wtorek, 12 kwietnia 2016

XXXVIII cz.IV

Przepraszam za ten godny pożałowania gniot, ale kompletnie nie mam weny i nie wiem, kiedy wreszcie zmuszę się by  opublikować coś przyzwoitego. Zwlekałam z tym, gdyż miałam szczerą nadzieję, że "coś" wreszcie mnie oświeci i będę w stanie napisać tekst chociaż na akceptowalnym  poziomie, niestety tak się nie stało....stąd ta zwłoka.Wybaczcie poślizg i niedociągnięcia. Jestem w prawdziwym dołku :( Liczne błędy (komórka) poprawię jutro :P
Pozdrawiam ! :*

Muzyka : Budka Suflera "Adami i Ewa "


Falkowicz zerknął na wpatrzone w siebie stalowe oczy synka, który z niegasnącą uwagą przysłuchiwał się jego słowom. Przenikliwy wzrok syna w niewytłumaczalny sposób przywrócił mu poczucie humoru. Uśmiech rozmarzenia pojawił się na twarzy chirurga, który niespiesznie zaczął swoją opowieść, rozsiadając się wygodnie na materacu tuż obok chłopca. Mały oparł swoje zmęczone czoło na ramieniu wciąż zaskoczonego jego bezpośredniością taty, próbując zapanować nad nieustępliwym poczuciem senności, które powoli odbierało wykończonemu malcowi nie tylko siły, ale także świadomość. Mimo wszystko Alex bardzo chciał dotrwać do końca bajki, na której finał czekał od dobrych kilku tygodni, w żadnym wypadku nie miał zamiaru zwlekać bądź rezygnować z możliwości usłyszenia jej właśnie z ust ojca. Andrzej po raz kolejny uśmiechnął się pod nosem patrząc na chłopczyka z mieszaniną rozbawienia i politowania. Malujące się w oczach malca napięcie i determinacja momentalnie przywróciło w pamięci Profesora wspomnienie gniewnego, szmaragdowego spojrzenie jego rudowłosej, upartej mamy , po której bez wątpienia chłopiec odziedziczył tą charakterystyczną dla Wiktorii zaciętość, która bezsprzecznie tworzyła  niezwykły urok osobowości Rudej, którym urzekła go niemal od pierwszego spotkania, choć w tym czasie  Falkowicz nie potrafił w najmniejszym stopniu tego dostrzec.- Miłość naprawdę jest ślepa – westchnął w myślach, przenosząc się w świat swoich wspomnień.
Profesor doskonale pamiętał swoje początki w Leśnej Górze. Przystał na propozycję objęcia stanowiska ordynatora oddziału chirurgii, którą zaoferowała mu Elżbieta Żak ,z oczywistych dla siebie pobudek. Oferta ordynatury w małym, podmiejskim szpitalu wydawała mu się wówczas bardzo kusząca, to była prawdziwa szansa od losu  dla jego badań.Musiał przyznać przed samym sobą, że ta propozycja w odpowiednim czasie wręcz spadła mu z nieba. Dobrze znał swoje motywy i powody, dla których zgodził się pełnić tą z pozoru niezbyt prestiżową ,jak na swoje możliwości ,funkcję w  nic nieznaczącym szpitalu jakim była placówka w Leśnej Górze . Bez wątpienia kierował się jedynie dobrem swoich badań. Oferta Elżbiety zainteresowała go właśnie dlatego, że dawała mu ogromne szanse na dalszy rozwój studium nad lekiem na SM oraz szerokie pole możliwości, w tym łatwy dostęp do zdesperowanych pacjentów, gotowych podjąć się eksperymentalnej terapii, którzy byli nieodzownym punktem potrzebnym do kontynuacji przedsięwzięcia Profesora. Falkowicza skusiła również współpraca z ambitnymi lekarzami z prowincji, którzy żądni kariery, mogliby zgodzić się dołączyć do jego zespołu, nie obawiając się przy tym wyjścia poza przyjęte w środowisku lekarskim etyczne ograniczenia. Ponadto Andrzej usilnie potrzebował sław, znanych nazwisk, żywych reklam dla swojej prężnie rozwijającej się kliniki, w której już od dłuższego czasu pojawiało się wiele niezgodności, które próbował skrzętnie zatuszować. Dr Piotr Gawryło wydawał mu się wtedy  łakomym kąskiem do pozyskania. Znał Piotra od dobrych kilku lat, wiedział, że oprócz sławy w środowisku lekarskim ma on również spore umiejętności, których Falkowicz tak bardzo potrzebował wśród zespołu swojej kliniki. Leśna Góra wydawała mu się idealnym miejsce do pracy również dlatego, że tak mały szpital paradoksalnie mógł dać mu o wiele większe możliwości działań, niż znana placówka w centrum stolicy. Oni potrzebowali prestiżu jego osoby, którą z łatwością mógł im zaoferować, w zamian pozostawiając mu wolną rękę w stosunku do wielu jego podejrzanych poczynań i traktując jego nadużycia z przymrużeniem oka. Dawało to obustronne korzyści, oczywiście do czasu… Podobał mu się ten układ, którego naiwny dyrektor Leśnej Góry nie był świadomy. W końcu był TYM profesorem Falkowiczem, wydawało mu się, że to wystarczy by odciągnąć  uwagę Trettera od jego  nielegalnej działalności i zapewne tak by się stało…Wtedy sądził, że jego urok,niezaprzeczalny autorytet i surowe rządy wystarczą by skutecznie odwrócić wzrok ciekawskich współpracowników od swoich podejrzanych poczynań. Przeliczył się i to na pewno nie pierwszy raz w swoim życiu. Na początku niemal wszyscy lekarze byli pod prawdziwym wrażeniem jego umiejętności i wiedzy. Byli wręcz nim oczarowani, a młodzi rezydenci patrzyli na Profesora niczym na święty obrazek.Musiał przyznać, że niezwykle bawiła go ich naiwność i infantylne zachowanie. Już wkrótce jednak zawiódł się na personelu oddziału chirurgii, oczekiwał czegoś więcej od podwładnych… Czar jego dokonań wkrótce prawie kompletnie przygasł , gdy Falkowicz dał prawdziwy pokaz swoich zdolności… Mimo arogancji i bardzo śmiałych decyzji w strefie kadr wielu lekarzy, w tym dr Zapała  nadal było pod silnym wpływem Profesora. Nowatorskie operacje, które stawały się coraz powszedniejsze w leśno-górskim szpitalu, niewątpliwy autorytet  w połączeniu z niczym niezmąconą pewnością siebie dawały mu silną pozycję wśród pracowników. Mimo że jego rządy  nie należały do najlżejszych , to jednak żelazna dyscyplina w znacznym stopniu poprawiła funkcjonowanie oddziału chirurgii, który zaczął się prężnie rozwijać. Oczywiście, zanim pozorny, czarujący wizerunek Falkowicza odszedł już w zapomnienie leśno-górskiego personelu, to jednak Profesor nie wzbudził swoim pierwszym wrażeniem początkowego, powszechnego  podziwu  wśród wszystkich podwładnych. Młoda, rudowłosa rezydentka od samego początku ich znajomości nie obdarzyła go choćby nutką sympatii, a wręcz przeciwnie, szczerą niechęcią. Wciąż dochodziło między nimi do wybuchowych starć i zaciekłych dyskusji, do których pretekstów Falkowicz dawał temperamentnej Rudej wiele słusznych powodów. Andrzej z łatwością odtworzył w swojej pamięci pierwsze spotkanie z rudowłosą złośnicą, która nieoczekiwanie, już wkrótce miała zawładnąć  nie tylko każdą myślą, ale także zwykle wyzbytym z uczuć sercem chirurga.
*
To był pierwszy dzień Profesora w roli nowego ordynatora chirurgii. Gdy tylko zamknął za sobą dębowe drzwi prowadzące go gabinetu dyrektora Trettera sztuczny uśmiech momentalnie zniknął z jego oblicza. Wyraźnie rozbawiony ,zaśmiał się w duch z naiwności starszego mężczyzny, po czym władczo rozejrzał się po korytarzu, wzdychając z satysfakcją. Gdy pewnym krokiem przechadzał się po swoim nowym miejscu pracy zauważył towarzyszące jego osobie niespokojne spojrzenia i szepty krążących po oddziale pielęgniarek. Ponownie tego dnia Falkowicz przykleił do swojej twarzy typowy dla siebie ironiczny uśmiech, poprawiając  biały kitel, nonszalancko zarzucony na granatową marynarkę. Bezsprzecznie lubił wzbudzać sensację, a zmieszane i zdezorientowane jego widokiem pielęgniarki jedynie potęgowały rozbawienie chirurga. Niewątpliwie tryskał dzisiaj zaskakująco dobrym humorem. Gdy na końcu naprzeciwległego korytarza dojrzał dr  Gawryłę flirtującego w najlepsze z długowłosą blondynką, lewy kącik jego ust powędrował do góry, a on dalej podążył we wcześniej obranym przez siebie kierunku, wkładając ręce do kieszeni garniturowych spodni. – Pora zaprowadzić nowe zasady na tym leśnym pagórku – westchnął ciężko w myślach, uchylając drzwi do pokoju lekarskiego, po którym zaledwie godzinę temu odprowadzał go dyrektor. Wbrew swoim oczekiwaniom pomieszczenie wydawało mu się całkowicie opustoszałe. Zmarszczył czoło, zerkając na swój srebrny zegarek, po czym mrugnął kilkukrotnie, próbując upewnić się czy dobrze odczytał godzinę. Falkowicz uniósł do góry brwi w złowrogim geście, ostentacyjnie rozglądając się po pustym pokoju. – Widzę, że trzeba poważnie zabrać się za porządek w tej piaskownicy- mruknął pod nosem, kręcąc głową z dezaprobatą. Już zapomniał ,co to naprawdę znaczy praca w publicznym szpitalu. Rozdrażniony opieszałością pracowników Profesor dopiero w tej chwili usłyszał melodyjny głos kobiety, nucącej cicho jedną ze znanych hiszpańskich ballad. Rudowłosa dziewczyna siedziała przy szklanym biurku w przeciwległym rogu pomieszczenia, dlatego nie dostrzegł jej za pierwszym razem. Falkowicz przez dłuższą chwilę przyglądał się lekarce, która przeglądała pospiesznie  wyniki badań, popijając przy tym parującą jeszcze kawę. Chirurg pewnym krokiem podszedł do biurka, po czym chrząknął sugestywnie, oczekując reakcji od nieświadomej towarzystwa Rudej. Oparł się dłonią o blat mebla, obdarzając rezydentkę ironicznym spojrzeniem, chciał wreszcie przyciągnąć jej uwagę.
