Cześć :D Mam takie jedno pytanie do Was, a mianowicie : Lubicie postać Romy? Zastanawiam się czy może warto by było wprowadzić ją do tego opowiadania. Mam pewien pomysł...
A co do obiecanego next'a...to niby jest. Jednak sporo w nim zmieniłam i szczerze mówiąc nie za bardzo to widzę...:( Nie wiem, czy przypadnie Wam do gustu. Mam taki zarys przyszłej fabuły ( i Andrzej i Alex wiodą tam prym "oczywiście w duecie") ,ale z tą częścią miałam problem... To chcecie już dziś next ,czy poczekacie jeszcze ?
niedziela, 29 marca 2015
niedziela, 22 marca 2015
XXXIV
To jest taki zapychacz, ale zwiastuje to co będzie się działo w następnej części, która jest już w produkcji. Nadchodzące części będą krótsze ,niż zazwyczaj ,ale będę starać się częściej je dodawać. Nawet ( jak na moje możliwości ) regularnie. Wszystkie literówki postaram się poprawić w najbliższym czasie.
Uchylił delikatnie powieki
,pozwalając by ostre promienie wiosennego poranka mile drażniły jego oczy.
Przeciągnął się i ponownie schował twarz pod puchatą poduszkę ,gdyż zmienił
zdanie co do obserwacji początków tego słonecznego dnia. W tym momencie chciał
tylko spać. Dalej spać. Zawsze był pełen życia ,pomysłów ,a sen był dla niego
tylko cząstką codziennej rutyny ,odpoczynkiem i obowiązkiem. Teraz jednak ten na pozór zwykły
,niedoceniany przyjaciel każdego człowieka stał się jego wytchnieniem ,ucieczką
od samego siebie,oazą spokoju . Ostatnio dużo rozmyślał. O przeszłości ,o bliskich mu osobach, o tym
,co go czeka ,a co ku jego smutkowi nie nadchodziło od prawie dwóch tygodni ,od
czasu kiedy został wypisany do domu. Myślał o swoim tacie – już od jakiegoś czasu przyłapywał się na tym,
że właśnie tak nazywał w głębi serca Andrzeja. Choć na początku się do tego nie
przyznawał ,ale tak bardzo pragnął kontaktu z nim. Sądził ,że wkrótce po
rozmowie ,którą odbył z mamą chirurg na nowo powróci do jego życia ,teraz już w
innej roli. Nie miał pojęcia jak miałyby wyglądać ich relacje ,ale wiedział
jedno. Jak najszybciej chciał go spotkać. Nie potrafił odgonić od siebie wizji Falkowicza. Natrętne myśli nie dawały mu spokoju. Nie chciał juz tego roztrząsać. Pragnął chociaż na moment przestać czuć, myśleć ,marzyć, wyłączyć i zresetować swój umysł .Przez te kilkanaście dni żył nadzieją ,która powoli zaczynała przygasać w jego sercu.
Wydawało mu się ,że to co mówiła mama był kolejnym kłamstwem ,a tak naprawdę
nic nie znaczy dla Profesora. Który ,jak mu się wydawało, jest zupełnie
obojętny na jego osobę. Od dwóch tygodnie nie odzywał się do nich ,nie dzwonił
,nie przyjechał ,jak myślał malec .Czuł się odrzucony. Teraz wydawało mu się
,że jest dla swojego prawdziwego taty kolejnym problemem na długiej liście ,w
dodatku tym mniej znaczącym. Oczywiście nie wiedział ,że Andrzej dzwonił do
Wiktorii co najmniej trzy razy dziennie dokładnie wypytując ją o niego i ich
teraźniejsze życie. Brak odwiedzin Profesora był spowodowany poważnymi
problemami ,które niebezpiecznie piętrzyły się przy budowie wrocławskiej
kliniki. Andrzej miał związane ręce . Zgodnie ustalili z Wiki ,że bez
uprzedniego spotkania „sam na sam” ojca i syna kontakt telefoniczny miedzy nimi
jest ,niestety ku udręce Andrzeja ,bezsensowny. Pozostało mu tylko czekać. Podczas
tych nieraz wielogodzinnych rozmów z Rudowłosą Falkowicz wiele dowiedział się
zarówno o małym jak i Wiki. Zwykła rozmowa telefoniczna ,niepozorna ,zwyczajna
,ale dla nich była czymś szczególnym. Mogli na nowo się przed sobą otworzyć
,zapewniając sobie przy tym tą bezpieczną odległość ,pewien dystans. Rozmawiali
o wszystkim i o niczym ,czasem nie zdając sobie sprawy z upływającego czasu. Po
prostu rozmawiali ,tak jak kiedyś. Do obojga ze zdziwieniem dotarło jak wiele
wciąż ich łączy ,a nawet więcej ,niźli mogli kiedykolwiek sądzić. Nie było już
między nimi tej bariery tajemnic i kłamstw ,obaw i uprzedzeń ,byli tylko oni
sami ,w czystej postaci. Zarówno Wiki
jak i Andrzej każdego wieczoru mówiąc : „ Do jutra „ odczuwali rozchodzące się
po całym ciele ciepło. Oczywiście obydwoje próbowali to ukryć ,tłumacząc sobie
,że to co łączyło ich kiedyś nie powróci ,jednak jasne było ,że się oszukiwali
,gdyż mówiąc słowa pożegnania z utęsknieniem wyczekiwali godziny ,w której
ponownie się usłyszą .
Nigdy nie przepadał za długim
baraszkowaniem w pidżamowych pieleszach ,ostatnio również to ,ku zmartwieniu
Wiktorii, uległo zmianie. By wyrwać pogrążonego w nietypowym dla niego
zastoju malca Wiki wymyślała przeróżne atrakcje. Niestety na marne. Chłopiec
wciąż pozostawał obojętny. Obojętny na wszystko. Nawet przesyłane przez Ellie
filmiki z operacji nie były w stanie
prawdziwie rozbudzić jego ciekawości. Ostatnią deską ratunku Wiki okazały się
słynne naleśniki pani Hudson.
Poczuł jak do jego nozdrzy
dotarł wyrazisty ,słodki zapach świeżo pieczonych ,biszkoptowych placków. Przez
moment delektował się tą ulotną wonią ,sądząc
że jest ona tylko wymysłem jego wyobraźni. Po chwili jednak zorientował
się ,że przyjemny zapach wzmaga się na
sile. Otworzył szeroko swoje szare oczy i momentalnie ześlizgnął się z
wysokiego łóżka ,w pośpiechu kierując się do
kuchni.
- Naleśniki !– stwierdził ze
swoim rozbrajającym ,szerokim uśmiechem
- Specjalnie dla ciebie – przyznała
,przewracając na drugą stronę kolejnego placuszka .Ucieszyła się ,że w końcu
udało jej się wyrwać synka z łóżka. Malec szybko zabrał się z kosztowanie
wypieków mamy ,szukając wzrokiem swojego ulubionego dżemu brzoskwiniowego.
- Pycha – przyznał zadowolony
,gdy Ruda usiadła obok niego z radością obserwując jak w niebotycznym tempie z
jego talerza znika już drugi naleśnik.
- Pani Hudson dała mi swój
przepis – pochwaliła się
-Naprawdę – zdziwił się –
Przecież to jest jej najlepiej skrywany sekret – zauważył konspiracyjnie ,marszcząc brwi.
- Nie było łatwo – westchnęła
żartobliwie ,mierzwiąc jego włosy. – To
co dzisiaj robimy ? –zapytała po chwili
- Nic – odparł już bez
uśmiechu
- Wiesz ,to już mój ostatni
dzień urlopu – przypomniała mu – Moglibyśmy zrobić coś innego ,co ? –spojrzała na niego wyczekująco ,ale
chłopiec tylko wzruszył ramionami.
-Nie chcę nigdzie iść –
stwierdził pewnie ,popijając śniadanie pomarańczowym sokiem
- Synku ,co się dzieje ? – w
końcu zadała ,to dręczące ją od kilku dni pytanie. Alex był dziwnie
przygnębiony ,smutny.- Tylko nie mów „ nic” – zastrzegła – Źle się czujesz ? –
patrzyła na niego z troską
- Możemy iść do cioci Ellie –
westchnął ,ziewając
- Ma dzisiaj dyżur – odparła
,coraz bardziej zaniepokojona jego zachowaniem – Wiesz dzwonił…- zaczęła z
uśmiechem .
- Kto ? – nagle się
zaciekawił ,w jego oczach pojawiły się iskierki ekscytacji
- Dziadek – odpowiedziała
,przygryzając wargę. Alex spochmurniał szybko.
- Zaprosił Cię do Argentyny
na całe wakacje – powiedziała radośnie ,lecz synek nie podzielał jej
entuzjazmu.- Nie cieszysz się ? – teraz było już naprawdę zaskoczona jego
zachowaniem.
-Cieszę się ,nawet bardzo –
zmusił się do uśmiechu – Chcę poznać dziadka , skype to nie to samo …-zaczął
markotnie . Kiedyś oddał by wszystko za taką wiadomość ,marzył o tym od dawna .
– A ty nie polecisz ze mną ? – dopytywał z nadzieją
- Polecę ,jasne że polecę –
odetchnęła z ulgą ,dostrzegając choć delikatną radość w jego oczach- Ale muszę
też pracować ,a już limity urlopu na ten rok chyba wyczerpałam – uniosła brwi
ku górze ,Alex uśmiechnął się do niej szczerze.
-Bez ciebie to nie będzie to
samo – przytulił się do niej mocno
- Na pewno będziesz się
świetnie bawił – zapewniła go – Jeszcze zapomnisz o starej matce i nie będziesz chciał
wracać…-zaczęła ironicznie
- Cudownej mamie – podkreślił
,siadając jej na kolanach
- Tylko tyle ? –przewróciła
oczami ,drażniąc się z nim
- Najwspanialszej – w końcu
się roześmiał
- To co teraz ? Co robimy ? –
liczyła na to ,że mały chociaż trochę ucieszył się z przekazanych przez nią
informacji.
- Może najpierw pójdziemy do
parku ,jest tak ładnie…-spojrzał na przedzierające się przez kuchenne zasłony
słońce.
- Świetnie – ucieszyła się –
Musimy poważnie porozmawiać ,więc świeże powietrze dobrze nam zrobi –zaczęła
już nieco spokojniejsza
- O czym ?- spojrzał na nią
przenikliwie
- No wiesz synku – zaczęła z
trudem – Wracam do pracy ,wiec no….- westchnęła ,znając postawę syna związaną z
tym pomysłem – Będziesz musiał wrócić do przedszkola – wreszcie to z siebie
wyrzuciła ,widząc cień zawodu na jego twarzy.
- Nie chcę ! – upierał się stanowczo
- Alex – chwyciła go za ręce – To tylko na te kilka
miesięcy –tłumaczyła mu spokojnie
- Nie !- wyrwał się – Nie
wrócę tam – dodał pewnie
- Niestety nie masz wyboru –
nie ukrywała tego
- A pani Hudson ? – spojrzał
na nią z nadzieją
- Przecież wiesz ,że jeszcze
nie wróciła do zdrowia – pogłaskała go po głowie
- To zostanę sam – uśmiechnął
się chytrze ,Wiki spojrzała na niego z politowaniem.
- Za kilka miesięcy pójdziesz
do szkoły ,trochę kontaktu z rówieśnikami ci nie zaszkodzi – zauważyła
- Oni są straszni – przyznał
po chwili ciszy – Nie da się z nimi rozmawiać , tylko najnowsze zabawki
,ubrania….tylko ciągle o tym ….o prezentach ,o tym który tata ma droższy
samochód - zaczął wymieniać – To przedszkole było okropne – stwierdził pewnie ,irytując
się.
- Wiem ,że ciężko ci było się
tam zaaklimatyzować , dlatego zapisałam cię do innego – powiedziała ciepło –
podobno panuje tam świetny klimat ,czesne też nie jest wygórowane – chciała go
do tego przekonać
- A mundurki ? –skrzywił się
na samą myśl
- Są – westchnęła – Ale Mandy
,córka cioci Kitty tam chodzi i z tego co słyszałam to naprawdę fajne miejsce –
kontynuowała ,wysilając się na sztuczny uśmiech.
- Mandy ? –zmarszczył czoło
- Nie wiem …- odwrócił głowę w stronę
okna
- Może warto spróbować ? –
zachęcała go
- No dobrze – przyznał
zasmucony
-Hej – pogłaskała go po
głowie – Nie będzie tak źle ,obiecuję . Poznasz na pewno wielu nowych kolegów
,zobaczysz - uśmiechnęła się ,ale mały
nie odwzajemnił jej się tym samym ,lecz tylko przeniósł swoje przeraźliwie
smutne oczy na ciemny parkiet.
- Nie o to mi chodzi –
wyszeptał wreszcie ,Wiki spojrzała na niego pytająco.
- Nie ICH chcę poznać – stwierdził pewnie –
Dlaczego mnie okłamałaś ? –zapytał zaciskając pięść ,jego oczy zaszkliły się.
- Nie okłamałam cię –
powiedziała pewnie ,obejmując go ramieniem – Alex ,co się stało ? – nie
odrywała od niego wzroku.
-To boli – powiedział cicho
,wtulają się w nią bardzo mocno.
- O czym ty mówisz kochanie ? – pogłaskała go
po głowie
- Jestem dla niego problemem
– powiedział oschle - Mówiłaś ,że mu na mnie zależy – zaczął smutno ,zdecydował
się wreszcie to z siebie wyrzucić.
- Bo to prawda – przyznała
stanowczo ,zakładając kosmyk rudych włosów za ucho . Alex spojrzał na nią
zdziwiony .
-Tak bardzo chciałem go
poznać ,chciałem znów mieć tatę – zaczął pozbawionym wyrazu głosem
- Synku – przygryzła wargę –
Przecież ty go masz – pocałowała go w czoło
- To dlaczego on mnie chce –
jego oczy świeciły nienaturalnie – Już wolałem by było tak jak dawniej tylko
ty i ja – stwierdził stanowczo ,choć dobrze wiedział ,że sam siebie oszukuje.
- Nigdy nie byliśmy sami –
przyznała drżącym głosem – Przecież
wiesz ,że zawsze możemy liczyć na ciocią Agatę ,Ellie – zaczęła wymieniać –
i…-zawiesiła głos – Teraz też Andrzeja –
dodała wyraźnie
- Gdyby mu na nas zależało to
by przyleciał ,chociaż zadzwonił –jęknął nieprzekonany ,choć jeszcze wczoraj szukał usprawiedliwienia dla zachowania Falkowicza.
- Alex – uśmiechnęła się
lekko - Przecież rozmawiam z nim kilka
razy dziennie – powiedziała z wyraźną ulgą. Bała się,że absencja chłopca ma jeszcze głębsze,a nawet ,ku jej przerażeniu,zdrowotne oblicze. -Znalezienie przyczyny to sukces dobrej diagnozy -przypomniała sobie słowa wypowiedziane przez wykładowce. Nie sądziła ,że mają one tak szerokie spektrum znaczenia.
