piątek, 26 lutego 2016

XXXVIII cz.I

Cześć !
Tak wiem, miałam dodać tą  część wcześniej, ale nieoczekiwanie znalazłam się w dość trudnej sytuacji życiowej. Nie mogę napisać, że nastąpiła jakaś poprawa, ale gorzej też nie jest, więc można to uznać za marny, bo marny, ale jednak sukces. :-)
Zbliżamy się do długo zapowiadanej części...która po liftingu (o zgrozo) zajęła nie 40, ale już ponad 50 stron. Trochę tego za dużo i przyznaję, że z bólem serca po raz kolejny musiałam podzielić nex'ta. Muszę dodać , że pomysły na ten, nie cztero, ale pięcio-częściowy rozdział powstały już dobre dwa lata temu, na niemal samym początku opowiadania, dlatego tym trudniej było mi złożyć je w całość, bo były pisane w bardzo różnych odstępach czasu. Tak, w końcu odbędzie się długo zapowiadana wizyta Alex'a w domu Falkowicza, ale znowu nie w tej "podczęści", to dopiero jutro, a właściwie już dziś. Rodział XXXVIII podzielony jest na 5 części, które postaram się dodać jak najszybciej. Naprawdę jest mi przykro, że muszę to wszystko podzielić, ale część dłuższa, niż 15 stron to pomyłka, nikt nie wytrwałby do końca...
W cz. I jest jeszcze Alex i Wiktoria, ale cz.II, cz.III i cz. IV to już tylko Falkowicz i jego syn.
Przepraszam za opóźnienie po raz n-ty i pozdrawiam Was serdecznie !
P.S. Dziękuję również za komentarze i czekam na kolejne! ( szczególne podziękowania dla Kasi, Florentyny i Wiktorii M. oraz bezimiennych anonimków) Słowa krytyki są naprawdę mile widziane, dzięki temu można odnaleźć i skorygować błędy oraz chociaż w jakimś nikłym stopniu poprawić jakość i styl napisanego tekstu, nie wspominając już o motywacji. :D

                                                           
                                        XXXVIII cz.I                                                                            James Blunt - Carry You Home


