czwartek, 25 grudnia 2014

ReWności... cz.I

RzeWność

Jakiś czas temu, a mianowicie trzy odcinki przed ślubem "kochanego" RzeWi napisałam pierwszą część opowiadania o nich (oczywiście RzeWi w domyśle)jednak po "zobaczeniu" tego odcinka pt. Operacja "ślub" lekko się załamałam, tym bardziej ,że to Falko odprowadzał Wiki do ołtarza... Teraz postanowił wrócić do tego opowiadania. Może chcecie poczytać...


Śniła o wielkim, nowoczesnym domie ,z którego widok rozciągał się nad pobliskie jezioro. Ona ,w pięknej, zwiewnej  białej sukni wolnym krokiem schodziła po marmurowych schodach. Wołała ,lecz nikt nie odpowiadał na jej wezwanie ,wyszła na taras . Tam również nikogo nie zastała.  Rozejrzała się po kamiennym patio . Długie na kilka metrów ,suto zastawione jedzeniem stoły i grającą w tle muzyka zwiastowały rychłe pojawienie się gości. –Gości ?- zastanawiała się ,rozglądając się uważnie. Dopiero teraz zauważyła ,że ma na sobie suknię ślubną ,a stojący na jednym ze stołów stożek ,zapewne jest tortem weselnym. Chciała podejść bliżej ciasta ,by dostrzec znajdujące się na nim inicjały. Jednak zdążył dostrzec tylko literę „W” i „&” napisane malinowym lukrem ,gdy  ktoś mocno złapał ją za ramię.
-Gotowa?- zapytał niskim głosem ,nie kto inny jak sam Profesor Falkowicz
-Na co ?-dopytywała z przerażeniem .Parsknął śmiechem ,ukazując swoje białe zęby. Prowadził ją w kierunku drewnianego molo.
-Na ślub – szepnął jej do ucha konspiracyjnym tonem
-Nasz ?!- niemal krzyknęła ,lecz on spojrzał na nią z politowaniem
-Nie tym razem kotku – mruknął ,oddając jej rękę stojącemu przy różowych krzesłach Adamowi. Nawet nie zauważyła ,gdy Krajewski chwycił jej ramie ,ponieważ jej wzrok przykuły rubinowe ,wszędobylskie satyny.
-Co to ?!- warknęła patrząc na wściekle różowy materiał okalający przeznaczone dla gości krzesła. Pudrowa kokardy  i balony koloru fuksji jeszcze bardziej przyprawiały ją o mdłości.
-Ozdoby – odpowiedział ,dalej prowadząc ją w kierunku molo
-Jeszcze mi powiedz ,że to ja je wybierałam ?-zapytała retorycznie
-Po części – uśmiechnął się do niej – Twoja najlepsza przyjaciółka pomagała Ci w wyborze - dodał
- Agata ?-zapytała z niedowierzaniem . –Sądziłam ,że ma lepszy gust – myślała
-Nie – odpowiedział radośnie – Oczywiście ,że Kinga- stwierdził
-KINGA !- niemal nie przewróciła się z wrażenia ,przytaknął w chwili ,gdy obok nich z podziemi wyłoniła się amarantowa beza.
-Kochana – cmoknęła ją w policzek ,pozostawiając na nim równie mocno różową smugę – Cieszysz się prawda – szczebiotała dalej – Nie dziwię Ci się –dodała z ekscytacją – To taki wspaniały mężczyzna –bełkotała ,rozwodząc się nad cudownością jej wybranka. Z każdym kolejnym słowem Blondynki źrenice Wiktorii niebezpiecznie się rozszerzały. – Ja i Kinga przyjaciółkami !!! – jej umysł nie mógł tego zaakceptować.
-Kto ?-zniecierpliwiona Wiktoria spojrzała na nich ,oczekując odpowiedzi.
- Twój przyszły mąż – powiedział Przemek ,przewracając oczami. Wiktoria szybko złapała go za rękę i odeszła od pozostałych gości.
-Zapała ,powiedz  o co im wszystkim chodzi! – wściekała się , odciągnęła go od prowadzącej , w tak bardzo niechcianym przez nią kierunku , ścieżki.
- No o co może chodzić ? –uśmiechnął się – Wychodzisz za mąż –pogłaskał ją po głowie
- Zdążyłam się domyślić – warknęła ,po czym z niedowierzaniem zlustrowała go wzrokiem.
- Co to ma być ! –wrzasnęła ,szarpiąc go za liliową marynarkę
- Mówiłem Oli ,że to fioletowy ! –powiedział do siebie ,po czym próbował uniknąć jej wzroku – Ale ona swoje – szeptał załamany
- O co Wam wszystkim chodzi z tym różowym ?- pytała ,przyglądając się  malinowym lakierkom przyjaciela.
-Przepraszam – po policzku Przemka zaczęły spływać łzy – Myślisz ,przepuści mi ?- pytał z nadzieją w głosie – Jeśli ty…..-zaczął
-KTO ?- była na skraju załamania ,jej pytania, jak bumerang ,wracały do niej bez odpowiedzi
-Jak to –spojrzał na nią z niedowierzaniem – Kinga – szepnął i automatycznie wzdrygnął się słysząc jej imię
-Kinga – powtórzyła jak echo i obdarzyła go wzrokiem mówiącym  „ Co Ci strzeliło do głowy pacanie?” ,przestraszony Zapała podejrzliwie rozejrzał się wokół
- Może nas usłyszeć – dodał – Wiesz przecież ,co stało się z Borysem- nerwowo złapała za swój wiśniowy krawat  .- Mam dziecko na utrzymaniu – kontynuował ,spojrzała na niego pytająco
-No dobra –westchnął – Ola ma –przyznał
- A co to ma …do –zaczęła zbulwersowana ,kiedy zza wyrośniętego bukszpana wyskoczył ubrany w garnitur koloru biskupiego  Piotr .