- Naprawdę ? –zapytał
zaskoczony ,w jego oczach pojawił się błysk. Przytaknęła. –Dlaczego mi nie
powiedziałaś ? – kontynuował ,obserwując dokładnie jej twarz. Ostatnie tygodnie
bardzo dały mu się we znaki. Powiedzieć ,że stracił poczucie swojej tożsamości
i wartości to nic nie powiedzieć. Był bardzo zagubiony ,czuł się jakby utknął w
ogromnym bezdennym wirze z którego nie ma wyjścia ,a który z każdym dniem
wciągał go coraz bardziej ,coraz głębiej.
- Wydawało mi się ,że na
razie to niczego nie zmieni – przyznała szczerze - Przynajmniej dopóki się nie spotkacie –
dodała ,wciąż głaszcząc go po głowie. Alex nie był do końca przekonany co do
słów wyjaśnień mamy. Czas na pewno nie działał na korzyść relacji Andrzeja z
synem .W czasie tych dwóch tygodni między nimi pojawił się mur ,głownie obaw i
niewiedzy. Obaj bardzo cierpieli z powodu tej sytuacji. Potrzebowali siebie jak
powietrza.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od kilku minut siedzieli na
ławce położonej zaledwie kilka metrów od ogromnej fontanny. Rozkoszowali się
tym ,wyjątkowo ciepłym jak na sam koniec kwietnia popołudniem. Wiosenny
,niesforny wietrzyk nie próżnował ,skrzętnie niszczył idealne fryzury tych
,którzy tego dnia zdecydowali się stawić mu czoła. Akurat Wiktorii to nie
przeszkadzało ,przymknęła powieki ,czując zimy powiew na swojej twarzy.
-To co ? – zagadnęła synka
,który z pustką w oczach patrzył się na bawiące się na przed nimi roześmiane
dzieci.
- Mogę iść nakarmić kaczki ? –zapytał ,trzymając kupioną
przed chwilę bułkę. Spojrzał na pływające w niewielkim jeziorku ,położonym tuż
po lewej stronie ścieżki przy której siedzieli, ptaki.
- Oczywiście – uśmiechnęła się
– Tylko uważaj na siebie –zlustrowała go uważnie. Malec uśmiechnął się
zawadiacko i ruszył w stronę zbiornika wodnego. Wiktoria nie spuszczała z synka
wzroku ,roześmiała się głośno ,gdy jedna z kaczek wyszarpała mu pieczywo z
dłoni i majestatycznie uciekła na sam środek tafli wody ,w pogoni za szalonym
ptakiem udali się jego gatunkowi towarzysze ,powodując niemały hałas.
-Mamo – podbiegł do niej –
Zobacz – wskazał na niewielką ranę na ręce – Ale wredna –oburzył się szczerze
,obrzucając zielonogłowe zwierze zabójczym spojrzeniem
- No rzeczywiście –
roześmiała się – Prawdziwa kaczka-ludojad – żartowała
- To nie jest śmieszne –
zaprzeczył ,choć on również nie potrafił ukryć uśmiechu
- Będziesz żył – odpowiedziała po chwili
,przyglądając się małemu skaleczeniu na palcu synka.- Zgłodniałem trochę - przyznał po kilku minutach uroczego droczenia
się z mamą.
- Mieliśmy przecież iść do
kina – przypomniała mu, zerkając na zegarek . Tego dnia mieli świętować
pierwszy dzień Alexa w nowym przedszkolu. Ku uldze Wiki małemu bardzo się tam
spodobało. Od razu zauważyła ogromną zmianę w jego zachowaniu. Znów był sobą.
Pełnym życia ,energii i radości chłopcem.
- No i klapa – Wiktoria spochmurniała
– Już jesteśmy sporo spóźnieni na seans – uśmiechnęła się krzywo
- Nic nie szkodzi – odparł obojętnie
,podbiegając do pobliskiej fontanny. Zamoczył ręce w wodzie i z szelmowskim
uśmieszkiem szybko podszedł do Wiki ,strzepując na nią krople zimnej wody.
- Oż ty !- pokręciła
rozbawiona głową ,łapiąc synka w pasie – Ja ci dam ,własną mamę ochlapać – żartowała ,łaskocząc
go delikatnie. Po kilku minutach oboje zmęczeni opadli powrotem na ławkę.
- Kocham cię rozrabiako –
pogroziła mu żartobliwie palcem – I wiesz co ? –zagadnęła, wstając.
-Co ? – zeskoczył z ławki
,chwytając w rękę swój niewielkich rozmiarów niebieski plecak .
- Miałeś rację z tym obiadem-
przyznała ,zerkając na niego
- Ja zawsze mam rację –
stwierdził, dalej drocząc się z mamą
- No tak …tak – roześmiała się po raz kolejny.
Bardzo brakowało jej takiego Alex’a.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Londyn skrył pod nocnym
płaszczem. Rudowłosa kobieta razem z synkiem czekała na taksówkę ,chowając się
przed deszczem pod markizem restauracji.
- A to był taki ładny dzień –
zaczął malec ,patrząc na gęste strugi deszczu spadające z nieba
- Do czasu – uniosła kącik ust do góry ,wyczekując
pojazdu ,który i tym razem zajął przed nimi ktoś inny. Spojrzała na drżącego z
zimna syna.
- Załóż – podała mu swój
cienki płaszcz
- Mamo ,ale teraz tobie
będzie zimno – zauważył ,odmawiając przyjęcia ubrania
- Jeszcze mi brakuje byś się przeziębił
-zmarszczyła brwi ,dotykając jego czoła – No ładnie – westchnęła z
troską ,zmuszając go do okrycia się
płaszczem .- Przecież nie będziemy tak
tu czekać w nieskończoność – powiedziała do siebie ,obserwując niemały korek
powstający na ulicy.
- Jesteśmy całkiem niedaleko
domu – stwierdził chłopiec ,przyglądając się dobrze sobie znanym
budynkom po drugiej stronie jezdni.- Może pójdziemy ? –zapytał
- No nie wiem- powiedziała
nieprzekonana ,zlustrowała malca wzrokiem.- Idziemy ?- upewniła się ,odnajdując
w jego oczach odpowiedź.
-Na trzy ? –odwrócił głowę w
jej stronę. Po chwili oboje w pośpiechu pobiegli na chodnik ,uciekając przed
zimnymi kroplami deszczu,skutecznie drażniącymi receptory na ich skórze .Roześmiali się ,gdy tuż po przekroczeniu drogi , mokrzy
schowali się pod niewielkim daszkiem sklepu muzycznego.
- To chyba nie był najlepszy
pomysł – stwierdziła markotnie Wiki ,gdy całkiem przemoczeni wreszcie wrócili
do apartamentu. Alex kaszlnął głośno.
-Nie brzmi to najlepiej –
oświadczyła ,pomagając ściągnąć mu mokre ubrania. Sięgnęła po ręcznik i
energicznie zaczęła suszyć nim jego włosy .
- Ej – uśmiechnął się blado –
Nic nie widzę – dopowiedział spod
ręcznika
- I dobrze – odpowiedziała zdenerwowana
,obwiniając się za to ,że zgodziła się na ten niedorzeczny pomysł . Kolejne
kichnięcie.- Wspaniale ! – pomyślała zmartwiona ,sięgając tym razem po suszarkę.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy całkiem już wysuszony
,przebrany i rozgrzany ciepłym kakao Alex znalazł się w swoim łóżku na tablicy
problemów Wiki pojawił się nowa pozycja.
- Mamo ,a gdzie mój Burro ? –zapytał
chłopiec , energicznie rozglądając się po pokoju
- A nie wziąłeś go do
przedszkola ?-zapytała ,poprawiając mu kołdrę ,co skutkowało lekkim
przyduszeniem chłopca.
- Chyba jest w plecaku –
uświadomił sobie po chwili ,zrywając się z łóżka.
- Co ty wyprawiasz –
westchnęła Wiki ,zmuszając go by znów się położył.
-Bez niego nie zasnę –stwierdził
pewnie ,co dla Rudej było całkiem oczywiste
-Zaraz go przyniosę –
powiedziała ciepło ,jeszcze raz mocniej go okrywając. Nie mogła pozwolić na to
by Alex zachorował ,zwłaszcza teraz. Już po chwili znalazła się w sporych
rozmiarów hallu ,który zaaranżowany był na przedpokój. Podniosła całkiem mokry
niebieski plecak syna i pospiesznie rozpięła suwak ,odnalazła jego przytulankę
,choć z trudem rozpoznała w przemoczonej puchatej masie sympatycznego osiołka.
Szybko ruszyła do łazienki w celu ratunku zwierzaka ,który wydawał się być w
opłakanym stanie.
- Co z nim ? – usłyszała po
chwili głos malca za swoimi plecami
-Już jest wyprany –
powiedziała ,odgarniając z czoła włosy – Jeszcze tylko go wysuszymy – dodała zadowolona
,miała nadzieję, że udobrucha tym małego.
- Wyjdzie z tego ? –zapytał nieprzekonany
,obserwując coś co tylko w teorii było Burrem
- Stan nie jest najlepszy
,ale stabilny – odpowiedziała przewrotnie z lekkim uśmiechem – Wracaj do łóżka
, proszę – zwróciła się do niego stanowczym głosem . Alex uśmiechnął się do
niej jednym kącikiem ust i ku zaskoczeniu Wiki udał się do swojego pokoju. Rudowłosa przystąpiła
do dalszych czynności akcji ratunkowej puchatego przyjaciela synka. Suszarka
okazała się tego dnia ponownie najlepszym sprzymierzeńcem kobiety.
Wychodząc z obszernej
łazienki Wiktoria usłyszała dzwonek do drzwi. Spojrzała na wiszący na korytarzu
,czarny ,designerski zegar ,który wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą i zmarszczyła nieznacznie czoło.
Zdziwiona udała się w stronę drzwi ,zastanawiając się ,kto mógł złożyć jej tą
niespodziewaną wizytę. To musiał być ktoś ,kogo znała ,ponieważ w innym
przypadku portier nie wpuścił by przybysza do środka budynku. Zlustrowała siebie
wzrokiem ,poprawiając bordowy szlafrok i odrzuciła do tyłu mokre włosy.
Sądziła,że to Ellie postanowiła odwiedzić ich po dyżurze. Przekręciła nowoczesny zamek do drzwi mieszkania i z trudem utrzymała
równowagę.
-Wiki – usłyszała niski
,zaniepokojony głos zza uchylonego sprawie przejścia i z drżącymi rękami otworzyła je na oścież ,pozwalając by
wysoki ,szpakowaty mężczyzna znalazł się we wnętrzu jej domu. Andrzej
oczarowany przez dłuższą chwilę patrzyła na Wiktorię. Tej natomiast trudno było zmusić swój organizm do wypowiedzenia choć jedengo słowa. Przy jednej z prób wykonania tego nieosiągalnego zadania chrząkneła nieznacznie.
- Nie mówiłeś ,że
przyjedziesz – zaczęła cicho Ruda ,skonsternowana nieco swoim wyglądem jak i
niespodziewaną obecnością Falkowicza.
- To był bardzo szczęśliwy
zbieg okoliczności – odpowiedział z typową dla siebie pewnością w głosie,unosząc nonszalancko prawy kącik ust – Widzę
,że macie sytuację kryzysową – spojrzała na pluszowego osiołka i suszarkę w jej
dłoni.
- Można tak powiedzieć –
uśmiechnęła się delikatnie – Burro potrzebował natychmiastowej pomocy – dodała z
przekonaniem ,mierzwiąc grzywę osła.
- Mamo ?! – z korytarza
dobiegł ich głos chłopca – Jak nasz pacjent ? – dopytywał ,pojawiając się tuż obok
nich zza jaskółczych drzwi. W tym momencie szare spojrzenie oczu Alexa spotkało
się z roziskrzonymi równie szarymi oczami
Andrzeja ,w których w tym jednym momencie można było odnaleźć mozaikę uczuć.
sobota, 14 marca 2015
Część.....
Blondyn zatrzymał gwałtownie
samochód przed ogromną ,metalową bramą ,prowadzącą do wiejskiej ,wąskiej drogi
otoczonej zewsząd równym rzędem wiekowych
dębów. Ponure drzewa chyliły się ku sobie ,tworząc niezwykły ,wręcz magiczny
tunel. Ich gałęzie ledwie się stykały ,od lat były tak blisko siebie. Wydawało
się ,że drzewa dzielą centymetry ,było to jednak tylko złudzenie. –Są blisko ,a jednocześnie tak daleko- pomyślał
zamyślony John ,wyglądając przez okno swojego czarnego mercedesa. Ten widok
nieustannie przypominał mu o mnogości paradoksów wypełniających życie. Te
rośliny zasadzono niespełna kilka metrów od siebie ,przez wieki rosły
zmniejszając tą odległość i zbliżając się ku sobie. Niestety każdego roku
ogrodnik przycinał ich gałęzie ,niszcząc ich żmudne dążenia. One jednak na nowo
odrastały. Tak to błędne koło się zamykało. Rok w rok. –Są jak para
rozdzielonych kochanków ,którym nigdy nie pozwolono na ponowne spotkanie
–przypomniał sobie słowa niani, która próbowała umilić przestraszonemu chłopcu
pobyt w tej posiadłości. John często przyjeżdżał na przymusowe wakacje do domu
ciotki ,niewątpliwie nie był to przyjemny dla niego czas.
-Tak?- usłyszał monotonny
głos ,wydostający się z domofonu ,który skutecznie wyrwał go z nieprzyjemnych
wspomnień z dzieciństwa.
-John Ravenswood- powiedział
automatycznie ,po czym włączył ponownie silnik auta. Po cichym sygnale ,brama
otworzyła się na oścież ,dając mężczyźnie przyzwolenie na przekroczenie granic
ogrodu. Prawnik od kilku minut jechał ciemną ,przytłaczającą dróżką ,nerwowo
poprawiał kołnierzyk koszuli. Mimo padającego za oknem ,wiosennego deszczu
,temperatura w jego samochodzie sięgała zenitu. Blondyn po raz kolejny
,niepewnie spojrzał na teczkę znajdującą się na fotelu pasażera. Musiał
przyznać ,tego absolutnie się nie spodziewał. Nie bał się reakcji ciotki ,która
wydawała mu się łatwa do przewidzenia, bał się jedynie kroków jakie Lady
Margaret może podjąć i ich wpływu na życie nie tylko Alex’a i Wiktorii ,ale
także całej Rodziny. John nie chciał brać w tym najmniejszego udziału ,ale czy
mógł odmówić ? Pewien był ,że nie. Często myślał by porzucić jarzmo „korzyści”
i obowiązków jakie niosło za sobą jego nazwisko ,jednak nie był na tyle
odważny. Mężczyzna wciąż rozważając swoją decyzję związaną z przekazaniem
informacji znajdujących się w teczce, nie zauważył ,kiedy znalazł się wprost
przed wejściem do posiadłości ciotki.