- Tak ?-westchnęła ociężale Rudowłosa, dopiero po chwili  przenosząc swoje zmęczone, szmaragdowe spojrzenie na nieznanego jej mężczyznę o nienagannej sylwetce, który bezczelnie wpatrywał się prosto w jej oczy, nachylając się nad czytaną przez nią dokumentacją.
-Pani nie przychodzi tutaj tylko na dobrą kawę, jak przypuszczam ? – zakpił, spoglądając na zdezorientowaną lekarkę krytycznym wzrokiem. Ruda również zlustrowała go pytającym spojrzeniem unosząc do góry brwi.
-Przepraszam, a pan to ? – zaczęła urażona, iskrzącym spojrzeniem wpatrując się  prosto w stalowe oczy towarzysza. Spodobał mu się ten błysk oburzenia w jej zielonych tęczówkach. Uśmiechnął się półgębkiem, powodując jeszcze większą konsternację atrakcyjnej  lekarki. Bezsprzecznie miał nad nią przewagę.
-Jestem pani szefem- zniżył głos o oktawę, nachylając się nad zmieszaną dziewczyną – Doktor Consalida – szepnął zmysłowo tuż nad jej twarzą, odczytując nazwisko z identyfikatora nowej podwładnej. Na jego twarzy  pojawił się szeroki, sztuczny uśmiech, który paradoksalnie jeszcze bardziej rozdrażnił Rudą. Profesor nie czekając na odpowiedź wyraźnie zaskoczonej Zielonookiej w mgnieniu oka opuścił pokój lekarskich , pozostawiając po sobie mocną woń korzennych perfum oraz nieprzyjemny grymas na twarzy rudowłosej rezydentki, do którego niebawem dołączył niezdrowy, bordowy rumieniec. Niczego nieświadomy Przemek minął się w drzwiach z wychodzącym Falkowiczem, który jeszcze zdążył dosłyszeć strzępek ich rozmowy, gdyż niemal przy sameych drzwiach  prowadzących do pokoju lekarzy  spotkał Piotra.
- Wiki ! – zaczął z ekscytacją Zapała, podchodząc do przyjaciółki– Podobno mamy nowego ordynatora – uchylił jej rąbka tajemnicy ,jak przynajmniej sądził. Udał się w stronę ekspresu do kawy, nie zauważając nietęgiego wyrazu twarzy Wiktorii.
- Naprawdę –zakpiła, zamykając leżącą przed sobą teczkę z badaniami, po czym poderwała się z fotela, lustrując Przemka drwiącym spojrzeniem. Jej spotkania z nowym przełożonym nie można było zaliczyć do udanych.
- To sam profesor Falkowicz – rzekł podekscytowany Zapała, dziwiąc się obojętności Rudej, która na jego słowa zakrztusiła się pitym przez siebie, czarnym jak noc płynem. Nerwowo założyła miedziany kosmyk włosów za ucho . Doskonale znała nazwisko jednego z najbardziej cenionych chirurgów naczyniowych w kraju, którego publikacje czytywała regularnie.
- Niestety miałam okazję przed chwilę go poznać – odparła markotnie, kierując się do wyjścia. Arogancja Profesora niesamowicie ją zirytowała, już po tych kilku wspólnie wymienionych zdaniach. Przeczuwała, że ich współpraca nie będzie należała do najłatwiejszych. Wydawało jej się, że to kolejny kaprys losu, że nowopoznany szef jest wybitnym specjalistą z zakresu chirurgii naczyniowej, akurat tej dziedziny medycyny, z której marzyła już wkrótce  rozpocząć specjalizację.
- Co ? – zdziwił się młody chirurg, łapiąc Rudowłosą za nadgarstek – Nic nie mówiłaś ?! – spojrzał na nią z wyrzutem. – Jaki on jest ? – nie ustępował, Ruda zmierzyła go zabójczym spojrzeniem, kierując się w stronę drzwi, gdzie wpadła na rozmawiających przyjaźnie lekarzy.
- Cześć Wiki – przywitał ją ciepły uśmiech Piotra, który już otwierał usta, by przedstawić jej Falkowicza.
- Cześć-odparła bez wyrazu wciąż zmieszana Consalida, ignorując widoczne rozbawienie, które malowało się na twarzy nowego przełożonego. Pospiesznie podążyła w kierunku SOR’u.
- To była właśnie doktor Consalida – wyjaśnił mu zaskoczony nietypowym zachowaniem Wiki Gawryło.
- Zdążyliśmy się już poznać – rzekł lekceważąco Falkowicz, podążając wzrokiem za znikającym na końcu korytarza rudym uparciuchem. Piotr zerknął na niego wymownie. wzruszając ramionami.
- Wiktoria to nasz najzdolniejszy chirurg – przyznał szczerze Gawryła, odczytując zmiany w dzisiejszym grafiku, które Tretter umieścił na szklanej tablicy.- Intrygująca informacja – zaśmiał się w duchu Andrzej.
- Tak ? –zaczął kpiąco, unosząc lewą brew do góry. Przemek uważnie przysłuchiwał się rozmowie chirurgów, Falkowicz nie zaszczycił go nawet krótkim spojrzeniem ,zerkając ponownie w kierunku drzwi, w których przed chwilą zniknęła Rudowłosa. Nie mógł oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że młoda lekarka ma w sobie coś niezwykłego, intrygującego, choć nie miał najmniejszego pojęcia, co to właściwie może być ?
- Zresztą sam się już wkrótce przekonasz – rzekł spokojnie Piotr, podchodząc do parzącego kawę Zapały.
- To nie ulega wątpliwości, panie kolego – obdarzył znajomego ironicznym spojrzeniem, ignorując ciekawskie spojrzenie młodego lekarza, który przyglądał mu się z widocznym podziwem . – Już mi się tutaj podoba –myślał, wzdychając teatralnie, po czym uśmiechnął się pod nosem, pewnie wyciągając dłoń w geście powitania w  kierunku rozradowanego młodzika .
