Powroty bywają ciężkie...
Jednak tak, jak wcześniej pisałam - wstawiam kolejny, nowy rozdział.
Po tak długiej przerwie trudno było mi wrócić do pisania..
Zresztą macie szansę ocenić to sami.
Mam cichą nadzieję, że ktoś, kto wcześniej cierpliwie znosił moje opóźnienia w publikacjach i czekał na kontynuację może przypadkiem wpadnie i dozna miłej "niespodzianki".
Pozdrawiam !
XL
Zawsze muzyka umila czytanie i kreuje odpowiedni nastrój (zachęcam) :
1) https://youtu.be/xOuDVzjGGOI
2) https://youtu.be/ShZ978fBl6Y
3) https://youtu.be/LHCob76kigA
4) https://youtu.be/nSDgHBxUbVQ
5) https://youtu.be/6tz1_znrbmc
6) https://youtu.be/QK-Z1K67uaA
7) https://youtu.be/zHNyp-3ELO8
2) https://youtu.be/ShZ978fBl6Y
3) https://youtu.be/LHCob76kigA
4) https://youtu.be/nSDgHBxUbVQ
5) https://youtu.be/6tz1_znrbmc
6) https://youtu.be/QK-Z1K67uaA
7) https://youtu.be/zHNyp-3ELO8
Wyraźnie zaniepokojony głośnym szczękiem szkła Profesor momentalnie udał się w kierunku pokoju synka.
Uważnie zlustrował wzrokiem opustoszałe, pogrążone w mroku, niewielkie
pomieszczenie wzdychając przy tym ciężko. Żyłka na czole Falkowicza zaczęła
niebezpiecznie pulsować ,gdy po włączeniu oświetlenia w pokoiku jego oczom
ukazało się niewielkie, perfekcyjne zaścielane łóżko z ułożonymi w idealny
szereg karmazynowymi poduchami. Po malcu nie było jednak ani śladu.
- Alex !- zaczął wzburzonym głosem chirurg, zaciskając usta
w wąską linię. Jego ciemnoszare oczy pociemniały niebezpiecznie, gdy zerknął
przelotnie na wiszący nad śnieżnobiałą komodą stylowy ,czarny zegar wskazujący
właśnie godzinę drugą w nocy. Wspomnienie zmęczonego oblicza synka, który po
dniu pełnym wrażeń wręcz słaniał się ze zmęczenia jeszcze bardziej zaniepokoiło
Andrzeja, który przecież dopiero rozpoczynał etap pod tytułem „rodzicielstwo” w
swoim życiu. Falkowicz wiedział, że nie może pozwolić sobie na żaden błąd,
uchybienie. Wizyta jego syna miała przebiegać bezproblemowo, a tak przynajmniej
optymistycznie zakładał. Chirurg obawiał się jednak, że może podczas rozmowy z
małym z jego ust padły słowa, które mogły zasiać cień niepewności w sercu
chłopca, a tego obawiał się najbardziej. Andrzej mimo wszystko nie żałował
swoich szczerych wyjaśnień. Wiedział, że malec zasługiwał na to by poznać
prawdę. Nie zamierzał wybielać swoich jawnych błędów, nie chciał budować swoich
relacji z synkiem na kłamstwie. Zbyt bardzo mu na nim zależało. Bezsprzecznie
kochał małego ,choć dopiero zaczynał stawiać swe pierwsze, niepewne kroki na
drodze do okazywania mu tego uczucia. Nieznane dotychczas Falkowiczowi zimne ukłucie strachu, troski jak i ciężaru
odpowiedzialności momentalnie pojawiło
się w sercu chirurga, który nerwowo przeczesał dłonią swoje przyprószone już
siwizną włosy, ponownie kierując się w stronę korytarza. Wciąż świeże wydawało
mu się wspomnienie ucieczki chłopca, która zakończyła się dla małego niemal
tragicznie. Odgonił od siebie te natrętne obrazy, szczerze wierzył w rozsądek
Alex’a , choć miał świadomość faktu, że jego syn miewa czasem nieprawdopodobne
pomysły. Już trochę zdążył go poznać. Rezolutnemu chłopcu z pewnością nie
brakowało fantzji. Ledwie dostrzegalne przebłyski światła dochodzące z klatki schodowej
już niemal zupełnie przywróciły spokój w umyśle Falkowicza, który
automatycznie udał się do przestronnej, urządzonej w nowoczesnym stylu kuchni
połączonej z wychodzącą na ogród jadalnią.
- Tutaj jesteś – odetchnął z wyraźną ulgą Profesor przekraczając próg pomieszczenia. Lewy kącik
jego ust momentalnie powędrował do góry, kiedy napotkał na zaspane, stalowe
spojrzenie syna. Niemal niedostrzegalne, jasnoróżowe rumieńce błąkały się po twarzy chłopca, który
zmarszczył smutno czoło ,napotykając wzrokiem na postać wchodzącego do kuchni mężczyzny.
- Przepraszam…- zaczął dziwnie przygaszonym jak na siebie
głosem mały, spoglądając ukradkiem na znajdujące się na podłodze drobinki
szkła.- Nie chciałem…- kontynuował szczerze, uważnie lustrując wzrokiem twarz
ojca. Jeszcze nie potrafił przewidzieć reakcji Andrzeja. Alex wciąż czuł się bardzo niepewnie w domu
taty. To było dla niego niemal całkiem obce miejsce, na razie czuł się jedynie
gościem w willi jak i życiu Falkowicza. Sam jeszcze nie wiedział czego może
spodziewać się po tacie. Nie chciał stwarzać problemów, nie chciał go sobą
rozczarować. Z perspektywy chłopca nawet tak błaha kwestia jak stłuczenie ulubionego kubka mogła stać się
nie lada niedogodnością. Nadal zaspany malec już od kilku minut próbował zebrać
resztki rozbitego w drobny mak naczynia. Ostra
krawędź kryształowego odłamka boleśnie ugodziła go w palec.
- To tylko kubek – stwierdził lekceważącym głosem Profesor,
ucinając tym wyjaśnienia chłopczyka. Podszedł bliżej synka, którego bose stopy
momentalnie zwróciły jego uwagę.- No ładnie- westchnął teatralnie chirurg,
kręcąc głową z niedowierzaniem, po czym bezceremonialnie posadził
zdezorientowanego malca na stojącej kilka kroków dalej wyspie kuchennej. Nie
mógł pozwolić na to by Alex się zranił. Sam natomiast w mgnieniu oka uprzątnął rozrzucone po całym
pomieszczeniu odłamki kryształu. Mały uważnie obserwował niewzruszonego tym
drobnym wypadkiem ojca.
- Tato…- zaczął cicho chłopiec, hamując ziewnięcie- To nie
był twój ulubiony kubek, prawda ?- zapytał z nadzieją, przenosząc swoje roziskrzone
spojrzenie na Falkowicza, który zdążył już opanować sytuację. – Jesteś na mnie
zły ?- dodał niepewnie, zerkając na swój zraniony palec. Alex czuł się naprawdę
wykończony. Poprzedni dzień zdecydowanie dał mu się we znaki. Chłopczyk nie był
jeszcze gotowy na taki nadmiar wrażeń jak i nowych informacji, jakie zafundował
mu wczoraj przewrotny los. Jednak mimo odczuwanego zmęczenia mały nie był w
stanie ponownie odpłynąć w krainę Morfeusza. Jego niespokojny sen, w który
zapadł kilka godzin wcześniej nie trwał
zbyt długo. Fakt ten niezaprzeczalnie związany był nie tylko ze zmianą strefy
czasowej, rozłąką z ukochaną mamą, ale także z wciąż nieustępującym z serca
malca poczuciem niepewności…
W odpowiedzi na jego pytanie Profesor zaśmiał się krótko,
wskazując lekceważąco dłonią na szafkę wypełnioną identycznymi ,jak stłuczony
obiekt naczyniami. – Jak widzisz, jestem przygotowany na każdą ewentualność –
odparł stanowczo Andrzej ,unosząc do góry jedną brew. Jasny błysk w jego oczach
rozwiał wszelkie wątpliwości malca, który odwzajemnił mu się uroczym uśmiechem,
po czym zwinnie zeskoczył z wyspy kuchennej, stając swoimi bosymi stopami
wprost naprzeciwko chirurga. Falkowicz dostrzegł niewielką ranę na dłoni synka,
po czym otworzył jedną z ukrytych w kuchennej zabudowie szuflad , wyciągając z niej
podręczną apteczkę.
- Też nie możesz spać ? – bardziej stwierdził, niż zapytał
chłopczyk, uważnie obserwując skupionego na opatrywaniu jego palca Andrzeja,
który słysząc jego słowa spochmurniał nagle. Natrętne wspomnienia, które po
wcześniejszej rozmowie z synem uniemożliwiły mu sen, po raz kolejny tej nocy
pojawiły się na tablicy jego myśli. Spostrzegawczemu spojrzeniu malca nie
umknął ten fakt. Alex z łatwością dostrzegł tą niezwykle szybką przemianę ojca.
Atmosfera w tym przestronnym pomieszczeniu uległa gwałtownej zmianie, a
powietrze zgęstniało niebezpiecznie. Profesor, który z nadzwyczajną
delikatnością oczyszczał ranę synka dostrzegł cień niepewności na jego twarzy.
Wiedział , że Alex ,tak zresztą jak i on sam, czuje się jeszcze niepewnie w tej
zupełnie nowej dla siebie sytuacji.
- Pewien mały rozrabiaka nie pozostawił mi innego wyboru… –
westchnął z udawanym żalem chirurg, zamykając niepotrzebne już pudełeczko,
wypełnione po brzegi artykułami pierwszej pomocy medycznej – Dokonując egzekucji
w mojej kuchni – zakończył konspiracyjnym tonem Falkowicz, lewy kącik jego ust
powędrował nieśmiało do góry . Próbował odgonić od siebie ciążące nad nim
bolesne wspomnienia. Nie mógł pozwolić na to by mały zauważył choć ślad smutku
czy wątpliwości przebiegający przez jego oblicze. Profesor zdawał sobie sprawę
z tego, że choćby próba ukrycia swoich uczuć czy myśli przed Alex’em jest czczym i bezsensownym zajęciem.
Perfekcyjne maski, które w jego dotychczasowym życiu były niezawodne w żadnym
stopniu nie stanowiły dla niego ochrony przed niezwykle szczerymi jak i
spontanicznymi słowami syna. Andrzej wiedział, że zamiast rozpamiętywać swoje
błędy powinien skupić się na teraźniejszości, na tym co tu i teraz. Doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że tym razem nie dostanie drugiej szansy od losu.
Zarówno nadmierne wybieganie w przyszłość jak i rozpamiętywanie minionych
wydarzeń mogło jedynie zaszkodzić relacji Falkowicza z malcem. W chwili obecnej
chirurg wiedział, że zagubione spojrzenie stalowych oczu synka powinno być jego
jedynym problemem.
- Bardzo chciało mi się pić… – odparł usprawiedliwiającym tonem mały, marszcząc brwi. Wciąż nie spuszczał przenikliwego spojrzenia swoich
ciemnoszarych oczu z ojca.- Nie chciałem…pana…- zaczął zaspany, po raz
kolejny hamując ziewnięcie – Znaczy…ciebie. ..niepotrzebnie budzić – poprawił
się stanowczym głosem , przenosząc wzrok na padający za oknem deszcz.- Sam
dałbym sobie radę- dokończył pewnie Alex z charakterystycznym dla siebie
błyskiem zaciętości w oczach, który niespodziewanie przywrócił Andrzejowi dobry
humor. Falkowicz doskonale znał to pełne uporu spojrzenie, lecz w nieco innym
, szmaragdowym wydaniu.
- W to nie wątpię – odparł pewnie Profesor, uśmiechając się
do Alex’a w ten charakterystyczny dla siebie sposób. Przykucnął sprawiając, że
ich spojrzenia znalazły się w jednej linii. – Jednak pamiętaj, że jeśli
kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował…- zaczął poważnie Andrzej, wpatrując
się prosto w oczy synka – Ja zawsze jestem obok – dokończył dobitnie chirurg,
poklepując pieszczotliwie malca po ramieniu. Alex z pewnością zdawał sobie
sprawę z tego, że tata w żadnym wypadku nie ma na myśli jedynie jego
tygodniowej wizyty w Polsce. Niewzruszony wyraz twarzy Falkowicza upewnił go w
tym przekonaniu. Chłopiec zdążył już zauważyć, że stanowczy, chłodny ton ojca w
jego przypadku wcale nie wiązał się z poczuciem zdystansowania czy złości. Mały
już rozumiał, że jego tata nie jest osobą, która rzuca słowa na wiatr i szasta
na około deklaracjami. Profesor ostrożnie ważył każde swoje słowo i traktował relację z synem bardzo poważnie. Jednak mimo tej świadomości małemu
brakowało z jego strony prostych, zwyczajnych gestów czułości, które mogłyby
rozwiać raz na zawsze jego wątpliwości.
- Nie chcę dokładać ci problemów – przyznał bez ogródek mały, zaciskając swoją prawą dłoń w piąstkę.
Wydawało mu się, że powinien w jakiś sposób zasłużyć na miłość ojca. Mimo
wczorajszej, szczerej rozmowy z Falkowiczem chłopiec wciąż czuł się zagubiony.
Obawiał się, że może zbyt szybko zdecydował się odsłonić swoje uczucia. Małemu
to wydawało się po prostu naturalnym odruchem. Dystans jaki mimo woli
zachowywał Profesor sprawiał, że chłopiec nie miał pojęcia na czym właściwie
stoi.
- Alex- westchnął ciężko Andrzej ,marszcząc w napięciu
czoło. Chirurg wiedział, że musi uważnie dobierać słowa.
Rozmowa z małym wciąż pozostawała dla niego spacerem nad przepaścią. Każdy
fałszywy krok mógł przekreślić to, co skrzętnie budował przez ostatnie
tygodnie. - Ty nigdy nie byłeś i nie
będziesz dla mnie problemem- przyznał pozbawionym emocji głosem, zaciskając
usta w wąską linię. Zdobycie zaufania Alex’a było trudniejsze, niż pierwotnie zakładał. Choć w tej chwili nie mógł mieć pojęcia jak bardzo przybliżył się ku osiągnięciu tego upragnionego celu.
- Teraz już to wiem- odpowiedział na szczere słowa ojca
mały, chwytając swoją rączką jego silną dłoń – W takim razie chcę coś do picia,
tato – zaczął już całkiem rozpromieniony Alex, zręcznie zmieniając temat ich
rozmowy. Chłopiec już trochę zdążył poznać Profesora, wiedział, że
wypowiedzenie tych słów nie przyszło mu z łatwością. Pociągnął za rękę nieco skonsternowanego jego gestem Andrzeja w
stronę blatu kuchennego. Falkowicz otworzył zamaszyście drzwi lodówki,
przewracając teatralnie oczami.
- Cóż my tutaj mamy?- westchnął ciężko, przyglądając się
zawartości sprzętu AGD z udawaną powagą.
- Masz może sok pomarańczowy ?- zapytał z zainteresowaniem
malec, zerkając pod ramieniem taty na wypełnione smakołykami szklane półki.
- Mam coś lepszego – przyznał z tajemniczym błyskiem w oku
Andrzej, kładąc na marmurowy blat butelkę świeżego mleka. – To chyba idealne
rozwiązanie, biorąc pod uwagę naszą dzisiejszą bezsenność – mrugnął
porozumiewawczo na malca, który w oczekiwaniu rozsiadł się wygodnie na
obrotowym krześle ,znajdującym się przy wyspie kuchennej. Mały oparł głowę na
łokciach obserwując działania ojca.
- Mama zawsze ,gdy nie mogę zasnąć robi dla mnie mleko z miodem…..- zaczął już
całkiem rozbudzony chłopiec, zeskakując ze stołka barowego. Stanął tuż obok
Falkowicza, który słysząc jego słowa uśmiechnął się półgębkiem, podwijając
rękawy swojej błękitnej koszuli.
- Cynamonem… – niespodziewanie dla Alex’a jego wypowiedź kontynuował
Andrzej. Wzbudził tym zainteresowanie malca, który spojrzał na niego marszcząc
brwi w napięciu.
- I…sekretnym składnikiem- dokończył tajemniczo mały,
próbując nieudolnie sięgnąć po dwa kubki stojące na najniższej półce. Jego oczy
rozświetlił błysk zaciętości, kiedy po raz kolejny nie udało mu się tego dokonać,
mimo że stanął na samych czubkach palców.