-Wszyscy na pana czekają –
przywitał go chłodny głos gospodyni, gdy tylko zdążył opuścił pojazd.
-Spodziewałem się tego
–odparł obojętnie ,mocniej ściskając trzymane w dłoni dokumenty. Podążył za
starszą panią z misternie upiętym kokiem. Po kilku minutach znalazł się pod
wielkimi ,ciemnymi drzwiami.
-To tutaj –powiedziała
jedynie kobieta ,po czym oddaliła się pospiesznie. Mężczyzna niechętnie uchylił
drzwi ,prowadzące do dobrze znanego mu pomieszczenia.
-Jesteś wreszcie – westchnęła
zniecierpliwiona ciotka Margo, siedząca w centrum długiego ,konferencyjnego
stołu. Oczy wszystkich skupiły się na jego postaci.
-Witaj John – kuzyn Harley
uśmiechnął się do niego serdecznie
-To nie czas na uprzejmości –
Lady Margo przerwała im ostro – Masz te informacje?! – pożerała wzrokiem
trzymaną przez niego teczkę
-Tak – odparł ,siadając tuż
nieopodal dawno niewidzianej siostry. Położył
beżowy przedmiot na stole. Harley sięgnął po dokumenty.
-Mam rozumieć ,że to właśnie
jest powód tej ważnej rodzinnej narady –zakpił ,przewracając oczami
-Tak – staruszka spiorunowała
go wzrokiem ,niewzruszony Harley
przejrzał dokumenty ,rozkładając je na stole. Wkrótce oprócz notatek
stricte biograficznych na blacie pojawiły się także zdjęcia.
- Przepraszam ,że zapytam –
westchnął pięćdziesięciolatek –ale co ten mężczyzna ma z nami wspólnego
?-uniósł ku górze jedną z fotografii
-John – kuzynka Mer ,zwróciła
się do sąsiada. Staruszka również czekała na słowa siostrzeńca.
-Andrzej Falkowicz –zaczął –
a właściwie profesor Andrzej Falkowicz –kontynuował
-Profesor ?-dopytywał
niespodziewanie Harley
-Profesor nauk medycznych
,znany chirurg naczyniowy ,poważany w świecie specjalista – mówił dalej
obojętnym tonem –opracował wiele nowych
metod operacji tętniaków ,choć jego największym osiągnięciem jest
stworzenie leku na Stwardnienie Rozsiane
,który przyniósł mu wiele nagród ,sławy i pieniędzy….
-Wciąż nie rozumiem –
przyznał Harley ,ciotka Margo sama chwyciła jedną z leżących na stole kartek
- Dalej – staruszka znad
kartki oschle ponaglała siostrzeńca
- Jest właścicielem
renomowanej kliniki w Stanach ,ale kilka miesięcy temu przeniósł swoją
działalność do ojczyzny ,znaczy Polski- westchnął John ,opierając się o krzesło
-Konkrety – tym razem
odezwała się jedna z kuzynek – Przyznaję ten mężczyzna wiele osiągnął ,ale nie
specjalnie obchodzi mnie historia jego rozwoju zawodowego – zmierzyła krewnych
wzrokiem
- Co chcecie wiedzieć
?-zapytał ,pocierając skronie blondyn .Przyjrzał się twarzom krewnych, które nie wyrażały zbyt wiele emocji, w
przeciwieństwie do niego. Pulsująca na czole żyłka i czerwień oblewająca jego
piegowate policzki wskazywały na szargające ich właścicielem emocje.
- Przecież dałam Ci dokładne
instrukcje –poirytowała się starsza pani ,ściągając brwi w ogromną ,zajmującą
całe czoło zmarszczkę.
-Wybaczcie, ale ja nie mam
zamiaru przykładać do tego ręki – prawnik nie wytrzymał - Znam tego malca ,on
zasługuje na prawdę i szczęście- wyliczył dobitnie ,wspominając przy tym swoje
nieszczęśliwe dzieciństwo – Ma prawo poznać ojca – syknął ,kierując się w
stronę drzwi
-Ojca – powiedziała z pogardą
ciotka Margo – Ten chłopak jest częścią Rodziny i nią pozostanie – dodała
pewnie .
-Rodziny?- zapytał
retorycznie-Jakiej rodziny ?!- pytał ,przyglądając się wszystkim zebranym- Masz
na myśli grupę obcych sobie ,łasych na pieniądze ludzi ,których łączą jedynie
interesy. My nigdy nie byliśmy i nie będziemy prawdziwą rodziną- stwierdził
poirytowany
-Tu chodzi o nasz honor ,nie
pojmujesz tego ?- Mer zwróciła się do
niego, zaskoczona wypowiadanymi przez Johna słowami.
- Duma, honor…-prychnął – Nie
dadzą Alex’owi miłości – stwierdził
,dziwnie stanowczym dla siebie głosem- Wy na pewno mu jej nie dacie –dodał z
przekonaniem.
- Nie pozwolę by pamięć po
Anthony’m została zbrukana – warknęła starsza pani ,jej zmarszczki uwydatniły
się nienaturalnie w ciągu tych kilku
minut.
-Czy ty w ogóle go znałaś
?-zapytał podniesionym głosem ,kierując się w stronę drzwi . Ciotka nie
odpowiedziała na ten zarzut.
-Anthony nigdy nie pozwolił
by na coś takiego – zastrzegł ostro John ,zaciskając palce na żeliwnej ,misternie
rzeźbionej klamce
-Anthony był głupcem, który
myślał tylko o swoich potrzebach . Nie dość ,że sprowadził do naszej rodziny tą
rudą lekarkę ,to jeszcze adoptował jej bękarta. To on wywołał ten skandal i
zesłał na Rodzinę kłopoty ,z którymi borykamy się po dziś dzień –wysyczała
wściekle ,podchodząc niebezpiecznie blisko
siostrzeńca . John pokręcił głową z niedowierzeniem.
- Jesteś pozbawiona
jakichkolwiek uczuć ,dlatego nie potrafisz tego zrozumieć – stwierdził pewnie z
nutą litości w głosie – Obiecuję ci CIOCIU – podkreślił- że dołożę wszelkich
starań byście zostawili Wiki i jej syna w spokoju-dodał ,opuszczając
rozległy gabinet
-Nie masz z nami szans –
krzyknęła za nim ciotka
- Nie , to wy ich nie macie-
powiedział ,po raz ostatni opuszczając domostwo Lady Margo. Wiedział ,że po tej
wymianie zdań nic nie będzie już takie jak przedtem ,jednak to nie napawało go
smutkiem ,a wręcz przeciwnie. Czuł się wolny. Pierwszy raz od dawna.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rudowłosa od ponad godziny
brnęła przez kolejne etapy swojej opowieści. Wciąż nie mogła opanować drżenia głosu. Minione wydarzenia pojawiały się w jej
umyśle niczym w kalejdoskopie. Bolesne wspomnienia powróciły, jednak teraz nie
wywoływały u niej takich emocji. Co chwilę zerkała na milczącego synka ,którego
opuszczona głowa spoczywała na jej ramieniu. Chłopiec uważnie wpatrywał się w
uderzające w okno z głośnym brzękiem krople deszczu. Jego blada twarz nie
wyrażała żadnych uczuć, a oczy straciły iskry. Alex wyraźnie unikał wzroku
matki ,choć ich twarze dzieliły centymetry. Ruda z zaniepokojeniem patrzyła na
malca. Brak pytań z jego strony jeszcze mocniej potęgował jej strach. Wiedziała
,że nadchodzący czas nie będzie dla nich łatwy, ale miała nadzieję ,że na nowo
uda jej się odbudować zaufanie syna ,nie dopuszczała do siebie innej
możliwości.
-Wtedy ?- usłyszała cichy, wyczekujący
głos malca ,który odwrócił głowę w jej stronę . Przyglądał się jej zaszklonym
oczom. Dopiero słysząc jego pytanie zorientowała się ,że przerwała wyjaśnienia.
-Tak?- otrząsnęła się
,poprawiając włosy
-Mówiłaś ,że postanowiłaś z
ciocią Agatą wyjechać na dłuższy urlop –przypomniał jej chłodnym głosem
- Wiedziałam ,że nie będę w
stanie pracować z Andrzejem i jego nową żoną ,dlatego –westchnęła ,nie
odwracając wzroku od synka – wysłałam podanie o staż do St. Mary Hospital-
przeczesała dłonią jego krótkie włosy – no i przyjęli nas – na jej ustach
pojawił się delikatny uśmiech – Wyjechałyśmy z dnia na dzień ,informując o tym
jedynie dyrektora. Wtedy nie miałam siły na ckliwe pożegnania-dodała szczerze
- A ….-malec zacisnął usta w
wąska linię ,dokładnie tak jak jego
ojciec - a pan Falkowicz…- nie potrafił ,a raczej nie chciał inaczej go
określić
- Andrzej wyjechał z Leśnej
Góry kilka dni przed nami ,nie miał o
niczym pojęcia. Tylko kilka osób wiedziało ,gdzie jesteśmy- powiedziała
,przypominając sobie jeden z najtrudniejszych okresów w życiu.-Miałyśmy zacząć
wszystko od nowa ,bez facetów – uśmiechnęła się delikatnie – Ale to też nam się
nie udało –przyznała ,dokładnie przyglądając się synkowi .
-Dlaczego ?-zapytał ,mocniej
się w nią wtulając ,wyjaśnienia mamy niezbyt rozjaśniły mu sprawę. Wciąż w
głowie miał jeden wielki mętlik. Nie potrafił odnaleźć się w nowej
rzeczywistości ,czuł ,że jego dotychczasowe życie było fikcją ,należącą do
kogoś innego.
- Wkrótce okazało się ,że los
zafundował mi niespodziankę – pocałowała go w czoło , nie potrafiąc ukryć
uśmiechu
-To znaczy ?- malec nie do końca
zrozumiał sens słów mamy
- Dał mi Ciebie ,skarbie
–powiedziała z uczuciem ,wpatrując się w stalowe oczy jedynego dziecka . Dobrze
pamiętała swoje obawy, gdy okazało się ,że jest w ciąży, lecz wobec uśmiechu
Alex’a były one niczym.- Wtedy sądziłam ,że wychowam Cię sama – momentalnie spochmurniała
– Myślałam ,że tak będzie lepiej dla nas wszystkich – łamał jej się głos – w
tym czasie nie byłam w stanie poinformować Twojego prawdziwego taty o twoim
istnieniu . Myślałam tylko o sobie ,nie o was – przełknęła głośno ślinę …
wiedziała ,że to był największy błąd w jej życiu. –Wybaczysz mi kiedyś?-
zapytała z nadzieją ,w odpowiedzi malec objął ją jeszcze mocniej. Między nimi
zapanowała krótkotrwała cisza, która wydawała się trwać Wiki w nieskończoność.
Trudno było jej rozszyfrować jak mały
tak naprawdę zareagował na jej słowa. Nigdy nie był wylewny ,zachowywał pewien
bezpieczny dla siebie dystans ,ale z nią zawsze był szczery. Właśnie ,był.
Teraz ogromnie bała się tego ,że zaczyna go tracić ,że ta silna więź ,która ich
łączyła zaczyna się kruszyć przez jej
kłamstwa .
- To nie twoja wina mamo –
malec stwierdził po chwili ,widząc nietęgą minę matki – On cię skrzywdził
–syknął z roziskrzonymi oczami
-Synku ,proszę – westchnęła
ciężko .Trudno jej było dobrać odpowiednie słowa.- Ja też popełniłam wiele
błędów – przyznała szczerze.
- Ale to on cię zostawił –
upierał się dalej ,chciał przelać winę za zaistniałą sytuacje na chirurga ,choć
dobrze wiedział ,że nie jest to prawdą. Po wyjaśnieniach mamy zrozumiał ,że złość
i gniew jakie przelał na profesora były bezpodstawne ,gdyż on po prostu o
niczym nie wiedział. Jednak ziarno niechęci zdążyło już zakiełkować w jego
sercu. A on prędko nie zamierzał się go pozbyć. Z jego perspektywy po prostu
tak było łatwiej. W końcu Falkowicz nadal pozostawał dla niego obcym
człowiekiem.
-Miał prawo wiedzieć o Twoim
istnieniu – podkreśliła ,lecz chłopiec zdawał się nie reagować na jej słowa
-Skarbie ,Andrzej jest ,był i będzie twoim ojcem – stwierdziła bez ogródek – Zależy mu na
tobie –zawiesiła głos, lustrując Alex’a wzrokiem – Daj mu szansę – prosiła.
Chłopiec zmarszczył brwi ,obdarzając
mamę zagubionym spojrzeniem . Wiktoria przygryzła nerwowo dolną wargę. –Czego
ja się spodziewałam- westchnęła w myślach.
Wiedziała ,że małemu trudno będzie to wszystko zrozumieć ,zwłaszcza że
ze względu na jego wiek musiała ominąć kilka ważnych elementów swojej opowieści.
– On ma dopiero sześć lat –wciąż rozmyślała
z niepokojem ,bawiąc się frędzelkami beżowego koca ,którym okryła synka.
- Ale ja nie chcę dać mu
szansy – w końcu wyszeptał niepewnie ,wpatrując się intensywnie w pustą
przestrzeń przed nimi. Choć wcale tak nie uważał . Czuł się rozdarty. Wciąż
kochał swojego tatę ,za którego uważał
Anthony’ego ,ale z drugiej strony odczuwał dziwną ciekawość względem Profesora.
Czuł, że jakaś tylko jemu znana siła ciągnie go w stronę pana Falkowicza. Już
od momentu ,kiedy niespodziewanie pojawił się w domu chirurga. Od samego
początku między nimi pojawiła się nić sympatii ,którą w tej chwili usilnie próbował
zgasić. Chciał ,ale nie potrafił . Pragnął wiedzieć jakim Andrzej jest człowiekiem ? Dlaczego wtedy
zdecydował się na małżeństwo z tą kobietą ? Czy ma inną rodzinę ? Czy tak jak
on jest uczulony na czekoladę ? Czy będzie w stanie go polubić ? Pokochać ? Mimowolnie szukał jego akceptacji
,potrzebował go ,sam nawet nie wiedział jak bardzo . Niezwykle brakowało mu
taty ,a w jego sercu wciąż pozostawała pustka.
- Wiem ,że uważasz Andrzeja za wielkiego złego tej
sytuacji ,ale tak nie jest - powiedziała pewnie Ruda. Alex odwrócił głowę
patrząc w jej oczy - Nie wszystko jest białe albo czarne…- kontynuowała ,czując
narastającą gulę w gardle. To była jedna z najtrudniejszych rozmów w jej życiu.
