącego syna
-Coś się stało ?-zapytała
zaniepokojona jego dziwnie nieobecnym spojrzeniem
-Nie – zaprzeczył pewnie –
Właściwie ta sprawa jest jeszcze „w toku” – odpowiedział
-Mhm- mrugnęła ,patrząc na
niego wyczekująco . Zawsze potrafiła rozpoznać ,gdy coś poważnie go trapiło
,tym razem nie było inaczej.
-Muszę lecieć do Polski –
powiedział chłodno ,unikając jej wzroku – Naprawdę ....-zaczął ,ale przerwała
mu w swoim stylu
-Nie musisz mi się tłumaczyć – odparła niby obojętnie
,odwracając się w kierunku drzwi.
-Ale chcę – złapał ją za rękę
,zmuszając ją by na niego spojrzała . Podniósł prawy kącik ust do góry.-
Zaczekasz aż wrócę ?- oboje wiedzieli ,o co dokładnie mu chodzi
- Postaram się – westchnęła
,na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech
-Postarasz ? – uniósł
żartobliwie brwi ku górze
- Z nim nie jest łatwo-
spojrzała w stronę przeszklonych drzwi – Wyciąga ze mnie wszystko –stwierdziła
poważnie zmartwiona ,zaśmiał się widząc jej minę.
-Niedługo mam samolot – po raz
kolejny zerknął na zegarek – Śpi ?- przeniósł wzrok na Alex’a. Jego sen dawał
mu szansę na pożegnanie.
-Tak – odpowiedziała
Rudowłosa
-Chciałem się upewnić –dodał ,uchylając niepewnie drzwi
-Wejdź – stwierdziła pewnie ,wszedł
w głąb pokoju. Przez kilka minut w ciszy
przyglądał się małej ,śpiącej postaci.
-Wygląda tak niewinnie kiedy
śpi – szepnęła ,stojąca za nim Wiki .Rzeczywiście bez burzy ciągle otaczających
i niewyczerpywanych pytań ,którymi bombardował niemal wszystkich wokół i bez
jego zadziornego uśmiechu ,malec wyglądał na bardzo delikatnego i kruchego
,jakby mógł złamać go mocniejszy powiew wiatru. Andrzej podszedł bliżej jego
łóżka i ostrożnie wyciągnął rękę w jego kierunku ,ale zatrzymał ją tuż nad jego
głową ,zacisnął palce i cofnął ją gwałtownie ,jakby bał się ,że chłopiec
jest mgłą ,która pod wpływem jego dotyku
rozpłynie się momentalnie. Odsunął się szybko jak najdalej od niego.
-Jeszcze wrócę – mruknął do
siebie ,kierując się ku wyjściu.
-Dbaj o siebie –powiedział z
troską w jej kierunku – i o niego – opuścił salę malca.
-Andrzej – usłyszał głos za
sobą ,odwrócił się ,patrząc prosto w ukochane ,zielone oczy Wiktorii ,o widoku
których śnił przez lata.- Powodzenia- spojrzała na niego zaszklonymi oczami ,odwzajemnił
się jej swoim charakterystycznym uśmiechem i wsiadł do windy .
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria właśnie położyła
niewielką ,zieloną torbę na łóżku chłopca.
-To już chyba wszystko
–westchnęła ,odgarniając włosy z czoła . Od kilku minut siłowała się z zamkiem
błyskawicznym ,którego zapięcie utrudniała jej pidżama Alex’a.
-Mówiłem ,że ci pomogę
–spojrzał z politowaniem na zaczerwienione z wysiłku policzki matki.
-Musisz się oszczędzać – już
po raz dziesiąty tego dnia powtórzyła mu to zdanie
- Mamo ,nie przesadzasz
trochę ?-zapytał ,zeskakując z łóżka . Wciąż zapatrzony był w ekran trzymanego
przez siebie tabletu.
-Al ! – upomniała go ,kręcąc
z niedowierzaniem głową. Chłopiec
rozglądał się uważnie po pomieszczeniu.
-Myślałam ,że po dwóch dniach
liczenia każdej plami na suficie ten pokój ci się już znudził –zagadnęła
,siadając na krześle ,mały usiadł naprzeciwko niej ,teraz wpatrywał się w
tablet.
-Co tam oglądasz ?- zapytała
,patrząc mu przez ramię- Tylko mi nie mów ,że znowu oglądasz operacje –
podniosła głos . Alex nie zdążył ukryć urządzenia .
-Już tyle o tym rozmawialiśmy
– westchnęła zmartwiona ,patrząc prosto w jego szare oczy
-Tak wiem. Jestem za mały –
odłożył urządzenie na szafkę nocną.
- I za mądry –dodała
,głaszcząc go po policzku
-Przepraszam – dr Benson
zapukał dwukrotnie ,nieprzerwanie na jego twarzy królował szczery uśmiech.
-Proszę kawalerze – podał
chłopcu wypis – Jesteś wolny – mrugnął w jego kierunku . – Wstępnie już
przedstawiłem pani zalecenia ,ale nie sądzę by dalsze były konieczne ,w końcu
jest pani lekarzem – uśmiechnął się do Rudowłosej
-Na pewno nie ma pan jakiś
dodatkowych zaleceń?- zapytała ,nie
spuszczając wzroku z ciągle przyglądającemu się wypisowi malca.
-Mam –uśmiechnął się
tajemniczo – Najlepiej byłoby by państwo – spojrzał na dwójkę – wybrali się na
spacer na świeżym powietrzu i dużą porcję lodów – dodał
-Taaaak ! – chłopiec od razu
zgodził się z tym zaleceniem. Ruda rozbawiona pogłaskała go po głowie –Na to
mogę się zgodzić – dodała – Jeszcze raz dziękuję za wszystko – zwróciła się do
starszego mężczyzny
-Jak pani dobrze wie ,to moja
praca – powiedział ciepło ordynator ,opuszczając wolną już salę.
-Idziemy do Gibs’a –
stwierdził z ekscytacją malec
- A gdzieżby indziej
?-zapytała retorycznie ,chwytając torbę.
-Zapomniałbym – do pokoju
ponownie wszedł ordynator – To chyba twoja własność – zwrócił się ciepło do
Alex’a ,podając mu pluszowego osiołka.
-Burro ?-zdziwiła się Wiki
–Myślałam ,że zaginął w akcji –zaśmiała się
-Wcześnie dobrze ją wykonał –
stwierdził lekarz ,obdarzając chłopca
troskliwym spojrzeniem – Najprawdopodobniej tato tej młodej damy może być
spokojny o swoje zdrowie – wyjaśnił chłopcu ,Wiktoria spojrzała na nich pytająco
,lecz za nim zdążyła zapytać dr Benson’a o cokolwiek ,zniknął on równie szybko
jak się pojawił.
-Macie już wypis – tym razem
w drzwiach stanęła Ellie
-Mhm- przytaknęła Wiki
,biorąc go z ręki chłopca
-Ciocia – chłopiec mocno
przytulił szatynkę
- Widzę jesteś już w formie –
zaśmiała się ,wyswobadzając się z jego objęć – Nie rób więcej takich numerów
młody – zmierzyła go wzrokiem ,po czym przeniosła wzrok na Rudą.
-To co . Spacer ,lody i….-
wyliczyła Elizabeth
-I?- zapytali jednocześnie
-My plotki –powiedziała do
Rudej stanowczym głosem
-A ja ? –dopytywał
,obserwując kobiety
-Spać !- roześmiały się
szczerze ,z twarzy malca zniknął uśmiech
-No dobra- Ellie zwróciła się
do Alex’a – Nie będziesz się nudził – mruknęła tajemniczo.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Po
pełnym atrakcji dniu w towarzystwie cioci i mamy Alex zasnął nie zdążywszy
nawet dojść do własnego łóżka.