Rudowłosa kobieta od dobrych kilkunastu minut stała oparta o ciemną framugę drzwi prowadzących do pokoju jej synka. Milcząc, z lekkim uśmiechem na twarzy obserwowała jego zmagania. Sześciolatek ciągle marszcząc brwi z zadziwiającą dla siebie powagą próbował dobrać ,wedle własnego uznania ,najbardziej odpowiednią garderobę na swój jutrzejszy wyjazd. Wbrew pozorom to nieistotne z pozoru zadanie wydawało mu się bardzo ważne. Chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na swoim tacie. Sam nawet nie był do końca świadomy jak bardzo w tym momencie zależało mu na akceptacji i aprobacie Profesora. Po raz trzeci z niezwykłą zaciętością malującą się na jego zarumienionej z wysiłku twarzy próbował perfekcyjnie poskładać swoją ulubioną granatową koszulkę. Gdy wreszcie osiągnął zamierzony efekt, uśmiechnął się szeroko, po czym  ostrożnie ułożył  idealnie złożone ubranie na samym wierzchu już niemal w całości wypełnionej ,zielonej torby podróżnej  wykonanej z poliestrowej tkaniny w małe krokodylki. Odgarniając krótkie, brązowe włosy z czoła przeniósł spojrzenie swoich ciemnoszarych oczu na ulubionego towarzysza siedzącego beztrosko na białej szafce nocnej. Delikatny uśmiech błyskawicznie spełzł z twarzy chłopca.
- Nie patrz tak na mnie Burro – skarcił pluszowego osiołka wzrokiem, po czym bezskutecznie próbował zamknąć torbę. Jego spojrzenie bezwiednie ponownie powędrowało w stronę ukochanej maskotki. – Przecież ktoś musi zająć się mamą – stwierdził pewnie, ignorując słodki, wyszywany uśmiech pluszowego przyjaciela. Po raz kolejny próbował zasunąć zamek torby.
- Masz już wszystko ? – szepnęła rozbawiona jego słowami Wiki, która w mgnieniu oka pojawiła się za plecami chłopca. Pogłaskała synka po włosach, po czym uniosła do góry kasztanowe brwi przyglądając się jego wypchanej ponad miarę torbie.
- Chyba tak – odparł niepewnie malec , przysiadając na krańcu błękitnego materaca.
- Chyba ? – prychnęła  ironicznie Wiktoria, ostrożnie wyciągając z torby podróżnej nadmiar idealnie poskładanych ubrań – Zamierzasz zabrać ze sobą połowę szafy ? – uważnie zlustrowała twarz syna wzrokiem. Uśmiechnęła się delikatnie, jednak chłopiec na jej słowa jedynie nieznacznie uniósł lewy kącik ust do góry. Był dziwnie przygaszony. Pustym wzrokiem wpatrywał się w Burra.
- Chciałem tylko być dobrze przygotowany – stwierdził pewnie, przenosząc swoje roziskrzone spojrzenie prosto w zielone oczy mamy. Wiktoria od razu zauważyła cień niepewności na twarzy Alex’a. Po jego wcześniejszym entuzjazmie nie było już ani śladu.
Od kiedy tylko chłopiec dowiedział się, że ma spędzić cały tydzień w domu Andrzeja zawadiacki uśmiech i radośnie tańczące w  jego oczach iskierki nie znikały z oblicza malca. Przez ostatnie dni ciągle rozprawiał tylko o wizycie w Polsce. Snuł plany,  o tym co jeszcze musi pokazać tacie, o czym chce mu jak najszybciej opowiedzieć.  Szczególnie obfity wodospad pytań pojawił się w umyśle chłopca po obejrzeniu ,wyjątkowo ciekawej z jego perspektywy, operacji wszczepienia zastawki serca. Oczywiście Wiktoria nie miała o tym pojęcia, Alex miał nadzieję, że Profesor wyczerpująco odpowie na wszystkie jego pytania dotyczące zabiegu. Mały już podczas ostatniej wizyty Falkowicza zauważył, że nie jest on tak sceptycznie jak mama nastawiony do jego nietypowych zainteresowań.                                                                                        
Jednak w chwili obecnej na twarzy chłopca trudno było odnaleźć oznaki wcześniejszej ekscytacji i radości, którymi  tryskał przez cały poprzedni tydzień. Smutne, zagubione spojrzenie małego mówiło samo za siebie. Wraz ze zbliżającym się terminem wylotu entuzjazm chłopca zaczynał powoli przygasać. Tym bardziej ta niezwykle szybka przemiana Alex’a mocno zaniepokoiła Rudowłosą. Dopiero dzisiaj do świadomości malca dotarło, że zwyczajnie ciesząc się  z wyjazdu i  zapamiętując się  w  dotyczących niego planach  w pewien sposób chciał ukryć swoje obawy , nie tyle przed mamą, co przed samym sobą. Teraz jednak jego serce zalewała fala wątpliwości, wciąż nie czuł się do końca pewnie w tej sytuacji…
- Kochanie –  Wiktoria spojrzała na niego z troską – Przecież w Warszawie też są sklepy – powiedziała odkrywczo, pieszczotliwie mierzwiąc jego  krótkie włosy.
-Wiem- mruknął cicho mały – Po prostu chcę uniknąć niespodzianek – stwierdził obojętnym głosem, bawiąc się metalową zawieszką suwaka.
- Sądzisz, że to jest możliwe ? – Ruda zaśmiała się, obejmując synka ramieniem.
- Raczej nie – uśmiech rozjaśnił jego twarz – Jednak nie chcę robić nikomu problemów- podkreślił zrezygnowanym tonem, unikając wzroku matki. Wiktoria uważnie przyglądała się twarzy syna, bezskutecznie próbując odczytać z niej , czego tak naprawdę obawia się malec.
- Skarbie-  zaczęła ciepłym głosem po dłuższej chwili ciszy – Myślałam, że cieszysz się na ten wyjazd – stwierdziła szczerze. Dotknęła ostrożnie jego ramienia, zmuszając Alex’a by na nią spojrzał.
- Mamo- zaczął pewnie chłopiec - Ja się cieszę – dokończył z typową dla siebie stanowczością – Nie mogę się już doczekać …ale….- zaczął z wahaniem, dziwny błysk pojawił się w jego szarych oczach.
- Ale co ? –  zaniepokojona kontynuowała jego myśl. Alex chwycił leżącego na szafce Burra, mocno miętosząc szare futerko maskotki.
- Ja…- trudno było mu przyznać się do tego przed samym sobą -  Nie chcę go zawieść – mruknął niewyraźnie, marszcząc  w napięciu czoło. Dopiero wypowiadając te słowa na głos Alex zdał sobie sprawę z ich słuszności . Na początku nie wiedział, czego właściwie może spodziewać się po Falkowiczu, czego tak naprawdę może od niego oczekiwać ?  Jednak gdy poznał Profesora wszystko się zmieniło.  Andrzej nie był już dla niego dłużej obcym człowiekiem, stał się dla Alex’a kimś bardzo ważnym.  W mgnieniu oka zyskał sympatię, szacunek  i podziw syna. Mały nawet nie  zauważył momentu, w którym  po tych kilku wspólnych, szczerych rozmowach pokochał swojego tatę… i sam chciał zasłużyć na jego miłość. To właśnie był powód, dla którego Alex zaczął obawiać się wizyty w domu Falkowicza. Zwyczajnie nie chciał go sobą rozczarować. Chłopiec pragnął pokazać się Andrzejowi z jak najlepszej strony, chciał zdobyć jego uznanie, zaimponować mu… Jednak nie miał pojęcia jak ma tego dokonać ? Alex pragnął jedynie chociaż na te kilka dni przyskarbić sobie uwagę ojca, udowodnić mu ,że on też jest coś wart i zasługuje na to by być jego synem. Mały chciał by Profesor był choć przez chwilę z niego dumny, by po prostu go pokochał…ta jak on jego. Zależało mu na tym tak jak na niczym innym świecie. Malec nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego największe marzenie już dawno się spełniło, a on oprócz akceptacji i dumy zyskał również bezgraniczną miłość swojego taty. Chłopiec nawet nie zauważył, kiedy zdanie chirurga stało się dla niego takie ważne… wręcz kluczowe. Oczywiście Alex nie mógł wiedzieć,  jakie piorunujące wrażenie wywarł na Profesorze. Nie był świadomy jak wiele znaczy dla swojego ojca, którego myśli właśnie w tym momencie sunęły po  dokładnie tych samych torach. Żaden z nich nie miał pojęcia w jak nikłym stopniu   ich rozmyślania i obawy różnią się od siebie. Wciąż nie zdawali sobie sprawy z tego, jak wiele ich łączy.
- Zawieść ?! – westchnęła ciężko Wiki, kręcąc głową z niedowierzaniem. Jej oczy zaszkliły się momentalnie, co bezskutecznie próbowała ukryć. Nieoczekiwany uśmiech pojawił się na jej twarzy. Już po raz drugi tego dnia usłyszała dokładnie te same słowa, najpierw  podczas rozmowy telefonicznej z ust Andrzeja, a teraz także i Alex’a. - O czym wy  obaj mówicie ! – westchnęła , wciąż się uśmiechając. Rudowłosa mocniej przytuliła syna, który przyglądał jej się zdezorientowany. Kompletnie nie zrozumiał sensu słów mamy.
-To normalne, że im bardziej na coś czekasz, tym później silniej się tego obawiasz – szepnęła cicho, widząc jego zagubioną minę. Dalej czule mierzwiła   brązowe włosy synka.
- Ja się nie boję – mały zaprzeczył momentalnie, udając oburzenie, czym rozśmieszył zarówno siebie jak i Wiktorię.
- To oczywiste- prychnęła wciąż rozbawiona jego słowami Wiki, która nachyliła się szepcząc mu do ucha – A mnie powinieneś- dokończyła z łobuzerskim uśmiechem, łaskocząc go niespodziewanie.
-Mamo ! Przestań ! – bronił się, odgradzając się od niej poduszką. Po kilku minutach szalonej gonitwy pokój Alex’a wyglądał jak rodem z tsunami. Skrzętnie zapakowany bagaż chłopca  rozrzucony był po całym pokoju. Napięta atmosfera sprzed kilku minut prysła momentalnie, ustępując miejsca szczerej radości i salwie donośnego śmiechu. Alex dokładnie tego najbardziej teraz  potrzebował, odrobiny spontaniczności , która uwolniłaby go od natrętnych myśli.  Zgodnie z przewidywaniami Wiki tak właśnie się stało, dobry humor malca natychmiastowo powrócił, a towarzyszący mu rozbrajający uśmiech  od razu rozpromienił posmutniałą twarz chłopca.
- No ładnie – westchnęła zmartwiona Wiktoria, z oblicza której wciąż nie znikał zawadiacki uśmieszek.
-To ty zaczęłaś mamo – stwierdził pewnie Alex, ratując resztki rozburzonego przez Wiki lotniska, wybudowanego z klocków lego, które stało na samym brzegu puszystego dywanu.
-Ja ? – broniła się, uśmiechając się niewinnie – To ty jesteś moim prowokatorem- po raz kolejny pogłaskała go pieszczotliwie po głowie. – Da się coś z tym zrobić ? – z troską zerknęła na zrujnowaną halę odlotów.
- Odbuduję je – stwierdził lekceważąco mały – Dobrze, że nie zburzyłaś mojego szpitala –odetchnął z widoczną ulgą, lustrując wzrokiem rozległą budowlę stojącą tuż obok. Żadna z pracujących w szpitalu figurek  lego nawet nie zareagowała na kataklizm, którego wszyscy mieszkańcy pokoju  byli  naocznymi świadkami. Alex’owi ta znieczulica ze strony plastikowego personelu medycznego nie przypadła do gustu, nie omieszkał wysłać na miejsce wypadku dwóch właśnie zbudowanych karetek.
- Twojego szpitala ? – prychnęła  Ruda, która chciała rozchmurzyć trochę sfrasowanego malca- Przecież całe prawe skrzydło to moje dzieło – uniosła dumnie brwi do góry, siadając na dywanie tuż obok synka.
- Nie – rozbawiony chłopiec pokręcił przecząco głową –To Mandy je zbudowała, podczas gdy ty i ciocia Kitty plotkowałyście w najlepsze w salonie – zauważył z goryczą. Nie przepadał za rozhisteryzowaną córką koleżanki mamy. Dobrze pamiętał jak starsza od niego dziewczynka przez ponad trzy godziny bezskutecznie próbowała namówić go na zabawę lalkami Barbie, które oczywiście wraz z całą ich różową garderobą przyniosła ze sobą do ich apartamentu. Samo wspomnienie podawania herbatki tęczowym jednorożcom budziło teraz jego zniesmaczenie. Ale cóż mógł zrobić ? Jasnowłosa ośmiolatka była jego jedyną towarzyszką zabaw. Poza tym gość to jednak gość . Podczas wizyt w Essex Spencer dbał by malec dobrze to  zapamiętał.
- Może … – wzruszyła obojętnie ramionami, pomagając Alex’owi w odbudowie kokpitu  –Zresztą my nie plotkowałyśmy, ale…- zaczęła usprawiedliwiająco Rudowłosa, zakładając  miedziane pasmo włosów za ucho.
- Tylko omawiałyście ważne kwestie – dokończył za nią automatycznie mały, przewracając oczami.