- Może ty będziesz tak łaskawy i powiesz mi co jest grane ?-zapytała ,podchodząc bliżej Gawryły
-Spóźnisz się – szarpnął ją za ramię niczym komandos ,teraz to Piotr prowadził ją w stronę jeziora
- Wszyscy już się niecierpliwią – dodał – Pan Młody czeka – pocałował ją w policzek i oddał ją w ręce stojącego, przy początku drewnianego pomostu , Wojtkowi
- A ty co tu robisz ?-zdenerwowała się ,zalewała ją krew na sam widok pierwszej miłości
-Jak mogło mnie tu zabraknąć – powiedział ,wręczając jej do ręki eozynową obrożę z wygrawerowaną literką „T”
-T?- zapytała ,kiedy ręką Wojtka wysunęła się spod jej ramienia –Wojtek ?-odwróciła się ,poszukując go wzrokiem  ,lecz były kochanek zajął już swoje miejscy w różowym rzędzie krzeseł.  Przyjrzała się zgromadzonym gościom ,zastanawiając się ,co ich wszystkich łączy . Piotr,Przemek,Wojtek ,Adam i Andrzej  wszyscy byli dla niej kiedyś ważni.- Kiedyś -westchnęła .  Jeszcze raz spojrzała w ich stronę ,wszyscy ubrani byli w garnitury w różnych odcieniach różu ,jedynie Andrzej miał na sobie typowy dla niego czarny garnitur. Jeszcze raz przyjrzała mu się dokładniej. Czarny krawat ,czarna koszula …-Jest w żałobie ?- myślała gorączkowo . – Ale o co chodzi z tą Kingą ?-jej wzrok i myśli skupiły się na machającej do niej Różowej Landrynie ,skrzywiła się i odwróciła w stronę ołtarza . Niepewnie podeszła na sam kraniec ,lekko rozsypującego się już molo.
-Zebraliśmy się tutaj – usłyszała głos Trettera
-Pan Dyrektor –zdziwiła się ,nie mogąc opanować śmiechu. Stefan Tretter miał na sobie togę w kolorze bordo .
- Pani Doktor ,trochę powagi – skarcił ją po ojcowsku  znad  okularów  z lekko pociemnianymi szkłami
- Nie wiedziałam ,że Pan Dyrektor udziela ślubów – wyszczerzyła się w jego stronę ,wciąż w miejscu przeznaczonym dla Pana Młodego  nikt się nie zjawiał
-Szpital musi szukać alternatywnych źródeł pieniędzy – powiedział pewnie ,po czym kontynuował ceremonię . Zdenerwowana Wiktoria wciąż szukała wzrokiem swojego wybranka. Niestety nigdzie nie było śladu jej przyszłego męża – Kto to jest ?-pytała się w myślach ,kiedy zza krzaków wyskoczył biszkoptowy labrador ,który głośnym szczeknięciem potwierdził zawarcie małżeństwa ,wśród gości rozległ się drwiący śmiech , Wiktoria z niedowierzaniem spojrzała na zwierzaka ,który pozbawił ją równowagi . Poczuła smród wydostający się z jego paszczy i mokrą ślinę na swoim policzku. Zaczęła głośno krzyczeć ,lecz goście śmiali się nadal. – Mogłaś wybrać nas –powtarzali w kółku. Kinga śmiała się słodko : - Prawda ,że jest uroczy –chichotała ,a  jej chichot powoli przeradzał się w diaboliczny śmiech. Różowa Beza stała się różową ropuchą ,która pojedynczo zaczęła pożerać gości.
Obudziła się z głośnym krzykiem ,czuła na sobie mokry pot. Czyjaś ręka skutecznie utrudniała jej wstanie z łóżka. Śpiący Tomasz chrapał głośno. Zsunęła z tali jego rękę i usiadła na skraju materaca. Odkąd zaczęły się przygotowania do ich ślubu codziennie miewała takie koszmary. Czuła ,że jej podświadomość w taki właśnie sposób próbuje odwieść ją od tego pomysłu. Przyjrzała się twarzy narzeczonego ,chrząknął głośni przez sen i obudził się nagle . Już miał przymknąć oczy ,ale zauważył niepokojącą pustkę po prawej stronie łóżka.
-Nie śpisz – ziewnął i przysunął się bliżej niej
-Jakoś nie mogę – skłamała ,odwracając od niego wzrok
- Wiki ,co się dzieje ?-zapytał szczerze
- Nic – uśmiechnęła się sztucznie
-To dobrze –odpowiedział ,składając mokry pocałunek na jej szyi . Wzdrygnęła się lekko ,przypomniała jej się scena ze snu.

- Wszystko w porządku ?-dopytywał zdezorientowany – Wiktoria ?! – ona już go nie słuchała ,poderwała się z łóżka i szybko zniknęła za drzwiami.- Consalida weź się w garść – próbowała przywołać się do porządku- To  był tylko sen  ,wyjątkowo głupi sen –powtarzała ,przemywając twarz zimną wodą-Masz być szczęśliwa ,nie rób głupstw – dalej podpowiadał jej zdrowy rozsądek – Bo przecież jestem szczęśliwa ?-pytała siebie ,lecz odbicie w jej lustrze mówiło coś zupełnie innego.

wtorek, 23 grudnia 2014

Powrót...