-To ja już was zostawiam –
szepnęła szatynka ,opuszczając mieszkanie przyjaciółki.
-Wpadnij jutro – wyszeptała
Wiki ,niosąc synka do jego pokoju. Otworzyła „jaskółcze” drzwi i delikatnie
położyła go na jego własnym łóżku ,okrywając malca błękitną kołdrą. Pocałowała
go w czoło i cicho zamknęła za sobą drzwi udając się do sypialni. Sądziła ,że
chociaż dzisiaj będzie mogła się wyspać.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Owładnął nim mocny ,głęboki
,niespokojny sen. Czuł rozrywający czaszkę ból ,przed oczami przewijały mu się
niezrozumiałe obrazy. Koszmar – jak sądził- wciągnął go w swoje sidła. Na
twarzy ,nerwowo ruszającego się przez sen malca pojawiły się zimne krople potu.
Obudził się przestraszony ,oddychając głęboko. Po chwili po jego umyśle znów
krążyły obrazy i skrawki rozmowy. –To nie sen – uświadomił sobie ,gwałtownie
wstając z posłania. Wspomnienia wróciły w jednej szokując ,a zarazem
uspokajając malca.
-To nie może być prawda –
powiedział do siebie ,po jego zaczerwienionych policzkach popłynęły łzy. Jak
każde dziecko odruchowo udał się do sypialni mamy.
-Alex – spojrzała na niego
zaspanymi oczami – Synku ,co się stało ?-zapytała przerażona ,zrywając się z
materaca
-Powiedz ,że to nieprawda
,proszę – jęknął ,wtulając się w matkę ,po jego twarzy nie spływały już łzy.
-Co jest nieprawdą ?- o tej
porze nie do końca rozumiała sens słów Alex’a
- Przypomniałem sobie
–powiedział te słowa z grobową miną ,tym razem to jej oczy się zaszkliły.
Patrzyła na niego wyczekująco. Jej plan legnął w gruzach.
-Naprawdę mnie nie chciałaś
?-zapytał ,patrząc prosto w jej oczy . Odsunął się od niej.
-Alex- spiorunowała go
wzrokiem ,mocno obejmując jedyne dziecko – Co ty mówisz –tym razem rozpłakała
się na dobre – Kocham cię najmocniej na świecie – powiedziała przez łzy
- Przecież słyszałem
–stwierdził chłodno ,pierwszy raz widziała taką nieufność w jego oczach
-Skarbie –zaczęła….-To nie
tak – wpatrywała się w jego przerażoną ,a zarazem niezwykle smutną twarz.
-A jak ?- powiedział wściekle
,jego oczy ciskały gromami….Wszystko wróciło. Złość ,gniew, rozpacz i
niedowierzanie przejęły nad nim kontrolę. Wspomnienie było świeże i wyraźne.
- Kochanie – pogłaskała ,go
po rozpalonym policzku – Nigdy nie powinieneś tego usłyszeć – stwierdziła
pewnie
- Nie chcę go znać –
powiedział pewnie ,trzymany przez niego Burro spadł na ciemny parkiet.
-Zrozum Alex – naprawdę
trudno było jej w tym momencie wytłumaczyć roztrzęsionemu chłopcu jak
faktycznie wyglądała ta sytuacja.- Andrzejowi…-zaczęła ,ale przerwał jej szybko
-Ten PAN mnie nie chciał
–stwierdził ,po czym po raz kolejny odsunął się od matki
- Al- proszę ,nie osądzaj go
tak szybko- nalegała łagodnym głosem – Pozwól mi wytłumaczyć ..-dodała urywanym
głosem
- To ,że jestem pomyłką –
osunął się na podłogę ,chowając twarz w dłoniach .Jego słowa raniły ją jak nóż
. Wiedziała ,że ta rozmowa nie będzie łatwa ,ale nigdy nie przyszłoby jej do
głowy ,że będzie musiała przeprowadzić ją w takich warunkach. Podejmując tą
decyzję ,nie wiedziała ,że tak bardzo skrzywdzi dwie najważniejsze osoby w
swoim życiu. W tym momencie zrobiłaby wszystko by cofnąć czas. Lata „jej”
spokoju nie były warte cierpienia jakie zadała najbliższym. Przytuliła go po
raz kolejny ,mały się nie sprzeciwiał.
- Chyba nie słyszałeś
wszystkiego ?-zapytała ,choć wiedziała ,że tak nie było. W innym razie chłopiec
aż w takim stopniu nie byłby wściekły zarówno na nią jak i Andrzeja. Pokręcił
przecząco głową.
- Pozwolisz ,że wszystko ci
wyjaśnię – zaczęła niepewnie – Od
początku –spojrzała na jego wilgotne oczy . – Całą prawdę – spojrzała
przed siebie. Nie odpowiedział.
- Proszę synku – spojrzała na
niego w napięciu – Przepraszam –dodała ,jeszcze raz obejmując go z całych sił
.- Za te kłamstwa – westchnęła – Za to ,że nie potrafiłam być dla ciebie lepszą
mamą-powiedziała ,przygryzając wargę
-Kocham Cię – wyszeptał malec
- I dlatego jeszcze raz cię
przepraszam – rozpłakała się jeszcze mocnej ,Alex starł jedną z jej łez- To
przeze mnie obaj tak bardzo cierpicie –westchnęła – Przez to ,że byłam
skończoną egoistką – dodała ,opierając się o ścianę, usiadła na bukowej
podłodze tuż obok niego.
-To chyba nie tylko twoja
wina –mruknął ,opierając głowę na jej ramieniu. Siedzieli w całkowitej ciszy
,wsłuchując się w uderzające w okno krople deszczu oraz swoje głośno i szybko
bijące serca.
- To dość długa i niełatwa
historia –westchnęła po chwili – Nie wiem od czego mam zacząć- dodała ,zerkając
na malca
-Najlepiej od samego początku
–powiedział przeraźliwie smutnym głosem
-Dobrze – odpowiedziała
niepewnie -Kilka lat temu ambitna ,rudowłosa pani chirurg ,której marzeniem
było zawojować wielki świat medycyny………………………………………….-zaczęła w sposób ,w który
zawsze opowiadała mu bajki na dobranoc.
-Czy to może jeszcze dobrze
się skończyć ?-wyrwał ją z opowieści ,pytając chłodnym ,niby obojętnym tonem
-To już zależy tylko od
ciebie – powiedziała szczerze i poważnie ,kontynuując swoją opowieść….
czwartek, 25 grudnia 2014
ReWności... cz.I
RzeWność
Jakiś czas temu, a mianowicie trzy odcinki przed ślubem "kochanego" RzeWi napisałam pierwszą część opowiadania o nich (oczywiście RzeWi w domyśle)jednak po "zobaczeniu" tego odcinka pt. Operacja "ślub" lekko się załamałam, tym bardziej ,że to Falko odprowadzał Wiki do ołtarza... Teraz postanowił wrócić do tego opowiadania. Może chcecie poczytać...
Śniła o wielkim, nowoczesnym domie ,z którego widok
rozciągał się nad pobliskie jezioro. Ona ,w pięknej, zwiewnej białej sukni wolnym krokiem schodziła po
marmurowych schodach. Wołała ,lecz nikt nie odpowiadał na jej wezwanie ,wyszła
na taras . Tam również nikogo nie zastała.