- Skórką pomarańczy- mruknął konspiracyjnie Falkowicz, podając
synkowi dwa naczynia, po które próbował sięgnąć- Chyba nie ominą mnie nawet
kuchenne rewolucje – westchnął w myślach Andrzej, zdając sobie sprawę, że jego
obecny rozkład naczyń jest nieprzystosowany dla malca, który przecież już
niebawem miał stać się częstszym gościem w tym domu. Andrzej nie zdawał sobie
do końca sprawy z tego, że pojawienie się w jego życiu Alex’a wiąże się nawet z
tak prozaicznymi, acz bezkompromisowymi zmianami jak przystosowanie mebli do
jego potrzeb. Dla każdego perfekcjonisty i pedanta, jakim bezsprzecznie był chirurg takie rewolucje mogłyby okazać się problematyczne i irytujące. Jednak dla
Profesora świadomość faktu, że przebudowę swojego dotychczasowego świata
zaczyna właśnie od takich niewielkich kroków była niezwykle pocieszająca.
- Skąd znasz sekretny składnik ? – szczerze zdziwił się
chłopiec, mrużąc wyczekująco oczy. Wiedział dobrze, że jego mama nie zwykła zdradzać innym swoich kulinarnych
sekretów.
- Kiedyś Wiktoria dopuściła mnie do tej skrzętnie skrywanej
tajemnicy – wyjaśnił pewnym siebie głosem Profesor, unosząc do góry brwi.
Ostrożnie położył na kuchennym blacie dwa białe kubki wypełnione parującym
jeszcze płynem. Słodki aromat napoju niepostrzeżenie już zupełnie rozluźnił
atmosferę miedzy nimi. Mały w pełnym skupieniu wziął z rąk chirurga swój kubek,
próbując nie uronić ani kropli , z najwyższą uwagą podążał tuż za Andrzejem w
stronę przestronnego, pogrążonego w mroku salonu, który oświetlał jedynie blask
księżyca, wpadający do wnętrza przez ogromne szklane okna wychodzące na
japoński ogród.
- Wyszło ci całkiem dobre, tato – zawyrokował Alex,
ostrożnie upijając łyk gorącego napoju. Wciąż z ciekawością rozglądał się po
sporych rozmiarów pomieszczeniu, lecz to właśnie szalejąca za oknem ulewa
przyciągnęła skutecznie jego uwagę.
- Nie wiem, czy zasłużyłem na taki komplement- przyznał swoim
niskim głosem Profesor , odkładając na szklany stolik swą ledwie naruszoną porcję
mleka. Dobrze zdawał sobie sprawę ze swego braku kulinarnych zdolności. Poza
tym sam chyba nie do końca wierzył w usypiającą moc mlecznego napoju. Mimo to
chirurg był rad, że dzięki tej drobnej przyjemności mały mógł poczuć się
bardziej swobodnie, swojsko w jego domu. Przyglądał się uważnie malcowi, który
przechadzał się wzdłuż przeszklonej ściany.
- Lubię patrzeć na deszcz- stwierdził pewnie mały,
dotykając rączką okna. Pogrążony w ciemności ogród przybrany obfitą warstwą
kropel wody w świetle księżyca wydawał mu się wręcz magiczny.
- Deszcz pozwala oczyścić umysł, relaksuje…- mruknął cicho
Profesor, siadając na obitej skórą ławie, stojącej tuż przy znajdującym się w
rogu pomieszczenia fortepianie. Delikatnie uniósł równie czarną jak noc za
oknem, połyskującą w świetle pokrywę
instrumentu, ostrożnie dotykając swymi ciepłymi dłońmi zimną powierzchnię
klawiatury. W pełni zgadzał się z synem. Dźwięk uderzających o szybę kropel
deszczu od zawsze działał na niego kojąco, a czasem nawet inspirująco. Nie zdając
sobie nawet z tego sprawy, Falkowicz zaczął płynnie sunąć swoimi dłońmi po
powierzchni instrumentu. Niezwykle czysta,
radosna melodia wypełniła w momencie jego sporych rozmiarów salon. Alex z niekrytą
ciekawością podszedł do ojca, który gdy tylko dostrzegł stojącą obok siebie
postać malca, przerwał nagle grę.
https://www.youtube.com/watch?v=Xix3UOOtND4
https://www.youtube.com/watch?v=59VVZw0iH18
- Nie wiedziałem, że grasz- zaczął zaskoczony chłopczyk, opierając się dłońmi o krawędź ławy, na której siedział chirurg. Andrzej przesunął się nieco w prawo, robiąc tym miejsca dla synka tuż obok siebie.
https://www.youtube.com/watch?v=Xix3UOOtND4
https://www.youtube.com/watch?v=59VVZw0iH18
- Nie wiedziałem, że grasz- zaczął zaskoczony chłopczyk, opierając się dłońmi o krawędź ławy, na której siedział chirurg. Andrzej przesunął się nieco w prawo, robiąc tym miejsca dla synka tuż obok siebie.
- Nie pytałeś- odpowiedział w swoim stylu Falkowicz, z pewną
nonszalancją unosząc obie brwi ku górze. Fala finezyjnych, skocznych dźwięków
po raz kolejny opanowała willę Profesora. Alex dokładnie tak jak jego ojciec
zmarszczył czoło, w skupieniu wsłuchując się w melodię. Z łatwością dostrzegł
podobieństwo wygrywanych przez Andrzeja harmonijnych dźwięków do uderzających w
powierzchnię przeszklonych ścian kropel wody.
- To „Wiosna” – stwierdził bez cienia wątpliwości chłopiec,
zerkając ukradkiem na zaskoczonego tatę, który jakby w odpowiedzi uśmiechnął
się do niego lewym kącikiem ust, zmieniając przy tym grany przez siebie utwór.
Tym razem dźwięki układały się w mniej uporządkowany, bardziej jednostajny
sposób, który pozostawiał po sobie wrażenie napięcia i niepokoju.
- Teraz to „Zima” – odpowiedział po chwili mały, kontynuując
tą niewinną zabawę. Tym razem to Andrzej spojrzał na synka zaintrygowany. Po
raz kolejny tej nocy salon Profesora wypełniła niezwykle radosna i żywiołowa melodia.
Malec raz jeszcze odpowiedział poprawnie, na zadaną przez Falkowicza muzyczną
zagadkę. Chirurg był pod wrażeniem wiedzy chłopca. Wiktoria jeszcze nie zdążyła
wspomnieć mu o zamiłowaniu małego do słuchania utworów wybitnych kompozytorów.
Dla niej po prostu ten fakt stanowił oczywistość. Dobrze pamiętała chwile,
kiedy Chopin okazał się jej jedynym wybawieniem i ulgą podczas usypiania
kwilącego, cierpiącego z powodu kolki maleńkiego Alex’a.
- Nie wiedziałem, że interesujesz się także muzyką ?- odparł
szczerze zaskoczony Profesor, z dumą patrząc na synka, który pochylał się nad
klawiaturą. Andrzej nie mógł mieć pojęcia jak jeszcze wiele ich łączyło. Nadchodzący
tydzień miał nakreślić im dopiero namiastkę cech i zainteresowań, które wspólnie dzielili.
- Mama opowiadała mi, że gdy się urodziłem i byłem jeszcze
bardzo mały to potrafiłem płakać przez całą noc, nic ani nikt nie potrafił mnie
uspokoić… – zaczął cicho Alex, wciąż intensywnie wpatrując cię w śnieżnobiałe
klawisze- Dopiero ciocia Agata wpadła na pomysł by zacząć puszczać mi muzykę
klasyczną – kontynuował pewnie, przenosząc swój wzrok na twarz Profesora, która
w tym momencie nie wyrażała żadnych emocji.- Pomysł cioci zadziałał i tak już
zostało – mały wzruszył ramionami, uśmiechając się rozbrajająco w stronę
Falkowicza, któremu z niewyobrażalnym trudem przyszło odpowiedzieć na szczere
słowa synka podobnym gestem. Sama wizja Rudowłosej samotnie mierzącej się opiece
nad niemowlęciem, bez wsparcia rodziny, a co ważniejsze pozbawionej troski,
pomocy i oparcia właśnie z jego strony powodowała nieprzyjemny, chłodny ucisk w
okolicach serca chirurga.Jednak Andrzej musiał przyznać przed samym sobą, że
mimo woli doceniał siłę woli i samozaparcie Wiki, która potrafiła poradzić
sobie nawet w tak szalenie trudnej dla siebie sytuacji.
- Chcesz spróbować ?- zapytał po chwili kłopotliwej ciszy
Andrzej, zerkając sugestywnie na stojący przed nimi instrument. Ciemnoszare
oczy Alex’a zabłysły jasno, rozświetlone iskierkami ekscytacji. Malec nie
czekając na dalsze słowa ojca bezceremonialnie wdrapał się na kolana taty,
wcale nie czekając na jego zgodę. Z jego strony było to coś zupełnie
naturalnego, Alex działał wręcz automatycznie. Trudno byłoby wyrazić zdziwienie
Andrzeja w tym momencie, który poczuł się zupełnie zbity z tropu. Chirurg dopiero
od kilku godzin miał okazję być pełnowymiarowym rodzicem. Dla niego każdy,
nawet najdrobniejszy odruch, czy całkowicie spontaniczne zachowanie synka było
zupełną nowością. Równie nieznane wydawało mu się dziwne, ciepłe ukłucie w
okolicach serca, które odczuwał za każdym razem, kiedy syn wykonał względem
niego taki z pozoru zwyczajny, ale zarazem autentyczny gest. Dla niektórych
byłoby to coś oczywistego, ledwie dostrzegalnego, dla Falkowicza był to jednak
nie tylko dowód zdobywanego krok po
kroku zaufania, ale także powoli budowanej relacji.
- Naprawdę nauczysz mnie grać ?- zapytał z niegasnącą
nadzieją chłopiec, odwracając się w stronę taty. W tym momencie Andrzej nie
mógłby mu niczego odmówić. Sam siebie nie poznawał. Nigdy nawet nie śniło mu
się, że ktoś będzie w takim stopniu jak Alex potrafił zawładnąć każdą jego myślą. Było to zupełnie mu nieznane,
niespodziewane, ale również trochę niepokojące go uczucie. Falkowicz z dnia na dzień zauważał, że zmienia się pod
wpływem synka. Świadomość gwałtownego tempa tych przemian była dla niego wręcz
niewyobrażalna, piorunująca. Sam jeszcze
nie do końca wiedział, czy jest gotowy na te wszystkie czyhające na
niego ,wielkie, życiowe przemiany. Jednak chirurg nie miał już czasu by
analizować zbyt długo swoją sytuację. Rzeczywistość postawiła go przed faktem
dokonanym, a on musiał jej sprostać. Teraz miał dziecko, syna, za którego był w
pełni odpowiedzialny. Było ojcem. Te słowa w jego świadomości brzmiały bardzo
poważnie. Wszakże bycie dla kogoś rodzicem to niezwykle odpowiedzialna rola, a
on nie miał zbyt wiele czasu by przygotować się na jej pełnienie. Profesor,
jako perfekcjonista właśnie może zbyt poważnie podchodził do kwestii opieki nad
małym ? Chłopczyk już wkrótce miał zweryfikować jego wizję rodzicielstwa. Alex
miał mu dopiero pokazać na czym właściwie polega rola taty. Choć zakres
oczekiwań ze strony synka był zupełnie odmienny od wyobrażeń Andrzeja, który
pod czujnym okiem swojego małego nauczyciela zaczynał stawiać swe niepewne
kroki na drodze do zrozumienia jego naprawdę naturalnych, prozaicznych potrzeb,
które dla chirurga wcale nie były takie oczywiste. Zważywszy na fakt, że sam w bardzo młodym wieku stracił rodziców i po prostu nie zdążył doświadczyć i poznać wzorców, na których mógłby budować swoje kontakty z Alex'em. Dla Falkowicza te z pozoru naturalne zachowania i zwyczajne okazywanie czułości były czymś obcym.
- Nie od razu Rzym zbudowano – odparł pewnym siebie głosem
Profesor, wzrokiem znawcy lustrując niewielką dłoń syna- Gra na każdym z
instrumentów wiążę się z ogromnym wysiłkiem i pracą – zastrzegł, unosząc
nonszalancko lewą brew do góry.
- Ja niczego się nie boję- stwierdził zdeterminowanym głosem
mały, przenosząc swój roziskrzony wzrok ze śnieżnobiałej klawiatury w kierunku
twarzy ojca. Stanowczość z jaką Alex wypowiedział to zdanie już zupełnie
rozchmurzyła chirurga. Jego słowa dziwnie dodały mu otuchy.
- Widzę, że odziedziczyłeś po Wiki nie tylko smukłe dłonie –zaśmiał
się pod nosem Profesor, pieszczotliwie mierzwiąc krótkie, brązowe włosy synka.-
Uczyłeś się już kiedyś ?- zapytał swoim niskim głosem chirurg, delikatnie
przenosząc dłoń małego na klawiaturę fortepianu. Alex nie mógł zrozumieć jego
wcześniejszej aluzji do pamiętnych słów Rudowłosej.
- Nie – malec pokręcił przecząco głową – Ale czasem
obserwowałem jak Spencer grał w wolnych chwilach – kontynuował pewnie ,choć
uśmiech z jego twarzy zniknął momentalnie – Kiedyś obiecał, że mnie nauczy, ale
już dawno nie byliśmy w Essex- dodał markotniejąc. Andrzej uważnie
przysłuchiwał się jego słowom. Doskonale orientował się w sytuacji Wiktorii.
Zdawał sobie sprawę z rozlicznych problemów Rudowłosej, które ściśle wiązały
się z rodziną Ravenswood’ów. Dla niego jasnym było, że to nagłe zerwanie
stosunków między nimi, a Wiki mocno odbiło się na chłopcu, który nie rozumiał
zupełnie powodów, przez które został odcięty od swojej dotychczasowej rodziny.
Alex miał prawdziwy mętlik w głowie. Mimo szczerych chęci nie potrafił tego
pojąć. Nie rozumiał dlaczego ani on, ani jego mama nie są już mile widziani w
rezydencji w Essex. Czuł się zupełnie odsunięty na boczny tor. Chłopczyk
odczuwał ogromne poczucie winy z powodu tej sytuacji, choć nie było w tym ani
ziarna prawdy. Falkowicz wiedział, że musi udowodnić zagubionemu malcowi, że ma on swoje miejsce w
świecie, że teraz już zawsze będzie mógł na niego liczyć. Pamiętał jak jego
poukładany świat legł w gruzach po
śmierci rodziców, jak bardzo czuł się wtedy zdezorientowany i opuszczony, jak
sam musiał mierzyć się z realiami życia i jak usilnie potrzebował wtedy takiego
zapewnienia, zwykłego, acz tak potrzebnego mu wówczas poczucia bezpieczeństwa.
Każde dziecko potrzebuje spokojnej, rodzinnej przystani, Andrzej wiedział, że
to nigdy nie uległo zmianie i dokładnie tego potrzebował teraz jego syn. Jedyny problem polegał na tym, że mimo chęci nadal nie potrafił mu tego zapewnić...nie był w stanie zagwarantować swojemu dziecku pełni szczęścia rodzinnego, gdyż po prostu dokonanie tego nie leżało tylko w jego mocy.
- W takim razie zaczniemy od podstaw- zaczął po chwili ciszy
chirurg, delikatnie uderzając w rząd klawiszy przed sobą. Słysząc jego słowa
mały od razu się rozchmurzył w skupieniu analizując słyszane brzmienia. -
Dźwięki układają się na klawiaturze w gamę od „C” do „H”, następnie znów „C”-
zaczął rzeczowo Andrzej, czekając aż mały powtórzy jego wcześniejszy ruch. –
Doskonale- pochwalił malca, kontynuując lekcję – To była gama C-dur – wyjaśnił
przybranym tonem profesjonalisty ,chwytając w swoją rękę dłoń zafascynowanego
chłopca.-Pierwsze osiem dźwięków od „C” – stuknął jego palcem w pojedynczy
klawisz - Do kolejnego „C” to oktawa – kontynuował swoim niskim głosem,
zerkając na wpatrzone w siebie, stalowe oczy malca, który w pełnym skupieniu
próbował zapamiętać każde jego słowo. Profesor nie przypuszczał jeszcze jaką satysfakcję przyniesie mu możliwość nauczenia swojego synka czegoś nowego.