*
Przez umysł Falkowicza przewinęły się fragmenty żywiołowych sprzeczek z udziałem wówczas znienawidzonej przez siebie rudowłosej podwładnej. Starcia z upartą Consalidą były nieodłączną częścią jego ówczesnego życia. Od samego początku ich znajomości był wobec niej nieugięty i nieustępliwy. Już od ich pierwszego spotkania zaintrygowała go, a przy pierwszej wspólnej operacji zaimponowała mu swoimi umiejętnościami, jak słusznie wspomniał mu Gawryło, Wiktoria miała ten rzadki talent do chirurgii, a także godną podziwu determinację do spełnienia swoich marzeń. W pewien sposób Profesor chciał ją sprawdzić, udowodnić ambitnej Rudej, gdzie tak naprawdę jest jej miejsce w szeregu. Nie wiedzieć czemu w dziwny i niewytłumaczalny sposób Wiktoria irytowała go ,chyba jak jeszcze żadna inna kobieta. Właściwie trudno było mu wtedy określić swoje prawdziwe nastawienie względem Wiki. Bezwątpienia podobała mu się , nie tylko podziwiał jej niebanalną urodę, ale także siłę charakteru i wytrwałość. Paradoksalnie niemal od początku ich znajomości zauważył, że ma z pyskatą podwładną całkiem wiele wspólnego. Podobnie jak on, Consalida  posiadała wyznaczone przez siebie, jasno sprecyzowane cele i ambicje, z których pod żadnym pozorem nie miała zamiaru zrezygnować. Ufała wrodzonemu instynktowi, wierzyła we własne możliwości i zawsze nieugięcie trwała przy swoim zdaniu. Pod żadnym pozorem starał się wtedy nie okazywać tego Rudowłosej, ale szczerze podziwiał jej wewnętrzną siłę. Drażnił go jej temperament, ale w pewien pokręcony sposób miał do niej słabość. Nie mógł tego znieść. Chciał udowodnić sobie, że to dziwne uczucie, które towarzyszyło mu w obecności pyskatej Rudowłosej to tylko rozdrażnienie i gniew. Zawsze opanowany i przywidujący to właśnie przy niej tracił kontrolę i panowanie nas sobą. W tym czasie nie potrafił, a raczej nie chciał odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego  to właśnie przy znienawidzonej rezydentce nie jest w stanie skupić myśli, powstrzymać swoich nerwów i niewybrednych komentarzy ? Wolał nie znać powodów, dla których tak niezwykle drażniło go, że niemal cała męska część personelu medycznego udała się do niego na prywatną rozmowę dotyczącą jego rzekomego dręczenia Rudzielca. Frustrowało go, że zarówno Sambor, Piotr, Zapała, a nawet Tretter bronią Wiktorii, kwestionując przy tym jego decyzje . Dwa, pokrewne, silne charaktery zarówno Wiki jak i Falkowicza wciąż się ze sobą ścierały, żadne z nich nie miało najmniejszego zamiaru ustąpić. Profesor  utrudniał życie Wiktorii, wymuszając  na niej  podjęcie stażu na oddziale chirurgii dziecięcej w innym szpitalu ,właśnie po to, by wypróbować  Consalidę, sprawdzić,  czy rzeczywiście jest tak utalentowana jak powszechnie sądzono i czy naprawdę ma wszelkie predyspozycje by osiągnąć sukces. Nie zawiodła go.  Andrzej nie potrafił zrozumieć, że to właśnie znienawidzona , młoda pani chirurg zyskuje nie tylko podziw, ale także szacunek w jego oczach.  Profesor nawet nie zauważył, kiedy zaczął odczuwać względem Wiki szczerą  fascynację , dlatego  z rozmysłem stawiając na jej  drodze kolejne przeszkody. Pragnął udowodnić nie tyle Wiktorii, co sobie, że  bezczelna  podwładna nic dla  niego nie znaczy, jest  nikim…jedynie kolejną, zwykłą, naiwną ,wścibską , słabą kobietą, których dziesiątki podobnych  spotkał już na swojej drodze. Andrzej chciał wówczas wyprzeć ze swojej świadomości fakt, że jeszcze nigdy nie miał okazji poznać tak niezwykłej osoby jaką jest Wiktoria. Z każdym kolejnym dniem, wspólną dyskusją, ostrzejszą wymianą spostrzeżeń , czy nawet jawną kłótnią zdawał się coraz bardziej doceniać Wiki. Imponowała mu inteligencją, błyskotliwością,  ale także dobrym, wrażliwym sercem i delikatnością. Nie minęło zbyt wiele czasu, by dostrzegł, że  zwykle opanowana i pewna siebie lekarka posiada zupełnie dwa, różna oblicza, które okazję poznać mieli tylko nieliczni.
-„Nie wiem, gdzie się pani uczyła medycyny, i nie chcę wiedzieć, na którym to było trzepaku !”- uśmiechnął się lewym kącikiem ust, wspominając jeden ze swoich wybuchów. Wolałby odsunąć od siebie te nie do końca przyjemne wydarzenia związane ze początkiem swojej znajomości z Wiktorią. Wszystkie wspomnienia tamtych czasów wróciły ze zdwojoną siłą, wzbudzając niepokój Falkowicza. W pewien sposób żałował i wstydził się swojego ówczesnego postępowania względem Wiki. Wtedy nie był jeszcze gotowy by zrozumieć, co tak naprawę czuje w stosunku do  Rudowłosej i dlaczego tak usilnie pragnie ją do siebie zniechęcić? Wiktoria miała na niego wyraźny wpływ i nieoczekiwanie, szczególnie dla siebie, odkrył , że liczy się z jej zdaniem. Zaczynał przerażać go ten fakt. Zawsze polegał tylko na sobie i po prostu nie potrafił zrozumieć, że można liczyć nie tylko na wiedzę i umiejętności kogoś innego, ale także na jego wsparcie i pomoc. Postanowił zachowywać złowrogi dystans między nimi, gdyż po prostu bał się, że ktoś może go przejrzeć, odkryć, że pod maską pozorów kryje się posiadający uczucia człowiek. Nie chciał by ktoś przełamał jego barierę, naruszył sferę skrzętnie budowanego, wewnętrznego bezpieczeństwa, poznał jego słabości… Nigdy wcześniej nie potrafił się przed nikim otworzyć. -” U doktor Consalidy brak pokory zdecydowanie wyprzedza talent”- słyszał swoje własne słowa. Wbrew wszelkim jego staraniom Consalida nie miała zamiaru dać za wygraną. Wciąż na nowo udowadniała apodyktycznemu szefowi, że  nie przyjdzie mu tak łatwo złamać jej siły woli. Musiał przyznać, że z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zyskiwała w jego oczach i nieoczekiwanie ,podczas licznych dyskusji zaczął zauważać coraz to nowe niezwykłe detale urody Rudej. Lubił widok jej roziskrzonych, pociemniałych z gniewu zielonych  oczu, podobały mu się ledwie dostrzegalne piegi, które  tylko w słoneczne dni pojawiały się na zgrabnym nosie Wiki, podziwiał niezwykły, miedziany kolor jej włosów.  Dziwiło go, że dopiero teraz odkrył jak atrakcyjną kobietą jest Wiktoria. Andrzej, mimo szczerych chęci nie potrafił dostrzec  zbyt wielu wad Consalidy, być może dlatego, że zaczęli swoją znajomość właśnie  od tej najgorszej strony ?  Nie do końca zdawali sobie sprawę, jak wiele czasu spędzają  w swoim towarzystwie i ile tak naprawdę w ciągu tych kilku miesięcy ciągłej rywalizacji dowiedzieli się na swój temat. Wiktoria coraz bardziej zaczynała go pociągać, co paradoksalnie jeszcze bardziej go drażniło, ponieważ to właśnie Wiki przyłączyła się wówczas do współpracy z Rudnicką i Zapałą w celu odszukania dowodów na jego przekręty. Nie miał zamiaru zrezygnować z coraz to nowych kreowanych przez siebie nieporozumień i dyskusji z Rudowłosą, gdyż po pewnym czasie odkrył, że   po prostu polubił ich ostrzejsze wymiany zdań. Sądził wtedy, że Zapała i tak nie ma szans by odnaleźć obciążające go dokumenty, jednak śmierć Ludmiły okazała się dla młodego chirurga  skutecznym impulsem, gdyż z zaciekłego obrońcy i pupila Przemek stał się nagle największym wrogiem Falkowicza, co gorsza niestabilnym emocjonalnie i gotowym do wszelkich poświęceń, nawet kosztem własnej kariery. Andrzej zupełnie  nie spodziewał się ,do czego może zdolny być zdesperowany i załamany Zapała. Jego  analizy nie uwzględniały siły przywiązania i wmówionego  uczucia, które pan Przemysław rzekomo odczuwał w stosunku do Papiernik. Natomiast miedzy Wiktorią, a Profesorem rozpoczęła się  dziwna, niezrozumiała gra, pełna wybuchowych starć  i wzajemnych złośliwości, która z dnia na dzień zmieniała diametralnie swój wrogi charakter, choć w tym czasie żadne z ich nie było w stanie pojąć prawdziwego sensu zmian, które w niebotycznym tempie następowały w ich relacji. Miedzy nimi wytworzyło się jakieś silne, magnetyczne napięcie, któremu wreszcie musieli dać upust w dość nieoczekiwany jak dla obojga sposób.
*-To jawne zaniedbanie z pani strony ! – warknął oschle, rozpoczynając awanturę w pokoju lekarskim. Wymierzył w jej stronę palec wskazujący, patrząc  na nią z zimną furią.
-Z mojej strony ?!- oburzyła się Ruda, krzyżując ręce na piersi – To był pacjent doktora Zapały – rzekła usprawiedliwiająco, wyzywająco spoglądając na znienawidzonego szefa.
- Być może – wysyczał przez zęby, podchodząc niebezpiecznie blisko Rudowłosej. Znany biznesmen nabawił się uciążliwych komplikacji po rutynowym zabiegu wycięcia wyrostka robaczkowego. Falkowicza czekało w związku z tym wiele nieprzyjemności. Mimo że wiedział ,że każdy, nawet najmniej inwazyjny zabieg niesie za sobą możliwość komplikacji to jednak nie mógł opanować swojego gniewu. Ktoś wyraźnie dopuścił się zaniedbania w przypadku pana Janusza i on za wszelką cenę zamierzał ukarać winnego, dotacja dla szpitala odeszła bezpowrotnie z jednym kiwnięciem palca biznesmena, nie wspominając o grożącym im procesie sądowym, który zapowiedziała żona zamożnego pacjenta. Wiktoria znalazła się po prostu w nieodpowiednim miejscu ,o nieodpowiednim czasie, ściągając na siebie całą, główną falę gniewu ordynatora- Jednak, to nie usprawiedliwia pani braku kompetencji ! – zirytował się ,podnosząc głos. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie, dając Consalidzie sygnał do jak najszybszej ucieczki z pola rażenia wściekłego Profesora.
-Podczas moje obchodu – podkreśliła przedostatnie słowo – Pacjent nie zgłaszał żadnych dolegliwości, a jego stan był w pełni zadowalający – odparła pewnie, przełykając głośno ślinę. Nienaturalny błysk w ciemnoszarych oczach Falkowicz przyprawiał ją o ciarki.
- Przypominam pani, że w szpitalu to lekarze, a nie pacjenci są od stawiania poprawnej diagnozy i kontrolowania stanu zdrowia ! – zaczął ostrym głosem, patrząc lodowatym wzrokiem prostu w oczy Wiki – No chyba, że nie wie pani do czego służy podstawowe źródło informacji jakim jest karta – z głośnym trzaskiem rzucił dokument na blat biurka.- To wykracza poza pani możliwości, pani doktor ?- zakpił, uśmiechając się wymuszenie.