Rozejrzała się po kamiennym patio . Długie na kilka metrów ,suto
zastawione jedzeniem stoły i grającą w tle muzyka zwiastowały rychłe pojawienie
się gości. –Gości ?- zastanawiała się ,rozglądając się uważnie. Dopiero teraz
zauważyła ,że ma na sobie suknię ślubną ,a stojący na jednym ze stołów stożek
,zapewne jest tortem weselnym. Chciała podejść bliżej ciasta ,by dostrzec
znajdujące się na nim inicjały. Jednak zdążył dostrzec tylko literę „W” i
„&” napisane malinowym lukrem ,gdy
ktoś mocno złapał ją za ramię.
-Gotowa?- zapytał niskim głosem ,nie kto inny jak sam
Profesor Falkowicz
-Na co ?-dopytywała z przerażeniem .Parsknął śmiechem
,ukazując swoje białe zęby. Prowadził ją w kierunku drewnianego molo.
-Na ślub – szepnął jej do ucha konspiracyjnym tonem
-Nasz ?!- niemal krzyknęła ,lecz on spojrzał na nią z
politowaniem
-Nie tym razem kotku – mruknął ,oddając jej rękę stojącemu przy
różowych krzesłach Adamowi. Nawet nie zauważyła ,gdy Krajewski chwycił jej
ramie ,ponieważ jej wzrok przykuły rubinowe ,wszędobylskie satyny.
-Co to ?!- warknęła patrząc na wściekle różowy materiał
okalający przeznaczone dla gości krzesła. Pudrowa kokardy i balony koloru fuksji jeszcze bardziej
przyprawiały ją o mdłości.
-Ozdoby – odpowiedział ,dalej prowadząc ją w kierunku molo
-Jeszcze mi powiedz ,że to ja je wybierałam ?-zapytała
retorycznie
-Po części – uśmiechnął się do niej – Twoja najlepsza
przyjaciółka pomagała Ci w wyborze - dodał
- Agata ?-zapytała z niedowierzaniem . –Sądziłam ,że ma
lepszy gust – myślała
-Nie – odpowiedział radośnie – Oczywiście ,że Kinga-
stwierdził
-KINGA !- niemal nie przewróciła się z wrażenia ,przytaknął
w chwili ,gdy obok nich z podziemi wyłoniła się amarantowa beza.
-Kochana – cmoknęła ją w policzek ,pozostawiając na nim
równie mocno różową smugę – Cieszysz się prawda – szczebiotała dalej – Nie
dziwię Ci się –dodała z ekscytacją – To taki wspaniały mężczyzna –bełkotała ,rozwodząc
się nad cudownością jej wybranka. Z każdym kolejnym słowem Blondynki źrenice
Wiktorii niebezpiecznie się rozszerzały. – Ja i Kinga przyjaciółkami !!! – jej
umysł nie mógł tego zaakceptować.
-Kto ?-zniecierpliwiona Wiktoria spojrzała na nich
,oczekując odpowiedzi.
- Twój przyszły mąż – powiedział Przemek ,przewracając
oczami. Wiktoria szybko złapała go za rękę i odeszła od pozostałych gości.
-Zapała ,powiedz o co
im wszystkim chodzi! – wściekała się , odciągnęła go od prowadzącej , w tak
bardzo niechcianym przez nią kierunku , ścieżki.
- No o co może chodzić ? –uśmiechnął się – Wychodzisz za mąż
–pogłaskał ją po głowie
- Zdążyłam się domyślić – warknęła ,po czym z
niedowierzaniem zlustrowała go wzrokiem.
- Co to ma być ! –wrzasnęła ,szarpiąc go za liliową
marynarkę
- Mówiłem Oli ,że to fioletowy ! –powiedział do siebie ,po
czym próbował uniknąć jej wzroku – Ale ona swoje – szeptał załamany
- O co Wam wszystkim chodzi z tym różowym ?- pytała
,przyglądając się malinowym lakierkom
przyjaciela.
-Przepraszam – po policzku Przemka zaczęły spływać łzy –
Myślisz ,przepuści mi ?- pytał z nadzieją w głosie – Jeśli ty…..-zaczął
-KTO ?- była na skraju załamania ,jej pytania, jak bumerang
,wracały do niej bez odpowiedzi
-Jak to –spojrzał na nią z niedowierzaniem – Kinga – szepnął
i automatycznie wzdrygnął się słysząc jej imię
-Kinga – powtórzyła jak echo i obdarzyła go wzrokiem
mówiącym „ Co Ci strzeliło do głowy
pacanie?” ,przestraszony Zapała podejrzliwie rozejrzał się wokół
- Może nas usłyszeć – dodał – Wiesz przecież ,co stało się z
Borysem- nerwowo złapała za swój wiśniowy krawat .- Mam dziecko na utrzymaniu – kontynuował
,spojrzała na niego pytająco
-No dobra –westchnął – Ola ma –przyznał
- A co to ma …do –zaczęła zbulwersowana ,kiedy zza
wyrośniętego bukszpana wyskoczył ubrany w garnitur koloru biskupiego Piotr .
- Może ty będziesz tak łaskawy i powiesz mi co jest grane
?-zapytała ,podchodząc bliżej Gawryły
-Spóźnisz się – szarpnął ją za ramię niczym komandos ,teraz
to Piotr prowadził ją w stronę jeziora
- Wszyscy już się niecierpliwią – dodał – Pan Młody czeka –
pocałował ją w policzek i oddał ją w ręce stojącego, przy początku drewnianego
pomostu , Wojtkowi
- A ty co tu robisz ?-zdenerwowała się ,zalewała ją krew na
sam widok pierwszej miłości
-Jak mogło mnie tu zabraknąć – powiedział ,wręczając jej do
ręki eozynową obrożę z wygrawerowaną literką „T”
-T?- zapytała ,kiedy ręką Wojtka wysunęła się spod jej
ramienia –Wojtek ?-odwróciła się ,poszukując go wzrokiem ,lecz były kochanek zajął już swoje miejscy w
różowym rzędzie krzeseł. Przyjrzała się
zgromadzonym gościom ,zastanawiając się ,co ich wszystkich łączy .
Piotr,Przemek,Wojtek ,Adam i Andrzej
wszyscy byli dla niej kiedyś ważni.- Kiedyś -westchnęła . Jeszcze raz spojrzała w ich stronę ,wszyscy
ubrani byli w garnitury w różnych odcieniach różu ,jedynie Andrzej miał na
sobie typowy dla niego czarny garnitur. Jeszcze raz przyjrzała mu się
dokładniej. Czarny krawat ,czarna koszula …-Jest w żałobie ?- myślała
gorączkowo . – Ale o co chodzi z tą Kingą ?-jej wzrok i myśli skupiły się na
machającej do niej Różowej Landrynie ,skrzywiła się i odwróciła w stronę
ołtarza . Niepewnie podeszła na sam kraniec ,lekko rozsypującego się już molo.
-Zebraliśmy się tutaj – usłyszała głos Trettera
-Pan Dyrektor –zdziwiła się ,nie mogąc opanować śmiechu.
Stefan Tretter miał na sobie togę w kolorze bordo .
- Pani Doktor ,trochę powagi – skarcił ją po ojcowsku znad
okularów z lekko pociemnianymi
szkłami
- Nie wiedziałam ,że Pan Dyrektor udziela ślubów –
wyszczerzyła się w jego stronę ,wciąż w miejscu przeznaczonym dla Pana
Młodego nikt się nie zjawiał
-Szpital musi szukać alternatywnych źródeł pieniędzy –
powiedział pewnie ,po czym kontynuował ceremonię . Zdenerwowana Wiktoria wciąż
szukała wzrokiem swojego wybranka. Niestety nigdzie nie było śladu jej
przyszłego męża – Kto to jest ?-pytała się w myślach ,kiedy zza krzaków
wyskoczył biszkoptowy labrador ,który głośnym szczeknięciem potwierdził
zawarcie małżeństwa ,wśród gości rozległ się drwiący śmiech , Wiktoria z niedowierzaniem
spojrzała na zwierzaka ,który pozbawił ją równowagi . Poczuła smród wydostający
się z jego paszczy i mokrą ślinę na swoim policzku. Zaczęła głośno krzyczeć
,lecz goście śmiali się nadal. – Mogłaś wybrać nas –powtarzali w kółku. Kinga
śmiała się słodko : - Prawda ,że jest uroczy –chichotała ,a jej chichot powoli przeradzał się w
diaboliczny śmiech. Różowa Beza stała się różową ropuchą ,która pojedynczo
zaczęła pożerać gości.
