wtorek, 3 kwietnia 2018

XL - nieoczekiwany "Coming back"

Cześć!
Powroty bywają ciężkie...
Jednak tak, jak wcześniej pisałam - wstawiam kolejny, nowy rozdział.
Po tak długiej przerwie trudno było mi wrócić do pisania..
Zresztą macie szansę ocenić to sami.
Mam cichą nadzieję, że ktoś, kto wcześniej cierpliwie znosił moje opóźnienia w publikacjach i czekał na kontynuację może przypadkiem wpadnie i dozna miłej "niespodzianki".
Pozdrawiam !

                                                     XL

Zawsze muzyka umila czytanie i kreuje odpowiedni nastrój (zachęcam) :


Wyraźnie zaniepokojony głośnym szczękiem szkła Profesor  momentalnie udał się w kierunku pokoju synka. Uważnie zlustrował wzrokiem opustoszałe, pogrążone w mroku, niewielkie pomieszczenie wzdychając przy tym ciężko. Żyłka na czole Falkowicza zaczęła niebezpiecznie pulsować ,gdy po włączeniu oświetlenia w pokoiku jego oczom ukazało się niewielkie, perfekcyjne zaścielane łóżko z ułożonymi w idealny szereg karmazynowymi poduchami. Po malcu nie było jednak ani śladu.
- Alex !- zaczął wzburzonym głosem chirurg, zaciskając usta w wąską linię. Jego ciemnoszare oczy pociemniały niebezpiecznie, gdy zerknął przelotnie na wiszący nad śnieżnobiałą komodą stylowy ,czarny zegar wskazujący właśnie godzinę drugą w nocy. Wspomnienie zmęczonego oblicza synka, który po dniu pełnym wrażeń wręcz słaniał się ze zmęczenia jeszcze bardziej zaniepokoiło Andrzeja, który przecież dopiero rozpoczynał etap pod tytułem „rodzicielstwo” w swoim życiu. Falkowicz wiedział, że nie może pozwolić sobie na żaden błąd, uchybienie. Wizyta jego syna miała przebiegać bezproblemowo, a tak przynajmniej optymistycznie zakładał. Chirurg obawiał się jednak, że może podczas rozmowy z małym z jego ust padły słowa, które mogły zasiać cień niepewności w sercu chłopca, a tego obawiał się najbardziej. Andrzej mimo wszystko nie żałował swoich szczerych wyjaśnień. Wiedział, że malec zasługiwał na to by poznać prawdę. Nie zamierzał wybielać swoich jawnych błędów, nie chciał budować swoich relacji z synkiem na kłamstwie. Zbyt bardzo mu na nim zależało. Bezsprzecznie kochał małego ,choć dopiero zaczynał stawiać swe pierwsze, niepewne kroki na drodze do okazywania mu tego uczucia. Nieznane dotychczas Falkowiczowi  zimne ukłucie strachu, troski jak i ciężaru odpowiedzialności momentalnie  pojawiło się w sercu chirurga, który nerwowo przeczesał dłonią swoje przyprószone już siwizną włosy, ponownie kierując się w stronę korytarza. Wciąż świeże wydawało mu się wspomnienie ucieczki chłopca, która zakończyła się dla małego niemal tragicznie. Odgonił od siebie te natrętne obrazy, szczerze wierzył w rozsądek Alex’a , choć miał świadomość faktu, że jego syn miewa czasem nieprawdopodobne pomysły. Już trochę zdążył go poznać. Rezolutnemu chłopcu z pewnością nie brakowało fantzji. Ledwie dostrzegalne przebłyski światła dochodzące z klatki schodowej  już niemal zupełnie przywróciły  spokój w umyśle Falkowicza, który automatycznie udał się do przestronnej, urządzonej w nowoczesnym stylu kuchni połączonej z wychodzącą na ogród jadalnią.
- Tutaj jesteś – odetchnął z wyraźną ulgą Profesor  przekraczając próg pomieszczenia. Lewy kącik jego ust momentalnie powędrował do góry, kiedy napotkał na zaspane, stalowe spojrzenie syna. Niemal niedostrzegalne, jasnoróżowe  rumieńce błąkały się po twarzy chłopca, który zmarszczył smutno czoło ,napotykając wzrokiem na postać wchodzącego do kuchni mężczyzny.
- Przepraszam…- zaczął dziwnie przygaszonym jak na siebie głosem mały, spoglądając ukradkiem na znajdujące się na podłodze drobinki szkła.- Nie chciałem…- kontynuował szczerze, uważnie lustrując wzrokiem twarz ojca. Jeszcze nie potrafił przewidzieć reakcji Andrzeja.  Alex wciąż czuł się bardzo niepewnie w domu taty. To było dla niego niemal całkiem obce miejsce, na razie czuł się jedynie gościem w willi jak i życiu Falkowicza. Sam jeszcze nie wiedział czego może spodziewać się po tacie. Nie chciał stwarzać problemów, nie chciał go sobą rozczarować. Z perspektywy chłopca nawet tak błaha kwestia  jak stłuczenie ulubionego kubka mogła stać się nie lada niedogodnością. Nadal zaspany malec już od kilku minut próbował zebrać resztki rozbitego w drobny mak naczynia. Ostra  krawędź kryształowego odłamka boleśnie ugodziła go w palec.
- To tylko kubek – stwierdził lekceważącym głosem Profesor, ucinając tym wyjaśnienia chłopczyka. Podszedł bliżej synka, którego bose stopy momentalnie zwróciły jego uwagę.- No ładnie- westchnął teatralnie chirurg, kręcąc głową z niedowierzaniem, po czym bezceremonialnie posadził zdezorientowanego malca na stojącej kilka kroków dalej wyspie kuchennej. Nie mógł pozwolić na to by Alex się zranił. Sam natomiast w  mgnieniu oka uprzątnął rozrzucone po całym pomieszczeniu odłamki kryształu. Mały uważnie obserwował niewzruszonego tym drobnym wypadkiem ojca.
- Tato…- zaczął cicho chłopiec, hamując ziewnięcie- To nie był twój ulubiony kubek, prawda ?- zapytał z nadzieją, przenosząc swoje roziskrzone spojrzenie na Falkowicza, który zdążył już opanować sytuację. – Jesteś na mnie zły ?- dodał niepewnie, zerkając na swój zraniony palec. Alex czuł się naprawdę wykończony. Poprzedni dzień zdecydowanie dał mu się we znaki. Chłopczyk nie był jeszcze gotowy na taki nadmiar wrażeń jak i nowych informacji, jakie zafundował mu wczoraj przewrotny los. Jednak mimo odczuwanego zmęczenia mały nie był w stanie ponownie odpłynąć w krainę Morfeusza. Jego niespokojny sen, w który zapadł kilka godzin wcześniej  nie trwał zbyt długo. Fakt ten niezaprzeczalnie związany był nie tylko ze zmianą strefy czasowej, rozłąką z ukochaną mamą, ale także z wciąż nieustępującym z serca malca poczuciem niepewności…
W odpowiedzi na jego pytanie Profesor zaśmiał się krótko, wskazując lekceważąco dłonią na szafkę wypełnioną identycznymi ,jak stłuczony obiekt naczyniami. – Jak widzisz, jestem przygotowany na każdą ewentualność – odparł stanowczo Andrzej ,unosząc do góry jedną brew. Jasny błysk w jego oczach rozwiał wszelkie wątpliwości malca, który odwzajemnił mu się uroczym uśmiechem, po czym zwinnie zeskoczył z wyspy kuchennej, stając swoimi bosymi stopami wprost naprzeciwko chirurga. Falkowicz dostrzegł niewielką ranę na dłoni synka, po czym otworzył jedną z ukrytych w kuchennej zabudowie szuflad , wyciągając z niej podręczną apteczkę.
- Też nie możesz spać ? – bardziej stwierdził, niż zapytał chłopczyk, uważnie obserwując skupionego na opatrywaniu jego palca Andrzeja, który słysząc jego słowa spochmurniał nagle. Natrętne wspomnienia, które po wcześniejszej rozmowie z synem uniemożliwiły mu sen, po raz kolejny tej nocy pojawiły się na tablicy jego myśli. Spostrzegawczemu spojrzeniu malca nie umknął ten fakt. Alex z łatwością dostrzegł tą niezwykle szybką przemianę ojca. Atmosfera w tym przestronnym pomieszczeniu uległa gwałtownej zmianie, a powietrze zgęstniało niebezpiecznie. Profesor, który z nadzwyczajną delikatnością oczyszczał ranę synka dostrzegł cień niepewności na jego twarzy. Wiedział , że Alex ,tak zresztą jak i on sam, czuje się jeszcze niepewnie w tej zupełnie nowej dla siebie sytuacji.
- Pewien mały rozrabiaka nie pozostawił mi innego wyboru… – westchnął z udawanym żalem chirurg, zamykając niepotrzebne już pudełeczko, wypełnione po brzegi artykułami pierwszej pomocy medycznej – Dokonując egzekucji w mojej kuchni – zakończył konspiracyjnym tonem Falkowicz, lewy kącik jego ust powędrował nieśmiało do góry . Próbował odgonić od siebie ciążące nad nim bolesne wspomnienia. Nie mógł pozwolić na to by mały zauważył choć ślad smutku czy wątpliwości przebiegający przez jego oblicze. Profesor zdawał sobie sprawę z tego, że choćby próba ukrycia swoich uczuć czy myśli przed Alex’em  jest czczym i bezsensownym zajęciem. Perfekcyjne maski, które w jego dotychczasowym życiu były niezawodne w żadnym stopniu nie stanowiły dla niego ochrony przed niezwykle szczerymi jak i spontanicznymi słowami syna. Andrzej wiedział, że zamiast rozpamiętywać swoje błędy powinien skupić się na teraźniejszości, na tym co tu i teraz. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tym razem nie dostanie drugiej szansy od losu. Zarówno nadmierne wybieganie w przyszłość jak i rozpamiętywanie minionych wydarzeń mogło jedynie zaszkodzić relacji Falkowicza z malcem. W chwili obecnej chirurg wiedział, że zagubione spojrzenie stalowych oczu synka powinno być jego jedynym problemem.
- Bardzo chciało mi się pić… – odparł usprawiedliwiającym tonem mały, marszcząc brwi. Wciąż nie spuszczał przenikliwego spojrzenia swoich ciemnoszarych oczu z ojca.- Nie chciałem…pana…- zaczął zaspany, po raz kolejny hamując ziewnięcie – Znaczy…ciebie. ..niepotrzebnie budzić – poprawił się stanowczym głosem , przenosząc wzrok na padający za oknem deszcz.- Sam dałbym sobie radę- dokończył pewnie Alex z charakterystycznym dla siebie błyskiem zaciętości w oczach, który niespodziewanie przywrócił Andrzejowi dobry humor. Falkowicz doskonale znał to pełne uporu  spojrzenie, lecz w nieco innym , szmaragdowym wydaniu.
- W to nie wątpię – odparł pewnie Profesor, uśmiechając się do Alex’a w ten charakterystyczny dla siebie sposób. Przykucnął sprawiając, że ich spojrzenia znalazły się w jednej linii. – Jednak pamiętaj, że jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebował…- zaczął poważnie Andrzej, wpatrując się prosto w oczy synka – Ja zawsze jestem obok – dokończył dobitnie chirurg, poklepując pieszczotliwie malca po ramieniu. Alex z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że tata w żadnym wypadku nie ma na myśli jedynie jego tygodniowej wizyty w Polsce. Niewzruszony wyraz twarzy Falkowicza upewnił go w tym przekonaniu. Chłopiec zdążył już zauważyć, że stanowczy, chłodny ton ojca w jego przypadku wcale nie wiązał się z poczuciem zdystansowania czy złości. Mały już rozumiał, że jego tata nie jest osobą, która rzuca słowa na wiatr i szasta na około deklaracjami. Profesor ostrożnie ważył każde swoje słowo i traktował  relację z synem bardzo poważnie. Jednak mimo tej świadomości małemu brakowało z jego strony prostych, zwyczajnych gestów czułości, które mogłyby rozwiać raz na zawsze jego wątpliwości.
- Nie chcę dokładać ci problemów – przyznał bez ogródek  mały, zaciskając swoją prawą dłoń w piąstkę. Wydawało mu się, że powinien w jakiś sposób zasłużyć na miłość ojca. Mimo wczorajszej, szczerej rozmowy z Falkowiczem chłopiec wciąż czuł się zagubiony. Obawiał się, że może zbyt szybko zdecydował się odsłonić swoje uczucia. Małemu to wydawało się po prostu naturalnym odruchem. Dystans jaki mimo woli zachowywał Profesor sprawiał, że chłopiec nie miał pojęcia na czym właściwie stoi.
- Alex- westchnął ciężko Andrzej ,marszcząc w napięciu czoło. Chirurg wiedział, że musi uważnie dobierać słowa. Rozmowa z małym wciąż pozostawała dla niego spacerem nad przepaścią. Każdy fałszywy krok mógł przekreślić to, co skrzętnie budował przez ostatnie tygodnie.  - Ty nigdy nie byłeś i nie będziesz dla mnie problemem- przyznał pozbawionym emocji głosem, zaciskając usta w wąską linię. Zdobycie zaufania Alex’a było trudniejsze, niż pierwotnie zakładał. Choć w tej chwili nie mógł mieć pojęcia jak bardzo przybliżył się ku osiągnięciu tego upragnionego celu.
- Teraz już to wiem- odpowiedział na szczere słowa ojca mały, chwytając swoją rączką jego silną dłoń – W takim razie chcę coś do picia, tato – zaczął już całkiem rozpromieniony Alex, zręcznie zmieniając temat ich rozmowy. Chłopiec już trochę zdążył poznać Profesora, wiedział, że wypowiedzenie tych słów nie przyszło mu z łatwością. Pociągnął za rękę  nieco skonsternowanego jego gestem Andrzeja w stronę blatu kuchennego. Falkowicz otworzył zamaszyście drzwi lodówki, przewracając teatralnie oczami.
- Cóż my tutaj mamy?- westchnął ciężko, przyglądając się zawartości sprzętu AGD z udawaną powagą.
- Masz może sok pomarańczowy ?- zapytał z zainteresowaniem malec, zerkając pod ramieniem taty na wypełnione smakołykami szklane półki.
- Mam coś lepszego – przyznał z tajemniczym błyskiem w oku Andrzej, kładąc na marmurowy blat butelkę świeżego mleka. – To chyba idealne rozwiązanie, biorąc pod uwagę naszą dzisiejszą bezsenność – mrugnął porozumiewawczo na malca, który w oczekiwaniu rozsiadł się wygodnie na obrotowym krześle ,znajdującym się przy wyspie kuchennej. Mały oparł głowę na łokciach obserwując działania ojca.
- Mama zawsze ,gdy nie mogę zasnąć  robi dla mnie mleko z miodem…..- zaczął już całkiem rozbudzony chłopiec, zeskakując ze stołka barowego. Stanął tuż obok Falkowicza, który słysząc jego słowa uśmiechnął się półgębkiem, podwijając rękawy swojej błękitnej koszuli.
- Cynamonem… – niespodziewanie dla Alex’a jego wypowiedź kontynuował Andrzej. Wzbudził tym zainteresowanie malca, który spojrzał na niego marszcząc brwi w napięciu.
- I…sekretnym składnikiem- dokończył tajemniczo mały, próbując nieudolnie sięgnąć po dwa kubki stojące na najniższej półce. Jego oczy rozświetlił błysk zaciętości, kiedy po raz kolejny nie udało mu się tego dokonać, mimo że stanął na samych czubkach palców.
- Skórką pomarańczy-  mruknął konspiracyjnie Falkowicz, podając synkowi dwa naczynia, po które próbował sięgnąć- Chyba nie ominą mnie nawet kuchenne rewolucje – westchnął w myślach Andrzej, zdając sobie sprawę, że jego obecny rozkład naczyń jest nieprzystosowany dla malca, który przecież już niebawem miał stać się częstszym gościem w tym domu. Andrzej nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, że pojawienie się w jego życiu Alex’a wiąże się nawet z tak prozaicznymi, acz bezkompromisowymi zmianami jak przystosowanie mebli do jego potrzeb. Dla każdego perfekcjonisty i pedanta, jakim bezsprzecznie był chirurg takie rewolucje mogłyby okazać się problematyczne i irytujące. Jednak dla Profesora świadomość faktu, że przebudowę swojego dotychczasowego świata zaczyna właśnie od takich niewielkich kroków była niezwykle pocieszająca.
- Skąd znasz sekretny składnik ? – szczerze zdziwił się chłopiec, mrużąc wyczekująco oczy. Wiedział dobrze, że jego mama  nie zwykła zdradzać innym swoich kulinarnych sekretów.
- Kiedyś Wiktoria dopuściła mnie do tej skrzętnie skrywanej tajemnicy – wyjaśnił pewnym siebie głosem Profesor, unosząc do góry brwi. Ostrożnie położył na kuchennym blacie dwa białe kubki wypełnione parującym jeszcze płynem. Słodki aromat napoju niepostrzeżenie już zupełnie rozluźnił atmosferę miedzy nimi. Mały w pełnym skupieniu wziął z rąk chirurga swój kubek, próbując nie uronić ani kropli , z najwyższą uwagą podążał tuż za Andrzejem w stronę przestronnego, pogrążonego w mroku salonu, który oświetlał jedynie blask księżyca, wpadający do wnętrza przez ogromne szklane okna wychodzące na japoński ogród.
- Wyszło ci całkiem dobre, tato – zawyrokował Alex, ostrożnie upijając łyk gorącego napoju. Wciąż z ciekawością rozglądał się po sporych rozmiarów pomieszczeniu, lecz to właśnie szalejąca za oknem ulewa przyciągnęła skutecznie jego uwagę.
- Nie wiem, czy zasłużyłem na taki komplement- przyznał swoim niskim głosem Profesor , odkładając na szklany stolik swą ledwie naruszoną porcję mleka. Dobrze zdawał sobie sprawę ze swego braku kulinarnych zdolności. Poza tym sam chyba nie do końca wierzył w usypiającą moc mlecznego napoju. Mimo to chirurg był rad, że dzięki tej drobnej przyjemności mały mógł poczuć się bardziej swobodnie, swojsko w jego domu. Przyglądał się uważnie malcowi, który przechadzał się wzdłuż przeszklonej ściany.
- Lubię patrzeć na deszcz- stwierdził pewnie mały, dotykając rączką okna. Pogrążony w ciemności ogród przybrany obfitą warstwą kropel wody w świetle księżyca wydawał mu się wręcz magiczny.
- Deszcz pozwala oczyścić umysł, relaksuje…- mruknął cicho Profesor, siadając na obitej skórą ławie, stojącej tuż przy znajdującym się w rogu pomieszczenia fortepianie. Delikatnie uniósł równie czarną jak noc za oknem, połyskującą w świetle  pokrywę instrumentu, ostrożnie dotykając swymi ciepłymi dłońmi zimną powierzchnię klawiatury. W pełni zgadzał się z synem. Dźwięk uderzających o szybę kropel deszczu od zawsze działał na niego kojąco, a czasem nawet inspirująco. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, Falkowicz zaczął płynnie sunąć swoimi dłońmi po powierzchni instrumentu. Niezwykle czysta,  radosna melodia wypełniła w momencie jego sporych rozmiarów salon. Alex z niekrytą ciekawością podszedł do ojca, który gdy tylko dostrzegł stojącą obok siebie postać malca, przerwał nagle grę.
https://www.youtube.com/watch?v=Xix3UOOtND4
https://www.youtube.com/watch?v=59VVZw0iH18
- Nie wiedziałem, że grasz- zaczął zaskoczony chłopczyk, opierając się dłońmi o krawędź ławy, na której siedział chirurg. Andrzej przesunął się nieco w prawo, robiąc tym miejsca dla synka tuż obok siebie.
- Nie pytałeś- odpowiedział w swoim stylu Falkowicz, z pewną nonszalancją unosząc obie brwi ku górze. Fala finezyjnych, skocznych dźwięków po raz kolejny opanowała willę Profesora. Alex dokładnie tak jak jego ojciec zmarszczył czoło, w skupieniu wsłuchując się w melodię. Z łatwością dostrzegł podobieństwo wygrywanych przez Andrzeja harmonijnych dźwięków do uderzających w powierzchnię przeszklonych ścian kropel wody.
- To „Wiosna” – stwierdził bez cienia wątpliwości chłopiec, zerkając ukradkiem na zaskoczonego tatę, który jakby w odpowiedzi uśmiechnął się do niego lewym kącikiem ust, zmieniając przy tym grany przez siebie utwór. Tym razem dźwięki układały się w mniej uporządkowany, bardziej jednostajny sposób, który pozostawiał po sobie wrażenie napięcia i niepokoju.
- Teraz to „Zima” – odpowiedział po chwili mały, kontynuując tą niewinną zabawę. Tym razem to Andrzej spojrzał na synka zaintrygowany. Po raz kolejny tej nocy salon Profesora wypełniła niezwykle radosna i żywiołowa melodia. Malec raz jeszcze odpowiedział poprawnie, na zadaną przez Falkowicza muzyczną zagadkę. Chirurg był pod wrażeniem wiedzy chłopca. Wiktoria jeszcze nie zdążyła wspomnieć mu o zamiłowaniu małego do słuchania utworów wybitnych kompozytorów. Dla niej po prostu ten fakt stanowił oczywistość. Dobrze pamiętała chwile, kiedy Chopin okazał się jej jedynym wybawieniem i ulgą podczas usypiania kwilącego, cierpiącego z powodu kolki maleńkiego Alex’a. 
- Nie wiedziałem, że interesujesz się także muzyką ?- odparł szczerze zaskoczony Profesor, z dumą patrząc na synka, który pochylał się nad klawiaturą. Andrzej nie mógł mieć pojęcia jak jeszcze wiele ich łączyło. Nadchodzący tydzień miał nakreślić im dopiero namiastkę cech i zainteresowań, które wspólnie dzielili.