- Dokładnie- zaśmiała się, przenosząc swoje szmaragdowe spojrzenie w stronę zielonej torby. – To  co, może razem spakujemy twoje rzeczy ? –zagadnęła ciepło, podrywając się z  jasnego dywanu. Czuła, że to nie był jeszcze koniec  ich wcześniejszej rozmowy. Wiktoria miała szczerą nadzieję, że Alex wreszcie się przed nią otworzy, a zwykle towarzyszące jego spojrzeniu jasne iskierki  już na stałe powrócą do  obojętnych oczu chłopca. Rudowłosa nie mogła już dłużej znieść  smutku syna. To było do niego tak niepodobne… Alex niemal zawsze tryskał dobrym humorem, nietuzinkowymi pomysłami i optymizmem, dlatego tym bardziej trudno było zaakceptować Wiktorii tą nietypową przemianę.
- Wolałbym sam to zrobić – powiedział dobitnie chłopiec, nawet nie przerywając budowy. Na samo tylko wspomnienie przygotowań do podróży spochmurniał nagle.
- Jak Ci pomogę to może zdążymy zajrzeć jeszcze dziś do pani Hudson ? – zagadnęła z pozoru niewinnym tonem. Zgodnie z jej przewidywaniami w ciągu kilku sekund synek znalazł się tuż obok niej. Wiedziała, że mały bardzo przepada za odrobinę szaloną sąsiadkę, z którą podczas nieobecności  Rudej  zwykł  wieczorami grywać w karty. Starsza pani również darzyła chłopca sympatią, traktowała go niemal jak własnego wnuka i wykorzystywała prawie każdą okazję by wmusić małemu kolejny kawałek  swoich przepysznych  wypieków. Oczywiście  chłopiec wcale się przed tym nie wzbraniał.
- Podobno piecze dzisiaj szarlotkę – mruknął cicho malec, uśmiechając się przebiegle. Starsza pani była prawdziwym arcymistrzem wypieków.  Ciasta i desery z najlepszych w Londynie cukierni nie mogły się  równać z tortami i wypiekami sympatycznej staruszki, które zdążyły  obrosnąć już prawdziwą legendą.
- A nie ciasto bezowe ? – zastanawiała się głośno Wiki, ponownie składając ubrania synka w zgrabną kostkę. Dobrze wiedziała, że to ulubiony deser  Alex’a.
----------- ***-----------
Po kilku kompromisach i zażartych dyskusjach Wiktorii wreszcie udało się namówić upartego chłopca do rezygnacji z dodatkowej pary obuwia oraz z trzech prawie identycznych, granatowych sweterków. Cała jego garderoba na wyjazd została  perfekcyjnie skompletowana, a pełna ubrań torba podróżna już zapięta czekała w pełnej gotowości w sąsiadującym z pokojem małego, obszernym holu.
- Teraz już możemy iść do pani Hudson- ucieszył się Alex, zamaszyście zamykając drzwi od swojej białej szafy. Od kilku minut jego myśli krążyły tylko wokół  ulubionego ciasta bezowego z mascarpone i świeżymi truskawkami.
- A Burro ? – zdziwiła się Wiki, wskazując wzrokiem na czarnogrzywego osiołka, pozostawionego na łóżku chłopca. Rudowłosa była świadoma jak bardzo jej synek przywiązany jest do swojego pluszowego towarzysza. Malec  na dłuższą metę wręcz  nie potrafił się bez niego obejść, Burro był jego talizmanem szczęścia. Nie mogła zrozumieć, dlaczego chłopiec nie zamierzał go ze sobą zabrać.
- Zostaje w domu – odparł pewnym głosem Alex, nawet nie obdarzając maskotki krótkim spojrzeniem.
- Na pewno ? – mocno zaskoczona Wiktoria uniosła brew do góry – Jesteś pewien ? -  podążyła za synkiem, który już szykował się do wyjścia w holu.
- Tak – stwierdził stanowczo malec, odwracając się w stronę Wiktorii – Przecież ktoś musi z tobą zostać, nie chcę żebyś była sama- powiedział szczerze, wpatrując się roziskrzonymi oczami prosto w mamę. Dopiero w tej chwili do świadomości Rudowłosej dotarło, że Alex obawia się wyjazdu po części z jej  powodu. Mały po prostu się o nią martwił, poza tym dobrze  wiedziała, że rzadko rozstawał się z nią na tak długo, a to jest pewnie kolejny powód przygnębienia chłopca.
- Synku- westchnęła z lekkim uśmiechem – Wiesz przecież, że potrafię o siebie zadbać – dokończyła pewnie Wiki, otwierając na oścież ciemnobrązowe drzwi do mieszkania.
-Nie był bym tego taki pewien- stwierdził z przekonaniem mały , wsiadając do nowoczesnej, przeszklonej windy – Lepiej będzie jeśli ktoś zaufany będzie miał na ciebie oko- szepnął konspiracyjnie, kiedy znaleźli się tuż pod drzwiami prowadzącymi do mieszkania sympatycznej sąsiadki.
- Myślisz, że twój osiołek sprosta temu wyzwaniu ?– zaśmiała się rozbawiona Wiki, która dwukrotnie nacisnęła dzwonek do drzwi.
- Burro ? – szczerze oburzył się Alex – Oczywiście, że tak – dodał chłodnym głosem – To dla niego pestka – powiedział dumnie, obdarzając mamę swoim zawadiackim uśmiechem.- Jeszcze nigdy mnie nie zawiódł- przyznał z przekonaniem.
- Skoro tak – westchnęła Ruda , słysząc głośny trzask za drzwiami – To może Tobie teraz bardziej się przyda ? – zapytała ciepło, po  czym zaniepokojona dziwnymi dźwiękami dochodzącymi zza ściany  zapukała w drewnianą powierzchnię ogradzającą ich od wnętrza mieszkania pani Hudson.
- Nie mamo – chłopiec pokręcił przecząco głową, chwytając swoją małą dłonią rękę Wiktorii – Ty go bardziej potrzebujesz- stwierdził stanowczo, w jego oczach pojawił się błysk zaciętości – Ja mam ciebie, dziadka i…..- zawahał się na moment – Andrzeja, mojego tatę – dodał pewnie- Jestem szczęśliwy- kontynuował nieznoszącym sprzeciwu głosem – A ty ? – patrzył z troską prosto w jej zaszklone oczy.
- Ja ?- jak echo powtórzyła jego słowa bezbarwnym tonem.
- Chcę żebyś ty też była szczęśliwa- podkreślił dobitnie, wtulając się w mamę.- A wiesz, że mój osiołek zawsze przynosi szczęście, może Tobie też pomoże – dodał z nadzieją, wciąż nie puszczając dłoni matki.
-Kochanie – mocno zaskoczona jego słowami, dotknęła rozpalonego policzka synka- Mam wszystko czego mi potrzeba, naprawdę…- broniła się niepewnym głosem. Przenikliwy wzrok Alex’a przyprawiał ją o gęsią skórkę.
- Wiem, że to nieprawda- westchnął zrezygnowany chłopiec, uważnie lustrując twarz Wiki wzrokiem.- Nie oszukasz mnie mamo, a samej siebie tym bardziej  – zapewnił Alex – To widać na pierwszy rzut oka- podkreślił, zaciskając szczękę. Oboje wiedzieli, do czego zmierza- Może to czas byś wreszcie zawalczyła – dodał z przekonaniem, wprawiając Rudowłosą w osłupienie. Słowa syna były dla niej niczym lodowaty prysznic.- Nie tylko dla siebie, ale także dla mnie, dla NAS – dodał z rozbrajającą szczerością, sprawiając, że policzki Rudej pokrył wodospad łez. Nie była w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa.
Żadne z nich nie zauważyło, że starsza pani już od dobrych kilku minut przygląda im się w milczeniu zza uchylonych drzwi mieszkania, przez które wydostawała się na klatkę schodową cudowna woń słodkiego wypieku.
- O wreszcie jesteście – staruszka przywitała ich szerokim uśmiechem, nie wiedząc do końca jak zachować się w zastanej sytuacji. Rozkoszny zapach świeżo upieczonego ciasta w mgnieniu oka doszedł do ich nozdrzy, szczególnie otrzeźwiając wciąż zszokowaną słowami syna Wiktorię.
- Beza ! – ucieszył się chłopiec, od razu wchodząc do mieszkania starszej pani.
- Specjalnie dla ciebie, kochaneczku – pani Hudson obdarzyła malca troskliwym spojrzeniem.- Gotowy do wyjazdu ? – zapytała ciepło Alex’a, przenosząc zmartwiony wzrok na Rudowłosą. – A ty nie wchodzisz, kochana ? – zapytała serdecznie, posyłając młodej sąsiadce zachęcający uśmiech.
- Ja? Ach tak…tak – odparła wciąż zmieszana Ruda, odwzajemniając uśmiech starszej pani.
- I jak ? Przygotowany na małą partyjkę ? – szepnęła do chłopca cicho pani Hudson, uważnie obserwując ściągającą płaszcz lekarkę, która nie mogła dosłyszeć jej słów.
 - Oczywiście – twarz Alex’a ozdobił łobuzerski uśmiech. Mały wysunął z tylniej kieszeni jeansów talię pokrytych laminatem kart.
- Znakomicie, znakomicie – rozpromieniła się staruszka, w oczach której pojawił się błysk zadowolenia. Nerwowo poprawiła bursztynowy naszyjnik.
- Tylko żeby mama się nie dowiedziała – westchnął ciężko malec, spoglądając niepewnie na matkę. Wiedział jak Wiktoria reagowała choćby na wspomnienie o jakiejkolwiek grze karcianej, nie mówiąc już  o pokerze.
- O to się nie bój – zapewniła go admirałowa, poklepując Alex’a po plecach, po czym uśmiechnęła się tajemniczo. – Przecież nie wydam naszego sekretu – dodała, puszczając mu oczko. – To co herbatka?- powiedziała donośnym głosem, zerkając w stronę zastawionego słodkościami stołu.
- Ja poproszę o kawę – odparła cicho Ruda, przechodząc do staromodnie urządzonego salonu.
- Przysługa za przysługę – zaczęła ledwie słyszalnym głosem pani Hudson, wskazując wzrokiem na bezę. Czekała przez chwilę aż Wiktoria wygodnie rozgości się na jednym z foteli.
- Z truskawkami ?- dopytywał podekscytowany malec.
- Jak zwykle – staruszka szepnęła z uśmiechem. – Tylko dzisiaj zaczniemy od jakiejś niewielkiej stawki, co ? – zaczęła niepewnym głosem.
- Jak już pani woli- chłopiec rzekł obojętnie, wzruszając ramionami – To może we wtorek sernik, w środę tarta z owocami leśnymi, w piątek tort czekoladowy i nowy, duży zestaw Lego „Star Wars : Rebelianci ” z Ezrą i Kananem w Widmie – zaproponował pewnie warunki, w jego oczach również pojawił się błysk ekscytacji. Od dawna marzył o tym zestawie klocków, ale nie chciał po raz kolejny naciągać mamy na drogą zabawkę.
- Ezra? Kanan? ....- westchnęła zdezorientowana staruszka która z trudem powtórzyła za nim dziwacznie brzmiące imiona – Sam sobie wybierzesz, oczywiście jeśli wygrasz – uśmiechnęła się serdecznie. Karty, hazard to była nieodłączna część jej życia. Mimo przejścia na emeryturą nie potrafiła żyć bez adrenaliny, a tym bardziej pozbyć się  hazardowej żyłki. Za czasów swojej młodości pracowała w kasynie, gdzie zresztą poznała swojego przyszłego męża – admirała Edwarda Hudsona. Znajomość realiów pokera nie przeszkadzało kobiecie w nałogowej grze, gdzie namiętnie trwoniła sporą część fortuny męża. Dopiero po jego śmierci to się zmieniło, raz na zawsze zerwała z uzależnieniem… oczywiście do czasu, gdy przypadkowo odkryła nietypowy talent małego sąsiada.
- Ja zawsze wygrywam – stwierdził zgodnie z prawdą mały, kierując się w stronę salonu, gdzie jego mama zdążyła już pokroić smakowicie wyglądające ciasto.
-To prawda- roześmiała się starsza pani, ukazując biel drogiej, perłowej protezy zębowej. – To tylko poker- szepnęła do siebie ,próbując uspokoić wyrzuty sumienia- Przecież taka amatorska gra jeszcze nikomu nie zaszkodziła- mówiła sobie w duchu, dołączając do rozprawiającej głośno dwójki – Poza tym nie można zmarnować takiego talentu – rzekła na głos, próbując się uspokoić. Czuła, że grając w karty z małym za plecami Wiktorii, mimo najlepszych nawet intencji, wyrządza krzywdę Alex’owi. Wiedziała, że wkrótce musi zakończyć tą dziecinadę. Bardzo polubiła zarówno młodą sąsiadkę jak i jej synka. Chciała jak najlepiej dla chłopca, którego traktowała nieomal jak własnego wnuczka.
-Jakiego talentu ? – zapytała spokojnie zdezorientowana Wiktoria, z twarzy której wciąż nie znikał bordowy rumieniec.
- Talentu do pieczenia, rzecz jasna – odparła zmieszana staruszka, wysilając się na sztuczny uśmiech.
- To prawda – powiedział zajadający się ciastem Alex- Piecze pani najwspanialszą bezę pod słońcem – posłał jej swój czarujący uśmiech.