-Nie zrzuci pan na mnie winy za pogorszenie się stanu zdrowia pana Janickiego – broniła się, unosząc do góry brwi, bordowy rumieniec pojawił się na jej bladych policzkach.
- Jest pani pewna, pani Wiktorio – zaczął zaczepnie, uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.- To już druga skarga na panią w tym tygodniu ! – zacisnął dłonie w pięści, marszcząc nieprzyjemnie brwi.
- Druga ? – była szczerze zdumiona , zaśmiał się w duchu widząc jej zmieszanie.
- Widać, że ma pani do tego problemy z pamięcią – westchnął z udawaną troską – Czyżby zapomniała już pani o niedawnych przygodach pod pływem środków psychoaktywnych? – udał zdumienie, wzdychając teatralnie.
- Doskonale pan wie, że to ten pacjent – zaczęła przez zaciśnięte zęby, patrząc na Falkowicza zabójczym wzrokiem – poczęstował mnie cukierkiem, który okazał się….- nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej pewnym głosem.
-Okazał się sporą dawką metaamfetaminy – dokończył, uśmiechając się do niej bezczelnie.
- Przecież wie pan…- tłumaczył się oburzonym głosem ,podchodząc jeszcze bliżej szefa.
- Cóż ja mogę wiedzieć ? –zaśmiał jej się w twarz – Nic ponad to, że przez kilka dobrych godzin leczyła pani naszych pacjentów pod wpływem narkotyków, narażając ich na utratę zdrowia lub życia – westchnął z żalem, kręcą głową w geście bezsilności.
-To ja jestem ofiarą tej sytuacji -  podkreśliła roztrzęsionym głosem Rudowłosa, która powoli przestawała panować nad sobą.
-Pacjenci nie muszą o tym wiedzieć, skarbie – oświecił ją, uśmiechając się ironicznie, po czym z satysfakcją obserwował jak źrenice Wiktorii pod wpływem gniewu rozszerzają się niebezpiecznie.- Swoją drogą, jest pani bardzo bezpośrednia pod wpływem środków odurzających – przewrócił oczami, patrząc na nią sugestywnie. Oparł się o blat stojącego za nim biurka.
- Co proszę ?! – obruszyła się ,z trudem łapiąc oddech. Agata najwyraźniej ominęła spory fragment opowieści o jej zachowaniu po spożyciu narkotyku. Miała szczerą nadzieję, że chirurg dowiedział się o jej dokonaniach za pośrednictwem pielęgniarek, a nie osobistych doświadczeń. Obawiała się, co mogła powiedzieć mu w przypływie narkotycznej odwagi.
- Przyznaję, że trzy dni temu była pani dla mnie o wiele milsza, pani doktor – mruknął wprost do jej ucha, obdarzając ją drwiącym spojrzeniem.
- Może zakończyć pan wreszcie te aluzje   ?! – Ruda bezskutecznie próbowała ukryć swoje zmieszanie, nerwowo zakładając rudy kosmyk włosów za ucho. Nie chciała wiedzieć, do czego zmierza Profesor. Szczerze, wolała nie mieć  świadomości  związanej z tym ,co mogła powiedzieć Falkowiczowi  pod wpływem narkotyku. Przez jej umysł przewinęły się nieprawdopodobne wizje związane ze absurdalnym obrazem siebie i znienawidzonego szefa w dość dwuznacznej sytuacji. Pokręciła przecząco głową chcąc odrzucić od siebie chore i zarazem niepokojące wytwory jej wyobraźni, przełykając głośno ślinę z wyraźnym zażenowaniem malującym na jej twarzy. Już od jakiegoś czasu w jej umyśle czasem pojawiały się wyobrażenia przystojnego Profesora w dość nietypowych sytuacjach. Wolała nie zastanawiać się nad tymi wymownymi sygnałami, które wysyłała jej umysł. Zarówno Falkowicza jak i Wiktorię od kilku tygodni zaczynało łączyć wyjątkowo silne przyciąganie, które oboje próbowali ignorować. Nie mieli pojęcia, że te niewinne iskry, które odczuwali przy nawet najmniejszym kontakcie swoich dłoni oraz nieoczekiwane, przyjemne  ukłucia w okolicach serca, które towarzyszyły im podczas wspólnych rozmów świadczą o powoli rozwijającym się uczuciu między nimi, które już wkrótce miało zaważyć na losie niczego nieświadomych lekarzy.
-Wedle życzenia, droga pani – odparł swoim niskim głosem – Jednak lepiej byłoby gdyby zaczęła pani na siebie…- westchnął, stwarzając tym wymowną pauzę – trochę bardzie uważać – dodał nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- Czy to jest groźba ? – spojrzała na niego wyzywająco, opierając się o blat biurka.
- Tylko przyjacielska rada – rzekł usprawiedliwiająco, poprawiając swój czerwony krawat. – Jednak pani ciągłe spóźnienia, liczne zaniedbania, skargi  dotyczące pani osoby ….-ciągnął z pozoru obojętnym głosem – oraz węszenie w sprawach, które w najmniejszym stopniu pani nie dotyczą – uniósł się, uderzając pięścią w blat szklanego mebla – z pewnością  nie poprawiają jakości naszej współpracy – dodał z udawanym żalem ,opanowując się nieco. – Może dyrektor zwróci uwagę na  kandydaturę dr Borowskiego na pani stanowisko, niewątpliwe nie przynosił by tylu problemów, nie tylko mojemu oddziałowi, ale także całemu szpitalowi  - zastanawiał się głośno, wciąż uśmiechając się ironicznie w kierunku wściekłej lekarki. Ostentacyjnie strzepnął niewidzialny pyłek z kołnierza  swojej ciemnej marynarki.
- To nie jest pański oddział – warknęła przez zaciśnięte zęby, jej serce biło jak oszalałe, a oczy zaszkliły się nienaturalnie.- Nie może pan tego zrobić ?! – oburzyła się, zaciskając wargi w wąską linię, obrzucając go wściekłym spojrzeniem.
- Tak pani sądzi ? – parsknął śmiechem , ukazując równy rząd śnieżnobiałych zębów. – Ciekawe któremu z nas dyrektor Tretter jest skłonny zaufać , szczególnie w tej trudnej sytuacji finansowej szpitala ? – westchnął teatralnie , wkładając ręce do kieszenie granatowych spodni.
- Nie posuniesz się do tego !- wymierzyła palec wskazujący w jego klatkę piersiową , podchodząc jeszcze bliżej mężczyzny. Jej miedziane włosy zafalowały, a serce biło jak oszalałe.
- Założymy się, pani Wiktorio ? – zaśmiał się szczerze, widząc jej nietęgą minę. Do pokoju lekarskiego wszedł Rafał, lecz widząc starcie „gigantów” ,jak żartobliwie nazywał kłótnie Consalidy i Falkowicza, postanowił dla swojego bezpieczeństwa dyplomatycznie wycofać się jak najszybciej ze zwykle  będącego świadkiem dantejskich scen pomieszczenia.
- Pani jeszcze nie wie, do czego potrafię się posunąć- mruknął z tajemniczym błyskiem w oku, czekając aż Konica opuści pokój lekarski.
- Jesteś…- zaczęła roztrzęsionym od emocji głosem, mocno dźgając palcem w sam środek klatki piersiowej chirurga – Aroganckim, butnym,  bezwzględnym, podłym, apodyktycznym , bezczelnym…- kontynuowała pewnym siebie głosem, czując, że zaraz kompletnie straci nad sobą panowanie. Profesor znalazł się niebezpiecznie blisko Rudej, na tyle by mogła wyczuć jego ciepły oddech na swoim policzku oraz usłyszeć  rytm jego pospiesznie bijącego serca. Spiorunował ją pełnym furii spojrzeniem. Jego szare oczy ciskały gromami.
- Za to ty jesteś wścibską, upartą, pyskatą, irytującą…- zaczął niskim i nieoczekiwanie spokojnym tonem, mocno chwytając dłoń lekarki, która boleśnie ugodziła go w pierś.
*- Nie radzę – szepnął konspiracyjnie Rafał, widząc zmierzającą do pokoju lekarskiego Hanę, po czym spojrzał sugestywnie na drzwi, zza których dochodziły ich podniesione głosy chirurgów.
- Coś się stało ? – zdziwiła , się patrząc na niego znacząco.
- Pan „Ja tu rządzę” i nasza Consalida w jednym pomieszczeniu, czy to może kiedykolwiek dobrze się skończyć ? – wyszczerzył się w jej stronę , pytając retorycznie.
- Wiesz, chyba zaryzykuję – przyznała, uśmiechając się ciepło do ortopedy.
- Mam nadzieję, że nie dojdzie tam zaraz do rozlewu krwi – puścił jej oczko – Jeśli dyżurujący chirurdzy wzajemnie się pokaleczą, to kto będzie ich zszywał ? – zaśmiał się ze swojego suchara, zostawiając rozbawioną Goldberg samą. – Chyba nie będzie tak źle – powiedziała pod nosem, otwierając drzwi do pokoju lekarskiego. To co tam zobaczyła było chyba ostatnią rzeczą, którą mogła się spodziewać ujrzeć.