- Kiedyś było – powiedział
naburmuszony
-Życie jeszcze nie raz Cię zaskoczy – stwierdziła z
przekonaniem Rudowłosa ,przymykając zmęczone powieki ,Alex położył głowę na jej
kolanach ,wzdychając przy tym ciężko.
- Mamo –zaczął zaspanym
głosem – Boję się – stwierdził cicho . Spojrzała na niego z mieszaniną
zdziwienia i ulgi.
- Czego skarbie ?– Wiktoria wciąż
delikatnie mierzwiła jego włosy
-Tego co teraz będzie –
odpowiedział pewnie ,przekręcając głowę w stronę okna , jego wzrok był dziwnie
zagubiony, jak nigdy wcześniej.- Nie wiem czy on ,czy ten pan….znaczy
…-chłopiec nie potrafił dobrać odpowiednich słów ,cała sprawa była jeszcze taka
świeża.
- Alex –powiedziała ciepło
,mierząc synka troskliwym ,matczynym spojrzeniem. Dopiero teraz zdała sobie
sprawę z prawdziwego ogromu rewolucji
,które go czekają .- Musisz dać sobie ,znaczy wam trochę czasu –powiedziała
łagodnie – Nie wyprzedzaj faktów.
- A jeśli mnie nie polubi,
nie będzie chciał mnie znać….- zaczął zgaszony ,snując niedorzeczne scenariusze
.
-Synku ,proszę ! – przerwała
mu szybko – Co ty mówisz – westchnęła ,przytulając go mocniej – Ciebie nie da
się nie lubić ,poza tym Andrzejowi bardzo na
tobie zależy . Jak coś takiego w ogóle mogło Ci przyjść do głowy !-
zdenerwowała się nieco – On taki nie jest…-zaczęła ,zanim zdążyła ugryźć się w
język.
- Ale ja nic o nim nie wiem !
– stwierdził z goryczą malec ,odkrywając przed samym sobą fakt ,że jest mu
przykro z tego powodu . – Nie wiem jaki
on jest….- zaczął ,w jego oczach pojawiły się łzy . Łzy żalu i smutku. W tej
krótkiej chwili odkrył ,jak bardzo przez ostatnie lata czuł się samotny .
Zawsze czegoś mu brakowało ,czuł się inny ,zagubiony. W tym momencie wydawało
mu się ,że gdy pozna Andrzeja ,odnajdzie to ,czego szukał od dawna - odnajdzie
część siebie.
- Andrzej jest……-zaczęła
niepewnie ,widząc łzy w szarych oczach
Alex’a – Jesteście ….całkiem do siebie podobni – dodała zmieszana –
Nawet nie wiesz jak bardzo –odpłynęła we wspomnienia. Ostatnio coraz częściej
zastanawiała się jakby wyglądało ich życie gdyby wtedy nie stchórzyła i do
końca walczyła o swoje szczęście.
-Kochasz go ?- zapytał
szczerze chłopiec ,przyglądając się
zamyślonej twarzy mamy.
-Co ? –ocknęła się nieco –
Kocham cię najbardziej na świecie – stwierdziła, całując go w czoło.
-Zapytałem cię czy GO kochasz
?- nie odpuszczał ,w jego oczach pojawił się charakterystyczny błysk. Wiktoria
spojrzała na niego z mieszaniną zdziwienia i zażenowania ,lecz mimowolnie kącik
jej ust nieśmiało powędrował do góry. Nie musiała odpowiadać na to pytanie ,chłopiec
doskonale dojrzał odpowiedź w jej
szmaragdowych oczach.
-Kochasz – stwierdził pewnie
,odnajdując jej czułe spojrzenie . Odgarnął delikatnie zagubiony kosmyk jej
rudych włosów i uważnie jej się
przyjrzał . Starł łzę ,płynącą po jej policzku.
-Nie płacz mamo – prosił
,karcąc ją wzrokiem –Nie chcę żebyś płakała
-Płaczę ,bo mam cudownego
syna – uśmiechnęła się do niego
promiennie ,przykrywając go szczelnie kocem .
-Myślisz, że teraz wszystko
się ułoży i będzie tak jak dawniej ? –zapytał z nadzieją malec. Niczego tak nie
pragnął jak odrobiny normalności i stabilizacji.
- Już nigdy nie będzie tak
jak dawniej – uniosła brwi ku górze – Ale obiecuję Ci ,że będzie równie dobrze
– dodała z przekonaniem . – Musi być – uspokajała się w duchu. Alex gwałtownie
wyswobodził się z koca i podbiegł do okna .
-Hej …Co się stało ? – zapyta
zaniepokojona ,podchodząc do niego .
Również spojrzała na tańczące na nocnym niebie gwiazdy.
-Pamiętasz jak opowiadałaś mi
,że jeśli za kimś bardzo tęsknimy i powiemy imię tej osoby ,to na niebie pojawi się nowa gwiazda ?- zapytał
,nie spuszczając wzroku z bliżej nieokreślonego punktu za oknem.
-Tak – odpowiedziała
wzruszona ,dotykając delikatnie ramienia małego. Mimowolnie pomyślała o
Andrzeju i jego gwieździe ,momentalnie
odnalazła ją wzrokiem.
- To jest gwiazda taty –
oznajmił wskazując palcem na migoczący punkcik ,którego Wiktoria nie była w
stanie odnaleźć – Wiesz ,co powiedziała mi ta gwiazda ? –zapytał pewnie
-Co ci powiedziała? –
uśmiechnęła się lekko
-Przekazała mi wiadomość od
taty….znaczy- chłopiec zaczynał się gubić w tej sytuacji – Anthony’ego – dodał
niepewnie – Tata chce byśmy znowu byli szczęśliwi i zaczęli wszystko od nowa – oznajmił
dobitnie . Wiki poczuła ukłucie w okolicach serca.
-Anthony był wspaniałym
człowiekiem – przyznała z przekonaniem – Wiesz ,że bardzo nas kochał
?-pogłaskała go po ramieniu.
-Wiem –odpowiedział smutno –
Dlatego chce żebyśmy byli tak szczęśliwi jak kiedyś ,a ja chcę by był z nas
dumny – stwierdził stanowczym głosem .
-Na pewno już jest z ciebie
dumny – stwierdziła ,obejmując go mocno . Usiadła na brzegu łóżka ,malec
położył się tuż obok niej.
-Mogę spać z tobą ?-zapytał
ziewając ,przesunął się na miękką, puchową poduchę.
-Jasne – przykryła go ,po
czym położyła się tuż obok niego. Chłopiec zasnął momentalnie ,natomiast Wiki przez dłuższy czas mimo
zmęczenia nie mogła zmrużyć oka ,obserwowała śpiącego synka ,zerkając co chwilę w stronę świtającego już nieba.
- Nie wiem jak ty to robisz
,ale jesteś do niego coraz bardziej podobny –powiedziała zatroskana ,lekko się
uśmiechając – Jesteś całym moim światem – wyszeptała mu do ucha z czułością i
wreszcie odpłynęła w krainę snu.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Młody mężczyzna drzemał w
najlepsze ,podtrzymując głowę na ramieniu. Delikatne światło włączonego notebooka padało na jego twarz
,uwydatniając ogromne wory pod oczami. Cały gabinet ,w którym się znajdował ,spowity
był w mroku .Po niemal całym pomieszczeniu porozrzucane były
dokumenty i teczki ,które nosiły na sobie znaki gorączkowych poszukiwań sprzed
kilku godzin. Pogrążony we śnie chirurg nawet nie zauważył ,gdy w pomieszczeniu
niespodziewanie rozbłysło światło lampy. Przybysz westchnął zniecierpliwiony ,obserwując panujący w tym miejscu rozgardiasz.
- Adam – powiedział ostro
,szarpiąc bruneta
- Co…nie…pani Aniu ,niech
pani wezwie Michała….-mamrotał przez sen ,wyswobadzając swoje ramie z mocnego uścisku
brata.
- Adam !- uniósł głos .
Rozbudzony mężczyzna przypadkowo potrącił kubek z ciemną cieszą ,która w tym
momencie pokryła cały blat biurka.
-Andrzej ? –zapytał z
niedowierzaniem spod zaspanych powiek
- A kogo się spodziewałeś ? –
Falkowicz uniósł oczy ku górze – Królowej brytyjskiej – prychnął ,sprzątając z
blatu zalane dokumenty – Jak ty wyglądasz ?! - pokręcił głową ,lustrując Krajewskiego surowym
wzrokiem ,w którym można było odnaleźć cień troski. Adam wyglądał okropnie.
Jakby w ciągu tych kilku dni postarzał się o dobre kilka lat. Jego bladą twarz porastał niechlujny zarost ,a wokół oczu
pojawiły się wyraźne zmarszczki.
-Jest aż tak źle ? –
uśmiechnął się zawadiacko brunet
- To ja powinienem cię o to
zapytać – stwierdził pewnie ,przeglądając trzymane przez siebie ,przyozdobione
kofeiną dokumenty.
-Miałeś wrócić dopiero za
kilka dni – zauważył Krajewski ,przeczesując ręką tłuste włosy . Falkowicz w
dalszym ciągu przeglądał uważnie stos
dokumentacji kliniki ,marszcząc przy tym czoło. –Mogłeś zadzwonić – upomniał go
,nie spuszczając z brata wzroku.
-Miałeś inne problemy – Adam przysiadł
na krawędzi mahoniowego biurka ,zakładając ręce na piersi. Profesor spojrzał na
niego pozbawionym wyrazu wzrokiem.
-Coś się stało ,Andrzej ? –
dopytywał mrużąc oczy . Był tak zmęczony ,że widziany przez niego obraz niemal
całkowicie stracił swoją ostrość. Falkowicz zaczął zbierać porozrzucane kartki
,wciąż nie udzielając odpowiedzi. Zdawał się nie zauważać obecności brata.
-Andrzej – przypomniał mu o
sobie ,po kilku minutach ciszy.
- Co chcesz wiedzieć ? –zapytał
chłodnym głosem ,unikając jego wzroku .
- Co z małym ? – zapytał spokojnie
,pocierając dłonią brodę – Jak się czuje ?
- Z tego co wiem ,całkiem
dobrze – odparł niby obojętnie – Za kilka dni wypiszą go do domu – dodał ,opierając
się o biblioteczkę. Był dziwnie nieobecny.
- Czyli wszystko jest na
dobrej drodze – twarz bruneta rozpromieniła się momentalnie
- Tego bym nie powiedział –
stwierdził markotnie ,poprawiając nerwowo spinki do mankietów . Krajewski był
wyraźnie zdezorientowany.
-Co masz na myśli ? - zdziwił
się
- Porozmawiamy o tym jutro ,a
teraz proszę cię idź spać – nalegał Falkowicz ,widząc zmęczenie jakie malowało
się na twarzy bruneta.
- Nie jutro ,dzisiaj –
upierał się zmartwiony – Powiedz mi ,co się stało ? – dopytywał ,szukając odpowiedzi
w roziskrzonych oczach brata.
-Jutro – uniósł brwi ku górze
,rozsiadając się w fotelu . Ponownie zabrał się za studiowanie dokumentacji. Krajewski
nie dawał za wygraną ,chciał wiedzieć wszystko. Niejasne odpowiedzi Andrzeja
podsycały jego strach o Alex’a i Wiki.
- Wiesz ,że nie odpuszczę – powiedział stanowczo – Tu chodzi o Wiktorię i
Alex’a –uniósł się – Moją najlepszą przyjaciółkę i bratanka – dodał z lekkim uśmiechem .
- Co chcesz wiedzieć ,co ?! –
wysyczał gniewnie ,pocierając skronie. Był wściekły ,rozgoryczony ,ale i
zarówno pełen obaw. Groźby Ravenswood’ów doprowadziły go do skraju
wytrzymałości ,a odgrywanie przed Alex’em obcego człowieka doprowadzało go do szału. Chciał by malec poznał prawdę. Pragnął pokazać i
udowodnić mu ,że jest dla niego kimś ważnym . On i Wiktoria. Teraz nie
wyobrażał sobie powrotu do swojego dawnego życia ,nie wyobrażał go sobie bez nich. Myśl o małym i Wiki zajmowała teraz
każdą komórkę jego ciała. Kochał syna i Wiki – to było pewne.
- Stary – poklepał go po
ramieniu – Wszystko się ułoży – trafnie
odczytał zachowanie brata ,po tych kilku dobrych latach to nie było już tak
trudne jak kiedyś.
- Wątpię – zacisnął usta – Ta
cała rodzina męża Wiktorii….-zaczął z niesmakiem przewracając oczami.
- Teraz to Alex jest
najważniejszy – podkreślił
- Nie musisz mi o tym
przypominać – powiedział urażony ,otwierając jedną z szuflad biurka .
- Teraz …to ja nie rozumiem –
Krajewski zasępił się ,obserwując wzburzenie Andrzeja ,który zaczął nerwowo
przechadzał się po pomieszczeniu.
- Chcą zabronić mi kontaktu z
synem – warknął ,gwałtownie uderzając dłonią w drewnianą dyktę regału w
konsekwencji czego dwie książki z hukiem wylądowały na ciemnym prakiecie. - Rozumiesz ?! – podniósł głos ,zerkając na
niego zbolałym wzrokiem.
- Ravenswoodowie ? - zdziwił się - Nie mają przecież do niego żadnych praw – stwierdził pewnie Adam
- W obecnym świetle to ja nie
mam do niego żadnych praw – powiedział z goryczą ,wyciągając z szafki barku butelkę
whisky.
- Jesteś jego ojcem - stwierdził pewnie ,obserwując jak Andrzej nalewa
rudy płyn aż po samą krawędź brzegu szklanki.
- Jestem dla niego nikim - stwierdził chłodno ,zbliżając szklankę alkoholu do swoich ust – Na razie – mruknął niewyraźnie, zaciskając palce na
zimnej powierzchni naczynia. Krajewski
przez kilka minut przyglądał mu się w ciszy.
- Ustaliliście już coś ,hmm
?- zapytał wyczekująco – Ty i Wiki ? – doprecyzował
-Nie mieliśmy na to czasu –
odparł ,upijając kolejny łyk cudownego płynu .
- Jak to ? – zasępił się Adam
- Idź spać – powiedział głosem
nie znoszącym sprzeciwu.
- Ale….- zaczął się
sprzeciwiać
-Tym razem nie ma żadnego „ale”
– stwierdził dobitnie – Chcę zostać sam – oparł czoło na dłoniach .
-Wiesz ,że nie ominie cię ta
rozmowa ? –brunet uniósł brwi ku górze
- Adam – westchnął ciężko - Podziwiam to Twoje iście braterskie wsparcie ,ale tym razem Ci za
nie podziękuję – spojrzał na niego wyczekująco
- Tu nie chodzi o ciebie braciszku – uśmiechnął się
lekko – Tu chodzi o naszą rodzinę ,bo tak się składa ,że teraz ją mamy-
spojrzał prosto w zamyślone oczy Andrzeja.- Nie zmarnuj tego po raz kolejny –
uśmiechnął się pod nosem.
