Przyznam szczerze, że trochę mnie poniosła wena ostatnio...więc może nie będziecie mi mieli tego kolejnego opóźnienia za złe :P.Z planowanej jednej "większej" części tak naprawdę zrobiły się w tej chwili aż trzy ( choć są to jak na razie luźne dialogi), więc dzisiaj jest tylko zapowiedź dalszych wydarzeń, choć może raczej należy dodać - uzupełnienie luk z przeszłości.
Wydawało mi się zawsze, że postać Wiktorii i powody jej decyzji sprzed lat są jakby nie do końca wyjaśnione...Chcę by była dobrze zrozumiana, dlatego dzisiaj pragnę przedstawić kilka z jej najtrudniejszych wspomnień. Fakt, że Rudowłosa przez tyle lat ukrywała przed Profesorem prawdę o synu nie było jej kaprysem, niech to będzie jasne. Poza tym wiele wspominam również o Anthony'm ,który choć zmarł na samym początku tej historii jest również szalenie ważną postacią, która miała ogromny wpływ nie tylko na Rudą, ale także i Alex'a. Nie bez powodu syn Falkowicza nosi nazwisko Ravenswood.
Także dzisiaj Wiki, a w następnych częściach już oczywiście cała gama bohaterów w pełnym wymiarze ( w tym oczywiście perypetie Alex'a i jego rodziców).
Przepraszam za literówki,ale przy tak dłuuuugiej części wciąż nie jestem w stanie ich wszystkich wyłapać. :(
Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za to, że jeszcze macie do mnie cierpliwość ! :D
Szczególne podziękowania dla każdego, kto pozostawił po sobie ślad w postaci komentarza- nawet nie zdajecie sobie sprawy jaka to motywacja do działania <3.
Konstruktywna krytyka również jest mile widziana !XLI
Zachęcam to podtrzymania klimatu przy muzyce :
2) https://youtu.be/iWZmdoY1aTE
3) https://youtu.be/6tz1_znrbmc
4) https://youtu.be/mtf7hC17IBM
5) https://youtu.be/RzuXZfKg2YM
6) https://youtu.be/qAcAFe_KMoc
7) https://youtu.be/ZZMZiBCRX4c
8) https://youtu.be/ZAYZmIfHEi
Po krótkiej rozmowie z rozpromienionym synkiem, który z niekrytą ekscytacją opowiadał jej o czasie spędzonym z tatą Wiki nie mogła oderwać swoich myśli od dwóch, najważniejszych osób swojego życia, które teraz stanęły przed ogromnym wyzwaniem, jakie to właśnie ona sama, niezamierzenie postawiła na ich drodze. Z trudem przyszło jej kontynuować dyżur, udając przy tym, że nic się nie stało, że słowa malca nie zrobiły na niej wrażenia. Obiecała zarówno sobie jak i Andrzejowi, że nie będzie już obwiniała się za błędy sprzed lata, ale słysząc niski, niespotykanie poruszony głos Profesora w słuchawce swojego telefonu nie mogła wyzbyć się ani wyrzutów sumienia, a tym bardziej bolesnego, zimnego ucisku w okolicach serca. Zarówno szczere słowa Andrzeja jak i radosny śmiech Alex’a nie pozostawił w jej umyśle ani cienia wątpliwości. To ona była temu wszystkiemu winna…to jej brak odwagi i własny egoizm doprowadził do tego, że te dwie, najbliższe jej sercu osoby było sobie zupełnie obce, choć tak naprawdę łączyło je najbliższe pokrewieństwo. Zarówno Alex jak i jego tata musieli oswoić się w tej sytuacji, zaakceptować i poznać siebie nawzajem. Na pewno nie było to łatwym zadaniem, zważywszy na fakt, że przez ostanie lata nie mieli pojęcia o swoim istnieniu. To ona skazała ich na ten stan niewiedzy, pozbawiając ich kontaktu. Decyzje Wiktorii zbierały teraz swoje gorzkie owoce. Z perspektywy czasu widziała swoje błędy, ale wówczas niektóre sprawy nie były dla niej aż tak oczywiste. Z biegiem lat niektóre kwestie uległy zdecydowanym zmianom. Pytania stęsknionego malca, który koniecznie musiał wiedzieć, kiedy mama wreszcie do nich dołączy sprawiały jej niemal rzeczywisty ból. Tak bardzo pragnęła w tym momencie być tam ,razem z nimi, móc patrzeć, jak powoli budują swoją relację, wesprzeć ich w tych trudnych chwilach. Zależało jej na synku jak na nikim innym w świecie, ale teraz dopuszczała do siebie również myśl, że niemal tak samo mocno wciąż zależy jej na jego ojcu… Falkowicz nadal pozostawał dla niej kimś bardzo ważnym i to nie tylko jak tata Alex’a. Mimo wieloletniej rozłąki nigdy nie mogła wyzbyć się ze swojego serca myśli o Profesorze. Początkowo łudziła się, że z czasem uda jej się o nim zapomnieć, wydawało jej się wówczas , że to mały jest powodem, dla którego wciąż zadręcza się myślami o Andrzeju. Sądziła, że to widok dużych, ciemnoszarych oczu chłopczyka sprawia, że nie może spokojnie zasnąć, unikając w swoim umyśle gorączkowych pytań dotyczących osoby Falkowicza. Wydawało jej się, że w chwili ,w której w jej życiu pojawił się Anthony stan ten ulegnie zmianie, lecz okazało się to czczym marzeniem. Mimo że szczerze pokochała swojego męża i była z nim naprawdę szczęśliwa to jednak nowa miłość nie była w najmniejszym stanie wyprzeć z jej serca wcześniejszego uczucia. Świadomość faktu, że jej zmarły mąż dobrze o tym wiedział nie poprawiała jej samopoczucia. Tak, nigdy wcześniej, ani nigdy później nie potrafiła nikogo tak mocno pokochać. Teraz Wiki potrafiła już przyznać się do tego przed samą sobą, a w końcu był to chyba pierwszy, najważniejszy krok ?
Rudowłosa otworzyła drzwi do swojego pogrążonego w
ciemności, opustoszałego apartamentu, po czym bezceremonialnie ściągnęła
czarne, stylowe szpilki ze swoich obolałych stóp. Dzisiejszy dzień dał jej się
we znaki, choć o dziwo uciążliwi pacjenci nie mieli w tym najmniejszego udziału.
Mimo woli słowa Profesora wciąż krążyły w jej umyśle. Widząc jego nieudawane
zaangażowanie i tą rosnącą z dnia na dzień troskę o dobro syna Wiki zdała sobie
sprawę jak bardzo myliła się przed laty, mając wątpliwości co do to tego czy
Andrzej będzie potrafił kiedykolwiek prawdziwie
pokochać swoje dziecko. W chwili obecnej sytuacja uległa kompletnej zmianie,
ale i musiała przyznać, że sam Falkowicz również uległ przemianie i wreszcie
zaczął dostrzegać to, co w życiu naprawdę się liczy. Wiktoria pamiętała dobrze,
dlaczego przed sześcioma laty podjęła akurat taką, a nie inną decyzję . Bynajmniej nie zamierzała
nigdy pozbawiać swojego synka ojca dla własnego kaprysu, choć chirurg dotkliwie
ją zranił. Miała swoje powody by ukryć przed Profesorem prawdę i w żadnym
stopniu nie były one bezpodstawne… Wówczas chciała po prostu chronić małego,
pragnęła by miał normalne, spokojne dzieciństwo. Małżeństwo Andrzeja z
niestabilną emocjonalnie Walczyk oraz fakt, że mieszkający na drugim końcu
świata Profesor w tym czasie przekładał badania ponad wszystko były ważnym
argumentami w wewnętrznej batalii jaką toczyła wtedy Wiki. Choroba i nagła
śmierć Wandy oraz zagrożenie związane z przyjściem Alex'a na świat nie ułatwiły
jej trwania w tym nieodwracalnym postanowieniu. Rudowłosa westchnęła ciężko, próbując
nieudolnie odgonić od siebie te uciążliwe, natrętne myśli. Nie przypuszczała, że tej nocy
po raz kolejny będzie musiała zmierzyć się ze swoją przeszłością. Złośliwy sen
już wkrótce miał przypomnieć Rudej najtrudniejszy,a z zrazem najszczęśliwszy okres w jej życiu, który miał nieodwracalnie zaważyć nie tylko na jej przyszłości.
*-*
Niespotykanie
uciążliwy miejski zgiełk, głośne warczenie samochodów, kolorowe światła banerów
reklamowych, szum, wyraźne szepty rozmów, wibracje metra, mocna, korzenna woń
jedzenia unosząca się znad rozlicznych barów i restauracji , wszędobylskie, radosne śmiechy i tłumy, od których nie można uciec . Czuła się ogłuszona,
zagubiona, i niezwykle osamotniona…jak chyba nigdy wcześniej. Paradoksalnie w
samym centrum tego tętniącego życiem miasta zdawało jej się, że jest sama na
świecie. Obraz rozmywał jej się przed oczyma .Mroźne powietrze drażniło receptory
na jej skórze, a w jej zaszklonych ,szmaragdowych, dużych oczach wciąż odbijały
się światła przydrożnych latarni. Ona
jednak z trudem opanowywała nieprzyjemny ucisk w gardle. Pustka. Pochłaniała ją
od środka, nie pozostawiając już ani cienia sił , ani krzty chęci walki.
Świat Rudowłosej zdawał się po raz
kolejny rozpadać na miliony kawałeczków. Wszystko wydawało jej się być jakimś
groteskowym snem. Jakby czas dalej toczył się swoim naturalnym rytmem, a ona
wciąż stałaby w miejscu, sama, oderwana od znanej sobie rzeczywistości .Brukowane,
zabytkowe ulice, angielskie kamienice i kojący szum Tamizy, wszystko to było
jej zupełnie obce, nieznane i przytłaczające…zresztą tak jak jej nowe życie.
Początkowo chciała po prostu uciec od bólu, rozdzierającej leśno-górskiej
rutyny. Sądziła, że dzięki nowym wyzwaniom zawodowym jakie czyhały na nią w tej
europejskiej metropolii będzie jej łatwiej odciąć się od przeszłości, zacząć
wszystko od nowa. Łudziła się naiwnie, że dzięki pracy i gorączkowej,
londyńskiej pogoni za sukcesem uda jej się o nim zapomnieć, wymazać z pamięci i
serca jego imię. Okazało się jednak, że uwolnienie się od tego przenikliwego, stalowego spojrzenia, magnetycznego dotyku i charakterystycznego tembru głosu
jest rzeczą niemożliwą dla jej udręczonego umysłu. Gdzieś w zakamarkach serca,
mimo szczerych chęci wciąż nie mogła o nim zapomnieć, nie potrafiła go
znienawidzić. Choć tak bardzo tego chciała. Marzyła by choć na minutę móc
pozbyć się myśli o Profesorze. Dogłębny, odbierający wszelkie siły ból wciąż no
nowo rozrywał jej serce. Dzień w dzień walczyła o to by przetrwać. By móc
pozbierać resztki determinacji i siły woli, by dalej egzystować, aby znów
próbować nauczyć się żyć bez niego. Stanowiło to jednak syzyfową pracę. Każdy
dzień, od prawie trzech miesięcy był dla niej prawdziwą męczarnią, bitwą o
każdą sekundę, każdy oddech...o „nowe jutro” z dala od niego, od Andrzeja, od
jedynego człowieka, którego darzyła
szczerym, silnym jak i niegasnącym uczuciem. To była prawdziwa miłość…nie
dziecinne zauroczenie, banalne pożądanie, czy głębokie przywiązanie, ale
właśnie miłość, autentyczna i bezwzględna zarazem. Wiedziała to, czuła to już od dawna, ale
dopiero po jego ślubie z Kingą ta świadomość na dobre wdarła się do jej umysłu.
Teraz już nie miała co do tego wątpliwości. Kochała go całym sercem, uwielbiała
jego dźwięczny śmiech, jasny błysk w oku, jego pokręcone poczucie humoru, a
nawet tą niezbywalną pewność siebie i gorączkowe wybuchy złości. Przeraźliwie
za nim tęskniła, w równi brakowało jej jego wad i zalet, co wspólnych żarliwych
kłótni, wielogodzinnych rozmów i pocałunków. Dopiero w porównaniu siły uczucia
łączącego ją z Andrzejem do ułudy miłości, którą rzekomo odczuwała wcześniej do
Przemkiem czy Piotra Wiki zdała sobie sprawę ,w jak ogromnym kłamstwie
egzystowała przez ostatnie lata, jaką ignorantką była w tej kwestii. Teraz
wiedziała już, czym jest prawdziwe uczucie, miłość, lecz świadomość tego
faktu zamiast szczęścia i radości
przyniosła jej jedynie cierpienie. Jednak przewrotny los postanowił po raz
kolejny złośliwie z niej zakpić, bez
pytania wdrażając w jej życie swój własny scenariusz. Wszędzie otaczały ją puste
spojrzenia, twarze o nieznanych jej rysach, ludzie różnych ras i nacji, młodzi
jak i chylący się nad grobem…W jej umyśle wszyscy oni zdawali się być szarą,
obojętną masą, wirem, który ją otaczał, a do którego nie mogła należeć. W
każdej mijanej, nieznanej sobie osobie mimowolnie szukała jego stalowego
spojrzenia, nonszalanckiego uśmiechu, które mogłyby złagodzić jej cierpienie. Bezskutecznie. Niezliczone,
perliste łzy spływały wolno po poczerwieniałych z zimna policzków
miedzianowłosej dziewczyny, która nie zwracała na nie już najmniejszej uwagi.
Jej przyspieszony oddech i przeraźliwie porcelanowa, biała skóra bezsprzecznie
dodawały jej niepowtarzalnego uroku, lecz ona nie zwracała na to najmniejszej
uwagi. Od kilku godzin bezwiednie przemierzała londyńskie ulice próbując
nieporadnie zebrać wszystkie swoje myśli. Nigdy w życiu nie miała takiego
mętliku w głowie, nigdy jeszcze nie przyszło jej stawić czoła bezlitosnej
prawdzie, w samotności. Rzeczywiście nigdy jeszcze nie czuła się tak przybita,
zrezygnowana jak i przerażona jednocześnie. Nigdy też nie przyszło jej radzić
sobie samej w tak trudnej sytuacji, zawsze mogła liczyć na pomoc i zrozumienie ze strony rodziny. Tym razem
jednak to jej rodzice potrzebowali
wsparcia, lecz ona nie mogła im tego zapewnić, nie mogła spojrzeć im w oczy.
Czuła się bezsilna, jako lekarz, jako córka. Nie mogła pomóc swojej matce i nie
mogła też wyznać tej druzgocącej prawdy ojcu. Nie potrafiła, była zbyt słaba by
się na to zdobyć …Myśl o tym, że Wanda po raz kolejny zapyta ją o to kim jest
sprawiała, że Ruda nie potrafiła stłumić szlochu. Od wizyty w Hiszpanii
Wiktoria już nie miała złudzeń, życie jej mamy ledwie się tliło, ona
odchodziła… Akurat w momencie ,w którym Wiki najbardziej jej potrzebowała.