- Tato, a do czego służą te czarne klawisze ?- zapytał
szczerze zainteresowany Alex, kiedy to już powtórzył po kolei wszystkie gamy.
Przez następną godzinę Falkowicz z nieukrywaną przyjemnością przekazywał
malcowi swoją muzyczną wiedzę, nie kryjąc przy tym satysfakcji i dumy z
pojętności swojego synka, który w mgnieniu oka nauczył się rozpoznawać
poszczególne nuty i dźwięki. Nawet udało mu się powtórzyć ze słuchu fragment
melodii, którą przed nim zagrał Andrzej. Aż trudno było Profesorowi uwierzyć w
tą wręcz niespotykaną chłonność dziecięcego umysłu. Malec zdumiewał go na
każdym kroku. Falkowicz miał świadomość tego, że jego syn bez wątpienia posiada
niebywały słuch muzyczny, który przy odrobinie wysiłku i systematycznej pracy
może przerodzić się w prawdziwy talent. Chirurg był coraz bardziej oczarowany
chłopcem. Obserwował każdy jego uśmiech, gest, ten charakterystyczny błysk w
jego stalowych oczach. Jeśli Alex nie był zadowolony z rezultatu, który
otrzymał, nie poddawał się, ale próbował po raz kolejny dopóty, dopóki nie
uzyskał upragnionego efektu. Obserwując determinację malującą się na twarzy
malca Andrzej nie mógł oprzeć się pewnemu wrażeniu. Dobrze znał i rozpoznawał
ten obraz, bo w tym pogrążonym w koncentracji obliczu syna rozpoznawał samego
siebie. Teraz już rozumiał wcześniejsze, prawdziwe słowa Rudowłosej. Mały był
tak bardzo do niego podobny….Świadomość tego faktu nie wiedzieć czemu dopiero
teraz w takim stopniu do niego dotarła, paradoksalnie budząc przy tym jeszcze
większy niepokój Falkowicza. Sam doskonale pamiętał jak mocno wpłynęła na niego
śmierć rodziców i rewolucje w jego życiu, które ściśle wiązały się z ich
wypadkiem. Te doświadczenia odbiły piętno w sercu Andrzeja, który dobrze wiedział
jak trudno było mu komukolwiek zaufać po utracie rodziny. Profesor pamiętał
niepewność i ból jakie odczuwał, które to spowodowały, że na długie lata nie
potrafił nikogo do siebie dopuścić. Dopiero Wiki udało się częściowo zburzyć tą
chroniącą go od świata barierę, idealną maskę, którą zakładał każdego dnia.
Paradoksalnie kapryśny los zafundował jego synowi podobne doświadczenia. Alex
również stracił bliską mu osobę w wypadku, który tak jak w przypadku Profesora
miał zaważyć na jego życiu. Śmierć człowieka, którego mały uważał za ojca, a
także wyparcie się go przez jedyną znaną mu rodzinę, musiało znacznie wpłynąć
na poczucie własnej wartości chłopca. Falkowicz rozumiał, że synek tak jak
kiedyś on ,czuje się zagubiony i niepewny swojego miejsca w świecie. Chirurg w
tamtej krótkiej chwili zrozumiał, że otwarta, szczera rozmowa ze swoim dzieckiem przychodzi mu z taką nieznaną mu
naturalnością, łatwością głównie dlatego, że to właśnie Alex, ten jedynie
sześcioletni chłopczyk rozumie go jak nikt inny. Falkowicz wiedział, że musi za wszelką cenę uchronić syna przed tą niszczącą siłą niepewności.
- Chyba wystarczy nam na dziś – stwierdził stanowczym głosem
Andrzej, delikatnie zamykając wieko fortepianu. Zerknął ukradkiem na swój srebrny rolex otwierając szerzej oczy ze zdumienia.
Westchnął z niedowierzaniem, zastanawiając się jak możliwe jest to, że w ogóle
nie odczuł upływu ostatnich dwóch godzin. Zaspany chłopiec, którego oczy kleiły
się ze zmęczenia, swoim milczeniem zgodził się z chirurgiem, po czym ześlizgnął
się z kolan ojca, podążając za nim w kierunku szklanych schodów.
- Odprowadzisz mnie do pokoju ? – zapytał cicho malec,
zerkając wyczekująco na Falkowicza. Małemu było trochę głupio przyznać się
tacie, że jest tak zaspany, że nie wie czy sam będzie w stanie dotrzeć do
łóżka.
-Oczywiście- odpowiedział pewnym głosem Andrzej,
odprowadzając chłopczyka do jego własnego pokoiku, w którym świeciła jedynie
nocna lampka w kształcie półksiężyca.
-Czy jutro też dasz mi lekcję ?- zapytał z nadzieją mały, przeciągając się
na łóżku. Z trudem przychodziło mu zachowanie resztek świadomości. Alex’owi
wydawało się wręcz, że jego powieki mają ciężar ołowiu.
-Jeśli tylko będziesz miał ochotę – mruknął cicho Profesor,
zauważając, że mały powoli odpływa w krainę snu. Poprawił mu kołdrę, którą
chłopczyk próbował się nieudolnie okryć, nieopatrznie rozbawiając przy tym ojca. Andrzej nie
okazywał tego, ale nowa, potencjalna pasja malca , którą mogliby razem dzielić
stanowiła dla niego ogromną szansę.
-Jesteś świetnym nauczycielem, tato- przyznał szczerze mały,
przymykając zmęczone powieki. Był wprost wyczerpany, a zmiana strefy czasowej
dawała mu się we znaki.
- Ja po prostu mam zdolnego ucznia- odparł z nieukrywaną
dumą Falkowicz, mierzwiąc pieszczotliwie brązowe włosy synka- W nieco ponad
godzinę zrozumiałeś więcej, niż Adam po czterech latach nauki gry – przyznał
szczerze chirurg, sugestywnie przewracając oczami- To mój brat- westchnął
teatralnie Profesor, wygładzając ruchem dłoni marszczenie na powierzchni kocyka ,którym okryty był malec- Jednak stare, polskie powiedzenie, że słoń nadepnął mu na ucho
wcale nie jest w tym wypadku przesadzone – zakończył swoim niskim głosem brunet,
zerkając na wtulonego w poduszkę małego z nie znaną sobie dotąd troską.-
Chociaż może lepiej mu o tym nie wspominaj- dodał znacząco chirurg, unosząc do
góry lewą brew- Adam…bywa czasem nadwrażliwy na swoim punkcie- zakończył
sugestywnym tonem mężczyzna, ostentacyjnie strzepując niewidoczny pyłek z
kocyka syna. Trudno było Andrzejowi przyznać się do tego, że akurat w tym
aspekcie zarówno on jak i jego młodszy brat byli do siebie podobni.
- Lubię wujka Adama- odpowiedział na to mały, nie
spuszczając wzroku z twarzy ojca.-Odwiedzi nas jutro ? – zapytał z niekrytą
nadzieją, bawiąc się rogiem swojej szarej poduszki.Prawdziwie tęsknił za Adamem,
przy nim poczuł by się już zupełnie swobodnie. Ponadto Krajewskiemu nigdy nie
brakowało pomysłów i chęci do zabawy z malcem. Ordynator leśno-górskiego
oddziału chirurgii w pewnych kwestiach był przeciwieństwem swojego brata. Wręcz
do bólu spontaniczny, rozrywkowy i odrobinę nieodpowiedzialny mężczyzna mimo
już dawno przekroczonej trzydziestki wciąż w głębi ducha pozostawał dużym
dzieckiem. Nie obce mu były najnowsze gry, gadżety, a już na pewno nie zwariowane
pomysły. Przy tym wujek Alex’a posiadał
niezbyt skomplikowaną osobowość. Z oblicza Krajewskiego można było czytać jak z
otwartej księgi. Zawsze mówił, to co myślał i nie miał problemów z okazywaniem
swoich uczuć. Jednak chyba największą zaletą bruneta było to, że jego znajomość
z chłopcem po prostu trwała już od dawna. Był to ktoś, kogo Alex znał i
doceniał jego towarzystwo. Przy nim mały nie czułby już ani krzty skrępowania,
a już na pewno nie zaznałby nudy. Krajewski potrafił rozbawić go jak nikt inny,
a chłopcu brakowało trochę tej swobody i spontaniczności Adama, który swoim
wręcz dziecięcym entuzjazmem potrafiłby już zupełnie stopić lody pomiędzy ojcem
i synem.
-Akurat jutro ma całodobowy dyżur, ale obiecał zjawić się w
środę- zastrzegł Andrzej, który dostrzegł radosne iskierki w oczach synka na
samo wspomnienie imienia Krajewskiego. Lekkie ukłucie zazdrości pojawiło się w
sercu Profesora na ten widok. Jednak czy mógł się dziwić reakcji syna ?
Szczerze w to wątpił. Zdawał sobie sprawę z tego, że po prostu staż znajomości
pomiędzy Alex’em, a jego bratem jest zdecydowanie dłuższy. A znając charakter
Krajewskiego wiedział, że ten z niezwykłą łatwością nawiązuje bliższe relacje,
a ponadto ma świetne podejście do dzieci. Na korzyść ordynatora przemawiał
niewątpliwie fakt, że ten zdążył już nieoczekiwanie spędzić całkiem sporo czasu
ze swoim bratankiem. Razem z Agatą wspierali małego i Wiki po wypadku i śmierci
Anthony’ego, a ponadto Krajewski opiekował się chłopcem podczas wizyty
Rudowłosej w Argentynie.
- Bardzo kochasz wujka, prawda ?- bardziej stwierdził, niż
zapytał chłopczyk, podciągając swoją kołdrę pod samą szyję. Słowa syna
niezmiernie zaskoczyły chirurga, który nerwowo przeczesał dłonią swoje przyprószone
już siwizną włosy. Alex uważnie przyglądał się reakcji taty, dla którego każdorazowe
zderzanie się z niezwykle prawdziwymi słowami syna nadal pozostawało wyzwaniem.
Wciąż zdumiewała go otwartość, szczerość i ta nieznana mu dotąd dziecięca
mądrość. Alex wcale nie pragnął wciąż na nowo wystawiać swojego ojca na próbę,
ale po prostu chciał go lepiej poznać. Nie znał na to innego sposobu.
- Jeszcze do niedawna nie miałem nikogo po za nim- przyznał
pozbawionym emocji głosem Falkowicz, odwracając wzrok w stronę okna. Bezwiednie
zacisnął usta w wąską linię, widocznie pochmurniejąc. Rozmowy tego typu
były dla niego ogromnym wyzwaniem. Nie należał do zbyt wylewnych osób, zawsze
radził sobie sam, mógł liczyć tylko na siebie…i nigdy wcześniej po prostu nie
czuł aż takiej potrzeby by się przed kimś otworzyć. Przy synku nie miał innego
wyjścia, rozumiał to i już tak bardzo nie przerażał go ten ekshibicjonizm
emocjonalny. Przy Alex’ie Falkowicz nie wiedzieć czemu nie czuł już zagrożenia
czy niepewności, choć jeszcze nie rozumiał do
końca, dlaczego szczera rozmowa z małym przychodzi mu z taką łatwością?
- A twoi rodzice ? – zapytał chłopczyk, nie kryjąc wrodzonej
ciekawości. Chłopiec nie doświadczył dotychczas dobrodziejstwa posiadania
dziadków i musiał przyznać przed samym sobą, że zazdrościł trochę innym
dzieciom. Mama opowiadała mu wielokrotnie o babci Wandzie, która zmarła kilka
miesięcy przed jego narodzinami, a dziadek Ricardo aż do tej pory nie
utrzymywał kontaktów z córką i wnukiem. Mały nie miał jeszcze okazji osobiście
poznać pana Consalidy.
- Oni nie żyją ….już od dawna- uciął szybko chłodnym tonem
Profesor, a nieprzyjemna zmarszczka pojawiła się na jego czole. Mały próbował
ścisnąć jego dłoń w geście wsparcia, ale Andrzej nieopatrznie nie zauważył jego
działania i gwałtownie poderwał się z łóżka syna, kierując swe kroki w stronę
lampki nocnej wiszącej na przeciwległej ścianie. Falkowicz odwrócił się do okna, próbując ukryć przed małym grymas,
który pojawił się na jego twarzy.
- Może chcesz mi o nich opowiedzieć ?- zapytał poważnie
chłopiec. Czuł, że coś więcej kryje się pod dziwnym zachowaniem Profesora.
- To nie jest odpowiedni moment- odparł nieznoszącym sprzeciwu głosem
chirurg, przenosząc swoje puste spojrzenie na malca. Krew w jego żyłach krążyła
z zawrotną prędkością. Jeszcze przed nikim, nawet przed Wiki nie otworzył się
zupełnie w kwestii śmierci rodziców. Andrzej jakby za dotknięciem różdżki stał
się momentalnie chłodny i zdystansowany.
Nie był gotowy na tą rozmowę. Alex zdziwił się tak szybkiej przemianie ojca.
Ziewnął, już zupełnie odpływając w krainę snu. Jego umysł nie miał już sił na kolejną
analizę niejednoznacznego zachowania taty. Falkowicz przez dłuższą chwilę przyglądał się pogrążonemu w snu dziecku, po czym po raz kolejny delikatnie poprawił malcowi kołdrę, która zdążyła już niemal w całości ześlizgnąć się na ciemny parkiet po tym jak chłopczyk przewrócił się na drugi bok.
-Śpij dobrze, synu- po chwili ciszy mruknął w jego stronę
Profesor, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Tym razem i jemu niemal od razu udało się zapaść w tak mu
potrzebny, głęboki, acz niespokojny sen.
****************************************************************************
****************************************************************************
Majowe słońce, mimo wczesnej pory nie zamierzało oszczędzać
mieszkańców stolicy. Wysyłało wciąż swe najjaśniejsze i najdrażliwsze promienie
w kierunku okien prowadzących do sypialni drzemiącego słodko chłopca. Nadal
niewyspany malec zerwał się momentalnie z łóżka, rozbudzony ciepłym światłem,
drażniącym jego przymknięte powieki. Dzisiejszy poranek zapowiadał
niespotykanie pogodny dzień. Błękit nieba i widoczne białe, puszyste obłoki
wypełniły nadzieją serce malca, który już nie mógł doczekać się całego dnia spędzonego
z Profesorem. Nie kryjąc swojego entuzjazmy mały niczym burza opuścił swój
pokój, nawet nie zdążywszy się przebrać. Do jego uszu doszedł szelest
dobiegający z kuchni, Alex uznał, że to zapewne jego tata zabrał się za
przygotowanie śniadania. Z zamiarem udania się do łazienki chłopczyk skierował
się w stronę drzwi znajdujących się na samym końcu korytarza. Otworzył je
szeroko, rozglądając się uważnie. Wydawało mu się, że przez przypadek znalazł
się w gabinecie Falkowicza. Sporych rozmiarów mahoniowe biurko zajmowało
centralną część pomieszczenia, z okna którego rozciągał się cudowny widok na
japoński, przystrzyżony w finezyjne formy ogród jak i pobliski przybrany majową
zielenią park. Chłopczyk już kiedyś miał okazję przebywać w gabinecie taty, oczywiście
również poprzednim razem znalazł się tam przypadkowo. Ogromny drewniany regał
wypełniony publikacjami i rozlicznymi identycznymi segregatorami przyciągał
jego spojrzenie, ale uparty malec nie dał się zwieść wrodzonej ciekawości i
postanowił uniknąć swojej ingerencji w gabinecie Andrzeja, już miał opuścić ten
jakże kuszący go pokój, kiedy dostrzegł stojącą na blacie biurka srebrną ramkę
z fotografią. Rodzinne zdjęcie skutecznie skupiło całą uwagę malca, który nawet
nie wiedzieć kiedy sięgnął po tak intrygujący go obiekt. Zmarszczył brwi,
chwytając w swoją rączkę zimną ramę. Przez dłuższą chwilę w skupieniu
przyglądał się widocznym na nieco już wyblakłym zdjęciu osobom. Jego źrenice
rozszerzyły się szerzej ,kiedy napotkał wzrokiem na uśmiechniętą, rozbawioną
blondynkę trzymającą na kolanach roześmianego, ciemnowłosego berbecia o dużych,
brązowych oczach. Przenikliwe, ciemnoszare spojrzenie kobiety skierowane było w
stronę drugiego chłopca. Alex mrugnął kilkukrotnie, również przenosząc swój
wzrok na pozostałą część fotografii. Mały po raz kolejny zmrużył oczy z uwagą
przyglądając się postaci starszego od siebie, około dziesięcioletniego chłopca,
który najwidoczniej wygłupiał się ,trzymając w ręce kukiełkę w kształcie konika, próbując tym rozchmurzyć
niemowlaka. Dobrze znany mu błysk w stalowych oczach dziesięciolatka został
uwieczniony na fotografii, tak jak i jego uroczy, szczery uśmiech. Alex dalej
kurczowo trzymał ramkę w swojej rączce, nie mogąc pozbyć się dziwnego wrażenia.