- Mama opowiadała mi, że gdy się urodziłem i byłem jeszcze bardzo mały to potrafiłem płakać przez całą noc, nic ani nikt nie potrafił mnie uspokoić… – zaczął cicho Alex, wciąż intensywnie wpatrując cię w śnieżnobiałe klawisze- Dopiero ciocia Agata wpadła na pomysł by zacząć puszczać mi muzykę klasyczną – kontynuował pewnie, przenosząc swój wzrok na twarz Profesora, która w tym momencie nie wyrażała żadnych emocji.- Pomysł cioci zadziałał i tak już zostało – mały wzruszył ramionami, uśmiechając się rozbrajająco w stronę Falkowicza, któremu z niewyobrażalnym trudem przyszło odpowiedzieć na szczere słowa synka podobnym gestem. Sama wizja Rudowłosej samotnie mierzącej się opiece nad niemowlęciem, bez wsparcia rodziny, a co ważniejsze pozbawionej troski, pomocy i oparcia właśnie z jego strony powodowała nieprzyjemny, chłodny ucisk w okolicach serca chirurga.Jednak Andrzej musiał przyznać przed samym sobą, że mimo woli doceniał siłę woli i samozaparcie Wiki, która potrafiła poradzić sobie nawet w tak szalenie trudnej dla siebie sytuacji.
- Chcesz spróbować ?- zapytał po chwili kłopotliwej ciszy Andrzej, zerkając sugestywnie na stojący przed nimi instrument. Ciemnoszare oczy Alex’a zabłysły jasno, rozświetlone iskierkami ekscytacji. Malec nie czekając na dalsze słowa ojca bezceremonialnie wdrapał się na kolana taty, wcale nie czekając na jego zgodę. Z jego strony było to coś zupełnie naturalnego, Alex działał wręcz automatycznie. Trudno byłoby wyrazić zdziwienie Andrzeja w tym momencie, który poczuł się zupełnie zbity z tropu. Chirurg dopiero od kilku godzin miał okazję być pełnowymiarowym rodzicem. Dla niego każdy, nawet najdrobniejszy odruch, czy całkowicie spontaniczne zachowanie synka było zupełną nowością. Równie nieznane wydawało mu się dziwne, ciepłe ukłucie w okolicach serca, które odczuwał za każdym razem, kiedy syn wykonał względem niego taki z pozoru zwyczajny, ale zarazem autentyczny gest. Dla niektórych byłoby to coś oczywistego, ledwie dostrzegalnego, dla Falkowicza był to jednak nie tylko dowód  zdobywanego krok po kroku zaufania, ale także powoli budowanej relacji.
- Naprawdę nauczysz mnie grać ?- zapytał z niegasnącą nadzieją chłopiec, odwracając się w stronę taty. W tym momencie Andrzej nie mógłby mu niczego odmówić. Sam siebie nie poznawał. Nigdy nawet nie śniło mu się, że ktoś będzie w takim stopniu jak Alex potrafił zawładnąć każdą  jego myślą. Było to zupełnie mu nieznane, niespodziewane, ale również trochę niepokojące go uczucie. Falkowicz  z dnia na dzień zauważał, że zmienia się pod wpływem synka. Świadomość gwałtownego tempa tych przemian była dla niego wręcz niewyobrażalna, piorunująca. Sam jeszcze  nie do końca wiedział, czy jest gotowy na te wszystkie czyhające na niego ,wielkie, życiowe przemiany. Jednak chirurg nie miał już czasu by analizować zbyt długo swoją sytuację. Rzeczywistość postawiła go przed faktem dokonanym, a on musiał jej sprostać. Teraz miał dziecko, syna, za którego był w pełni odpowiedzialny. Było ojcem. Te słowa w jego świadomości brzmiały bardzo poważnie. Wszakże bycie dla kogoś rodzicem to niezwykle odpowiedzialna rola, a on nie miał zbyt wiele czasu by przygotować się na jej pełnienie. Profesor, jako perfekcjonista właśnie może zbyt poważnie podchodził do kwestii opieki nad małym ? Chłopczyk już wkrótce miał zweryfikować jego wizję rodzicielstwa. Alex miał mu dopiero pokazać na czym właściwie polega rola taty. Choć zakres oczekiwań ze strony synka był zupełnie odmienny od wyobrażeń Andrzeja, który pod czujnym okiem swojego małego nauczyciela zaczynał stawiać swe niepewne kroki na drodze do zrozumienia jego naprawdę naturalnych, prozaicznych potrzeb, które dla chirurga wcale nie były takie oczywiste. Zważywszy na fakt, że sam w bardzo młodym wieku stracił rodziców i  po prostu nie zdążył doświadczyć i poznać wzorców, na których mógłby budować swoje kontakty z Alex'em. Dla Falkowicza te z pozoru naturalne zachowania i zwyczajne okazywanie czułości były czymś obcym.
- Nie od razu Rzym zbudowano – odparł pewnym siebie głosem Profesor, wzrokiem znawcy lustrując niewielką dłoń syna- Gra na każdym z instrumentów wiążę się z ogromnym wysiłkiem i pracą – zastrzegł, unosząc nonszalancko lewą brew do góry.
- Ja niczego się nie boję- stwierdził zdeterminowanym głosem mały, przenosząc swój roziskrzony wzrok ze śnieżnobiałej klawiatury w kierunku twarzy ojca. Stanowczość z jaką Alex wypowiedział to zdanie już zupełnie rozchmurzyła chirurga. Jego słowa dziwnie dodały mu otuchy.
- Widzę, że odziedziczyłeś po Wiki nie tylko smukłe dłonie –zaśmiał się pod nosem Profesor, pieszczotliwie mierzwiąc krótkie, brązowe włosy synka.- Uczyłeś się już kiedyś ?- zapytał swoim niskim głosem chirurg, delikatnie przenosząc dłoń małego na klawiaturę fortepianu. Alex nie mógł zrozumieć jego wcześniejszej aluzji do pamiętnych słów Rudowłosej.
- Nie – malec pokręcił przecząco głową – Ale czasem obserwowałem jak Spencer grał w wolnych chwilach – kontynuował pewnie ,choć uśmiech z jego twarzy zniknął momentalnie – Kiedyś obiecał, że mnie nauczy, ale już dawno nie byliśmy w Essex- dodał markotniejąc. Andrzej uważnie przysłuchiwał się jego słowom. Doskonale orientował się w sytuacji Wiktorii. Zdawał sobie sprawę z rozlicznych problemów Rudowłosej, które ściśle wiązały się z rodziną Ravenswood’ów. Dla niego jasnym było, że to nagłe zerwanie stosunków między nimi, a Wiki mocno odbiło się na chłopcu, który nie rozumiał zupełnie powodów, przez które został odcięty od swojej dotychczasowej rodziny. Alex miał prawdziwy mętlik w głowie. Mimo szczerych chęci nie potrafił tego pojąć. Nie rozumiał dlaczego ani on, ani jego mama nie są już mile widziani w rezydencji w Essex. Czuł się zupełnie odsunięty na boczny tor. Chłopczyk odczuwał ogromne poczucie winy z powodu tej sytuacji, choć nie było w tym ani ziarna prawdy. Falkowicz wiedział, że musi udowodnić  zagubionemu malcowi, że ma on swoje miejsce w świecie, że teraz już zawsze będzie mógł na niego liczyć. Pamiętał jak jego poukładany  świat legł w gruzach po śmierci rodziców, jak bardzo czuł się wtedy zdezorientowany i opuszczony, jak sam musiał mierzyć się z realiami życia i jak usilnie potrzebował wtedy takiego zapewnienia, zwykłego, acz tak potrzebnego mu wówczas poczucia bezpieczeństwa. Każde dziecko potrzebuje spokojnej, rodzinnej przystani, Andrzej wiedział, że to nigdy nie uległo zmianie i dokładnie tego potrzebował teraz jego syn. Jedyny problem polegał na tym, że mimo chęci nadal nie potrafił mu tego zapewnić...nie był w stanie zagwarantować swojemu dziecku pełni szczęścia rodzinnego, gdyż po prostu dokonanie tego nie leżało tylko w jego mocy.
- W takim razie zaczniemy od podstaw- zaczął po chwili ciszy chirurg, delikatnie uderzając w rząd klawiszy przed sobą. Słysząc jego słowa mały od razu się rozchmurzył w skupieniu analizując słyszane brzmienia. - Dźwięki układają się na klawiaturze w gamę od „C” do „H”, następnie znów „C”- zaczął rzeczowo Andrzej, czekając aż mały powtórzy jego wcześniejszy ruch. – Doskonale- pochwalił malca, kontynuując lekcję – To była gama C-dur – wyjaśnił przybranym tonem profesjonalisty  ,chwytając w swoją rękę dłoń zafascynowanego chłopca.-Pierwsze osiem dźwięków od „C” – stuknął jego palcem w pojedynczy klawisz - Do kolejnego „C” to oktawa – kontynuował swoim niskim głosem, zerkając na wpatrzone w siebie, stalowe oczy malca, który w pełnym skupieniu próbował zapamiętać każde jego słowo. Profesor nie przypuszczał jeszcze jaką satysfakcję przyniesie mu możliwość nauczenia swojego synka czegoś nowego.
- Tato, a do czego służą te czarne klawisze ?- zapytał szczerze zainteresowany Alex, kiedy to już powtórzył po kolei wszystkie gamy. Przez następną godzinę Falkowicz z nieukrywaną przyjemnością przekazywał malcowi swoją muzyczną wiedzę, nie kryjąc przy tym satysfakcji i dumy z pojętności swojego synka, który w mgnieniu oka nauczył się rozpoznawać poszczególne nuty i dźwięki. Nawet udało mu się powtórzyć ze słuchu fragment melodii, którą przed nim zagrał Andrzej. Aż trudno było Profesorowi uwierzyć w tą wręcz niespotykaną chłonność dziecięcego umysłu. Malec zdumiewał go na każdym kroku. Falkowicz miał świadomość tego, że jego syn bez wątpienia posiada niebywały słuch muzyczny, który przy odrobinie wysiłku i systematycznej pracy może przerodzić się w prawdziwy talent. Chirurg był coraz bardziej oczarowany chłopcem. Obserwował każdy jego uśmiech, gest, ten charakterystyczny błysk w jego stalowych oczach. Jeśli Alex nie był zadowolony z rezultatu, który otrzymał, nie poddawał się, ale próbował po raz kolejny dopóty, dopóki nie uzyskał upragnionego efektu. Obserwując determinację malującą się na twarzy malca Andrzej nie mógł oprzeć się pewnemu wrażeniu. Dobrze znał i rozpoznawał ten obraz, bo w tym pogrążonym w koncentracji obliczu syna rozpoznawał samego siebie. Teraz już rozumiał wcześniejsze, prawdziwe słowa Rudowłosej. Mały był tak bardzo do niego podobny….Świadomość tego faktu nie wiedzieć czemu dopiero teraz w takim stopniu do niego dotarła, paradoksalnie budząc przy tym jeszcze większy niepokój Falkowicza. Sam doskonale pamiętał jak mocno wpłynęła na niego śmierć rodziców i rewolucje w jego życiu, które ściśle wiązały się z ich wypadkiem. Te doświadczenia odbiły piętno w sercu Andrzeja, który dobrze wiedział jak trudno było mu komukolwiek zaufać po utracie rodziny. Profesor pamiętał niepewność i ból jakie odczuwał, które to spowodowały, że na długie lata nie potrafił nikogo do siebie dopuścić. Dopiero Wiki udało się częściowo zburzyć tą chroniącą go od świata barierę, idealną maskę, którą zakładał każdego dnia. Paradoksalnie kapryśny los zafundował jego synowi podobne doświadczenia. Alex również stracił bliską mu osobę w wypadku, który tak jak w przypadku Profesora miał zaważyć na jego życiu. Śmierć człowieka, którego mały uważał za ojca, a także wyparcie się go przez jedyną znaną mu rodzinę, musiało znacznie wpłynąć na poczucie własnej wartości chłopca. Falkowicz rozumiał, że synek tak jak kiedyś on ,czuje się zagubiony i niepewny swojego miejsca w świecie. Chirurg w tamtej krótkiej chwili zrozumiał, że otwarta, szczera rozmowa ze swoim  dzieckiem przychodzi mu z taką nieznaną mu naturalnością, łatwością głównie dlatego, że to właśnie Alex, ten jedynie sześcioletni chłopczyk rozumie go jak nikt inny. Falkowicz wiedział, że musi za wszelką cenę uchronić syna przed tą niszczącą siłą niepewności.
- Chyba wystarczy nam na dziś – stwierdził stanowczym głosem Andrzej, delikatnie zamykając wieko fortepianu. Zerknął  ukradkiem na swój srebrny rolex  otwierając szerzej oczy ze zdumienia. Westchnął z niedowierzaniem, zastanawiając się jak możliwe jest to, że w ogóle nie odczuł upływu ostatnich dwóch godzin. Zaspany chłopiec, którego oczy kleiły się ze zmęczenia, swoim milczeniem zgodził się z chirurgiem, po czym ześlizgnął się z kolan ojca, podążając za nim w kierunku szklanych schodów.
- Odprowadzisz mnie do pokoju ? – zapytał cicho malec, zerkając wyczekująco na Falkowicza. Małemu było trochę głupio przyznać się tacie, że jest tak zaspany, że nie wie czy sam będzie w stanie dotrzeć do łóżka.
-Oczywiście- odpowiedział pewnym głosem Andrzej, odprowadzając chłopczyka do jego własnego pokoiku, w którym świeciła jedynie nocna lampka w kształcie półksiężyca.
-Czy jutro też dasz mi lekcję  ?- zapytał z nadzieją mały, przeciągając się na łóżku. Z trudem przychodziło mu zachowanie resztek świadomości. Alex’owi wydawało się wręcz, że jego powieki mają ciężar ołowiu.
-Jeśli tylko będziesz miał ochotę – mruknął cicho Profesor, zauważając, że mały powoli odpływa w krainę snu. Poprawił mu kołdrę, którą chłopczyk próbował się nieudolnie okryć, nieopatrznie  rozbawiając przy tym ojca. Andrzej nie okazywał tego, ale nowa, potencjalna pasja malca , którą mogliby razem dzielić stanowiła dla niego ogromną szansę.
-Jesteś świetnym nauczycielem, tato- przyznał szczerze mały, przymykając zmęczone powieki. Był wprost wyczerpany, a zmiana strefy czasowej dawała mu się we znaki.
- Ja po prostu mam zdolnego ucznia- odparł z nieukrywaną dumą Falkowicz, mierzwiąc pieszczotliwie brązowe włosy synka- W nieco ponad godzinę zrozumiałeś więcej, niż Adam po czterech latach nauki gry – przyznał szczerze chirurg, sugestywnie przewracając oczami- To mój brat- westchnął teatralnie Profesor, wygładzając ruchem dłoni marszczenie na powierzchni kocyka ,którym okryty był malec- Jednak stare, polskie powiedzenie, że słoń nadepnął mu na ucho wcale nie jest w tym wypadku przesadzone – zakończył swoim niskim głosem brunet, zerkając na wtulonego w poduszkę małego z nie znaną sobie dotąd troską.- Chociaż może lepiej mu o tym nie wspominaj- dodał znacząco chirurg, unosząc do góry lewą brew- Adam…bywa czasem nadwrażliwy na swoim punkcie- zakończył sugestywnym tonem mężczyzna, ostentacyjnie strzepując niewidoczny pyłek z kocyka syna. Trudno było Andrzejowi przyznać się do tego, że akurat w tym aspekcie zarówno on jak i jego młodszy brat byli do siebie podobni.
- Lubię wujka Adama- odpowiedział na to mały, nie spuszczając wzroku z twarzy ojca.-Odwiedzi nas jutro ? – zapytał z niekrytą nadzieją, bawiąc się rogiem swojej szarej  poduszki.Prawdziwie tęsknił za Adamem, przy nim poczuł by się już zupełnie swobodnie. Ponadto Krajewskiemu nigdy nie brakowało pomysłów i chęci do zabawy z malcem. Ordynator leśno-górskiego oddziału chirurgii w pewnych kwestiach był przeciwieństwem swojego brata. Wręcz do bólu spontaniczny, rozrywkowy i odrobinę nieodpowiedzialny mężczyzna mimo już dawno przekroczonej trzydziestki wciąż w głębi ducha pozostawał dużym dzieckiem. Nie obce mu były najnowsze gry, gadżety, a już na pewno nie zwariowane pomysły. Przy tym wujek Alex’a posiadał niezbyt skomplikowaną osobowość. Z oblicza Krajewskiego można było czytać jak z otwartej księgi. Zawsze mówił, to co myślał i nie miał problemów z okazywaniem swoich uczuć. Jednak chyba największą zaletą bruneta było to, że jego znajomość z chłopcem po prostu trwała już od dawna. Był to ktoś, kogo Alex znał i doceniał jego towarzystwo. Przy nim mały nie czułby już ani krzty skrępowania, a już na pewno nie zaznałby nudy. Krajewski potrafił rozbawić go jak nikt inny, a chłopcu brakowało trochę tej swobody i spontaniczności Adama, który swoim wręcz dziecięcym entuzjazmem potrafiłby już zupełnie stopić lody pomiędzy ojcem i synem.
-Akurat jutro ma całodobowy dyżur, ale obiecał zjawić się w środę- zastrzegł Andrzej, który dostrzegł radosne iskierki w oczach synka na samo wspomnienie imienia Krajewskiego. Lekkie ukłucie zazdrości pojawiło się w sercu Profesora na ten widok. Jednak czy mógł się dziwić reakcji syna ? Szczerze w to wątpił. Zdawał sobie sprawę z tego, że po prostu staż znajomości pomiędzy Alex’em, a jego bratem jest zdecydowanie dłuższy. A znając charakter Krajewskiego wiedział, że ten z niezwykłą łatwością nawiązuje bliższe relacje, a ponadto ma świetne podejście do dzieci. Na korzyść ordynatora przemawiał niewątpliwie fakt, że ten zdążył już nieoczekiwanie spędzić całkiem sporo czasu ze swoim bratankiem. Razem z Agatą wspierali małego i Wiki po wypadku i śmierci Anthony’ego, a ponadto Krajewski opiekował się chłopcem podczas wizyty Rudowłosej w Argentynie.
- Bardzo kochasz wujka, prawda ?- bardziej stwierdził, niż zapytał chłopczyk, podciągając swoją kołdrę pod samą szyję. Słowa syna niezmiernie zaskoczyły chirurga, który nerwowo przeczesał dłonią swoje przyprószone już siwizną włosy. Alex uważnie przyglądał się reakcji taty, dla którego każdorazowe zderzanie się z niezwykle prawdziwymi słowami syna nadal pozostawało wyzwaniem. Wciąż zdumiewała go otwartość, szczerość i ta nieznana mu dotąd dziecięca mądrość. Alex wcale nie pragnął wciąż na nowo wystawiać swojego ojca na próbę, ale po prostu chciał go lepiej poznać. Nie znał na to innego sposobu.
- Jeszcze do niedawna nie miałem nikogo po za nim- przyznał pozbawionym emocji głosem Falkowicz, odwracając wzrok w stronę okna. Bezwiednie zacisnął usta w wąską linię, widocznie pochmurniejąc. Rozmowy tego typu były dla niego ogromnym wyzwaniem. Nie należał do zbyt wylewnych osób, zawsze radził sobie sam, mógł liczyć tylko na siebie…i nigdy wcześniej po prostu nie czuł aż takiej potrzeby by się przed kimś otworzyć. Przy synku nie miał innego wyjścia, rozumiał to i już tak bardzo nie przerażał go ten ekshibicjonizm emocjonalny. Przy Alex’ie Falkowicz nie wiedzieć czemu nie czuł już zagrożenia czy niepewności, choć jeszcze nie rozumiał do  końca, dlaczego szczera rozmowa z małym przychodzi mu z taką łatwością?
- A twoi rodzice ? – zapytał chłopczyk, nie kryjąc wrodzonej ciekawości. Chłopiec nie doświadczył dotychczas dobrodziejstwa posiadania dziadków i musiał przyznać przed samym sobą, że zazdrościł trochę innym dzieciom. Mama opowiadała mu wielokrotnie o babci Wandzie, która zmarła kilka miesięcy przed jego narodzinami, a dziadek Ricardo aż do tej pory nie utrzymywał kontaktów z córką i wnukiem. Mały nie miał jeszcze okazji osobiście poznać pana Consalidy.
- Oni nie żyją ….już od dawna- uciął szybko chłodnym tonem Profesor, a nieprzyjemna zmarszczka pojawiła się na jego czole. Mały próbował ścisnąć jego dłoń w geście wsparcia, ale Andrzej nieopatrznie nie zauważył jego działania i gwałtownie poderwał się z łóżka syna, kierując swe kroki w stronę lampki nocnej wiszącej na przeciwległej ścianie. Falkowicz odwrócił się  do okna, próbując ukryć przed małym grymas, który pojawił się na jego twarzy.
- Może chcesz mi o nich opowiedzieć ?- zapytał poważnie chłopiec. Czuł, że coś więcej kryje się pod dziwnym zachowaniem Profesora.
- To nie jest odpowiedni moment- odparł nieznoszącym sprzeciwu głosem chirurg, przenosząc swoje puste spojrzenie na malca. Krew w jego żyłach krążyła z zawrotną prędkością. Jeszcze przed nikim, nawet przed Wiki nie otworzył się zupełnie w kwestii śmierci rodziców. Andrzej jakby za dotknięciem różdżki stał się momentalnie  chłodny i zdystansowany. Nie był gotowy na tą rozmowę. Alex zdziwił się tak szybkiej przemianie ojca. Ziewnął, już zupełnie odpływając w krainę snu. Jego umysł nie miał już sił na kolejną analizę niejednoznacznego zachowania taty. Falkowicz przez dłuższą chwilę przyglądał się pogrążonemu w snu dziecku, po czym po raz kolejny delikatnie poprawił malcowi kołdrę, która zdążyła już niemal w całości ześlizgnąć się na ciemny parkiet po tym jak chłopczyk przewrócił się na drugi bok.
-Śpij dobrze, synu- po chwili ciszy mruknął w jego stronę Profesor, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Tym razem i  jemu niemal od razu udało się zapaść w tak mu potrzebny, głęboki, acz niespokojny sen.