*- Irytująca ? – przerwała mu, w chwili gdy ich usta dzieliły już tylko milimetry. Żadne z nich nie mogło przerwać atmosfery elektryzującego, ciężkiego napięcia, które nieoczekiwanie wytworzyło się między nimi. Gniew i rozdrażnienie przerodziło się w silne pożądanie, które niemal kompletnie przysłoniło zdrowy rozsądek Consalidy .Zarówno Andrzejowi jak i Wiki zdawało się, że temperatura panująca w pokoju lekarskim wzrosła do niebotycznych wartości, a powietrze zagęściło się nienaturalnie .
-Piekielnie irytująca- mruknął wprost w je rozchylone, malinowe wargi, nie spuszczając  z jej poszerzonych źrenic roziskrzonego spojrzenia swoich  stalowych oczu.
- Lepsze to, niż bycie bezczelnym kłamcą i manipulantem – odparła przekornie, tracąc już zupełnie kontrolę nad własnym ciałem. Nie miała pojęcia, co się z nią działo . Z każdą kolejną sekundą coraz głębiej tonęła w hipnotyzujących oczach Falkowicza. Zarówno Profesor jak i Consalida od dłuższego czasu próbowali zgasić w zarodku rosnące wokół nich pożądanie, wyprzeć je ze świadomości , tym razem oboje przekroczyli własne granice, tracąc kontrolę nad rzeczywistością. Wmówili sobie, a raczej chcieli wierzyć, że łączy ich jedynie wzajemna nienawiść, w rzeczywistości jednak było zupełnie odwrotnie, choć miało minąć jeszcze wiele miesięcy by mogli to dostrzec.”Od nienawiści do miłości jest tylko jedne krok „ – już wkrótce oboje mieli się o tym przekonać, choć rodzące się uczucie nie miało wiązać się w ich przypadku ze szczęśliwym zakończeniem.
- Bezczelny?…- szepnął ledwie słyszalnie – to ja dopiero mogę być, pani doktor- wpił się w jej rozpalone usta, niemal brutalnie pogłębiając pocałunek. Rudowłosa niespodziewanie wplotła palce w gęste włosy Profesora, który położył dłoń na tali lekarki, przyciągając ją do siebie. Ruda odwzajemniła namiętny pocałunek Falkowicza rozpoczynając walkę ich języków o dominację. Nie miała najmniejszego pojęcia, co w tej chwili się z nią działo. Wydawało jej się, że zupełnie straciła panowanie nie tylko nad swoim ciałem, ale także zmysłami. Para zajętych sobą chirurgów, nawet nie zauważyła, kiedy dr Goldberg wkroczyła do pokoju lekarskiego. Pani ginekolog w takiej sytuacji najpewniej pospiesznie opuściłaby pomieszczenie, ale szok wywołany tym ,że  zastała  Wiktorię i Falkowicza, dwoje najzacieklejszych wrogów w takiej niecodziennej i kompletnie niespodziewanej sytuacji sprawił , że z wrażenia nie mogła ruszyć się z miejsca. Jednak już wkrótce obecność Hany została zarejestrowana przez Wiktorię, dla której było to prawdziwie lodowaty prysznic, który momentalnie przywrócił jej resztki zdrowego rozsądku. Unikając palącego spojrzenia Falkowicza, wyswobodziła się z uścisku jego silnych ramion, w pośpiechu kierując się do wyjścia z widocznym rumieńcem zażenowania i wstydu na policzkach.
-Wiktorio, zaczekaj – podążył za nią, ignorując obecność Goldberg, która wzruszyła obojętnie ramionami ,uśmiechając się pod nosem. Hana nigdy nie przepadała za plotkami i wychodziła z założenia, że ingerowanie w czyjeś życie osobiste to po prostu brak kultury i zwykłej ludzkiej przyzwoitości, więc postanowiła zachować widziany przed chwilą nieprawdopodobny obraz tylko dla siebie.
Ruda w pośpiechu kroczył korytarzem, kierując się w stronę drzwi wejściowych do szpitala, przy których zebrał się spory tłum odwiedzających, szykujących się do wizyt u swoich bliskich.
-Nie tak szybko, Wiktorio – Profesor dogonił ją, zagradzając jej swoją osobę drogę ucieczki. Spojrzał na nią w napięciu. Bezsprzecznie sytuacja, w której się znaleźli była zaskoczeniem i prawdziwym szokiem nie tylko Wiki, ale także i dla niego. Jednak mimo woli nie potrafił oderwać od siebie myśli o Rudowłosej, nietypowy dla niego szczery uśmiech wciąż nieśmiało błąkał się po twarzy Andrzeja.
- Tak, Profesorze ? – burknęła, unikając jego wzroku. Przeklinała w myślach swoją głupotę, próbując uzmysłowić sobie, jak mogła ta po prostu stracić nad sobą kontrolę ? – Przecież ja nienawidzę tego krętacza – powtarzała w myślach jak mantrę, wciąż zastanawiając się, co kierowało ją jeszcze kilka minut wcześniej, kiedy dała się porwać fali bezsensownej i kompletnie dla niej bezpodstawnej namiętności. Niestety jej wysiłki były bezowocne. Nie mogła tego pojąć.
-Wydawało mi się,  że już jesteśmy na „ty” -  stwierdził szczerze, unosząc lewy kącik ust do góry. Wiktoria coraz bardziej go intrygowała.
- W takim razie źle się PANU wydawało – prychnęła, krzyżując ręce na piersi, wciąż unikała jego wzroku.- Coś jeszcze ? – zapytała oschle ,chcąc jak najszybciej udać się poza mury szpitala by otrzeźwić swój umysł chłodnym, rześkim powietrzem.Bardzo tego potrzebowała w tym momencie.
- Właściwie to tak – ironiczny uśmiech automatycznie pojawił się na jego twarzy – O ile dobrze się orientuję to kończy pani  dyżur  dopiero za godzinę- zerknął ukradkiem na swój rolex – W takim razie…-zaczął nie czekając na jej odpowiedź- zapraszam panią do mojego gabinetu- uśmiechnął się bezczelnie, zachęcającym gestem wskazując lekarce dobrze jej znaną drogę do królestwa ordynatora.
-Ale ? – przełknęła głośno ślinę, tęsknie lustrując wzrokiem wyjście ze szpitala, które w tej sytuacji okazało się również jedyną drogą wybawienia od zbliżającej się rozmowy w matni Falkowicza, czyli jego gabinecie.
- Nie ma żadnego ale – stwierdził nieznoszącym sprzeciwu głosem, przepuszczając zmieszaną  rezydentkę przed sobą by móc bez cienia skrępowania obserwować jej smukłą sylwetkę.
-Wody ? – zapytał zwyczajnie, rozsiadając się w skórzanym fotelu w swoim gabinecie, którego ściany zdobiły liczne dyplomy  i certyfikaty w drewnianych oprawach. Podrapał się po jednodniowym zaroście marszcząc brwi, wciąż nie spuszczał z Wiki wzroku ,intensywnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie, dziękuję – burknęła naburmuszona, ignorując dzbanek z przezroczystą cieczą, którą chirurg po chwili wypełni dwie szklanki, stojące na blacie mahoniowego biurka.
- Niech pani wreszcie usiądzie – wskazał dłonią krzesło tuż naprzeciwko siebie.
-Dziękuję, ale postoję – odparła przekornie, wreszcie decydując się spojrzeć mu w oczy.
- Ja pani woli – westchnął ciężko , uważnie lustrując Rudą wzrokiem. Rumieńce wstydu wciąż pokrywały jej policzki, a  jej zielone oczy wypełniało poczucie winy i ledwie dostrzegalne iskierki gniewu. Między nimi zapanowała dłuższa cisza, którą dopiero po kilku minutach zdecydowała się przerwać Wiktoria.
- Lepiej zapomnijmy o tym, co się stało – odparła ledwie słyszalnym głosem, w którym na marne szukać można było choćby nutki przekonania, spuściła głowę, lecz po chwili zdecydowała  ponownie zmierzyć się wzrokiem z zaskoczonym jej stwierdzeniem Profesorem.
-A właściwie o czym my  rozmawiamy ? – uśmiechnął się nonszalancko, unosząc lewą brew do góry, po czym wstał z wygodnego fotela, poprawiając marynarkę. W jego umyśle klarował się bardzo ciekawy i kuszący plan, jednak nie wiedzieć czemu, patrząc na zmieszaną rezydentkę odrzucił od siebie te myśli. Wydało mu się to bardzo nietypowe. – Czyżbym zaczynał się starzeć ? – zaśmiał się w duchu, wycofując się z pomysłu uwiedzenia młodej chirurg. Nie pojmował dlaczego wydawało mu się, że Wiktoria nie zasługuje na to by być kolejną przelotną przygodą, następną zdobyczą na jego liście, paradoksalnie przez ostatnie miesiące zdążył całkiem dobrze ją poznać. Irytowała go, doprowadzała do furii i wciąż mieszała się w jego badania oraz sprawy związane z kliniką, ale w jakiś niewytłumaczalny, trochę absurdalny sposób zależało mu na niej. Dopiero teraz zaczął to dostrzegać i ten niespodziewany fakt nie tyle go zdumiał, co wzbudził w nim rodzący się gniew ,złość na samego siebie. Przecież od zawsze wystrzegał się słabości, nie mógł sobie na nie pozwolić, przynajmniej tak wtedy sądził.
- Dokładnie to miałam na myśli – przyznała szczerze, nieśmiało uśmiechając się w stronę szefa. – Właściwie co to wszystko ma znaczyć ? –myślała, przygryzając wargę. Próbowała bezskutecznie doszukać się głębszego sensu w dzisiejszym zachowaniu Profesora. Wydawało jej się dziwne, że pierwszy raz nie czuje się zagrożona w jego obecności i to paradoksalnie kilka minut po pocałunku, do którego nigdy nie powinno dojść.