Przez moment chłopczyk byłby ,mimo woli w stanie uwierzyć, że to on sam, albo
jego kilka lat starszy sobowtór jakimś cudem znajduje się na tym zdjęciu, ale
widoczna w rogu obrazu data rozwiała jego wątpliwości. Bowiem fotografia to
została wykonana prawie trzydzieści pięć lat wcześniej, w taki jak dziś pogodny
poranek. Alex ponownie zmarszczył czoło w napięciu, przysiadając na stojącym w
rogu pomieszczenia skórzanym fotelu. Malec już zdążył się domyślić, że łudząco
przypominający go dziesięciolatek to najwyraźniej jego tata, a rozbawiony
berbeć to młodszy brat Profesora, wujek Adam. Zaintrygowany swym znaleziskiem
mały przejechał rączką po twarzy widocznej na zdjęciu, pięknej blondynki. Zarówno on jak i jego ojciec
odziedziczyli po niej to ciemnoszare, przenikliwe spojrzenie.
- To musi być moja babcia- szepnął cicho malec, na jego
twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Głośny trzask dochodzący z korytarza
przestraszył chłopca, który niezamierzenie wypuścił dużą ramkę z dłoni.
Znajdująca się w niej cienka tafla szkła pękła uderzywszy o twardy, dębowy parkiet. Przerażony i zakłopotany kolejnym tego typu wypadkiem mały pospiesznie
i bardzo ostrożnie wyciągnął z rozbitej ramy fotografię. Niestety jeden z
ostrych odłamków uszkodził zdjęcie, przez powierzchnię którego przebiegała
teraz długa, biała , szpecąca rysa. Alex ostrożnie położył je na biurku, po
czym podniósł z podłogi zniszczony obiekt.
- Na pewno można to jakoś naprawić – pomyślał mały,
oglądając uważnie ramkę. Postanowił zabrać ją ze sobą i spróbować skleić ją w
swoim pokoju. Alex trochę obawiał się wspominać
Falkowiczowi o tym wypadku, mając nadzieję, że naprawi spowodowana przez
siebie szkodę, zanim w ogóle tata zauważy. Nie chciał go po raz kolejny
kłopotać. Poza tym malec był pewny, że sam sobie poradzi z naprawą. Mimo wszystko
nadal obawiał się reakcji Falkowicza, ponieważ wiedział, że stojące na blacie
zdjęcie musi być dla niego bardzo cenne. Chłopczyk ostrożnie chwycił uszkodzoną
fotografię, po czym zabrał ją ze sobą do pokoju. Zakłopotany malec uważnie rozejrzał się po
pomieszczeniu, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby zastąpić zniszczoną ramę.
Niestety, w jego pokoju nie było żadnej innej ramki, którą mógłby zastąpić
zniszczony, srebrny stelaż. Całkiem już zafrasowany mały postanowił poszukać
taty i osobiście przyznać mu się do wyrządzonej szkody. Trochę się tego
obawiał, nie chciał go sobą rozczarować. Wówczas nie przypuszczał, że
nadchodzący właśnie, pełen wrażeń dzień niemal zupełnie zamaże w jego umyśle
ten z pozoru nieznaczny wypadek.
Po kilku minutach poszukiwać Alex nigdzie nie dostrzegł ani postaci Falkowicza, ani nawet śladu jego obecności. Ledwie słyszalny brzęk naczyń dochodzący z parteru willi wzbudził jednak jego zainteresowanie. Zafrasowany malec zbiegł ledwie słyszalnie po szklanych schodach, niezauważony stając po środku przestronnej kuchni. Oczom Alex’a zamiast oczekiwanej sylwetki ojca ukazała się postać lekko otyłej, siwowłosej emerytki, która ubrana w schludny, beżowy fartuch cicho poruszała się po kuchni, przygotowując w tym czasie pysznie pachnące danie.
- Dzień dobry pani- zaczął po chwili obserwacji chłopczyk,
marszcząc brwi w geście zaskoczenia. Nie miał pojęcia, kim jest krzątająca się
po pomieszczeniu starsza kobieta. Podszedł bliżej niej. Starsza pani nie
zauważywszy tego, że malec niespodziewanie pojawił się w kuchni podskoczyła jak
oparzona, upuszczając na marmurową podłogę trzymaną przez siebie metalową
łyżkę. Krystyna odetchnęła z ulgą, napotykając wzrokiem na wpatrzone w siebie
stalowe oczy małego chłopca.
- Ale mnie przeraziłeś- zaśmiała się z siebie staruszka,
chwytając się za klatkę piersiową.
- Wszystko w porządku ?- zapytał z troską chłopczyk,
odrobinę zakłopotany tym, że niezamierzenie przestraszył starszą panią.
-Tak, oczywiście- odparła z sympatią emerytka, ponownie
zerkając na niego z uśmiechem.- Mam nadzieję, że cię nie obudziłam ?-
kontynuowała niezrażona pytającym spojrzeniem chłopca- Pan Profesor wspominał,
że byłeś bardzo zmęczony po podróży- dodała patrząc na niego z babciną troską.
Alex zmarszczył czoło zaintrygowany słowami Krystyny, która z niezwykłą swobodą
odnajdowała potrzebne jej składniki w skrzętnie zamaskowanych szafkach i
szufladach nowoczesnej zabudowy kuchennej.
- Przepraszam, ale kim pani jest ?- zapytał wreszcie malec,
rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu. Nie miała najmniejszego pojęcia kim jest swobodnie rozmawiająca z nim kobieta. Andrzej nie zdążył powiedzieć mu o gospodyni, która zgodziła się wcześniej wrócić z planowanego urlopu.
- Pomagam panu Profesorowi w prowadzeniu domu- wyjaśniła
ciepło staruszka, otwierając na oścież lodówkę.- Możesz mi mówić pani Krysiu,
kochaneczku- uśmiechnęła się do niego po raz kolejny, przerywając na chwilę
przygotowywanie potrawy. Jej sokoli, przenikliwy, nadmiernie natarczywy jak i niezwykle wścibski wzrok prześwietlał twarz malca na wylot.Na swoim osiedlu pani Krystyna uchodziła wśród koleżanek za największą plotkarę, która bardziej niż swoją własną rodziną interesowała się poczynaniami sąsiadów.
- Mam na imię Alex – przedstawił się już pewniejszym głosem
mały, wyciągając w jej kierunku rączkę. Rezolutna staruszka, która często
spędzała czas z dorastającymi już wnukami zaskoczyła chłopczyka przybijając z
nim żółwika w geście powitania.
- To akurat dobrze wiem- kobieta przewróciła oczami,
sięgając po patelnię- Za to mam trochę inny problem- szepnęła w jego stronę
tajemniczo- Nie wiem, co życzysz sobie zjeść na śniadanie ?- zapytała ochoczo,
zauważając jego zdezorientowaną minkę.
- Potrafi pani zrobić naleśniki ?- zapytał z nadzieją mały,
błysk ekscytacji pojawił się w jego oczach. Dopiero w tym momencie dotarło do niego , jak bardzo jest głodny. Wczoraj nie udało mu się dotrwać do
przygotowanej przez ojca kolacji, zasnął zanim Falkowiczowi udało się ukończyć
wątpliwej jakości potrawę.
- To moja specjalność- odparła z wyzywającym spojrzeniem
emerytka- Wszystkie moje wnuki wprost je uwielbiają- dodała zachęcająco, nie spuszczając swoich orzechowych oczu z chłopca, którego obecność w tym domu niezwykle ją intrygowała i wzbudzała wręcz niezdrową ciekawość.
-Moja mama też robi pyszne- rzekł pewnym głosem chłopczyk.
Posmutniał nagle na samo wspomnienie Rudowłosej, za którą zdążył już zatęsknić.
Oddał by wiele za to by mama mogła by być tutaj razem z nim. On, mama i
tata…razem. Byłaby to piękna wizja.
- Na pewno- przyznała szczerze starsza pani, pieszczotliwie
głaszcząc go po głowie. Następnie wyciągnęła z metalicznej lodówki parę
świeżych jajek oraz szklaną butelkę mleka. Emerytka zerknęła na posmutniałego
malca, który z zainteresowaniem przyglądał się jej poczynaniom. Starsza kobieta
nie była w stanie poskromić ciekawości, charakterystycznej dla osób w jej
wieku. Pracowała dla Falkowicza, a
później jego brata z niewielkimi przerwami już od wielu lat. Jednak mimo to,
nie miała pojęcia o tym, że jej pracodawca ma dziecko. Fakt ten trochę nie
pasował jej do wyrobionemu przez siebie wyobrażeniu Profesora. Przez lat pracy
starszej pani udało się trochę poznać tryb życia przystojnego chirurga, któremu
przelotne romanse nie były obce. Nie traktował on ich jednak zbyt poważnie.
Oczywiście do czasu… Pani Krysia z łatwością przywołała w swojej pamięci
moment, kiedy sądziła, że jej pracodawca wreszcie się ustatkuje. Emerytka
pamiętała, że przez kilka miesięcy ilość jej obowiązków znacznie spadła, ale
mimo jej próśb Falkowicz nie miał najmniejszego zamiaru pomniejszyć jej
wynagrodzenia. Krystyna z łatwością dostrzegła, że związek lekarza z rudowłosą,
przemiłą rezydentką, którą przypadkiem poznała, jest czymś więcej, niż tylko chwilowym kaprysem. Samo
zachowanie chirurga również uległo zmianie. W chwili gdy starsza pani podczas
sprzątania gabinetu Andrzej przypadkiem napotkała na granatowe pudełeczko, już
nie miała wątpliwości czym zakończy się relacja pary chirurgów. Jednak wszystko
uległo gwałtownej przemianie. Owszem, Falkowicz wziął pospieszny ślub, ale z
zupełnie nieznaną jej wcześniej blondynką, która miała okazać się prawdziwą zmorą gosposi. Po
miedzianowłosej lekarce nie było jednak ani śladu, usłyszała kiedyś, że zdolna
pani chirurg wyjechała na zagraniczny staż. Po tym wydarzeniu Profesor zmienił
się zupełnie, a może raczej należy dodać, że wrócił do swoich dawnych nawyków.
Trudno było się mu dziwić, zważywszy na charakter jego małżonki. Tym bardziej,
że mimo woli starsza pani z łatwością zauważyła, że lekarzowi zupełnie nie
układało się w bardzo niedobranym z jej punktu widzenia małżeństwie. Sama
zresztą nie znosiła blond laborantki, jej dziwacznych wymagań i ciągłych
humorów. W chwili, gdy siedem lat temu Falkowicz oznajmił jej, że razem ze
swoją nieznośną żoną przenoszą się do Stanów, a w domu zamiast nich zamieszka
sympatyczny brunet radość emerytki nie miała granic. Kinga każdego dnia
wystawiała jej cierpliwość na próbę. Teraz chirurg podobno już na dobre
powrócił do kraju, na szczęście już bez swej zaborczej małżonki. Wszystko
zdawało się wracać do normy. A tu proszę… dziecko ?! Dla zawsze zbyt dobrze
poinformowanej starszej pani to był prawdziwy szok. Nie musiała ukrywać, że
zastanawiał ją fakt, kim jest mama uroczego brzdąca. Po raz kolejny staruszka
przyjrzała się chłopczykowi uważniej. Ku swojej udręce w umyśle wścibskiej
emerytki nadal pojawiał się wielki znak zapytania, ponieważ malec był niczym
skóra zdjęta z ojca.
- Mogę pani pomóc ?- zapytał szczerze mały, patrząc na nią
wyczekująco. Zbita z tropu pani Krysia spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona.
Każde z jej czworga wnucząt migało się jak mogło od pomocy w kuchni, oczekując
jedynie pysznych rezultatów działań starszej pani.
- W domu zawsze pomagam mamie przy naleśnikach – rzekł
usprawiedliwiająco Alex, próbując tym udobruchać nieprzekonaną staruszkę. Mały
po prostu nie lubił bezczynności, nie potrafił zbyt długo usiedzieć w jednym
miejscu.
-Skoro tylko masz ochotę- odparła sympatyczna gosposia,
roztrzepując jajko w szklanej miseczce – Ale może na razie zastanowisz się jaki
dżem najbardziej lubisz, a później poszukamy go razem w spiżarni - zaczęła
ciepło kobieta, poprawiając marszczenie na powierzchni fartucha. Otworzyła jedną
z szuflad wyciągając z niej pobrzękujący zestaw kluczy.
- Ma może pani dżem
brzoskwiniowy ?- zapytał żywo malec, stając tuż obok niej. Wesołe iskierki w
jego oczach zupełnie rozbawiły kobietę, która nie potrafiła ukryć uśmiechu.Musiała przyznać, że oprócz wyglądu chłopiec odziedziczył po swoim ojcu również ten ujmujący urok osobisty.
- Chodźmy się przekonać-
szepnęła tajemniczo, zachęcającym gestem dłoni wskazując na znajdujące się po
przeciwnej stronie pomieszczenia drzwi, które prowadziły do niewielkiej ,ale
doskonale zaopatrzonej spiżarni.
***************************************************************************
***************************************************************************
Alex z wyraźną radością pochłaniał już drugiego naleśnika, z
uwagą obserwując przez wychodzące na ogród okno okno, swobodnie przechadzającego się po rabacie pręgowanego kocura.
- Miała pani rację- przyznał ze swoim rozbrajającym
uśmiechem malec, przełykając kolejny kęs placka- Są naprawdę pyszne- oznajmił
tonem znawcy – Zupełnie jak te mamy- dodał szczerze. Emerytka zrozumiała, że to
musi być ogromny komplement, sądząc po rozpromienionej twarzy chłopca. Ostatnio
rzadko słyszała pochwały kierowane w stronę swych wypieków, gdyż rozpieszczeni
jej kuchnią członkowie rodziny traktowali jej kulinarne dzieła jako normę.
Dlatego właśnie było jej szczególnie miło słyszeć taki bezinteresowny
komplement. Każdy lubi czuć się doceniony.
- Najważniejsze, że ci smakują ,kochaneczku- odparła ciepło
staruszka, nie kryjąc zadowolenia. Szczera radość malca i ten entuzjazm z
powodu tak dla niej błahej rzeczy skutecznie poprawił jej humor. Zresztą niemal
od razu poczuła nić sympatii względem uroczego chłopca, mimo że wcześniej
wahała się, czy powinna zgodzić się zostać samej na chwilę z chłopcem. W końcu
opieka nad dzieckiem to wielka odpowiedzialność .Sama wychowała dwoje dzieci,
jak i często zajmowała się wnukami, ale mimo wszystko była świadoma, że w
obecnym świecie pewne standardy uległy zmianie, dzieci stały się inne, bardziej
roszczeniowe, zapatrzone w nowinki technologiczne. Pani Krysia nie do końca
nadążała za duchem czasów. Musiała przyznać, że spodziewała się po synu
Profesora jakiegoś rozpuszczonego, zapatrzonego w telefon bądź tablet
dzieciaka, a tymczasem sześciolatek okazał się bardzo dobrze wychowanym
chłopcem, z którego ciekawość i entuzjazm tryskały bezustannie.
- Nie wie może pani, kiedy wróci mój tata ?- zapytał z
nadzieją Alex, kiedy za trzecim razem wreszcie udało mu się samodzielnie
odłożyć pusty już talerz do zmywarki. Mimo pobłażliwych ofert pomocy gosposi,
mały sam chciał posprzątać po posiłku. Był gościem w tym domu, ale to w jego
przekonaniu nie zwalniało go to z tak oczywistych obowiązków. Wiki uczyła go,
że zawsze należy pozostawiać po sobie porządek, kiedy się kogoś odwiedza. Nie
chciał sprawiać kłopotów swoją obecnością. Nie mógł dopuścić do tego by mama
była rozczarowana jego zachowaniem, w końcu obiecał jej ,że będzie się starał
być grzeczny. A on dotrzymywał słowa, a już zwłaszcza kiedy przysięgał na mały
palec.