****************************************************************************


Majowe słońce, mimo wczesnej pory nie zamierzało oszczędzać mieszkańców stolicy. Wysyłało wciąż swe najjaśniejsze i najdrażliwsze promienie w kierunku okien prowadzących do sypialni drzemiącego słodko chłopca. Nadal niewyspany malec zerwał się momentalnie z łóżka, rozbudzony ciepłym światłem, drażniącym jego przymknięte powieki. Dzisiejszy poranek zapowiadał niespotykanie pogodny dzień. Błękit nieba i widoczne białe, puszyste obłoki wypełniły nadzieją serce malca, który już nie mógł doczekać się całego dnia spędzonego z Profesorem. Nie kryjąc swojego entuzjazmy mały niczym burza opuścił swój pokój, nawet nie zdążywszy się przebrać. Do jego uszu doszedł szelest dobiegający z kuchni, Alex uznał, że to zapewne jego tata zabrał się za przygotowanie śniadania. Z zamiarem udania się do łazienki chłopczyk skierował się w stronę drzwi znajdujących się na samym końcu korytarza. Otworzył je szeroko, rozglądając się uważnie. Wydawało mu się, że przez przypadek znalazł się w gabinecie Falkowicza. Sporych rozmiarów mahoniowe biurko zajmowało centralną część pomieszczenia, z okna którego rozciągał się cudowny widok na japoński, przystrzyżony w finezyjne formy ogród jak i pobliski przybrany majową zielenią park. Chłopczyk już kiedyś miał okazję przebywać w gabinecie taty, oczywiście również poprzednim razem znalazł się tam przypadkowo. Ogromny drewniany regał wypełniony publikacjami i rozlicznymi identycznymi segregatorami przyciągał jego spojrzenie, ale uparty malec nie dał się zwieść wrodzonej ciekawości i postanowił uniknąć swojej ingerencji w gabinecie Andrzeja, już miał opuścić ten jakże kuszący go pokój, kiedy dostrzegł stojącą na blacie biurka srebrną ramkę z fotografią. Rodzinne zdjęcie skutecznie skupiło całą uwagę malca, który nawet nie wiedzieć kiedy sięgnął po tak intrygujący go obiekt. Zmarszczył brwi, chwytając w swoją rączkę zimną ramę. Przez dłuższą chwilę w skupieniu przyglądał się widocznym na nieco już wyblakłym zdjęciu osobom. Jego źrenice rozszerzyły się szerzej ,kiedy napotkał wzrokiem na uśmiechniętą, rozbawioną blondynkę trzymającą na kolanach roześmianego, ciemnowłosego berbecia o dużych, brązowych oczach. Przenikliwe, ciemnoszare spojrzenie kobiety skierowane było w stronę drugiego chłopca. Alex mrugnął kilkukrotnie, również przenosząc swój wzrok na pozostałą część fotografii. Mały po raz kolejny zmrużył oczy z uwagą przyglądając się postaci starszego od siebie, około dziesięcioletniego chłopca, który najwidoczniej wygłupiał się ,trzymając w ręce kukiełkę  w kształcie konika, próbując tym rozchmurzyć niemowlaka. Dobrze znany mu błysk w stalowych oczach dziesięciolatka został uwieczniony na fotografii, tak jak i jego uroczy, szczery uśmiech. Alex dalej kurczowo trzymał ramkę w swojej rączce, nie mogąc pozbyć się dziwnego wrażenia. Przez moment chłopczyk byłby ,mimo woli w stanie uwierzyć, że to on sam, albo jego kilka lat starszy sobowtór jakimś cudem znajduje się na tym zdjęciu, ale widoczna w rogu obrazu data rozwiała jego wątpliwości. Bowiem fotografia to została wykonana prawie trzydzieści pięć lat wcześniej, w taki jak dziś pogodny poranek. Alex ponownie zmarszczył czoło w napięciu, przysiadając na stojącym w rogu pomieszczenia skórzanym fotelu. Malec już zdążył się domyślić, że łudząco przypominający go dziesięciolatek to najwyraźniej jego tata, a rozbawiony berbeć to młodszy brat Profesora, wujek Adam. Zaintrygowany swym znaleziskiem mały przejechał rączką po twarzy widocznej na zdjęciu, pięknej  blondynki. Zarówno on jak i jego ojciec odziedziczyli po niej to ciemnoszare, przenikliwe spojrzenie.
- To musi być moja babcia- szepnął cicho malec, na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Głośny trzask dochodzący z korytarza przestraszył chłopca, który niezamierzenie wypuścił dużą ramkę z dłoni. Znajdująca się w niej cienka tafla szkła pękła uderzywszy o twardy, dębowy parkiet. Przerażony i zakłopotany kolejnym tego typu wypadkiem mały pospiesznie i bardzo ostrożnie wyciągnął z rozbitej ramy fotografię. Niestety jeden z ostrych odłamków uszkodził zdjęcie, przez powierzchnię którego przebiegała teraz długa, biała , szpecąca rysa. Alex ostrożnie położył je na biurku, po czym podniósł z podłogi zniszczony obiekt.
- Na pewno można to jakoś naprawić – pomyślał mały, oglądając uważnie ramkę. Postanowił zabrać ją ze sobą i spróbować skleić ją w swoim pokoju. Alex trochę obawiał się wspominać  Falkowiczowi o tym wypadku, mając nadzieję, że naprawi spowodowana przez siebie szkodę, zanim w ogóle tata zauważy. Nie chciał go po raz kolejny kłopotać. Poza tym malec był pewny, że sam sobie poradzi z naprawą. Mimo wszystko nadal obawiał się reakcji Falkowicza, ponieważ wiedział, że stojące na blacie zdjęcie musi być dla niego bardzo cenne. Chłopczyk ostrożnie chwycił uszkodzoną fotografię, po czym zabrał ją ze sobą do pokoju.  Zakłopotany malec uważnie rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby zastąpić zniszczoną ramę. Niestety, w jego pokoju nie było żadnej innej ramki, którą mógłby zastąpić zniszczony, srebrny stelaż. Całkiem już zafrasowany mały postanowił poszukać taty i osobiście przyznać mu się do wyrządzonej szkody. Trochę się tego obawiał, nie chciał go sobą rozczarować. Wówczas nie przypuszczał, że nadchodzący właśnie, pełen wrażeń dzień niemal zupełnie zamaże w jego umyśle ten z pozoru nieznaczny wypadek.