-Przecież to i tak już nigdy więcej się nie powtórzy – stwierdziła pewnym siebie głosem , wzdychając ciężko. Powoli jej tętno wracało do normalności, dając tym Rudej już pełną kontrolę nad własnym ciałem.
- Skoro woli pani trwać w tym przekonaniu – uniósł lewy kącik ust do góry, obchodząc biurko . Znalazł się tuż przy Rudowłosej.
- Wie pan, że pomagam Przemkowi w poszukiwaniu dowodów w sprawie Ludmiły – bardziej stwierdziła, niż zapytała, uważnie lustrując wzrokiem zmieniający się wyraz twarzy Profesora. Chyba pierwszy raz widziała taką gamę emocji malującą się na jego obliczu. Wypracowana maska zaczynała powoli go zawodzić, wtedy jeszcze nie przypuszczał, że w towarzystw Wiki próba tuszowania uczuć jest nie tyle niełatwa, co po prostu bezsensowna.
- Panie Profesorze – pielęgniarka Iza otworzyła drzwi do jego gabinetu, lustrując parę lekarzy podejrzliwym spojrzeniem. Falkowicz otwierał już usta, by powiedzieć coś do Wiktorii ,ale momentalnie przeniósł swój wzrok na blondynkę, która nie mogła złapać tchu.
- Wypadek na trasie. Pięcioro rannych, w tym dwoje dzieci. Doktor Gawryło i dr Konica już szykują się do operacji. – wykrztusiła  jednym ciągiem zafrasowana kobieta , opadając na pobliskie krzesło . Wiki podała blondynce stojącą na biurku szklankę z wodą, po czym pospiesznie związała włosy w kucyka.
- Dziękuję za informacje pani Izo – Falkowicz skinął głową, natrafiając na porozumiewawcze spojrzenie Rudzielca.
- Na co pan czeka, Profesorze ? – rzekła ponaglająco Wiki, czekając na niego za drzwiami gabinetu, po czym w pośpiechu ruszyła w stronę bloku.
- Zdawało mi się, że na panią, pani doktor – szczerze zdumiał się tak szybkiej przemianie  Wiktorii. Bezwątpienia  była profesjonalistką, która dobro pacjentów stawiała ponad wszystko. W szpitalu zgrywała twardą Rudą, która życiowe zawirowania traktowała z przymrużeniem oka, jednak poza pracą Wiki była kimś zupełnie innym i to właśnie tego dnia dojrzał w niej to wcześniej nieznane sobie oblicze temperamentnej podwładnej.
*
Alex spojrzał na Andrzeja przenikliwym wzrokiem, marszcząc wyczekująco czoło. Jak na razie opowieść ojca wydawała mu się być zupełnie pozbawiona sensu. Prawdą było, że Wiktoria już kilka tygodni temu wspominała malcowi o niezbyt udanych początkach jej znajomości z Profesorem ,jednak chłopiec nie przypuszczał, że jego rodzice po prostu szczerze się nienawidzili . Nie mógł zrozumieć, co spowodowało, że nagle tak diametralnie zmienili charakter swojej relacji. Jak na razie wszystko wydawało mu się bardzo podejrzane, czekał na szczegółowe wyjaśnienia ze strony ojca, który opuścił spory fragment historii z uwagi na młody wiek synka.
- Tato – mały spojrzał na Falkowicza nieufnie -  Właściwie to jak to się stało, że  w końcu się w sobie zakochaliście ?- zapytał szczerze zainteresowany, marszcząc brwi.- Przecież mówiłeś, że się nie znosiliście – dodał niepewnym głosem, wciąż wpatrując się swoim ciekawskim spojrzeniem w Profesora, który starał się ostrożnie dobierać słowa. Trudno było mu wytłumaczyć chłopczykowi magię uczucia, które połączyło go z jego mamą. Sam nie potrafił ogarnąć swoim umysłem  tej niewątpliwej zagadki.
- To prawda- westchnął Falkowicz, poprawiając kocyk malca, który zsunął się na puszysty, szary dywan.- Na początku tworzyliśmy prawdziwą mieszankę wybuchową- uśmiechnął się lewym kącikiem ust, pocierając dłonią dwudniowy zarost - Ale z czasem…– uniósł brwi ku górze , wpatrując się nieobecnym wzrokiem w wiszącą nad łóżkiem syna grafikę – Zauważyliśmy, że nie możemy obejść się bez wzajemnych uszczypliwości…- zaczął swoim niskim głosem – złośliwości, zaciekłych dyskusji..- westchnął ciężko – Czerpaliśmy z tego zbyt wiele przyjemności…- podkreślił wyraźnie, podciągając rękawy granatowej koszuli. Wciąż przed oczami pojawiał mu się obraz roześmianej Rudowłosej. Oddał by wiele by w tym momencie ponownie usłyszeć jej śmiech.
- Tak po prostu ? – szczerze zdziwił się malec, mrużąc oczy. Dalej miętosił swoją czerwoną poduszkę, odreagowując na powierzchni materiału swoje wątpliwości, które powoli kiełkowały w sercu chłopca. Znał swoją mamę i wiedział, że rzadko zmienia ona  o kimś niepochlebną opinię i jest zdeterminowana by ciągle trwać przy swoim zdaniu, dlatego też to ,że wówczas tak nagle zmieniła swoje nastawienie do Profesora wydawało mu się bardzo nieprawdopodobne ,a wręcz niemożliwe. Alex odsunął się trochę od Andrzeja, wciąż nie potrafił w pełni mu zaufać, miał nadzieję, że Falkowicz nie użył podstępu by zdobyć uczucie Wiktorii. Małemu wydawało się, że tata  nie jest do tego zdolny , jednak przecież jego ukochana mama musiała mieć jakieś powody by przez tyle lat skrzętnie ukrywać przed Falkowiczem fakt jego istnienia ? Małżeństwo Profesora nie mogło być przecież jedynym powodem tego stanu rzeczy ? Malec zamierzał to odkryć, by wreszcie dowiedzieć się, co sprawiła, że jego rodzice zakończyli swój związek na długo przed jego narodzinami. Musiał to wiedzieć by wreszcie odkryć jak ponownie ich połączyć. Pogodzenie się z przeszłością wydawało mu się jedyną możliwością , dzięki której Wiktoria znów będzie w stanie zaufać jego ojcu. Bardzo na to liczył, gdyż nie minęło zbyt wiele czasu by wyraźnie dostrzegł, że mimo lat rozłąki para chirurgów wciąż darzy się głębokim uczuciem. To w jaki sposób Profesor opowiadał o jego mamie nie pozostawiało w sercu chłopca już żadnych wątpliwości. Obserwują nienaturalny błysk w jego oczach, gdy wypowiadał jej imię , malec już wiedział, że w tej kwestii może liczyć na tatę. Z każdą kolejną minutą opowieści Profesora podejrzenia chłopca zaczęły powoli topnieć.
-Można powiedzieć, że Wiki trafiła w mój czuły punkt – mruknął znacząco, gestem dłoni wskazując na swoje serce, Alex przysłuchiwał się uważnie jego słowom. – Chociaż nie ukrywam, że trochę przyczyniła się do tego moja kontuzja – przewrócił teatralnie oczami, przeciągając się.
- Kontuzja ? – synek zmarszczył brwi, w oczekiwaniu wpatrując się w niego z niepohamowaną ciekawością.
- Taak…- westchnął ciężko, widział iskierki ekscytacji w ciemnoszarych oczach chłopca, który jeszcze intensywniej przyglądał się  tacie– W moim przypadku Kupidyn chyba trochę się pomylił– stwierdził z udawanym żalem, przeczesując dłonią posiwiałe włosy - bo zamiast typowej strzały amora…- kontynuował niespiesznie – wysłał w kierunku mojego serca zgoła inny pocisk – prychnął rozbawiony , sugestywnie pocierając dłonią swoją klatkę piersiową, po latach potrafił już z tego żartować, choć ledwie przeżył groźny postrzał – Chociaż przyznaję po jakimś czasie odniósł on zamierzony efekt – puścił małemu oczko, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Niepewna mina malca spowodowała, że jeszcze szerszy uśmiech pojawił się na  twarzy Falkowicza.
- Nie rozumiem – przyznał szczerze chłopczyk, marszcząc czoło w oczekiwaniu.
- To całkiem normalne – Andrzej jeszcze niepewnie pogłaskał synka po głowie, wciąż nie wiedział jak właściwie ma zachowywać się w towarzystwie malca. Profesorowi te   z pozoru naturalne gesty i czułości były kompletnie obce i nieznane  ,jednak chciał widocznie dać małemu znak, że mu na nim zależy. Andrzej doskonale wiedział, że dzieci w jego wieku potrzebują jasnych sygnałów by bezpiecznie poczuć się w nowym otoczeniu. Pragnął by synek już w pełni zaakceptował jego obecność w swoim życiu, ale chciał by czuł się swobodnie nie tylko w jego towarzystwie, ale w całym tym ogromnym domu. Przecież w najbliższej przyszłości miał spędzać w  jego wili całkiem sporo czasu. Falkowiczowi zależało by syn jak najszybciej się tutaj zaaklimatyzował. – Miałem trochę czasu na przemyślenia w szpitalu – wyjaśnił pewnym siebie głosem, wracając w myślach do jednego z najtrudniejszych okresów swojego życia, który niewątpliwie zamienił jego podejście do świata.