Rudowłosa mocniej okryła się czarnym płaszczem, próbując zapanować nad drżeniem
swego do cna przemarzniętego ciała. Nawet nie pamiętała skąd wziął się na jej
plecach ten ciepły, spory fragment męskiej garderoby, wydawało jej się, że
wybiegła ze szpitala jedynie w samym uniformie. Wspomnienia dzisiejszego dnia
zamazywały się w jej pamięci, wszystko zdawało się być ciągiem
nieprawdopodobnych, obcych jej zdarzeń. Jedna myśl jednak przebijała się
poprzez piętrzące się wokół Rudowłosej problemy. Myśl - ? A raczej uczucie, tak
bezgraniczne jak druzgocące, które z każdym, pojedynczym oddechem wciąż przybierało na sile.
Przerażenie, strach, zawód jak i zaskoczenie mieszały się w jej sercu z
ekscytacją i właśnie z tą rosnącą z minuty na minutę miłością i nadzieją. Była
w ciąży. Ta wiadomość spadła na nią niczym grom z jasnego nieba. Wiki może
nieświadomie ignorowała objawy swojego odmiennego stanu, tłumacząc sobie zmiany
nastrojów przytłaczającym przygnębieniem , a poranne mdłości stresem, przepracowaniem i zmianą strefy
czasowej. Początkowo nie mogła dać temu wiary. To był jedenasty tydzień. Jedenasty?
Myśli niepewnie układały się w jej umyśle w jedną nieprawdopodobną całość.
Wszystko wskazywało na to, że ich ostatnia wspólna noc okazała się nie być
pozbawiona konsekwencji, że mimo zabezpieczenia zaowocowała ona tą zupełnie
nieplanowaną i niespodziewaną ciążą. Wiki wciąż kurczowo trzymała w swojej
przemarzniętej dłoni niewielki, czarno-biały wydruk. Jej błyszczące od łez,
szmaragdowe oczy skupiły się na niewielkim białym obrysie zdobiącym fotografię.
Rudowłosa delikatnie przyłożyła dłoń do jeszcze płaskiego brzucha, przygryzając
lekko malinową wargę. Grymas rozdzierającego bólu przewinął się przez jej
przeraźliwie bladą twarz. Nie w taki sposób wyobrażała sobie ten moment w swoim
życiu, ale jedno było pewne – teraz już nie była sama. Była świadoma tego, że od
dzisiaj będzie musiała walczyć o lepsze jutro nie tylko dla siebie , ale także
dla tego nowego życia, bezpiecznie rosnącego pod jej sercem. Ta świadomość
wyraźnie ją otrzeźwiła. Wiedziała, że teraz nie ma już wyboru, będzie musiała
znaleźć siłę i wolę życia nie tylko ze względu na siebie, ale na dobro tego
niewinnego maleństwa. Dziecka...jej dziecka. Ta myśl coraz wyraźniej do niej
docierała. Będzie matką. W jednej chwili w sercu Rudej pojawiła się prawdziwa mozaika
niezwykle silnych uczuć. Wiadomość o dziecku poraziła ją w takim stopniu, gdyż
Wiktoria po prostu pogodziła się już z faktem, że jej szanse na rodzicielstwo są
niewielkie. Dobrze pamiętała druzgocącą diagnozę lekarzy tuż po tym, gdy jako
nastolatka straciła swoją nienarodzoną córeczkę. Dorastała i przez lata żyła w przekonaniu, że najprawdopodobniej nigdy już nie uda jej się zajść w ciążę.
Wciąż świeże w jej pamięci wydawało jej się wspomnienie zapłakanej Wandy, która
próbowała przekazać rozbitej, młodziutkiej Wiki słowa specjalisty, który bez
ogródek stwierdził, że dziewczyna nie ma szans na to by w przyszłości utrzymać
ciążę choćby do końca pierwszego trymestru. Mylił się jednak. Ten fakt akurat
jej nie dziwił. Medycyna w ciągu ostatnich dwunastu lat poczyniła ogromne
postępy. Podczas dzisiejszego USG Elizabeth zapewniła ją, że maleństwo rozwija
się zupełnie prawidłowo i nie ma żadnych
powodów do niepokoju. Wiktoria wciąż nie mogła dać temu wiary. Wszystko zdawało
jej się być tak nieprawdopodobne…wręcz niemożliwe. Jednak los postanowił po raz
kolejny ją zaskoczyć. Słysząc dzisiaj ciche bicie serduszka swojego dziecka
Wiki momentalnie pozbyła się wszystkich wątpliwości. Jedno spojrzenie na ekran
monitora wystarczyło by Rudowłosa zrozumiała, że jest w stanie zrobić wszystko
dla tej bezbronnej kruszynki. Od razu wiedziała, że mimo wielu rozlicznych
życiowych zawirowań, którym teraz stawiała czoła pragnie tego dziecka, dziecka
Andrzeja… Szczera radość mieszała się w jej umyśle nie tyle z zaskoczeniem ,co
z niepewnością… Nie wiedziała co powinna zrobić w tej sytuacji ? Sama nie
zdążyła jeszcze oswoić się z nową rzeczywistością. Nie potrafiła nawet
wyobrazić sobie jakby Profesor zareagował na to „radosną” nowinę, a co gorsza
sama nie była pewna, czy powinna go o tym informować ? Przynajmniej na razie… Nigdy
nie rozmawiali o potencjalnym potomstwie, mimo że byli ze sobą przez wiele
miesięcy. Kompletnie nie wyobrażała sobie sposobu w jakim miałaby mu powiedzieć
o tym, że już wkrótce zostanie ojcem, że będzie miał z nią dziecko. Zwłaszcza
teraz, kiedy dzielił ich dystans dobrych kilku tysięcy kilometrów. Kiedyś
wydawało jej się ,że go zna, że rozumie go jak nikt inny, ale obecnie nic nie
było już dla niej pewne. Falkowicz okazał się być kimś zupełnie jej obcym, choć
wydawało jej się, że przy niej zrzucał
swoje maski, że zaprzestawał ukrywaniu swojego prawdziwego ja. Jednak może to
była to tylko jedna wielka mistyfikacja ? Okrutna gra ? Consalida sama dobrze
wiedziała, że Andrzej jest zdolny do wszystkiego jeśli w grę wchodziło dobro
jego badań. Wiktoria nie mogła mieć tej pewności, ale przecież nie mogła aż tak
się pomylić ? Czuła, że to co zaczynało ich łączyć było prawdziwym uczuciem ?
Lecz może tylko tak jej się wydawało ? Może po prostu chciała w to wierzyć ?
Nie mogła dać wiary, że jego szczere zaangażowanie i te krótkie, błogie chwile , które spędzali jedynie w swoim
towarzystwie, pozbawieni jarzma leśno-górskich osądów były kłamstwem. Przy
nikim wcześniej nie czuła się tak swobodnie jak przy Andrzeju, przy nim nie
musiała udawać, ulepszać swojego wizerunku, w jego oczach widziała swoje lepsze
odbicie, nikt inny nie dawał jej takiego poczucia bezpieczeństwa i
najzwyklejszego szczęścia. Mimo to Falkowicz od zawsze potrafił zapewnić jej
prawdziwy roller coaster uczyć. Z czasem zaczęła przyzwyczajać się do jego
trudnego charakteru, sądziła wówczas naiwnie, że dla niego ich relacja również
zaczyna znaczyć coś więcej. Wyjeżdżając na kilka tygodni do Hiszpanii po jednej
z żywiołowych kłótni z Profesorem, która oczywiście dotyczyła nielegalnych
badań miała szczerą nadzieję, że do chirurga wreszcie dotrze, że jej upór w tej
kwestii jest podyktowany jedynie troską. Owszem dała mu ultimatum, ale nie
traktowała swoich słów zupełnie poważnie, zależało jej na nim jak na nikim
innym w świecie, a wizja zerwania miała jedynie go otrzeźwić. Wówczas nawet w
najgorszych snach nie spodziewałaby się
zobaczyć go po swoim powrocie na ślubnym kobiercu, w dodatku z inną
kobietą, którą przez miesiące zastrzegał się szczerze nie znosić. Jednak fakty mówiły same za siebie. Dotarło do niej
,że naprawdę musiała niewiele dla niego znaczyć, skoro potraktował ją w taki
właśnie sposób. Po tym co się stało nawet nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy
….zranił ją …oszukał…złamał jej serce i odebrał wszelkie chęci życia. Jeszcze
nikt, nigdy nie sprowadził na nią takiego dogłębnego cierpienia, ale także i
promieniującej radości. Jednak Wiki mimo woli dopuszczała do swojej świadomości
kolejne obawy, popuszczając wodze swojej wyobraźni. Bała się ,że być może
Andrzej będzie nalegał na to by pozbyła się problemu.W końcu taka nieplanowana
sensacja mogłaby zaszkodzić jego opinii, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Teraz on
również prowadził nowe życie, na drugim końcu świata razem ze swoją nie dawno
poślubioną małżonką. Mimowolnie dowiedziała się od współpracowników, że badania
prowadzone przez Profesora wywołałaby prawdziwą rewolucję w USA, że już
niebawem jego nowatorski lek na stwardnienie rozsiane ma wstrząsnąć nie tylko
amerykańskim rynkiem farmaceutycznym, ale także szeroko pojmowaną, światową
opinią medyczną. Sukces gonił za sukcesem. Wszystko układało się po jego
myśli…jak dopasowane elementy układanki, do której ona przestała już dawno należeć.
W pozornie perfekcyjnym życiu Falkowicza nie było już miejsca ani dla niej, a tym
bardziej dla jej dziecka. Wiki czuła, że jest to prawdą… choć zimna jak lód
tkanina z każdą kolejną tego typu myślą zaciskała się na jej zbolałym sercu.
Jednak wiedziała, że nie może pozwolić na to by ta nienarodzona istotka
kiedykolwiek poczuła się opuszczona, odrzucona, by płaciła za jej błędy…
Chciała ochronić ją przed bólem, jaki sama odczuwała, nawet jeśli miałoby to
się wiązać z wykluczeniem Profesora z ich życia. Nie mogła pozwolić na to by
jej dziecko niczym niechciany pakunek kursowało między Stanami, a Anglią , by
uczestniczyło w teatrzyku pozorów jaki Walczyk odgrywała przed światem, by
kiedykolwiek poczuło się niechciane, niekochane, odrzucone przez własnego ojca.
Poza tym nie mogła znieść myśli, że w pewien sposób stanie się zależna od Andrzeja, że będzie brała udział w
tych chorym układzie, że już nigdy nie uwolni się od jego dojmującej obecności
w swoi życiu. Wątpiła w to, że kiedykolwiek znajdzie siły na to by móc
normalnie go widywać, udawać obojętność…czuła się taka słaba, taka rozbita.
Wiedziała, że nie podoła temu wyzwaniu. Zwyczajnie w świecie brakowało jej
odwagi. Coraz barwniejsze i okrutniejsze
wizje pojawiały się w umyśle Wiktorii, w czym swój drobny udział miały zapewne
także szalejące w jej krwi hormony. Grunt usuwał jej się spod stóp, a ona
tonęła w przepaści coraz mroczniejszych obaw. Mimo wielu dylematów Wiktoria
podczas tej chłodnej, grudniowej, bezsennej nocy podjęła ważną decyzję,
najsłuszniejszą z możliwych, jak naiwnie wówczas sądziła. Wtedy po prostu nie
widziała innego wyjścia z tej sytuacji i nie mogła przeczuwać jak bolesne dla
dwóch, najważniejszych osób w jej życiu okażą się konsekwencje tego
postanowienia.
- Poradzimy sobie….- Rudowłosa
szepnęła cicho do siebie, przygryzając po raz kolejny swoją malinową wargę. Jej
wzrok ponownie powędrował w kierunku trzymanego w rękach wydruku. Bordowe
rumieńce zdobiły jej śnieżnobiałe policzki, jednak szmaragdowe oczy Consalidy
nie wyrażały już żadnych szarpiących nią emocji. Przez dłuższą chwilę Wiktoria w
zamyśleniu przyglądała się spacerującym po parku ludziom. Mimo późnej pory na
skwerze wciąż radośnie bawiły się dzieci w otoczeniu swoim rodziców lub
dziadków. Ich roześmiane twarzyczki i
przepełnione radością oczy powodowały nieprzyjemny ucisk w jej gardle. Bała
się…Była przytłoczona… Wizja samotnego macierzyństwa nie przerażała Wiki tak
jak świadomość faktu, że jej dziecko nigdy nie zazna prawdziwego, rodzinnego
ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Perspektywa tego, jak niewiele będzie mogła mu
zapewnić nie poprawiał jej podupadłego samopoczucia. -Na co ono będzie mogło liczyć? –
myślała zdruzgotana. Ostatnio w jej pełnym zmian życiu nie było miejsca na
stabilizację, zwykłą szarą codzienność. Nie miała nic stałego, pewnego, mimo że
już wkrótce miała skończyć dwadzieścia dziewięć lat. Tymczasem próbowała
nieudolnie zacząć wszystko od początku w tym zabieganym mieście, w obcym kraju.
Nie miała zupełnie nic… a wszystko na jej drodze zdawało się jawić jako jeden,
wielki znak zapytania. Wynajęta kilka tygodni temu, żałośnie ciasna kawalerka,
kiepsko płatny staż i topniejące z dnia na dzień oszczędności…to wszystko co
miała. Nie tak wyobrażała sobie ten etap w swoim życiu. Nigdy nie
przypuszczała, że można odczuwać tak silne, wewnętrzne rozdarcie. Z jednej
strony była kompletnie załamana i przerażona, z drugiej zaś nigdy nie czuła tak
promieniującej, rosnącej z minutę szczerej, prawdziwej radości i siły. Wiktoria
potarła dłonią pulsujące z bólu skronie. Myśli wciąż na nowo kłębiły się w jej
umyśle. Była zupełnie zagubiona w labiryncie własnych obaw, a co gorsza zupełnie straciła już nadzieję na poprawę swojego położenia.
- Wiki, tutaj jesteś
!- roztrzęsiony głos stojącej przed nią
blondynki wyrwał ją momentalnie z zadumy. Widok Agaty wyraźnie ją otrzeźwił,
przywracając Rudowłosej świadomość. – Boże ! Nawet nie wiesz jak ja się o
ciebie martwiłam ?!- szepnęła z wyrzutem niebieskooka, uważnie przyglądając się
przeraźliwiej bladej twarzy przyjaciółki.- Wiktoria ?- Agata tym razem
przerwała swój zamierzony potok wyrzutów , w milczeniu przysiadając koło
trzęsącej się z zimna i emocji Rudej. Przez dłuższą chwilę blondynka
obserwowała wyraźnie rozbitą przyjaciółkę, próbując dobrać odpowiednie słowa.
Jednak widok zwykle zdeterminowanej i pełnej siły woli Rudowłosej w tak
opłakanym stanie sprawiał, że Agacie samej również trudno było powstrzymać łzy.