- Świat, a szczególnie nasze kubki smakowe byłyby bez niej uboższe – dodała rozbawiona Wiki, która chciała ukryć przed synem to, jak wielkie wrażenie zrobiły na niej jego słowa ,wypowiedziane zaledwie kilka minut wcześniej. Nie mogła powstrzymać się przed ich ciągłym analizowaniem. Było w nich tyle prawdy… wciąż nie potrafiła do końca ukryć swojego wzruszenia. Nie mogła pojąć tego, że jej zaledwie sześcioletni synek potrafił na wskroś przejrzeć jej uczucia…a nawet odgadywał je trafniej, niż ona sama.- Czy to rzeczywiście jest takie proste, takie oczywiste? – zastanawiała się w duchu, obserwując jak mały zaciekle dyskutuje z sąsiadką o  kolorze sierści jej kota. Nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, która z każdą kolejną minutą coraz wyraźniej klarowała się w jej umyśle. Rudowłosa nie była jeszcze gotowa by w pełni dopuścić ją do swojej świadomości. Może jej rany były jeszcze zbyt głębokie? Albo po prostu bała się wykonać ten pierwszy krok ? Mimo jasnych sygnałów ze strony Andrzeja postanowiła podejść do tej kwestii z dystansem i pozwolić by los sam skierował ją na właściwą ścieżkę. Nie była gotowa zaakceptować faktu, że mimo wszystko nadal nie przestała kochać Profesora. Codziennie z utęsknieniem czekała na to by usłyszeć w słuchawce telefonu jego niski głos, jej serce zaczynało bić  w nienaturalnie szybkim tempie, gdy tylko napotykała wzrok Andrzeja. Jednak nawet te oczywiste znaki nie potrafiły przekonać Rudej co do słuszności swoich uczuć, dopiero Alex’owi udało się dokonać niemożliwego. Na początku Wiktoria sądziła, że chce by ich relacje były jak najlepsze ze względu na dobro Alex’a, wmawiała sobie, że Falkowicz dzwoni do niej kilka razy dziennie tylko po to by dowiedzieć się czegoś więcej o synu… Dopiero teraz Ruda zdała sobie sprawę, że to nie jest do końca prawdą… a ich rzekome przyjacielskie relację są jedynie mrzonką. Zaledwie w tym momencie zauważyła, że czyny, gesty, słowa, spojrzenia, które padły zarówno z jej strony jak i Andrzeja świadczą o wiele bardziej poważniejszym charakterze ich relacji . – Jak mogłam być taka ślepa – wyrzucała sobie, z trudem przyjmując ten fakt do wiadomości. W jednej chwili wszystko stało się dla niej zupełnie jasne, co paradoksalnie jeszcze bardziej zmartwiło Rudowłosą. Wydawało jej się, że w chwili obecnej jakikolwiek błąd, sprzeczny sygnał, nieporozumienie, czy wręcz porażka w jej relacjach z Andrzejem może przynieść druzgocące skutki, nie tyle dla nich, co dla małego, a tego właśnie uniknąć chciała za wszelką cenę. Wiktoria była w pełni przekonana, że kontakty Alex’a z ojcem są obecnie priorytetem i szczerze pragnęła by choć na razie tak pozostało. Nie chciała po raz kolejny dopuścić by synek ucierpiał przez jej egoizm. Nie miała najmniejszego zamiaru niczego przyspieszać, postanowiła biernie czekać na dalszy rozwój wydarzeń, mimo że w głębi serca czuła, że tą pozorną obojętnością popełnia kolejny poważny błąd w swoim życiu. Nawet najsłuszniejsze intencje nie są synonimem sukcesu, Rudowłosa już wkrótce miała się o tym przekonać.
         ------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Wiktorii z ogromnym trudem przyszło odprowadzenie syna na lotnisko. Ckliwe pożegnania nigdy nie były jej mocną stroną. Ponadto świadomość, że będzie musiała przez tydzień poradzić sobie bez swojego ukochanego, upartego rozrabiaki przyprawiała ją o ból głowy. Fakt, że wysyła swojego małego synka w samotną podróż samolotem do innego kraju, mimo opłaconej dodatkowo specjalnej opieki stewardessy, nie poprawiał jej podłego samopoczucia. Wciąż miała wiele wątpliwości, a po wczorajszej rozmowie z małym w jej umyśle pojawiło się ich jeszcze więcej. W tym momencie Wiktoria o wiele bardziej niż jej synek obawiała się jego wizyty w domu Profesora. Przeklinała siebie za to, że zgodziła się na ten absurdalny, z jej perspektywy, pomysł. Dopiero teraz zrozumiała, że pierwotna propozycja Falkowicza miała o wiele więcej sensu. Na pewno czuła by się o wiele spokojniejsza, gdyby towarzyszyła chłopcu podczas tej wizyty. W tym momencie miała ochotę zadzwonić do pracy, kupić bilet na lot Alex’a i razem z nim polecieć do Polski. Paradoksalnie ta wizja jeszcze bardziej ją przeraziła. Pokręciła głową, jakby próbując odgonić od siebie te bezsensowe  pomysły.
- To chyba czas na odprawę – westchnęła ciężko Wiki, słysząc głośny komunikat, wypowiadany szybkim, niewyraźnym głosem.
- To prawda- odparł bezbarwnym tonem Alex, razem z mama kierując się w stronę długiej kolejki przy najbliższym ze stanowisk.
- Masz wszystko ? – upewniała się Wiktoria, z trudem przełykając ślinę.
- Tak- powiedział cicho mały, patrząc smutno w szmaragdowe oczy mamy. Dopiero teraz w pełni zrozumiał, że będzie musiał rozstać się z nią na cały tydzień.
- Ej – Ruda zmusiła się do uśmiechu – Wszystko na pewno się uda, zobaczysz – pogłaskała go pieszczotliwie po głowie . – Masz na to moje słowo – dodała pewnie, nie spuszczając z malca troskliwego spojrzenia.
- Nie chcę go rozczarować – wreszcie przyznał mały, mocno zaciskając usta w cienką linię.
- Ty? – westchnęła ciężko Ruda, poprawiając mu plakietkę z danymi osobowymi, którą nie bez oporów zgodził się przyczepić do ciemnoszarego sweterka – Nie mógłbyś nikogo rozczarować – powiedziała stanowczym głosem, nawet na moment nie odwracając od niego wzroku – Dla mnie jesteś idealny – pocałowała go w czoło. Rudowłosa wypowiedziała te słowa z taką pewnością, że aż trudno było Alex’owi odnaleźć argument przeciw, który wiarygodnie wypadłby w konfrontacji z jej stwierdzeniem.
- Chciałbym żebyś miała rację, mamo – westchnął zrezygnowany malec  ,unikając jej przeszywającego wzroku.
- Alex – dotknęła jego policzka – Uwierz mi, że Andrzej tak samo jak ty czeka na to spotkanie – posłała mu pokrzepiając uśmiech.
-Naprawdę ? – spojrzał na nią podejrzliwie. Nerwowo przeczesał ręką swoje krótkie brązowe włosy, dokładnie tak jak jego ojciec.
- Oczywiście, że tak – odparła dobitnie – Sądziłam, że podczas jego ostatniej wizyty zauważyłeś jak mocno zależy mu na Tobie – dodała, czule głaszcząc synka po głowie.
- Bardzo go polubiłem – przyznał szczerze mały – i wydawało mi się, że pan Falkowicz też mnie choć trochę polubił -  dodał niepewnie – Nie chcę tego zniszczyć – stwierdził z determinacją , zaciskając dłoń w małą piąstkę.
- Będziesz świetnie się bawił przez cały ten tydzień – powiedziała poważnie Wiki, nachylając się nad Alex’em , tak by ich twarze znalazły się w jednej linii – Już mi nie wierzysz ? – zapytała go zaczepnie, po krótkiej chwili ciszy.
- Wierzę Ci, wierzę – uśmiechnął się lewym kącikiem ust, rozpromieniając się lekko – Ale bez ciebie i tak to nie będzie to samo – przyznał, przytulając się do mamy – Szkoda, że nie możesz ze mną lecieć –dodał zawiedzionym głosem- Wtedy wszyscy bylibyśmy razem…- kontynuował, wciąż wtulając się w Wiktorię , nie mógł dostrzec wyrazu jej twarzy – Ja, ty i tata…- dodał pewnie – Prawie jak prawdziwa rodzina- dokończył szczerze, wciąż nie puszczając matki. W tym czasie oblicze Rudowłosej zmieniało się w zatrważająco szybkim tempie. Bordowe rumieńce szybko zniknęły, choć pulsująca na czole Rudej żyłka wciąż była widoczna w porannym świetle słońca. W mgnieniu oka twarz Wiki z soczystej czerwieni stała się śnieżnobiała, niczym nietknięta ryza papieru. Ruda nie była w stanie w tym momencie wydać z siebie ani jednego dźwięku, zwyczajnie w świecie brakowało jej słów. Jeszcze mocniej objęła synka.
- Będę strasznie tęsknić – szepnęła z olbrzymim trudem , po długiej chwili ciszy, przecierając ręką wilgotne już oczy. Czuła, że jeszcze chwila, a kompletnie się rozklei. Szczere słowa syna dogłębnie ją dotknęły. Wiedziała, że już dłużej nie będzie w stanie ukrywać swojego wzruszenia, a nie chciała martwić małego tuż przed samym wylotem.
- Ja też- przyznał chłopiec, puszczając szyję mamy .
- Mam nadzieję, że nie zapomnisz powiedzieć Andrzejowi by zadzwonił od razu, kiedy odbierze cię z lotniska – przypomniała mu upominającym tonem, poprawiając kołnierzyk jego błękitnej polówki.
-Ehmm- Alex automatycznie przytaknął na jej słowa.
- Poza tym pamiętaj, że gdyby coś się działo, zawsze możesz liczyć na ciocię Agatę i wujka Adama , oni są na miejscu – przypomniała mu drżącym głosem, po raz setny tego dnia  poprawiając mu włosy, które , o zgrozo, wciąż niewzruszone jej działaniami , odstawały na samym czubku głowy chłopca.
- Ehmm- mały przytaknął po raz kolejny. Był dobrze przygotowany na falę upomnień ze strony zmartwionej mamy.
- No i kochanie – westchnęła, widząc zbliżającą się w ich stronę kobietę, w firmowym uniformie  – Bądź sobą, to w zupełności wystarczy – dodała ciepło, lustrując go czułym spojrzeniem.
- Nie martw się mamo – mały uśmiechnął się zawadiacko – Damy sobie jakoś radę – stwierdził z przekonaniem- Na początku dam panu Falkowiczowi fory – uśmiechnął się tajemniczo. Wcześniejsze słowa mamy w znacznym stopniu rozwiały jego wątpliwości. Alex dobrze przypomniał sobie ostatnią wizytę Profesora w Londynie, czym zdał sobie sprawę, że rzeczywiście nie tylko jemu zależy na powodzeniu tej wizyty. Zrozumiał, że dla  jego ojca to też jest zupełnie nowa sytuacja . Teraz wiedział, że Falkowicz może nawet w równym stopniu co on się jej obawia. Mimo wszystko Alex nadal chciał zrobić jak najlepsze wrażenie na tacie, nie minęło zbyt wiele czasu od ich pierwszego spotkania by mały zauważył, że Profesor jest dość wymagającą i krytyczną osobą. Chłopiec nie chciał już podczas swojej pierwszej wizyty w domu chirurga sprowadzić na siebie jego gniewu  i rozczarowania. Alex naprawdę usilnie pragnął wypaść jak najlepiej w oczach taty.
- Mam nadzieję, że rzeczywiście choć trochę go oszczędzisz- roześmiała się szczerze na jego słowa, wiedziała do czego Alex jest zdolny.- Tylko proszę, nie zadręczaj Andrzeja wszystkimi twoimi pytaniami medycznymi, to tyczy się też wujka Marka i Adama – zastrzegła, unosząc palce wskazujący do góry. Chłopiec rozpromienił się zupełnie, gdyż mama zapomniała wspomnieć o filmach z operacji, upatrywał w tym swoją szansę, gdyż w ciągu całego miesiąca wujkowi Markowi udało się zgromadzić w sekrecie kilka interesujących nagrań, które tylko czekały na chwilę nieuwagi Rudej.
- Jasne- odparł, również zauważając  młodą blondynkę ze zbyt wyrazistym makijażem, która właśnie przystanęła tuż przed ich wózkiem z bagażem.
- Alex, tak ? – uśmiechnęła się sztucznie, zerkając na plakietkę na piersi chłopca, po czym nie czekając na jego odpowiedź zwróciła się do Rudowłosej.
- Jestem Jenny Clarkson, będę towarzyszyła pani synowi podczas podróży- powiedziała z niedbałym, brytyjskim akcentem, po czym podała dłoń Wiktorii, która ścisnęła ją nieznacznie. Nieszczera twarz kobiety od początku nie przypadła lekarce do gustu.
- Wyściskaj ich wszystkich ode mnie – Wiki po raz ostatni zwróciła się do synka. Natarczywa, tleniona blondynka, nawet nie ruszyła się z miejsca, nie czekając na pożegnanie Rudej z synem.
- Wszystkich? – chłopiec uśmiechnął się do niej zawadiacko, unosząc do góry prawą brew.
- Tak, wszystkich- odparła z uśmiechem Wiki, przytulając go po raz ostatni. Dokładnie wiedziała, co  na myśli miał Alex zadając jej to pytanie.
- To do zobaczenia !- malec pomachał jej na pożegnanie, niechętnie podążając za pracownicą linii lotniczej. Blondynka złapała go za ramię niemal wbijając w nie swoje różowe tipsy. Zniesmaczony chłopiec od razu strząsnął jej rękę, obdarzając  sztuczną blondynę lodowatym, surowym spojrzeniem swoich ciemnoszarych oczu.