 XXXI

Przepraszam Was bardzo, że dopiero teraz pojawił się next, ale niestety ponownie zachorowałam i nie miałam możliwości pisania.Poza tym nie mogłam odnaleźć napisanego wcześniej rozdziału i musiałam zacząć pisać go od początku.Jest dość inny, niż pierwowzór, gdyż na pamiętałam, co dokładnie znajdowało się w tamtym.Czuję, że Was zawiodłam, ale nie mogłam już dłużej "nie dodawać" 

Wesołych świąt ! ( w ciągu przerwy świątecznej powinno się coś jeszcze ukazać)

Nigdy nie spodziewała się, że widok tego miejsca wywoła u niej niespodziewany przypływ żalu.  Jeszcze mniej prawdopodobne wydawało jej się to ,że po raz kolejny się tu znajdzie ,a osobą ,która ją tutaj  zabierze będzie właśnie Andrzej.
 Było to dość mała, ale niezwykle urokliwa restauracja mieszcząca się w zacisznej części dzielnicy Notting Hill, która słynęła z kameralnych ,ale słynących z dobrej kuchni restauracji i klimatycznych kawiarni. Kiedy spojrzała na dobrze znany sobie szyld  „ Food and much more…magic” poczuła bolesne ukłucie w okolicach serca. –Tutaj wszystko się zaczęło – uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień. Dobrze pamiętała swoją pierwszą randkę z przyszłym mężem…- Chociaż – myślała-To był kompletny niewypał –po raz kolejny uśmiechnęła się do siebie ,przestępując próg lokalu. Pamiętała jak ten zwyczajny  spacer z małym przez letnią burzę zakończył się dokładnie przy mijanym przez nich stoliku. Wtedy czysto przyjacielska relacja z Anthony’m zmieniła diametralnie swój charakter. Od tamtego momentu dla „ich” ,jak zwykła mawiać, trójki niedzielne wizyty w tym lokalu były prawdziwym rytuałem.
Przystanęła gwałtownie ,kiedy  natrafiła na szczery uśmiech kelnera Josh’a. Nie wiedziała dlaczego, ale ten gest przeważył szalę .Musiała stąd wyjść ,jak najszybciej. Nie patrząc na zdezorientowaną minę Andrzeja, pospiesznie opuściła restaurację. Z tym miejscem wiązało się tyle wspomnień. Zbyt wiele by tak po prostu można by odsunąć je na bok.
-Wiktoria – usłyszała podniesiony ,zmartwiony głos Falkowicza, który  podążał krok za nią ,złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę-Co się stało?
-Przepraszam-mruknęła, odwracając od niego wzrok
-Mieliśmy…-zaczął pewnie ,przyglądając jej się uważnie. Była blada , jej policzki przybrały barwę purpury ,a  oczy błyszczały nienaturalnie.
-Wiem- odparła- Mieliśmy porozmawiać..-zaczęła niechętnie
-W pierwszej kolejności zjeść porządny obiad-poniósł prawy kącik ust
-Nie chcę tam wracać- stwierdziła pewnie ,poczym po raz kolejny odwróciła się w kierunku chodnika. Zmarszczył delikatnie brwi ,ale nie chciał pytać ,dlaczego to miejsce  wywołało u niej taki przypływ emocji. Ruszył za nią.
-Możemy zjeść gdzieś  indziej –stwierdził ,rozglądając się po pełnej kawiarenek ulicy
-Nie –powiedziała po chwili niepokojącej ciszy, spojrzał na nią przenikliwie, wciąż myślami znajdowała się w innym świecie – Możemy się przejść – zaproponowała cicho, uprzedzając jego pytanie
-Nie mam na to szczególnej ochoty, ale lepiej nie zostawiać cię na dłużej bez opieki lekarskiej- stwierdził prowokująco
-Co masz na myśli? – przystanęła i obrzuciła go oburzonym spojrzeniem
-Wiki- chwycił jej uniesione ku górze ręce – Nie jesz, prawie w ogóle nie śpisz ,nie opuszczasz szpitala …-zaczął wymieniać spokojnie – Wiesz jak to się może skończyć – dodał ,patrząc prosto w jej oczy
-Teraz nie mogę …-zaczęła ,ale nie dokończyła swojej wypowiedzi ,gdyż zdała sobie sprawę z jej absurdalności ,spuściła wzrok
-Nie możesz pozwolić sobie na chorobę – dokończył za nią
- Nie wygram?- westchnęła z nadzieją
-Ze mną – uśmiechnął się lekko –Nigdy –dokończył pewnie
-I właśnie tego się obawiam –wyszeptała ,spuszczając wzrok. Profesor zmarszczył czoło.
-Mnie?- zapytał zdziwiony. Przystanął na moment. Wiedział, że lata temu bezpowrotnie już stracił jej zaufanie, ale nie sądził ,że kiedykolwiek będzie uważała go za wroga. Przecież na nikim nigdy nie zależało mu równie mocno  jak na Wiktorii i ich synku. Sądził ,że ostatnio udowodnił jej ,że może na nim polegać.
-Między innymi –odparła zamyślona. Jej myśli krążyły wokół rodziny Ravenswood’ów.
-Wiktorio…-zaczął zdenerwowany i zaniepokojony jej słowami
-Ja tylko głośno myślę- przyznała ,nerwowo poprawiając włosy. Światło z pobliskich latarni oświetlało chodnik. Było już dość późno ,dzielnica dopiero teraz zaczynała budzić się do życia. Z mijanych przez nich lokali unosiły się ciche szepty melodii.  Od kilku dobrych minut między nimi zapanowała nieprzyjemna ,ciężka cisza.  Pierwszy przerwała ją Andrzej.