- A ten postrzał …..?- zaczął pospiesznie mały, nie mogąc opanować wrodzonej ciekawości. Jego bujna wyobraźnia wykreowała w jego umyśle kilka porywających scenariuszy niczym rodem z filmów akcji, w których według niego mógł uczestniczyć Profesor.
- Spokojnie, to  nie były porachunki mafijne- zaśmiał się szczerze ,widząc jak twarz malca nieznacznie pociemniała w geście zawodu. Zrezygnowany chłopiec opadł ciężko na poduszkę.
- Skąd wiedziałeś, że o tym właśnie pomyślałem ?– zaśmiał się malec, spoglądając na ojca pozornie spochmurniałym wzrokiem.
- A czy to nie jest takie oczywiste ? – zapytał zaczepnie Falkowicz, obdarzając małego swoim słynny złowieszczym spojrzeniem. Uniósł sugestywnie brwi , mrugając porozumiewawczo do synka.
- Wcale nie – zapierał się przekornie chłopczyk, śmiejąc się szczerze pod nosem.
- Przecież wiesz, że to ja jestem tym czarnym charakterem, mój drogi – szepnął konspiracyjnie Profesor, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Alex przyglądał mu się z miną znawcy, po czym stanowczo pokręcił głową.
- Rozczaruję Cię, tato- zawyrokował pewnym głosem, stając bosymi stopami na materacu w taki sposób by móc z góry spojrzeć na rozbawionego chirurga – Ale zupełnie nie nadajesz się na komiksowego złoczyńcę – dokończył z pełnym przekonaniem.
- Czuję się dogłębnie urażony tym wyrokiem- westchnął teatralnie, unosząc jeden kącik ust do góry – Wydaje mi się jednak, że z łatwością mógłbym znaleźć dziesiątki osób, które zaciekle broniły by mojej złej opinii – stwierdził z udawanym żalem, rozmyślając o doktorze Zapale, który wciąż przy każdej okazji wytykał mu, że jest mordercą. Falkowicz spochmurniał nagle. Wbrew pozorom stawianie czoła przeszłości wciąż pozostawiało na jego duszy uciążliwe piętno. Wraz z upływem lat odczuwał coraz większe wyrzuty sumienia. Nie posiadał typowego poczucia winy, jednak miał tą świadomość, że przez jego błędy ucierpiało wiele osób. – Postęp wymaga poświęceń – obecnie to tłumaczenie wydawało mu się jedynie marną wymówką.
- Nie obchodzi mnie, co myślą o tobie inni – stwierdził pewnie Alex , patrząc prosto w oczy ojca– Sam chcę Cię poznać – przyznał z rozbrajającą szczerością chłopiec, ponownie siadając tuż obok oniemiałego jego słowami Profesora .Ta dziecięca mądrość z minuty na minutę zaczynała coraz bardziej go zdumiewać.-A poza tym w bajkach to ja najbardziej lubię właśnie te czarne charaktery – zapewnił stanowczo, obdarowując ojca swoim czarującym uśmiechem.
- Zrobię wszystko, byś nigdy tego nie żałował – szepnął ledwie słyszalnie Andrzej ,czując jak zmęczony chłopiec oparł swoją głowę na jego ramieniu, ziewając przy tym głośno.
-Mama zawsze mi powtarza, że każdy popełnia błędy- ziewnął po raz kolejny – Jednak powinniśmy starać się je naprawić – dokończył ciszej malec , czując , że już dłużej nie będzie w stanie walczyć z poczuciem senności.
-Ja się staram-mruknął do siebie Falkowicz, przełykając głośno ślinę. Niepewnie spojrzał na swoje dłonie.
-Wiem – stwierdził cicho chłopczyk, ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały, lecz zmieszani panowie pospiesznie odwrócili swój wzrok. Andrzejowi z coraz większym trudem przychodziło traktowanie słów synka z pozorną obojętnością. Każde kolejne niezwykle prawdziwe zdanie wypowiedziane przez małego coraz bardziej go poruszało, powodując nieprzyjemne ukłucie chłodu w okolicach serca.
- Może jutro dokończymy tą twoją bajkę ,co ? – Andrzej spojrzał z troską na klejące się powieki synka, który znajdował się już na samej granicy snu i jawy.
- Nie ma takiej możliwości – twarz malca rozjaśnił niewyraźny uśmiech, przymrużył zmęczone oczy.- Jesteś jeszcze bardziej uparty niż Wiktoria – zaśmiał się w myślach chirurg ,wracając do swojej opowieści. Zerknął na syna z widoczną czułością. Przy nim stawał się kimś zupełnie innym.
- Więc to okazał się być tylko zdesperowany pacjent ?– zdziwił się mały, przewracając oczami.
- Desperaci są najgroźniejsi – zapewnił go pewnym głosem Andrzej, kiwając głową znacząco. Mały zaśmiał się z jego miny, dalej  drocząc się z ojcem.
- Ale teraz już wszystko jest w porządku z twoim sercem? – zapytał z troską malec, traktując ramię Andrzeja niczym wygodną poduszkę. Falkowicz nieoczekiwanie wcale się przed tym nie wzbraniał. Niezdarnie objął synka swoim silnym ramieniem.
-Nie tak się przytula, tato – zniecierpliwiony opieszałością ojca malec przesunął jego dłoń, jeszcze mocniej wtulając się w ramię Profesora, który  rozbawiony uwagą małego uniósł do góry brwi, poddając się woli swojego nowego instruktora.
- Widzę, że uczę się od mistrza – mruknął pod nosem Andrzej, z błyskiem w oku zerkając na wygodnie usadowionego syna, który milczał, czekając na dalszy ciąg opowiadanej przez niego historii.
- Odkąd nieodwracalnie wtargnęła do niego pewna płomiennowłosa pani chirurg wszystko wydaje się być na miejscu – rzekł przekornie Falkowicz , unosząc jedną brew do góry.- Chociaż przyznaję, że ostatnio kolejny uparciuch się do niego wprowadził, więc zaczyna się tam robić trochę ciasno – udał rozżalenie, zauważając, że Alex nie odpowiada na jego zaczepny komentarz. Synek chyba już ostatecznie odpłynął w krainę snów .Uniósł go ostrożnie, poprawiając małemu poduszkę, po czym po raz kolejny delikatnie okrył go mięciutkim kocem. Profesor westchnął głośno, zamykając za sobą drzwi do pokoju Alex’a. Pokręcił głową z niedowierzaniem, spoglądając przelotnie na swój zegarek. Nigdy nie przypuszczał, że będzie potrafił rozmawiać z dzieckiem przez kilka godzin z rzędu, wcale się przy tym nie nudząc. Alex  niezaprzeczalnie był niezwykle absorbującym towarzyszem, jednak to właśnie ten rodzaj uwagi , którą ściągał na siebie malec oczarował Profesora. Synek był niezwykle żywiołowy, pomysłowi i wygadany, ale to w żadnym stopniu nie drażniło Andrzeja, a wręcz przeciwnie malec imponował mu swoją błyskotliwością i tą dziecięcą odwagę i bezpośredniością związaną z  wyrażania swoich uczuć. Falkowicz miał jeszcze wiele zaległości w tym zakresie, lecz starał się jak tylko mógł by przekazać małemu, jak bardzo jest on dla niego ważny. Profesor musiał przyznać, że czas spędzony z synem w ogóle mu się nie dłużył, a wręcz przeciwnie płynął w niebotycznie szybkim tempie. Po dzisiejszej „próbce” możliwości Alex’a niewyraźny cień wątpliwości ponownie pojawił się w umyśle chirurga, a mianowicie Andrzej wciąż na nowo zastanawiał się, czy jest w stanie podołać opiece nad tym żywiołowym  malcem , który po zaledwie kilku godzinach przebywania w domu ojca  już zdążył wywołać  rewolucje nie tylko w tym zwykle cichym i opustoszałym domu, ale także w sercu jego właściciela  ? Falkowicz podrapał się po swoim zaroście, schodząc do kuchni w poszukiwaniu telefonu, który najprawdopodobniej pozostawił tam podczas przygotowywania kolacji, która wciąż nietknięta spoczywała na ciemnym stole w jego przestronnej jadalni. Potarł dłonią pulsujące skronie, zauważając dziesięć nieodebranych połączeń zarówno od Wiktorii jak i Adama.
- Przecież obiecałem, że zadzwonię jak tylko odbiorę małego z lotniska – jęknął z rezygnacją , marszcząc nieprzyjemnie czoło. Mimo późnej pory wybrał numer Wiktorii, zdając sobie sprawę, że Rudowłosa najprawdopodobniej odchodzi  teraz od zmysłów. W tym jedynym momencie cieszył się ,że dzieli ich bariera kilku tysięcy kilometrów. Wolałby nie widzieć gniewnego spojrzenia Rudej, które wciąż na nowo pojawiało się w jego wspomnieniach.
- Andrzej ! – odetchnęła z widoczną ulgą – Miałeś zadzwonić zaraz po przylocie – wypomniała mu ostrzejszym głosem, lecz opanowała się nieco, wzdychając ciężko .
- Mieliśmy małe zawirowania – wyjaśnił skąpo chirurg, przełykając głośno ślinę. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zatai przed Wiki prawdę o wpadce związanej z odbiorem Alex’a z lotniska, której dopuścił się razem z bratem .Był szczerze wdzięczny przewrotnemu losowi, że Krajewski odnalazł malca całego i zdrowego. Wolał nie zastanawiać się, co mogło przydarzyć się jego synkowi. Obiecał sobie w duchu, że już nigdy nie dopuści do takiej sytuacji.