-Dobrze wiesz ,że nie
zamierzam – stwierdził pewnie ,przyglądając
się dokładnie Krajewskiemu – Spać – rozkazał znad dokumentów.
- To ciebie czeka jutro
ciężki dzień – przypomniał mu ,opierając się o burko . Padał ze zmęczenia. Wolnym
krokiem udał się do wyjścia z gabinetu Andrzeja.
-Obecnie klinika to mój
najmniejszy problem –mruknął do siebie wyciągając z wewnętrznej kieszeni
marynarki zdjęcie syna w objęciach Wiki . – To dopiero początek…- stwierdził
pewnie ,wybierając ,mimo późnej pory, numer do swojego prawnika. Zamierzał
działać jak najszybciej.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
niedziela, 11 stycznia 2015
Przepraszam za opóźnienie
Obiecałam w ten weekend next, ale niestety przez awarię prądu ( cały wczorajszy dzień i dzisiejszy do godz.12) nie miałam możliwości napisania go. Jak by tego było mało jakaś 1/4 mi się usunęła :( ,więc następna część będzie dopiero w okolicach przyszłego weekendu. Z żywiołem (wiatr) nie można wygrać... :(
niedziela, 4 stycznia 2015
XXXII
Hej ! Udało mi się podczas tej przerwy świątecznej znaleźć czas na kolejny rozdział. jest dość długi . Mam nadzieję ,ze was nim nie zawiodę. Dziękuję za motywujące komentarze i proszę o kolejne :D
Blondyn rozsiadł się wygodnie
w swoim skórzanym fotelu. Jak zwykle w poniedziałkowe popołudnia siedział w
swoim gabinecie ,czytając przy filiżance herbaty .Położył nogi na blacie
ogromnego ,wykonanego z hebanu madagaskarskiego biurka i przewrócił pospiesznie
stronę The Times ,odnajdując interesujący go artykuł o transferze jego
ulubionego piłkarza do hiszpańskiego klubu. Westchnął zmartwiony ,odkładając
gazetę na stertę leżących na sekretarzyku papierów. Usłyszał ciche pukanie do
drzwi ,momentalnie ścignął nogi z mebla i wstał ,poprawiając pospiesznie
poluzowany ,zielony krawat.
- Tak ? – oparł się o stojący
nieopodal fotel
-Pana ciotka chce jak
najszybciej się z panem widzieć – powiedziała ,lekko spanikowana sekretarka. Na
jej twarzy pojawił się niezdrowy ,czerwony rumieniec.
-Ciotka ? –wybąkał ,ponownie
poprawiając krawat
-Lady Margaret – wyjąkała
cicho ,pobladł momentalnie
-Czy?-zaczął przejęty.
Jeszcze nigdy ciocia Margo –jak zwykli ją nazywać , nie odważyła się
zaszczycić siostrzeńca swoją obecnością
w jego kancelarii. Wiedział ,że gardzi ona jego zawodem. Zawsze powtarzała ,że
prawnicy to banda złodziei i oszustów ,a jego zawód jest zarezerwowany dla mało
szanujących się osób. Jednak nie opierała się ,gdy służył jej poradą prawna. Ta
wiadomość była dla niego nie lada niespodzianką. Ciotka Margo nie cieszyła się
zbyt dobrą sławą. Była apodyktyczną ,obłudną staruszką „z tradycjami” ,która „honor” rodziny
stawiała ponad wszystko . Przy każdej okazji powtarzała ,że tylko ona o niego
dba. Mimo że niepozorna , potrafiła zastraszyć całą Rodzinę i miała ogromny
wpływ na wydawane przez nią decyzję.
- Czy to mój siostrzeniec –
zza drzwi dobiegł go piskliwy głos staruszki ,słychać było ,że jest
zdenerwowana
-Witaj ciociu – otworzył na
oścież drzwi i wyszedł jej na spotkanie – Mam nadzieję ,że dobrze cię tu
przyjęto ?-zapytał ,z nadzieją patrząc na sekretarkę
- To skandal – westchnęła –
Żebyś nie miał w kancelarii porcelany ! –wykrzyknęła – Do tego to świństwo –
skarżyła się dalej ,patrząc zdegustowanym wzrokiem na filiżankę herbaty
- Przecież to dobry gatunek –
powiedział przejęty ,przy niej znów czuł się jak mały chłopiec zganiany za
stłuczenie wazonu
-Może ciocia wejdzie do
mojego gabinetu –zaproponował ,próbując wysilić się na uśmiech
-Po to tu w końcu
przyszłam-prychnęła ,zniesmaczona lustrując go wzorkiem. Podążyła za Johnem w
kierunku jego miejsca pracy. Od razu spoczęła na brązowej ,zabytkowej sofie
,uważnie przyglądając się wystrojowi tego miejsca.
-Myślałam ,że stać cię na
więcej – stwierdziła lekceważąco – Co to za okropieństwo – wskazała na beżowe
,długie zasłony
-Sądziłem ,że pasują –
powiedział szczerze ,lekko się uśmiechając. Paradoksalnie jego uśmiech jeszcze
bardziej rozwścieczył staruszkę.
-Tak jak twój krawat –
uśmiechnęła się ironicznie ,kręcąc zbyt mocno głową.
-Tak – odparł ,przyzwyczajony
do jej zgryźliwych komentarzy
-A czemuż to zawdzięczam
wizytę mojej kochanej cioci ? –zapytał szczerze zaciekawiony
-Nie podlizuj się John-
odparła szorstko ,ściągając z głowy czarny kapelusz –To ważna sprawa
–stwierdziła,
-Chodzi o nasze posiadłości w
Somerset ?-zapytał zdziwiony
- Gdyby chodziło o nie ,na
pewno osobiście bym się tu nie pofatygowała – powiedziała ,podnosząc ton głosu
,po raz kolejny skrzywiła się patrząc na stojącą na jego biurku rzeźbę Temidy
-W takim razie – powiedział
zaskoczony – W czym rzecz ? –oparł się o biblioteczkę
-Chodzi o naszą rodzinę i jej
honor – stwierdziła ,pełnym powagi głosem ,otwierając granatową ,sporą torbę marki Channel
-A cóż nam grozi ? –zapytał
żartobliwie ,ciotka Margo spiorunowała go wzrokiem
- Nareszcie przydadzą się na
coś twoje złodziejskie zdolności – powiedziała ,układając pomalowane niezgrabnie na różowo usta w
sztuczny uśmiech – Odwdzięczysz się w końcu – dodała nieprzyjemnym tonem
-Zamieniam się w słuch
–odparł szorstko ,ponownie siadając na swoim ,wykonanym z jasnej ,cielęcej
skóry fotelu
-Zdobędziesz wszystkie
możliwe informacje na temat tego człowieka –powiedziała tajemniczo ,wręczając
mu karteczkę ze zdjęciem
-Andrzej Falkowicz –
przeczytał z trudem napis ,przyglądając się zdjęciu niedawno poznanego
mężczyzny
- Chcę wiedzieć wszystko
,rozumiesz ?-spojrzała prosto w zamyślone ,piwne oczy siostrzeńca
-Tak –chrząknął ,wstając z
fotela
-Wszystko –wychrypiała
,ukazując białą protezę zębową – Rodzina ,praca ,przeszłość – wyliczyła wstając z sofy ,podeszła blisko niego,po czym
ręką podciągnęła krawat Johna do góry ,przyduszając go lekko
- Masz dwa dni –dodała na
odchodne ,nie czekając aż mężczyzna
uwolni się od duszącego go materiału opuściła jego gabinet
-Dwa dni –powtórzył jak echo
,wzdychając ciężko . Ponownie wziął do ręki zdjęcie mężczyzny ,sięgnął po
telefon. By zdobyć te informacje bez zbędnego szumu musiał uruchomić wiele znajomości. – Robi się
nieprzyjemnie –stwierdził zasmucony, myśląc o Rudowłosej żonie zmarłego kuzyna.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria nie zdążyła
nawet upić łyk świeżo przygotowanej kawy, gdyż gdy tylko
ponownie spoczęła na sofie momentalnie przymknęła zmęczone powieki . Próbowała
walczyć ze zmęczeniem, ale jej wycieńczony kilkoma nieprzespanymi ,oraz pełnymi niepewności i strachu o życie
dziecka ,nocami organizm rozpaczliwie szukał odpoczynku.
-Wiki-powiedział
zaniepokojony brakiem odpowiedzi z jej strony, dotknął delikatnie jej ramienia.
Dopiero teraz zauważył ,że zasnęła. Ostrożnie wyciągnął z jej ręki sporych
rozmiarów kubek z parującą cieszą i
odłożył go na designerski ,biały stolik. Przez kilka dobrych minut przyglądał
się jej pogrążonej we śnie twarzy. Wyglądała tak spokojnie. Nie potrafił
odwrócić od niej wzroku. Często w myślach przywoływał jej wizerunek ,usiłując
wyobrazić sobie jak teraz wygląda ,co czuje ,czy się zmieniła? Zdawał sobie
sprawę ,że przez ostatnie lata wiele przeżyła ,lecz nadal pod silną powłoką
skrywała się krucha kobieta. Szczególnie podczas snu można było poznać to drugie
oblicze zawsze zdeterminowanej i twardej Wiktorii. Aż trudno było uwierzyć ,że
to ta sama osoba. Odgarnął z jej twarzy zagubiony kosmyk rudych włosów . Wstał
powoli z sofy , nie chcąc budzić kobiety. Odniósł pozostawione przez nich
naczynia do dużej kuchnio-jadalni. Surowość ciemnego mahoniowego drewna
przełamywana była w tym wnętrzu przez
biały, wyszlifowany na wysoki połysk blat i równie białe ściany ,na
których znajdowały się oryginalne ,kolorowe grafiki, oprawione w czarne
ramy. Przyjrzał się jednej z nich ,a
prawy kącik jego ust powędrował do góry. Był to dużych rozmiarów dziecięcy
rysunek przedstawiający rudą ,a właściwie wedle dzieła czerwonowłosą kobietę o nieproporcjonalnie dużej głowie
,wśród zielonych ,narysowanych kredką o tym samym odcieniu co jej oczy drzew.
Obrazek opatrzony był napisaną dużymi ,niebieskimi literami dedykacją : „Dla
najwspanialszej mamy na świecie”. Zaśmiał się krótko. Niewątpliwie to
niepasujące do wystroju pokoju dzieło niosło ze sobą dużą wartość
sentymentalną. Bezszelestnie skierował się ponownie w kierunku salonu. Ręka
Wiktorii opadała bezwładnie na ziemię ,a jej właścicielka kręciła nerwowo głową
przez sen.
-Wiktorio- podniósł
delikatnie głos ,przykucając tuż obok niej . Szarpnął ją kilkukrotnie za ramię
,ale dalej niewzruszona ,pogrążona była w głębokim śnie. –Rzeczywiście musiała
być wykończona –pomyślał ,patrząc na nią z troską. –Sen na sofie to chyba nie
jest dobry pomysł –stwierdził cicho, unosząc jej głowę ,wziął ją na ręce i wolnym krokiem zmierzał w stronę wyjątkowo szerokiego korytarza
zaaranżowanego na hall. Na jego końcu znajdowały się dwoje drzwi. Jedne były całkowicie
przeszklone ,ale znajdowały się na nich białe jaskółki różnej wielkości ,dające
ich właścicielowi odrobinę prywatności . Jak słusznie sądził prowadziły one do
pokoju chłopca ,dlatego otworzył znajdujące się naprzeciwko szklanych ,drewniane drzwi. Dostrzegł sporej wielkości łóżko stojące w
centralnej części pogrążonego w ciemności
pokoju. Położył na nim ostrożnie rudowłosą i okrył ją znajdującym się
przy poduszkach puchowym kocem.
Gwałtownie przekręciła się na bok .
-Alex –szeptała gorączkowo przez
sen . Jej umysł nie zaznał spokoju ,gdyż gdy tylko zamknęła powieki zaczęły
dręczyć ją koszmary.
-Spokojnie-wyszeptał wprost
do jej ucha – To tylko sen –dodał ,poprawiając koc, który zdążył już opaść na parkiet .Przymknął
cicho drzwi i z ciekawością spojrzał na mieszczące się wprost przed nim
„jaskółcze” drzwi. Otworzył je i zapalił
światło. Znalazł się w przestronnym ,błękitno-szarym pokoju ,którego jedną ze
ścian zdobił ogromnych rozmiarów biały
malunek , przedstawiający kolejną jaskółkę. Pod malunkiem stało małe ,białe
łóżko z równie błękitną jak ściany pościelą. Wszystkie pozostałe meble tak jak
łóżko były białe. Ciemny parkiet pookrywał szary ,puszysty dywan ,na którym
reprezentacyjnie stała nieukończona jeszcze budowa szpitala (jak sądził po
stojącej na skończonym już parkingu karetce) wykonana z klocków lego.
Nieopodal klockowego szpitala stało już
wykończone lotnisko z tłumem ludzików lego ,czekających na swojego właściciela równie mocno jak na nie
nadchodzący od ponad tygodnia lot. Andrzej przeniósł wzrok na stojący w rogu
regał zapełniony kolekcjonerskimi miniaturkami zabytkowych samochodów. Jego
wzrok przykuł również duży zdalnie
sterowany samolot ,stojący tuż przy
regale . Rozpoznał go. Pamiętał jak pomagał bratu w jego transporcie ,nie sądził wtedy, że to
prezent dla jego syna. Ba ,wtedy nawet nie przyszłoby mu do głowy ,że w ogóle ma dziecko. Westchnął
,dalej rozglądając się po pomieszczeniu. Nad biurkiem wisiała mapa świata
naznaczona zielonymi i czerwonymi
punkcikami. Na samym blacie małego biurka znajdowały się różne książki i
„latające” swobodnie kartki. Wziął do ręki jedną z nich i zmarszczył czoło .
–Podręcznik do anatomii – powiedział zdziwiony, odkładając ją z powrotem na miejsce. Przyjrzał się kolejnym dziełom, a na jego twarzy
pojawił się cień rozbawienia. Większość
z książek napisana była w języku
polskim ,więc jak słusznie przypuszczał należały one do Wiki ,która zapewne nie miała pojęcia ,że znajdują się właśnie tu.
-A to spryciarz – uśmiechnął
się odsłaniając przypadkowo mapę, pod którą znajdował się plakat z
przekrojem anatomicznym człowieka .