-Chyba nie sądzisz ,że chcę Ci go odebrać?- mruknął ,wpatrując się w niewidzialny punkt przed nimi
-To nie tak – pokręciła przecząco głową – Andrzej ja po  prostu nie wiem ,co powinnam…- westchnęła głośno ,nie dokańczając swojej wypowiedzi
-Może powinnaś  dać  tej sprawie przybrać własny obrót – zaproponował ,wciąż nie spuszczając z niej wzroku
- Może masz rację ,ale to nie jest łatwa sytuacja – stwierdziła ze smutkiem ,dla ich obojga to była oczywistość – Jest jeszcze bardziej skomplikowana ,niż myślisz – dodała prawie niesłyszalnym tonem
- Żadna sytuacja nie jest prosta, ale każda ma jakieś wyjście- stwierdził Falkowicz ,głaszcząc się po jednodniowym  zaroście
-Jakieś?-zaczęła zrezygnowana ,właśnie skręcili w alejkę prowadzącą do parku
-Jakieś nie znaczy dobre ,a dobre nie znaczy łatwe-powiedział swoim niskim głosem
-Cóż za filozoficzne podejście –zauważyła z ironią ,mimowolnie się uśmiechnęła
-Raczej życiowe –przyznał ,podnosząc lewą brew  - Wiki – zatrzymał się ,spojrzał prosto w jej oczy – Myślisz ,że on kiedyś mnie zaakceptuje?- zapytał niespodziewanie ,jego głos był pełen niepewności ,tak bardzo mu obcej. Sam nawet nie wiedział ,dlaczego ją o to zapytał. Odkąd tylko dowiedział się  o Alex’ie nie mógł odgonić od siebie tej myśli .Teraz kiedy  wszystko wskazywało na szybki powrót chłopca do zdrowia zaczął zastanawiać się czy i w jaki sposób uda im się zbudować relacje z synem. Nie sądził ,że w tak krótkim okresie czasu można tak bardzo się do kogoś przywiązać ,pokochać. W chwili obecnej nie wyobrażał sobie  powrotu do swojego życia sprzed ostatniego tygodnia. Miał o kogo się starać .
Rudowłosa poczuła na nowo nękające ją wyrzuty sumienia. Obserwując zaangażowanie Andrzeja jeszcze dotkliwiej odczuwała skutki swoich  decyzji.
-Nie wiem –słowa same wydostały się jej z ust – Łatwo nie będzie ,zważywszy na  to ,jak bardzo jesteście do siebie podobni –stwierdziła zmartwiona. Nieoczekiwanie ,nawet ,a może szczególnie dla siebie,  przejechała dłonią po jego policzku.
- To znaczy?- dopytywał ,również zaskoczony jej gestem
-Obaj jesteście uparci, zawzięci, zawsze stawiacie na swoim…- zaczęła wymieniać ,uśmiechnął się szczerze
-Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję ,tego co się wtedy stało- stwierdził prawdziwie skruszonym głosem, uśmiech momentalnie spełznął  z jego twarzy  -Tego, że was straciłem .Wiedziała ile Andrzeja kosztowało przyznanie się do błędu, a co dopiero takie wyznanie. Ostatnio wyraźnie dostrzegła ,że zmienił się przez te lata. Stał się Andrzejem ,tym prawdziwym Andrzejem  ,którego pokochała ,a którego tak niewiele osób miało okazję poznać.
-Oboje popełniliśmy błędy ,nie ma sensu roztrząsać przeszłości –powiedziała stanowczo . Nie przypuszczała ,że kiedykolwiek będzie w stanie mu wybaczyć, ale równie mocno zastanawiała się czy to oni jej wybaczą zatajenie prawdy -  Teraz musimy skupić się na tym by Alex wrócił do zdrowia – powiedziała dobitnie. Falkowicz spojrzał na jej zdeterminowaną twarz .Właśnie tak ją zapamiętał.
-A propos – przeczesał dłonią przyprószone siwizną włosy – Rozmawiałem już z jego lekarzem prowadzącym ,dr Brensonem – specjalnie przekręcił jego nazwisko
-Chyba Bensonem – poprawiła go ,kręcąc lekko głową
-Co to za różnica –stwierdził lekceważąco – Zgodził  się na jego transport do kliniki w Bath. Wszystko już zorganizowałem, za dwa dni…- nie dokończył, gdyż Ruda przerwała mu pełnym wyrzutu głosem
-Co proszę ?! – obdarzyła go wściekłym spojrzeniem. Zawsze zastanawiała się w jaki sposób  w tak krótkim czasie Andrzej wywołuje u niej skrajne emocje .-To się nie zmieniło-pomyślała z goryczą. Nie cierpiała ,gdy ktoś stawiał ją przed faktem dokonanym, szczególnie w tak szalenie ważnej sprawie jak leczenie jej dziecka.
-To najlepsza klinika zajmująca się tego typu przypadkami w całej Wielkiej Brytanii- powiedział spokojnie- Będzie tam miał najlepszą opiekę – popatrzył na nią z nadzieją ,przygryzła lekko wargę
-Dlaczego nie zapytałeś  mnie o zadanie ?–zapytała, nie spuszczając z niego wzroku
-Nie wiedziałem czy to dojdzie w ogóle do skutku, nie jest łatwo zdobyć tam miejsce-powiedział szczerze…
-Zdaję sobie z tego sprawę –westchnęła ,wyraźnie tym zmartwiona – Niestety będziesz musiał odwołać całe to przedsięwzięcie –stwierdziła , odwracając wzrok  w kierunku krzyczącego głośno bezdomnego przemierzającego park.
-Dlaczego?- powiedział zaskoczony ,również spojrzał w kierunku brudnego mężczyzny niosącego w ręku czarny, wypchany „skarbami” worek na śmieci.
- Muszę skonsultować to z Johnem –odpowiedziała niechętnie. Ta zależność od Ravenswood’ów była niezwykle uciążliwa. Zdawała sobie sprawę z  tego ,że gdy tyko dowiedzą się ,że to Falkowicz zaproponował takie rozwiązanie odmówią bezzwłocznie. Dobro malca było dla nich mniej ważne ,niż duma. Ostatnio szczerze to okazywali.