Obudziła się z głośnym krzykiem ,czuła na sobie mokry pot.
Czyjaś ręka skutecznie utrudniała jej wstanie z łóżka. Śpiący Tomasz chrapał
głośno. Zsunęła z tali jego rękę i usiadła na skraju materaca. Odkąd zaczęły
się przygotowania do ich ślubu codziennie miewała takie koszmary. Czuła ,że jej
podświadomość w taki właśnie sposób próbuje odwieść ją od tego pomysłu.
Przyjrzała się twarzy narzeczonego ,chrząknął głośni przez sen i obudził się
nagle . Już miał przymknąć oczy ,ale zauważył niepokojącą pustkę po prawej
stronie łóżka.
-Nie śpisz – ziewnął i przysunął się bliżej niej
-Jakoś nie mogę – skłamała ,odwracając od niego wzrok
- Wiki ,co się dzieje ?-zapytał szczerze
- Nic – uśmiechnęła się sztucznie
-To dobrze –odpowiedział ,składając mokry pocałunek na jej
szyi . Wzdrygnęła się lekko ,przypomniała jej się scena ze snu.
- Wszystko w porządku ?-dopytywał zdezorientowany – Wiktoria
?! – ona już go nie słuchała ,poderwała się z łóżka i szybko zniknęła za
drzwiami.- Consalida weź się w garść – próbowała przywołać się do porządku-
To był tylko sen ,wyjątkowo głupi sen –powtarzała ,przemywając
twarz zimną wodą-Masz być szczęśliwa ,nie rób głupstw – dalej podpowiadał jej
zdrowy rozsądek – Bo przecież jestem szczęśliwa ?-pytała siebie ,lecz odbicie w
jej lustrze mówiło coś zupełnie innego.
wtorek, 23 grudnia 2014
Powrót...
XXXI
Przepraszam Was bardzo, że dopiero teraz pojawił się next, ale niestety ponownie zachorowałam i nie miałam możliwości pisania.Poza tym nie mogłam odnaleźć napisanego wcześniej rozdziału i musiałam zacząć pisać go od początku.Jest dość inny, niż pierwowzór, gdyż na pamiętałam, co dokładnie znajdowało się w tamtym.Czuję, że Was zawiodłam, ale nie mogłam już dłużej "nie dodawać"
Wesołych świąt ! ( w ciągu przerwy świątecznej powinno się coś jeszcze ukazać)
Nigdy nie spodziewała się, że
widok tego miejsca wywoła u niej niespodziewany przypływ żalu. Jeszcze mniej prawdopodobne wydawało jej się
to ,że po raz kolejny się tu znajdzie ,a osobą ,która ją tutaj zabierze będzie właśnie Andrzej.
Było to dość mała, ale niezwykle urokliwa
restauracja mieszcząca się w zacisznej części dzielnicy Notting Hill, która słynęła
z kameralnych ,ale słynących z dobrej kuchni restauracji i klimatycznych
kawiarni. Kiedy spojrzała na dobrze znany sobie szyld „ Food and much more…magic” poczuła bolesne
ukłucie w okolicach serca. –Tutaj wszystko się zaczęło – uśmiechnęła się lekko
do swoich wspomnień. Dobrze pamiętała swoją pierwszą randkę z przyszłym mężem…-
Chociaż – myślała-To był kompletny niewypał –po raz kolejny uśmiechnęła się do
siebie ,przestępując próg lokalu. Pamiętała jak ten zwyczajny spacer z małym przez letnią burzę zakończył
się dokładnie przy mijanym przez nich stoliku. Wtedy czysto przyjacielska
relacja z Anthony’m zmieniła diametralnie swój charakter. Od tamtego momentu
dla „ich” ,jak zwykła mawiać, trójki niedzielne wizyty w tym lokalu były prawdziwym
rytuałem.
Przystanęła gwałtownie
,kiedy natrafiła na szczery uśmiech
kelnera Josh’a. Nie wiedziała dlaczego, ale ten gest przeważył szalę .Musiała
stąd wyjść ,jak najszybciej. Nie patrząc na zdezorientowaną minę Andrzeja,
pospiesznie opuściła restaurację. Z tym miejscem wiązało się tyle wspomnień.
Zbyt wiele by tak po prostu można by odsunąć je na bok.
-Wiktoria – usłyszała
podniesiony ,zmartwiony głos Falkowicza, który
podążał krok za nią ,złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę-Co się
stało?
-Przepraszam-mruknęła,
odwracając od niego wzrok
-Mieliśmy…-zaczął pewnie
,przyglądając jej się uważnie. Była blada , jej policzki przybrały barwę
purpury ,a oczy błyszczały
nienaturalnie.
-Wiem- odparła- Mieliśmy porozmawiać..-zaczęła
niechętnie
-W pierwszej kolejności zjeść
porządny obiad-poniósł prawy kącik ust
-Nie chcę tam wracać-
stwierdziła pewnie ,poczym po raz kolejny odwróciła się w kierunku chodnika.
Zmarszczył delikatnie brwi ,ale nie chciał pytać ,dlaczego to miejsce wywołało u niej taki przypływ emocji. Ruszył
za nią.
-Możemy zjeść gdzieś indziej –stwierdził ,rozglądając się po pełnej
kawiarenek ulicy
-Nie –powiedziała po chwili
niepokojącej ciszy, spojrzał na nią przenikliwie, wciąż myślami znajdowała się
w innym świecie – Możemy się przejść – zaproponowała cicho, uprzedzając jego
pytanie
-Nie mam na to szczególnej
ochoty, ale lepiej nie zostawiać cię na dłużej bez opieki lekarskiej-
stwierdził prowokująco
-Co masz na myśli? –
przystanęła i obrzuciła go oburzonym spojrzeniem
-Wiki- chwycił jej uniesione
ku górze ręce – Nie jesz, prawie w ogóle nie śpisz ,nie opuszczasz szpitala
…-zaczął wymieniać spokojnie – Wiesz jak to się może skończyć – dodał ,patrząc
prosto w jej oczy
-Teraz nie mogę …-zaczęła ,ale
nie dokończyła swojej wypowiedzi ,gdyż zdała sobie sprawę z jej absurdalności
,spuściła wzrok
-Nie możesz pozwolić sobie na
chorobę – dokończył za nią
- Nie wygram?- westchnęła z
nadzieją
-Ze mną – uśmiechnął się
lekko –Nigdy –dokończył pewnie
-I właśnie tego się obawiam
–wyszeptała ,spuszczając wzrok. Profesor zmarszczył czoło.
-Mnie?- zapytał zdziwiony.
Przystanął na moment. Wiedział, że lata temu bezpowrotnie już stracił jej
zaufanie, ale nie sądził ,że kiedykolwiek będzie uważała go za wroga. Przecież
na nikim nigdy nie zależało mu równie mocno jak na Wiktorii i ich synku. Sądził ,że
ostatnio udowodnił jej ,że może na nim polegać.
-Między innymi –odparła
zamyślona. Jej myśli krążyły wokół rodziny Ravenswood’ów.