- Wyszedł dosłownie pięć minut przed tym, jak zszedłeś na śniadanie-
zaczęła ciepło, napotykając na posmutniałą twarz malca- Ale wspominał, że nie
będzie go góra czterdzieści minut- wyjaśniła pokrzepiającym tonem, wciąż
wpatrując się w chłopca swoimi przenikliwymi, orzechowymi oczyma, skrytymi pod
grubymi, niebieskimi oprawkami okularów. Pani Krysia miała już co do chłopczyka
swoje własne podejrzenia.- Potrzebowali w klinice pilnie jakiejś dokumentacji
-westchnęła, machając lekceważąco ręką. Jej słowa rozchmurzyły Alex’a, który
momentalnie zeskoczył ze stołka przy wyspie kuchennej.
- Dziękuję za pyszne śniadanie- stwierdził z uroczym
uśmiechem mały, kierując się w stronę łazienki z zamiarem dokładnego umycia
zębów.
-Naprawdę nie ma za co,
kochanieńki- odparła serdecznie emerytka, kończąc w międzyczasie przygotowanie
zupy dyniowej na obiad.
***********************************************************************
***********************************************************************
Mocno zirytowany Profesor otworzył zamaszyście drzwi do
swojej willi, po czym niedbale odwiesił czarny płaszcz na stojący
nieopodal stalowy wieszak. Był wyraźnie zdenerwowany. Poranny telefon z kliniki
już zupełnie wytrącił go z równowagi. Andrzej miał szczerą nadzieję, że jego
synek nie zdążył jeszcze wstać. Nie miał zamiaru przez zaniedbanie ze strony
personelu tracić po raz kolejny ani minuty czasu, który pragnął w pełni poświęcić małemu.
- Dzień dobry pani Krystyno- przywitał się głośno Falkowicz,
przechodząc do kuchni – Czy Alex już wstał?- zapytał z zainteresowaniem. Miał
wyrzuty sumienia, że musiał po raz kolejny opuścić dom podczas wizyty syna. Nie
tak to sobie zaplanował. Zmarszczył w oczekiwaniu czoło.
- Tak właśnie skończył śniadanie- odparła z uśmiechem starsza
pani.
- Rozumiem- powiedział pozbawionym emocji głosem, ukrywając
tym swoje rozczarowanie- Dziękuję, że zgodziła się pani zając nim przez ten
czas- Profesor zniżył swój głos, obdarzając kobietę pełnym wdzięczności
uśmiechem.
- To czysta przyjemność- odpowiedziała poważnie pani Krysia,
ściągając beżowy fartuch z zamiarem odwieszenia go do stojącej w przedpokoju
szafy z środkami czystości.- To taki grzeczny i pomocny chłopiec- dodała
szczerze, przytakując sobie ruchem głowy.- Tylko pozazdrościć takiego synka-
powiedziała bez cienia skrępowania, sięgając po swoją skórzaną torbę- Wiem po swoich wnukach, jakie teraz są
dzieci- westchnęła ciężko, mrużąc sugestywnie oczy- Nic tylko telefony,
komputery…tablety- wyliczała beznamiętnie- Nic ich nie interesuje, byle mieć
wszystko podstawione pod nos, ot co !- dodała nerwowym tonem, nie hamując
swojej babcinej natury- Przepraszam pana- opanowała się nieco zawstydzona swoim
gderaniem. Rozbawiony tym monologiem Profesor z trudem ukrywał uśmiech. Mimo
woli lewy kącik jego ust uniósł się do góry. Jego kultura osobista nie pozwalała mu na przerwanie wybuchu staruszki.- Obiad wstawiłam do lodówki- dopowiedziała na
odchodne starsza pani, żegnając się krótko. W mgnieniu oka zniknęła za drzwiami
wejściowymi. Mimo wcześniejszych ustaleń z Falkowiczem pani Krysia zgodziła się
zmienić swoje plany. Andrzej po wczorajszym dniu zdał sobie sprawę, że pomoc
emerytki w przygotowywaniu posiłków jest nieoceniona, bez niej zapewne byli by
z Alex’em skazani na codzienne wizyty w restauracji. Od dzisiaj pani Krystyna
miała codziennie rano przygotowywać dla nich smaczne obiady.
- Do widzenia – Andrzej zamknął za wychodzącą staruszką
drzwi, po czym zaśmiał się pod nosem. Znał panią Krystynę już od wielu lat. Miała co prawda trochę trudny charakter, ale smak jej domowych, warzywnych tart za każdym
razem przekonywał go do kontynuacji współpracy z wścibską, bezpośrednią, ale
przy tym również zabawną emerytką. Falkowicz usłyszał kroki syna na schodach,
odwrócił wzrok w jego kierunku.
- Tato, wróciłeś- stwierdził z widoczną ulgą chłopczyk,
momentalnie znalazł się tuż przy boku chirurga. Jego rozpromieniony, przepełniony szczerą radością wzrok już
zupełnie zamazał w pamięci Andrzeja kłopotliwe początki dzisiejszego dnia.
- Mam nadzieję, że się wyspałeś – zaczął swoim niskim głosem
Profesor, uśmiechając się na widok gotowego już do wyjścia malca- Nie mamy
czasu do stracenia – stwierdził stanowczym tonem, sięgając po wiszącą na
wieszaku granatową kurteczkę syna.
- A co będziemy robić ?- zapytał podekscytowany mały,
niespiesznie wiążąc sznurowadła. Iskierki ekscytacji wciąż radośnie tańczyły w
jego szarych tęczówkach.
- A to już mój drogi jest
niespodzianką- mruknął tajemniczo Falkowicz, unosząc do góry jedną brew. Jego
nieodgadniony wyraz twarzy, w jeszcze większym stopniu wzmógł ciekawość
chłopca.
**************************************************************************
**************************************************************************
Dużych rozmiarów, stalowe ogrodzenie z ogromnym napisem
rozwiało już wszelkie wątpliwości malca. Wyraźnie zadowolony chłopczyk szybko
odpiął pas bezpieczeństwa , gdy tylko Profesor zaparkował swoje czarne maserati
na parkingu przed warszawskim ogrodem zoologicznym. Alex już nie pamiętał kiedy
ostatnio miał okazję być w zoo. Ostatnie miesiące były zarówno dla niego jak i
jego mamy bardzo trudnym okresem, a
zapracowana Wiki nie zawsze miała czas i siły by jechać z synkiem na drugi
koniec Londynu. Pomysł Andrzeja okazał się więc trafieniem w dziesiątkę.
- Słyszałem, że w zeszłym tygodniu otwarto nowe oceanarium-
wyjaśnił swoją decyzję Andrzej, zatrzaskując za wychodzącym malcem drzwi od
samochodu. Sam do końca nie wiedział, dlaczego zdecydował się zabrać syna na
wycieczkę właśnie w to miejsce…Być może dlatego, że wiązało się z nim kilka
jego najszczęśliwszych, a zarazem najdawniejszych wspomnień ? Pamiętał, że gdy
był niewiele starszy od Alex’a w niemal każde piątkowe popołudnie ojciec odbierał
go wcześniej ze szkoły i razem wybierali się na spacer po wówczas o połowę
mniejszym zoo. To był dla nich prawdziwy rytuał. Falkowicz oddał by wiele by
być dla syna choć w połowie tak dobrym tatą, jakim jego własny ojciec był w jego dziecięcych oczach.
- Naprawdę – ucieszył się mały, jego źrenice rozszerzyły się
z wrażenia.- Tato, a wiesz może, czy będziemy mogli zobaczyć tam prawdziwą
ośmiornicę ?- zapytał z niekrytym zainteresowaniem, podążając tuż za Andrzejem
w stronę przejścia dla pieszych, gdyż nowo wybudowany parking oddzielała od zoo szeroka, ruchliwa ulica..
- Z pewnością- odparł z błyskiem w oku Falkowicz,
uśmiechając się półgębkiem w stronę Alex’a. Mały widząc pasy i sygnalizację
świetlną odruchowo chwycił stojącego obok siebie chirurga za rękę. Dla niego
było to coś zupełnie naturalnego, nawet nie zauważył swojego gestu. Dalej
przyglądał się przejeżdżającym samochodom, nie dostrzegając przy tym cienia
zaskoczenia na twarzy ojca. Falkowicz mocniej złapał go za rączkę.Niektórych
pewne zdziwił by ten fakt, ale dla Profesora nawet tak drobne odruchy były
zupełną nowością.- A właściwie dlaczego akurat tak bardzo interesują cię
ośmiornice ?- zapytał ze szczerym
zainteresowaniem mężczyzna, gdy znaleźli się już przy kasie biletowej.
- Wiesz, że mają trzy serca ?- zapytał z niegasnącą ekscytacją
mały, nie zamierzał puścić dłoni ojca. Razem z nim podążał w kierunku
nowoczesnego, niemal całkowicie przeszklonego budynku, w którym miały znajdować
się słonowodne okazy.
- Aż trzy ,powiadasz- zaśmiał się pod nosem Falkowicz,
zerkając ukradkiem na wpatrzonego w ulotkę synka.- Muszę przyznać, że tego
akurat o nich nie wiedziałem- westchnął z udawanym żalem chirurg- Biedne
stworzenia, ileż cierpienia muszą doznawać ?- cmoknął sugestywnie, przybierając
swój żartobliwy ton- Nie jest łatwo słuchać głosu jednego serca, a cóż dopiero
trzech – zakończył ironicznie chirurg, nie tracąc poczucia humoru.
- To wyjaśniałoby dlaczego żyją tak krótko- stwierdził
rozbawiony miną taty Alex, z uwagą rozglądając się po mijanych przez nich
wybiegach. Nie zatrzymywał się przy nich
na dłużej, gdyż to właśnie oceanarium było jego priorytetem. Już nie mógł
doczekać się by zobaczyć rzeczywiste odpowiedniki oceanicznych ryb, których
gatunki odgrywały kluczową rolę w jego ulubionej animacji.
- Najwidoczniej wysoki iloraz inteligencji jedynie
komplikuje ich decyzje – westchnął ciężko Falkowicz, dalej przekomarzając się z
malcem. Właśnie weszli do środka nowoczesnego obiektu, którego szklane
sklepienie połączone było z długim,
półkolistym, również przeszklonym korytarzem. Błękitne refleksy odbijały się w
pobłyskującej posadce. Zarówno sufit jak i ściany ogromnego pomieszczenia
okalały zbiorniki wodne z oceaniczną florą i fauną. Widok ten zaparł chłopcu
dech w piersiach. Tuż nad jego głową przepływały niewielkie ławice różnobarwnych ryb, płaszczek i innych
wodnych stworzeń, a najniższą część przeszklonych ścian otaczały kolorowe
ukwiały i najróżniejsze wodorosty.
- One po prostu usychają z miłości- odparł po chwili ciszy
mały napotykając wzrokiem na pełzającą po szybie czerwonawą masę, która jako
jedyna znajdowała się w osobnym akwenie. Zwierzę zatrzymało się tuż obok malca,
w taki sposób, że dzieliła ich tylko gruba warstwa szkła. Chłopczyk zmarszczył
brwi, dłużej przyglądając się otoczeniu akwarium samotnej ośmiornicy.
Zafrasowany malec podszedł bliżej do wiszącej obok karty identyfikującej
stworzenie.
- To Feliks- przeczytał na głos mały, ponownie zwracając na
siebie całą uwagę ojca, który przez chwilę w zadumie przyglądał się zmieniającym kolor
mackom zwierzęcia. – Mieszka w tym zoo już od dawna – kontynuował pozbawionym
wyrazu głosem- To okropne- oburzył się doczytawszy końcowy fragment, po czym
przeniósł swój rozczarowany wzrok na biedne stworzenie.
- Co cię tak oburzyło ?- zapytał z zainteresowaniem chirurg,
stając tuż za plecami wpatrzonego w ośmiornicę synka.
- On musi być bardzo
samotny- mruknął cicho malec, patrząc na zwierzę ze szczerym współczuciem- Jest
tam zupełnie sam- chłopczyk puknął delikatnie w taflę szkła, na co zwierzę
mrugnęło kilkukrotnie. – Przecież widać jaki jest smutny – dodał markotnie,
przenosząc swój oburzony wzrok na stojącego tuż za nim ojca.
- To prawda- westchnął ze zrozumieniem Falkowicz,
uśmiechając się mimowolnie – Ale niestety tak działają tego typu instytucje –
wyjaśnił mu rzeczowo Profesor, razem z chłopcem oddalając się w kierunku ławicy
biało- pomarańczowych błazenków.- Może to trochę okrutne , ale w ten sposób
można ochronić wymierające gatunki – dodał pewnym siebie głosem, lewy kącik jego
ust powędrował do góry.
- Myślę, że Feliks wolał by być wymierającym gatunkiem na
wolności, niż spędzić samotnie życie w takim miejscu jak to – rzekł z pełnym
przekonaniem malec, jasny błysk rozświetlił jego szare tęczówki.
- To fakt, że samotność działa jak trucizna – powiedział
dobitnie chirurg, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Dobrze znał to uczucie.- Ale dzięki temu, taki chłopiec
jak ty- pogłaskał syna po głowie- Może dowiedzieć się, jak należy chronić te
zwierzęta- zakończył niskim głosem, swymi słowami po części udobruchał malca.
- Kiedy będę na wakacjach u dziadka , pozdrowię od Feliksa
jego krewnych- zastrzegł pełnym determinacji głosem chłopczyk, powodując swoją
wypowiedzią potok niewypowiedzianych pytań w umyśle Falkowicza.- Ten gatunek
pochodzi z Argentyny- dodał wyjaśniająco mały, zauważając przed tym pytające spojrzenie
ojca.
- Twój dziadek mieszka w Ameryce Południowej?- szczerze
zdziwił się Profesor, próbując ostrożnie wybadać sytuację. Rudowłosa nie zbyt
wiele opowiadała mu o swych kontaktach z ojcem, choć wiedział od Adama, że od
wielu lat były one bardzo napięte.
- Jest ambasadorem w Buenos Aires- mruknął lekceważąco mały,
ciągnąc za rękę tatę w stronę rybek przypominających bajkową Dory. – Zaprosił
mnie do siebie na całe wakacje – dodał podekscytowany , nie kryjąc radości , tuż po tym
jak streścił tacie swoją ulubioną animację. Nie dowierzał ,że Profesor nie zna
tak kultowej bajki jaką jest „Gdzie jest Nemo ?”. Alex stwierdził, że
koniecznie musi uzupełnić braki ojca w tej dziedzinie, dla niego to było coś
niewyobrażalnego.
- Całe wakacje ? – powtórzył swym ironicznym tonem
Falkowicz, z trudem unikając wzroku małego. Włożył jedną rękę do kieszeni
garniturowych spodni, opierając się nonszalancko o tablicę informacyjną.
Rudowłosa jeszcze nie zdążyła poinformować Andrzej o propozycji pana Consalidy.
- Tato, zobacz…- głos synka
skutecznie wyrwał Andrzeja z rozmyślań. Chirurg uśmiechnął się niewymuszenie,
słysząc kolejne pytanie malca, który nie potrafił zahamować swojej niegasnącej ciekawości.
******************************************************************************
******************************************************************************
Po dwóch godzinach zwiedzania ogrodu zoologicznego zmęczony
Alex przysiadł na ławce znajdującej się w pobliżu brukowanej alejki, ściągając pospiesznie swój granatowy
sweterek, czym spowodował, że brązowe włosy na czubku jego głowy stanęły dęba.
Majowy dzień nadzwyczajnie rozpieszczał warszawiaków, gdyż temperatura na
zewnątrz sięgała ponad dwudziestu pięciu stopni Celcjusza. Było to dość
zaskakujące zjawisko, jak na sam początek maja. Obaj panowie przed chwilą
skończyli dyskusję na temat świetnie wyszkolonej foki, która prezentowała
najróżniejsze sztuczki w swoim otwartym basenie. Rozbawiony chłopczyk nie dowierzał, że
mimo swojej masy i krótkich kończyn przekształconych w płetwy zwierzę potrafi
dokonywać tak skocznych akrobacji. Profesor z zadziwiającą dla siebie cierpliwością tłumaczył synkowi
szczegóły anatomicznej budowy tego ssaka. Będący pod wrażeniem wiedzy ojca
malec uważnie przysłuchiwał się jego słowom.