-Nie wiem ,co rodzina twojego męża ma do decyzji związanej z leczeniem małego –wysyczał podniesionym głosem ,przyglądając jej się przenikliwie . Miał dość  tych ciągłych wymówek Wiktorii typu – Bo Ravenswood’owie-.  Zależność  Rudowłosej od tej rodziny była mocno zastanawiająca. Nie spodziewał się ,że mają on aż taki wpływ na życie Wiktorii, a co za tym idzie także i jego. Tuż po wypadku chłopca jasno zaznaczyli ,że będą starać się ograniczyć jego kontakty z Alex’em ,a wręcz  do nich nie dopuszczą. Na samą myśl o tym ,krew w jego żyłach zaczęła podnosić swoją temperaturę.
-Anthony zobowiązał ich po swojej śmierci do opieki nad Alex’em. W pewien sposób stali się jego opiekunami ,w świetle prawa mają obowiązek czuwać nad jego wychowaniem i wspierać go, ale oni dość opacznie rozumieją te słowa – na jej twarzy pojawił się grymas
-Ale to ty jesteś jego matką ,ty decydujesz – stwierdził z lekko wyczuwalnym smutkiem . Wiktoria odwróciła głowę w kierunku alei dębów . Przez dłuższą chwilę zastanawiała się nad słowami Andrzeja ,tak odpłynęła w wir rozmyślań ,że zapomniała o jego obecności- Jest dość zimno, może Cię odwiozę –zaproponował ,gdy zauważył ,że lekko zadrżała. Dopiero po tych słowach przypomniała sobie ,że on wciąż stoi tuż obok niej.  Trudno jej było na nowo przyzwyczaić się do obecności Falkowicza w swoim życiu. Zdawało jej się ,że on jest  tylko kolejnym wymysłem jej wyobraźni.
-Odwieziesz ?- uśmiechnęła się ironicznie – Czym?
-Taksówką – uniósł filozoficznie brwi ku górze
- Jesteśmy już blisko – przyjrzała się mijanej przecznicy – Mieszkam tuż za rogiem –sama zdziwiła się ,że dotarli aż tutaj
-Rzeczywiście-dostrzegł nowoczesny budynek na rogu następującej po skrzyżowaniu ulicy ,był już tam kilkukrotnie ,ale wciąż czuł  rozgoryczenie mijając próg tego mieszkania
Kilka minut później znaleźli się pod przeszklonymi drzwiami budynku.
-W takim razie…-zaczęła lekko zakłopotana Ruda ,założyła kosmyk włosów za ucho
-Dziękuję Ci za –próbował odnaleźć odpowiednie słowo – spacer – dokończył z lekkim uśmiechem
-Ja Tobie też –odparła ,nie pamiętała kiedy ostatnio tak szczerze ze sobą rozmawiali, tak jak kiedyś .
- Śpij dobrze –uśmiechnął się do niej w ten charakterystyczny sposób i cofnął  się w stronę ruchliwej ulicy
-Andrzej-dotknęła jego dłoni, gdy się odwrócił cofnęła ją jak oparzona. Wysłał jej  pytające spojrzenie.
- Na długo tu  zostaniesz?- zapytała niepewnie
-A już chcesz się mnie pozbyć ?-westchnął teatralnie ,w jego oczach pojawił się dobrze jej znany błysk
-Po prostu wolę wiedzieć – zaczęła bawić się frędzelkami beżowego szalika
- Zostanę tyle ile będzie trzeba – stwierdził szorstko ,odwracając wzrok w kierunku przyglądającego się im portiera
-A Twoja klinika ?-zapytała ,patrząc w prosto w jego szare oczy
-Adam wszystkim się zajmie –odpowiedział pospiesznie ,nie był do końca przekonany ,co do swoich słów
-Adam ?-zapytała zaskoczona –Nasz Adam ?- chciała się upewnić
-Tak –zaśmiał się ,obserwując jej reakcję – Nie wierzysz w mojego brata ?-zapytał ironicznie
-Skądże znowu –ona również się roześmiała ,przyglądał się jej onieśmielony . –Wciąż jest taka piękna –przemknęło mu przez myśl .- Czyli wasze relacje są dobre ?-zapytała na poważne .Krajewski nie opowiadał jej zbyt wiele o swoich kontaktach z bratem ,lecz jak słusznie sądziła  robił to ze względu na nią.
-Nigdy nie były lepsze – przyznał pewnie. Przez ostatnie lata wiele między nim i Adamem się zmieniło ,szczególnie po jego rozwodzie z Kingą.
-Dopiąłeś swego – zaczęła – Wyprowadziłeś Adama na ludzi – kontynuowała…
-Nie musiałem ,sam dał sobie radę – zaprzeczył pewnym siebie głosem –Po twoim wyjeździe bardzo się zmienił – dodał ,jego twarz ponownie spowiła maska obojętności
-Wiem –odparła ,obserwując Falkowicza- Ktoś mi to już powiedział- dodała cicho. W tym momencie poczuła mocny przypływ chłodu wywołany silnym wiatrem.
- Może wejdziesz?- zaproponowała niepewnie ,lekko się zarumieniła
- Nie jesteś zmęczona ?-zapytał z troską
-Nie – skłamała . – Po prostu chcę żebyś został –pomyślał z tęsknotą, lecz nie wypowiedziała tych słów na głos.- Myślałam ,że dobrze by było byśmy coś ustalili –zagadnęła i była szczerze zadowolona z tego ,że zaproponowała tą rozmowę. Teraz mogliby spokojnie porozmawiać ,bez zbędnym osób trzecich i prawników. Wiedziała ,że jeśli w najbliższym czasie nie ustali spraw dotyczących Alex’a z Andrzejem ,Ravenswood’owie zrobią to za nią w zupełni innych okolicznościach. Przykrych dla nich obojga i krzywdzących dla małego.