-Wiktorio…-zaczął
zdenerwowany i zaniepokojony jej słowami
-Ja tylko głośno myślę-
przyznała ,nerwowo poprawiając włosy. Światło z pobliskich latarni oświetlało
chodnik. Było już dość późno ,dzielnica dopiero teraz zaczynała budzić się do
życia. Z mijanych przez nich lokali unosiły się ciche szepty melodii. Od kilku dobrych minut między nimi zapanowała
nieprzyjemna ,ciężka cisza. Pierwszy
przerwała ją Andrzej.
-Chyba nie sądzisz ,że chcę
Ci go odebrać?- mruknął ,wpatrując się w niewidzialny punkt przed nimi
-To nie tak – pokręciła
przecząco głową – Andrzej ja po prostu
nie wiem ,co powinnam…- westchnęła głośno ,nie dokańczając swojej wypowiedzi
-Może powinnaś dać
tej sprawie przybrać własny obrót – zaproponował ,wciąż nie spuszczając
z niej wzroku
- Może masz rację ,ale to nie
jest łatwa sytuacja – stwierdziła ze smutkiem ,dla ich obojga to była
oczywistość – Jest jeszcze bardziej skomplikowana ,niż myślisz – dodała prawie
niesłyszalnym tonem
- Żadna sytuacja nie jest
prosta, ale każda ma jakieś wyjście- stwierdził Falkowicz ,głaszcząc się po jednodniowym zaroście
-Jakieś?-zaczęła zrezygnowana
,właśnie skręcili w alejkę prowadzącą do parku
-Jakieś nie znaczy dobre ,a
dobre nie znaczy łatwe-powiedział swoim niskim głosem
-Cóż za filozoficzne
podejście –zauważyła z ironią ,mimowolnie się uśmiechnęła
-Raczej życiowe –przyznał
,podnosząc lewą brew - Wiki – zatrzymał
się ,spojrzał prosto w jej oczy – Myślisz ,że on kiedyś mnie zaakceptuje?-
zapytał niespodziewanie ,jego głos był pełen niepewności ,tak bardzo mu obcej. Sam
nawet nie wiedział ,dlaczego ją o to zapytał. Odkąd tylko dowiedział się o Alex’ie nie mógł odgonić od siebie tej
myśli .Teraz kiedy wszystko wskazywało
na szybki powrót chłopca do zdrowia zaczął zastanawiać się czy i w jaki sposób
uda im się zbudować relacje z synem. Nie sądził ,że w tak krótkim okresie czasu
można tak bardzo się do kogoś przywiązać ,pokochać. W chwili obecnej nie wyobrażał
sobie powrotu do swojego życia sprzed
ostatniego tygodnia. Miał o kogo się starać .
Rudowłosa poczuła na nowo
nękające ją wyrzuty sumienia. Obserwując zaangażowanie Andrzeja jeszcze
dotkliwiej odczuwała skutki swoich
decyzji.
-Nie wiem –słowa same
wydostały się jej z ust – Łatwo nie będzie ,zważywszy na to ,jak bardzo jesteście do siebie podobni –stwierdziła
zmartwiona. Nieoczekiwanie ,nawet ,a może szczególnie dla siebie, przejechała dłonią po jego policzku.
- To znaczy?- dopytywał
,również zaskoczony jej gestem
-Obaj jesteście uparci, zawzięci,
zawsze stawiacie na swoim…- zaczęła wymieniać ,uśmiechnął się szczerze
-Nawet nie wiesz jak bardzo
żałuję ,tego co się wtedy stało- stwierdził prawdziwie skruszonym głosem, uśmiech
momentalnie spełznął z jego twarzy -Tego, że was straciłem .Wiedziała ile
Andrzeja kosztowało przyznanie się do błędu, a co dopiero takie wyznanie.
Ostatnio wyraźnie dostrzegła ,że zmienił się przez te lata. Stał się Andrzejem
,tym prawdziwym Andrzejem ,którego
pokochała ,a którego tak niewiele osób miało okazję poznać.
-Oboje popełniliśmy błędy
,nie ma sensu roztrząsać przeszłości –powiedziała stanowczo . Nie przypuszczała
,że kiedykolwiek będzie w stanie mu wybaczyć, ale równie mocno zastanawiała się
czy to oni jej wybaczą zatajenie prawdy -
Teraz musimy skupić się na tym by Alex wrócił do zdrowia – powiedziała
dobitnie. Falkowicz spojrzał na jej zdeterminowaną twarz .Właśnie tak ją
zapamiętał.
-A propos – przeczesał dłonią
przyprószone siwizną włosy – Rozmawiałem już z jego lekarzem prowadzącym ,dr
Brensonem – specjalnie przekręcił jego nazwisko
-Chyba Bensonem – poprawiła
go ,kręcąc lekko głową
-Co to za różnica –stwierdził
lekceważąco – Zgodził się na jego
transport do kliniki w Bath. Wszystko już zorganizowałem, za dwa dni…- nie
dokończył, gdyż Ruda przerwała mu pełnym wyrzutu głosem
-Co proszę ?! – obdarzyła go
wściekłym spojrzeniem. Zawsze zastanawiała się w jaki sposób w tak krótkim czasie Andrzej wywołuje u niej
skrajne emocje .-To się nie zmieniło-pomyślała z goryczą. Nie cierpiała ,gdy
ktoś stawiał ją przed faktem dokonanym, szczególnie w tak szalenie ważnej
sprawie jak leczenie jej dziecka.
-To najlepsza klinika
zajmująca się tego typu przypadkami w całej Wielkiej Brytanii- powiedział
spokojnie- Będzie tam miał najlepszą opiekę – popatrzył na nią z nadzieją
,przygryzła lekko wargę
-Dlaczego nie zapytałeś mnie o zadanie ?–zapytała, nie spuszczając z
niego wzroku
-Nie wiedziałem czy to
dojdzie w ogóle do skutku, nie jest łatwo zdobyć tam miejsce-powiedział
szczerze…
-Zdaję sobie z tego sprawę
–westchnęła ,wyraźnie tym zmartwiona – Niestety będziesz musiał odwołać całe to
przedsięwzięcie –stwierdziła , odwracając wzrok
w kierunku krzyczącego głośno bezdomnego przemierzającego park.
-Dlaczego?- powiedział
zaskoczony ,również spojrzał w kierunku brudnego mężczyzny niosącego w ręku
czarny, wypchany „skarbami” worek na śmieci.
- Muszę skonsultować to z
Johnem –odpowiedziała niechętnie. Ta zależność od Ravenswood’ów była niezwykle
uciążliwa. Zdawała sobie sprawę z tego
,że gdy tyko dowiedzą się ,że to Falkowicz zaproponował takie rozwiązanie
odmówią bezzwłocznie. Dobro malca było dla nich mniej ważne ,niż duma. Ostatnio
szczerze to okazywali.
-Nie wiem ,co rodzina twojego
męża ma do decyzji związanej z leczeniem małego –wysyczał podniesionym głosem ,przyglądając
jej się przenikliwie . Miał dość tych
ciągłych wymówek Wiktorii typu – Bo Ravenswood’owie-. Zależność
Rudowłosej od tej rodziny była mocno zastanawiająca. Nie spodziewał się
,że mają on aż taki wpływ na życie Wiktorii, a co za tym idzie także i jego.
Tuż po wypadku chłopca jasno zaznaczyli ,że będą starać się ograniczyć jego
kontakty z Alex’em ,a wręcz do nich nie
dopuszczą. Na samą myśl o tym ,krew w jego żyłach zaczęła podnosić swoją
temperaturę.