- Może masz ochotę na lody ?- zaproponował Andrzej,
podwijając rękawy swojej błękitnej koszuli. Niespodziewany upał również jemu
dawał się we znaki. Falkowicz zerknął na rozczochrane włosy synka z wyrazem
lekkiego politowania, po czym jeszcze niepewnie pogłaskał go po głowie,
próbując przyklepać odstające z tyłu kosmyki. Alex nawet nie zwrócił na to
uwagi, przyglądając się w międzyczasie innym dzieciom rozrabiających na
pobliskim placu zabaw. Sympatyczny
staruszek pchający przed sobą wózek z mrożonymi przysmakami niemal spadł im z
nieba.
- Zawsze i wszędzie- odparł zawiadacko chłopczyk, podrywając
się z ławki na widok budki z lodami. Profesor uśmiechnął się półgębkiem, po
czym pokręcił głową z niedowierzaniem. Ledwie udało mu się dogonić rozochoconego
malca, który już prawie składał zamówienie.
- Poproszę gałkę lodów pistacjowych- zaczął radośnie mały,
odpowiadając na wcześniejsze pytanie sprzedawcy. Cieszył się, że starszy pan
miał w ofercie ten smak. Stojący za jego plecami Falkowicz zmarszczył brwi
wyraźnie zdumiony, głaszcząc się po swoim jednodniowym zaroście.
- A dla pana ?- tym razem staruszek zwrócił się do
Profesora, podając chłopcu wafelek z zamówioną przez niego porcją.
- To samo – odparł pewnym głosem szpakowaty mężczyzna, wyciągając z
kieszeni nonszalancko przewieszonej przez ramię marynarki swój skórzany
portfel.
- Też lubisz lody pistacjowe ?- zagadnął zaciekawiony
chirurg, razem z synkiem przechadzając się główną alejką, zapełnioną
uczestnikami szkolnej wycieczki, która zebrała się właśnie pod wybiegiem goryli.
- Są najlepsze– odparł ze swym rozbrajającym uśmiechem
chłopiec, pałaszując dalej porcję deseru. Profesor wciąż był zdziwiony tym
zbiegiem okoliczności, jednak nie przyznał się malcowi, że to również jego
ulubiony smak. Przypadkowe odnajdywanie łączących go z synkiem elementów wciąż
wywierało nieswoje, zaskakujące uczucie w sercu chirurga. Był nieco zawiedziony
faktem, że tak podstawowe informacje o małym wciąż pozostawały dla niego
tajemnicą. Andrzej uśmiechnął się jednym kącikiem ust obserwując pobrudzoną
buzię Alex’a.
- Właśnie widzę – zaśmiał się Falkowicz, unosząc
sugestywnie brwi ku górze. Upał spowodował, że lód Alex’a topił się w mgnieniu
oka- Ubrudziłeś się – dodał znacząco, napotykając na pytające spojrzenie
ciemnoszarych oczu dziecka. Mały próbował wytrzeć słodki krem ze swojej twarzy,
niestety niezamierzenie jeszcze bardziej pogarszając sytuację. Uparty chłopczyk
nie chciał sobie tak łatwo pomóc, twierdząc, że sam da sobie radę. Niestety
było to już niemożliwe.
- Jesteś zupełnie jak Wiki z tym nadmiernym udowadnianiem
swojej samodzielności- mruknął pod nosem Andrzej, przewracając teatralnie
oczami. Wyciągnął z kieszeni swojej marynarki czerwoną poszetkę, sprawnie
ścierając kleisty płyn z twarzy odrobinę zaskoczonego tym gestem synka. W końcu
takie zachowania ze strony Profesora dotychczas były rzadkością. Falkowicz zapewne
jeszcze kilka dni temu nie dowierzałby, że bez cienia żalu poświęci ten jedwabny
element swojej garderoby w tak błahym celu.
-Tato, czy dasz mi dzisiaj kolejną lekcję gry ?- zapytał po
chwili entuzjastycznie mały, przegryzając wafelek.
- Ja zawsze dotrzymuję słowa- zastrzegł Andrzej, teatralnie
kładąc rękę na sercu. Właśnie wstali z drewnianej ławki, kierując się w stronę
rozległego placu zabaw, z którego dochodziły ich radosne chichoty i okrzyki
dzieci.- A swoją drogą, dlaczego wcześniej nie powiedziałeś Wiktorii, że
chciałbyś się uczyć ?- zapytał
mimochodem Profesor, zerkając na idącego obok siebie malca. To pytanie wydawało
mu się oczywiste, zważywszy na fakt, że chłopczyk lubił słuchać klasycznych
utworów.
- Mama narzeka, że wszystko bardzo szybko mi się nudzi-
westchnął ciężko mały, marszcząc brwi. Odwrócił wzrok w kierunku bawiących
się rówieśników.- Mówi, że powinienem znaleźć coś, co naprawdę mnie interesuje…-dodał
markotnie, spuszczając głowę.
-W takim razie, powiedz mi, co najbardziej lubisz robić ?-
zagadnął Andrzej ze szczerym zainteresowaniem, wciąż nie spuszczał pełnego
uwagi wzroku z syna.- Oczywiście poza ogrywaniem wujka Adama w karty- zastrzegł
ironicznie, wkładając jedną rękę do kieszeni garniturowych spodni. Chciał
usilnie dowiedzieć się czegoś więcej o Alex’ie, za wszelką cenę pragnął lepiej
poznać swojego synka.
- Od zawsze lubiłem wszystko rozkręcać, by potem móc złożyć
to na nowo – zaczął swobodnym tonem malec- Na początku były to samochody,
później samoloty…-wyliczał na palcach prawej rączki - Dostałem rok temu ,na urodziny od pani Hudson
klocki „LEGO technic” , z których można budować każdy wymarzony pojazd czy
maszynę- kontynuował pewnym głosem Alex, radosne iskry rozświetliły jego
tęczówki – Ale…..- urwał nagle smutno, zaczął nerwowo bawić się rękawem trzymanego
przez siebie sweterka.
-Ale ?- Falkowicz pragnął podtrzymać rozmowę, posłał Alex’owi
wyczekujące spojrzenie.
- To człowiek jest najciekawszą maszyną na świecie- przyznał
z roziskrzonymi oczami malec- Choć nie zawsze można ją naprawić lub wymienić
zepsutą część – dodał z przekonaniem. Andrzej uśmiechnął się słysząc jego
słowa, podejście chłopca do ludzkiego organizmu było zaskakujące, ale również
bardzo rzeczowe.- Mama nie chce nawet słyszeć o tym, że moim największym hobby
jest medycyna- zakończył przygaszonym tonem chłopczyk.Z jego perspektywy było to bardzo niesprawiedliwie.
- Jeśli naprawdę to cię pasjonuje, to nic nie stoi na
przeszkodzie – zaczął rozbawiony Profesor. Już trochę zdążył się przyzwyczaić
do nietypowych zainteresowań Alex’a.- Jeśli tylko będziesz czegoś mocno pragnął
i dążył do tego, to twoje marzenia się spełnią- dodał poważnym tonem Falkowicz,
wzdychając przy tym ciężko. Jemu owszem udało się spełnić wieloletnie marzenie,
ale okupił to ogromnym kosztem.
- Moja mama wciąż powtarza, że jestem jeszcze na to za mały-
dopowiedział spochmurniały malec, zaciskając usta w wąską linię. Falkowicz westchnął ciężko.
-Obiecuję ci, że jeszcze porozmawiam o tym z Wiktorią – zobowiązał się
stanowczym głosem Andrzej, docierając z synkiem do ogrodzonego niskim murkiem
placyku. Twarz chłopca rozjaśniła się momentalnie, a zapach bzu i radosne
promienie słońca skutecznie zachęcały go do zabawy już od jakiegoś czasu.
Wiedział, że musi koniecznie wykorzystać
dzisiejszą słoneczną pogodę, gdyż już dawno szczerze nie cieszył się jasnymi
promieniami ciepła na swojej twarz i ledwie wyczuwalnym powiewem wiatru. Brakowało
mu tej beztroski i spontaniczności. Wiedział, że jeszcze będzie musiał
podszkolić swojego ojca w tej dziedzinie. Już wkrótce miał mu pokazać, jak
należy cieszyć się życiem.
- Tato, mogę iść się pobawić ?-
zapytał po chwili ciszy, zerkając na plac zabaw. Profesor kiwnął głową w geście aprobaty, po czym przysiadł na pobliskim murku, wciąż uważnie obserwując szalejącego
na drabinkach malca. Bezpośredni chłopczyk po chwili znalazł sobie towarzyszy
do zabawy, razem z nowo poznanymi kolegami ganiając się w berka. Przystojny
chirurg od razu zwrócił na siebie uwagę siedzących na sąsiedniej ławce matek,
stając się obiektem ich plotek. Falkowicz nie zwrócił na to najmniejszej uwagi,
gdyż jego myśli skupione były na ostatniej rozmowie z małym, a mianowicie jego
niespodziewanym napomknięciu o wakacjach w Argentynie. Andrzej chciał jak
najszybciej rozwiać swoje wątpliwości i porozmawiać o tym z Wiki. Już
wybierał jej numer, kiedy przerwał mu głośny
dźwięk dzwonka, zapowiadający najpewniej kolejną, nieprzewidzianą zmianę planów
chirurga.
******************************************************************************
Kiedy wreszcie
znaleźli się ponownie w samochodzie Profesora mały usilnie próbował wytłumaczyć
zdenerwowanemu tacie, że ta drobna zmiana planów spowodowana pilnym telefonem z
Leśnej Góry wcale go nie zasmuciła, a wręcz przeciwnie cieszy go perspektywa przywitania
się z ciocią Agatą, wujkiem Markiem oraz stryjem Adamem. Chłopczyk nie ukrywał,
że zdążył bardzo za nimi zatęsknić, a już zwłaszcza za swoją niebieskooką
chrzestną. Nie mógł się już doczekać jak opowie blondynce o wizycie w
oceanarium.
- Muszę podpisać tylko kilka
dokumentów związanych z grantem – wyjaśnił mu chłodnym głosem Falkowicz, z
trudem opanowując rozdrażnienie. Zacisnął mocniej swoje silne dłonie na czarnej, pokrytej skórą kierownicy. Zastanawiał się, czy to kolejny niefortunny
przypadek, czy kapryśny, złośliwy los robi wszystko by skomplikować wizytę Alex’a
w jego domu. W końcu nie po to wziął tygodniowy urlop w pracy by tracić połowę dnia na
podpisywaniu służbowych papierów. Nie miał jednak innego wyboru, gdyż ta spraw
nie cierpiała zwłoki. Od jego podpisów zależało to, czy grant naczyniowy dla
leśno-górskiej placówki zostanie przedłużony na kolejny rok. Piotr, jako dyrektor szpitala bardzo na to liczył i usilnie przekonywał Profesora by jak najszybciej złożył swoją zgodę na dalsze prowadzenie badań pod najnowszymi raportami. Ze względu na brata i jego zawodową przyszłość Andrzej nie zamierzał zbyt długo z tym zwlekać. To była ogromna szansa nie tylko dla Krajewskiego, ale także dla całej placówki.
*****************************************************************************
Mały zdążył już dobrze poznać rozkład szpitala w Leśnej
Górze, więc gdy tylko wszedł z ojcem do środka zaproponował mu, że poczeka na
niego w bufecie pani Marii. Falkowicz nie zgodził się na to, gdyż w takim
wypadku Alex został by bez należytej opieki, a Andrzej nie miał zamiaru do tego
dopuścić, pewniej chwycił dłoń synka.
-Lepiej będzie jeśli zaczekasz na mnie w pokoju lekarskim-
stwierdził swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem.- Doktor Woźnicka ma teraz
dyżur, więc może uda jej się zerknąć na ciebie przez chwilę – dodał z lekkim
uśmiechem, widząc rosnącą radość w stalowych oczach chłopczyka na samo
wspomnienie internistki, do której był bardzo przywiązany.
Zgodnie z przewidywaniami Profesora Agata miała właśnie
krótką przerwę, właśnie parzyła dla siebie kubek ciemnej, mocnej kawy.
Dzisiejszy, pogodny dzień przysporzył jej pracy, gdyż spragnieni rozrywki na
świeżym powietrzu ludzie, po tak długiej przerwie w letnich sportach ,byli
wyjątkowo podatni na kontuzje, ale także drobne wypadki nieczęsto zakończone
złamaniem czy wybitym barkiem. Blondynka właśnie przeklinała w myślach głupotę
swojego pacjenta, brawurowego rowerzysty, który założył się, że uda mu się
zjechać na jednym kole po ruchomych schodach prowadzących do pobliskiej galerii
handlowej. Nieszczęśnik skończył z mocnym wstrząśnieniem mózgu i złamaniem z
przemieszczeniem kości udowej. Według internistki i tak miał on wiele
szczęścia, sądząc po filmiku wrzuconym do sieci przez jego równie bezmyślnych
kolegów.
- Ciocia !- mały bezpardonowo rzucił jej się na szyję.
Uradowana jak i wyraźnie zaskoczona blondynka mocno przytuliła do siebie
chrześniaka.
-Alex ?- zdziwiła się, patrząc na niego z troską, czule
pogłaskała malca po głowie. Szczerze mówiąc nie spodziewała się go tutaj
zobaczyć. Wszakże wiedziała, że chłopiec przyleciał do Polski, ale ustaliła
wcześniej z Falkowiczem, że spotkają się dopiero następnego dnia.
- Dyrektor prosił mnie o pilne podpisanie wniosku o
przedłużenie grantu – chirurg wyjaśnił jej swoim niskim głosem, kiwając do
Agaty głową w geście powitania.- Czy mogłaby pani zająć się przez chwilę małym?-
poprosił, przeszukując pobliskie biurko w poszukiwaniu potrzebnej mu teraz
czerwonej teczki z ważną dokumentacją medyczną.
-Tak oczywiście – odparła szczerze Agata, posyłając
Andrzejowi pokrzepiający uśmiech. Chirurg podziękował jej grzecznie z wyraźną
ulgą, po czym zniknął za drzwiami.
- Mój rozrabiako- lekarka zwróciła się do brązowowłosego
chłopczyka, mierzwiąc jego niesforną czuprynę - No opowiadaj ! – zachęciła go, nie
kryjąc ciekawości. Przez następne kilka minut chłopiec z niegasnącą satysfakcją
i radością opowiadał cioci o wizycie w zoo. Widząc jego szczery uśmiech i
emanujące z niego szczęście Woźnicka nie miała wątpliwości co do swojej
decyzji sprzed kilku tygodni. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio widziała taką niekrytą
radość w ciemnoszarych oczach małego. Cieszyło ją to, że zarówno Falkowicz jak
i jego syn poznali prawdę. Sądząc po słowach Rudowłosej wszystko było na jak
najlepszej drodze. Nie trudno było dostrzec żonie Rogalskiego, że Profesorowi
bardzo zależy na kontakcie z synem. Szczątkowe relacje Adama nie pozostawiały wątpliwości co do pełnego zaangażowania chirurga.
- Wiesz, że tata obiecał, że nauczy mnie grać na
fortepianie- kontynuował rozgadany chłopiec, nie tracąc entuzjazmu.
Niebieskooka uśmiechnęła się do niego szeroko, zerkając ukradkiem na swój złoty zegarek.
- Naprawdę ?- zaciekawiła się, uważnie wpatrując się w
malca, który w odpowiedzi pokiwał twierdząco głową.- A jak ci się podoba w domu
Profesora?- mimo woli blondynka wolała się upewnić, jak Alex odnajduje się w
tej nowej dla siebie sytuacji. Kochała małego niemal jak własne dziecko i
poważnie interesował się jego losem. Falkowicz dopiero od niedawna przyjął rolę
rodzica, więc kobieta chciała wiedzieć, czy chirurg sprostał opiece nas malcem.
Już rozmawiała z chirurgiem na ten temat, oferując mu natychmiastową pomoc, gdyby tylko zaszła takowa potrzeba. Znała dobrze Alex’a i wiedziała, że opieka nad pomysłowym chłopcem
może okazać się ponad siły Andrzeja. Woźnicka nie doceniła pod tym względem
ambitnego i w pełni zdeterminowanego chirurga.
- Pan Falkowicz…- zaczął pewnym głosem mały, czasem po
prostu zapominał, jak powinien nazywać Andrzeja. Jeszcze nie zdążył się do
końca przyzwyczaić do określania Profesora w taki sposób. Nie trudno było mu
się dziwić, gdyż przez wiele lat ten termin wiązał się w jego umyśle jak i
sercu z zupełnie inną osobą.- Wyremontował pokój, specjalnie dla mnie- dodał chłopiec ,nieoczekiwanie markotniejąc.