-Masz rację – stwierdził – Sytuacja jest już wystarczająco …-westchnął z rezygnacją-trudna…
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Weszli do przestronnego i dobrze oświetlonego salonu Rudowłosej. Ciemny parkiet i nowoczesne meble tworzyły niepowtarzalny klimat, panujący w tym pomieszczeniu. Mimo ,że uważał to wnętrze za jak najbardziej gustownie urządzone, nie mógł oprzeć się wrażeniu ,że jest zimne i puste. Wiktoria najwyraźniej miała taką samą opinię dotyczącą tego miejsca, gdyż gdy włączyła światło zauważył przygnębiający smutek w jej oczach. Miał rację ,bez Alex’a biegającego radośnie po mieszkaniu i bez śmiechu Anthony’ego to miejsce wydawało jej się nijakie ,czuła się tutaj samotna i zagubiona. Obiecała sobie w duchu ,że gdy tylko mały wyjdzie ze szpitala przeniosą się do mniejszego ,bardziej przytulnego mieszkania.
-Rozgość się – zaproponowała ,wracając do rzeczywistości .  Wyszła z pomieszczenia ,po chwili wróciła  z porcelanowym dzbankiem i dwoma filiżankami.
-Herbata?- zapytał z niedowierzaniem
-Tak – odparła ,siadając naprzeciwko niego
-Na angielską modłę-uśmiechnął się pod nosem ,nalewając zarówno sobie jak i jej brązowego płynu do naczynia
-Lata emigracji robią swoje – stwierdziła ,szukając wzrokiem cukru na szklanym stoliku – Poza tym ludzie się zmieniają -ich spojrzenia się spotkały
-Nie wierzę –uśmiechnął się czarująco -Ty i twoje hektolitry kawy jesteście w separacji ?-zapytał ironicznie
-Tylko poza pracą –szepnęła z tajemniczym uśmieszkiem . Oboje przez  moment przyglądali się parującej cieczy w filiżankach.
-To co, kawa ?-uniosła wzrok ku górze ,przymykając zmęczone powieki
-Kawa-odpowiedział z aprobatą, odprowadził ją wzrokiem ponownie w kierunku kuchni.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Marek od kilku minut uważnie obserwował nerwowo krążącą po salonie Agatę. Nie pamiętał ,kiedy ostatnio widział taką złość w błękitnych oczach żony.
-Co on sobie wyobraża – szeptała ,po raz kolejny wybierając numer przyjaciela
-Agata –prosił – uspokój się ,Adam na pewno za chwilę oddzwoni – nalegał łagodnie
-Za chwilę – zirytowała się – Marek –spojrzała na męża – Ja odchodzę od zmysłów ! –niemal wykrzyknęła ,tłumiąc szloch. Rogalski podszedł do niej  i mocno objął ją ramieniem.
-Wszystko będzie dobrze ,zobaczysz –stwierdził z przekonaniem
-A jeśli nie?- zapytała poważnie ,ocierając łzy spływające po jej zaczerwienionych ze złości  policzkach. Nie potrafił odpowiedzieć na jej pytanie .
-Ja tego dłużej nie zniosę – stwierdziła blondynka ,pospiesznie kierując się w stronę drzwi. Zarzuciła na ramiona płaszcz i chwyciła znajdujące się na drewnianej półce  kluczyki do ich srebrnego mercedesa.
-Zaczekaj-  krzyknął w jej stronę ,ruszył w kierunku drzwi wyjściowych- Może lepiej będzie jeśli ja będę prowadził-zaproponował ciepło ,zerkając na kluczyki znajdujące się w jej drżącej dłoni
-Chyba masz rację- odparła ,uśmiechając się do niego smutno
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Krajewski nie pamiętał ,kiedy ostatnio czuł się taki przytłoczony i czy w ogóle kiedykolwiek odczuwał takie znużenie. Co prawda nie można było odmówić Adamowi ciężkiej pracy, szczególnie od momentu ,gdy kilka miesięcy temu zaczął piastować  stanowisko ordynatora. Przez niemal pół roku całe serce poświęcał swojemu oddziałowi. Nowa funkcja niewątpliwie dała mu  wiele ,oczywiście nie tylko korzyści. Odkąd został ordynatorem obraz jego prawdziwych przyjaciół niebezpiecznie się wyostrzył. Przemek ,którego uważał za przyjaciela pokazał mu swój prawdziwy charakter. Na początku zarzucił mu karierowiczostwo ,potem całe tygodnie był niezwykle naburmuszony i nieprzyjemnie komentował każdą jego decyzję. Borys – Dobry kumpel – jak myślał, również negatywnie go zaskoczył. Czuł się jakby „przyjaciele” mieli do niego pretensje za to ,że awansował. Już nie potrafili normalnie ze sobą rozmawiać ,bez zbędnych złośliwości. Dodatkowo  za każdym razem podważali jego decyzje i ciągle miażdżyli z błotem jego autorytet. Zdawał sobie sprawę ,że on i autorytet w jakiejkolwiek dziedzinie z punktu widzenia personelu leśno-górskiego szpitala to sprzeczność ,ale –Szef to szef- sądził ,zgadzając się objąć tą posadę. Przeliczył się jednak ,a dzisiejszy dzień szczególnie  dał mu tego dowód.
-Borys!- krzyknął w kierunku zarośniętego bruneta trzaskającego drzwiami od myjni – Co to miało znaczyć – warknął . Pospiesznie umył ręce i rzucił maskę chirurgiczną do mijanego kosza.- Co za …-urwał ,próbując znaleźć odpowiedni synonim opisujący zachowanie już byłego kolegi ,niestety bezskutecznie. Dzisiaj szala się przelała ,a Krajewski dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Opuścił pomieszczenie ,szukając wzrokiem gromiącego właśnie korytarz Jakubka.
-Możesz mi to wytłumaczyć ?!– zaczął podniesionym głosem , chirurg jednak nie kwapił się odpowiedzieć  na jego pytanie. Adam szarpnął go za ramię.