Rozstanie z Profesorem wypaliło wyraźne znamię w sercu Wiki, w której z trudem
było szukać śladów zwykle pełnej optymizmu i energii młodej chirurg. Niebieskooka
doskonale rozumiała przyjaciółkę. Bez słowa przytuliła ją z całych sił. Czuła,
że wkrótce czeka je poważna rozmowa. Jednak nie zamierzała niczego
przyspieszać. Blondynka w trakcie dyżuru została poinformowana przez zatroskane
pielęgniarki o omdleniu dr Consalidy, którą Ellie zmusiła po tym zdarzeniu do
badań kontrolnych. Okazało się, że wysłana na trzydniowy urlop Ruda bez słowa
wyjaśnień niemal wybiegła ze szpitala, zapominając nawet o zabraniu kurtki. To
wydawało się niebieskookiej niezwykle podejrzane, w końcu dobrze znała swoją
przyjaciółkę. Za tym musiało kryć się coś więcej, smutne spojrzenie Rudowłosej
upewniało ją w tych domysłach. Blondynka dziękowała w duchu swojej intuicji za
to, że tak szybko udało jej się odnaleźć Wiktorię. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego umysł
podpowiadał jej by udała się akurat do Richmond Park ? Nie miała pojęcia, co tak
bardzo nią wstrząsnęło, ale podświadomie wyczuwała, że nie bez powodów twarz
Rudej mokra jest od płaczu. Woźnicka nie pamiętała kiedy ostatnio widziała niekryte
łzy młodej chirurg. Od rozstania z Falkowiczem, mimo odczuwanego cierpienia Wiktoria
wyraźnie próbowała zgrywać silną i opanowaną przed światem, bez opamiętania
zatracała się w pracy, próbując nieudolnie o nim zapomnieć. Przed blondynką
jednak nie mogła niczego ukryć. Niebieskooka nigdy wcześniej nie widziała
przyjaciółki w takim stanie. Pogrążona w cichej rozpaczy Wiktoria z dnia na
dzień coraz bardziej odsuwała się w cień, unikała rozmowy, nowych
znajomości, odpychała od siebie przyjaciół, wyraźnie chciała zapomnieć o swoim
życiu w Polsce. Internistka czuła, że Ruda za wszelka cenę próbuje odciąć się
od przeszłości, uciec od bólu…Oblicze Consalidy upewniało ją w tym przekonaniu.
Mimowolnie Woźnicka porównywała obecny stan Rudej do chwili jaki ta przeżywała
po poprzednich rozstaniach. Obecna kondycja
Rudowłosej nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. To nie były już
przelewki, czy zwykła dziecinada, a coś o wiele poważniejszego, a co gorsza
prawdziwego. Dopiero teraz do świadomości młodej lekarki dotarło jak bardzo głębokim
i autentycznym uczuciem Wiktoria darzyła, a raczej wciąż darzy Profesora…
Blondynka wiedziała, że o czymś tak niezwykłym i niepowtarzalnym nie jest łatwo
tak po prostu zapomnieć. Na początku ich związku internistka nie do końca
pochwalała wybór przyjaciółki, ale nie musiało minąć zbyt wiele czasu by
Woźnicka dała wiarę w szczerość ich uczucia. Początkowa fascynacja szybko
przerodziła się w coś więcej. Profesor zaczął widocznie zmieniać się pod
wpływem Rudowłosej. Obserwując ich razem
blondynka po prostu nie mogła mieć wątpliwości. Nie mogło być mowy o pomyłce.
Każdy, kto tylko próbował by spojrzeć na nich uważnym okiem dostrzegł by jak
wiele ich łączy, jak widoczna staje się nić przywiązania między nimi. Z
pewnością nie było to jednostronne uczucie ….? Agata widziała to wyraźnie, a tak
przynajmniej sądziła. Myśl, że mógł być to jedynie popis sztuki aktorskiej w wykonaniu
Falkowicza była dla niej absurdalna. Poza tym związek z upartą Rudą nie mógł
przynieść mu żadnych wymiernych korzyści, a wręcz przeciwnie stanowiłby jedynie
zagrożenie dla jego nielegalnych badań. Wydawało
je się wówczas, że paradoksalnie właśnie przy Andrzeju Wiki może być w pełni
sobą, nie musi niczego udawać, przyspieszać. Niebieskookiej zdawało się, że
wreszcie jej przyjaciółka otrzymała od życia szansę na prawdziwe szczęście, że
przewrotny los postawił na jej drodze Falkowicza, niegdyś znienawidzonego szefa
nie bez przyczyny. Rzeczywistość
okrutnie zweryfikowała jej przypuszczenia.
- Jesteś przemarznięta
– Agata oświadczyła przez łzy, wysilając się na uśmiech. Dopiero teraz
dostrzegła, że Ruda ma na sobie jedynie szpitalny uniform i zbyt duży, czarny
płaszcz. – Wiki – kontynuowała niezrażona brakiem odpowiedzi, wzdychając z
troską – Martwię się o ciebie – przyznała szczerze, nie spuszczając swego
przenikliwego, pytającego spojrzenia z wciąż milczącej Consalidy.
- Agata…- zaczęła z
wahaniem Rudowłosa, spoglądając swym pustym wzrokiem na twarz zatroskanej
przyjaciółki – Potrzebuję twojego kakao – wyznała z udawaną powagą Wiki,
próbując nieudolnie się uśmiechnąć. Ulica nie wydawała jej się odpowiednim
miejscem na rozmowę z Woźnicką. Poza tym wykończona wrażeniami dzisiejszego
dnia ledwie utrzymywała się na nogach. Pulsujący ból głowy nie ułatwiał jej
tego zadania. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się aż tak źle. Zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym.
- Kakao ?- szczerze
zdziwiła się blondynka, unosząc brwi ku górze.- W takim razie musi to być coś
naprawdę poważnego – stwierdziła z przekonaniem, wciąż obserwując przemęczoną
twarz przyjaciółki, która krótkim ruchem głowy potwierdziła jej spostrzeżenia.
Ledwie dostrzegalny grymas głębokiego strapienia przebiegł prze oblicze Rudowłosej, która
sprawnie skryła go pod osłoną swoich długich, miedzianych , rozpuszczonych włosów.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przytulne mieszkanko
na poddaszu jednej z dziewiętnastowiecznych kamienic nie należało może do zbyt
ciepłych miejsc, ale z pewnością nie brakowało mu uroku. Stojąca przy kominku, beżowa
sofa zapewniała podwaliny do szczerej rozmowy, która czekała nie do końca
świadome tego właścicielki lokum. Słodki, wyrazisty zapach kakao wypełniał to
niewielkie, zagracone pomieszczenie, które oświetlał jedynie wpadający przez
ogromne okno blask księżyca. Wiki chwyciła delikatnie za swój kubek z gorącym
płynem próbując zbliżyć go do swoich malinowych ust. Przemarznięta skóra piekła ją niemiłosiernie
przy choć najmniejszym kontakcie z ciepłym naczyniem. Wiktoria przeklinała w
myślach swoją głupotę, przykładając dłoń do swojego rozgrzanego czoła. Koszmarnie
kręciło jej się w głowie. Miała szczerą nadzieję, że nie są to symptomy
rozwijającego się przeziębienia. Nie mogła sobie na to pozwolić, zwłaszcza
teraz…Świadomość wybitych przez ostatnie tygodnie hektolitrów kawy dodatkowo
nie poprawiała jej samopoczucia. Wyrzucała sobie w myślach to ,że będąc
lekarzem ignorowała własne, zastanawiające objawy. Jak mogła do tego dopuścić ?
Ruda westchnęła ciężko, zakładając za ucho miedziany kosmyk swoich długich
włosów. Jak mogła być tak nieodpowiedzialna ? Dlaczego była aż taką ignorantką
? Te myśli nie dawały jej wytchnienia.
- Powiesz mi wreszcie,
co jest grane ?- zagadnęła nieco swobodniej Woźnicka, przysiadając na wygodnej
kanapie, która stanowiła centralną część i maleńkiego saloniku. Wiki z trudem upiła łyk napoju, wyczuwając przypływającą falę mdłości.
Bez słowa wyjaśnień zerwała się z miejsca, pospiesznie kierując się w stronę
łazienki. Czuła się naprawdę okropnie. Narastający ból głowy nie dawał jej
wytchnienia, a obraz rozmazywał jej się przed oczyma, z trudem zachowywała
równowagę.
- Consalida ! –
zaniepokojona dłuższą nieobecnością przyjaciółki Agata pojawiła się pod
drzwiami prowadzącymi do toalety.- Czy wszystko jest w porządku ?- Woźnicka z
wyrazem dogłębnej troski wypowiedziała kolejne pytanie, była coraz bardziej
zmartwiona. Bała się, że zachowanie Rudej może wiązać się z poważnymi
zdrowotnymi problemami. Blondynka z
łatwością dostrzegła, że jej przyjaciółka bardzo schudła w ostatnim czasie.
Jednak to akurat jej nie dziwiło, biorąc pod uwagę fakt, że Wiktoria spędzała w
szpitalu niemal całe dnie, pogrążała się w pracy, zapominając przy tym o
posiłku. Niebieskooka przejechała dłonią w geście rezygnacji po powierzchni drewnianych,
lakierowanych drzwi prowadzących do łazienki.
- Agata…- Rudowłosa po
chwili pojawiła się na korytarzu, odgarniając miedziane włosy ze swojej przeraźliwie
bladej twarzy - Ja…..- urwała po chwili, przełykając głośno ślinę , jej zielone
oczy rozświetlał nieznany blask– Jestem w ciąży – dokończyła z widocznym
trudem, przenosząc swój wzrok na twarz wyraźnie
zszokowanej przyjaciółki. Źrenice błękitnych oczu blondynki wyraźnie
rozszerzyły się w geście niedowierzania. Internistka z wyczuwalnym wysiłkiem wzięła głęboki oddech, próbując przetrawić
słowa Rudowłosej. Wnioski momentalnie pojawiły się w jej świadomości. Początkowy
szok ustąpił miejsca mieszaninie smutku jak i ekscytacji. Sama była kompletnie zbita z tropu po usłyszeniu tej zaskakującej wiadomości. Mimo
wszystko Woźnicka przeczuwała, że teraz Wiktorii już nigdy nie uda się
całkowicie wymazać ze swojego życia widma Profesora, który jak się właśnie
okazało pozostawił ją nie tylko ze złamanym sercem.
-Wiki…-wciąż zaskoczona
Agata dotknęła delikatnie ramienia Consalidy, jednak brakowało jej słów. Sama
nie wiedziała, co miałaby powiedzieć przyjaciółce w takiej sytuacji ? Słowa
pocieszenia, wsparcia, zapewnienia ,że wszystko się ułoży wydawały się być
Agacie czymś bezsensownym, wręcz idiotycznym. Nie potrafiła nawet wyobrazić
sobie tego, co musi przeżywać teraz jej przyjaciółka. Co gorsza niebieskooka
sama nie widziała rozwiązania tej sytuacji. Życie Wiki z tygodnia na tydzień
zdawało się coraz bardziej komplikować. Kolejne, druzgocące ciosy, z miesiąca na miesiąc
spadały na barki młodej chirurg. Problemy piętrzące się wokół Rudej przerosły
nie tylko nią, ale także i Woźnicką. Poważna choroba matki, rozstanie z
Profesorem, jego ślub z Walczyk, przyjazd do Londynu, a teraz także i dziecko…Tego
było zdecydowanie zbyt wiele…
- Jedenasty tydzień –
zaczęła niepewnym głosem Rudowłosa ,ostrożnie wyciągając z kieszeni swoich jeansów czarno-biały
wydruk. Wzrok Agaty skupił się na analizowaniu niewyraźnego obrazu, a delikatny
uśmiech w mgnieniu oka pojawił się na
jej twarzy.
- Wiktoria,
przecież to cudowna wiadomość ! –
stwierdziła szczerze internistka, przerywając dłuższą chwilę kłopotliwej ciszy. Entuzjastyczny błysk w oczach przyjaciółki w pewnym stopniu rozjaśnił posmutniałą twarz
Consalidy. Agata uścisnęła mocno Rudą w geście gratulacji. Prawdę mówiąc ta zupełnie spontaniczna i naturalna reakcja internistki wydawała się nieco klarować myśli Wiktorii.
- Wiem….-westchnęła
zrezygnowana chirurg, nerwowo bawiąc się zawieszką swojego srebrnego wisiorka-
Chcę tego dziecka i nie mam w tej kwestii żadnych wątpliwości- zastrzegła
pewnym głosem Wiki- Ale…- urwała po raz
kolejny, z trudem dobierając słowa. Wciąż w jej umyśle kłębiło się wiele zatrważających faktów…Spadający właśnie na nią ciężar odpowiedzialności zaczynał powoli
docierać do świadomości lekarki . W końcu teraz będzie musiała na nowo zweryfikować
swoje priorytety.
- To też jego dziecko – zakończyła za nią Agata, spoglądając ze
szczerą troską na przyjaciółkę. Po tylu latach z łatwością odczytywała myśli
Rudej. Wiki z niewyobrażalnym trudem
kontynuowała swoją wcześniejszą wypowiedź. Musiała wreszcie się przed kimś
otworzyć, dłuższe powstrzymywanie swoich myśli i uczuć wyniszczało ją od
środka. Na szczęście w tych ciężkich chwilach mogła liczyć na bezinteresowną
pomoc i wsparcie przyjaciółki. Już od czasów studiów Woźnicka stała się jej
szczególnie bliska. Wrażliwa blondynka zawsze potrafiła ją wysłuchać i co
ważniejsze nie zadawała zbędnych pytań, po prostu przy niej była, na dobre i na
złe.
- Agata- łzy już
zupełnie pokryły zaczerwienione policzki Rudej – Ja sobie tego kompletnie nie
wyobrażam- przyznała strapionym tonem, podciągając kolana do góry. Siedząca
obok niej blondynka okryła przemarzniętą przyjaciółkę mięciutkim, fioletowym
kocem. – Nie wiem, co powinnam teraz zrobić..?- westchnęła ze smutkiem,
wzruszając ramionami w geście bezsilności. Jej zaszklone oczy wciąż były
zwrócone w stronę okna. Padający za oknem deszcz niespodziewanie ukoił jej
pulsujący ból głowy.
- W pierwszej
kolejności powinnaś o siebie zadbać – stwierdziła z przekonaniem Woźnicka.
Uważnym, ale również krytycznym wzrokiem lustrowała sylwetkę Rudowłosej, która
bardzo schudła w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. – Choć nie wiem jak
przetrwasz tą separację z kofeiną ?– zastanawiała się głośno Agata, mrużąc
sugestywnie oczy. Rozbawiona jej miną Wiki uśmiechnęła się z pewnym wysiłkiem.
- To chyba mój
najmniejszy problem – przyznała cicho Ruda, sięgając ponownie po swój kubek z kakao.- Ellie zleciła mi kilka
dodatkowych badań – dodała ledwie słyszalnie ,nerwowo zakładając zagubiony kosmyk swoich rudych
włosów za ucho. Szczerze martwiła się o wyniki badań prenatalnych. Wiedziała,
że Elizabeth zleciła je tylko ze względu na jej historię medyczną, ale sama
wizja choroby maluszka powodowała dogłębny strach w każdej komórce jej ciała. W
duchu miała nadzieję na to, że jej nieodpowiedzialność i niezdrowy tryb życia,
który nieświadomie prowadziła przez ostatnie tygodnie nie zaszkodziły zdrowiu maleństwa.
Nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła dać
wiary temu, że przewrotny los zgotował jej tak cudowną niespodziankę. Bo to
dziecko była dla Wiki niewątpliwie maleńkim cudem, którego za wszelką cenę nie
mogła stracić.
- Ale wszystko jest w
porządku, tak ? – zapytała z zainteresowaniem internistka, spoglądając na
przyjaciółkę wyczekująco. Agata była jedną z nielicznych osób, które wiedziały
o koszmarze utraty dziecka jaki wiele lat temu przeżyła Wiktoria oraz o
krzywdzącej diagnozie, która wówczas na nią spadła. Nie musiała udawać jak
bardzo wiadomość o odmiennym stanie przyjaciółki ją zaskoczyła.