-Ale radzicie sobie, prawda ?- dopytywała zaskoczona jego
reakcją Agata, mrużąc wyczekująco oczy.
- Tata kompletnie nie potrafi gotować- roześmiał się
chłopczyk, zdradzając jej przypadkowo sekret aroganckiego Profesora.
- W to akurat jestem skłonna uwierzyć – szepnęła
konspiracyjnie rozbawiona niebieskooka, przenosząc swój wzrok na wchodzącego do
pokoju męża.
- Hej mały !- Marek przybił piątkę z Alex’em- Minąłem się
właśnie z Andrzejem- kontynuował Rogalski wyciągając bezceremonialnie kubek z
rąk rozczarowanej tym faktem żony- Chyba przyjdzie ci tutaj trochę poczekać, bo
Konica poprosił go o konsultację na SOR’ze- wyjaśnił pospiesznie kardiolog,
siadając między nimi na wygodnej sofie. Twarz chłopca momentalnie
spochmurniała.
- O nie !- zakręcona blondynka po raz kolejny zerknęła na
zegarek, wstrzymując oddech- Przemek mnie zabije – westchnęła z miną
cierpiętnicy, zdając sobie sprawę z tego, że od pięciu minut powinna być już na
oddziale. Tymczasem zagadał się z malcem. Spóźniona Woźnicka zdążyła tylko
pocałować Alex’a w czoło, po czym wybiegła z pomieszczenie niczym szalejące tornado.
- Widzisz młody, co ja mam z twoją ciocią ?- westchnął
żartobliwie Rogalski, kręcąc głową z niedowierzaniem. Chłopczyk zaśmiał się
krótko, podchodząc do szklanego biurka, przy którym usiadł przed chwilą kardiolog.
- Wujku, a nie wiesz może kiedy mój tata wróci ? -zapytał w
napięciu, nie spuszczając wzroku z wypisującego karty lekarza. Marek w
odpowiedzi wzruszył ramionami, wyciągając z szuflady biurka metalowe pudełko
kredek, które przypadkowo zostawiła tutaj niedawno jedna z córeczek Zapały. Podał
małemu kartkę papieru ze stojącego obok ksera.
-Obawiam się Alex, że to może ci się przydać- westchnął
ciężko, po czym mimo woli podniósł się z obrotowego krzesła.- Lepsze kredki,
niż nuda – stwierdził stanowczo Rogalski, widząc grymas na jego twarzy. Sądził,
że przypadek Rafała będzie wymagał natychmiastowej operacji, przy której
obecność Profesora mogła okazać się niezbędna.
- Nie chcę rysować- upierał się zawiedziony malec,
spuszczając wzrok. Domyślał się, że wujek za moment będzie musiał go opuścić, a
słowa kardiologa wcale go nie pocieszyły. Alex wyczuł , że powrót ojca nie
nastąpi zbyt szybko.
-Narysuj coś ładnego dla taty, na pewno się ucieszy- Marek
próbował go przekonać, wysyłając w jego stronę zachęcający uśmiech.- Chyba nie
dostał od ciebie jeszcze żadnego rysunku- słusznie zauważył, pieszczotliwie
mierzwiąc włosy chłopca, który w myślach zgodził się z wujem, z trudem przysiadając na wysokim, skórzanym fotelu obrotowym stojącym tuż przy biurku.
- Postaram się – odparł
zdeterminowanym głosem malec, z wyrazem skupienia próbując wybrać
najodpowiedniejszy kolor kredki. Żaden z trzech odcieni żółci nie wydał mu się wystarczająco dobry do uwiecznienia sierści widzianego w zoo lwa. Rozbawiony jego
poważną miną Rogalski zamknął za sobą szklane drzwi, znikając na korytarzu.
Profesor nie mógł przypuszczać, że niepozorna konsultacja w
izbie przyjęć może przybrać taki obrót. Dla niego alarmujący ból palucha przy
stopie cierpiącego pacjenta nie pozostawiał złudzeń. Po krótkim wywiadzie
Andrzej był niemal pewien, że pan Miron wymaga pilnej operacji, a grupa lekarzy
nie ma zbyt wiele czasu, gdyż wszystko wskazywało na to, że tętniak
trzydziestolatka może lada chwila pęknąć. Uprzedzony Zapała marnował tak cenny
dla nich czas, kłócąc się gorączkowo z Falkowiczem. Uważał on, że to nic
poważnego, a pacjent jedynie symuluje. Wykonany na zlecenie Profesora roentgen otworzył wszystkim
zebranym oczy. Marek zgodził się z Andrzejem, że operacja powinna być
przeprowadzona w trybie natychmiastowym. Niestety Falkowicz był zmuszony stanąć
przy stole z wciąż rozdrażnionym Przemkiem, gdyż Rogalski wciąż nie czuł się
pewnie ze skalpelem w dłoni. Podczas niezwykle skomplikowanego zabiegu ,Zapała w
kluczowym momencie stracił kontrolę nad swoimi działaniami, powodując rozległe
krwawienie. Dzięki szybkiej i precyzyjnej interwencji chirurga naczyniowego
udało się opanować tą krytyczną sytuację.
- Proszę natychmiast opuścić blok ! – warknął przez zęby
rozwścieczony zaniedbaniem kolegi Falkowicz. Przez jego ignorancję pacjent mógł
stracić życie. Przemek jednak nie cofnął się od stołu, wyzywającym wzrokiem
patrząc na znienawidzonego lekarza.
- Doktorze Zapała, ostrzegam pana – wyartykułował wyprutym z
emocji głosem Profesor, prosząc stojącą po swojej prawej stronie pielęgniarkę o
wezwanie ordynatora. Rozzłoszczony i zirytowany blondyn zerwał z twarzy maskę,
schodząc z bloku operacyjnego, lecz po drodze zdążył jeszcze dosłyszeć już
spokojniejsze słowa Falkowicza- Pani Izo- Andrzej tym razem zwrócił się do
wchodzącej na salę operacyjną blondynki – Mogłaby pani zerknąć na mojego syna?- zapytał
swoim niskim głosem , wciąż w skupieniu zespalając przerwane naczynie
krwionośne. Brunet przeczuwał, że przyjdzie mu jeszcze przez wiele godzin
naprawiać błędy niekompetentnego asystenta.- Jest w pokoju lekarskim- uściślił,
czując na sobie zaskoczone spojrzenia wszystkich znajdujących się w tym
niewielkim pomieszczeniu osób.
-Oczywiście panie profesorze- odparła profesjonalnym tonem
Iza, choć sama również nie kryła zaskoczenia sowami chirurga.
- Nie miałem w planach tej operacji- westchnął ciężko
Andrzej, stojąca nieopodal siostra starła ściereczką krople potu z jego
zmarszczonego w skupieniu czoła.
- Nasz pacjent chyba też nie miał- dopowiedział wchodzący na
blok Adam, który uśmiechnął się ciepło napotykając wzrokiem na twarz starszego
brata.
- Jesteś wreszcie- mruknął z udawanym rozczarowaniem
Andrzej, lewy kącik jego ust odruchowo powędrował do góry na widok gotowego do
asysty Krajewskiego.
- Ktoś musi ci w końcu pomóc
posprzątać ten bałagan- odpowiedział z widocznym trudem młodszy chirurg.
Perspektywa poważnej rozmowy z Przemkiem nie poprawiała jego humoru. Wiedział,
że musi porozmawiać z dyrektorem na ten temat. To nie było pierwsze zaniedbanie
ze strony blondyna.
Po kolejnych dwóch godzinach walki o życie pana Mirona
zmęczony jak i mocno zirytowany Profesor razem z Krajewskim opuścił wreszcie
salę operacyjną.
- Gratuluję Andrzej- szepnął z uznaniem Adam, poklepując
brata po ramieniu – Świetna robota- przyznał szczerze. Był pod wrażeniem
dzisiejszego pokazu umiejętności Falkowicza.- To była brawurowa akcja-
kontynuował z widocznym podziwem brunet. Profesor westchnął teatralnie.
- Wolałbym raczej żeby była rutynowa- odparł przesyconym
ironią głosem -Gdyby doktor Zapała nie skomplikował sytuacji nie musiałbym posuwać
się do tak ryzykownych kroków- zastrzegł surowszym tonem, masując dłonią
pulsujące z bólu skronie.
- Nawet mi o tym nie wspominaj – westchnął ciężko Adam,
razem z bratem podążając w kierunku pokoju lekarskiego.- Dobrze, że byłeś na
miejscu- szepnął do siebie ordynator.
- Cztery godziny na bloku to dla mnie pestka- stwierdził
pewnym siebie głosem Andrzej, unosząc sugestywnie brwi do góry- Ale boję się
myśleć co przez ten czas robił mój syn- przyznał szczerze zmartwiony,
przewracając oczami. Adam zaśmiał się widząc jego minę.
- Muszę przyznać ci rację – wyjątkowo zgodził się z nim
Krajewski, otwierając zamaszyście drzwi do pokoju lekarskiego. Całkiem dobrze znał Alex'a i wiedział, że pomysły błyskotliwego chłopca bywają całkiem zdumiewające.
Siedzący na sofie chłopczyk z malującą się na jego twarzyczce satysfakcją liczył pojedynczo leżące na stoliku przed nim cukierki. Należy dodać, że na powierzchni dębowego mebla zebrał się sporych rozmiarów stos czekoladek.
Siedzący na sofie chłopczyk z malującą się na jego twarzyczce satysfakcją liczył pojedynczo leżące na stoliku przed nim cukierki. Należy dodać, że na powierzchni dębowego mebla zebrał się sporych rozmiarów stos czekoladek.
- Wujek Adam- malec poderwał się gwałtownie z beżowego
siedziska bezceremonialnie przytulając się do Adama, który rozbawiony podniósł
chłopca do góry. Falkowicz z nieznanym sobie ukłuciem zazdrości obserwował tą
bezpośrednią reakcję syna na widok bruneta.
- Wreszcie skończyliście operować- stwierdził z widoczną
ulgą, kiedy już znalazł się z powrotem na ziemi.- Tato- tym razem chłopczyk
zwrócił się do Profesora- Opowiesz mi o tej operacji ?- prosił z widocznym
podnieceniem Alex. Jego rozbrajający uśmiech potrafił zauroczyć nawet Falkowicza, który rzadko ulegał wpływom.
-Jeśli ty powiesz nam, skąd wziąłeś taki stos cukierków –
zastrzegł rozbawiony Krajewski, wskazując dłonią na stertę słodyczy.
- Wygrałem- odpowiedział zawadiacko chłopczyk z tajemniczym
błyskiem w oku. Jego pozorna mina niewiniątka w mgnieniu oka rozpogodziła obu mężczyzn.
- Nawet chyba już wiem z kim grałeś- zaśmiał się szczerze Adam, kierując swe słowa do brata- Mamy na kardiologii dwóch takich starszych
jegomościów, amatorów pokera – dodał wyjaśniająco. Chłopiec przewrócił oczami.
- Rzeczywiście, amatorów-
stwierdził poważnym tonem malec, wywołując tym stwierdzeniem głośną salwę
śmiechu. Profesor zgodnie z obietnicą brata dokładnie streścił ciekawskiemu
synkowi przebieg operacji. Malec ciągle dopytywał o powody komplikacji zabiegu,
Andrzej nie szczędził mu szczegółowych wyjaśnień, chłopczyk wsłuchiwał się w
każde jego słowo, coraz bardziej uszczęśliwiony. Krajewski przyglądał im
wyraźnie rozbawiony. On w przeciwieństwie do Andrzeja i Wiktorii wcale nie
dziwił się pociągowi ich syna do medycyny. Dla niego jasnym było, że chłopiec
jest po prostu dziedzicznie i nieodwracalnie obciążony tą pasją po parze równie
zdolnych, co ambitnych chirurgów. Było to żartobliwe stwierdzenie, ale według
bruneta całkiem prawdziwe.Widząc Alex’a z ojcem nikt nie mógł mieć wątpliwości
co do wiążących ich więzów krwi.
-Mam dla ciebie niespodziankę-
stwierdził tajemniczo odrobinę speszony chłopiec, wyciągając z szuflady
stojącego obok biurka niewielką kartkę papieru ze swoim kolorowym rysunkiem.
Wyczekująco spojrzał na tatę, który ostrożnie wziął z jego rączki obrazek.
Rysunek Alex’a nie był może dziełem sztuki, ale dla zaskoczonego Profesora już
teraz miał on ogromną wartość.
- To ty,a to ja- synek objaśniał
mu, wskazując palcem na kolorowe postaci- To jest lew, którego widzieliśmy w
zoo, a tutaj jest Feliks – Alex wskazał na czerwoną głowę ośmiornicy z wiernie
odzwierciedlonymi mackami. Nakreślone dziecięcym charakterem pisma krótkie opisy nie pozostawiały wątpliwości co do identyfikacji przedstawionych na kartce postaci.
- Świetna kolorystyka, choć
następnym razem będziesz musiała jeszcze popracować trochę nad otoczeniem -
Falkowicz przybrał swój ton znawcy, choć
zauważył, że proporcje nakreślonych przez synka osób nie są zbyt udane.Nie miało to dla niego jednak żadnego znaczenia. Liczył się bez wątpienia gest malca.- Dziękuję.
Twój rysunek jest świetny- odparł z wyraźnym zadowoleniem Andrzej, chwaląc
syna. Delikatnie wsunął złożony na pół obrazek do wewnętrznej kieszeni swojej
granatowej marynarki, napotykając na rozpromienione, wpatrzone w siebie, ciemnoszare oczy
małego. Profesor napomknął tylko, że musi na moment wrócić do gabinetu Piotra po
brakującą teczkę z dokumentacją, po czym opuścił pospiesznie pokój lekarski,
zostawiając Alex’a pod opieką brata.
-Młody, a kiedy ja się doczekam
takiego prezentu- zagadnął ciepło Adam, podchodząc do bratanka.
- Rysowanie nie jest moją mocną
stroną- przyznał chłopczyk, marszcząc nieznacznie brwi.
- Skoro Andrzej cię docenił, to
nie jest tak źle – Krajewski pocieszająco poklepał go po ramieniu- W kwestii
sztuki jest bezkompromisowy – przyznał szczerze brunet, poprawiając swój
identyfikator- Właściwie to….on zawsze jest bezkompromisowy- zakończył
przewrotnie, głaszcząc się po swoim jednodniowym zaroście. Alex uśmiechnął się
do wujka nieznacznie, kontynuując swobodną rozmowę.
- Adam…-zaczął nerwowym tonem
wchodzący do pomieszczenia blondyn. Gdy tylko dostrzegł małego, otworzył
szerzej oczy ze zdziwienia. Od razu rozpoznał w chłopcu syna Wiktorii. Przerwał
swoją wypowiedź, odkładając trzymany przez siebie segregator na pobliskie
biurko.
- Alex, a gdzie Wiki ?- zapytał
szczerze zaintrygowany widokiem malca Zapała. Podchodząc bliżej rozmawiającej
niewinnie dwójki. Krajewski przeczesał ręką swoje ciemne włosy, wyczuwając
zagrożenie. Dobrze wiedział, jak zresztą i każdy pracownik Leśnej Góry, że
Przemek wciąż ma obsesję na punkcie Profesora.
- Mama jest w Londynie –
odpowiedział na pytanie blondyna chłopczyk. Adam błagalnie uniósł oczy ku
niebu.
- Więc co ty tutaj właściwie
robisz ?- dopytywał wścibsko lekarz, przenosząc swój pytający wzrok na
Krajewskiego.
- Jestem tutaj ze swoim tatą-
odparł zgodnie z prawdą mały, zaskoczony ciągłymi pytaniami niemal zupełnie
obcego mu mężczyzny. Adam nie miał szansy by ostrzec bratanka przed
wypowiedzeniem tych słów. Bał się, do czego może być zdolny zaaferowany
blondyn, który już otwierał usta by zadać kolejne pytanie. W tym samym
momencie, jak na żądanie chłopca w drzwiach pojawił się jego ojciec.
- Tato, możemy już iść ?- Alex
w mgnieniu okaz znalazł się obok Profesora, chwytając go pewnie za rękę. Słowa
malca spowodowały prawdziwy szok w umyśle Zapały, który oniemiały ze zdziwienia
bezwiednie rozdziawił usta.