-Albo dokładnie wyjaśnisz mi ,co strzeliło ci do głowy  albo – w tym momencie zmrużył zmęczone oczy …
-Albo co ?- warknął brodacz – Zwolnisz mnie ? – dodał kpiąco ,zaciskając wargi w wąską linię
-Nie będę miał wyboru –przyznał szczerze – Po tym  co odwaliłeś…- dodał – Ale to od ciebie zależy jak będzie wyglądało twoje odejście z pracy- chciał dać mu szansę – Chyba ,że skończy się na Izbie Lekarskiej – w tej chwili zobaczył przerażenie w oczach Borysa
-Nie…to niemożliwe – bełkotał Jakubek
-To poważny błąd w sztuce lekarskiej – nie ukrywał szczerości – Borys do cholery ,dlaczego  nie przeprowadziłeś takiego podstawowego badania – wyrzucił mu prosto w twarz ,pocierając ręką skronie
-Nie sądziłem,że…-zaczął się tłumaczyć ,nie spodziewał się ,że przez ten jeden błąd całe jego życie zawodowe może legnąć w gruzach
-Nawet studenciak wie, że w takim przypadku należy wykonać EKG ,a co dopiero doświadczony lekarz jak ty – żyłka na jego czole zaczęła pulsować . Zdawał sobie sprawę z konsekwencji postępowania kolegi. Nie tylko uszczerbku na zdrowiu pacjenta ,ale także odszkodowania ,które może zażądać od szpitala ,a w tym momencie  placówka szczególnie nie mogła sobie na to pozwolić.
- Wszystko działo się tak szybko ,nie pomyślałem nawet…-urwał – Poza tym nie powiedział ,że jest przewlekle chory na serce- szukał usprawiedliwienia
- Bo był nieprzytomny – oświecił go Krajewski – Od czego masz kartę ! –podniósł głos – Borys on się u nas leczył ,stracił przytomność w naszym szpitalu ,miałeś dostęp do  podstawowych informacji – jego gniew osiągnął szczytową granicę – On mógł umrzeć – dodał ,patrząc z żałością na i tak już mocno przygnębionego i załamanego chirurga- Chodź do mojego gabinetu –zaproponował ,gdyż dopiero teraz zorientował się ,że oczy wszystkich pielęgniarek znajdujących się w pobliżu bloku operacyjnego są skupione właśnie na nich. Czuł ,że zaniedbanie Jakubka jest również po części jego winą ,gdyż nie potrafił być wobec współpracowników wystarczająco wymagający. Pozwalał im na zbyt wiele i nie umiał wyciągać wobec nich odpowiednich konsekwencji . Postanowił ,że od dziś musi się to zmienić.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zmęczony całodniową izbą Zapała właśnie rozsiadł się  na beżowej kanapie, opierając głowę na butelkowo-zielonej poduszce.
-Nie za wygodnie ci –rzucił do niego ,stojący przy ekspresie Rafał ,na jego ustach wciąż nieustannie panował głupkowaty uśmieszek
-Daj spokój ,stary – wyjęczał Przemek ,zamykając ponownie oczy
-Izba- stwierdził ,spoglądając na niego ze zrozumieniem
-Pobiłem chyba rekord w dziennym limicie wycinania kaszaków- westchnął i ponownie zamknął oczy
- Czy ja dobrze słyszę -  do lekarskiego wpadła uśmiechnięta Klaudia- Zapała – zwróciła się do leżącego kolegi – Robisz specjalizację z steatomalogi ?- zapytała kpiąco ,wyciągając z rąk Konicy kubek z kawą.
-Dziękuję kochanie – uśmiechnęła się do niego uroczo ,biorąc łyk gorzkiego płynu
-Dała Bozia rączki ?-zapytał zdenerwowany kradzieżą napoju
-Dała tylko dwie lewe – wyszczerzyła się do niego i usiadła obok Zapały. Konica uniósł błagalnie oczy ku górze i ponownie rozpoczął skomplikowany proces parzenia czarnego płynu.
- Zrób też dla mnie – poprosił Przemek
-Jeszcze czego – mruknął Rafał ,sięgająco po kolejny kubek dla kolegi
-Nasz chirurg steatomalog prosi – po raz kolejny dogryzła starszemu koledze
-Bardzo śmieszne – skrzywił się ,odpierając od Konicy biały kubek z napisem „Najlepszy tata na świecie” . Upił łyk gorącego płynu i skrzywił się pospiesznie ,robiąc się przy tym cały czerwony.
-Wrzątek –na twarzy Rafała po raz kolejny pojawił się sięgający od ucha do ucha przysłowiowy „banan”
-Tatuśku –zagadnęła brunetka ,przyglądając się napisowi ,znajdującemu się na naczyniu – A czy ty przypadkiem nie miałeś gdzieś dzisiaj iść?-dodała ,przypominając sobie wczorajszą rozmowę z Olą.
-Która godzina ? – Zapała gwałtownie poderwał się z sofy ,patrząc na wiszący nad oknem zegar. –Julka ma przedstawienie w przedszkolu –przypomniał sobie ,niemal wybiegając z lekarskiego
-Przemo –krzyknęła Klaudia ,rzucając w niego brązową kurtką
-Dzięki –mruknął ,znikając za drzwiami. Zarówno brunetka jak i jej mąż wybuchli szczerym śmiechem
-Ja nie wiem w jakim on świecie żyje – parsknął Rafał ,w momencie ,gdy do pomieszczenie wkroczył mocno przygaszony i przygarbiony Borys. Bez słowa ,a nawet jednego  spojrzenie w ich kierunku wszedł do przebieralni. Małżonkowie wymienili ze  sobą zaskoczone i pełne pytań spojrzenia.