Przypomniał sobie swoje spotkanie w domu z Alex ‘em. Już wtedy lekko zszokowały go dziwne zainteresowania chłopca
. To rzeczywiście było bardzo nietypowe. Przyznawał Wiki rację – Na to jest
jeszcze stanowczo za wcześnie – myślał ,marszcząc ciągle brwi ,ponownie zakrył
plakat mapą i zgasił światło w pokoju. „Wnętrze mówi wiele o człowieku” z tym
stwierdzeniem opuścił „królestwo” synka. Chciał go poznać ,a ten pokój
niepozornie zbliżył go odrobinę ku temu. Zamknął za sobą drzwi prowadzące do
apartamentu Rudowłosej i skierował się ku wyjściu. Był spokojny ,mimo że nie
zamknął drzwi jej mieszkania na klucz ,gdyż budynek był pod stałą ochroną oraz nadzorem portiera. Wsiadł do zamówionej wcześniej taksówki i udał się do hotelu ,w którym
jeszcze dziś wynajął pokój. – W końcu będę miał pokój na odpowiednim poziomie –
myślał ,wspominając niechętnie swój pobyt w zgrzybiałym ,przyszpitalnym
hoteliku. Dzisiaj chłopiec się wybudził ,więc pierwszy raz od dawna mógł
spokojnie zasnąć. Siedząc w taksówce automatycznie spojrzał na wyświetlacz
telefonu i skrzywił się nieco ,miał wiele nieodebranych połączeń od brata
,prawnika ,Piotra oraz innych współpracowników.-Jutro też jest dzień –mruknął
zrezygnowany pod nosem ,zwracając tym uwagę kierowcy.
-Oby lepszy od tego – oparł
taksówkarz
- Oby – przyznał rację –
Potrzebują szczęścia –dodał przygaszony ,gdyż wciąż był niepewny reakcji syna ,a mnożące się przez jego
nieobecność problemy z wrocławską kliniką dawały mu się we znaki
- Proszę pana, a kto w tych
czasach go nie potrzebuje –stwierdził prosto mężczyzna
- Ci którzy go nie szukają –
odparł pewnie ,uśmiechając się przy tym blado
-Wie pan ,że coś w tym jest – przyznał po chwili kierowca
-Bywa ,że nie zdajemy sobie
sprawę ,że je posiadamy-powiedział cicho ,wciąż myśląc o synku
-Grunt to je odnaleźć i już
nie puścić –zaśmiał się szczerze ,zerkając w lusterku na pasażera-Można też
czekać aż samo nas odnajdzie- dodał –A
pana już odnalazło ,co ?-dopytywał
- Po części –stwierdził
,marszcząc czoło Falkowicz
-Ja pozwoliłem się go
pozbawić – powiedział smutno kierowca ,skręcając gwałtownie
- Chyba każdy ma kilka szans
by znów je odzyskać –odparł poważnie ,szukając w tym stwierdzeniu nadziei także
dla siebie
-Już jesteśmy-stwierdził
kierowca ,Falkowicz podał mu 100-
funtowy banknot i opuścił pojazd.
-Proszę pana –zaskoczony taksówkarz
otworzył okno samochodu – A reszta?- kwota niemal dziesięciokrotnie
przewyższała należność
-Reszta jest dla pana
–stwierdził pewnie Falkowicz ,odchodząc w stronę hotelu – Na szczęście –dodał
,będąc już przy drzwiach ,taksówkarz pokręcił głową niedowierzając. – Chyba
zacznę w to wierzyć –powiedział do siebie z szerokim uśmiechem , ruszając w
kolejny tej nocy kurs.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Otworzył oczy i przewrócił
się na bok. Jego głowę przeszywał ogromny ból. Jęknął cicho i potarł skronie
,siadając na materacu szpitalnego łóżka. Wciąż nie pamiętał dlaczego się tu
znalazł i ile właściwie dni tu spędził. Spojrzał na swoją ukochaną maskotkę
osiołka ,którą na pierwsze urodziny dostał od cioci Agaty. Stała ona na białym
stoliku nocnym ,na którym również znajdował się jego ulubiony ,pomarańczowy sok
w szklanej butelce. Wziął pluszaka do
ręki i ostrożnie zsunął się z wysokiego łóżka ,stając małymi ,bosymi stopami na
jasnej ,zimnej podłodze. Siedząca w rogu pokoju pielęgniarka nawet nie
podniosła wzroku znad gazety ,nie mówiąc o zauważeniu chłopca ,który właśnie w
tym momencie otworzył szklane ,przezroczyste drzwi prowadzące na korytarz. Alex
rozejrzał się po pełnym zabieganych pielęgniarek i płaczących ludzi oddziale. W
tym tłumie nikt nie zwrócił na niego
uwagi. Rozglądał się uważnie po budynku ,z żalem stwierdził ,że to nie jest
Prince Albert’s Hospital. Szukał wzrokiem znajomej mu twarzy ,ale niestety pod
jego salą nie znalazł tak wyczekiwanej przez niego postaci matki ,ani nikogo innego z rodziny i przyjaciół. Zmarszczył
smutno czoło i podszedł do ogromnego okna. Był to deszczowy poranek ,wszyscy ludzie
na zewnątrz gorączkowo biegali z parasolami by jak najszybciej ukryć się przed
ciężkimi kroplami deszczu bombardującymi ziemię. Odwrócił głowę ,słysząc ciche
łkanie stojącej nieopodal ,nastoletniej dziewczyny . Przyglądał się jej uważnie
,łzy obficie spływały po jej zaczerwienionej twarzy.
-Wszystko w porządku
?-zapytał cicho ,stając tuż obok niej. Wytrącona z rozpaczy jego pytaniem
,spojrzała w kierunku malca. Otarła łzy. Nie odpowiedziała .
-Chcesz Burro ?-zapytał
poważnie ,wręczając jej maskotkę – Zawsze potrafił mnie pocieszyć ,no i
przynosi szczęście – dodał chcą przekonać ją do tego pomysłu ,na twarzy
dziewczyny pojawił się szczery uśmiech
-Burro?- zapytała zdziwiona
,uśmiechając się w podziękowaniu za tak miły gest
-Po hiszpańsku to
osioł-wyjaśnił ,ciesząc się ,że na twarzy jego rozmówczyni pojawił się choć na chwilę uśmiech
-Wyszukane imię – roześmiała
się przez łzy –Co ci jest ?-zapytała z troską ,dopiero teraz zauważyła ,że
chłopiec ma na sobie szpitalną pidżamę
-W sumie to sam nawet nie wiem
– przyznał szczerze ,zakręciło mu się w głowie ,w ostatnie chwili oparł się o
okno
-Może usiądziesz
–zaproponowała zmartwiona ,odprowadzając
małego towarzysza w kierunku szarych foteli- Już lepiej ? Może wezwę lekarza
?-pytała przejęta
-Ze mną wszystko w
porządku-powiedział pewnie – A ty dlaczego płakałaś?- zapytał szczerze
,dziewczyna mocniej ścisnęła szare futerko ,znajdujące się na kopytku Burra.
-Mój tato jest ciężko chory
–powiedziała łamanym głosem – Ma nowotwór –dodała zmartwiona
-Wszystko będzie dobrze
zobaczysz – spojrzał na nią swoimi szarymi oczami
-Chciałabym by tak było
–westchnęła ciężko ,patrząc w kierunku
sali ojca
- Tą chorobą można leczyć-
stwierdził pocieszająco ,dziewczyna coraz mocniej ściskała przytulankę
- Ale są małe szanse na
powrót do zdrowia – dodała ,przeczesując czarną grzywę Burra
-Lepsze małe ,niż żadne – stwierdził
smutno ,czarnowłosa zdziwiła się tak szybką przemianą towarzysza – Oddał bym
wszystko by mieć choć cień szansy na odzyskanie taty – przyznał ,tym razem to
jemu zaszkliły się oczy
-On też jest chory ?-zapytała
z nadzieję ,choć spodziewała się negatywnej odpowiedzi
-Zmarł pół roku temu –powiedział
malec ,odwracając głowę w kierunku okna
-Przepraszam – wyjąkała cicho
,nerwowo kładąc dłonie na kolanach
- Ale twój tata
wyzdrowieje –powiedział pewnie ,aż była
skłonna mu uwierzyć
-Nie ma wyboru –westchnęła
,pocieszająco uśmiechając się do chłopca –Mogę pożyczyć Burra ,do czasu wyniku
biopsji ?-zapytała ciepło
-Jasne – odpowiedział pewnie
,obserwując niemałe poruszenie ,wśród obsługi szpitala – Ojj- pomyślał –chyba
chodzi o mnie – dotarło do niego ,że zagadał się ze starszą towarzyszką, a
ochrona szuka właśnie jego.
-Jesteś wspaniały - poczochrała go pieszczotliwie po włosach
–Dziękuję – uśmiechnęła się do niego uroczo i wstała z fotela ,wciąż mocno
trzymając jego maskotkę
-Jak masz na imię ?-zapytała
–Muszę wiedzieć ,komu mam oddać tego szczęśliwego osła –dodała ,lekko
rozbawiona ,wskazując na przytulankę
-Alex- odpowiedział ,również
wstając z fotela
-Jeszcze raz dziękuję –
powiedziała ciepło ,dzięki rozmowie z tym niezwykłym malcem znów odzyskała nadzieję
. Chłopiec lekko przejęty ruszył w stronę swojej sali ,jednak po kilku minutach
spaceru zorientował się ,że najprawdopodobniej pomylił korytarz .-To nie tutaj
–szeptał ,opierając się o kolumnę ,znów bardzo mocno zakręciło mu się w głowie
,osunął się na ziemię. Próbował wstać ,ale coraz bardziej przybywający na sile
,impulsywny ból głowy skutecznie mu to uniemożliwiał.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Od piętnastu minut cały
szpital postawiony był na nogi ,by odnaleźć małego ,niesfornego pacjenta .
-To skandal !- syknął głośno
Andrzej ,który dopiero co dotarł do szpitala
-Ochrona i część pielęgniarek
szuka chłopca – tłumaczył się ,równie mocno przejęty tym wydarzeniem ordynator
-Zdaje pan sobie sprawę, że
po takim urazie jakikolwiek niekontrolowany ruch może zakończyć się tragicznie
– Falkowicz nie potrafił opanować emocji ,był wściekły – To jawna
niekompetencja!
-Zdaję sobie z tego sprawę –
odpowiedział posępnie dr Benson
- Jeśli cokolwiek mu się stanie ,to nie obędzie się bez
konsekwencji prawnych ,ma pan moje słowo – powiedział wyraźnie ,zostawiając
oniemiałego lekarza samego. Krew w jego żyłach buzowała. Również udał się na
poszukiwania ,nie potrafił siedzieć bezczynnie. Skręcił w korytarz prowadzący w północne
skrzydło szpitala . Nerwowo rozglądał się po nim. W godzinie porannego obchodu
wszystkie sale wypełniali lekarze ,pielęgniarki
i rodziny pacjentów czekające na wypis krewnego do domu. Tym razem nie
było inaczej . Przechodził właśnie koło ogromnego okna ,gdy pośród
przechodzącego tłumu zauważył chłopca ,który podpierał się o niebieską kolumnę.
-Jesteś – odetchnął z ulgą
,podchodząc bliżej syna ,przykucnął ,przytrzymując jego ramie.
-Kim pan jest ?-zapytał
zaciekawiony ,przyglądając mu się przez przymrużone z bólu powieki. Falkowicz
przełknął głośno ślinę.
-Jestem lekarzem –
odpowiedział pewnie – Dlaczego opuściłeś salę?-dopytywał ,pomagając mu utrzymać
się na nogach
-Zgubiłem się –odpowiedział
malec ,otwierając szczerzej oczy – Pan jest bratem wujka Adama ?-zapytał
,rozpoznając mężczyznę
-Tak –przytaknął zrezygnowany
,patrząc z troską na małego ,widział grymas bólu na jego twarzy
-Wszystko w porządku
?-zapytał przejęty ,nie odwracając wzroku od syna.
-Odprowadzi mnie pan tam
?-zapytał ,ściskając odruchowo jego dłoń . Spojrzał w stronę oddziału.
-Tak ,oczywiście – powiedział
zaskoczony jego gestem ,mocniej ścisnął
jego drobną ,zimną rękę
-Zmarzłeś –stwierdził karcąco, patrząc na bose stopy Alex’a
,chłopiec odwrócił od niego wzrok
-A tak właściwie ,to co pan
robi w Anglii ?-pytał zaciekawiony ,ponownie patrząc w oczy chirurga
- Operuję – skłamał zgrabnie,
malec zmarszczył czoło
-Co to za operacja ?-zapytał
szczerze zaciekawiony ,jego twarz momentalnie pojaśniała
-Nie za dużo tych pytań –
podniósł prawy kącik ust do góry ,chłopiec jeszcze raz spojrzał na twarz
wysokiego mężczyzny i w milczeniu przyglądał mu się dokładnie.
-Coś nie tak ?-zapytał z
lekkim uśmiechem, byli już prawie na miejscu
- Skoro ma pan tutaj operować
,dlaczego pan mnie szukał?- zapytał cicho ,wciąż patrząc na niego przenikliwie
-Czysty zbieg okoliczności –
wysłał w jego kierunku sztuczny uśmiech i odetchnął ciężko ,niechętnie
puszczając dłoń malca
-Alex! – usłyszał głos matki
,która w mgnieniu oka znalazła się tuż przy nich. Mocno objęła syna.–
Kochanie ,dlaczego uciekłeś ?-zapytała ,
nie puszczając go
-Nigdzie nie uciekałem –
bronił się ,przeczesując dłonią rude pasma włosów mamy
-Co znowu strzeliło ci do głowy
–westchnęła ,odgarniając mu z czoła włosy – Nie wolno ci wstawać z łóżka –
wyartykułowała –Miałeś poważny uraz- próbowała skarcić syna wzrokiem ,ale nigdy
nie potrafiła się na niego gniewać. Odnalazła wzrokiem ,przyglądającego im się
w milczeniu Falkowicza.
- Dziękuję ,że go znalazłeś
–zwróciła się do Andrzeja ,widziała
smutek w jego oczach.
-Odwiedzi mnie pan po
operacji ?-zapytał spontanicznie Alex. Falkowicz spojrzał w oczy chłopca ,tak
podobne do tych ,które sam posiadał. Nigdy nie sądził ,że to krótkie słowo
jakim jest „pan” będzie go kiedyś tak ranić. Za każdym razem ,kiedy słyszał je
z ust chłopca przechodził go dziwny ,zimny dreszcz.
-Operacji ?-Ruda spojrzała
pytająco na nich obu –Acha-mruknęła niepewnie ,napotykając na sugestywny wzrok Profesora
-Na pewno – odpowiedział ze
sztucznym uśmiechem -Na mnie już czas – dodał ,wzdychając teatralnie
,odszedł w ponownie w kierunku korytarza. Musiała przyznać Andrzej potrafił
bezbłędnie odegrać każdą ,nawet najtrudniejszą dla niego rolę. Zdawała sobie
sprawę w jak niezręcznej sytuacji się znalazł .