- Dziecko rozwija się
prawidłowo – odpowiedziała z wyczuwalną ulgą Wiki. Ta wiadomość dopiero
zaczynała docierać do jej świadomości. W pewien sposób nie mogła uwierzyć w
swoje szczęście, w ten swego rodzaju chichot losu. Początkowe wątpliwości i
troski momentalnie od niej opłynęły. Teraz liczyło się tylko ono. Nic i nikt
więcej. – Wiesz… – Rudowłosa zaczęła po dłuższej chwili ciszy- Na razie chciałabym zachować tą informację
tylko dla siebie – przyznała szczerze, jej ściągnięte brwi i lekko drżący głos
zdradzały zdenerwowanie. Kontynuacja stażu na oddziale chirurgii w St Mary’s
Hospital stała pod znakiem zapytania. Ruda nie miała pojęcia, co robić w tej
sytuacji. Przeprowadzka do Londynu pochłonęła większość jej oszczędności.
Koszty w życia w stolicy przekraczały jej pierwotne wyobrażenia. Nie mogła
teraz stracić pracy, ale równie dobrze wiedziała, że przez najbliższe miesiące
nie może być mowy o operacjach.
- Rozumiem – odparła
swobodnie Woźnicka, również upijając łyk słodkiego napoju. Uważnie przyglądała
się Wiki.- Ale chyba wiesz, że w szpitalu to zbyt długo się nie ukryje ? – dodała
z przekonaniem. Tempo rozchodzenia się plotek, biorąc pod uwagę rozmiary
placówki medycznej, było naprawdę zdumiewające. Czujnym spojrzeniom pielęgniarek
nic nie mogło umknąć.
- Mam nadzieję, że uda
mi się kontynuować staż w przychodni... – szepnęła z rezygnacją Ruda.
Bezsprzecznie była teraz na życiowym zakręcie. Jednak potrzebowała pracy jak
powietrza. Nie wyobrażała sobie życia bez medycyny. Jedynie satysfakcja z
udanej operacji, świadomość ratowania ludzkiego życia, trafna diagnoza,
niesienie pomocy pacjentom i to poczucie spełnienia sprawiało, że starała się
normalnie funkcjonować, że miała pretekst by wstać rano z łóżka i zebrać siły
do walki z okrutną rzeczywistością. To właśnie praca była jej ucieczką, ale
także prawdziwym azylem. Blok operacyjny okazał się być jedynym miejscem, w
którym Wiktoria czuła się jakby była na swoim miejscu. Pomijając te krótkie
chwile, życie w Londynie zdawało się jej coraz bardziej ciążyć…z tygodnia na
tydzień coraz bardziej żałowała swojej decyzji….czuła się tutaj bardzo
osamotniona, wyobcowana. Lecz zarówno
perspektywa powrotu do Polski czy wyjazdu do Hiszpanii wydawała jej się
niemożliwa i absurdalna. Nie mogłaby przecież budować życia na nowo w
miejscach, z którymi wiązało się tyle bolesnych wspomnień…Zwłaszcza w obecnej
sytuacji. Nie byłaby w stanie znieść tych sugestywnych pytań, spojrzeń, szemrań
za swoimi plecami. Tutaj, w Anglii mogła zacząć wszystko od nowa, z zupełnie
czystą kartą, bez ciągnącego się za nią ciężaru przeszłości. Musiała jednak
okupić to ogromnym kosztem. Była zupełnie pozbawiona poczucia stabilności,
bezpieczeństwa, rodziny, przyjaciół .Teraz już nie było odwrotu. Musiała sobie
poradzić, sama…zważywszy na fakt, że już
wkrótce czyhały na nią kompletnie nieznane wyzwania, a co gorsz nieuniknione,
spore wydatki.
- Twoje umiejętności
zrobiły zbyt duże wrażenie na dyrektorze, by tak po prostu pozwolił ci odejść –
odparła pokrzepiająco Agata, nie kryjąc autentycznego uśmiechu uznania. – To
jasne, że jesteś najlepszym chirurgiem na stażu- stwierdziła pewnie, nie mając
ani krzty wątpliwości. Sama podczas wczorajszego dyżuru słyszała o brawurowej
akcji Rudowłosej, która ani na moment nie wahała się przejąć inicjatywy po
błędzie ordynatora. To dzięki jej sprawnej interwencji wprowadzenie stentu do
naczynia wieńcowego w tętnicy ramiennej zakończyło się sukcesem.
- Obyś miała rację –
westchnęła ciężko Wiki ,wyczuwając rosnącą w gardle gulę – Nie wiem jak poradzę sobie finansowo –
dodała przygaszona, sugestywnie przenosząc wzrok na swój jeszcze płaski brzuch.
Utrata pracy naprawdę nie wchodziła w grę. Same koszty związane z badaniami
przeraziły Wiki, która już teraz z trudem wiązała koniec z końcem. Rudowłosa
wolałaby w tej chwili nie móc myśleć o przyszłych kosztach związanych z
przyjściem na świat maluszka, ale przebywanie w przyciasnej kawalerce
skutecznie jej to uniemożliwiało. W ich obecnym miejscu zamieszkania kompletnie nie było odpowiednich warunków dla dziecka.
- A Andrzej ? –
zapytała naturalnie Woźnicka, mrużąc wyczekująco oczy. Twarz Wiktorii nie
zdradzała zbyt wiele. Choć blondynka z łatwością dostrzegła cień udręczenia
przebiegający przez oblicze przyjaciółki. Żałowała, że zdała jej to pytanie
właśnie dziś, właśnie teraz.
- Niczego od niego nie
chcę – powiedziała głośno Rudowłosa, jej oczy rozświetlił gniewny, jasny blask.
Z ogromnym wysiłkiem panowała nad własnym głosem. – A już zwłaszcza nie pragnę jego
pieniędzy –syknęła z przekonaniem. Niezdrowy, bordowy rumieniec przyozdobił jej
policzki. Każdy oddech sprawiał jej ból, mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści,
próbując nad sobą zapanować. Nie była jeszcze gotowa na tą rozmowę.
- Ale chyba zamierzasz
poinformować go o ciąży ? – zastanawiała się głośno blondynka , nie zdając sobie
sprawy z tego, że z każdym kolejnym pytaniem powoduje dotkliwe ukłucie w sercu
przyjaciółki. Wiktoria sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić, a cóż
dopiero odpowiadać na coraz szczegółowsze pytania internistki.
- Agata… - zaczęła z
wahaniem, ledwie panowała nad swoimi słowami – Ja nie potrafię….nie mogę –
wyszeptała drżącym z emocji głosem ,samokontrola Wiki odeszła w zapomnienie.
Była naprawdę na skraju wytrzymałości. Z minuty na minutę wizja niepewnej
przyszłości przerażała ją coraz bardziej.Czuła taką wszechogarniającą niemoc.
- Powinien wiedzieć –
powiedziała ciepło Agata, po raz kolejny obejmując rozbitą Rudą ramieniem.
Mogła tylko zgadywać jak ciężki było Wiki odnaleźć się w tej sytuacji.
- Jak to sobie
wyobrażasz ?!- wyrzuciła z
rozgoryczeniem Consalida, mocniej się w nią wtulając. Po Tak bardzo potrzebowała
teraz bliskości. – Mam tak po prostu do
niego zadzwonić ? – kontynuowała kpiącym tonem - I po tylu tygodniach, z pełnym
spokojem oświadczyć, że za kilka miesięcy zostanie ojcem… - jej głos drżał z nadmiaru emocji - Może mam
napisać list ?- dodała ledwie słyszalnie, każda z tych perspektyw wydawała jej
się absurdalna, perliste łzy ciekły
nieustanie po jej zaczerwienionych policzkach. Agata zdawała sobie sprawę z tego ,że bezlitosna rzeczywistość zdecydowanie przerosła jej
przyjaciółkę.
- Wiki….ja nie
twierdzę, że potrafię zrozumieć, co teraz czujesz – odparła kojącym głosem niebieskooka, pokrzepiająco głaszcząc
Rudowłosą po plecach – Ale dziecko nie powinno płacić za wasze błędy- dodała z
pełnym przekonaniem. Wiktoria nie potrafiła się z nią nie zgodzić. Jednak
perspektywa rozmowy z Andrzejem zwyczajnie przerastała jej możliwości,
zważywszy na fakt, że dzielił ich dystans kilku tysięcy kilometrów. Nie mogłaby
przecież poinformować go o tak ważnym wydarzeniu przez słuchawkę telefonu… Wizja
lotu do Stanów i rozmowy z nim w twarzą w twarz również wydawała jej się
niemożliwa. Jej rany były jeszcze zbyt świeże, a ona po prostu była zbyt słaba
by dopuścić do siebie tę myśl. Wiedziała, że nie byłaby w stanie tego dokonać.
Była tchórzem…czuła to i powoli zaczynała godzić się z tym faktem.
-Wiem…- odparła
przygaszona Rudowłosa, wzdychając ciężko - Ale ja po prostu nie potrafię
Agata…naprawdę…-jej aksamitny głos łamał się mimowolnie. Woźnicka zauważyła, że
Wiki wyraźnie unika jej wzroku, próbując ukryć kolejną falę gorzkich łez pod
osłoną swych długich, miedzianych włosów. Ruda bezszelestnie wstała z sofy,
kierując się w stronę ogromnego okna z wykuszem. Woźnickiej nigdy wcześniej i
nigdy później nie było dane oglądać tak wielu łez wylanych tej nocy przez przyjaciółkę.
-Ono będzie go
potrzebować …- kontynuowała niezrażona internista. Wiedziała, że Wiktoria
potrzebuje teraz szczególnego wsparcia, ale nie zamierzała pozwolić jej
podejmować pochopnych decyzji. Chciała uchronić ją przed popełnieniem
nieodwracalnego błędu. W końcu teraz w jej życiu liczył się ktoś jeszcze.
-To on przekreślił
nasze szanse na szczęście - przypomniała jej Wiki dziwnie nieobecnym głosem,
oparła się dłońmi o krawędź marmurowego, lodowatego parapetu – On, nie ja –
podkreśliła stanowczo, ponownie odwracając posmutniałą twarz w stronę
przyjaciółki. Jej szmaragdowe oczy
błyszczały gniewnie. -Już nigdy nie będziemy rodziną- stwierdziła z widocznym trudem, spuszczając
wzrok na swoje dłonie- Andrzej ma teraz żonę, zobowiązania…- wymieniała cicho,
choć serce pękało jej z każdym kolejnym, prawdziwym stwierdzeniem. Naprawdę nie
pragnęła tego, by jej dziecko wychowywało się w niepełnej rodzinie, ale z
drugiej strony nie miała prawa rozbijać małżeństwa Profesora, jakie by ono nie
było. Sama nieświadomie postawiła siebie w tej trudnej sytuacji. To, do czego
doszło między nimi prawie trzy miesiące temu nigdy nie powinno mieć miejsca. To
była jej decyzja, zrobiła to zupełnie świadomie i wówczas nie potrafiła myśleć
o Falkowiczu jako o mężu innej. Pragnęła tego i nie potrafiła żałować nocy
spędzonej z Andrzejem kilka dni po jego ślubie z Walczyk. Teraz jednak musiała samotnie
zmierzyć się z konsekwencjami swoich poczynań.
- Ma zobowiązania
również wobec ciebie – zastrzegła Agata, także podrywając się z beżowego
siedziska. Ton jej głosu już nie przejawiał takiej stanowczości jak na początku.
Blondynka powoli zaczynała dostrzegać punkt widzenia Rudowłosej i na swoje
nieszczęście musiała zgodzić się z nią w wielu kwestiach.- W końcu jest dorosłym
mężczyzną, który powinien wziąć odpowiedzialność za swoje czyny – kontynuowała
rzeczowo internistka, choć już sama nie wiedziała, czy powinna naciskać na
przyjaciółkę w tej kwestii. W pewien sposób po prostu nie miała prawa ingerować
w jej decyzję, a z biegiem rozmyślań Niebieskooka tak jak Consalida doszła do
wniosku, że być może jest jeszcze zbyt wcześnie by Profesor dowiedział się o
ciąży Rudej ? W końcu nadmierny stres i fala burzliwych emocji, z którymi na
pewno wiązało by się jego ponowne pojawienie w życiu Wiktorii mogłoby jedynie
zaszkodzić dziecku, szczególnie na tym wczesnym etapie. Agata uspokoiła się w
duchu, przyznając w myślach, że jej przyjaciółka będzie miała jeszcze sporo
czasu na podjęcie tej nieuchronnej decyzji. Nie sądziła wówczas, że Rudowłosej
z każdym kolejnym dniem będzie coraz trudniej zdobyć się na odwagę… Woźnicka
nie mogła wtedy przypuszczać, że ciąża Wiki nie będzie pozbawiona wielu
komplikacji, a jej przyjaciółce przyjdzie spędzić wiele tygodni pośród szpitalnych ścian, z sercem
przepełnionym strachem ,niepewnością i dojmującym poczuciem samotności, które
miały nieodwracalnie wpłynąć na ostateczne podjęcie przez Rudowłosą postanowienia w
kwestii Falkowicza.
-On nie będzie
potrafił go pokochać …- stwierdziła przez łzy Wiki, nerwowo zakładając kosmyk
swoich rudych włosów za ucho, ton jej głosu nie przejawiał ani cienia wahania, była
pewna swych słów i to sprawiało jej najwięcej cierpienia – Myliłam się – przyznała szczerze,
skrzyżowała ręce na piersi. – Wydawało mi się, że go znam…rozumiem…-
kontynuowała , podchodząc bliżej zbitej z tropu przyjaciółki- Sądziłam, że
pod warstwą tej pozornej pewności siebie, wybujałego ego i ironicznych
komentarzy kryje się tak naprawdę
wrażliwy i wartościowy człowiek….Andrzej….mój Andrzej- dodała pozbawionym
uczucia głosem, przenosząc swój zbolały wzrok na twarz zdumionej Agaty. Upartej
i zdeterminowanej Wiktorii zajęło kilka miesięcy wyrzucenie z siebie tych
trujących, bolesnych słów, które każdego dnia niszczyły ją od środka. Rudowłosa
nie była w stanie wcześniej szczerze porozmawiać na ten temat z przyjaciółką,
nie potrafiła się przed nią otworzyć. Teraz, mimo woli to się zmieniło. Choć
kosztowało ją to tak wiele. Rozmowa o uczuciach nigdy nie przychodziła jej z
łatwością. Być może dlatego, że właśnie ta prawda raniła ją najmocniej.– A on ciągle grał…- dodała
stłumionym głosem, przygryzając boleśnie swoją dolną, malinową wargę. Woźnicka z trudem
zrozumiała sens jej słów. Może dlatego, że już pogodziła się z faktem, że Wiki
sama chce zmierzyć się z rozstaniem ? Mimo to, Agata tym razem nie zamierzała przerywać
monologu przyjaciółki. Wiedziała, że po prostu Ruda musi wyrzucić z siebie te
toksyczne słowa prawdy by móc wreszcie obudzić się z zastoju i zmierzyć się z
rosnącymi wokół siebie problemami. -On nikogo nie kocha…-dodała głucho,
zaciskając mocniej dłoń na trzymanym przez siebie czarno-białym wydruku. W
głębi serca sama nie dowierzała własnym słowom. - Chce oszczędzić mojemu dziecku
tego bólu rozczarowania- dodała już pewniejszym głosem, ponownie przysiadając
na sofie. Po prostu wydawało jej się wówczas, że właśnie w ten sposób będzie
mogła je chronić.