-Stary ?-Klaudia zwróciła się do brodacza ,kiedy ten już w „cywilnym” ubraniu opuszczał Pokój Lekarski . Zdawał się nie słyszeć jej słów.
-Jakubek  -powiedziała cicho ,gdy ten jak Zapała kilka minut przed nim zniknął za drzwiami
-Ciekawe ,co  się stało?- powiedziała sama do siebie – Przecież ona ma jeszcze dyżur –zmarszczyła brwi ,patrząc na szklaną tablicę z grafikiem
- Nie słyszeliście nowych wieści –jej pytanie usłyszała wchodząca do środka  z wyrytą na twarzy „Sensacją” Rudnicka
-Nie –odpowiedzieli jednocześnie ,ich zaprzeczenie spotęgowało iskierki ekscytacji w oczach blondynki
-Nasz szanowny pan ordynator – zaczęła ze wstrętem – właśnie zwolnił Jakubka – uchyliła im wrota newsa . Klaudia rozdziawiła usta ze zdziwienia.
-A to nie wszystko – z twarzy Niny nie schodził zdawkowy uśmieszek – Borys podobno popełnił błąd w sztuce…-dodała tajemniczo
-Nie wierzę –Rafał pokręcił głową z niedowierzaniem-  Ale jak to ?
-Nie znam szczegółów – przyznała blondynka –Ale Iza słyszała jak Krajewski zjechał go na korytarzu. To coś poważnego -dodała
-To pewnie głupie plotki –Rafał machnął lekceważąco ręką, słyszał już nie jedną historię wykreowaną przez plotkarskie środowisko pielęgniarek
-  A jak wyjaśnisz jego zachowanie – na twarzy brunetki pojawił się grymas
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Adam oparł głowę na rękach. Niewątpliwie dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych. Nie tylko ze względu na  zwolnienie Jakubka.Cały ranek spędził w klinice ,próbując dojść do porozumienia z prawnikami ,jednak bez decyzji Andrzeja sprawa wciąż stała w miejscu ,a w tej chwili nie miał serca zaprzątać mu tym głowy. Szczególnie po jego ostatnim telefonie ,z którego dowiedział się o zapaści małego. To był kolejny bolesny cios, Adam nawet nie starał się ukryć  łez. Alex wiele dla niego znaczył, a teraz jego życie wisiało na włosku. Uderzył pięścią w stół i poderwał się ze skórzanego fotela. Chodził nerwowo po gabinecie ,nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Wciąż przed oczami miał wspólne chwile spędzone z malcem. Dobrze pamiętał ich gokarty- uśmiechnął się na samo wspomnienie. Nie wyobrażał sobie ,że już wkrótce może go zabraknąć. Czuł się fatalnie ,ale nawet nie chciał myśleć ,co w tej chwili przeżywa jego brat ,a co gorsze co czuje Wiktoria. Dobrze pamiętał ,co działo się po wypadku Rudej i Alex’a sprzed kilku miesięcy. – Wyszedł cało  z takiego poważnego wypadku ,z tym też sobie poradzi – myślał ,szukając nadziei. Jego rozmyślania przerwała wibrująca na dębowym biurku komórka. Spojrzał na wyświetlacz telefonu : Ellie. Odebrał pospiesznie .
-Halo?- zapytał ,opierając nerwowo rękę o blat mebla
-----------------------------------
-Naprawdę ! – w jego oczach pojawiły się radosne iskry –Kiedy ?-dopytywał
------------------------------------------
-Wiedziałem – stwierdził ,uśmiechając się ciepło
--------------------------------
- Oczywiście ,że dzielny – przytaknął – W końcu moja krew – pomyślał ,odetchnął z ulgą
----------------------------
-Dzięki za telefon ,jesteś nieoceniona – podziękował Elizabeth ,rozłączył się.
Chciało mu się krzyknąć z radości. Wydawać by się mogło ,że ona wręcz z niego emanowała. Czuł się jakby kamień spadł mu z serca.- Może w końcu wszystko się ułoży- myślał, otwierając zamaszyście drzwi od swojego gabinetu . Mimo ,że był mocno naznaczony przez pracowity tydzień ,mimo trudów dzisiejszego dnia nie potrafił się nie uśmiechać. Wyszedł na korytarz ,wszystkie pielęgniarki przyglądały mu się ,zastanawiając się czym spowodowana jest ta przemiana ordynatora .
-Panie ordynatorze – podeszła do niego Beata
-Tak pani Beatko – wciąż się uśmiechał ,oddychając głęboko
-Dr Woźnicka pana szuka – spojrzała na niego pytająco
-Stało się coś ?-zwrócił się do niej ciepło
-Nie ,nic – odpowiedziała zakłopotana. Krajewski ruszył w kierunku pokoju lekarskiego ,kiedy spostrzegł idącą w jego kierunku Agatę.
-Agatka – podszedł do niej i objął ją przyjaźnie ,ona zrzuciła jego ramie
-Ty …-szukała odpowiedniego słowa – draniu
-O co ci chodzi ?-zapytał zdezorientowany
-Jeszcze się pytasz –westchnęła- Zadzwoniłeś do mnie ,mówiąc ,że z małym jest źle ,po czym rozłączyłeś się tłumacząc przed tym ,że zaraz oddzwonisz i wyjaśnisz mi dokładnie ,co się stało- wysyczała wściekle
-Zapomniałem –przypomniał sobie ,drapiąc się po głowie
-Jezu ,Adam  …-wyszeptała – Ja umieram ze strachu- westchnęła
-To nie ważne – machnął ręką
-Co?!- spiorunowała go wzrokiem
-Agata – spojrzał na nią łagodnie – Mały się wybudził – powiedział ciepło
-Naprawdę ?-zapytała z niedowierzaniem ,po jej policzkach ponownie popłynęły łzy

-Tak –potwierdził ,otaczając przyjaciółkę po raz kolejny ramieniem