Po kilku minutach poszukiwać Alex nigdzie nie dostrzegł ani postaci Falkowicza, ani nawet śladu jego obecności. Ledwie słyszalny brzęk naczyń dochodzący z parteru willi wzbudził jednak jego zainteresowanie. Zafrasowany malec zbiegł ledwie słyszalnie po szklanych schodach, niezauważony stając po środku przestronnej kuchni. Oczom Alex’a zamiast oczekiwanej sylwetki ojca ukazała się postać lekko otyłej, siwowłosej emerytki, która ubrana w schludny, beżowy fartuch cicho poruszała się po kuchni, przygotowując w tym czasie pysznie pachnące danie.
- Dzień dobry pani- zaczął po chwili obserwacji chłopczyk, marszcząc brwi w geście zaskoczenia. Nie miał pojęcia, kim jest krzątająca się po pomieszczeniu starsza kobieta. Podszedł bliżej niej. Starsza pani nie zauważywszy tego, że malec niespodziewanie pojawił się w kuchni podskoczyła jak oparzona, upuszczając na marmurową podłogę trzymaną przez siebie metalową łyżkę. Krystyna odetchnęła z ulgą, napotykając wzrokiem na wpatrzone w siebie stalowe oczy małego chłopca.
- Ale mnie przeraziłeś- zaśmiała się z siebie staruszka, chwytając się za klatkę piersiową.
- Wszystko w porządku ?- zapytał z troską chłopczyk, odrobinę zakłopotany tym, że niezamierzenie przestraszył starszą panią.
-Tak, oczywiście- odparła z sympatią emerytka, ponownie zerkając na niego z uśmiechem.- Mam nadzieję, że cię nie obudziłam ?- kontynuowała niezrażona pytającym spojrzeniem chłopca- Pan Profesor wspominał, że byłeś bardzo zmęczony po podróży- dodała patrząc na niego z babciną troską. Alex zmarszczył czoło zaintrygowany słowami Krystyny, która z niezwykłą swobodą odnajdowała potrzebne jej składniki w skrzętnie zamaskowanych szafkach i szufladach nowoczesnej zabudowy kuchennej.
- Przepraszam, ale kim pani jest ?- zapytał wreszcie malec, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu. Nie miała najmniejszego pojęcia kim jest swobodnie rozmawiająca z nim kobieta. Andrzej nie zdążył powiedzieć mu o gospodyni, która zgodziła się wcześniej wrócić z planowanego urlopu.
- Pomagam panu Profesorowi w prowadzeniu domu- wyjaśniła ciepło staruszka, otwierając na oścież lodówkę.- Możesz mi mówić pani Krysiu, kochaneczku- uśmiechnęła się do niego po raz kolejny, przerywając na chwilę przygotowywanie potrawy. Jej sokoli, przenikliwy, nadmiernie natarczywy jak i niezwykle  wścibski wzrok prześwietlał twarz malca na wylot.Na swoim osiedlu pani Krystyna uchodziła wśród koleżanek za największą plotkarę, która bardziej niż swoją własną rodziną interesowała się poczynaniami sąsiadów.
- Mam na imię Alex – przedstawił się już pewniejszym głosem mały, wyciągając w jej kierunku rączkę. Rezolutna staruszka, która często spędzała czas z dorastającymi już wnukami zaskoczyła chłopczyka przybijając z nim żółwika w geście powitania.
- To akurat dobrze wiem- kobieta przewróciła oczami, sięgając po patelnię- Za to mam trochę inny problem- szepnęła w jego stronę tajemniczo- Nie wiem, co życzysz sobie zjeść na śniadanie ?- zapytała ochoczo, zauważając jego zdezorientowaną minkę.
- Potrafi pani zrobić naleśniki ?- zapytał z nadzieją mały, błysk ekscytacji pojawił się w jego oczach. Dopiero w tym momencie dotarło do niego , jak bardzo jest głodny. Wczoraj nie udało mu się dotrwać do przygotowanej przez ojca kolacji, zasnął zanim Falkowiczowi udało się ukończyć wątpliwej jakości potrawę.
- To moja specjalność- odparła z wyzywającym spojrzeniem emerytka- Wszystkie moje wnuki wprost je uwielbiają- dodała zachęcająco, nie spuszczając swoich orzechowych oczu z chłopca, którego obecność w tym domu niezwykle ją intrygowała i wzbudzała wręcz niezdrową ciekawość.
-Moja mama też robi pyszne- rzekł pewnym głosem chłopczyk. Posmutniał nagle na samo wspomnienie Rudowłosej, za którą zdążył już zatęsknić. Oddał by wiele za to by mama mogła by być tutaj razem z nim. On, mama i tata…razem. Byłaby to piękna wizja.
- Na pewno- przyznała szczerze starsza pani, pieszczotliwie głaszcząc go po głowie. Następnie wyciągnęła z metalicznej lodówki parę świeżych jajek oraz szklaną butelkę mleka. Emerytka zerknęła na posmutniałego malca, który z zainteresowaniem przyglądał się jej poczynaniom. Starsza kobieta nie była w stanie poskromić ciekawości, charakterystycznej dla osób w jej wieku. Pracowała  dla Falkowicza, a później jego brata z niewielkimi przerwami już od wielu lat. Jednak mimo to, nie miała pojęcia o tym, że jej pracodawca ma dziecko. Fakt ten trochę nie pasował jej do wyrobionemu przez siebie wyobrażeniu Profesora. Przez lat pracy starszej pani udało się trochę poznać tryb życia przystojnego chirurga, któremu przelotne romanse nie były obce. Nie traktował on ich jednak zbyt poważnie. Oczywiście do czasu… Pani Krysia z łatwością przywołała w swojej pamięci moment, kiedy sądziła, że jej pracodawca wreszcie się ustatkuje. Emerytka pamiętała, że przez kilka miesięcy ilość jej obowiązków znacznie spadła, ale mimo jej próśb Falkowicz nie miał najmniejszego zamiaru pomniejszyć jej wynagrodzenia. Krystyna z łatwością dostrzegła, że związek lekarza z rudowłosą, przemiłą rezydentką, którą przypadkiem poznała, jest czymś więcej, niż tylko chwilowym kaprysem. Samo zachowanie chirurga również uległo zmianie. W chwili gdy starsza pani podczas sprzątania gabinetu Andrzej przypadkiem napotkała na granatowe pudełeczko, już nie miała wątpliwości czym zakończy się relacja pary chirurgów. Jednak wszystko uległo gwałtownej przemianie. Owszem, Falkowicz wziął pospieszny ślub, ale z zupełnie nieznaną jej wcześniej blondynką, która miała okazać się prawdziwą zmorą gosposi. Po miedzianowłosej lekarce nie było jednak ani śladu, usłyszała kiedyś, że zdolna pani chirurg wyjechała na zagraniczny staż. Po tym wydarzeniu Profesor zmienił się zupełnie, a może raczej należy dodać, że wrócił do swoich dawnych nawyków. Trudno było się mu dziwić, zważywszy na charakter jego małżonki. Tym bardziej, że mimo woli starsza pani z łatwością zauważyła, że lekarzowi zupełnie nie układało się w bardzo niedobranym z jej punktu widzenia małżeństwie. Sama zresztą nie znosiła blond laborantki, jej dziwacznych wymagań i ciągłych humorów. W chwili, gdy siedem lat temu Falkowicz oznajmił jej, że razem ze swoją nieznośną żoną przenoszą się do Stanów, a w domu zamiast nich zamieszka sympatyczny brunet radość emerytki nie miała granic. Kinga każdego dnia wystawiała jej cierpliwość na próbę. Teraz chirurg podobno już na dobre powrócił do kraju, na szczęście już bez swej zaborczej małżonki. Wszystko zdawało się wracać do normy. A tu proszę… dziecko ?! Dla zawsze zbyt dobrze poinformowanej starszej pani to był prawdziwy szok. Nie musiała ukrywać, że zastanawiał ją fakt, kim jest mama uroczego brzdąca. Po raz kolejny staruszka przyjrzała się chłopczykowi uważniej. Ku swojej udręce w umyśle wścibskiej emerytki nadal pojawiał się wielki znak zapytania, ponieważ malec był niczym skóra zdjęta z ojca.
- Mogę pani pomóc ?- zapytał szczerze mały, patrząc na nią wyczekująco. Zbita z tropu pani Krysia spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona. Każde z jej czworga wnucząt migało się jak mogło od pomocy w kuchni, oczekując jedynie pysznych rezultatów działań starszej pani.
- W domu zawsze pomagam mamie przy naleśnikach – rzekł usprawiedliwiająco Alex, próbując tym udobruchać nieprzekonaną staruszkę. Mały po prostu nie lubił bezczynności, nie potrafił zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu.
-Skoro tylko masz ochotę- odparła sympatyczna gosposia, roztrzepując jajko w szklanej miseczce – Ale może na razie zastanowisz się jaki dżem najbardziej lubisz, a później poszukamy go razem w spiżarni - zaczęła ciepło kobieta, poprawiając marszczenie na powierzchni fartucha. Otworzyła jedną z szuflad wyciągając z niej pobrzękujący zestaw kluczy.
- Ma  może pani dżem brzoskwiniowy ?- zapytał żywo malec, stając tuż obok niej. Wesołe iskierki w jego oczach zupełnie rozbawiły kobietę, która nie potrafiła ukryć uśmiechu.Musiała przyznać, że oprócz wyglądu chłopiec odziedziczył po swoim ojcu również ten ujmujący urok osobisty.
- Chodźmy się przekonać- szepnęła tajemniczo, zachęcającym gestem dłoni wskazując na znajdujące się po przeciwnej stronie pomieszczenia drzwi, które prowadziły do niewielkiej ,ale doskonale zaopatrzonej spiżarni.

***************************************************************************

Alex z wyraźną radością pochłaniał już drugiego naleśnika, z uwagą obserwując przez wychodzące na ogród okno okno, swobodnie przechadzającego się po rabacie pręgowanego  kocura.
- Miała pani rację- przyznał ze swoim rozbrajającym uśmiechem malec, przełykając kolejny kęs placka- Są naprawdę pyszne- oznajmił tonem znawcy – Zupełnie jak te mamy- dodał szczerze. Emerytka zrozumiała, że to musi być ogromny komplement, sądząc po rozpromienionej twarzy chłopca. Ostatnio rzadko słyszała pochwały kierowane w stronę swych wypieków, gdyż rozpieszczeni jej kuchnią członkowie rodziny traktowali jej kulinarne dzieła jako normę. Dlatego właśnie było jej szczególnie miło słyszeć taki bezinteresowny komplement. Każdy lubi czuć się doceniony.
- Najważniejsze, że ci smakują ,kochaneczku- odparła ciepło staruszka, nie kryjąc zadowolenia. Szczera radość malca i ten entuzjazm z powodu tak dla niej błahej rzeczy skutecznie poprawił jej humor. Zresztą niemal od razu poczuła nić sympatii względem uroczego chłopca, mimo że wcześniej wahała się, czy powinna zgodzić się zostać samej na chwilę z chłopcem. W końcu opieka nad dzieckiem to wielka odpowiedzialność .Sama wychowała dwoje dzieci, jak i często zajmowała się wnukami, ale mimo wszystko była świadoma, że w obecnym świecie pewne standardy uległy zmianie, dzieci stały się inne, bardziej roszczeniowe, zapatrzone w nowinki technologiczne. Pani Krysia nie do końca nadążała za duchem czasów. Musiała przyznać, że spodziewała się po synu Profesora jakiegoś rozpuszczonego, zapatrzonego w telefon bądź tablet dzieciaka, a tymczasem sześciolatek okazał się bardzo dobrze wychowanym chłopcem, z którego ciekawość i entuzjazm tryskały bezustannie.
- Nie wie może pani, kiedy wróci mój tata ?- zapytał z nadzieją Alex, kiedy za trzecim razem wreszcie udało mu się samodzielnie odłożyć pusty już talerz do zmywarki. Mimo pobłażliwych ofert pomocy gosposi, mały sam chciał posprzątać po posiłku. Był gościem w tym domu, ale to w jego przekonaniu nie zwalniało go to z tak oczywistych obowiązków. Wiki uczyła go, że zawsze należy pozostawiać po sobie porządek, kiedy się kogoś odwiedza. Nie chciał sprawiać kłopotów swoją obecnością. Nie mógł dopuścić do tego by mama była rozczarowana jego zachowaniem, w końcu obiecał jej ,że będzie się starał być grzeczny. A on dotrzymywał słowa, a już zwłaszcza kiedy przysięgał na mały palec.
- Wyszedł dosłownie pięć minut przed tym, jak zszedłeś na śniadanie- zaczęła ciepło, napotykając na posmutniałą twarz malca- Ale wspominał, że nie będzie go góra czterdzieści minut- wyjaśniła pokrzepiającym tonem, wciąż wpatrując się w chłopca swoimi przenikliwymi, orzechowymi oczyma, skrytymi pod grubymi, niebieskimi oprawkami okularów. Pani Krysia miała już co do chłopczyka swoje własne podejrzenia.- Potrzebowali w klinice pilnie jakiejś dokumentacji -westchnęła, machając lekceważąco ręką. Jej słowa rozchmurzyły Alex’a, który momentalnie zeskoczył ze stołka przy wyspie kuchennej.
- Dziękuję za pyszne śniadanie- stwierdził z uroczym uśmiechem mały, kierując się w stronę łazienki z zamiarem dokładnego umycia zębów.
-Naprawdę nie ma za co, kochanieńki- odparła serdecznie emerytka, kończąc w międzyczasie przygotowanie zupy dyniowej na obiad.