-Zguba się znalazła – dobiegł
ich z oddali głos ordynatora ,który
wyraźnie odetchnął z ulgą.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczesał nerwowo włosy ,dalej
krocząc korytarzem. Nie mógł już dłużej tego
znieść. Zacisnął wargi w cienką linię . Gdy w grę wchodziły osoby, które kochał
(a to grono było wyjątkowo wąskie) nie potrafił już kłamać i ukrywać swoich
uczuć w tak perfekcyjny sposób . Ręka
drżała mu lekko ,gdy słuchał w jaki sposób
zwraca się do niego jego własny syn. –Lepsza gorzka prawda ,niż
najsłodsze kłamstwo- ostatnie dni utwierdziły go w tym przekonaniu.
-Dam panu radę – usłyszał
piskliwy głos za swoimi plecami ,odwrócił się. Stała przed nim starsza
,siedemdziesięcioletnia kobieta z dziwnym kapeluszem na głowie ,rozpoznał w
niej ciotkę męża Wiktorii.
-Słucham?- zapytał zbity z
tropu
-Niech pan zostawi go w
spokoju – powiedziała głośno i wyraźnie ,uśmiechając jej przy tym ironicznie
-Nie zamierzam –odpowiedział
stanowczo ,również obdarzając staruszkę wymuszonym uśmiechem
-Sam pan tego chciał –
westchnęła słodko ,poprawiając spadającą z ramienia torbę
-Czego ?-zmrużył oczy
,obserwując jak jej usta ponownie
wykrzywiają się w uśmiech
-Oboje dobrze wiemy czego –
zaśmiała się krótko ,odwracając się na pięcie. Spojrzał na nią ze wstrętem
,siadając na szarym fotelu. Pamiętał doskonale swoje pierwsze spotkanie z ta
kobietą ,zastrzegła wtedy ,że dołoży wszelkich starań by nie dopuścić do jego
kontaktu z Alex’em. Wtedy wydawało mu się to absurdalne, ale z dnia na dzień
zdawał sobie sprawę ,że ta kobieta jest zdolna do wszystkiego, a przy
znajomości angielskiego prawa i gronie najznakomitszych prawników to wydawało
mu się –w tym momencie westchnął – całkiem możliwe. A to „całkiem” napawało go
ogromnym smutkiem. –Wszystko jest w rękach Małego- stwierdził w myślach ,to
również go nie pocieszało ,gdyż dobrze zdawał sobie sprawę kogo może „wybrać”
kilkuletni chłopiec. Wątpił ,że wybierze obcego mu mężczyznę ,który po latach
zjawił się ,twierdząc że jest jego ojcem z chęcią wywrócenia jego poukładanego
świata do góry nogami. Naturalne wydawało mu się ,że będzie chciał zacieśnić
więzy ze znaną mu rodziną. Z autopsji wiedział ,że dziecko w tym wieku szuka akceptacji i poczucia przynależności
. Sam dobrze pamiętał ,jak czuł się gdy stracił rodziców i trafił pod opiekę
ciotki ,której marzeniem było się go jak najszybciej pozbyć ,co zresztą
zakończyło się sukcesem. Choć była to zupełnie inna sytuacja ,wiedział ,że w
pewien sposób chłopiec straci rodzinę ,która zna i kocha ,dlatego będzie chciał
temu zapobiec. Usłyszał nagle tak niechciany ,dźwięk telefonu .
-Tak – wysyczał
zniecierpliwiony i wyrwany z rozmyślań. Starsza pani skutecznie wyprowadziła go
z równowagi.
------------------------------------------
-Co proszę ?! – gwałtownie
poderwał się z fotela ,kilka osób odwróciło głowę w jego stronę
---------------------------------
- Nie mógłbyś ……-nie dokończył ,gdyż
podniesiony głos „po drugiej” stronie przerwał mu szybko
---------------------------------------------------------------------------
- Dobrze. Jutro będę już w
Polsce – westchnął poważnie zaniepokojony ,odchodząc w kierunku ogromnego okna
,wychodzącego na zatłoczoną ,londyńską ulicę
---------------------------
-Tak –warknął –Masz moje
słowo – dodał ,po czym w zamyśleniu spojrzał na krajobraz za oknem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Lekarz prowadzący Alex’a
przejrzał wyniki jego badań i z uśmiechem spojrzał na Rudowłosą.
-Wygląda na to ,że nasz
uciekinier –zwrócił się do chłopca- Za dwa dni będzie mógł wrócić do domu
–uśmiechnął się szczerze
-Naprawdę – chłopiec nie mógł
ukryć radości ,wciąż zastanawiał się dlaczego się tu znalazł ,a mama skutecznie
unikała odpowiedzi na to pytanie .
-O ile ten wyjazd do Bath
jest już nieaktualny ?-dr Benson zwrócił się pytająco do Wiktorii
- Tak- zmieszała się lekko –
Jest nieaktualny –odparła pewnie
,próbując zmusić się do uśmiechu. Gdy tylko wspomniała o propozycji Andrzeja ,zgodnie z jej przewidywaniami Rodzina
odmówiła bezzwłocznie. Alex spojrzał na nią pytająco.
-Jaki wyjazd ?- dopytywał
cicho ,nie spuszczając wzroku z matki.
Dr Benson dalej przeglądał jego kartę. Wiktoria przygryzła wargę ,słysząc
kolejne pytanie syna.
- Zgadzam się z panią
,najszybciej dojdzie do siebie w domowym zaciszu – lekarz uśmiechnął się i
opuścił salę Alex’a udając się na dalszy obchód. Ruda podeszła do łóżka synka i
próbowała poprawić mu poduszkę.
-A gdzie twój Burro?-
zapytała ,szukając wzrokiem maskotki ,którą przyniosła tutaj zeszłej nocy. To
był jego talizman i wierny towarzysz.
-Pożyczyłem go – odpowiedział ,próbując ustrzec się przed
koleją „poprawą” położenie jego szpitalnej poduszki.
-Pożyczyłeś ?-zapytała
zdziwiona ,unosząc brwi ku górze – Ty ?-roześmiała się
- Ej –powiedział urażony –
Potrafię się dzielić –dodał dumnie. Widziała radosne iskry tańczące w jego
oczach ,których tak bardzo jej brakowało przez ostatnie dni. Dodawały jej
takiej otuchy.
-W to nie wątpię ,skarbie –
poczochrała go pieszczotliwie po głowie i usiadła na niebieskim krześle tuż
obok jego łóżka. Przyglądała mu się przez chwilę ,wciąż się uśmiechając. Tak
bardzo cieszyła się z jego powrotu do zdrowia. Znów był z nią.
- Czemu się tak na mnie
patrzysz mamo ,mam coś na czole ?-zapytał lekko rozbawiony
-Nie – zaprzeczyła – Po
prostu bardzo cię kocham mój mały rozrabiako – ponownie mocno go przytuliła
-Też cię kocham –
odpowiedział pewnie ,równie mocno wtulając się w matkę
-Tylko proszę cię – spojrzała
uważnie prosto w jego szare tęczówki – Nigdy więcej mi tego nie rób-
powiedziała poważnie
-A co ja takiego zrobiłem
?-zapytał szczerze
-Nie uciekaj – odpowiedziała
,a w jej oku zakręciła się pojedyncza łza . –Niestety tą tendencję do uciekania
od problemów masz chyba po mnie – pomyślała ,przygryzając dolną wargę swoich
malinowych ust . Alex zmarszczył czoło ,zastanawiając się nad słowami Wiktorii.
-Mówiłem ci ,że się zgubiłem
– bronił się .Nie zrozumiał dokładnie o co jej chodziło.
-Wiem –odpowiedziała ,gładząc
jego czoło.- Ale lepiej mieć tą obietnicę na zapas – stwierdziła niby obojętnie
,próbując zejść z niewygodnego dla niej tematu wypadu ,do którego powoli
zmierzali.
-Jak chcesz mogę ci to
obiecać – stwierdził lekceważąco ,robiąc dla mamy miejsce na swoim łóżku
,przysiadła tuż obok niego
-Nawet na mały palec
?-zapytała podniosłym głosem ,uśmiechając się lekko
-Nawet – przewrócił oczami
,odwzajemniając jej uśmiech ,oboje się roześmiali.
-Mamo ?-zapytał po chwili
,opierając się na jej ramieniu
-Mhm?- chrząknęła nieznacznie
Ruda
-A co tak właściwie się stało
?- powiedział wyczekująco ,patrząc prosto w jej zielone oczy ,które znajdowały
wprost naprzeciwko jego twarzy.
- Mówiłam ci kochanie –
powiedziała łagodnie – miałeś wypadek ,wciąż głaskała jego włosy.
-To już wiem –stwierdził
zniecierpliwionym głosem – Ale coś dokładnie się stało?
- Nie wiem – przyznała
szczerze ,patrząc się w sufit.
-Byłem tam sam ? – nie
potrafił w to uwierzyć – Przewróciłem się?- zapytał kpiąco ,nie potrafił tego
zrozumieć
-To był deszczowy dzień –
wciąż udzielała mu wymijających odpowiedzi
-Coś ukrywasz – stwierdził
,ponownie opadając na poduszkę – Znowu –dodał ,odwracając się od niej plecami ,poczuła
ukłucie w okolicy serca. Nie chciała ciągle go oszukiwać ,ale liczyła ,że wyzna
mu prawdę ,gdy dojdzie do siebie .- Całą prawdę – powtarzała w myślach ,choć
bała się tej chwil i w głębi serca pragnęła jak najbardziej przesunąć ją w
czasie. –On jest jeszcze taki mały – tłumaczyła sobie ,lecz nie mogła już
dłużej robić tego Andrzejowi i Alex’owi. –Ciężkie decyzje niosą ze sobą jeszcze
cięższe konsekwencje –myślała ze smutkiem.
-Niczego nie ukrywam kochanie
– skłamała ,choć drżał jej głos- Nie było mnie tam – powiedziała –Chociaż to
jest prawdą –przemknęło jej przez myśl ,ponownie obrócił się w jej stronie.
- Nie wierzę żebyś
gdziekolwiek puściła mnie samego –zmierzył ją wzrokiem ,który palił ją od
środka.-Tak smakuje kłamstwo – poczuła gulę ,powoli rosnącą w jej gardle.-
Gdzie to się stało?
- Porozmawiamy o tym jak
wrócisz do domu – powiedziała pewnie
- Mhm –mruknął nieprzekonany –
A nasza umowa ?-zapytał kpiąco ,zaczerwieniła się
- Powiedziałaś mi wczoraj ,że
dziś mi wszystko wytłumaczysz – przypomniał jej
-Wolę żebyś jeszcze wydobrzał
– stwierdziła z troską – Jesteś
zmęczony? –dopytywała prawdziwie zmartwiona ,gdyż przez moment na twarzy
malca pojawił się grymas bólu.
-Nie zmieniaj tematu ,mamo –
powiedział ,opierając się ponownie na jej ramieniu
-No dobrze –westchnęła ,w
oczach malca pojawił się dobrze jej znany błysk – Byłeś na cmentarzu w Essex
,pojechałeś na grób Anthony’ego . To był deszczowy dzień ,przewróciłeś się i
mocno uderzyłeś w krawędź grobu. Koniec – zaakcentowała ostatnie słowo.
- Tak trudno było ci
powiedzieć to od razu –westchnął ,wtulając się w mamę. Wciąż zamyślona
,mierzwiła włosy synka.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Falkowicz nie spodziewał się
,że podczas tygodnia jego nieobecności na klinikę spadnie prawdziwe tsunami. –
Świat wciąż mnie zaskakuje – myślał zrezygnowany ,po raz kolejny tego dnia wybierając numer
prawnika. Po godzinie zaciekłej dyskusji z Markiem wciąż nie mogli dojść do
porozumienia. Wszystko wskazywało na to ,że jeśli zaraz nie wróci do Polski i nie
wymyśli „cudownego” planu zdobycia pozwolenia od urzędu miasta na kontynuację budowy jego
plany związanie z wrocławską kliniką spełzną na niczym.
-To Polska – uspokajał
prawnika – Łapówka wystarczy – dodał wyraźnie
---------------------------------------------------------------------------------------------
- Wiem ,że niemała –
westchnął ,zerkając na swój rolex – Mamy to szczęście ,że moje sześć lat
spędzonych w Stanach wciąż dostarczają mi pewien – chrząknął- stały zastrzyk
gotówki. Rzeczywiście otwarta przez niego klinika u USA prosperowała wzorowo
,nawet przewyższała jego oczekiwania. Powierzył jej działalność w odpowiednie
ręce ,a trzeba było mu przyznać ,że potrafił podjąć trafne decyzje biznesowe.
Obecnie był jedynie „patronem” tego miejsca ,gdyż amerykańskie „wyższe sfery”
przyciągało jego nazwisko rozsławione skutecznie przez sukces leku na SM. Mając
dużą część udziałów jedynie spijał część ogromnych zysków.
------------------------------------------------------
- O pieniądze się nie martw
–powtórzył ostro – Na twoich barkach leży jedynie dowiedzenie się ,komu mamy
dać tą łapówkę ,to kluczowa sprawa.
----------------------------------
- Dobrze ,o tym porozmawiamy
na miejscu – westchnął
--------------------------------------------------------------------
- A czy poczyniłeś jakieś
kroki w mojej priorytetowej sprawie ?-podkreślił przedostatnie słowo
---------------------------------------
- Mówiłem ci –wysyczał – że w
tym momencie powinieneś skupić się właśnie na tym – podkreślił
----------------------------------------------------------
-Marek –powiedział wyraźnie –
Za co ja ci tyle płacę – dodał ironicznie
--------------------------------------------------------
-Dobrze – opamiętał się nieco
– A polecisz mi kogoś ? Masz może jakieś znajomego zajmującego się takimi
sprawami ?-dopytywał
--------------------------
- Ehm –przytaknął – W takim
razie do jutra – rozłączył się pospiesznie.
Od godziny był spakowany.
–Spakowany ?-prychnął w myślach ,zerkając na niewielką czarną torbę ,którą
wypełniały dwie koszule . Przyleciał tutaj w pośpiechu nie zabierając ze sobą
bagażu ,najpotrzebniejsze przedmioty zaopatrzył się już w Londynie ,teraz
spoczywały one w hotelowym koszu jego apartamentu. Miał niespełna dwie godziny
do odlotu. Niespodziewana afera z kliniką poważnie skomplikowała jego plany.
Nie zdążył nawet poinformować Wiktorii o tym ,że musi jak najszybciej wrócić do
kraju. To był najgorszy moment na wyjazd. Znów zostawił ją samą z problemami.
Teraz ,kiedy czekał ich jeden z najtrudniejszych momentów w życiu. Chciał być blisko Alex’a
,by ten mógł w spokoju zaakceptować jego obecność ,bardzo chciał z nim
porozmawiać ,wytłumaczyć mu pewne kwestie. Wiedział ,że właśnie ten czas zaważy
na ich relacji . –Cholera jasna- warknął ,siadając na kremowej sofie. Sam
skazywał siebie i synka na kolejne dni niewiedzy .