- Jesteś pewna, że
tego właśnie chcesz? – zapytała szczerze Blondynka, dotykając ostrożnie jej
ramienia. Z trudem dobierała słowa. Rozmowa z Wiki była dla niej prawdziwym wyzwaniem.
Sama czuła się rozdarta…
- Będzie miało mnie- stwierdziła z determinacją
Ruda, uśmiechając się delikatnie. Pewność jej głosu nie pozostawiała złudzeń. Jasny, znajomy błysk w
oczach Wiki rozchmurzył nieco Blondynkę. To była właśnie uparta Consalida jaką
znała od lat. Już od dawna brakowało Woźnickiej widoku zdeterminowanej, stanowczej
Rudowłosej.– To będzie musiało wystarczyć – westchnęła zrezygnowana Wiktoria, napotykając
na pokrzepiający, zupełnie szczery uśmiech Agaty.
- W takim razie będzie
miało najlepszą mamą na świecie- przyznała pewnie internistka, ponownie
obejmując przyjaciółkę. Woźnicka nie mogła przypuszczać ile jej słowa wsparcia
znaczyły wtedy dla Wiki.- No i wiadomo – dodała zawadiacko blondynka, po chwili
kojącej ciszy- Będziesz musiała liczyć się z tym ,że będzie rozpuszczane do
granic przyzwoitości przez swoją ulubioną ciotkę – zaznaczyła stanowczo, nie kryjąc
uśmiechu rozbawienia. Akurat w to Wiktoria nie miała zamiaru wątpić. Dobrze
znała Agatę, która potrafiła rozpływać się przez dobre piętnaście minut nad napotkanymi
w galerii handlowej śpioszkami czy zabawkami. Bezsprzecznie internistka
przejawiała pewne skłonności ku zakupoholizmowi.
- Już zaczynam się
bać- odparła nieco rozpromieniona Ruda, w duchu dziękując za to, że ma przy
sobie tak oddaną przyjaciółkę jak Agata, która zawsze potrafiła wnieść promyk
nadziei do jej zagmatwanego życia. Blondynka nigdy jej nie oceniała, po prostu
przy niej była, a tego Wiki szczególnie teraz potrzebowała. Potrzebowała
bliskości i zrozumienia, najzwyklejszego wsparcia.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
*-*
Wyraźnie zdenerwowana
blondynka ze skrzyżowanymi rękami stałą oparta o drewnianą framugę drzwi
prowadzących do pokoju przyjaciółki. Wyraz jej twarzy nie pozostawiał złudzeń,
z trudem próbowała się opanować.Nie do końca zgadzała się z Wiktorią, choć
mimo woli, po części musiała przyznać jej rację. Sama również nie wiedziała jak
postąpiłaby na jej miejscu. Wieść o śmierci Wandy Consalidy spadła na nie
niczym grom z jasnego nieba, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że według
relacji ojca Wiki, Wanda miała ostatnio lepszy okres, nawet zaczęła pytać go o
córkę, choć zupełnie nie mogła przypomnieć sobie imienia jedynej pociechy.
Poranny telefon od zdruzgotanego wujka Jose nieodwracalnie rozwiał wszelkie
nadzieje Rudej na poprawę stanu zdrowia mamy. Przez dłuższą chwilę niebieskooka
w absolutnym milczeniu przyglądała się roztrzęsionej Rudowłosej, która wyraźnie
zrezygnowana, kompletowała zawartość swojej niewielkiej, czerwonej walizki.
- Wiktoria to skrajna
nieodpowiedzialność ! – Woźnicka wreszcie zdecydowała się wypowiedzieć te słowa
na głos, choć na posmutniałej twarzy rudowłosej dziewczyny nie wywołały one
żadnego wrażenia. Wiki wyciągnęła ze swojej szafy czarną, koronkową sukienkę,
wzdychając z widoczną rezygnacją. Jej zaszklone, wyjątkowo puste spojrzenie
wyrażało więcej niż można by się spodziewać. Dojmujące poczucie żalu i odczuwanej żałoby malowało się widocznie na jej obliczu. Internistce na widok twarzy
przygnębionej przyjaciółki aż zabrakło słów. Tak wiele spadło na nią w ciągu
ostatnich kilku tygodni.
- Agata, nie mam
wyboru …- cichy, łamiący się głos Rudej powstrzymał wybuch zmartwionej
blondynki – To moja matka – podkreśliła stanowczo Wiki, odgarniając swoje miedziane
włosy z twarzy. Z trudem opanowała kolejną falę łez, które na nowo zbierały się
w kącikach jej szmaragdowych oczu. Jednak musiała wziąć się w garść. Teraz nie
mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. Musiała choć spróbować opanować swoje emocje.
Gwałtowny ruch dziecka, który poczuła w tym momencie upewnił ją w tym
przekonaniu. Zaalarmowana przysiadła na chwilę na powierzchni materaca,
próbując opanować swój przyspieszony oddech. Ostatnio maluszek coraz częściej
dawał jej o sobie znać. Consalida musiała przyznać, że odczuwanie pierwszych ruchów
dziecka nie tylko było dla niej ekscytującym doświadczeniem, ale również dawało
jej siły by móc znieść ostatnie tygodnie spędzone w szpitalu. Bezczynność i
przymusowe, wielogodzinne leżenie w łóżku zabijały ją od środka w równym
stopniu co strach o zdrowie maleństwa. Jednak dzisiejszego ranka Elizabeth
poinformowała ją ,że kryzys został zażegnany, a jej nowe wyniki badań są wręcz
wzorowe. Nic nie stało na przeszkodzie by opuściła oddział te kilka dni
wcześniej.
- Dobrze to rozumiem-
przyznała delikatnie blondynka, zmieniając ton głosu na łagodniejszy ze względu na stan przyjaciółki– Ale myślę, że wypisywanie się na własne żądanie
ze szpitala i lot do Hiszpanii nie zwrócą życia twojej mamie, a mogą jedynie
zaszkodzić …- przerwała, przenosząc sugestywnie wzrok na widocznie już
zaokrąglony brzuch przyjaciółki. – Miałaś spędzić jeszcze trzy dni na oddziale
patologii ciąży- dodała nieustępliwie Agata, która po prostu szczerze martwiła
się o Wiki. Rudowłosa spędziła ostatnie dwa niezwykle ciężkie tygodnie na podtrzymaniu
ciąży.
- Konsultowałam się z
Ellie w tej sprawie- odpowiedziała na jej zarzuty Ruda, przypominając sobie, że
w wirze początkowego załamania zapomniała wspomnieć o tym wcześniej
przyjaciółce. Teraz wyrzuty Woźnickiej wydawały je się całkiem słuszne. Poza
tym Consalida wiedziała dobrze ,że Agata bywała czasem nieco nadopiekuńcza,
czego zresztą nie mogła mieć jej za złe, a wręcz przeciwnie była jej wdzięczna
za to ,że jako jedyna okazywała jej szczerą troskę w tym trudnym czasie. Mogła
liczyć jedynie na nią.- Wszystko jest w porządku z dzieckiem- dodała wyjaśniająco,
napotykając na pytający wzrok zdezorientowanej Woźnickiej.
- Mimo to …-zaczęła
nieugięta Agata, choć kamień widocznie spadł jej z serca – Kilkugodzinny lot
i tak nie jest najlepszym pomysłem w twoim stanie - upierała się blondynka.
Wiktoria w duchu musiała się z nią zgodzić, ale z drugiej strony nie potrafiłaby
opuścić pogrzebu swojej mamy, nie mogłaby zostawić ojca samego w takiej chwili.
Sama z trudem walczyła z rosnącą z minuty na minutę rozpaczą, cóż dopiero jej
ojciec ? Poza tym Rudowłosa miała wyrzuty sumienia, że nie spędziła z Wandą
tych ostatnich kilku tygodni, mimo że tata wielokrotnie prosił ją by przyleciała odwiedzić matkę. Ona
jednak mimo woli kłamała, udając że nie może dostać dłuższego urlopu w pracy.
Hiszpan przez telefon widocznie dawał Wiki znać, co sądzi o jej zachowaniu,
podkreślając ,że rodzina powinna być dla niej ważniejsze niż kariera zawodowa. Ricardo
Consalida nie miał pojęcia ani o problemach córki, a tym bardziej o jej
zagrożonej ciąży. Dyplomata nie mógł wiedzieć, że Wiktoria mimo szczerych chęci
nie mogłaby wówczas tego zrobić, nie mogłaby przylecieć, to nie zależało od
niej. Wiki nie poinformowała taty o swoim
odmiennym stanie, gdyż po prostu nie chciała go dodatkowo martwić, zwłaszcza że
w tym czasie opieka nad poważnie chorą żoną spoczywała tylko nie jego barkach.
Rudowłosa czuła się winna tej sytuacji, wydawało jej się, że po raz kolejny go
rozczarowała. Szczerze żałowała, że nie pożegnała się z Wandą. Tak bardzo jej
teraz potrzebowała. Fakt, że jej mama nigdy nie dowiedziała się o tym, że już
wkrótce zostanie babcią przyprawiał ją o bolesne ukłucie w okolicach serca.
- Lot z Londynu do
Madrytu trwa tylko dwie godziny- podkreśliła pozbawionym emocji głosem Ruda,
próbując ukryć swoje wzruszenie. Wciąż przed oczami miała widok uśmiechniętej
Wandy, która w przebłysku świadomości przytuliła ją na pożegnanie przed jej
powrotem do Polski. Od tej chwili minęło już niemal siedem miesięcy. W tym czasie Wiki nie przypuszczała nawet jak
bardzo jej życie zmieni się w przeciągu tych kilku nadchodzących tygodni. –
Poza tym już podjęłam decyzję – ucięła szybko, zapinając suwak torby
podróżnej.- Nie mogę zostawić ojca samego z tym wszystkim….po raz kolejny – dodała
cicho, wzdychając z widocznym wysiłkiem. Wyraźnie unikała przenikliwego wzroku
Agaty. Zlustrowała niechętnym wzrokiem pozostawioną na łóżku czarną sukienkę. Miała
nadzieję, że uda jej w nią zmieścić, biorąc pod uwagę swój już sporych
rozmiarów ciążowy brzuch. Garderoba Wiki potrzebowała rozpaczliwie zmiany, choć jej
właścicielka nie miała ani ochoty, ani funduszy na jej odświeżenie. Dotychczas
jej ciąża naznaczona była jedynie niegasnącymi problemami i niepewnością, nie
było tu miejsca na radosne przygotowania.
- A twój wuj Jose ? –
dopytywała niepewnie niebieskooka, próbując zorientować się w sytuacji. To
właśnie zagadkowy Argentyńczyk poinformował Rudowłosą o śmierci matki.
- Wspomniał tylko, że
tata jest w bardzo kiepskim stanie…- ucięła zrezygnowana, pocierając pulsujące
skronie. – Potrzebuje mnie – zastrzegła pewnie, chwytając za wieszak. Była zdeterminowana
by dopiąć swego. Nie wyobrażała sobie by mogła postąpić inaczej.
- Ale on chyba ma
świadomość tego, że wciąż powinnaś być w szpitalu ? – powiedziała już do siebie
Agata, kiedy Rudowłosa zniknęła za drzwiami prowadzącymi do łazienki. Naprawdę
chciała jedynie dobra przyjaciółki. Była jej głosem rozsądku. Jednak zdawała
sobie sprawę z tego, że gdy w grę wchodzą uczucia nie może być mowy o logice, a
już zwłaszcza gdy do głosu dochodzi hiszpański temperament.
- On nie ma pojęcia o dziecku – przyznała otwarcie
Wiktoria, przygryzając lekko swoją dolną wargę. Mimowolnie spuściła wzrok.
Źrenice Agaty wyraźnie rozszerzyły się w geście zaskoczenia, gdy tylko spostrzegła wyłaniającą się spoza powierzchni
czekoladowych drzwi postać przyjaciółki.
- Nie rozumiem ? –
odparła szczerze zdziwiona blondynka, przysiadając z wrażenia na łóżku Rudej.
Wciąż uważnie jej się przypatrywała. Elegancka sukienka idealnie leżała na szczupłym
ciele Rudowłosej, choć widocznie podkreślała jej odmienny stan. Mimo to Agata
musiała przyznać, że Wiki prezentowała się dzisiaj naprawę kwitnąco. Jej cera
promieniała.
- Chciałam im
powiedzieć, kiedy wszystko już się unormuje – stwierdziła z trudem Wiktoria,
delikatnie dotykając swojego już wyraźnie zaokrąglonego brzucha. Ostatnie
tygodnie były dla niej szalenie ciężkim okresem. Widmo możliwości utraty dziecka wciąż jej nie opuszczało. Poza
tym nie czuła się na siłach, by informować rodziców o tak ważnym wydarzeniu
przez słuchawkę telefonu.
- Czyli twój ojciec
wciąż myślał, że nie odwiedzasz matki jedynie z powodu pracy ?- zapytała
retorycznie blondynka, patrząc na Wiki z wyraźnym współczuciem. Teraz wszystko
stało się dla niej jasne. Ruda z rezygnacją kiwnęła głową w geście potwierdzenia. Wiedziała, że to był błąd.
- Miał wystarczająco
dużo kłopotów związanych z leczeniem mamy…- dodała usprawiedliwiająco
Rudowłosa, samo wspomnienie Wandy przyprawiało ją o szybsze bicie serca.
Świadomość, że już nigdy jej nie zobaczy, że nigdy już nie będzie jej dane usłyszeć od niej słów reprymendy, czy
zwyczajnie nie będzie mogła zwierzyć się jej ze swoim życiowych zawirowań
sprawiała jej ogromny ból. Najwyraźniej wyczuwający jej emocję maluszek również
zaczął kręcić się niespokojnie, nieoczekiwanie przypominając swojej mamie, że nie jest sama w tej sytuacji. – A ja nie chciałam zarzucać go dodatkowo moimi
własnymi problemami…- dodała szczerze, odgarniając zagubiony kosmyk swoich
miedzianych włosów za ucho. Jej wzrok instynktownie powędrował w kierunku wiszącego na ścianie nieopodal zegara. Nie miała zbyt wiele czasu na przygotowania.
- Wiki rozumiem Cię,
ale to już szósty miesiąc…- zaczęła sensownie niebieskooka, marszcząc czoło w
oczekiwaniu – Ty również potrzebowałaś ostatnio wsparcia ze strony
rodziny…- przypomniała jej Woźnicka,
dotykając ostrożnie ramienia Consalidy w geście zrozumienia. – Nie powinnaś
mierzyć się z tym wszystkim zupełnie sama – stwierdziła stanowczo, krzyżując ręce na piersi.