Wiktoria jeszcze przez kilka minut obserwowała  jak jej synek znika w tłumie czekających na lot pasażerów. Kiedy w końcu zniknął z zasięgu jej wzroku postanowiła opuścić lotnisko. Dopiero za trzy godziny zaczynała dyżur w szpitalu, lecz postanowiła od razu tam pojechać. Praca od zawsze działała kojąco na jej zmartwienia, miała cichą nadzieję na to , że tym razem będzie podobnie i choć na chwilę odgoni od siebie natrętne myśli. Ratująca ludzkie życie operacja, pomoc cierpiącemu pacjentowi, postawienie dobrej diagnozy, konsultacja, czy choćby zwykłe uzupełnianie dokumentacji medycznej było w tym momencie dla niej najlepszym lekarstwem, balsamem kojącym  jej nadszarpnięte nerwy. W takich sytuacjach  pracoholiczna część jej osobowości wyraźnie dawała o sobie znać. Zapamiętywanie się w pracy od zawsze było dla Rudej rozwiązaniem wszelkich problemów. A może tak jej się tylko wydawało ? W każdym razie Wiktoria jak dotąd nie znalazła innej alternatywy na ucieczkę od dręczących ją trosk.

poniedziałek, 15 lutego 2016

XXXVII cz.II

Hej !
Na pewno chcecie mnie udusić ? Nie dziwię się. :D Pewnie bardzo trudno w to uwierzyć,  ale ciąży nad tą częścią prawdziwe fatum, dodaje ją dobre pół roku. Mój przedpotopowy laptop niestety odmawia powoli posłuszeństwa, tak też stało się wczoraj, ale udało mi się jakoś odzyskać dane, pomimo braku talentów informatycznych.

Mam kilka informacji co do tej pechowej części. Przy modyfikacjach trochę mnie poniosło, przyznaję i w efekcie powstało ponad 40 world'owskich stron. To trochę za dużo na jedną część, więc koncepcja uległa zmianie. Podzieliłam wszystko na trzy różne części, które pewnie też poddam liftingowi ( i dodam jakoś w tym tygodniu). Z powodu rozszerzenia postaci Adama (wprowadzam Romę), w tym opublikowanym fragmencie pojawi się w dużej mierze Krajewski. Wiem, miały pojawić się sceny Falko- Alex, tak owszem, pojawią się, ale w rozdziale XXXIX. Tutaj przedstawiony jest bardziej kontekst psychologiczny Andrzeja itd. i z tego też nie będziecie pewnie zadowoleni, ale lepszym  dla dalszych części  było wprowadzenie tego właśnie teraz i uniknięcie niepotrzebnych opisów później. Wbrew pozorom ten rozdział dużo wnosi i ułatwia mi prowadzenie dalszej akcji.

Na poprawę Waszych nadszarpniętych humorów napomknę, że mam dwa tygodnie wolnego przed sobą i NA PEWNO dodam to, co dodać obiecałam, a wena mnie nie opuszcza, więc raczej nie powinniście żałować... Choć nie ukrywam , że ta część rzeczywiście jako swoiste wprowadzenie może was trochę zawieść, ale i takie słabsze momenty są potrzebne.

Kończę, pozdrawiam i zachęcam do komentowania! :D (spodziewam się za ten rozdział porządnej fali krytyki)

P.S. Ktoś kiedyś napomknął o muzyce przy której piszę, więc również prezentuję linka, choć pewnie i ten wybór Wam nie podpasuje. Prośbę o większą ilość dialogów również wzięłam pod uwagę, czy wyszło na dobre, cóż nie wiem ?

Chopin - Nocturne Op. 27 No. 2 (Rubinstein)