***********************************************************************



Mocno zirytowany Profesor otworzył zamaszyście drzwi do swojej willi, po czym niedbale odwiesił czarny płaszcz na stojący nieopodal stalowy wieszak. Był wyraźnie zdenerwowany. Poranny telefon z kliniki już zupełnie wytrącił go z równowagi. Andrzej miał szczerą nadzieję, że jego synek nie zdążył jeszcze wstać. Nie miał zamiaru przez zaniedbanie ze strony personelu tracić po raz kolejny ani minuty czasu, który pragnął w pełni poświęcić małemu.
- Dzień dobry pani Krystyno- przywitał się głośno Falkowicz, przechodząc do kuchni – Czy Alex już wstał?- zapytał z zainteresowaniem. Miał wyrzuty sumienia, że musiał po raz kolejny opuścić dom podczas wizyty syna. Nie tak to sobie zaplanował. Zmarszczył w oczekiwaniu czoło.
- Tak właśnie skończył śniadanie- odparła z uśmiechem starsza pani.
- Rozumiem- powiedział pozbawionym emocji głosem, ukrywając tym swoje rozczarowanie- Dziękuję, że zgodziła się pani zając nim przez ten czas- Profesor zniżył swój głos, obdarzając kobietę pełnym wdzięczności uśmiechem.
- To czysta przyjemność- odpowiedziała poważnie pani Krysia, ściągając beżowy fartuch z zamiarem odwieszenia go do stojącej w przedpokoju szafy z środkami czystości.- To taki grzeczny i pomocny chłopiec- dodała szczerze, przytakując sobie ruchem głowy.- Tylko pozazdrościć takiego synka- powiedziała bez cienia skrępowania, sięgając po swoją skórzaną torbę-  Wiem po swoich wnukach, jakie teraz są dzieci- westchnęła ciężko, mrużąc sugestywnie oczy- Nic tylko telefony, komputery…tablety- wyliczała beznamiętnie- Nic ich nie interesuje, byle mieć wszystko podstawione pod nos, ot co !- dodała nerwowym tonem, nie hamując swojej babcinej natury- Przepraszam pana- opanowała się nieco zawstydzona swoim gderaniem. Rozbawiony tym monologiem Profesor z trudem ukrywał uśmiech. Mimo woli lewy kącik jego ust uniósł się do góry. Jego kultura osobista nie pozwalała mu na przerwanie wybuchu staruszki.- Obiad wstawiłam do lodówki- dopowiedziała na odchodne starsza pani, żegnając się krótko. W mgnieniu oka zniknęła za drzwiami wejściowymi. Mimo wcześniejszych ustaleń z Falkowiczem pani Krysia zgodziła się zmienić swoje plany. Andrzej po wczorajszym dniu zdał sobie sprawę, że pomoc emerytki w przygotowywaniu posiłków jest nieoceniona, bez niej zapewne byli by z Alex’em skazani na codzienne wizyty w restauracji. Od dzisiaj pani Krystyna miała codziennie rano przygotowywać dla nich smaczne obiady.
- Do widzenia – Andrzej zamknął za wychodzącą staruszką drzwi, po czym zaśmiał się pod nosem. Znał panią Krystynę już od wielu lat. Miała co prawda trochę trudny charakter, ale smak jej domowych, warzywnych tart za każdym razem przekonywał go do kontynuacji współpracy z wścibską, bezpośrednią, ale przy tym również zabawną emerytką. Falkowicz usłyszał kroki syna na schodach, odwrócił wzrok w jego kierunku.
- Tato, wróciłeś- stwierdził z widoczną ulgą chłopczyk, momentalnie znalazł się tuż przy boku chirurga. Jego rozpromieniony, przepełniony szczerą radością wzrok już zupełnie zamazał w pamięci Andrzeja kłopotliwe początki dzisiejszego dnia.
- Mam nadzieję, że się wyspałeś – zaczął swoim niskim głosem Profesor, uśmiechając się na widok gotowego już do wyjścia malca- Nie mamy czasu do stracenia – stwierdził stanowczym tonem, sięgając po wiszącą na wieszaku granatową kurteczkę syna.
- A co będziemy robić ?- zapytał podekscytowany mały, niespiesznie wiążąc sznurowadła. Iskierki ekscytacji wciąż radośnie tańczyły w jego szarych tęczówkach.
- A to już mój drogi jest niespodzianką- mruknął tajemniczo Falkowicz, unosząc do góry jedną brew. Jego nieodgadniony wyraz twarzy, w jeszcze większym stopniu wzmógł ciekawość chłopca.


**************************************************************************



Dużych rozmiarów, stalowe ogrodzenie z ogromnym napisem rozwiało już wszelkie wątpliwości malca. Wyraźnie zadowolony chłopczyk szybko odpiął pas bezpieczeństwa , gdy tylko Profesor zaparkował swoje czarne maserati na parkingu przed warszawskim ogrodem zoologicznym. Alex już nie pamiętał kiedy ostatnio miał okazję być w zoo. Ostatnie miesiące były zarówno dla niego jak i jego mamy  bardzo trudnym okresem, a zapracowana Wiki nie zawsze miała czas i siły by jechać z synkiem na drugi koniec Londynu. Pomysł Andrzeja okazał się więc trafieniem w dziesiątkę.
- Słyszałem, że w zeszłym tygodniu otwarto nowe oceanarium- wyjaśnił swoją decyzję Andrzej, zatrzaskując za wychodzącym malcem drzwi od samochodu. Sam do końca nie wiedział, dlaczego zdecydował się zabrać syna na wycieczkę właśnie w to miejsce…Być może dlatego, że wiązało się z nim kilka jego najszczęśliwszych, a zarazem najdawniejszych wspomnień ? Pamiętał, że gdy był niewiele starszy od Alex’a w niemal każde piątkowe popołudnie ojciec odbierał go wcześniej ze szkoły i razem wybierali się na spacer po wówczas o połowę mniejszym zoo. To był dla nich prawdziwy rytuał. Falkowicz oddał by wiele by być dla syna choć w połowie tak dobrym tatą, jakim  jego własny ojciec był w jego dziecięcych oczach.
- Naprawdę – ucieszył się mały, jego źrenice rozszerzyły się z wrażenia.- Tato, a wiesz może, czy będziemy mogli zobaczyć tam prawdziwą ośmiornicę ?- zapytał z niekrytym zainteresowaniem, podążając tuż za Andrzejem w stronę przejścia dla pieszych, gdyż nowo wybudowany parking oddzielała od zoo szeroka, ruchliwa ulica..
- Z pewnością- odparł z błyskiem w oku Falkowicz, uśmiechając się półgębkiem w stronę Alex’a. Mały widząc pasy i sygnalizację świetlną odruchowo chwycił stojącego obok siebie chirurga za rękę. Dla niego było to coś zupełnie naturalnego, nawet nie zauważył swojego gestu. Dalej przyglądał się przejeżdżającym samochodom, nie dostrzegając przy tym cienia zaskoczenia na twarzy ojca. Falkowicz mocniej złapał go za rączkę.Niektórych pewne zdziwił by ten fakt, ale dla Profesora nawet tak drobne odruchy były zupełną nowością.- A właściwie dlaczego akurat tak bardzo interesują cię ośmiornice ?-  zapytał ze szczerym zainteresowaniem mężczyzna, gdy znaleźli się już przy kasie biletowej.
- Wiesz, że mają trzy serca ?- zapytał z niegasnącą ekscytacją mały, nie zamierzał puścić dłoni ojca. Razem z nim podążał w kierunku nowoczesnego, niemal całkowicie przeszklonego budynku, w którym miały znajdować się słonowodne okazy.
- Aż trzy ,powiadasz- zaśmiał się pod nosem Falkowicz, zerkając ukradkiem na wpatrzonego w ulotkę synka.- Muszę przyznać, że tego akurat o nich nie wiedziałem- westchnął z udawanym żalem chirurg- Biedne stworzenia, ileż cierpienia muszą doznawać ?- cmoknął sugestywnie, przybierając swój żartobliwy ton- Nie jest łatwo słuchać głosu jednego serca, a cóż dopiero trzech – zakończył ironicznie chirurg, nie tracąc poczucia humoru.
- To wyjaśniałoby dlaczego żyją tak krótko- stwierdził rozbawiony miną taty Alex, z uwagą rozglądając się po mijanych przez nich wybiegach.  Nie zatrzymywał się przy nich na dłużej, gdyż to właśnie oceanarium było jego priorytetem. Już nie mógł doczekać się by zobaczyć rzeczywiste odpowiedniki oceanicznych ryb, których gatunki odgrywały kluczową rolę w jego ulubionej animacji.
- Najwidoczniej wysoki iloraz inteligencji jedynie komplikuje ich decyzje – westchnął ciężko Falkowicz, dalej przekomarzając się z malcem. Właśnie weszli do środka nowoczesnego obiektu, którego szklane sklepienie połączone było z  długim, półkolistym, również przeszklonym korytarzem. Błękitne refleksy odbijały się w pobłyskującej posadce. Zarówno sufit jak i ściany ogromnego pomieszczenia okalały zbiorniki wodne z oceaniczną florą i fauną. Widok ten zaparł chłopcu dech w piersiach. Tuż nad jego głową przepływały niewielkie  ławice różnobarwnych ryb, płaszczek i innych wodnych stworzeń, a najniższą część przeszklonych ścian otaczały kolorowe ukwiały i najróżniejsze wodorosty.
- One po prostu usychają z miłości- odparł po chwili ciszy mały napotykając wzrokiem na pełzającą po szybie czerwonawą masę, która jako jedyna znajdowała się w osobnym akwenie. Zwierzę zatrzymało się tuż obok malca, w taki sposób, że dzieliła ich tylko gruba warstwa szkła. Chłopczyk zmarszczył brwi, dłużej przyglądając się otoczeniu akwarium samotnej ośmiornicy. Zafrasowany malec podszedł bliżej do wiszącej obok karty identyfikującej stworzenie.
- To Feliks- przeczytał na głos mały, ponownie zwracając na siebie całą uwagę ojca, który przez chwilę w zadumie przyglądał się zmieniającym kolor mackom zwierzęcia. – Mieszka w tym zoo już od dawna – kontynuował pozbawionym wyrazu głosem- To okropne- oburzył się doczytawszy końcowy fragment, po czym przeniósł swój rozczarowany wzrok na biedne stworzenie.
- Co cię tak oburzyło ?- zapytał z zainteresowaniem chirurg, stając tuż za plecami wpatrzonego w ośmiornicę synka.
- On musi  być bardzo samotny- mruknął cicho malec, patrząc na zwierzę ze szczerym współczuciem- Jest tam zupełnie sam- chłopczyk puknął delikatnie w taflę szkła, na co zwierzę mrugnęło kilkukrotnie. – Przecież widać jaki jest smutny – dodał markotnie, przenosząc swój oburzony wzrok na stojącego tuż za nim ojca.
- To prawda- westchnął ze zrozumieniem Falkowicz, uśmiechając się mimowolnie – Ale niestety tak działają tego typu instytucje – wyjaśnił mu rzeczowo Profesor, razem z chłopcem oddalając się w kierunku ławicy biało- pomarańczowych błazenków.- Może to trochę okrutne , ale w ten sposób można ochronić wymierające gatunki – dodał pewnym siebie głosem, lewy kącik jego ust powędrował do góry.
- Myślę, że Feliks wolał by być wymierającym gatunkiem na wolności, niż spędzić samotnie życie w takim miejscu jak to – rzekł z pełnym przekonaniem malec, jasny błysk rozświetlił jego szare tęczówki.
- To fakt, że samotność działa jak trucizna – powiedział dobitnie chirurg, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Dobrze znał to uczucie.- Ale dzięki temu, taki chłopiec jak ty- pogłaskał syna po głowie- Może dowiedzieć się, jak należy chronić te zwierzęta- zakończył niskim głosem, swymi słowami po części udobruchał malca.
- Kiedy będę na wakacjach u dziadka , pozdrowię od Feliksa jego krewnych- zastrzegł pełnym determinacji głosem chłopczyk, powodując swoją wypowiedzią potok niewypowiedzianych pytań w umyśle Falkowicza.- Ten gatunek pochodzi z Argentyny- dodał wyjaśniająco mały, zauważając przed tym pytające spojrzenie ojca.
- Twój dziadek mieszka w Ameryce Południowej?- szczerze zdziwił się Profesor, próbując ostrożnie wybadać sytuację. Rudowłosa nie zbyt wiele opowiadała mu o swych kontaktach z ojcem, choć wiedział od Adama, że od wielu lat były one bardzo napięte.
- Jest ambasadorem w Buenos Aires- mruknął lekceważąco mały, ciągnąc za rękę tatę w stronę rybek przypominających bajkową Dory. – Zaprosił mnie do siebie na całe wakacje – dodał podekscytowany , nie kryjąc radości , tuż po tym jak streścił tacie swoją ulubioną animację. Nie dowierzał ,że Profesor nie zna tak kultowej bajki jaką jest „Gdzie jest Nemo ?”. Alex stwierdził, że koniecznie musi uzupełnić braki ojca w tej dziedzinie, dla niego to było coś niewyobrażalnego.
- Całe wakacje ? – powtórzył swym ironicznym tonem Falkowicz, z trudem unikając wzroku małego. Włożył jedną rękę do kieszeni garniturowych spodni, opierając się nonszalancko o tablicę informacyjną. Rudowłosa jeszcze nie zdążyła poinformować Andrzej o propozycji pana Consalidy.
- Tato, zobacz…- głos synka skutecznie wyrwał Andrzeja z rozmyślań. Chirurg uśmiechnął się niewymuszenie, słysząc kolejne pytanie malca, który nie potrafił zahamować swojej niegasnącej ciekawości.