Przed wyjazdem postanowił
odwiedzić jeszcze szpital. Wiedział dobrze ,że nie może liczyć na spotkanie z
małym ,gdyż nie chciał ponownie udawać przed nim –pana- jak malec słusznie ze
swojego punktu widzenia, go określił.
Wszedł do jego sali ,było
dość późno. Chłopiec spał w najlepsze ,a siedząca obok Wiktoria ,wpatrywała się
w jego miarowo opadająca i unoszącą się klatkę piersiową.
-Wiki –dotknął delikatnie jej
ramienia ,obróciła się jak oparzona
-Andrzej –westchnęła z ulgą –
Przestraszyłeś mnie – dodała ,Falkowicz położył palec na ustach i spojrzał w
kierunku drzwi. Po chwili oboje znaleźli się na korytarzu.
- Nie chciałem go budzić –
zerknął przez szybę na śpiącego syna
-Coś się stało ?-zapytała
zaniepokojona jego dziwnie nieobecnym spojrzeniem
-Nie – zaprzeczył pewnie –
Właściwie ta sprawa jest jeszcze „w toku” – odpowiedział
-Mhm- mrugnęła ,patrząc na
niego wyczekująco . Zawsze potrafiła rozpoznać ,gdy coś poważnie go trapiło
,tym razem nie było inaczej.
-Muszę lecieć do Polski –
powiedział chłodno ,unikając jej wzroku – Naprawdę ....-zaczął ,ale przerwała
mu w swoim stylu
-Nie musisz mi się tłumaczyć – odparła niby obojętnie
,odwracając się w kierunku drzwi.
-Ale chcę – złapał ją za rękę
,zmuszając ją by na niego spojrzała . Podniósł prawy kącik ust do góry.-
Zaczekasz aż wrócę ?- oboje wiedzieli ,o co dokładnie mu chodzi
- Postaram się – westchnęła
,na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech
-Postarasz ? – uniósł
żartobliwie brwi ku górze
- Z nim nie jest łatwo-
spojrzała w stronę przeszklonych drzwi – Wyciąga ze mnie wszystko –stwierdziła
poważnie zmartwiona ,zaśmiał się widząc jej minę.
-Niedługo mam samolot – po raz
kolejny zerknął na zegarek – Śpi ?- przeniósł wzrok na Alex’a. Jego sen dawał
mu szansę na pożegnanie.
-Tak – odpowiedziała
Rudowłosa
-Chciałem się upewnić –dodał ,uchylając niepewnie drzwi
-Wejdź – stwierdziła pewnie ,wszedł
w głąb pokoju. Przez kilka minut w ciszy
przyglądał się małej ,śpiącej postaci.
-Wygląda tak niewinnie kiedy
śpi – szepnęła ,stojąca za nim Wiki .Rzeczywiście bez burzy ciągle otaczających
i niewyczerpywanych pytań ,którymi bombardował niemal wszystkich wokół i bez
jego zadziornego uśmiechu ,malec wyglądał na bardzo delikatnego i kruchego
,jakby mógł złamać go mocniejszy powiew wiatru. Andrzej podszedł bliżej jego
łóżka i ostrożnie wyciągnął rękę w jego kierunku ,ale zatrzymał ją tuż nad jego
głową ,zacisnął palce i cofnął ją gwałtownie ,jakby bał się ,że chłopiec
jest mgłą ,która pod wpływem jego dotyku
rozpłynie się momentalnie. Odsunął się szybko jak najdalej od niego.
-Jeszcze wrócę – mruknął do
siebie ,kierując się ku wyjściu.
-Dbaj o siebie –powiedział z
troską w jej kierunku – i o niego – opuścił salę malca.
-Andrzej – usłyszał głos za
sobą ,odwrócił się ,patrząc prosto w ukochane ,zielone oczy Wiktorii ,o widoku
których śnił przez lata.- Powodzenia- spojrzała na niego zaszklonymi oczami ,odwzajemnił
się jej swoim charakterystycznym uśmiechem i wsiadł do windy .
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria właśnie położyła
niewielką ,zieloną torbę na łóżku chłopca.
-To już chyba wszystko
–westchnęła ,odgarniając włosy z czoła . Od kilku minut siłowała się z zamkiem
błyskawicznym ,którego zapięcie utrudniała jej pidżama Alex’a.
-Mówiłem ,że ci pomogę
–spojrzał z politowaniem na zaczerwienione z wysiłku policzki matki.
-Musisz się oszczędzać – już
po raz dziesiąty tego dnia powtórzyła mu to zdanie
- Mamo ,nie przesadzasz
trochę ?-zapytał ,zeskakując z łóżka . Wciąż zapatrzony był w ekran trzymanego
przez siebie tabletu.
-Al ! – upomniała go ,kręcąc
z niedowierzaniem głową. Chłopiec
rozglądał się uważnie po pomieszczeniu.
-Myślałam ,że po dwóch dniach
liczenia każdej plami na suficie ten pokój ci się już znudził –zagadnęła
,siadając na krześle ,mały usiadł naprzeciwko niej ,teraz wpatrywał się w
tablet.
-Co tam oglądasz ?- zapytała
,patrząc mu przez ramię- Tylko mi nie mów ,że znowu oglądasz operacje –
podniosła głos . Alex nie zdążył ukryć urządzenia .
-Już tyle o tym rozmawialiśmy
– westchnęła zmartwiona ,patrząc prosto w jego szare oczy
-Tak wiem. Jestem za mały –
odłożył urządzenie na szafkę nocną.
- I za mądry –dodała
,głaszcząc go po policzku
-Przepraszam – dr Benson
zapukał dwukrotnie ,nieprzerwanie na jego twarzy królował szczery uśmiech.
-Proszę kawalerze – podał
chłopcu wypis – Jesteś wolny – mrugnął w jego kierunku . – Wstępnie już
przedstawiłem pani zalecenia ,ale nie sądzę by dalsze były konieczne ,w końcu
jest pani lekarzem – uśmiechnął się do Rudowłosej
-Na pewno nie ma pan jakiś
dodatkowych zaleceń?- zapytała ,nie
spuszczając wzroku z ciągle przyglądającemu się wypisowi malca.
-Mam –uśmiechnął się
tajemniczo – Najlepiej byłoby by państwo – spojrzał na dwójkę – wybrali się na
spacer na świeżym powietrzu i dużą porcję lodów – dodał
-Taaaak ! – chłopiec od razu
zgodził się z tym zaleceniem. Ruda rozbawiona pogłaskała go po głowie –Na to
mogę się zgodzić – dodała – Jeszcze raz dziękuję za wszystko – zwróciła się do
starszego mężczyzny
-Jak pani dobrze wie ,to moja
praca – powiedział ciepło ordynator ,opuszczając wolną już salę.
-Idziemy do Gibs’a –
stwierdził z ekscytacją malec
- A gdzieżby indziej
?-zapytała retorycznie ,chwytając torbę.
-Zapomniałbym – do pokoju
ponownie wszedł ordynator – To chyba twoja własność – zwrócił się ciepło do
Alex’a ,podając mu pluszowego osiołka.
-Burro ?-zdziwiła się Wiki
–Myślałam ,że zaginął w akcji –zaśmiała się
-Wcześnie dobrze ją wykonał –
stwierdził lekarz ,obdarzając chłopca
troskliwym spojrzeniem – Najprawdopodobniej tato tej młodej damy może być
spokojny o swoje zdrowie – wyjaśnił chłopcu ,Wiktoria spojrzała na nich pytająco
,lecz za nim zdążyła zapytać dr Benson’a o cokolwiek ,zniknął on równie szybko
jak się pojawił.
-Macie już wypis – tym razem
w drzwiach stanęła Ellie
-Mhm- przytaknęła Wiki
,biorąc go z ręki chłopca
-Ciocia – chłopiec mocno
przytulił szatynkę
- Widzę jesteś już w formie –
zaśmiała się ,wyswobadzając się z jego objęć – Nie rób więcej takich numerów
młody – zmierzyła go wzrokiem ,po czym przeniosła wzrok na Rudą.
-To co . Spacer ,lody i….-
wyliczyła Elizabeth
-I?- zapytali jednocześnie
-My plotki –powiedziała do
Rudej stanowczym głosem
-A ja ? –dopytywał
,obserwując kobiety
-Spać !- roześmiały się
szczerze ,z twarzy malca zniknął uśmiech
-No dobra- Ellie zwróciła się
do Alex’a – Nie będziesz się nudził – mruknęła tajemniczo.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Po
pełnym atrakcji dniu w towarzystwie cioci i mamy Alex zasnął nie zdążywszy
nawet dojść do własnego łóżka.
-To ja już was zostawiam –
szepnęła szatynka ,opuszczając mieszkanie przyjaciółki.
-Wpadnij jutro – wyszeptała
Wiki ,niosąc synka do jego pokoju. Otworzyła „jaskółcze” drzwi i delikatnie
położyła go na jego własnym łóżku ,okrywając malca błękitną kołdrą. Pocałowała
go w czoło i cicho zamknęła za sobą drzwi udając się do sypialni. Sądziła ,że
chociaż dzisiaj będzie mogła się wyspać.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Owładnął nim mocny ,głęboki
,niespokojny sen. Czuł rozrywający czaszkę ból ,przed oczami przewijały mu się
niezrozumiałe obrazy. Koszmar – jak sądził- wciągnął go w swoje sidła. Na
twarzy ,nerwowo ruszającego się przez sen malca pojawiły się zimne krople potu.
Obudził się przestraszony ,oddychając głęboko. Po chwili po jego umyśle znów
krążyły obrazy i skrawki rozmowy. –To nie sen – uświadomił sobie ,gwałtownie
wstając z posłania. Wspomnienia wróciły w jednej szokując ,a zarazem
uspokajając malca.
-To nie może być prawda –
powiedział do siebie ,po jego zaczerwienionych policzkach popłynęły łzy. Jak
każde dziecko odruchowo udał się do sypialni mamy.
-Alex – spojrzała na niego
zaspanymi oczami – Synku ,co się stało ?-zapytała przerażona ,zrywając się z
materaca
-Powiedz ,że to nieprawda
,proszę – jęknął ,wtulając się w matkę ,po jego twarzy nie spływały już łzy.
-Co jest nieprawdą ?- o tej
porze nie do końca rozumiała sens słów Alex’a
- Przypomniałem sobie
–powiedział te słowa z grobową miną ,tym razem to jej oczy się zaszkliły.
Patrzyła na niego wyczekująco. Jej plan legnął w gruzach.
-Naprawdę mnie nie chciałaś
?-zapytał ,patrząc prosto w jej oczy . Odsunął się od niej.
-Alex- spiorunowała go
wzrokiem ,mocno obejmując jedyne dziecko – Co ty mówisz –tym razem rozpłakała
się na dobre – Kocham cię najmocniej na świecie – powiedziała przez łzy
- Przecież słyszałem
–stwierdził chłodno ,pierwszy raz widziała taką nieufność w jego oczach
-Skarbie –zaczęła….-To nie
tak – wpatrywała się w jego przerażoną ,a zarazem niezwykle smutną twarz.
-A jak ?- powiedział wściekle
,jego oczy ciskały gromami….Wszystko wróciło. Złość ,gniew, rozpacz i
niedowierzanie przejęły nad nim kontrolę. Wspomnienie było świeże i wyraźne.
- Kochanie – pogłaskała ,go
po rozpalonym policzku – Nigdy nie powinieneś tego usłyszeć – stwierdziła
pewnie
- Nie chcę go znać –
powiedział pewnie ,trzymany przez niego Burro spadł na ciemny parkiet.
-Zrozum Alex – naprawdę
trudno było jej w tym momencie wytłumaczyć roztrzęsionemu chłopcu jak
faktycznie wyglądała ta sytuacja.- Andrzejowi…-zaczęła ,ale przerwał jej szybko
-Ten PAN mnie nie chciał
–stwierdził ,po czym po raz kolejny odsunął się od matki
- Al- proszę ,nie osądzaj go
tak szybko- nalegała łagodnym głosem – Pozwól mi wytłumaczyć ..-dodała urywanym
głosem
- To ,że jestem pomyłką –
osunął się na podłogę ,chowając twarz w dłoniach .Jego słowa raniły ją jak nóż
. Wiedziała ,że ta rozmowa nie będzie łatwa ,ale nigdy nie przyszłoby jej do
głowy ,że będzie musiała przeprowadzić ją w takich warunkach. Podejmując tą
decyzję ,nie wiedziała ,że tak bardzo skrzywdzi dwie najważniejsze osoby w
swoim życiu. W tym momencie zrobiłaby wszystko by cofnąć czas. Lata „jej”
spokoju nie były warte cierpienia jakie zadała najbliższym. Przytuliła go po
raz kolejny ,mały się nie sprzeciwiał.
- Chyba nie słyszałeś
wszystkiego ?-zapytała ,choć wiedziała ,że tak nie było. W innym razie chłopiec
aż w takim stopniu nie byłby wściekły zarówno na nią jak i Andrzeja. Pokręcił
przecząco głową.
- Pozwolisz ,że wszystko ci
wyjaśnię – zaczęła niepewnie – Od
początku –spojrzała na jego wilgotne oczy . – Całą prawdę – spojrzała
przed siebie. Nie odpowiedział.
- Proszę synku – spojrzała na
niego w napięciu – Przepraszam –dodała ,jeszcze raz obejmując go z całych sił
.- Za te kłamstwa – westchnęła – Za to ,że nie potrafiłam być dla ciebie lepszą
mamą-powiedziała ,przygryzając wargę
-Kocham Cię – wyszeptał malec
- I dlatego jeszcze raz cię
przepraszam – rozpłakała się jeszcze mocnej ,Alex starł jedną z jej łez- To
przeze mnie obaj tak bardzo cierpicie –westchnęła – Przez to ,że byłam
skończoną egoistką – dodała ,opierając się o ścianę, usiadła na bukowej
podłodze tuż obok niego.
-To chyba nie tylko twoja
wina –mruknął ,opierając głowę na jej ramieniu. Siedzieli w całkowitej ciszy
,wsłuchując się w uderzające w okno krople deszczu oraz swoje głośno i szybko
bijące serca.
- To dość długa i niełatwa
historia –westchnęła po chwili – Nie wiem od czego mam zacząć- dodała ,zerkając
na malca
-Najlepiej od samego początku
–powiedział przeraźliwie smutnym głosem
-Dobrze – odpowiedziała
niepewnie -Kilka lat temu ambitna ,rudowłosa pani chirurg ,której marzeniem
było zawojować wielki świat medycyny………………………………………….-zaczęła w sposób ,w który
zawsze opowiadała mu bajki na dobranoc.
-Czy to może jeszcze dobrze
się skończyć ?-wyrwał ją z opowieści ,pytając chłodnym ,niby obojętnym tonem
-To już zależy tylko od
ciebie – powiedziała szczerze i poważnie ,kontynuując swoją opowieść….
Subskrybuj:
Posty (Atom)