 https://www.youtube.com/watch?v=WJ8RVjm49hE

Tegoroczna malownicza wiosna, która w mgnieniu oka zastąpiła wyjątkowo długą i srogą zimę, nie uznawała żadnych kompromisów. Nic nie mogło jej powstrzymać przed tchnieniem w tą przeszarzałą  i pozbawioną życia  warszawską ziemię odrobiny radości i optymizmu. Wydawać by się mogło, że za punkt honoru przyjęła sobie owładnięcie całej Warszawy swoim różnobarwnym, jaskrawym płaszczem. Opuszczone, nagie i wynędzniałe drzewa przybrała seledynowym puchem, przygarnęła matczynym gestem wracające z zimowego wygnania ptaki, niedbałym skinieniem wietrznej głowy pobudziła do życia pobrzękujące z wdzięcznością owady, każde, nawet najmniejsze źdźbło trawy unosiło się, słysząc jej wezwanie… A jednak, mimo usilnych prób nie udało jej się zarazić tą entuzjastyczną atmosferą wszystkich mieszkańców stolicy. Mimo wielu starań wywabienia tych maruderów z domowego zacisza, jej wysiłki w większości przypadków zdawały się być bezowocne. Zacięta i wyrachowana z premedytacją wysyłała w kierunku ogromnych, przeszklonych drzwi salonu, jednej z bardziej okazałych willi ,usytuowanej w peryferyjnej dzielnicy miasta, swoje najdrażliwsze i najbardziej oślepiające promienie słoneczne. Kolejny raz jej wysiłki spełzły na niczym. Siedzący w najciemniejszym rogu tego obszernego pomieszczenia mężczyzna nawet nie był w stanie ich dostrzec. Warunki pogodowe były chyba ostatnią rzeczą, którą w tym momencie mógłby zaprzątać swój umysł. Jego myślami już kilka tygodni temu zawładnął ktoś inny. Ktoś kto ,jak zdawał się domyślać, już zawsze będzie niepodzielnie w nich królował. Położył na czarnym, pobłyskującym w majowym świetle fortepianie trzymaną przez siebie szklankę, wypełnioną po brzegi rudawym płynem, po czym sięgnął po jedną z leżących obok whisky pożółkłych kart. Zamaszystymi pociągnięciami srebrnego pióra nakreślił na niej pospiesznie kilka nut, po czym spoczął na stojącej nieopodal instrumentu, wyłożonej skórą ławie. Pozbawionym wyrazu wzrokiem przemknął  po śnieżnobiałej klawiaturze. Przez kilka minut wpatrywał się w nią intensywnienie, jakby oczekując na jakiś znak ze strony nieświadomego swojej roli instrumentu, po czym gwałtownie poderwał się z siedziska, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu, zerkając ukradkiem na zakurzone meble, kartony, rozłożone folie malarskie i wiadra z farbą, którymi zastawiony był jego sporych rozmiarów salon. Każdego, kto chociaż w najmniejszym stopniu znał Profesora, zapewne zdziwiłby ten widok. Wszędobylski rozgardiasz, kurz, pył i zapach farby ,panujący w najbardziej reprezentatywnym pomieszczeniu domu tego perfekcjonisty to było coś niewyobrażalnego. Tym bardziej zastanawiający był fakt, że samego pedantycznego gospodarza ten widok nie wzruszał nawet w najmniejszym stopniu. Falkowicz zgrabnie przemknął pomiędzy pudłami, po czym wyciągnął z jednego z kartonów, stojących pod biblioteczką,  błękitną kopertę. Wciąż ściągając brwi uważnie przyglądał się znajdujących się w papierowym zwitku fotografiom, które podarował mu niedawno brat. Chwycił jedną z nich i ruszył w stronę swojego fortepianu. Z zagadkowym spojrzeniem wpatrywał się w zdjęcie , po czym zaciskając pięści ponownie spoczął na ławie. Z zadziwiającą sprawnością i zdecydowaniem delikatnie sunął swoimi długimi palcami  po zimnej klawiaturze instrumentu. Każdy doskonały dźwięk, wydostający się spod czarnego laminatu zdawał się przynosić mu ukojenie. Muzyka, jego druga w kolejności po medycynie, największa pasja od zawsze stanowiła jego ucieczkę od codzienności, bólu i niepokojących rozmyślań. Już w dzieciństwie odkrył, że jedynie gra przynosi mu nie tylko radość i satysfakcję, ale także tak potrzebny mu w  tej chwili spokój. To dzięki niej potrafił zresetować swój umysł i bez zbędnych problemów i nerwów przeanalizować zawiłą dla siebie kwestię. Tym razem nie było inaczej, lecz muzyka po raz pierwszy w życiu zawiodła go na całej linii, co jeszcze bardziej potęgowało jego niepokój. Od zawsze miał problemy z wyrażaniem swoich  uczuć i myśli, przedwczesna strata rodziców jeszcze bardziej spotęgowała jego słabość. Przez większą część swojego życia ukrywał prawdziwego siebie przed otoczeniem, dzięki temu czuł się bezpieczniej. To był jego rodzaj swoistej ochrony przed światem. Stwarzanie pozorów i zakładanie kolejnych masek przychodziło mu z łatwością, dodatkowo przysparzało mu to również wiele korzyści, przyjemności i przydatnych znajomości. Jasne wydawało mu się, że udawanie kogoś innego jest dużo prostsze  i obciążone mniejszym ryzykiem, niż wyjawianie innym swojego prawdziwego oblicza. Kłamstwa, intrygi, ciągła gra, jak słusznie zauważył, bardziej wpasowywały się rytm tego zepsutego świata. On po prostu dopasował się do środowiska, pojął panujące zasady i perfekcyjnie nauczył się wykorzystywać ich znajomość. Każdy dzień, ruch, decyzja, wszystko wydawało mu się łatwe do przewidzenia. To na ciągłej, chłodnej analizie oparł fundamenty swojego życia. Jego plany, posunięcia kończyły się sukcesami. Nie dopuszczał do siebie możliwości porażki. Wszystko zdawało się  działać ze szwajcarską precyzją, oczywiście do czasu… W swojej kalkulacji nigdy wcześnie nie wziął po uwagę tego, że życie to nie gra, nie ma w niej przegranych i zwycięzców. Zbyt późno do tego doszedł. Przyjaźń, przywiązanie, zazdrość, zauroczenie  czy nawet zwykła ludzka przyzwoitość łamały wiele schematów, na których opierał swoją  codzienną analizę. Analiza? – nieodłączna część jego życia, była bezsensowna w tym przypadku. W starciu z dziecięcą szczerością, utarte schematy obłudnego świata zdawały się upadać. W czasach zakłamania  słowa prawdy, prawdziwy, szczery uśmiech  i nieudawane zainteresowanie, te z pozoru naturalne odruchy były czymś wyjątkowym, czymś łamiącym wszelkie zasady. Trudno było mu to pojąć, a co dopiero nauczyć się żyć w świecie, zupełnie innym od tego, do którego przywykł. Czuł się jak ślepiec poruszający się po omacku. Wszystko wydawało mu się nowe, niezwykłe i nieznane… Kilka lat temu miał wrażenie, że znów potrafi dostrzec prawdziwe uroki życia, czuł….właśnie czuł ? Wtedy pierwszy raz od dawna dopuścił do siebie tłumione uczucia, lecz uczucia wówczas w jego wspomnieniach równoznaczne były porażce, a on nie potrafi dopuścić do siebie takiej możliwości. On ,Andrzej Falkowicz, był synonimem sukcesu. Popełnił wówczas największy błąd swojego życia. Owszem, zaufał zdrowemu rozsądkowi, swojej zimnej analizie wybrał upragniony sukces, ale kosztował go on zbyt wiele. Być może Falkowicz nie był wtedy jeszcze gotowy zaakceptować faktu, że on również potrafi kochać i może być kochany. Wówczas miłość była dla niego jedynie górnolotnym słowem, nie potrafił dostrzec tego, że jak cień towarzyszy mu ona każdego dnia. Nie był w stanie zaakceptować jej obecności, nie potrafił dopuścić do siebie tego, że ona istnieje i to właśnie ona sprawia, że czuje ból, ma wyrzuty sumienia. Skoro szczerość łamała znane mu zasady, to cóż dopiero miłość? Całkiem niedawno odkrył, jak bardzo mylił się względem tego uczucia. Z perspektywy czasu jego ówczesny system wartości zdawał się być tak prymitywny …taki płytki, wręcz śmieszny. Kiedy poznał jej siłę, cały jego świat przewrócił się do góry nogami. Teraz wszystko poza wypełniającym jego sercem uczuciem wydawało się być jedynie błahostką. Paradoksalnie dopiero jego syn uświadomił mu, czym właściwie jest miłość. To właśnie od tego  kilkuletniego chłopca w ciągu zaledwie kilu wspólnie spędzonych chwil nauczył się więcej o miłości, niż przez całe dotychczasowe życie. Przerażała go ta świadomość, prawda o tym, jak mało jeszcze wie… jak wielkim ignorantem był przez ostatnie lata. To najsilniejsze z uczuć, które wciąż było dla niego nieodgadnione nie było jedynie przyjemnością, czystym szczęściem, ale także odpowiedzialnością, największym wyzwaniem jakiemu przyszło mu stawić czoła. To właśnie to wyzwanie napawało go strachem, pierwszy raz w życiu czegoś tak się obawiał. Bał się zawieść Alex’a, a także Wiktorię. Z ogromnym wysiłkiem udało mu się wreszcie zdobyć ich zaufanie, nie mógł ponownie go stracić… nie mógł stracić ich. Nie  dopuszczał możliwości porażki w tak kluczowej dla całego swojego życia kwestii, dlatego tak usilnie próbował jej uniknąć. Jednak nie miał pojęcia jak ma tego dokonać ? Jego analizy, plany na nic się zdawały w kontaktach z synem. Miał świadomość jak ważne w ich relacji jest jutrzejsze spotkanie. Czuł się bezradny. Chciał sprostać roli, jaką postawił przed nim los. Niczego bardziej nie pragnął jak sprawdzić się jako ojciec. Dobrze pamiętał jak bardzo tata był dla niego ważny kiedy był w wieku Alex’a ,był jego największym autorytetem, niemal wyrocznią w wielu ważnych kwestiach. Dopiero teraz sam  zrozumiał jak wiele zawdzięcza swojemu ojcu, nigdy wcześniej nie myślał o tym w taki sposób. Bardzo przeżył jego stratę i doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo potrzebował go w późniejszym życiu, jaką samotność odczuwał. Nie chciał by jego syna spotkał taki sam los. Pragnął zapewnić małemu wszystko co najlepsze. Właśnie, najlepsze ? A czy on będzie potrafił być dobrym tatą dla Alex’a ? To pytanie wciąż na nowo pojawiało się na tablicy jego myśli. Wydawało mu się, że od początku  jest na spalonej pozycji, zawiódł go jeszcze za nim mały pojawił się na świecie, stracił tyle lat z życia chłopca. Czy można nadrobić takie straty ? Fala wątpliwości po raz kolejny w tym tygodniu napłynęła do jego umysłu. Bolało, go jak mało znaczy dla własnego syna. Od zawsze był perfekcjonistą, wiódł prym, we wszystkim, co uważał za warte swojego zainteresowania, zawsze pierwszy ….a w tym przypadku ? No cóż, był świadomy tego, że w kwestii rodzicielstwa jest kompletnym żółtodziobem, który co gorsza nie ma zbyt wiele czasu na pogodzenie się ze swoją nową rolą. Profesor nie byłby sobą, gdyby nie przygotował się na pobyt synka w swoim domu. Choć trudno uznać  w tym przypadku słowo „przygotować” za trafne.  Bo czy można przygotować się do roli rodzica ? Szczerze w to wątpił, lecz nie potrafił czekać bezczynnie na to co nieuniknione. W ciągu kilku dni z nieukrywaną niechęcią przebrnął przez kilka opasłych tomów poradnika dla rodzica, które następnie z satysfakcją wyrzucił do śmietnika. Chyba nigdy w swoim życiu nie przeczytała takiego steku bzdur, które ,jak słusznie uznał, ni jak miały się do rzeczywistości, a już w szczególności do nietypowego zachowania  jego syna.  Mały był naprawdę niezwykły. Nigdy nie spotkał na swojej drodze kogoś tak szczerego, bezpośredniego, otwartego na otaczający go świat.  W oczach Alex’a wszystko był piękne, dobre, interesujące. Dla małego świat był wielką tajemnicą, czekającą na odkrycie. Każdego, kto tylko zechciał się do niego zbliżyć potrafił obdarzyć zaufaniem, wręcz zarażał wszystkich optymizmem i radością. Tak bardzo chciałby tak jak jego synek choć przez kilka minut spojrzeć na świat tymi dziecięcymi oczami. To właśnie bezpośredniość w zachowaniu małego napawała Andrzeja  największym niepokojem. Nie potrafił go rozgryźć? Takie zachowanie było dla niego zupełną nowością . Właściwie wciąż nie wiedział jak ma zachowywać się w towarzystwie Alex’a. Synek wciąż pozostawał dla niego jedną  wielką zagadką.