-Anthony zobowiązał ich po
swojej śmierci do opieki nad Alex’em. W pewien sposób stali się jego opiekunami
,w świetle prawa mają obowiązek czuwać nad jego wychowaniem i wspierać go, ale
oni dość opacznie rozumieją te słowa – na jej twarzy pojawił się grymas
-Ale to ty jesteś jego matką
,ty decydujesz – stwierdził z lekko wyczuwalnym smutkiem . Wiktoria odwróciła
głowę w kierunku alei dębów . Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad słowami
Andrzeja ,tak odpłynęła w wir rozmyślań ,że zapomniała o jego obecności- Jest
dość zimno, może Cię odwiozę –zaproponował ,gdy zauważył ,że lekko zadrżała.
Dopiero po tych słowach przypomniała sobie ,że on wciąż stoi tuż obok niej. Trudno jej było na nowo przyzwyczaić się do
obecności Falkowicza w swoim życiu. Zdawało jej się ,że on jest tylko kolejnym wymysłem jej wyobraźni.
-Odwieziesz ?- uśmiechnęła
się ironicznie – Czym?
-Taksówką – uniósł
filozoficznie brwi ku górze
- Jesteśmy już blisko –
przyjrzała się mijanej przecznicy – Mieszkam tuż za rogiem –sama zdziwiła się
,że dotarli aż tutaj
-Rzeczywiście-dostrzegł
nowoczesny budynek na rogu następującej po skrzyżowaniu ulicy ,był już tam
kilkukrotnie ,ale wciąż czuł rozgoryczenie
mijając próg tego mieszkania
Kilka minut później znaleźli
się pod przeszklonymi drzwiami budynku.
-W takim razie…-zaczęła lekko
zakłopotana Ruda ,założyła kosmyk włosów za ucho
-Dziękuję Ci za –próbował
odnaleźć odpowiednie słowo – spacer – dokończył z lekkim uśmiechem
-Ja Tobie też –odparła ,nie
pamiętała kiedy ostatnio tak szczerze ze sobą rozmawiali, tak jak kiedyś .
- Śpij dobrze –uśmiechnął się
do niej w ten charakterystyczny sposób i cofnął się w stronę ruchliwej ulicy
-Andrzej-dotknęła jego dłoni,
gdy się odwrócił cofnęła ją jak oparzona. Wysłał jej pytające spojrzenie.
- Na długo tu zostaniesz?- zapytała niepewnie
-A już chcesz się mnie pozbyć
?-westchnął teatralnie ,w jego oczach pojawił się dobrze jej znany błysk
-Po prostu wolę wiedzieć –
zaczęła bawić się frędzelkami beżowego szalika
- Zostanę tyle ile będzie
trzeba – stwierdził szorstko ,odwracając wzrok w kierunku przyglądającego się
im portiera
-A Twoja klinika ?-zapytała
,patrząc w prosto w jego szare oczy
-Adam wszystkim się zajmie
–odpowiedział pospiesznie ,nie był do końca przekonany ,co do swoich słów
-Adam ?-zapytała zaskoczona
–Nasz Adam ?- chciała się upewnić
-Tak –zaśmiał się ,obserwując
jej reakcję – Nie wierzysz w mojego brata ?-zapytał ironicznie
-Skądże znowu –ona również
się roześmiała ,przyglądał się jej onieśmielony . –Wciąż jest taka piękna
–przemknęło mu przez myśl .- Czyli wasze relacje są dobre ?-zapytała na poważne
.Krajewski nie opowiadał jej zbyt wiele o swoich kontaktach z bratem ,lecz jak
słusznie sądziła robił to ze względu na
nią.
-Nigdy nie były lepsze –
przyznał pewnie. Przez ostatnie lata wiele między nim i Adamem się zmieniło
,szczególnie po jego rozwodzie z Kingą.
-Dopiąłeś swego – zaczęła –
Wyprowadziłeś Adama na ludzi – kontynuowała…
-Nie musiałem ,sam dał sobie
radę – zaprzeczył pewnym siebie głosem –Po twoim wyjeździe bardzo się zmienił –
dodał ,jego twarz ponownie spowiła maska obojętności
-Wiem –odparła ,obserwując
Falkowicza- Ktoś mi to już powiedział- dodała cicho. W tym momencie poczuła
mocny przypływ chłodu wywołany silnym wiatrem.
- Może wejdziesz?-
zaproponowała niepewnie ,lekko się zarumieniła
- Nie jesteś zmęczona
?-zapytał z troską
-Nie – skłamała . – Po prostu
chcę żebyś został –pomyślał z tęsknotą, lecz nie wypowiedziała tych słów na
głos.- Myślałam ,że dobrze by było byśmy coś ustalili –zagadnęła i była
szczerze zadowolona z tego ,że zaproponowała tą rozmowę. Teraz mogliby
spokojnie porozmawiać ,bez zbędnym osób trzecich i prawników. Wiedziała ,że
jeśli w najbliższym czasie nie ustali spraw dotyczących Alex’a z Andrzejem
,Ravenswood’owie zrobią to za nią w zupełni innych okolicznościach. Przykrych
dla nich obojga i krzywdzących dla małego.
-Masz rację – stwierdził –
Sytuacja jest już wystarczająco …-westchnął z rezygnacją-trudna…
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Weszli do przestronnego i
dobrze oświetlonego salonu Rudowłosej. Ciemny parkiet i nowoczesne meble
tworzyły niepowtarzalny klimat, panujący w tym pomieszczeniu. Mimo ,że uważał
to wnętrze za jak najbardziej gustownie urządzone, nie mógł oprzeć się wrażeniu
,że jest zimne i puste. Wiktoria najwyraźniej miała taką samą opinię dotyczącą
tego miejsca, gdyż gdy włączyła światło zauważył przygnębiający smutek w jej
oczach. Miał rację ,bez Alex’a biegającego radośnie po mieszkaniu i bez śmiechu
Anthony’ego to miejsce wydawało jej się nijakie ,czuła się tutaj samotna i
zagubiona. Obiecała sobie w duchu ,że gdy tylko mały wyjdzie ze szpitala przeniosą
się do mniejszego ,bardziej przytulnego mieszkania.
-Rozgość się – zaproponowała
,wracając do rzeczywistości . Wyszła z
pomieszczenia ,po chwili wróciła z
porcelanowym dzbankiem i dwoma filiżankami.
-Herbata?- zapytał z
niedowierzaniem
-Tak – odparła ,siadając
naprzeciwko niego
-Na angielską
modłę-uśmiechnął się pod nosem ,nalewając zarówno sobie jak i jej brązowego
płynu do naczynia
-Lata emigracji robią swoje –
stwierdziła ,szukając wzrokiem cukru na szklanym stoliku – Poza tym ludzie się
zmieniają -ich spojrzenia się spotkały
-Nie wierzę –uśmiechnął się
czarująco -Ty i twoje hektolitry kawy jesteście w separacji ?-zapytał
ironicznie
-Tylko poza pracą –szepnęła z
tajemniczym uśmieszkiem . Oboje przez
moment przyglądali się parującej cieczy w filiżankach.
-To co, kawa ?-uniosła wzrok
ku górze ,przymykając zmęczone powieki
-Kawa-odpowiedział z
aprobatą, odprowadził ją wzrokiem ponownie w kierunku kuchni.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Marek od kilku minut uważnie
obserwował nerwowo krążącą po salonie Agatę. Nie pamiętał ,kiedy ostatnio
widział taką złość w błękitnych oczach żony.