- Tak ,wiem – odparła ledwie słyszalnie – Na szczęście Adam do mnie zadzwonił – wyjaśniła nieoczekiwanie ciepłym głosem. Zdziwił się słysząc jej spokojny ton.
- Co dokładnie ci powiedział ? – zapytał z pozoru obojętnie, chcąc wybadać na czym właściwie stoi. Oparł się o kuchenny blat, czekając w napięciu na jej wyjaśnienie.
- Wspominał coś problemach  z bagażem Alex’a – odparła lekceważąco, Falkowicz zdziwił się tej długowzroczności brata, jednak był mu w tej chwili niezwykle wdzięczny za zatuszowanie kwestii związanych z przylotem malca. – Lepiej opowiedz mi jak tam sobie radzicie ? – poprosiła , choć wyczuł ,że głos jej zadrżał.
- Wydaj mi się, że całkiem nieźle  - przyznał, uśmiechając się nieznacznie na wspomnienie swojej niedawnej rozmowy z malcem – Mamy naprawę niezwykłego syna – rzekł  z pełnym przekonaniem, kierując się na pierwsze piętro willi. Alex zdumiewał go na każdym kroku.
- Trudno się z tym nie zgodzić – zaśmiała się szczerze, powodując tym, że uśmiech na jego twarzy widocznie się poszerzył – Jednak  już wkrótce przekonasz się do czego jest zdolny – przestrzegła go rozbawiona, przybierając poważniejszy ton.
- Tak sądzisz ?– stwierdził swoim niskim głosem Falkowicz , przysłuchując się uważnie jej melodyjnemu głosowi, który tak uwielbiał. –Powinienem się bać ?- mruknął prowokacyjnie, wkładają jedną dłoń do kieszeni swoich spodni.
- Nawet nie zauważysz, kiedy  przewróci twój dom do góry nogami –wyrokowała, żartobliwie grożąc mu placem ,lecz tego Andrzej nie mógł już dostrzec.
- A co jeśli już to zrobił – chirurg nieoczekiwanie zawiesił głos, intensywnie wpatrując się w drzwi do pokoju syna, które znajdowały się na samym końcu korytarza – Tylko nie z moim domem  ,ale wręcz całym światem ? – zapytał pozbawionym emocji głosem ,zastanawiając się, czy to zmęczenie, czy może właśnie rozmowa z Alex’em spowodowała w nim ten nieoczekiwany przypływ szczerości. Zapoczątkował tym dłuższą chwilę ciszy miedzy nimi.
- Wiki ?- szepnął cicho, przypominając jej o swojej obecności.
- Tak ,jestem – odparła niewyraźnie, oddychając głęboko. – A co właściwie dzisiaj robiliście ? –zdecydowała się na taktyczną zmianę tematu, chcąc odciągnąć swoje myśli od tego niezwykle bezpośredniego pytania Profesora.
- Stoczyliśmy zwycięską walkę z kurczakiem, w efekcie czego powstała wyśmienita paella – rzekł nie kryjąc dumy, lewy kącik jesgo ust powędrował do góry.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zdecydowałeś się własnoręcznie coś ugotować ? – powątpiewała, dobrze zdając sobie sprawę z umiejętności Falkowicza w tym zakresie.
- Wątpisz w moje kulinarne zdolności ? – udał oburzenie, unosząc do góry brew.
- Skądże znowu – zaśmiała się ironicznie, bawiąc się srebrną zawieszką wisiorka .- Może jeszcze mi powiesz, że Alex Ci pomagał – dodała śmiejąc się pod nosem.
- Oczywiście, że tak – rozwiał jej wątpliwości, zapalając nocna lampkę w swojej sypialni.
- Ciekawa jestem, czy udało wam się stworzyć coś jadalnego ? – zastanawiała się głośno, dalej się z nim drocząc.
- Właściwie…..- westchnął, marszcząc brwi. Zdał sobie sprawę, że mimo włożonego w przygotowanie dania wysiłku nawet nie udało mu się go skosztować.
- Andrzej, muszę przyznać, że Alex w pełni odziedziczył twoje anty-talenta kulinarne- stwierdziła szczerze – więc na pewno w to nie uwierzę – zastrzegła pewnym siebie głosem, uśmiechając się ciepło do swojej wizji dotyczącej gotującego Profesora w asyście jej synka.
-Przejrzałaś nas – przyznał niechętnie, przysiadając na swoim ogromnym łóżku. Oparł łokieć prawej ręki  o kolano, opanowując zmęczenie. Nieprzyjemny grymas przewinął się przez jego czas. 
- Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzicie – stwierdziła poważnie Ruda, ucinając tym ciąg niewinnych żartów między nimi.- Wiem, że bardzo Ci na tym zależy…- powoli traciła kontrolę nad swoim głosem, bezskutecznie próbując przywrócić mu naturalną barwę.
- Jestem pewien ,że tak będzie – stwierdził dobitnie, zaciskając mocno wargi – Nie masz się o co martwić Wiki, małemu nie stanie się przy mnie krzywda – kontynuował pewnie – możesz być pewna, że nie będą na niego naciskał, obaj potrzebujemy  jeszcze czasu …- urwał, pocierając dłonią pulsujące skronie. Wręcz padał ze zmęczenia. Mimo wielu obaw nie miał teraz czasu i siły na przemyślenia.
- Jestem o was spokojna – zdziwiła go tą stanowczą odpowiedzią , w takim wypadku nie rozumiał, co tak bardzo ją frasowało? Przerwała nieoczekiwanie.
- Ale ? – westchnął, niecierpliwie  czekając na uzupełnienie przez nią wypowiedzi.
- Po prostu wydaje mi się…- urwała zmieszana – Znaczy….- kontynuowała z rezygnacją , po raz kolejny przerywając na moment ich rozmowę. Nie wiedziała, co właściwie chce przekazać Profesorowi i dlaczego zdecydowała się uczynić to właśnie dziś, właśnie teraz…
- Też chciałbym byś była tutaj teraz razem z nami – stwierdził swoim niskim głosem, wprawiając  Rudą w niemałe zdumienie. – Mały wreszcie mógłby poczuć, że znów ma prawdziwą rodzinę- dodał pewnie , starając się ostrożnie dobierać słowa. – Oddał bym wszystko byś była tutaj razem z naszym synem – szepnął niewyraźnie, przełykając głośno ślinę – razem ze mną – nie kontrolował potoku własnych słów.
- Andrzej, ja ? – wydukała z trudem, próbując ułożyć w swoim umyśle chociaż jedno sensownie brzmiące zdanie.
- Wiem, że masz własne zobowiązania… – odparł pozbawionym wyrazu głosem, przenosząc swój roziskrzony wzrok na migoczące za oknem gwiazdy.
- Będę – stwierdziła nieoczekiwanie pewnym jak na siebie głosem – Postaram się przylecieć za kilka dni – sama zastanawiała się ,kiedy właściwie podjęła taką decyzję ? Jednak nie mogła, a raczej nie chciała postąpić inaczej. Czuła, że wręcz musi jak najszybciej się tam znaleźć, razem z nimi, ze swoimi mężczyznami - jak mimowolnie zaczynała ich nazywać. Nie potrafiła już dłużej zwlekać i walczyć ze swoimi uczuciami.
- Jeśli tylko byłabyś w stanie- szeroki uśmiech rozchmurzył jego twarz. W towarzystwie Wiki próba zbudowania solidnym relacji między nim ,a Alex’em bezsprzecznie przebiegałaby bez zbędnych komplikacji. Był tego pewien w prawie równym stopniu, co faktu, że tej nocy ponownie przyśnią mu się szmaragdowe oczy Wiktorii.
- Przecież nie zostawię was samych sobie ?-szukała dla siebie wymówki, uśmiechając się delikatnie. Musiała otworzyć okno, by wpuścić do swojego mieszkania choć odrobinę rześkiego, trzeźwiącego ją powietrza. Wiedziała, że nie mionie zbyt wiele czasu by zaczęła żałować swojej decyzji, lecz w tym momencie nie miało to dla niej znaczenia.
- Moja droga, mamy jeszcze Adama, pamiętaj o tym – przypomniał jej , śmiejąc się pod nosem.
- To mi dopiero męska kompania – prychnęła ironicznie, zakładając kosmyk włosów za ucho.-  Widzę, że tym argumentem chciałeś już skutecznie zmotywować mnie do tego pomysłu – zaczęła przekornie, dobrze zdając sobie sprawę z lekkomyślności przyjaciela.
- Przecież znasz mnie jak nikt inny – westchnął teatralnie również uchylając okno, które dostarczyło mu chłodny, drażniący powiew świeżego powietrza, który przyjemnie łaskotał go po twarzy.
- Chciałabym by tak było, Andrzej – przyznała poważnie z wyczuwalną nutą zawodu w głosie, wyszeptała krótkie słowa pożegnania, niespodziewanie kończąc połączenie. Nie miała już siły na tą  rozmowę. Najpierw musiała zmierzyć się z własną paletą uczuć i wątpliwości. Falkowicz uniósł wysoko brwi, przypominając sobie zdarzenie mające miejsce siedem lat temu w dokładnie taki dziś, chłodny, majowy wieczór. Tego dnia usłyszał  niemal identyczne słowa z ust Rudowłosej. Wciąż nie potrafił zapomnieć ich brzmienia…