- Agata nie znasz
mojego ojca…- zaczęła poważnie Wiki, momentalnie pochmurniejąc. Fakt, że
Rudowłosa przez tak długi czas nie poinformowała dyplomaty o tym, że zostanie dziadkiem nie był związany tylko i
wyłącznie z problemami zdrowotnymi Wandy. Swój drobny udział miał w tym
niewątpliwie wybuchowy charakter wpływowego Hiszpana, który w swoich
przekonaniach pozostawał nieugiętym konserwatystą. Consalida zwyczajnie
obawiała się wyznać mu prawdę, nie zniosłaby myśli, że po raz kolejny go sobą
rozczaruje. Jej przyjazd na studia do Polski wiązał się miedzy innymi z tym, że
zwyczajnie nie była w stanie sprostać wymaganiom Ricardo, który mimo że bardzo
kochał córkę, nie potrafił jej tego okazać. - Mój tata pochodzi z tak zwanej
dobrej rodziny...-kontynuowała z trudem Ruda, przybierając obojętny ton – Ma swoje
zasady i …rzadko zmienia zdanie – westchnęła ciężko- Wiem, że nie tak wyobrażał
sobie moją przyszłość…- odparła gorzko. Dobrze wiedziała, że jej życie dalekie
jest od ideału.- Mimo że jest poliglotą i obytym w świecie dyplomatą, który
widział już wiele, nie znaczy ,że stał
się tolerancyjny…- zastrzegła zrezygnowana Ruda, związując włosy w zgrabnego
koka.- Ceni sobie tradycyjne wartości, a jest przy tym niemożliwie uparty. Dla
niego rodzina równa jest małżeństwu, bez wyjątku… - urwała nagle, zerkając
przelotnie na wiszący nad komodą fioletowy zegar. Do odlotu zostały jej jedynie
dwie godziny.
- Boisz się, że nie
odpuści w sprawie Andrzeja ?- zapytała naturalnie blondynka ,na jej słowa na śnieżnobiałe
policzki Rudowłosej wystąpiły bordowe rumieńce.-Chyba nie myślisz, że nie
będzie mógł pogodzi się z faktem, że jego córka będzie samotną matką ?- Agata
próbowała zrozumieć tok rozumowania pana Consalidy jaki nakreśliła jej Wiki. –
To nie jest najważniejsze…-kontynuowała Woźnicka, lecz Wiktoria przerwała jej w
pół słowa.
- Obawiam się tylko
tego, że nawet nie będzie chciał na mnie spojrzeć, nie wspominając o rozmowie gdy dowie się, że ojciec mojego dziecka jest obecnie żonaty- Rudowłosa z trudem wyrzuciła z siebie te bolesne słowa, co do których
niestety nie miała złudzeń. Znała swojego rodzica, wiedziała jak bardzo był
uparty i nieustępliwy. Teraz jednak nie było już przy nim Wandy, która mogłaby
złagodzić jego słowa. Pani Consalida
przez lata była swego rodzaju łącznikiem pomiędzy ojcem, a córką. To ona jako
jedyna potrafiła zażegnać kryzys, który niejednokrotnie pojawiał się w ich
relacji. Oboje byli bardzo uparci, a zarazem bardzo skryci. Często dochodziło
między nimi do opłakanych w skutkach starć, o czym Wiktoria miała się już
wkrótce przekonać.
- To małżeństwo to
fikcja, wiesz o tym tak dobrze jak i ja -odparła pewnie Agata, choć na jej
słowa Wiktoria posmutniała jeszcze bardziej. Świadomość tego faktu jedynie
potęgowała jej ból. Czuła, że musiała znaczyć naprawdę bardzo niewiele dla
Profesora, skoro z taką łatwością potrafił z niej zrezygnować. Dobro badań i
perspektywa międzynarodowego sukcesu były dla niego ważniejsze niż uczucie,
które nieoczekiwanie się między nimi zrodziło.
- To nie ma żadnego
znaczenia….- szepnęła cicho Wiki, sięgając po swój beżowy, gruby płaszcz, gdyż marzec w tym roku okazał się być
wyjątkowo chłodny. Rudowłosa nie miała czasu do stracenia, musiała zmierzyć się
z kolejnymi wyzwaniami, które postawił na jej drodze przewrotny los. Wiadomość
o śmierci matki nie była jeszcze w stanie w pełni do niej dotrzeć, a jej myśli
zaprzątał jedynie wizerunek pogrążonego w rozpaczy i żałobie ojca. Wiktoria
dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ukochana żona była dla niego wszystkim. Teraz,
po jej śmierci mogli liczyć już tylko na siebie. Niestety fakt ten miał nieodwracalnie oddalić ich od siebie na kolejne sześć lat.
*-*
Upalny, czerwcowy
poranek dawał się we znaki mieszkańcom ogromnej metropolii. Temperatura na
zewnątrz sięgała już niemal trzydziestu stopni Celcjusza, a zmęczeni trwającym
już ponad tydzień skwarem londyńczycy kryli się jak tylko mogli w
klimatyzowanych pomieszczeniach wszędobylskich galerii handlowych i biurowców. Tymczasem
Rudowłosa kobieta z niekrytym uśmiechem składała na niewielki stosik maleńkie,
świeżo wyprane śpioszki, które dostała
poprzedniego dnia od sympatycznej sąsiadki z naprzeciwka, której roczna
córeczka wyrosła już w większości ze swoich niemowlęcych ubranek. Wiktoria była jej prawdziwie wdzięczna za ten nieoczekiwany prezent, gdyż po ostatnich wydatkach związanych z kupnem łóżeczka jej finanse były wyjątkowo napięte.
- Cześć Wiki – rzuciła
od progu blondynka, odgarniając z mokrego czoła swoją przydługą grzywkę. –
Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jestem padnięta po wczorajszym dyżurze –
westchnęła z rezygnacją Woźnicka, opadając bez życia na beżową kanapę tuż obok
przyjaciółki. Ciekawskie spojrzenie Wiki momentalnie powędrowało w jej stronę. Nie
mogła wyrazić jak bardzo brakowało jej pracy, jak silnie zazdrościła Agacie mierzenia się z kolejnymi wyzwaniami diagnostycznymi. Rudowłosej naprawę z
trudem przychodziła ta izolacja od świata medycyny. Dzięki urlopowi co prawda
mogła nieco wypocząć, skompletować wyprawkę dla dziecka, a także uporządkować
materiały do swojej pracy habilitacyjnej oraz dopracować kilka artykułów medycznych
nad którymi pracę rozpoczęła jeszcze kilka miesięcy temu, ale jednak żadne
zajęcie nie mogło równać się z ekscytacją i
satysfakcją związaną z pracą przy stole operacyjnym. Jedynie oglądane
przez nią nałogowo transmisje prowadzone na żywo przez zaprzyjaźnionych
chirurgów z Prince Albert’s Hospital mogły skutecznie poprawić jej nastrój.
Poza tym zwykle bardzo zapracowana Wiki czuła się niezwykle nieswojo z tym
nadmiarem czasu wolnego, bezczynność zdecydowanie nie poprawiała jej
samopoczucia. – Zawalił się strop w jednej
z zabytkowych kamienic w Fulham, akurat kiedy trwały najpoważniejsze prace konserwatorskie-
kontynuowała zmęczona internistka, pocierając swoje pulsujące skronie. Powrót
komunikacją miejską do wynajętego przez nie mieszkania, w taki jak dziś, upalny
dzień był prawdziwym samobójstwem.- Trzydziestu rannych, osiem operacji –
podsumowała smętnie Agata, napotykając na wyczekujące spojrzenie zielonych oczu
Wiktorii, która jedynie westchnęła tęsknie słysząc jej słowa.- Wyobraź sobie ,
że jeden z robotników został przebity na wylot przez podstawę rusztowania i nie
wiadomo w jaki sposób ta metalowa rura nie uszkodziła żadnych narządów
wewnętrznych- zastanawiała się głośno niebieskooka, dopiero teraz zauważając
kupkę ubranek, które składała pospiesznie Wiktoria. Ruda już miała zadać jej
niecierpiące zwłoki pytanie, związane ze sposobem zespolenia naczyń
krwionośnych u posiadającego niespotykane szczęście pacjenta , kiedy to
przerwał jej radosny okrzyk przyjaciółki.
- Ale śliczne !- zachwycała się Woźnicka, biorąc do ręki różowe
body w małe słoniki.
- Dostałam je od
Francesci- wyjaśniła krótko Ruda, zerkając przy okazji na swój wibrujący telefon, który nie bacząc na
sugestywne spojrzenie Agaty, momentalnie odebrała. Ledwie dostrzegalny uśmiech
pojawił się na jej muśniętej słońcem twarzy, kiedy tylko usłyszała żartobliwy
ton głosu przyjaciela, która jak się właśnie okazało, czekał pod kamienicą ze
sporych rozmiarów drewnianą skrzynką na narzędzia. Rozbawiona jego wyjątkowo
mało śmiesznym żartem dotyczącym budowlańców Rudowłosa nie czekając na komentarz Agaty
nacisnęła guzik domofonu by wpuścić do środka Anthony’ego. Przypadkowe
spotkanie z Ravenswood’em, które miało miejsce prawie pół roku temu przerodziło
się w szczerą i niewymuszoną przyjaźń. Anthony był chyba jedyną osobą poza
Agatą, na której Wiktoria mogła ostatnio polegać. Poza tym niegasnące poczucie
humoru Anglika oraz jego niezachwiany optymizm zaskakiwały ją na każdym kroku. Consalida
jeszcze nigdy nie poznała kogoś, kto potrafiłby mieć taki dystans do siebie i
świata. Dla niego nie było problemu nie do rozwiązania, rezultatu nie do
otrzymania. On zwyczajnie potrafił cieszyć się z życia, dla bruneta nawet małe
osiągnięcia stawały się sukcesami. Wiktoria czuła się w jego towarzystwie
niezwykle swobodnie, a szczera rozmowa z mężczyzną przychodziła jej z
zaskakującą łatwością. Anthony bezsprzecznie potrafił słuchać i udzielać
pomocnych rad, lecz w przeciwieństwie do Agaty miał tak potrzebny w tej chwili
Wiktorii dystans do jej problemów. Nie bała się przed nim otworzyć, on zresztą
również dzielił się z nią swoimi kłopotami rodzinnymi. W kwestii napiętych
relacji z rodziną sympatyczny brunet wręcz bił ją na głowę. Rudowłosa bardzo
ceniła tą znajomość, za każdym razem, kiedy wracała ze spotkania z Anthony’m
czuła przypływający zastrzyk energii i optymizmu. On zawsze potrafił znaleźć
pozytywy, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Wiktoria potrafiła
rozmawiać z nim godzinami, choć długotrwałe milczenie równie często umilało ich
wieczorne spacery po Chelsea. Po prostu
bywało, że rozumieli się bez zbędnych słów. Łączyło ich to rzadkie wzajemnie
zrozumienie. Ekonomista zawsze potrafił
znaleźć dla niej czas pomimo rozlicznych obowiązków. Wyraźnie mu na niej
zależało. Agata miała na ten temat swoje własne spostrzeżenia, czym wyjątkowo
irytowała Rudą, którem podejrzenia blondynki wydawały się niedorzeczne,
zwłaszcza w obecnej sytuacji. Woźnicka nie potrafiła pojąć, że przyjaźń z
Ravenswood’em była pozbawiona ukrytych intencji, była zupełnie czysta i naturalna.
- Ktoś musi naprawić
naszą fuszerkę – odpowiedziała na jej pytające spojrzenie Wiki, przenosząc swój
wzrok na wyjątkowo nieudolnie skręcone łóżeczko dziecięce pochodzące ze skandynawskiej
sieciówki meblowej. Agata zerknęła ze zrozumieniem na rozpadający się mebel,
przyznając w duchu rację przyjaciółce. Bez wątpienia rozklekotany kojec
stanowił zagrożenie dla maleństwa, która już za trzy tygodnie miało pojawić się
na świecie.
- Przydałaby się tutaj
męska ręka – przyznała szczerze Woźnicka, widząc poluzowane nóżki
śnieżnobiałego mebelka.
- Służę pomocą – jak
by na jej żądanie w drzwiach wejściowych pojawił się wysoki brunet. Samym swoim
widokiem skutecznie rozbawił przyjaciółki. Czarny, dobrze dopasowany garnitur
oraz drewniana, umorusana skrzynka na narzędzia w kolorze zgniłej pomarańczy
tworzyły wyjątkowo zaskakujące połączenie.
- Anthony, nie
wiedziałam, że majsterkujesz w porach lunchu – zażartowała z jego oficjalnego
stroju Blondynka, kierując się do kuchni w celu zaparzenia herbaty dla gościa.
- Tylko w weekendy –
zastrzegł z pozornie poważną miną mężczyzna, odwieszając swoją marynarkę na
stojący w przedpokoju drewniany wieszak. Jego zdegustowany wzrok momentalnie
powędrował w stronę dziecięcego łóżeczka.
- Wiki- zwrócił się
upominająco do przyjaciółki- Mogłaś od
razu zadzwonić – stwierdził bez ogródek, podwijając rękawy swojej błękitnej
koszuli. Od razu zabrał się za rozkręcanie kojca. Łóżeczko rzeczywiście wołało
o pomstę do nieba.
- Nie mogę dzwonić do
ciebie z każdą błahostką – stwierdziła stanowczo Wiktoria, przysiadając
ponownie na beżowej sofie. Nie miała najmniejszego zamiaru zawracać mu głowy
swoimi problemami. Miała świadomość tego, że powinna radzić sobie sama z tak
prozaicznymi czynnościami, w końcu już wkrótce będzie musiała zatroszczyć się
nie tylko o siebie, ale także o dziecko. Liliowa, zwiewna sukienka oraz ledwie
dostrzegalne różowe rumieńce zdobiące jej policzki dodawały je promieniującej
cerze wyjątkowego uroku. Odkąd niepewność związana ze zdrowiem maleństwa
odeszła w zapomnienie, Rudowłosa mogła wreszcie zacząć zwyczajnie cieszyć się
ze zbliżających się narodzin potomka. Ciąża wyraźnie jej służyła, wyglądała
wręcz kwitnąco, a jasny błysk towarzyszący ostatnio jej szmaragdowemu spojrzeniu
był zniewalający. Nie mogła mieć pojęcia jak zjawiskowo prezentowała się w
oczach przyjaciela, który jeszcze tego nieświadomy, z dnia na dzień, zaczynał być pod coraz większym urokiem upartej Rudej.
- Bezpieczeństwo
mojego przyszłego chrześniaka to dla mnie priorytet – odparł pewnym głosem
bankier, sięgając po wkrętarkę. Woźnicka z widocznym zaskoczeniem obserwowała
sprawne poczynania mężczyzny, po którym nie spodziewała się tak zręcznego
opanowania narzędzi. Zwykle zdystansowany , posiadający typowo angielskie
poczucie humoru brunet piastujący
stanowisko wiceprezesa ogromnego banku nie pasował jej do wizerunku zapalonego
majsterkowicza. Trzydziestoczterolatek być może stwarzał pozory wyniosłego
człowieka sukcesu, lecz tak naprawdę w ostatnim czasie przechodził on prawdziwy
życiowy kryzys. Jego świat był jedną wielką fikcją. Nie miał ku temu złudzeń. Londyńskie
życie na pełnych obrotach wśród angielskiej śmietanki towarzyskiej wydawało mu
się ostatnio wyjątkowo puste, jałowe i bezsensowne. Dusił się w tej grze
pozorów i udawanych uprzejmości. Nigdy nie pasował do świata zakulisowych
intryg. Miał wielu znajomych i pozornych
przyjaciół, ale te wszystkie relacje zdawały mu się być zupełnie sztuczne i
nieszczere. Tak naprawdę czuł się w tym w tym wirze kariery i oczekiwań bardzo
samotny… Bliscy rozczarowywali go na każdym kroku. Nigdy nie mógł liczyć na
wsparcie ze strony wymagającej rodziny z tradycjami, ale po śmierci ojca jego
kuzyni przeszli samych siebie. Ich roszczenia i nieustanne upominanie się o spadek
obrzydzały go do reszty. Nie czuł się gotowy na to by stawiać im czoła, więc
ostatnimi czasy zaczął po prostu unikać kontaktu z krewniakami. Po zdradzie
narzeczonej sprzed kilku miesięcy wciąż nie mógł dojść do siebie. Miał wyraźnie
dość swojego życia, własnego nazwiska i kolumny zer na swoim koncie. Wydawało
mu się, że tak naprawdę Rose jak i każda inna z jego poprzednich dziewczyn
widziała w nim jedynie źródło utrzymania i prestiżu. Przed nimi wciąż musiał
grać, udawać, nie mógł być po prostu sobą. Do półki nie spotkał Wiktorii
wydawało mu się, że tak właśnie skonstruowany jest współczesny świat, że tak
musi po prostu być. Nigdy w swoim życiu jeszcze nie czuł tak szczerej
akceptacji ze strony drugiej osoby, tak naturalnego zrozumienia. Wiki polubiła
go właśnie za jego charakter, podziwiała jego optymizm i uwielbiała jego
nietypowe poczucie humoru. Widział to w jej oczach i fakt ten był dla niego nie
lada niespodzianką. Dla niej nie był „tym” Ravenswood’em, ale zwyczajnym człowiekiem.