-Co on sobie wyobraża –
szeptała ,po raz kolejny wybierając numer przyjaciela
-Agata –prosił – uspokój się
,Adam na pewno za chwilę oddzwoni – nalegał łagodnie
-Za chwilę – zirytowała się –
Marek –spojrzała na męża – Ja odchodzę od zmysłów ! –niemal wykrzyknęła
,tłumiąc szloch. Rogalski podszedł do niej
i mocno objął ją ramieniem.
-Wszystko będzie dobrze
,zobaczysz –stwierdził z przekonaniem
-A jeśli nie?- zapytała
poważnie ,ocierając łzy spływające po jej zaczerwienionych ze złości policzkach. Nie potrafił odpowiedzieć na jej
pytanie .
-Ja tego dłużej nie zniosę –
stwierdziła blondynka ,pospiesznie kierując się w stronę drzwi. Zarzuciła na
ramiona płaszcz i chwyciła znajdujące się na drewnianej półce kluczyki do ich srebrnego mercedesa.
-Zaczekaj- krzyknął w jej stronę ,ruszył w kierunku
drzwi wyjściowych- Może lepiej będzie jeśli ja będę prowadził-zaproponował
ciepło ,zerkając na kluczyki znajdujące się w jej drżącej dłoni
-Chyba masz rację- odparła
,uśmiechając się do niego smutno
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Krajewski nie pamiętał ,kiedy
ostatnio czuł się taki przytłoczony i czy w ogóle kiedykolwiek odczuwał takie
znużenie. Co prawda nie można było odmówić Adamowi ciężkiej pracy, szczególnie
od momentu ,gdy kilka miesięcy temu zaczął piastować stanowisko ordynatora. Przez niemal pół roku
całe serce poświęcał swojemu oddziałowi. Nowa funkcja niewątpliwie dała mu wiele ,oczywiście nie tylko korzyści. Odkąd
został ordynatorem obraz jego prawdziwych przyjaciół niebezpiecznie się
wyostrzył. Przemek ,którego uważał za przyjaciela pokazał mu swój prawdziwy
charakter. Na początku zarzucił mu karierowiczostwo ,potem całe tygodnie był
niezwykle naburmuszony i nieprzyjemnie komentował każdą jego decyzję. Borys –
Dobry kumpel – jak myślał, również negatywnie go zaskoczył. Czuł się jakby
„przyjaciele” mieli do niego pretensje za to ,że awansował. Już nie potrafili
normalnie ze sobą rozmawiać ,bez zbędnych złośliwości. Dodatkowo za każdym razem podważali jego decyzje i
ciągle miażdżyli z błotem jego autorytet. Zdawał sobie sprawę ,że on i
autorytet w jakiejkolwiek dziedzinie z punktu widzenia personelu
leśno-górskiego szpitala to sprzeczność ,ale –Szef to szef- sądził ,zgadzając
się objąć tą posadę. Przeliczył się jednak ,a dzisiejszy dzień szczególnie dał mu tego dowód.
-Borys!- krzyknął w kierunku
zarośniętego bruneta trzaskającego drzwiami od myjni – Co to miało znaczyć –
warknął . Pospiesznie umył ręce i rzucił maskę chirurgiczną do mijanego kosza.-
Co za …-urwał ,próbując znaleźć odpowiedni synonim opisujący zachowanie już
byłego kolegi ,niestety bezskutecznie. Dzisiaj szala się przelała ,a Krajewski
dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Opuścił pomieszczenie ,szukając wzrokiem
gromiącego właśnie korytarz Jakubka.
-Możesz mi to wytłumaczyć ?!–
zaczął podniesionym głosem , chirurg jednak nie kwapił się odpowiedzieć na jego pytanie. Adam szarpnął go za ramię.
-Albo dokładnie wyjaśnisz mi
,co strzeliło ci do głowy albo – w tym
momencie zmrużył zmęczone oczy …
-Albo co ?- warknął brodacz –
Zwolnisz mnie ? – dodał kpiąco ,zaciskając wargi w wąską linię
-Nie będę miał wyboru
–przyznał szczerze – Po tym co
odwaliłeś…- dodał – Ale to od ciebie zależy jak będzie wyglądało twoje odejście
z pracy- chciał dać mu szansę – Chyba ,że skończy się na Izbie Lekarskiej – w
tej chwili zobaczył przerażenie w oczach Borysa
-Nie…to niemożliwe – bełkotał
Jakubek
-To poważny błąd w sztuce
lekarskiej – nie ukrywał szczerości – Borys do cholery ,dlaczego nie przeprowadziłeś takiego podstawowego
badania – wyrzucił mu prosto w twarz ,pocierając ręką skronie
-Nie sądziłem,że…-zaczął się
tłumaczyć ,nie spodziewał się ,że przez ten jeden błąd całe jego życie zawodowe
może legnąć w gruzach
-Nawet studenciak wie, że w
takim przypadku należy wykonać EKG ,a co dopiero doświadczony lekarz jak ty –
żyłka na jego czole zaczęła pulsować . Zdawał sobie sprawę z konsekwencji
postępowania kolegi. Nie tylko uszczerbku na zdrowiu pacjenta ,ale także
odszkodowania ,które może zażądać od szpitala ,a w tym momencie placówka szczególnie nie mogła sobie na to
pozwolić.
- Wszystko działo się tak
szybko ,nie pomyślałem nawet…-urwał – Poza tym nie powiedział ,że jest
przewlekle chory na serce- szukał usprawiedliwienia
- Bo był nieprzytomny –
oświecił go Krajewski – Od czego masz kartę ! –podniósł głos – Borys on się u
nas leczył ,stracił przytomność w naszym szpitalu ,miałeś dostęp do podstawowych informacji – jego gniew osiągnął
szczytową granicę – On mógł umrzeć – dodał ,patrząc z żałością na i tak już
mocno przygnębionego i załamanego chirurga- Chodź do mojego gabinetu
–zaproponował ,gdyż dopiero teraz zorientował się ,że oczy wszystkich
pielęgniarek znajdujących się w pobliżu bloku operacyjnego są skupione właśnie
na nich. Czuł ,że zaniedbanie Jakubka jest również po części jego winą ,gdyż
nie potrafił być wobec współpracowników wystarczająco wymagający. Pozwalał im
na zbyt wiele i nie umiał wyciągać wobec nich odpowiednich konsekwencji .
Postanowił ,że od dziś musi się to zmienić.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zmęczony całodniową izbą
Zapała właśnie rozsiadł się na beżowej
kanapie, opierając głowę na butelkowo-zielonej poduszce.
-Nie za wygodnie ci –rzucił
do niego ,stojący przy ekspresie Rafał ,na jego ustach wciąż nieustannie
panował głupkowaty uśmieszek
-Daj spokój ,stary – wyjęczał
Przemek ,zamykając ponownie oczy
-Izba- stwierdził
,spoglądając na niego ze zrozumieniem
-Pobiłem chyba rekord w
dziennym limicie wycinania kaszaków- westchnął i ponownie zamknął oczy
- Czy ja dobrze słyszę - do lekarskiego wpadła uśmiechnięta Klaudia-
Zapała – zwróciła się do leżącego kolegi – Robisz specjalizację z steatomalogi
?- zapytała kpiąco ,wyciągając z rąk Konicy kubek z kawą.
-Dziękuję kochanie –
uśmiechnęła się do niego uroczo ,biorąc łyk gorzkiego płynu
-Dała Bozia rączki ?-zapytał
zdenerwowany kradzieżą napoju
-Dała tylko dwie lewe –
wyszczerzyła się do niego i usiadła obok Zapały. Konica uniósł błagalnie oczy
ku górze i ponownie rozpoczął skomplikowany proces parzenia czarnego płynu.