Adam niezauważony stanął za jednym z dwóch betonowych filarów odgradzających salon jego brata od otwartej na niego jadalni. Andrzej nie odrywając wzroku od klawiszy, grał nieprzerwanie, nie zauważając obecności przybysza .Krajewski przez kilka minut z zadumą przysłuchiwał się temu prywatnemu koncertowi .  Dość dobrze poznał już Profesora, wiedział ,że fortepian nie wróży niczego dobrego,  stanowił on dla Andrzeja prawdziwą ostateczność.
- Komponujesz ? –  zaskoczony  Adam uniósł ciemne brwi ku górze, zdezorientowany rozejrzał się po zastawionym przyborami malarskimi pomieszczeniu.
- Ach to ty – westchnął zrezygnowany Falkowicz ,momentalnie przerywając grę. Nawet nie obrócił się w stronę brata, ponownie wygrywając melodię.
- Miłe powitanie, nawet jak na ciebie - odpowiedział  ironicznie Krajewski, niezrażony zachowaniem Andrzeja.  Uważnie przyglądał się stojącym w pokoju meblom i kartonom.
- Co cię do mnie sprowadza ?- tym razem Profesor przerwał grę na dobre , zagarniając leżące na fortepianie karty do beżowej teczki.
- A cóż może  sprowadzać  mnie do starszego brata ? – zapytał retorycznie brunet, wpatrując się w dziwnie nieobecne, szare oczy Falkowicza.
- Cóż – Profesor uniósł lewy kącik ust do góry – Jest wiele możliwości – stwierdził pewnie, nalewając whisky  do dwóch szklaneczek.  Chwycił jedną z nich, pozostawiając drugą Adamowi. Krajewski od razu zrozumiał jego gest, w języku Andrzeja było to zaproszenie do rozmowy. – Na przykład pożyczka? – uniósł znacząco brwi ku górze.
- Jak zwykle, do bólu przyziemny – prychnął rozbawiony Krajewski. Dopiero teraz dostrzegł, że jego brat ma na sobie  pobrudzoną farbą, zwykłą,  białą koszulkę oraz znoszone jeansy. To był dla niego naprawdę niezwykły widok.- A propos pieniędzy – zaintrygowany zlustrował go wzrokiem  - Czy ja o czymś nie wiem ? – rozłożył bezradnie ręce intensywnie wpatrując się w widoczne, z jego perspektywy znaki przeprowadzki.
- Jak chyba dobrze wiesz, wszystkie moje kliniki funkcjonują wzorowo – Falkowicz uśmiechnął się bezczelnie, kompletnie niezrażony sugestywnymi spojrzeniami bruneta – Akurat pieniędzy to mi naprawdę nie brakuje – dodał cierpko, w jego szarych oczach pojawił się nienaturalny błysk.
- Czyli rozumiem ,że tak po porostu okroiłeś swoją garderobę – insynuował rozbawionym głosem, dobrze zdając sobie sprawę z przywiązania brata do swojej pokaźnej kolekcji markowych garniturów  – Chyba ,że nagle postanowiłeś zmienić swój image –  posłał mu kpiące spojrzenie.
- No niestety, nie trafiłeś –westchnął teatralnie, mimowolnie szukając dłonią guzika marynarki. Miał szczerą nadzieję, że Adam nie zauważył tego gestu. – Jak wiesz w naszej branży obowiązuje określony dress code –stwierdził ze zwykłą sobie pewnością, po czym postawił pustą już szklankę po whisky na jednym z zamkniętych kartonów.
- Tak ? – udał zdziwienie – Jakoś nie zauważyłem – brunet wzruszył ramionami.
- To nie umknęło mojej uwadze- Profesor poklepał go po ramieniu, wciąż uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie, ironiczny  sposób. Krajewski westchnął ciężko, puszczając mimo uszu słowa brata, po czym podszedł do fortepianu. Zaintrygowany przejrzał plik zapisanych nutami kartek.
- Nie komponowałeś od sześciu lat - stwierdził pewnie, przenosząc pytające spojrzenie na starszego brata. Falkowicz nie odpowiedział, po czym unikając jego wzroku  zagarnął  z czarnej, połyskującej powierzchni pozostałe karty.
- Tylko mi nie wpieraj, że znasz się na muzyce – stwierdził kpiąco, przeczesując ręką  przyprószone siwizną włosy – Nie odróżniasz ósemki od szesnastki – mruknął do siebie, szukając czegoś w jednym z podpisanych kartonów.
- W przeciwieństwie do ciebie, braciszku – zaczął pewnie – nie ukrywam, że mam luki w edukacji – przyznał szczerze.
- Chyba raczej  rażące braki – westchnął obojętnie Falkowicz, przenosząc na brata swoje krytyczne spojrzenie, następnie sięgnął po kolejne, opatrzone podpisem pudło.  Krajewski otwierał już usta by odpowiedzieć na słowną zaczepkę Andrzeja, jednak opanował się w ostatniej chwili.
- A właściwie, to co to jest ?! – podniósł głos, wskazując na zagracony pokój.
- Ach – westchnął znudzony Falkowicz – Myślałem, że nigdy nie zapytasz – wyraźnie rozbawiony uniósł lewą brew do góry .
- Przeprowadzasz się ? ! – Krajewski spojrzał na niego szczerze zdumiony. Andrzej nigdy wcześniej nie wspominał mu o sprzedaży domu, choć miał już wiele okazji by to zrobić.
- Po raz kolejny wyciągasz błędne wnioski Adamie – stwierdził pewnie, przechodząc z trzymanym przez siebie kartonowym pudłem w kierunku szklanych schodów. – Skoro już tu jesteś – uniósł brwi ku górze – To może łaskawie mi pomożesz – uniósł głos, wskazując wzrokiem na drugi, stojący tuż obok schodów karton. Krajewski z wysiłkiem uniósł ciężki pakunek, po czym podążył za bratem.
-Czekaj….czekaj – powiedział bardziej do siebie, niż do Andrzeja – Skoro JUŻ jestem  - powtórzył jego słowa ostrzejszym głosem.
- Prawdę mówiąc spodziewałem się ciebie jakąś godzinę temu – Profesor przyznał pewnie nawet bez cienia skrępowania. – Zaczynam się o ciebie niepokoić  bracie – zaśmiał się ironicznie.- Godzina spóźnienia, naprawdę to dla ciebie nietypowe – dodał szyderczo.
- Skąd wiedziałeś, że przyjadę ? – zapytał zbity z tropu Krajewski, który ze zdziwieniem przyglądał się dobrze, jak mu się zdawało, sobie znanym korytarzom. – Wiele się tu zmieniło – przyznał, rozglądając się po  piętrze.
- Adam, to naprawdę nie jest takie trudne – westchnął coraz bardziej rozbawiony niepewnością brata. Otworzył zamaszyście drzwi do pokoju gościnnego, który znajdował się na samym końcu korytarza. – Dzwoniłeś do mnie chyba z dziesięć razy – podkreślił, jakby zdawało mu się, że to zdanie będzie kompletnym  wyjaśnieniem całej tej sytuacji.
- A ty oczywiście nie raczyłeś odebrać – dodał rozgoryczony, z trudem niosąc ciężkie pudło. Zatrzymał się przed otwartymi na oścież drzwiami.
-Nie ukrywam, że trochę się przeliczyłem – przyznał niechętnie Andrzej – Potrzebowałem pomocy przy sprzątaniu – dodał, wciąż lustrując brata ironicznym spojrzeniem.
- Acha – westchnął zdezorientowany Krajewski – Potrzebowałeś pomocy, dlatego postanowiłeś nie odbierać komórki – Adam spojrzał na niego zdziwiony, nigdy nie potrafił zrozumieć logiki Falkowicza.
-Otóż to – stwierdził pewnie Profesor, kładąc z głośnym brzękiem pudło na podłodze.
-A czy nie łatwiej byłoby….hmm- westchnął ciężko Krajewski, próbując bezskutecznie zrozumieć tok rozumowania Andrzeja – po prosu odebrać telefon albo no nie wiem, zadzwonić i poprosić o pomoc –dodał odkrywczo, po raz kolejny wzdychając bezradnie.
- Dzwonić ..hm….prosić…hm- rozbawiony Falkowicz zmarszczył czoło , po czym roześmiał się szczerze, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. – Myślałem, że znasz mnie trochę lepiej braciszku – prychnął wciąż rozbawiony. Jak nic innego w świecie lubił drażnić Adama. Mimo upływu lat, wciąż widział w nim swojego młodszego braciszka i nadal nie mógł oprzeć się pokusie utarcia mu nosa.
- No tak, to w twoim stylu – stwierdził kpiąco zdenerwowany Adam, który całe popołudnie roztrząsał wczorajsze zachowanie brata. Na jego policzki wystąpił niezdrowo wyglądający, czerwony rumieniec. Pokręcił głową z niedowierzaniem, zachowanie Falkowicza czasem doprowadzało go do skraju wytrzymałości. On naprawdę się o niego martwił. W ciągu kilku dobrych lat ich znajomości w pewnym stopniu przyzwyczaił się do jego uszczypliwości, które szczególnie wzmagały się  na sile, kiedy  Andrzeja dręczyły poważniejsze problemy, tym razem nie było inaczej. Krajewski wiedział, co tak naprawdę kryje się pod tą maską.- A jednak skąd miałeś tą pewność, że przyjadę do ciebie od razu po dyżurze ?- dalej drążył temat.
- Nigdy nie można mieć pewności –  odpowiedział swoim niskim głosem – Ale znam się na tyle dobrze, by wiedzieć ,że twoja ciekawość  i iście „braterska troska” wygra z wątpliwościami- dodał pewnie, wchodząc do pokoju – Poza tym, jak widzisz – po raz kolejny szyderczo spojrzał na bruneta, walczącego z ciężkim kartonowym pudłem  - osiągnąłem zamierzony efekt -  uśmiechnął się dumnie.
- Boże ! Andrzej, jak ty mnie czasem denerwujesz !– syknął rozdrażniony Krajewski, dając upust swoim emocjom poprzez głośne trzaśnięcie drzwiami. Nie był o tyle zły na Andrzeja, co na samego siebie. –Naprawdę jestem aż tak przewidywalny ? - westchnął w myślach zrezygnowany.
- Z wzajemnością bracie, z wzajemnością – bezczelny uśmiech nie spływał z twarzy Profesora, który uważnie przyglądał się rezultatom swojej pracy.

Mimo, że Adam dobrze znał pokój, do którego właśnie weszli ,na pierwszy rzut oka nie byłby w stanie go rozpoznać. Niegdyś liliowe ściany były teraz jasnoszare. Duże, dwuosobowe łóżko , stojące w centralnej części pokoju oraz dębowa komoda sporych rozmiarów, stojąca na przeciwległej do łóżka ścianie zostały zastąpione przez zastaw niezwykle pomysłowych, designerskich mebli w kolorze ciemnego kakao. Ten niewielki pokój został wyraźnie podzielony na strefy. Funkcjonalne biurko, z wydłużanym blatem ,czerwony fotel obrotowy  o fikuśnym kształcie oraz konstrukcja różnokolorowych płyt, wiszących na ścianie, tworząc małą biblioteczkę o geometrycznej formie stanowiły wyraźnie strefę pracy. Natomiast niewielkie łóżko, pełne poduch w odcieniach szarości i czerwieni oraz biała, kontrastująca z innymi meblami ,stojąca  tuż pod oknem komoda, która w każdej chwili mogła stać się wygodnym siedziskiem tworzyły strefę snu. Strefę wypoczynku utożsamiał przymocowany solidnie to sufitu fotel wiszący w formie worka, wykonanego z tkaniny w czerwono-czarne słoniki. Całość, przygotowanego skrzętnie  projektu dopełniała znajdująca się nad biurkiem grafika, przedstawiająca jeden ze znanych, zabytkowych modeli mercedesa z lat trzydziestych. Krajewski oniemiały przyglądał się zmianom, które zaszły w tym pomieszczeniu.
- Remont – wydukał z trudem – nie wspominałeś – obdarzył brata zagadkowym spojrzeniem.
- Sam chciałem się z tym uporać – powiedział dobitnie Falkowicz, lecz jego słowa zdawały się nie dotyczyć tylko zmian w wystroju willi. Po  ostatnim powrocie z Londynu postanowił uporządkować kilka spraw w swoim życiu. Jedną z nich było raz na zawsze zamknięcie rozdziału pod tytułem „Kinga”. W tym domu na każdym kroku natrafiał na wiążące się z nią elementy. Chciał nareszcie kompletnie wymazać z pamięci wspomnienia koszmaru, który z nią przeszedł. Bezgustne zasłony, czy niepasujące zestawienia kolorów, które jego wzrok napotykał w większości pomieszczeń nie ułatwiały mu tego zadania. Profesor doszedł do wniosku, że jedynie gruntowne pozbycie się śladów jej obecności i nadanie domu nowego oblicza sprawią, że wreszcie poczuje się tu swobodnie. Wciąż nie potrafił polubić tego domu, miał wrażenie, że nadal jest tutaj intruzem, tak jakby w tym miejscu czas się zatrzymał, a on nadal pozostawał pod ciągłą kontrolą znienawidzonej małżonki.