******************************************************************************


Po dwóch godzinach zwiedzania ogrodu zoologicznego zmęczony Alex przysiadł na ławce znajdującej się w pobliżu brukowanej alejki, ściągając pospiesznie  swój granatowy sweterek, czym spowodował, że brązowe włosy na czubku jego głowy stanęły dęba. Majowy dzień nadzwyczajnie rozpieszczał warszawiaków, gdyż temperatura na zewnątrz sięgała ponad dwudziestu pięciu stopni Celcjusza. Było to dość zaskakujące zjawisko, jak na sam początek maja. Obaj panowie przed chwilą skończyli dyskusję na temat świetnie wyszkolonej foki, która prezentowała najróżniejsze sztuczki w swoim otwartym basenie. Rozbawiony chłopczyk nie dowierzał, że mimo swojej masy i krótkich kończyn przekształconych w płetwy zwierzę potrafi dokonywać tak skocznych akrobacji. Profesor z zadziwiającą dla siebie cierpliwością tłumaczył synkowi szczegóły anatomicznej budowy tego ssaka. Będący pod wrażeniem wiedzy ojca malec uważnie przysłuchiwał się jego słowom.
- Może masz ochotę na lody ?- zaproponował Andrzej, podwijając rękawy swojej błękitnej koszuli. Niespodziewany upał również jemu dawał się we znaki. Falkowicz zerknął na rozczochrane włosy synka z wyrazem lekkiego politowania, po czym jeszcze niepewnie pogłaskał go po głowie, próbując przyklepać odstające z tyłu kosmyki. Alex nawet nie zwrócił na to uwagi, przyglądając się w międzyczasie innym dzieciom rozrabiających na pobliskim placu zabaw.  Sympatyczny staruszek pchający przed sobą wózek z mrożonymi przysmakami niemal spadł im z nieba.
- Zawsze i wszędzie- odparł zawiadacko chłopczyk, podrywając się z ławki na widok budki z lodami. Profesor uśmiechnął się półgębkiem, po czym pokręcił głową z niedowierzaniem. Ledwie udało mu się dogonić rozochoconego malca, który już prawie składał zamówienie.
- Poproszę gałkę lodów pistacjowych- zaczął radośnie mały, odpowiadając na wcześniejsze pytanie sprzedawcy. Cieszył się, że starszy pan miał w ofercie ten smak. Stojący za jego plecami Falkowicz zmarszczył brwi wyraźnie zdumiony, głaszcząc się po swoim jednodniowym zaroście.
- A dla pana ?- tym razem staruszek zwrócił się do Profesora, podając chłopcu wafelek z zamówioną przez niego porcją.
- To samo – odparł pewnym głosem szpakowaty mężczyzna, wyciągając z kieszeni nonszalancko przewieszonej przez ramię marynarki swój skórzany portfel.
- Też lubisz lody pistacjowe ?- zagadnął  zaciekawiony chirurg, razem z synkiem przechadzając się główną alejką, zapełnioną uczestnikami szkolnej wycieczki, która zebrała się właśnie pod wybiegiem goryli.
- Są najlepsze– odparł ze swym rozbrajającym uśmiechem chłopiec, pałaszując dalej porcję deseru. Profesor wciąż był zdziwiony tym zbiegiem okoliczności, jednak nie przyznał się malcowi, że to również jego ulubiony smak. Przypadkowe odnajdywanie łączących go z synkiem elementów wciąż wywierało nieswoje, zaskakujące uczucie w sercu chirurga. Był nieco zawiedziony faktem, że tak podstawowe informacje o małym wciąż pozostawały dla niego tajemnicą. Andrzej uśmiechnął się jednym kącikiem ust obserwując pobrudzoną buzię Alex’a.
- Właśnie widzę – zaśmiał się Falkowicz, unosząc sugestywnie brwi ku górze. Upał spowodował, że lód Alex’a topił się w mgnieniu oka- Ubrudziłeś się – dodał znacząco, napotykając na pytające spojrzenie ciemnoszarych oczu dziecka. Mały próbował wytrzeć słodki krem ze swojej twarzy, niestety niezamierzenie jeszcze bardziej pogarszając sytuację. Uparty chłopczyk nie chciał sobie tak łatwo pomóc, twierdząc, że sam da sobie radę. Niestety było to już niemożliwe.
- Jesteś zupełnie jak Wiki z tym nadmiernym udowadnianiem swojej samodzielności- mruknął pod nosem Andrzej, przewracając teatralnie oczami. Wyciągnął z kieszeni swojej marynarki czerwoną poszetkę, sprawnie ścierając kleisty płyn z twarzy odrobinę zaskoczonego tym gestem synka. W końcu takie zachowania ze strony Profesora dotychczas były rzadkością. Falkowicz zapewne jeszcze kilka dni temu nie dowierzałby, że bez cienia żalu poświęci ten jedwabny element swojej garderoby w tak błahym celu.
-Tato, czy dasz mi dzisiaj kolejną lekcję gry ?- zapytał po chwili entuzjastycznie mały, przegryzając wafelek.
- Ja zawsze dotrzymuję słowa- zastrzegł Andrzej, teatralnie kładąc rękę na sercu. Właśnie wstali z drewnianej ławki, kierując się w stronę rozległego placu zabaw, z którego dochodziły ich radosne chichoty i okrzyki dzieci.- A swoją drogą, dlaczego wcześniej nie powiedziałeś Wiktorii, że chciałbyś się uczyć ?-  zapytał mimochodem Profesor, zerkając na idącego obok siebie malca. To pytanie wydawało mu się oczywiste, zważywszy na fakt, że chłopczyk lubił słuchać klasycznych utworów.
- Mama narzeka, że wszystko bardzo szybko mi się nudzi- westchnął ciężko mały, marszcząc brwi. Odwrócił wzrok w kierunku bawiących się rówieśników.- Mówi, że powinienem znaleźć coś, co naprawdę mnie interesuje…-dodał markotnie, spuszczając głowę.
-W takim razie, powiedz mi, co najbardziej lubisz robić ?- zagadnął Andrzej ze szczerym zainteresowaniem, wciąż nie spuszczał pełnego uwagi wzroku z syna.- Oczywiście poza ogrywaniem wujka Adama w karty- zastrzegł ironicznie, wkładając jedną rękę do kieszeni garniturowych spodni. Chciał usilnie dowiedzieć się czegoś więcej o Alex’ie, za wszelką cenę pragnął lepiej poznać swojego synka.
- Od zawsze lubiłem wszystko rozkręcać, by potem móc złożyć to na nowo – zaczął swobodnym tonem malec- Na początku były to samochody, później samoloty…-wyliczał na palcach prawej rączki -  Dostałem rok temu ,na urodziny od pani Hudson klocki „LEGO technic” , z których można budować każdy wymarzony pojazd czy maszynę- kontynuował pewnym głosem Alex, radosne iskry rozświetliły jego tęczówki – Ale…..- urwał nagle smutno, zaczął nerwowo bawić się rękawem trzymanego przez siebie sweterka.
-Ale ?- Falkowicz pragnął podtrzymać rozmowę, posłał Alex’owi wyczekujące spojrzenie.
- To człowiek jest najciekawszą maszyną na świecie- przyznał z roziskrzonymi oczami malec- Choć nie zawsze można ją naprawić lub wymienić zepsutą część – dodał z przekonaniem. Andrzej uśmiechnął się słysząc jego słowa, podejście chłopca do ludzkiego organizmu było zaskakujące, ale również bardzo rzeczowe.- Mama nie chce nawet słyszeć o tym, że moim największym hobby jest medycyna- zakończył przygaszonym tonem chłopczyk.Z jego perspektywy było to bardzo niesprawiedliwie. 
- Jeśli naprawdę to cię pasjonuje, to nic nie stoi na przeszkodzie – zaczął rozbawiony Profesor. Już trochę zdążył się przyzwyczaić do nietypowych zainteresowań Alex’a.- Jeśli tylko będziesz czegoś mocno pragnął i dążył do tego, to twoje marzenia się spełnią- dodał poważnym tonem Falkowicz, wzdychając przy tym ciężko. Jemu owszem udało się spełnić wieloletnie marzenie, ale okupił to ogromnym kosztem.
- Moja mama wciąż powtarza, że jestem jeszcze na to za mały- dopowiedział spochmurniały malec, zaciskając usta w wąską linię. Falkowicz westchnął ciężko.
-Obiecuję ci, że jeszcze porozmawiam o tym z Wiktorią – zobowiązał się stanowczym głosem Andrzej, docierając z synkiem do ogrodzonego niskim murkiem placyku. Twarz chłopca rozjaśniła się momentalnie, a zapach bzu i radosne promienie słońca skutecznie zachęcały go do zabawy już od jakiegoś czasu. Wiedział, że musi koniecznie  wykorzystać dzisiejszą słoneczną pogodę, gdyż już dawno szczerze nie cieszył się jasnymi promieniami ciepła na swojej twarz i ledwie wyczuwalnym powiewem wiatru. Brakowało mu tej beztroski i spontaniczności. Wiedział, że jeszcze będzie musiał podszkolić swojego ojca w tej dziedzinie. Już wkrótce miał mu pokazać, jak należy cieszyć się życiem.
- Tato, mogę iść się pobawić ?- zapytał po chwili ciszy, zerkając na plac zabaw. Profesor kiwnął głową w geście aprobaty, po czym przysiadł na pobliskim murku, wciąż uważnie obserwując szalejącego na drabinkach malca. Bezpośredni chłopczyk po chwili znalazł sobie towarzyszy do zabawy, razem z nowo poznanymi kolegami ganiając się w berka. Przystojny chirurg od razu zwrócił na siebie uwagę siedzących na sąsiedniej ławce matek, stając się obiektem ich plotek. Falkowicz nie zwrócił na to najmniejszej uwagi, gdyż jego myśli skupione były na ostatniej rozmowie z małym, a mianowicie jego niespodziewanym napomknięciu o wakacjach w Argentynie. Andrzej chciał jak najszybciej rozwiać swoje wątpliwości i porozmawiać o tym z Wiki. Już wybierał jej numer, kiedy przerwał mu  głośny dźwięk dzwonka, zapowiadający najpewniej kolejną, nieprzewidzianą zmianę planów chirurga.

******************************************************************************
  
Kiedy wreszcie znaleźli się ponownie w samochodzie Profesora mały usilnie próbował wytłumaczyć zdenerwowanemu tacie, że ta drobna zmiana planów spowodowana pilnym telefonem z Leśnej Góry wcale go nie zasmuciła, a wręcz przeciwnie cieszy go perspektywa przywitania się z ciocią Agatą, wujkiem Markiem oraz stryjem Adamem. Chłopczyk nie ukrywał, że zdążył bardzo za nimi zatęsknić, a już zwłaszcza za swoją niebieskooką chrzestną. Nie mógł się już doczekać jak opowie blondynce o wizycie w oceanarium.
- Muszę podpisać tylko kilka dokumentów związanych z grantem – wyjaśnił mu chłodnym głosem Falkowicz, z trudem opanowując rozdrażnienie. Zacisnął mocniej swoje silne dłonie na czarnej, pokrytej skórą kierownicy. Zastanawiał się, czy to kolejny niefortunny przypadek, czy kapryśny, złośliwy los robi wszystko by skomplikować wizytę Alex’a w jego domu. W końcu nie po to wziął tygodniowy urlop w pracy by tracić połowę dnia na podpisywaniu służbowych papierów. Nie miał jednak innego wyboru, gdyż ta spraw nie cierpiała zwłoki. Od jego podpisów zależało to, czy grant naczyniowy dla leśno-górskiej placówki zostanie przedłużony na kolejny rok. Piotr, jako dyrektor szpitala bardzo na to liczył i usilnie przekonywał Profesora by jak najszybciej złożył swoją zgodę na dalsze prowadzenie badań pod najnowszymi raportami. Ze względu na brata i jego zawodową przyszłość Andrzej nie zamierzał zbyt długo z tym zwlekać. To była ogromna szansa nie tylko dla Krajewskiego, ale także dla całej placówki.

*****************************************************************************

Mały zdążył już dobrze poznać rozkład szpitala w Leśnej Górze, więc gdy tylko wszedł z ojcem do środka zaproponował mu, że poczeka na niego w bufecie pani Marii. Falkowicz nie zgodził się na to, gdyż w takim wypadku Alex został by bez należytej opieki, a Andrzej nie miał zamiaru do tego dopuścić, pewniej chwycił dłoń synka.
-Lepiej będzie jeśli zaczekasz na mnie w pokoju lekarskim- stwierdził swoim nieznoszącym sprzeciwu głosem.- Doktor Woźnicka ma teraz dyżur, więc może uda jej się zerknąć na ciebie przez chwilę – dodał z lekkim uśmiechem, widząc rosnącą radość w stalowych oczach chłopczyka na samo wspomnienie internistki, do której był bardzo przywiązany.
Zgodnie z przewidywaniami Profesora Agata miała właśnie krótką przerwę, właśnie parzyła dla siebie kubek ciemnej, mocnej kawy. Dzisiejszy, pogodny dzień przysporzył jej pracy, gdyż spragnieni rozrywki na świeżym powietrzu ludzie, po tak długiej przerwie w letnich sportach ,byli wyjątkowo podatni na kontuzje, ale także drobne wypadki nieczęsto zakończone złamaniem czy wybitym barkiem. Blondynka właśnie przeklinała w myślach głupotę swojego pacjenta, brawurowego rowerzysty, który założył się, że uda mu się zjechać na jednym kole po ruchomych schodach prowadzących do pobliskiej galerii handlowej. Nieszczęśnik skończył z mocnym wstrząśnieniem mózgu i złamaniem z przemieszczeniem kości udowej. Według internistki i tak miał on wiele szczęścia, sądząc po filmiku wrzuconym do sieci przez jego równie bezmyślnych kolegów.
- Ciocia !- mały bezpardonowo rzucił jej się na szyję. Uradowana jak i wyraźnie zaskoczona blondynka mocno przytuliła do siebie chrześniaka.
-Alex ?- zdziwiła się, patrząc na niego z troską, czule pogłaskała malca po głowie. Szczerze mówiąc nie spodziewała się go tutaj zobaczyć. Wszakże wiedziała, że chłopiec przyleciał do Polski, ale ustaliła wcześniej z Falkowiczem, że spotkają się dopiero następnego dnia.
- Dyrektor prosił mnie o pilne podpisanie wniosku o przedłużenie grantu – chirurg wyjaśnił jej swoim niskim głosem, kiwając do Agaty głową w geście powitania.- Czy mogłaby pani zająć się przez chwilę małym?- poprosił, przeszukując pobliskie biurko w poszukiwaniu potrzebnej mu teraz czerwonej teczki z ważną dokumentacją medyczną.
-Tak oczywiście – odparła szczerze Agata, posyłając Andrzejowi pokrzepiający uśmiech. Chirurg podziękował jej grzecznie z wyraźną ulgą, po czym zniknął za drzwiami.
- Mój rozrabiako- lekarka zwróciła się do brązowowłosego chłopczyka, mierzwiąc jego niesforną czuprynę - No opowiadaj ! – zachęciła go, nie kryjąc ciekawości. Przez następne kilka minut chłopiec z niegasnącą satysfakcją i radością opowiadał cioci o wizycie w zoo. Widząc jego szczery uśmiech i emanujące z niego szczęście Woźnicka nie miała wątpliwości co do swojej decyzji sprzed kilku tygodni. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio widziała taką niekrytą radość w ciemnoszarych oczach małego. Cieszyło ją to, że zarówno Falkowicz jak i jego syn poznali prawdę. Sądząc po słowach Rudowłosej wszystko było na jak najlepszej drodze. Nie trudno było dostrzec żonie Rogalskiego, że Profesorowi bardzo zależy na kontakcie z synem. Szczątkowe relacje Adama nie pozostawiały wątpliwości co do pełnego zaangażowania chirurga.
- Wiesz, że tata obiecał, że nauczy mnie grać na fortepianie- kontynuował rozgadany chłopiec, nie tracąc entuzjazmu. Niebieskooka uśmiechnęła się do niego szeroko, zerkając ukradkiem na swój złoty  zegarek.
- Naprawdę ?- zaciekawiła się, uważnie wpatrując się w malca, który w odpowiedzi pokiwał twierdząco głową.- A jak ci się podoba w domu Profesora?- mimo woli blondynka wolała się upewnić, jak Alex odnajduje się w tej nowej dla siebie sytuacji. Kochała małego niemal jak własne dziecko i poważnie interesował się jego losem. Falkowicz dopiero od niedawna przyjął rolę rodzica, więc kobieta chciała wiedzieć, czy chirurg sprostał opiece nas malcem. Już rozmawiała z chirurgiem na ten temat, oferując mu natychmiastową pomoc, gdyby tylko zaszła takowa potrzeba. Znała dobrze Alex’a i wiedziała, że opieka nad pomysłowym chłopcem może okazać się ponad siły Andrzeja. Woźnicka nie doceniła pod tym względem ambitnego i w pełni zdeterminowanego chirurga.
- Pan Falkowicz…- zaczął pewnym głosem mały, czasem po prostu zapominał, jak powinien nazywać Andrzeja. Jeszcze nie zdążył się do końca przyzwyczaić do określania Profesora w taki sposób. Nie trudno było mu się dziwić, gdyż przez wiele lat ten termin wiązał się w jego umyśle jak i sercu z zupełnie inną osobą.- Wyremontował pokój, specjalnie dla mnie-  dodał chłopiec ,nieoczekiwanie markotniejąc.
-Ale radzicie sobie, prawda ?- dopytywała zaskoczona jego reakcją Agata, mrużąc wyczekująco oczy.
- Tata kompletnie nie potrafi gotować- roześmiał się chłopczyk, zdradzając jej przypadkowo sekret aroganckiego Profesora.
- W to akurat jestem skłonna uwierzyć – szepnęła konspiracyjnie rozbawiona niebieskooka, przenosząc swój wzrok na wchodzącego do pokoju męża.
- Hej mały !- Marek przybił piątkę z Alex’em- Minąłem się właśnie z Andrzejem- kontynuował Rogalski wyciągając bezceremonialnie kubek z rąk rozczarowanej tym faktem żony- Chyba przyjdzie ci tutaj trochę poczekać, bo Konica poprosił go o konsultację na SOR’ze- wyjaśnił pospiesznie kardiolog, siadając między nimi na wygodnej sofie. Twarz chłopca momentalnie spochmurniała.
- O nie !- zakręcona blondynka po raz kolejny zerknęła na zegarek, wstrzymując oddech- Przemek mnie zabije – westchnęła z miną cierpiętnicy, zdając sobie sprawę z tego, że od pięciu minut powinna być już na oddziale. Tymczasem zagadał się z malcem. Spóźniona Woźnicka zdążyła tylko pocałować Alex’a w czoło, po czym wybiegła z pomieszczenie niczym szalejące tornado.
- Widzisz młody, co ja mam z twoją ciocią ?- westchnął żartobliwie Rogalski, kręcąc głową z niedowierzaniem. Chłopczyk zaśmiał się krótko, podchodząc do szklanego biurka, przy którym usiadł przed chwilą kardiolog.
- Wujku, a nie wiesz może kiedy mój tata wróci ? -zapytał w napięciu, nie spuszczając wzroku z wypisującego karty lekarza. Marek w odpowiedzi wzruszył ramionami, wyciągając z szuflady  biurka metalowe pudełko kredek, które przypadkowo zostawiła tutaj niedawno jedna z córeczek Zapały. Podał małemu kartkę papieru ze stojącego obok ksera.
-Obawiam się Alex, że to może ci się przydać- westchnął ciężko, po czym mimo woli podniósł się z obrotowego krzesła.- Lepsze kredki, niż nuda – stwierdził stanowczo Rogalski, widząc grymas na jego twarzy. Sądził, że przypadek Rafała będzie wymagał natychmiastowej operacji, przy której obecność Profesora mogła okazać się niezbędna.
- Nie chcę rysować- upierał się zawiedziony malec, spuszczając wzrok. Domyślał się, że wujek za moment będzie musiał go opuścić, a słowa kardiologa wcale go nie pocieszyły. Alex wyczuł , że powrót ojca nie nastąpi zbyt szybko.
-Narysuj coś ładnego dla taty, na pewno się ucieszy- Marek próbował go przekonać, wysyłając w jego stronę zachęcający uśmiech.- Chyba nie dostał od ciebie jeszcze żadnego rysunku- słusznie zauważył, pieszczotliwie mierzwiąc włosy chłopca, który w myślach zgodził się z wujem, z trudem przysiadając na wysokim, skórzanym fotelu obrotowym stojącym tuż przy biurku.
- Postaram się – odparł zdeterminowanym głosem malec, z wyrazem skupienia próbując wybrać najodpowiedniejszy kolor kredki. Żaden z trzech odcieni żółci nie wydał mu się wystarczająco dobry do uwiecznienia sierści widzianego w zoo lwa. Rozbawiony jego poważną miną Rogalski zamknął za sobą szklane drzwi, znikając na korytarzu.