- Zrób też dla mnie –
poprosił Przemek
-Jeszcze czego – mruknął
Rafał ,sięgająco po kolejny kubek dla kolegi
-Nasz chirurg steatomalog
prosi – po raz kolejny dogryzła starszemu koledze
-Bardzo śmieszne – skrzywił
się ,odpierając od Konicy biały kubek z napisem „Najlepszy tata na świecie” .
Upił łyk gorącego płynu i skrzywił się pospiesznie ,robiąc się przy tym cały
czerwony.
-Wrzątek –na twarzy Rafała po
raz kolejny pojawił się sięgający od ucha do ucha przysłowiowy „banan”
-Tatuśku –zagadnęła brunetka
,przyglądając się napisowi ,znajdującemu się na naczyniu – A czy ty przypadkiem
nie miałeś gdzieś dzisiaj iść?-dodała ,przypominając sobie wczorajszą rozmowę z
Olą.
-Która godzina ? – Zapała
gwałtownie poderwał się z sofy ,patrząc na wiszący nad oknem zegar. –Julka ma
przedstawienie w przedszkolu –przypomniał sobie ,niemal wybiegając z
lekarskiego
-Przemo –krzyknęła Klaudia
,rzucając w niego brązową kurtką
-Dzięki –mruknął ,znikając za
drzwiami. Zarówno brunetka jak i jej mąż wybuchli szczerym śmiechem
-Ja nie wiem w jakim on
świecie żyje – parsknął Rafał ,w momencie ,gdy do pomieszczenie wkroczył mocno
przygaszony i przygarbiony Borys. Bez słowa ,a nawet jednego spojrzenie w ich kierunku wszedł do przebieralni.
Małżonkowie wymienili ze sobą zaskoczone
i pełne pytań spojrzenia.
-Stary ?-Klaudia zwróciła się
do brodacza ,kiedy ten już w „cywilnym” ubraniu opuszczał Pokój Lekarski .
Zdawał się nie słyszeć jej słów.
-Jakubek -powiedziała cicho ,gdy ten jak Zapała kilka
minut przed nim zniknął za drzwiami
-Ciekawe ,co się stało?- powiedziała sama do siebie –
Przecież ona ma jeszcze dyżur –zmarszczyła brwi ,patrząc na szklaną tablicę z
grafikiem
- Nie słyszeliście nowych
wieści –jej pytanie usłyszała wchodząca do środka z wyrytą na twarzy „Sensacją” Rudnicka
-Nie –odpowiedzieli
jednocześnie ,ich zaprzeczenie spotęgowało iskierki ekscytacji w oczach
blondynki
-Nasz szanowny pan ordynator
– zaczęła ze wstrętem – właśnie zwolnił Jakubka – uchyliła im wrota newsa .
Klaudia rozdziawiła usta ze zdziwienia.
-A to nie wszystko – z twarzy
Niny nie schodził zdawkowy uśmieszek – Borys podobno popełnił błąd w
sztuce…-dodała tajemniczo
-Nie wierzę –Rafał pokręcił
głową z niedowierzaniem- Ale jak to ?
-Nie znam szczegółów –
przyznała blondynka –Ale Iza słyszała jak Krajewski zjechał go na korytarzu. To
coś poważnego -dodała
-To pewnie głupie plotki
–Rafał machnął lekceważąco ręką, słyszał już nie jedną historię wykreowaną
przez plotkarskie środowisko pielęgniarek
- A jak wyjaśnisz jego zachowanie – na twarzy
brunetki pojawił się grymas
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Adam oparł głowę na rękach.
Niewątpliwie dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych. Nie tylko ze względu
na zwolnienie Jakubka.Cały ranek spędził
w klinice ,próbując dojść do porozumienia z prawnikami ,jednak bez decyzji
Andrzeja sprawa wciąż stała w miejscu ,a w tej chwili nie miał serca zaprzątać
mu tym głowy. Szczególnie po jego ostatnim telefonie ,z którego dowiedział się
o zapaści małego. To był kolejny bolesny cios, Adam nawet nie starał się
ukryć łez. Alex wiele dla niego znaczył,
a teraz jego życie wisiało na włosku. Uderzył pięścią w stół i poderwał się ze
skórzanego fotela. Chodził nerwowo po gabinecie ,nie mogąc znaleźć dla siebie
miejsca. Wciąż przed oczami miał wspólne chwile spędzone z malcem. Dobrze
pamiętał ich gokarty- uśmiechnął się na samo wspomnienie. Nie wyobrażał sobie
,że już wkrótce może go zabraknąć. Czuł się fatalnie ,ale nawet nie chciał myśleć
,co w tej chwili przeżywa jego brat ,a co gorsze co czuje Wiktoria. Dobrze
pamiętał ,co działo się po wypadku Rudej i Alex’a sprzed kilku miesięcy. –
Wyszedł cało z takiego poważnego wypadku
,z tym też sobie poradzi – myślał ,szukając nadziei. Jego rozmyślania przerwała
wibrująca na dębowym biurku komórka. Spojrzał na wyświetlacz telefonu : Ellie.
Odebrał pospiesznie .
-Halo?- zapytał ,opierając
nerwowo rękę o blat mebla
-----------------------------------
-Naprawdę ! – w jego oczach
pojawiły się radosne iskry –Kiedy ?-dopytywał
------------------------------------------
-Wiedziałem – stwierdził ,uśmiechając
się ciepło
--------------------------------
- Oczywiście ,że dzielny –
przytaknął – W końcu moja krew – pomyślał ,odetchnął z ulgą
----------------------------
-Dzięki za telefon ,jesteś
nieoceniona – podziękował Elizabeth ,rozłączył się.
Chciało mu się krzyknąć z
radości. Wydawać by się mogło ,że ona wręcz z niego emanowała. Czuł się jakby
kamień spadł mu z serca.- Może w końcu wszystko się ułoży- myślał, otwierając
zamaszyście drzwi od swojego gabinetu . Mimo ,że był mocno naznaczony przez
pracowity tydzień ,mimo trudów dzisiejszego dnia nie potrafił się nie
uśmiechać. Wyszedł na korytarz ,wszystkie pielęgniarki przyglądały mu się ,zastanawiając
się czym spowodowana jest ta przemiana ordynatora .
-Panie ordynatorze – podeszła
do niego Beata
-Tak pani Beatko – wciąż się
uśmiechał ,oddychając głęboko
-Dr Woźnicka pana szuka –
spojrzała na niego pytająco
-Stało się coś ?-zwrócił się
do niej ciepło
-Nie ,nic – odpowiedziała zakłopotana.
Krajewski ruszył w kierunku pokoju lekarskiego ,kiedy spostrzegł idącą w jego
kierunku Agatę.
-Agatka – podszedł do niej i objął
ją przyjaźnie ,ona zrzuciła jego ramie
-Ty …-szukała odpowiedniego
słowa – draniu
-O co ci chodzi ?-zapytał
zdezorientowany
-Jeszcze się pytasz –westchnęła-
Zadzwoniłeś do mnie ,mówiąc ,że z małym jest źle ,po czym rozłączyłeś się
tłumacząc przed tym ,że zaraz oddzwonisz i wyjaśnisz mi dokładnie ,co się
stało- wysyczała wściekle
-Zapomniałem –przypomniał sobie
,drapiąc się po głowie
-Jezu ,Adam …-wyszeptała – Ja umieram ze strachu-
westchnęła
-To nie ważne – machnął ręką
-Co?!- spiorunowała go
wzrokiem
-Agata – spojrzał na nią
łagodnie – Mały się wybudził – powiedział ciepło
-Naprawdę ?-zapytała z
niedowierzaniem ,po jej policzkach ponownie popłynęły łzy
-Tak –potwierdził ,otaczając
przyjaciółkę po raz kolejny ramieniem
Subskrybuj:
Posty (Atom)