- Ale jak to „tato”- wymamrotał
blondyn, z trudem łącząc fakty. Andrzej nawet nie zaszczycił go krótkim
spojrzeniem, kierując się z synkiem w stronę wyjścia z pokoju lekarskiego. Przemek
z obłędem w oczach chwycił mocno Alex’a za ramię.
-Jak nazwałeś Falkowicza ?!-
rzucił malcowi w twarz podniesionym głosem lekarz. Zmieszany zupełnie
niezrozumiałym dla siebie zachowaniem mężczyzny chłopiec milczał, wyszarpując z
jego bolesnego uścisku swoją rączkę. Zaalarmowany rozwojem sytuacji i reakcją
Przemka Krajewski podszedł bliżej, próbował bezskutecznie przemówić podwładnemu do rozsądku.
Takie sceny były wysoce nieodpowiednie dla oczu dziecka, a już zwłaszcza dla Alex’a,
który wiele przeszedł w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Przemek daj spokój - Adam próbował spokojnym tonem
rozbudzić rozsądek w pogrążonym w furii Zapale. Jednak lekarz nie odpuszczał.
Krew w jego żyłach buzowała. Był wściekły i co gorsza zupełnie nad sobą nie
panował. Brunetowi nie udało się na długo powstrzymać wybuchu blondyna, który
wybiegł na korytarz.
- Wiktoria ma z tobą dziecko !?- wykrzyknął za nimi Przemek.
Z głębokim wyrazem szczerej nienawiści malującej się na jego poczerwieniałej z
gniewu twarzy.
- Panie Przemysławie, naprawdę pańska zdolność dedukcji jest
zdumiewająca- odparł z drwiną Falkowicz, wzdychając przy tym ciężko - Ale może
niech pan powstrzyma się przed wykrzykiwaniem tego typu informacji na cały
szpital-kontynuował niewzruszony- Naprawdę wątpię by moje życie rodzinne było aż tak interesujące dla
naszych pacjentów- zakończył lodowatym głosem Andrzej, mocniej ściskając dłoń
syna. Alex uważnie przysłuchiwał się tej
wymianie zdań. Falkowicz od razu dostrzegł błysk niepewności w oczach małego,
dlatego zamierzał jak najszybciej ukrócić ten żałosny teatrzyk Zapały.- Proszę
wybaczyć- dodał z wymuszonym, sztucznym uśmiechem Profesor, odwracając się
plecami w stronę niestabilnie emocjonalnego lekarza. Przemek ani myślał powstrzymywać
swoje żale. Adam gdy tylko usłyszał podniesione głosy na korytarzu pojawi się
tuż za nimi, próbując interweniować. Wzrok obserwujących ostrzejszą wymianę
zdań pacjentów potęgował jego rozdrażnienie. Krajewski z łatwością dostrzegł marne
szanse na powstrzymanie blondyna, dlatego wiedziony rozsądkiem chwycił małego
za rączkę tłumacząc mu po drodze do swojego gabinetu, że blondyn od zawsze był nadwrażliwy na punkcie
Profesora. Adam powstrzymał potok niewygodnych pytań bratanka propozycją wspólnego
oglądania zdjęć roentgenowskich operowanego wcześniej pacjenta. Falkowicz był
szczerze wdzięczny bratu, za to ,że oszczędził jego synowi widoku tej
tragikomedii. Przemek nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Słowa rozsądku nijak do
niego nie trafiały.
- Wiktoria w takim razie musiała się z tobą przespać ! –
głęboki szok i grymas rozczarowania jednocześnie pojawiły się na twarzy nabuzowanego
blondyna- To niemożliwe- dopowiedział sobie cicho Przemek, spuszczając wzrok na
swoje buty. Przecież Wiktoria pomagała mu w szukaniu dowodów obciążających
Falkowicza. Nieoczekiwanie mężczyzna chwycił Profesora za połać marynarki, ale ten, niewzruszony pewnym
siebie ruchem, lekceważąco strzepnął jego dłoń. Przemek nie dowierzał w „zdradę”
przyjaciółki. Dla niego chirurg naczyniowy był tylko i wyłącznie manipulantem i
winowajca śmierci jego Ludmiły, nie mógł tego pojąć. To był przecież oszust, krętacz,
drań i morderca…
-Ujął to pan w dość ordynarny sposób- westchnął teatralnie
Andrzej, próbując wreszcie zakończyć to marne przedstawienie - Ale z drugiej strony całe szczęście, że w wieku trzydziestu sześciu lat
dowiedział, się pan, skąd się biorą dzieci- głos Falkowicza wręcz ociekał
sarkazmem - To najwyższy czas- ironizował dalej Profesor, odczuwał jakiś dziwny
rodzaj politowania względem blondyna- Ale naprawdę ,panie Przemku- uniósł do
góry jedną brew- Nie kupowałem dzisiaj biletu na grecką tragedię, wiec proszę
przestać krzyczeć, bo już zaraz zapomnę, że jesteśmy dorosłymi ludźmi-zakończył
wyraźnie ostrzejszym głosem szpakowaty mężczyzna, wzdychając po raz kolejny z politowaniem .
- Jak ona mogła mi to zrobić !- wykrzykiwał wciąż na nowo
Zapała, łapiąc się za głowę – Urodziła dzieciaka tego mordercy ?!– wysyczał
wściekle do siebie, dalej przyciągając wzrok gapiów. W oczach Profesora miarka
naprawę już się przebrała. Nie mógł dłużej słuchać histerycznego bełkotu
niekompetentnego chirurga. Jedynie myśl o czekającym na niego synku
powstrzymywała Falkowicza przed pokazaniem blondynowi jego miejsca w szeregu. Miał
w głębokim poważaniu opinię Zapały na swój temat, ale nie mógł pozwolić na to
by ktoś obrażał przy nim Rudowłosą.
- Boże daj mi cierpliwość- mruknął pod nosem Andrzej,
unosząc błagalnie oczy ku górze. Cieszył się, że jego syn nie musiał słuchać chorych
wywodów Przemka. Falkowicz westchnął ciężko po raz ostatni ,marszcząc nieprzyjemnie brwi. Postanowił wreszcie
zignorować natarczywego Zapałę, kierując swe kroki w stronę parkingu.
Nieustępliwy Przemek raz jeszcze stanął
mu na drodze.
- Jak Wiki mogła puścić się z takim gnojem jak ty !- warknął
w pustą przestrzeń rozwścieczony Przemek, dalej wylewając swoje żale. Nie
potrafił tego pojąć. Był wściekły i rozgoryczony. Fakt, że przez ostatnie lata
w ogóle nie utrzymywał kontaktu z Rudą nie przeszkadzał mu w jej oczernianiu i
braniu jej przyjaźni za pewnik. W jego pojęciu Wiktoria po prostu dopuściła się
niewybaczalnej zdrady. Zbratała się z wrogiem. Przemek przez wiele miesięcy
ignorował Rudowłosą i jej problemy, skupiając się jedynie na swoje żałobie.
Nawet nie dostrzegł śladu uczucia, które przed siedmioma laty pojawiło się
między parą chirurgów.- Musiałeś nieźle ją zbajerować, co?- zaśmiał się
histerycznie lekarz- Wizja kariery aż tak namieszała jej w głowie ? – złośliwe słowa
za każdym razem podnosiły ciśnienie będącego na skraju wytrzymałości Profesora.
- Doktorze , przypominam ,że mówi pan o matce mojego syna-
zastrzegł surowym tonem Andrzej- Jeszcze jedno słowo, a naprawdę nie będę
zwracał uwagi na to, że jesteśmy w miejscu publicznym – wysyczał podniesionym
głosem, zaciskając mimowolnie pięści. Żyłka na jego czole pulsowała
niebezpiecznie. Zapała męczył go już tą obsesją i swoimi wyrzutami. Tylko ze
względu na Adama i Alex’a powstrzymywał się od wypowiedzenia dosadnych słów.
Był zobowiązany miarkować swoje czyny. Teraz był ojcem i musiał udowodnić nie
tyle przed małym, co przed samym sobą, że potrafi się opanować i stanowić przykład
dla dziecka.
- Andrzej, chodź- Adam pociągnął brata za rękaw marynarki,
razem z Alex’em wyłaniając się przeciwległego korytarza. Nie musiał długo
przekonywać do tego chirurga. Nie tyle zszokowany, co odrobinę przestraszony
malec odwracał się za siebie, patrząc z niedowierzaniem na pogrążonego w furii
blondyna. Zapała rzeczywiście wyglądał przerażająco w takim wydaniu.
-Przemek , uspokój się – powiedziała głośno, wezwana przez
Krajewskiego na pomoc Hana. Blondynka niedowierzała własnym oczom. Była
świadkiem skandalicznego zachowania lekarza .Jej brat wyglądał niczym wyrwany z
amoku. Pani ginekolog nigdy nie przypuszczała by, że blondyn mógłby być zdolny
do takiego wybuchu. Prawdziwie przeraził ją ten fakt.
-Jesteś z siebie zadowolony ?!– warknął po chwili Adam, popychając podwładnego lekko na przeciwległą ścianę – Cieszysz
się, że przestraszyłeś małego chłopca ,co ?- zapytał z wyrzutem, piorunując
Zapałę roziskrzonym wzrokiem.- Co ty chciałeś udowodnić , Przemek !- krzyknął do
niego Krajewski , przyciskając blondyna do zimnej powierzchni szyby.
- Niech ten mały wie, że jego szanowny tatuś to jedynie krętacz i
morderca ! – krzyknął za nimi Zapała, obserwując opuszczających szpital
Falkowicza i Alex’a.
- Naprawdę zmień płytę stary, wiesz ,że to stek bzdur –
odparł wciąż podenerwowany jak i wykończony trudami dzisiejszego dnia Adam –
Nie rozumiem jak mogłeś tak się zachowywać przy dziecku, skoro sam jesteś ojcem ?- zastanawiał się głośno
ordynator, wciąż niedowierzając. Stojąca obok Hana w myślach przyznała mu
rację.
- A ja nie rozumiem kiedy moja przyjaciółka stała się zwykłą
szmatą – wysyczał zdenerwowany blondyn, zanim powalił go lewy sierpowy bruneta.
- Mój brat może ma zbyt wiele szacunku do samego siebie by
to zrobić, ale ja nie miałem zamiaru się powstrzymywać- odparł z uśmiechem
satysfakcji brunet. Przemek z trudem powstał z podłogi zaciskając krwawiący nos –
Kompletny dzieciak z ciebie, wiesz – mruknął w jego stronę na odchodne, słysząc
za sobą zbulwersowany głos Zapały. Uderzenie Adama było dla niego niczym zimny
prysznic. Krajewski nie żałował tego co zrobił, nawet jeśli miałby przypłacić
to sporymi konsekwencjami zawodowymi. Jasne było dla niego to, że nikt nie będzie
obrażał członków jego rodziny, a już zwłaszcza w jego obecności.
- Zasłużyłeś – odparła zgodnie z prawdą Goldberg,
pomagając mu zatamować krwawienie.
-Ty też jesteś po jego stronie ?- zaperzył się blondyn,
słysząc chrupnięcie w swoim złamanym nosie.
- Zawsze jestem po stronie rozsądku – upewnił go Hana,
kręcąc głową z niedowierzaniem. Wiedziała, że zachowanie brata może skończyć
się nie tylko naganą, ale i zwolnieniem dyscyplinarnym. Blondynka już zdążyła usłyszeć
od pielęgniarek pogłoskę o katastrofalnym błędzie, którego przy stole operacyjnym dopuścił
się dzisiaj młody chirurg. Pacjentowi udało się przeżyć jedynie dzięki interwencji Falkowicza, który po tym incydencie bezzwłocznie wyrzucił go z sali. Żona Piotra czuła, że ten wybuch ze strony brata nie wiązał się jedynie z jego obsesją na punkcie Profesora, ale także z osobistą "zemstą" za wydalenie z bloku.
- Widzę, że ciebie to wcale nie dziwi- zaczął prowokacyjnie
Przemek, przysiadając na plastikowym krześle.
- Prawdę mówiąc wcale – odparła zgodnie z prawdą kobieta,
wzruszając ramionami - Jeśli dorośli ludzie przez wiele miesięcy są w związku, to pojawienie się po jakimś czasie dziecka nie
jest niespodzianką – dodała z uśmiechem- Poza tym wystarczy spojrzeć na małego,
podobieństwo do Profesora jest wprost uderzające – przyznała szczerze ,miała
już od dawna swoje własne spostrzeżenia na ten temat. Była jedną z nielicznych
osób, które wiedziały o uczuciu przed laty łączącym parę chirurgów. Nie miała zamiaru
ingerować w ich życie prywatne i po prostu nie podzieliła się z nikim swoimi domysłami.
- To oni byli razem?- dalej bulwersował się Zapała. Hana
bezradnie opuściła ręce w geście bezsilności.
- Eureka ,braciszku – odparła
zniecierpliwiona blondynka, kierując się w stronę oddziału ginekologicznego.
Przemek szedł o krok za nią. – Swoją drogą obserwując twoją dzisiejszą reakcję wcale im się nie dziwię ,że w pracy skrzętnie ukrywali swój związek- przyznała
z przekonaniem, wzdychając przy tym ciężko. Zapewne czekała ją dzisiaj trudna rozmowa
nie tylko z Przemkiem, ale także z Olą. Zachowanie brata wyraźnie ją zaniepokoiło.
Andrzej był poważnie zdenerwowany jak i zbulwersowany zachowaniem blondyna. Miał szczerą
nadzieję, że mały nie zdążył usłyszeć zbyt wiele, nie chciał by wziął sobie do
serca słowa Zapały. Nie mógł jednak ślepo w to wierzyć, ziarno niepewności w
sercu malca mogło przekreślić początki mozolnie budowanej relacji .
-Synu słuchaj…-zaczął z widocznym trudem Falkowicz,
przełykając głośno ślinę. Przeszłość wciąż za nim kroczyła i nadal pragnęła
unicestwić jego szansę na szczęście. Mężczyzna nerwowo przejechał dłonią po
swoich przyprószonych już siwizną włosach. Jego wzrok był niespodziewanie pusty,
a tembr głosu kompletnie nie
odzwierciedlał szarpiących chirurgiem emocji.
- Tato, nie obchodzi mnie wcale, co sądzi o tobie ten pan –
przerwał mu stanowczo mały, robiąc sugestywną pauzę przed ostatnim,
wypowiadanym przez siebie słowem- On obraził moją mamę ! – dodał zaciskając
usta w wąską linię, jakby to przesądzało całą sprawę. – Nie chcę już o tym
myśleć – przyznał szczerze malec z widoczną determinacją malującą się na jego
poczerwieniałej z emocji twarzyczce – Sam chcę cię poznać – chłopiec zupełnie
nieoczekiwanie przytulił się do taty. Bardzo teraz tego potrzebował. Andrzej
odetchnął z ulgą, z czułością głaszcząc syna po plecach.
- Możemy już wrócić do domu ? – zapytał po chwili ciszy
chłopczyk, z nieufnością patrząc na szpital. Prawdziwie przeraził go wybuch
niestabilnie emocjonalnego blondyna. Nie był w stanie uwierzyć, że jego tata
mógłby kogoś zabić, choć Alex wiedział, że nie zawsze śmierć czy życie pacjenta leżą w
rękach lekarzy.
- Chcę tylko byś wiedział, że to co…powiedział...-urwał nagle Andrzej,
zaciskając mimowolnie szczękę- Ten człowiek-zniżył nieprzyjemnie głos,
przenosząc swój nieobecny wzrok na twarz synka – Nie jest prawdą – zakończył
dobitnie chirurg.
- Wiem to- odparł pewnym głosem chłopczyk, chwytając ojca mocniej za rękę- Wujek Adam wszystko mi wyjaśnił- dodał z uśmiechem,
szukając wzrokiem samochodu Profesora. Falkowicz był w duchu wdzięczny bratu,
że rozwiał wątpliwości malca zanim jeszcze w ogóle się pojawiły.
- Możemy więc spokojnie zapomnieć o tym incydencie –
stwierdził pewnym siebie głosem Andrzej, otwierając małemu drzwi do samochodu.
- Zupa pani Krysi powinna nam w tym pomóc – dodał zawadiacko
mały, przewracając oczami- Poza tym wczoraj obiecałem mamie, że zadzwonię do
niej po obiedzie – dodał markotniejąc. Tak bardzo tęsknił za Wiki.
- W tej kwestii muszę się z tobą w pełni zgodzić –
Falkowicz szepnął ledwie słyszalnie, odpalając silnik swojego maserati.