Profesor nie mógł przypuszczać, że niepozorna konsultacja w izbie przyjęć może przybrać taki obrót. Dla niego alarmujący ból palucha przy stopie cierpiącego pacjenta nie pozostawiał złudzeń. Po krótkim wywiadzie Andrzej był niemal pewien, że pan Miron wymaga pilnej operacji, a grupa lekarzy nie ma zbyt wiele czasu, gdyż wszystko wskazywało na to, że tętniak trzydziestolatka może lada chwila pęknąć. Uprzedzony Zapała marnował tak cenny dla nich czas, kłócąc się gorączkowo z Falkowiczem. Uważał on, że to nic poważnego, a pacjent jedynie symuluje. Wykonany na zlecenie  Profesora roentgen otworzył wszystkim zebranym oczy. Marek zgodził się z Andrzejem, że operacja powinna być przeprowadzona w trybie natychmiastowym. Niestety Falkowicz był zmuszony stanąć przy stole z wciąż rozdrażnionym Przemkiem, gdyż Rogalski wciąż nie czuł się pewnie ze skalpelem w dłoni. Podczas niezwykle skomplikowanego zabiegu ,Zapała w kluczowym momencie stracił kontrolę nad swoimi działaniami, powodując rozległe krwawienie. Dzięki szybkiej i precyzyjnej interwencji chirurga naczyniowego udało się opanować tą krytyczną sytuację.
- Proszę natychmiast opuścić blok ! – warknął przez zęby rozwścieczony zaniedbaniem kolegi Falkowicz. Przez jego ignorancję pacjent mógł stracić życie. Przemek jednak nie cofnął się od stołu, wyzywającym wzrokiem patrząc na znienawidzonego lekarza.
- Doktorze Zapała, ostrzegam pana – wyartykułował wyprutym z emocji głosem Profesor, prosząc stojącą po swojej prawej stronie pielęgniarkę o wezwanie ordynatora. Rozzłoszczony i zirytowany blondyn zerwał z twarzy maskę, schodząc z bloku operacyjnego, lecz po drodze zdążył jeszcze dosłyszeć  już spokojniejsze słowa Falkowicza- Pani Izo- Andrzej tym razem zwrócił się do wchodzącej na salę operacyjną blondynki – Mogłaby pani zerknąć na mojego syna?- zapytał swoim niskim głosem , wciąż w skupieniu zespalając przerwane naczynie krwionośne. Brunet przeczuwał, że przyjdzie mu jeszcze przez wiele godzin naprawiać błędy niekompetentnego asystenta.- Jest w pokoju lekarskim- uściślił, czując na sobie zaskoczone spojrzenia wszystkich znajdujących się w tym niewielkim pomieszczeniu osób.
-Oczywiście panie profesorze- odparła profesjonalnym tonem Iza, choć sama również nie kryła zaskoczenia sowami chirurga.
- Nie miałem w planach tej operacji- westchnął ciężko Andrzej, stojąca nieopodal siostra starła ściereczką krople potu z jego zmarszczonego w skupieniu czoła.
- Nasz pacjent chyba też nie miał- dopowiedział wchodzący na blok Adam, który uśmiechnął się ciepło napotykając wzrokiem na twarz starszego brata.
- Jesteś wreszcie- mruknął z udawanym rozczarowaniem Andrzej, lewy kącik jego ust odruchowo powędrował do góry na widok gotowego do asysty Krajewskiego.
- Ktoś musi ci w końcu pomóc posprzątać ten bałagan- odpowiedział z widocznym trudem młodszy chirurg. Perspektywa poważnej rozmowy z Przemkiem nie poprawiała jego humoru. Wiedział, że musi porozmawiać z dyrektorem na ten temat. To nie było pierwsze zaniedbanie ze strony blondyna.


Po kolejnych dwóch godzinach walki o życie pana Mirona zmęczony jak i mocno zirytowany Profesor razem z Krajewskim opuścił wreszcie salę operacyjną.
- Gratuluję Andrzej- szepnął z uznaniem Adam, poklepując brata po ramieniu – Świetna robota- przyznał szczerze. Był pod wrażeniem dzisiejszego pokazu umiejętności Falkowicza.- To była brawurowa akcja- kontynuował z widocznym podziwem brunet. Profesor westchnął teatralnie.
- Wolałbym raczej żeby była rutynowa- odparł przesyconym ironią głosem -Gdyby doktor Zapała nie skomplikował sytuacji nie musiałbym posuwać się do tak ryzykownych kroków- zastrzegł surowszym tonem, masując dłonią pulsujące z bólu skronie.
- Nawet mi o tym nie wspominaj – westchnął ciężko Adam, razem z bratem podążając w kierunku pokoju lekarskiego.- Dobrze, że byłeś na miejscu- szepnął do siebie ordynator.
- Cztery godziny na bloku to dla mnie pestka- stwierdził pewnym siebie głosem Andrzej, unosząc sugestywnie brwi do góry- Ale boję się myśleć co przez ten czas robił mój syn- przyznał szczerze zmartwiony, przewracając oczami. Adam zaśmiał się widząc jego minę.
- Muszę przyznać ci rację – wyjątkowo zgodził się z nim Krajewski, otwierając zamaszyście drzwi do pokoju lekarskiego. Całkiem dobrze znał Alex'a i wiedział, że pomysły błyskotliwego chłopca bywają całkiem zdumiewające.
 Siedzący na sofie chłopczyk z malującą się na jego twarzyczce satysfakcją liczył pojedynczo leżące na stoliku przed nim cukierki. Należy dodać, że na powierzchni dębowego mebla zebrał się sporych rozmiarów stos czekoladek.
- Wujek Adam- malec poderwał się gwałtownie z beżowego siedziska bezceremonialnie przytulając się do Adama, który rozbawiony podniósł chłopca do góry. Falkowicz z nieznanym sobie ukłuciem zazdrości obserwował tą bezpośrednią reakcję syna na widok bruneta.
- Wreszcie skończyliście operować- stwierdził z widoczną ulgą, kiedy już znalazł się z powrotem na ziemi.- Tato- tym razem chłopczyk zwrócił się do Profesora- Opowiesz mi o tej operacji ?- prosił z widocznym podnieceniem Alex. Jego rozbrajający uśmiech potrafił zauroczyć nawet Falkowicza, który rzadko ulegał wpływom.
-Jeśli ty powiesz nam, skąd wziąłeś taki stos cukierków – zastrzegł rozbawiony Krajewski, wskazując dłonią na stertę słodyczy.
- Wygrałem- odpowiedział zawadiacko chłopczyk z tajemniczym błyskiem w oku. Jego pozorna mina niewiniątka w mgnieniu oka rozpogodziła obu mężczyzn.
- Nawet chyba już wiem z kim grałeś- zaśmiał się szczerze Adam, kierując swe słowa do brata- Mamy na kardiologii dwóch takich starszych jegomościów, amatorów pokera – dodał wyjaśniająco. Chłopiec przewrócił oczami.
- Rzeczywiście, amatorów- stwierdził poważnym tonem malec, wywołując tym stwierdzeniem głośną salwę śmiechu. Profesor zgodnie z obietnicą brata dokładnie streścił ciekawskiemu synkowi przebieg operacji. Malec ciągle dopytywał o powody komplikacji zabiegu, Andrzej nie szczędził mu szczegółowych wyjaśnień, chłopczyk wsłuchiwał się w każde jego słowo, coraz bardziej uszczęśliwiony. Krajewski przyglądał im wyraźnie rozbawiony. On w przeciwieństwie do Andrzeja i Wiktorii wcale nie dziwił się pociągowi ich syna do medycyny. Dla niego jasnym było, że chłopiec jest po prostu dziedzicznie i nieodwracalnie obciążony tą pasją po parze równie zdolnych, co ambitnych chirurgów. Było to żartobliwe stwierdzenie, ale według bruneta całkiem prawdziwe.Widząc Alex’a z ojcem nikt nie mógł mieć wątpliwości co do wiążących ich więzów krwi.
-Mam dla ciebie niespodziankę- stwierdził tajemniczo odrobinę speszony chłopiec, wyciągając z szuflady stojącego obok biurka niewielką kartkę papieru ze swoim kolorowym rysunkiem. Wyczekująco spojrzał na tatę, który ostrożnie wziął z jego rączki obrazek. Rysunek Alex’a nie był może dziełem sztuki, ale dla zaskoczonego Profesora już teraz miał on ogromną wartość.
- To ty,a to ja- synek objaśniał mu, wskazując palcem na kolorowe postaci- To jest lew, którego widzieliśmy w zoo, a tutaj jest Feliks – Alex wskazał na czerwoną głowę ośmiornicy z wiernie odzwierciedlonymi mackami. Nakreślone dziecięcym charakterem pisma krótkie opisy nie pozostawiały wątpliwości co do identyfikacji przedstawionych na kartce postaci.
- Świetna kolorystyka, choć następnym razem będziesz musiała jeszcze popracować trochę nad otoczeniem - Falkowicz przybrał swój ton znawcy, choć  zauważył, że proporcje nakreślonych przez synka osób nie są zbyt udane.Nie miało to dla niego jednak żadnego znaczenia. Liczył się bez wątpienia gest malca.- Dziękuję. Twój rysunek jest świetny- odparł z wyraźnym zadowoleniem Andrzej, chwaląc syna. Delikatnie wsunął złożony na pół obrazek do wewnętrznej kieszeni swojej granatowej marynarki, napotykając na rozpromienione, wpatrzone w siebie, ciemnoszare  oczy małego. Profesor napomknął tylko, że musi na moment wrócić do gabinetu Piotra po brakującą teczkę z dokumentacją, po czym opuścił pospiesznie pokój lekarski, zostawiając Alex’a pod opieką brata.
-Młody, a kiedy ja się doczekam takiego prezentu- zagadnął ciepło Adam, podchodząc do bratanka.
- Rysowanie nie jest moją mocną stroną- przyznał chłopczyk, marszcząc nieznacznie brwi.
- Skoro Andrzej cię docenił, to nie jest tak źle – Krajewski pocieszająco poklepał go po ramieniu- W kwestii sztuki jest bezkompromisowy – przyznał szczerze brunet, poprawiając swój identyfikator- Właściwie to….on zawsze jest bezkompromisowy- zakończył przewrotnie, głaszcząc się po swoim jednodniowym zaroście. Alex uśmiechnął się do wujka nieznacznie, kontynuując swobodną rozmowę.
- Adam…-zaczął nerwowym tonem wchodzący do pomieszczenia blondyn. Gdy tylko dostrzegł małego, otworzył szerzej oczy ze zdziwienia. Od razu rozpoznał w chłopcu syna Wiktorii. Przerwał swoją wypowiedź, odkładając trzymany przez siebie segregator na pobliskie biurko.
- Alex, a gdzie Wiki ?- zapytał szczerze zaintrygowany widokiem malca Zapała. Podchodząc bliżej rozmawiającej niewinnie dwójki. Krajewski przeczesał ręką swoje ciemne włosy, wyczuwając zagrożenie. Dobrze wiedział, jak zresztą i każdy pracownik Leśnej Góry, że Przemek wciąż ma obsesję na punkcie Profesora.
- Mama jest w Londynie – odpowiedział na pytanie blondyna chłopczyk. Adam błagalnie uniósł oczy ku niebu.
- Więc co ty tutaj właściwie robisz ?- dopytywał wścibsko lekarz, przenosząc swój pytający wzrok na Krajewskiego.
- Jestem tutaj ze swoim tatą- odparł zgodnie z prawdą mały, zaskoczony ciągłymi pytaniami niemal zupełnie obcego mu mężczyzny. Adam nie miał szansy by ostrzec bratanka przed wypowiedzeniem tych słów. Bał się, do czego może być zdolny zaaferowany blondyn, który już otwierał usta by zadać kolejne pytanie. W tym samym momencie, jak na żądanie chłopca w drzwiach pojawił się jego ojciec.
- Tato, możemy już iść ?- Alex w mgnieniu okaz znalazł się obok Profesora, chwytając go pewnie za rękę. Słowa malca spowodowały prawdziwy szok w umyśle Zapały, który oniemiały ze zdziwienia bezwiednie rozdziawił usta.
- Ale jak to „tato”- wymamrotał blondyn, z trudem łącząc fakty. Andrzej nawet nie zaszczycił go krótkim spojrzeniem, kierując się z synkiem w stronę wyjścia z pokoju lekarskiego. Przemek z obłędem w oczach chwycił mocno Alex’a za ramię.
-Jak nazwałeś Falkowicza ?!- rzucił malcowi w twarz podniesionym głosem lekarz. Zmieszany zupełnie niezrozumiałym dla siebie zachowaniem mężczyzny chłopiec milczał, wyszarpując z jego bolesnego uścisku swoją rączkę. Zaalarmowany rozwojem sytuacji i reakcją Przemka Krajewski podszedł bliżej, próbował bezskutecznie przemówić podwładnemu do rozsądku. Takie sceny były wysoce nieodpowiednie dla oczu dziecka, a już zwłaszcza dla Alex’a, który wiele przeszedł w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