Rudowłosa poznała Anthony’ego, tak darzyła prawdziwą przyjaźnią po prostu
Anthony’ego, nie jego lepszą wersję, nie jego pieniądze. To było dla mężczyzny
zupełnie nowym doświadczeniem i za wszelką cenę nie zamierzał zrezygnować z tej
niezwykłej relacji z miedzianowłosą kobietą. Był nią szczerze zafascynowany,
choć jeszcze nie był w stanie dostrzec tego, że zwyczajnie, pierwszy raz w
życiu naprawdę się zakochał.
- Wiktoria, przecież
mówiłaś, że to będzie dziewczynka ?- zapytała powracająca z kuchni Agata,
dosłyszawszy słowa bruneta. Przeniosła swój wzrok na różowe ubranka zdobiące
stolik kawowy.
- Czuję, że tak
właśnie będzie – odparła z zagadkowym uśmiechem Rudowłosa, głaszcząc się
delikatnie po brzuchu. Chociaż nie sprawdzała płci dziecka miała cichą nadzieję, że tak się stanie.
Wydawało jej się, a raczej wolała myśleć w taki sposób. Bez wątpienia tak
byłoby jej łatwiej. Poza tym w pewien sposób nie dopuszczała do siebie innej
możliwości. Mimo woli ulegała stereotypom, zwyczajnie sądząc, że syn w jeszcze większym stopniu co córka potrzebowałby obecności ojca , męskiego wzorca.Jakoś wcześniej nie potrafiła o tym myśleć, dla niej po prostu
najważniejszym było, by maluch był zdrowy. W przeciwieństwie do innych młodych
matek nie miała przygotowanego ani kącika dla dziecka ani listy potencjalnych
imion. Jakoś nie potrafiła porwać się w wir tych radosnych przygotowań. Być
może dlatego, że sama była jeszcze
przytłoczona tą sytuacją ? Śmierć Wandy i kłótnia z ojcem mocno wpłynęły na jej
poczucie wartości. Wiki wciąż miała w pamięci cierpkie słowa Hiszpana. Miała
świadomość tego, jak niewiele będzie mogła zapewnić swojemu maluszkowi. Na jej
dziecko nie czekał ani wianuszek dziadków, a tym bardziej nie było wyczekiwane
przez podekscytowanego ojca…Była, a raczej byli sami. Wiki trudno było się z
tym pogodzić. Bycie samotna matką nie było oczywiście spełnieniem jej marzeń. Pragnęła
szczerze tego dziecka, ale dobrze
wiedziała, że nie było ono planowane i prawdę mówiąc miało przyjść na świat
właśnie w najtrudniejszym okresie jej życia. W ciągu ostatnich miesięcy
Wiktorii trudno było myśleć o zmianie swojej wcześniejszej decyzji. Mimo że
podczas wielu bezsennych nocy analizowała wszystkie za i przeciw wciąż nie
mogła zdobyć się na odwagę by wreszcie poinformować Andrzeja o zbliżających się
narodzinach potomka. Wielokrotne automatycznie wpisywała jego numer na
klawiaturze swojego telefonu, ale za każdym razem rozłączała się zanim rozległ
się sygnał nawiązywanego połączenia. Wiki znała ten ciąg cyfr na pamięć, mimo
że już wiele miesięcy temu usunęła numer Falkowicza ze swoich kontaktów. Jednak
pozbycie się go z pamięci komórki ni jak miało się do wymazania go ze swojego
życia. Rudowłosa wielokrotnie walczyła ze sobą próbując wreszcie zdobyć się na
to wyznanie, ale mimo chęci ,wciąż brakowało jej siły, odwagi. Zwyczajnie bała
się o siebie, o dziecko. Obawiała się reakcji Profesora, choć chyba w większym
stopniu przerażały ją kroki jakie mógłby podjąć w tej sprawie. On mieszkał od niemal dziewięciu
miesięcy w Stanach ze swoją nową żoną, ona próbowała odnaleźć się w Londynie,
jak rozwiązali by kwestie opieki nad dzieckiem ? Czy rzeczywiście to byłoby dla
niego dobre ? Ruda szczerze w to wątpiła i sama do końca nie wiedziała, czy
chce stać się od niego zależna, zwłaszcza po tym jak mocno ją skrzywdził i
zranił. Chciała oszczędzić swojemu dziecku tego losu. Pragnęła je chronić. Poza
tym myśl ,że Andrzej mógłby wyprzeć się maluszka odbierała jej wszelkie siły.
Nie była pewna czy ma wystarczająco siły woli by zmierzyć się z Falkowiczem w
prawniczej batalii, a taki pewnie finał miałoby ustalenie ojcostwa. Wiedziała,
że Kinga na pewno nalegała by na niego w tej sprawie. Niestabilnie emocjonalnie
Walczyk również nie poprawiała jej samopoczucia. Wiktoria nie życzyła sobie by
ktoś taki miał choć znikomy kontakt z jej dzieckiem. Perspektywa tego, że
musiałaby ukrywać przed maleństwem fakt, że jest dla swojego taty jedynie mniej
znaczącym problemem powodowała u niej nieprzyjemny ucisk w okolicach serca. Nie
potrafiłaby okłamywać własnego dziecka. Nie zniosłaby myśli, że mogłoby czuć
się przez niego odtrącone, niekochane. Dla niej ono było wszystkim. Wiedziała,
że będzie starała się kochać je za dwoje. To będzie musiało wystarczyć, tak
będzie po prostu lepiej …dla niej, dla dziecka, dla Profesora. Wiki nie czuła
się na siłach by rozbijać jego poukładane życie, które prowadził w USA. Czuła,
że zarówno ona jak i dziecko byli by dla niego jedynie niepotrzebnym balastem,
nie pasującym do jego nowego wizerunku. Poza tym niczego od niego nie
oczekiwała, nie chciała ani jego wymuszonego zainteresowania, a tym bardziej
nie pragnęła jego pieniędzy. Falkowicz popełnił błędy, których nie można było
od tak po prostu naprawić za pomocą magicznej różdżki. Rany Wiki były wówczas
bardzo świeże, a świadomość tego, że mimo wolo wciąż nie potrafiła przestać go
kochać popychała Rudą ku podtrzymaniu swoich wcześniejszych postanowień. Maleństwo
jakby w odpowiedzi na wcześniejsze słowa mamy uraczyło ją mocnym kopniakiem,
który spowodował ledwie dostrzegalny grymas na jej twarzy. Maluch było ostatnio
wyjątkowo ruchliwy. Jego mama jeszcze o tym nie wiedziała, ale maluszek po
prostu nie zamierzał czekać ze swym
przyjściem na świat do wyznaczonego terminu. Prędko mu było by wreszcie móc
znaleźć się w ramionach Wiki i przewrócić cały jej świat do góry nogami.
- W takim razie czeka
cię kolejna niespodzianka- zawyrokował pewnie Anthony, odkładając pobłyskujące
narzędzie do swojej dotkniętej zębem czasu skrzynki. Kolejny cień bólu
przewijający się przez oblicze Rudej przy kolejnym kopnięciu dziecka zdawał się
potwierdzać jego przypuszczenia. – Już ci wspominałem, że to będzie kolejny
napastnik Chelsea Londyn – stwierdził z uśmiechem brunet jak przystało na
zapalonego kibica rodzimego klubu piłkarskiego. W mgnieniu oka znalazł się przy
swojej marynarce, wyciągając z niej niewielki kwadratowy pakunek, owinięty w
ozdobny papier. Zaciekawiona Rudowłosa z uśmiechem rozbawienia momentalnie rozerwała błękitną powierzchnię opakowania, a
jej oczom ukazało się maleńkie pudełeczko z butami znanej marki, w środku
którego znajdowały się miniaturowe żółte korki wielkości połowy dłoni. – Poza
tym szkółka dziecięca Chelsea ma sekcję nie tylko dla chłopców – dodał usprawiedliwiająco.
Jakoś nie mógł powstrzymać się przed sprawieniem przyjaciółce choć tej drobnej
przyjemności, wiedział dobrze, że Rudowłosa nigdy nie zgodziła by się przyjąć
bardziej wartościowego prezentu. Anthony zdawał sobie sprawę, że Consalida boryka się z
problemami finansowymi, ale mimo jego próśb ona nadal nie chciała zgodzić się
na pożyczkę. Była w pełni zdeterminowana w swoim postanowieniu i twierdziła
nieustępliwie, że sama sobie poradzi w tej kwestii.
- Dziękuję- odparła
szczerze zaskoczona tym gestem Wiktoria, obdarzając przyjaciela wdzięcznym
uśmiechem. Prezent od Anthony’ego poprawił jej nieco nadszarpnięty humor. Upał również jej dawał się we znaki. Ruda zauważyła plamę ze smaru na policzku
Ravenswood’a i nie zdając sobie nawet z tego sprawy odruchowo starła ją z jego
twarzy. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a zmieszana swoim zachowaniem Rudowłosa
momentalnie spuściła głowę. Nie chciała dawać Anthony’emu błędnych sygnałów.
Z jej strony to była tylko i wyłącznie
przyjaźń. Poza tym mimo sugestii Woźnickiej jakoś nie mogła przekonać się do
pomysłu, że taki mężczyzna jak Anthony mógłby być nią szczerze zainteresowany. Zresztą
kto przy zdrowych zmysłach mógłby chcieć związać się z kobietą w ciąży ? Nie,
to były tylko wymysły nadmiernej fantazji internistki. Rudowłosa nie była
gotowa na żaden nowy związek i w labiryncie swoich problemów nie dostrzegała
nawet takiej możliwości. W jej sercu w tym momencie było miejsce tylko dla
jednej osoby, która zdawała się już wkrótce przejąć je na własność. Dla niej w
tej chwili liczyło się tylko dziecko.
- Liczę, że w zamian
dasz się wreszcie przekonać do tego bym zawiózł się na badania – zastrzegł stanowczym głosem Anglik. Uparta
Ruda nigdy nie chciała się zgodzić na to by podwiózł ją do szpitala. Wizja, że
będąca w dziewiątym miesiącu ciąży Consalida miałaby podróżować dzisiaj
komunikacją miejską przyprawiała Anthony’ego o zawrót głowy . Dla niego to było
czyste szaleństwo. - To nie ulega dyskusji - dodał pewniej, napotykając na
nieprzekonane spojrzenie szmaragdowych, magnetyzujących oczu Wiki. Wiedział
dobrze, że w starcu z nią nie ma szans. Ruda zawsze stawiała na swoim.
- Widzę, że fuzja z londyńskim
oddziałem Santander wyostrzyła twoje zdolności negocjacyjne – zauważyła z
przekąsem Rudowłosa, w duchu śmiejąc się z miny bruneta. – Zgadzam się-
wyraźnie go zaskoczyła. Musiała przyznać, że przyjaciel miał rację. Samotna
podróż metrem w taki jak dziś, gorący, upalny dzień była skrajną nieodpowiedzialnością.
Tymczasem przysłuchując się im Agata z miną znawczyni oglądała skręcone na nowo
łóżeczko.
- Świetna robota-
przyznała szczerze, testując stabilność
konstrukcji.- Nie spodziewałam się, że dorabiasz po godzinach jako złota
rączka – stwierdziła z udawaną powagą Woźnicka. Rozmowy pomiędzy internistką, a
bankowcem od zawsze wyglądały w taki sposób. Lubili ciągle się przekomarzać,
choć tak naprawdę darzyli się obustronną sympatią.
- Wychowywałem się w
bardzo starym domu, w którym wiecznie było coś do naprawy – przyznał zgodnie z
prawdą Anthony, prostując rękawy koszuli. – Pierwsze dziesięć lat życia
spędziłem na dręczeniu naszego konserwatora- dodał z tajemniczym uśmiechem. Skrzynka
z narzędziami była jeszcze reliktem z tamtych czasów. – Widocznie coś jeszcze
zapamiętałem z lekcji Spencera- dodał, pochmurniejąc w momencie. Jego
dzieciństwo nie było zbyt udane, a sympatyczny staruszek przez wiele lat był
jego jedynym oparciem w czasie konfliktu z rodzicami.
- Wiki- zwrócił się do
stojącej obok miedzianowłosej kobiety, która zaczęła już szykować się do
wyjścia. Miała tylko godzinę do wizyty u ginekologa, a musiała zabrać ze sobą
jeszcze ostatnie wyniki badań krwi.- Zaparkowałem dwie przecznice stąd,
poczekasz jeszcze chwilę ? – spojrzał na nią wyczekująco, chwytając za swoją
skrzynkę z narzędziami. Rudowłosa kiwnęła głową w geście aprobaty przysiadając na
chwilę na beżowej sofie. Ostatnio okropnie bolał ją kręgosłup.
- Tym razem mi nie
wmówisz, że mu na tobie nie zależy- zaczęła stanowczo blondynka, kiedy postać
mężczyzny zniknęła już za drzwiami wejściowymi.
- Przyjaźnimy się –
odparła obojętnie Ruda, wzdychając z irytacją.- Nic więcej- ucięła szybko,
sięgając po swoją piaskową torebkę. Nie miała ani siły ani ochoty na tą
rozmowę.
- On stracił dla
ciebie głowę – przyznała bez ogródek internistka, patrząc prosto w oczy
Consalidy.- Poza tym to świetny facet, wręcz chodzący dowód na to, że na
świecie można jeszcze znaleźć prawdziwy ideał …- zaczęła z przekonaniem, ale
zdenerwowana Wiki przerwała jej w pół słowa.
- Właśnie- podkreśliła
zniecierpliwiona Ruda, nerwowo bawiąc się zawieszką swojego wisiorka- Dlaczego
niby twoim zdanie ktoś taki jak Anthony miałby chcieć związać się ze mną ?-
zapytała kpiąco. Słowa Agaty wydawały jej się wówczas wyjątkowo niedorzeczne. –
On mógłby mieć każdą dziewczynę w Londynie…gdyby..-zaczęła stanowczo, ale tym
razem to niebieskooka jej przerwała.
- Gdyby wcześniej nie
spotkał pewnego upartego Rudzielca- dokończyła za nią dobitnie, potakując sobie
głową. Obserwując „przyjaźń” pomiędzy nimi nie miała wątpliwości co do uczuć
Anglika. To było coś więcej niż zauroczenie. Troska jaką Ravenswood otaczał Wiki była zastanawiająca.