- Sam to zrobiłeś ? –zapytał zaskoczony Adam, nie spuszczając wzroku z brata. Doskonale zdawał sobie sprawę z ogromu pracy włożonej w przygotowanie tego pokoju. Wszystko było wręcz perfekcyjne.
- Tak – mruknął niewyraźnie. Nie miał pojęcia  skąd , ale czuł ,że sam musi tego dokonać, jakby własnoręczne przygotowanie pokoju dla synka było jakimś ważnym, nieodłącznym  elementem  układanki. Nie zawiódł się, posiadanie jasno określonego celu przyniosło mu oczekiwaną ulgę. Dodatkowo praca fizyczna  i czuwanie nad remontem pozostałej części willi w dziwny sposób pozwoliły mu się choć odrobinę zrelaksować.- Łatwiej jest zaakceptować prawdziwe życiowe rewolucje, kiedy towarzyszą im inne, przyziemne zmiany – przemknęło mu przez myśl.
- Jest naprawdę świetny – przyznał z uznaniem Adam, wciąż uważnie przyglądając się nieodgadnionemu wyrazowi twarzy Falkowicza. Kiedy przekroczył próg tego pokoiku naszła go niespodziewana myśl. Wiedział, że Andrzejowi bardzo zależy na powodzeniu wizyty Alex’a w jego domu, ale nie przypuszczał, że aż w takim stopniu. Obserwując jego zaangażowanie i niespotykanie nieobecne spojrzenia nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego zwykle pewny siebie i arogancki brat boi się konfrontacji z kilkuletnim chłopcem.
- Wiesz – zaczął po chwili ciszy Krajewski – czy nie wydaje ci się ,że trochę przesadziłeś z tym pokojem- zagadnął spokojnie, natrafiając na roziskrzone, pociemniałe oczy Profesora.
- Przesadziłem – syknął trochę urażony – Po prostu chciałem by mały dobrze się tutaj czuł, wiedział, że ma tu swoje własne miejsce – przyznał szczerze, wkładając ręce do kieszeni jeansów. To wydawało mu się oczywiste.
- Rozumiem Cię – kontynuował wyważonym tonem Adam – Ale spójrz na to z jego perspektywy – zaznaczył – Czy to nie wydało by ci się dziwne ?Czy na jego miejscu nie czuł byś się trochę osaczony ? – ostrożnie dobierał słowa. Pulsująca na czole Andrzeja  żyłka bynajmniej nie była dla młodszego z mężczyzn zachęcającym znakiem do kontynuowania swoich spostrzeżeń, ten  jednak pozostawał niewzruszony.- Andrzej, ty wszystko planujesz ! Daj sobie i Alex’owi trochę swobody – dokończył z przekonaniem.
 Te słowa wywarły dziwny skutek w świadomości Profesora. – Czyżby Adam miał trochę racji ?– westchnął ciężko.
- Nie chcę Cię urazić, ale ja trochę dłużej znam Alex’a – powiedział ciepłym głosem, popychając do tyłu szybujący w powietrzu workowaty fotel.
- To bezsprzeczny fakt -  mruknął bez wyrazu. Wpatrywał się w radośnie świergoczącą za oknem sikorkę. Nie podzielał jej entuzjazmu. Cząstka jego osobowości wciąż chroniła się przed tym, co naprawdę czuł .

Młodszemu z mężczyzn wydawało się, że trafnie rozszyfrował zachowanie Profesora. Miał wrażenie, że Falkowicz poprzez wszystkie  przygotowania i plany chce odwrócić swoją uwagę od prawdziwego sensu wizyty chłopca. Sądził ,że nowoczesnymi meblami, wymyślnymi zabawkami Andrzej w pewien sposób chce odgrodzić się od Alex’a. Nie miał pojęcia jak bardzo się mylił.

- To jest naprawdę świetny dzieciak- uśmiechnął się delikatnie- Uwierz mi ,że najnowszymi zabawkami, choćby jak nie wiem wypasionym pokojem, niezliczonymi atrakcjami nie zasłonisz się przed Alex’em. Jemu na tym wszystkim kompletnie nie zależy- podkreślił dobitnie – On nie przylatuje tutaj by dobrze się bawić czy zdobyć nowy sprzęt elektroniczny, on przylatuje tutaj dla CIEBIE –zaznaczył – Tylko po to by spędzić czas właśnie z TOBĄ, by lepiej CIĘ poznać. Daj mu na to szansę i proszę Cię, bądź sobą. Dobrze wiesz, że przed nim nic się nie ukryje – dokończył z przekonaniem , pokrzepiający uśmiech nie znikał z jego oblicza.
- Trudno mi się z tym nie zgodzić – twarz Falkowicza natomiast  nie wyrażała zbyt wielu emocji – Ale ja…- westchnął zrezygnowany. Nie pamiętał już, kiedy tak szczerze rozmawiał z bratem.
- Nie chcesz się przyznać, że masz ludzkie uczucia, że zwyczajnie w świecie się boisz – z niesłabnącą stanowczością dokończył za niego Adam.
- Ja niczego się nie boję – stwierdził pewnie Andrzej, nie spuszczając swojego pełnego napięcia wzroku z brata. Iskierki rozdrażnienia nienaturalnie rozjaśniały jego oczy.
- Byłbym skłonny w to uwierzyć – przyznał szczerze Krajewski  – w takim razie w jeszcze mniejszym stopniu cię rozumiem – przyglądał mu się zaintrygowany. Na jego czole pojawiła się sporych rozmiarów zmarszczka.
- Ja …- chrząknął nieznacznie  – Nie chcę go zawieść – dokończył niespodziewanie chłodnym głosem. Błysk zawziętości przez moment pojawił się na jego twarzy. Profesor wreszcie wyjawił przed kimś największą ze swoich wątpliwości, powodując tym niemały szok na twarzy leśno-górskiego ordynatora.
- Jak mógłbyś go zawieść ?! – brunet zapytał retorycznie, mrużąc ciemnobrązowe oczy. Z niedowierzaniem zlustrował sylwetkę brata. – Naprawdę nie zauważyłeś ? Wystarczy na Ciebie spojrzeć ! Andrzej, jesteś teraz innym człowiekiem. Patrząc na Ciebie i Alex’a nikt nie może mieć wątpliwości. Zależy Ci  na nim, kochasz go, a czy to nie jest najważniejsze ? – niemal wykrzyczał mu to w twarz.- Nic innego się nie liczy-  chciał upewnić nie  tylko Andrzeja, ale także i siebie w tym przekonaniu.
- Chciałbym być dla niego dobrym ojcem- Falkowicz szepnął bardziej do siebie, niż do Adama, odwracając się w kierunku okna. Kontynuował swoją myśl, jakby nie zauważając wybuchu brata. – Takim jaki nasz tata kiedyś był dla nas..- mruknął, wzdychając ciężko. Na chwilę odpłynął we wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa, które zostało przedwcześnie brutalnie zakończone przez tragiczny w skutkach wypadek samochodowy. Profesor nie spodziewał się, że swoimi słowami tak mocno  dotknie Adama. Nie był świadomy jak bardzo Krajewski pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o zmarłych rodzicach. Fakt, że prawie w ogóle ich nie pamięta był dla niego bardzo bolesny.
- I na pewno będziesz -  stwierdził stanowczo Krajewski, którego oczy zaszkliły się nienaturalnie, bezskutecznie próbował ukryć swoje zmieszanie . Jednak widok brata w takim stanie w jakiś niezwykły sposób przysparzał mu trafnych argumentów. – Wystarczy, że po prostu będziesz sobą – dodał zwyczajnym głosem. – Poza tym zawsze sam mi powtarzałeś, że wszystkiego można się nauczyć, a sukcesy osiąga się dzięki ciągłej pracy – powtórzył złotą maksymę Falkowicza, na twarzy którego, na te słowa pojawił się cień rozbawienia.
- Dobrze, że byłeś na tyle naiwny by w to uwierzyć – odpowiedział przekornie, unosząc lewy kącik ust do góry . Słowa Adama niespodziewanie przywróciły mu nadzieję na powodzenie. – Jakoś nie mogę w to uwierzyć ? – Profesor wciąż rozbawiony przyglądał się zastygłej w patetycznym uniesieniu twarzy bruneta.
- W co ? –  był zdziwiony jego szybką przemianą. Falkowicz od zawsze był dla niego zagadką. Rozszyfrowanie znaczenia jego zachowania było prawdziwym wyzwaniem.
- W to, że mój młodszy brat wreszcie dorósł – zaśmiał się szczerze, unosząc brwi do góry.
- Widzisz – westchnął, również się uśmiechając – Jestem Twoim pierwszym sukcesem wychowawczym – dodał, otwierając drzwi na korytarz. – Zauważyłem wczoraj coś na twoim biurku w gabinecie i pomyślałem, że to może ci się przydać – kontynuował pewnym głosem, wręczając bratu mały pakunek – Prawie bym o tym zapomniał - przyznał zaskoczony, uśmiechając się tajemniczo, po czym  krótkim uściskiem pożegnał  się z Falkowiczem. Już wcześniej obiecał mu, że podczas pobytu Alex’a w Polsce zajmie się kliniką, musiał przejrzeć dokumentację przed jutrzejsza operacją tętniaka, dlatego wiedział ,że jeśli ma zdążyć się z nią zapoznać, musi jak najszybciej się tam dostać. Ze  szczerą niechęcią musiał właśnie teraz opuścić dom Andrzeja. Wiedział, że kłębiące się w jego myślach pytania będą musiały jeszcze trochę poczekać.
- Nie mów mi, że to kolejny poradnik- jęknął zrezygnowany Profesor , unosząc błagalnie  oczy ku niebu.
- To coś o wiele przydatniejszego, uwierz mi – zaśmiał się Krajewski , widząc minę cierpiętnika w mistrzowskim wykonaniu Andrzeja, po czym pospiesznie przemknął po szklanych schodach, pędząc w kierunku drzwi wejściowych.Zaintrygowany jego uwagą chirurg ostrożnie zerwał z małego pakunku brązowy papier. To co zobaczył  pod nim bardzo go zaskoczyło. W środku znajdowała się mała książeczka, z wyobrażonymi  na cienkiej oprawie koroną, różą i czapką pilota. Zmarszczył czoło, odwracając tą niewielkich rozmiarów książkę na drugą stronę. Na białej okładce widniały złote litery układające się w tytuł „ Mały Książę”. Andrzej momentalnie przeniósł swoje zdezorientowane spojrzenie z nad połyskującej powierzchni książeczki, w kierunku orzechowych drzwi, w których dosłownie przed sekundą zniknął jego brat. Falkowicz delikatnie otworzył dzieło Exupéry’ego , po czym odczytał na głos znajdujący się na pierwszej stronie, tuż pod tytułem , ręczni wykaligrafowany napis  „Mój sekret jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.” Po raz kolejny przyjrzał się widniejącym na tytułowej stronie słowom. Wiedział, że nie przypadkiem znalazły się one właśnie tutaj. Dokładniej przyglądał się kształtnym literom, zastanawiając się skąd właściwie zna ten charakter pisma ? Jednego był pewien, nie zamierzał zmarnować tej wskazówki. Jak słusznie zauważył Adam, ta z pozoru nic nie znacząca książeczka była warta tysiąc razy więcej ,niż wszystkie przeczytane przez niego poradniki razem wzięte. Ona w przeciwieństwie do wielotomowych, opasłych książek nie kryła niesprawdzonych teorii, czy spekulacji, po prostu była czystą prawdą. Krótkim zapisem dziecięcej szczerości, czyli tym, czego najbardziej potrzebował w tym momencie. W chwili obecnej Falkowicz nawet w połowie nie doceniał roli otrzymanego prezentu.  Musiało minąć trochę czasu, by mógł w pełni zrozumieć, że ta posiadająca zaledwie sześćdziesiąt stron książeczka okaże się prawdziwym drogowskazem  w tak ciągle mu obcym  i zagadkowym  świecie  jego synka.