- Przemek daj spokój - Adam próbował spokojnym tonem rozbudzić rozsądek w pogrążonym w furii Zapale. Jednak lekarz nie odpuszczał. Krew w jego żyłach buzowała. Był wściekły i co gorsza zupełnie nad sobą nie panował. Brunetowi nie udało się na długo powstrzymać wybuchu blondyna, który wybiegł na korytarz.
- Wiktoria ma z tobą dziecko !?- wykrzyknął za nimi Przemek. Z głębokim wyrazem szczerej nienawiści malującej się na jego poczerwieniałej z gniewu twarzy.
- Panie Przemysławie, naprawdę pańska zdolność dedukcji jest zdumiewająca- odparł z drwiną Falkowicz, wzdychając przy tym ciężko - Ale może niech pan powstrzyma się przed wykrzykiwaniem tego typu informacji na cały szpital-kontynuował niewzruszony- Naprawdę wątpię by moje życie rodzinne było aż tak interesujące dla naszych pacjentów- zakończył lodowatym głosem Andrzej, mocniej ściskając dłoń syna. Alex uważnie  przysłuchiwał się tej wymianie zdań. Falkowicz od razu dostrzegł błysk niepewności w oczach małego, dlatego zamierzał jak najszybciej ukrócić ten żałosny teatrzyk Zapały.- Proszę wybaczyć- dodał z wymuszonym, sztucznym uśmiechem Profesor, odwracając się plecami w stronę niestabilnie emocjonalnego  lekarza. Przemek ani myślał powstrzymywać swoje żale. Adam gdy tylko usłyszał podniesione głosy na korytarzu pojawi się tuż za nimi, próbując interweniować. Wzrok obserwujących ostrzejszą wymianę zdań pacjentów potęgował jego rozdrażnienie. Krajewski z łatwością dostrzegł marne szanse na powstrzymanie blondyna, dlatego wiedziony rozsądkiem chwycił małego za rączkę tłumacząc mu po drodze do swojego gabinetu, że blondyn  od zawsze był nadwrażliwy na punkcie Profesora. Adam powstrzymał potok niewygodnych pytań bratanka propozycją wspólnego oglądania zdjęć roentgenowskich operowanego wcześniej pacjenta. Falkowicz był szczerze wdzięczny bratu, za to ,że oszczędził jego synowi widoku tej tragikomedii. Przemek nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Słowa rozsądku nijak do niego nie trafiały.
- Wiktoria w takim razie musiała się z tobą przespać ! – głęboki szok i grymas rozczarowania jednocześnie pojawiły się na twarzy nabuzowanego blondyna- To niemożliwe- dopowiedział sobie cicho Przemek, spuszczając wzrok na swoje buty. Przecież Wiktoria pomagała mu w szukaniu dowodów obciążających Falkowicza. Nieoczekiwanie mężczyzna chwycił Profesora za połać marynarki, ale ten, niewzruszony pewnym siebie ruchem, lekceważąco strzepnął jego dłoń. Przemek nie dowierzał w „zdradę” przyjaciółki. Dla niego chirurg naczyniowy był tylko i wyłącznie manipulantem i winowajca śmierci jego Ludmiły, nie mógł tego pojąć. To był przecież oszust, krętacz, drań i morderca…
-Ujął to pan w dość ordynarny sposób- westchnął teatralnie Andrzej, próbując wreszcie zakończyć to marne przedstawienie - Ale z drugiej strony całe szczęście, że w wieku trzydziestu sześciu lat dowiedział, się pan, skąd się biorą dzieci- głos Falkowicza wręcz ociekał sarkazmem - To najwyższy czas- ironizował dalej Profesor, odczuwał jakiś dziwny rodzaj politowania względem blondyna- Ale naprawdę ,panie Przemku- uniósł do góry jedną brew- Nie kupowałem dzisiaj biletu na grecką tragedię, wiec proszę przestać krzyczeć, bo już zaraz zapomnę, że jesteśmy dorosłymi ludźmi-zakończył wyraźnie ostrzejszym głosem  szpakowaty mężczyzna, wzdychając po raz kolejny z politowaniem .
- Jak ona mogła mi to zrobić !- wykrzykiwał wciąż na nowo Zapała, łapiąc się za głowę – Urodziła dzieciaka tego mordercy ?!– wysyczał wściekle do siebie, dalej przyciągając wzrok gapiów. W oczach Profesora miarka naprawę już się przebrała. Nie mógł  dłużej słuchać histerycznego bełkotu niekompetentnego chirurga. Jedynie myśl o czekającym na niego synku powstrzymywała Falkowicza przed pokazaniem blondynowi jego miejsca w szeregu. Miał w głębokim poważaniu opinię Zapały na swój temat, ale nie mógł pozwolić na to by ktoś obrażał przy nim Rudowłosą.
- Boże daj mi cierpliwość- mruknął pod nosem Andrzej, unosząc błagalnie oczy ku górze. Cieszył się, że jego syn nie musiał słuchać chorych wywodów Przemka. Falkowicz westchnął ciężko po raz ostatni  ,marszcząc nieprzyjemnie brwi. Postanowił wreszcie zignorować natarczywego Zapałę, kierując swe kroki w stronę parkingu. Nieustępliwy Przemek raz jeszcze  stanął mu na drodze.
- Jak Wiki mogła puścić się z takim gnojem jak ty !- warknął w pustą przestrzeń rozwścieczony Przemek, dalej wylewając swoje żale. Nie potrafił tego pojąć. Był wściekły i rozgoryczony. Fakt, że przez ostatnie lata w ogóle nie utrzymywał kontaktu z Rudą nie przeszkadzał mu w jej oczernianiu i braniu jej przyjaźni za pewnik. W jego pojęciu Wiktoria po prostu dopuściła się niewybaczalnej zdrady. Zbratała się z wrogiem. Przemek przez wiele miesięcy ignorował Rudowłosą i jej problemy, skupiając się jedynie na swoje żałobie. Nawet nie dostrzegł śladu uczucia, które przed siedmioma laty pojawiło się między parą chirurgów.- Musiałeś nieźle ją zbajerować, co?- zaśmiał się histerycznie lekarz- Wizja kariery aż tak namieszała jej w głowie ? – złośliwe słowa za każdym razem podnosiły ciśnienie będącego na skraju wytrzymałości Profesora.
- Doktorze , przypominam ,że mówi pan o matce mojego syna- zastrzegł surowym tonem Andrzej- Jeszcze jedno słowo, a naprawdę nie będę zwracał uwagi na to, że jesteśmy w miejscu publicznym – wysyczał podniesionym głosem, zaciskając mimowolnie pięści. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie. Zapała męczył go już tą obsesją i swoimi wyrzutami. Tylko ze względu na Adama i Alex’a powstrzymywał się od wypowiedzenia dosadnych słów. Był zobowiązany miarkować swoje czyny. Teraz był ojcem i musiał udowodnić nie tyle przed małym, co przed samym sobą, że potrafi się opanować i stanowić przykład dla dziecka.
- Andrzej, chodź- Adam pociągnął brata za rękaw marynarki, razem z Alex’em wyłaniając się przeciwległego korytarza. Nie musiał długo przekonywać do tego chirurga. Nie tyle zszokowany, co odrobinę przestraszony malec odwracał się za siebie, patrząc z niedowierzaniem na pogrążonego w furii blondyna. Zapała rzeczywiście wyglądał przerażająco w takim wydaniu.
-Przemek , uspokój się – powiedziała głośno, wezwana przez Krajewskiego na pomoc Hana. Blondynka niedowierzała własnym oczom. Była świadkiem skandalicznego zachowania lekarza .Jej brat wyglądał niczym wyrwany z amoku. Pani ginekolog nigdy nie przypuszczała by, że blondyn mógłby być zdolny do takiego wybuchu. Prawdziwie przeraził ją ten fakt.
-Jesteś z siebie zadowolony ?!– warknął po chwili Adam, popychając podwładnego lekko  na przeciwległą ścianę – Cieszysz się, że przestraszyłeś małego chłopca ,co ?- zapytał z wyrzutem, piorunując Zapałę roziskrzonym wzrokiem.- Co ty chciałeś udowodnić , Przemek !- krzyknął do niego Krajewski , przyciskając blondyna do zimnej powierzchni szyby.
- Niech ten mały wie, że jego szanowny tatuś to jedynie krętacz i morderca ! – krzyknął za nimi Zapała, obserwując opuszczających szpital Falkowicza i Alex’a.
- Naprawdę zmień płytę stary, wiesz ,że to stek bzdur – odparł wciąż podenerwowany jak i wykończony trudami dzisiejszego dnia Adam – Nie rozumiem jak mogłeś tak się zachowywać przy dziecku, skoro sam  jesteś ojcem ?- zastanawiał się głośno ordynator, wciąż niedowierzając. Stojąca obok Hana w myślach przyznała mu rację.
- A ja nie rozumiem kiedy moja przyjaciółka stała się zwykłą szmatą – wysyczał zdenerwowany blondyn, zanim powalił go lewy sierpowy bruneta.
- Mój brat może ma zbyt wiele szacunku do samego siebie by to zrobić, ale ja nie miałem zamiaru się powstrzymywać- odparł z uśmiechem satysfakcji brunet. Przemek z trudem powstał z podłogi zaciskając krwawiący nos – Kompletny dzieciak z ciebie, wiesz – mruknął w jego stronę na odchodne, słysząc za sobą zbulwersowany głos Zapały. Uderzenie Adama było dla niego niczym zimny prysznic. Krajewski nie żałował tego co zrobił, nawet jeśli miałby przypłacić to sporymi konsekwencjami zawodowymi. Jasne było dla niego to, że nikt nie będzie obrażał członków jego rodziny, a już zwłaszcza w jego obecności. 
- Zasłużyłeś – odparła zgodnie z prawdą Goldberg, pomagając mu zatamować krwawienie.
-Ty też jesteś po jego stronie ?- zaperzył się blondyn, słysząc chrupnięcie w swoim złamanym nosie.
- Zawsze jestem po stronie rozsądku – upewnił go Hana, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wiedziała, że zachowanie brata może skończyć się nie tylko naganą, ale i zwolnieniem dyscyplinarnym. Blondynka już zdążyła usłyszeć od pielęgniarek pogłoskę o katastrofalnym błędzie, którego przy stole operacyjnym dopuścił się dzisiaj młody chirurg. Pacjentowi udało się przeżyć jedynie dzięki interwencji Falkowicza, który po tym incydencie bezzwłocznie wyrzucił go z sali. Żona Piotra czuła, że ten wybuch ze strony brata nie wiązał się jedynie z jego obsesją na punkcie Profesora, ale także z osobistą "zemstą" za wydalenie z bloku.
- Widzę, że ciebie to wcale nie dziwi- zaczął prowokacyjnie Przemek, przysiadając na plastikowym krześle.
- Prawdę mówiąc wcale – odparła zgodnie z prawdą kobieta, wzruszając ramionami - Jeśli dorośli ludzie przez wiele miesięcy są w związku, to  pojawienie się po jakimś czasie dziecka nie jest niespodzianką – dodała z uśmiechem- Poza tym wystarczy spojrzeć na małego, podobieństwo do Profesora jest wprost uderzające – przyznała szczerze ,miała już od dawna swoje własne spostrzeżenia na ten temat. Była jedną z nielicznych osób, które wiedziały o uczuciu przed laty  łączącym parę chirurgów. Nie miała zamiaru ingerować w ich życie prywatne i po prostu nie podzieliła się z nikim swoimi domysłami.
- To oni byli razem?- dalej bulwersował się Zapała. Hana bezradnie opuściła ręce w geście bezsilności.
- Eureka ,braciszku – odparła zniecierpliwiona blondynka, kierując się w stronę oddziału ginekologicznego. Przemek szedł o krok za nią. – Swoją drogą obserwując twoją dzisiejszą reakcję wcale im się nie dziwię ,że w pracy skrzętnie ukrywali swój związek- przyznała z przekonaniem, wzdychając przy tym ciężko. Zapewne czekała ją dzisiaj trudna rozmowa nie tylko z Przemkiem, ale także z Olą. Zachowanie brata  wyraźnie ją zaniepokoiło.


Andrzej był poważnie zdenerwowany jak i  zbulwersowany zachowaniem blondyna. Miał szczerą nadzieję, że mały nie zdążył usłyszeć zbyt wiele, nie chciał by wziął sobie do serca słowa Zapały. Nie mógł jednak ślepo w to wierzyć, ziarno niepewności w sercu malca mogło przekreślić początki mozolnie budowanej relacji .
-Synu słuchaj…-zaczął z widocznym trudem Falkowicz, przełykając głośno ślinę. Przeszłość wciąż za nim kroczyła i nadal pragnęła unicestwić jego szansę na szczęście. Mężczyzna nerwowo przejechał dłonią po swoich przyprószonych już siwizną włosach. Jego wzrok był niespodziewanie pusty, a  tembr głosu kompletnie nie odzwierciedlał szarpiących chirurgiem emocji.
- Tato, nie obchodzi mnie wcale, co sądzi o tobie ten pan – przerwał mu stanowczo mały, robiąc sugestywną pauzę przed ostatnim, wypowiadanym przez siebie słowem- On obraził moją mamę ! – dodał zaciskając usta w wąską linię, jakby to przesądzało całą sprawę. – Nie chcę już o tym myśleć – przyznał szczerze malec z widoczną determinacją malującą się na jego poczerwieniałej z emocji twarzyczce – Sam chcę cię poznać – chłopiec zupełnie nieoczekiwanie przytulił się do taty. Bardzo teraz tego potrzebował. Andrzej odetchnął z ulgą, z czułością głaszcząc syna po plecach.
- Możemy już wrócić do domu ? – zapytał po chwili ciszy chłopczyk, z nieufnością patrząc na szpital. Prawdziwie przeraził go wybuch niestabilnie emocjonalnego blondyna. Nie był w stanie uwierzyć, że jego tata mógłby kogoś zabić, choć Alex wiedział, że nie zawsze śmierć czy życie pacjenta leżą w rękach lekarzy.
- Chcę tylko byś wiedział, że to co…powiedział...-urwał nagle Andrzej, zaciskając mimowolnie szczękę- Ten człowiek-zniżył nieprzyjemnie głos, przenosząc swój nieobecny wzrok na twarz synka – Nie jest prawdą – zakończył dobitnie chirurg.
- Wiem to- odparł pewnym głosem chłopczyk, chwytając ojca mocniej za rękę- Wujek Adam wszystko mi wyjaśnił- dodał z uśmiechem, szukając wzrokiem samochodu Profesora. Falkowicz był w duchu wdzięczny bratu, że rozwiał wątpliwości malca zanim jeszcze w ogóle się pojawiły.
- Możemy więc spokojnie zapomnieć o tym incydencie – stwierdził pewnym siebie głosem Andrzej, otwierając małemu drzwi do samochodu.
- Zupa pani Krysi powinna nam w tym pomóc – dodał zawadiacko mały, przewracając oczami- Poza tym wczoraj obiecałem mamie, że zadzwonię do niej po obiedzie – dodał markotniejąc. Tak bardzo tęsknił za Wiki.
- W tej kwestii muszę się z tobą w pełni zgodzić – Falkowicz szepnął ledwie słyszalnie, odpalając silnik swojego maserati.