- Agata, proszę przestań-
syknęła gniewnie Rudowłosa, czując że ciśnienie jej krwi wyraźnie się
podniosło, a na jej policzki wystąpiły bordowe rumieńce.- Mam dwadzieścia
dziewięć lat, za sobą nieudany związek, moja kariera od kilku miesięcy stoi w
miejscu, a na dodatek jestem w dziewiątym miesiącu ciąży …- wymieniła jednym
tchem pozbawionym emocji głosem, jednak jej oczy ciskały gromami- A ty chcesz mi wmówić, że mój przyjaciel się
we mnie zakochał, to naprawdę niedorzeczne !- pokręciła głową w geście
niedowierzania. Miała szczerą nadzieję na to, że już za chwilę Anthony pojawi
się w drzwiach ratując ją od dalszego pogrążania się w dyskusji z nieustępliwą
internistką.
- Dla niego twoje dziecko
na pewno nie byłoby problemem – przyznała poważnie Agata, odgarniając przydługą
grzywkę z czoła- Anthony z pewnością pokochałby je jak własne- dodała z
przekonaniem- Choć fakt, że wciąż nie potrafisz zapomnieć o jego ojcu…-
spojrzała sugestywnie na zaokrąglony brzuch Rudej, po czym przerwała w
momencie. – Wiki…- Woźnicka dotknęła jej ramienia. – To już dziewięć
miesięcy….myślisz ,że nie widzę jak ty ciągle cierpisz – przyznała cicho
blondynka, przełykając głośno ślinę. Dobry nastrój Rudowłosej prysnął w
momencie. Milczała.
- Dobrze o tym wiem…-
wydusiła z siebie wreszcie, wzdychając ciężko. Unikała palącego wzroku przyjaciółki.
- Skoro zdecydowałaś,
że będzie wam lepiej bez Andrzeja….to…- zaczęła niepewnie Agata, nie
spuszczając z Rudej przenikliwego spojrzenia swoich błękitnych oczu.- Może
lepiej zacząć myśleć również o przyszłości….- Woźnicka ostrożnie ważyła każde słowo.
- Myślisz, że jest mi
łatwo tak po prostu o nim zapomnieć- rzekła kpiąco Ruda, podrywając się z sofy.
Zbierające się w jej oczach łzy rozświetliły jej szmaragdowe tęczówki. Maluszek
na jej słowa zaczął po raz kolejny tego dnia poruszać się niespokojnie. W końcu
to on był wciąż rosnącym dowodem łączącego ich uczucia. Każdy jego ruch
przypominał jej o tym, że związek z Profesorem nie był jedynie wymysłem jej wyobraźni.
– Nadal go kocham…- szepnęła z widocznym trudem Wiki, odwracając się w stronę okna.- I nie
wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła wymazać go ze swojej pamięci , nie mam
pojęcia czy tego właśnie chcę ?...-
przyznała łamiącym się głosem, mimowolnie głaszcząc się po wyraźnie
zaokrąglonym brzuchu, chcąc uspokoić wiercącego się malucha.
- Nie twierdzę, że
powinnaś o nim zapomnieć- stwierdziła dobitnie Woźnicka, marszcząc czoło w napięciu – Ale musisz
ruszyć do przodu i przestać zamykać się przed światem- dodała głośniej. – Dla
dobra siebie i dziecka- dopowiedziała z pełnym przekonaniem. Zatracanie się w
przeszłości mogło jedynie zaszkodzić Wiktorii. Agata wiedziała, że to niełatwe
zadanie, ale Ruda musiała po prostu nauczyć się żyć na nowo.- Może wreszcie
otworzysz oczy i zobaczysz, że nie jesteś z tym wszystkim sama- kontynuowała
niezrażona milczeniem Rudej internistka.- Masz mnie, Ellie i Anthony’ego…-
dodała dobitnie.
- Wiem i jestem wam
szczerze wdzięczna – wydusiła wreszcie z siebie Rudowłosa, ponownie odwracając
swoją poczerwieniałą od łez twarz w stronę przyjaciółki.
- Nie o to mi chodzi,
Wiki- Agata pokręciła przecząco głową – Chcę byś dała sobie szansę – wymierzyła
w jej kierunku palec wskazujący – Nie chcę byś przegapiła coś ważnego w swoim
życiu- kontynuowała pewnie- Ja popełniłam ten błąd- przyznała, spuszczając
wzrok. Jej myśli ponownie powędrowały w kierunku kardiologa.
-Nie jestem na to
gotowa, Agata – wyznała szczerze Rudowłosa, wzdychając ciężko. Rozmowa z
przyjaciółką była dla niej prawdziwym wyzwaniem.
- Wiesz, nie zawsze
nowemu uczuciu muszą towarzyszyć przysłowiowe fajerwerki – odparła pewnie niebieskooka,
przenosząc swój wzrok w kierunku wychodzącego na parking okna. -To jednak nie
znaczy, że ta nowa miłość jest gorsza, że musi wykluczać z twojego serca wcześniejsze,
silne uczucie… – dodała z pełną powagą Woźnicka, lecz urwała nagle napotykając
wzrokiem na postać właśnie wchodzącego do ich mieszkania mężczyzny.
- Jesteś gotowa ? – zapytał z troską Anthony, kiedy
tylko dostrzegł zaszklone oczy swojej przyjaciółki.- Wiki ?- przeniósł swój
pytający wzrok na Agatę. W ciągu tych zaledwie pięciu minut nastrój Rudowłosej
uległ całkowitej przemianie.
- Tak, możemy już
jechać- wydukała z trudem Consalida, wysilając się na nieznaczny uśmiech.
Szczera rozmowa z Woźnicką dała jej się we znaki. W tym momencie Wiktoria miała
ochotę znaleźć się jak najdalej stąd.
*-*
Rudowłosa długo nie
mogła zapomnieć o wcześniejszej wymianie zdań z przyjaciółką. Podczas prawie
półgodzinnej jazdy samochodem była niespotykanie milcząca. Anthony momentalnie
zauważył jej przemianę. Coś najwyraźniej musiało wytrącić ją z równowagi. Miał
nadzieję, że ta dziwna zmiana nie jest spowodowana jej złym samopoczuciem.
Prawdziwie martwił się o Wiktorię i jej dziecko. Wiedział, że ciąża Wiki nie
była pozbawiona komplikacji i zwyczajnie liczył na to, że nic nie stanie na
przeszkodzie by maluch przyszedł na świat w terminie. Fala tropikalnych upałów
w ostatnim tygodniu czerwca stanowiła poważne zagrożenie dla ziszczenia się
tego planu.
- Wiktorio, czy
wszystko jest w porządku ?- zapytał wreszcie Ravenswood, kiedy znaleźli się na
parkingu pod szpitalem. Nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia swoich piwnych
oczu.
- Tak, czuję się
świetnie – odparła bez wyrazu Ruda, sięgając na tylne siedzenie po swoją
beżową torbę. Prawdę powiedziawszy w wypowiedzianym przez nią zdaniu nie było ani ziarna prawdy.
- Chcesz żebym zaczekał
na ciebie na korytarzu ? – zapytał taktownie, kiedy zauważył ,że Rudowłosa
wręcz cała drży z emocji. Czuł, że nie powinna być sama w tym momencie.
Najchętniej towarzyszył by jej podczas badania, ale dobrze wiedział, że to nie
wchodziło w grę. Nie powinien naruszać jej prywatności, nie chciał by czuła się
w jakikolwiek sposób skrępowana jego obecnością w gabinecie. Poza tym przecież to nie on był ojcem dziecka i
zwyczajnie nie miała prawa być obecny podczas kontrolnego USG. Jednak trudno mu
było udawać, że wcale nie widzi tego, jak bardzo Wiktoria potrzebuje teraz
wsparcia kogoś bliskiego.
- Nie, dziękuję –
oparła przygaszona młoda chirurg, wyraźnie unikając jego wzroku.
- W takim razie
przejdę się w tym czasie po parku- stwierdził swobodnie mężczyzna, odpinając
czarny pas.
- Anthony…- zaczęła z
wahanie Wiki, chwytając go za rękaw marynarki. Zdziwiony brunet spojrzał na nią
wyczekująco. Coś wyraźnie było nie tak…. Widział to w jej wzburzonych,
zielonych oczach, których kolor w tym
momencie przywodził mu na myśl sztormowe, kornwalijskie fale.
- Nie zrozum mnie źle,
ale wolałabym zostać teraz sama – kontynuowała pewnie Ruda, wyczuwając
narastającą w gardle gulę. Z trudem nad sobą panowała.
- Oczywiście, Wiki –
odparł naturalnie, choć przeraźliwie smutny ton jej głosu zwrócił jego uwagę. –
Jednak pozwól mi chociaż bym odwiózł cię do domu- nalegał, wzdychając ciężko-
Obiecuję, że nie będę zadręczał cię już dłużej moimi żartami- zastrzegł
pozornie poważnym głosem. Lekki uśmiech rozjaśnił jej posmutniałą twarz.
-Poradzę sobie –
odpowiedziała stanowczo na jego
propozycję, otwierając drzwi od samochodu.- Ale chcę, żebyś wiedział, że tutaj
nie chodzi o ciebie….- dodała cicho, ponownie zerkając na niego z uwagą.
- Naprawdę to
rozumiem- stwierdził z przekonaniem brunet, szczerze uśmiechając się w jej
stronę.- Napisz tylko jak bezpiecznie dotrzesz do mieszkania- dodał ciepło z
niewymuszonym zainteresowaniem, ponownie odpalając silnik swojego srebrnego
Aston Martina. Mężczyzna szanował jej decyzję, ale to jednak nie znaczyło, że
przestał się o nią martwić.
- Dziękuję Ci, że
jesteś…- szepnęła do siebie Rudowłosa, kiedy samochód przyjaciela zniknął już
na dobre z zasięgu jej wzroku. Wiki
chciała choć na chwilę móc uciec od natrętnych rozmyślań. Prawdę mówiąc nie
najlepiej się czuła. Dzisiejszy, gorący dzień wcale nie zamierzał jej
oszczędzać. Wówczas Rudej wydawało się, że tego przedpołudnia wyczerpała już
limit niespodzianek. Nie mogła wiedzieć jak bardzo się myliła.
Wiktoria tęsknie
zlustrowała wzrokiem pobliski zacieniony park. Znajdujący się na jej nadgarstku
srebrny zegarek upewnił ją, że ma jeszcze dobre pół godziny przed planowaną
wizytą u Elizabeth. Sądziła, że krótki spacer między drzewami dobrze jej zrobi,
a co ważniejszy ukoi jej umysł. Czuła, że ciśnienie jej krwi od rozmowy z
Woźnicką jest wciąż na stałym, wysokim poziomie. Rudowłosa próbowała uspokoić
swój oddech, nie mogła teraz pozwolić sobie na dodatkowy stres. Przysiadła na
moment na pobliskiej, drewnianej ławce, obserwując uważnie bawiące się na
pobliskim placu zabaw dzieci. Perspektywa tego, że wkrótce i jej maluch być
może stanie się amatorem huśtawek widocznie poprawiła jej humor. Zastanawiała
się mimowolnie jakie będzie jej własne dziecko ? Jak będzie wyglądało ? Czy będzie bardziej podobne do niej, czy może do Andrzeja ? Czy tak jak ona w dzieciństwie będzie nieustannie rozrabiało i dostarczało jej dodatkowych wrażeń ? Czy będzie bało się ciemności ? A co istotniejsze czy ona sama będzie potrafiła być
dla niego dobrą matką? Czy będzie wobec niego nadopiekuńcza, czy może nadmiernie wyrozumiała ? Te z pozoru naturalnie pytania kłębiły się w jej umyśle, kiedy z zadumy wyrwał ją cichy głos stojącego naprzeciwko
niej pięciolatka , który trzymał w swojej małej rączce ciemnoniebieskiego,
puchatego słonika.
- Moja mama też będzie
miała dzidziusia – przyznał z nieukrywaną dumą czarnoskóry chłopczyk, wskazując
paluszkiem na widoczny spoza drzew gmach placówki medycznej.
- Naprawdę ?-
zagadnęła przyjaźnie Rudowłosa, mimowolnie szukając wzrokiem opiekuna dziecka.
Chłopiec był zdecydowanie zbyt mały by samotnie biegać po parku w tej ruchliwej
części miasta.
- Babcia mówi, że to
teraz moja siostra- przyznał naburmuszony chłopczyk, on również zaczął oglądać
się za ukochaną babcią. Jednak po staruszce nie było ani śladu.- Ja chciałem
mieć braciszka- przyznał z zawiedzioną minką malec.- A mama w ogóle nie spytała
mnie czy chcę siostrzyczkę – dodał, marszcząc nosek, czym bardzo rozbawił
Wiktorię.
- Młodsze siostry też
są fajne, sam się przekonasz - próbowała przekonać go Wiki, wysyłając w jego
kierunku pokrzepiający uśmiech- Będziesz się z nią mógł bawić tak samo dobrze jak
z bratem- dodała z pełnym przekonaniem,
czym trochę go udobruchała. -A gdzie twoja babcia ?- zagadnęła z ciekawością ,
kiedy wciąż w zasięgu ich wzroku nie pojawił się nikt zainteresowany
chłopczykiem.
- Zgubiłem się –
przyznał po chwili mały, mocniej zaciskając rączkę na powierzchni świeżo
zakupionej maskotki. Spojrzał na nią swoimi przejrzystymi, szeroko-otwartymi, brązowymi oczkami, które wyrażały jasną prośbę i nadzieję.
- To może poszukamy jej
razem, co ?- zapytała ciepło Wiktoria, nie spuszczając z niego swojego uważnego
wzroku. Mulatek kiwnął twierdząco głową, chwytając Rudowłosą za rękę.
- A pani dzidziuś to
chłopczyk czy dziewczynka ?- dopytywał po chwili ciszy malec, nie kryjąc
ciekawości, kiedy to wraz z Rudą ruszyli w stronę fontanny, przy której mały
zastrzegał się ostatni raz widzieć swoją opiekunkę.
- Prawdę mówiąc to miała
być niespodzianka – przyznała szczerze Wiki w odpowiedzi na pytanie chłopca, nie mogła ukryć delikatnego
uśmiechu.
- Moja mama też tak
mówiła- odparł poważnym tonem jak na swój wiek, szukając wzrokiem babci Jane. – A ja
przygotowałem dla brata całą kolekcję swoich starych samochodzików- dodał
wyraźnie zniechęcony. Był srodze rozczarowany tym, że nowo narodzona siostra
pokrzyżowała jego plany.
- Kiedy twoja
siostrzyczka podrośnie na pewno doceni takie wyrzeczenie z twojej strony-
pocieszała go wyraźnie rozbawiona Rudowłosa. Mały uśmiechnął się do niej
rozbrajająco. Rozmowa z sympatycznym mulatkiem nieoczekiwanie poprawiła jej
nastrój.
- Alex, tutaj jesteś !–
głos zdenerwowanej staruszki wyraźnie rozpromienił twarz chłopca.
- Babcia ! – odetchnął
z wyraźną ulgą mały, przytulając się do starszej pani.
-Nawet sobie nie
wyobrażasz jak się o ciebie martwiłam- przyznała już łagodniejszym głosem
kobieta, przenosząc swój wzrok na postać stojącej obok nich Rudej. Siwiejąca już brunetka
była wdzięczna za to, że zagubiony malec znalazł się tak szybko. Bała się, że
coś mogłoby mu się stać. Chwila nieuwagi wystarczyła by chłopiec zniknął jej z
oczu. Na szczęście ktoś zwrócił na niego uwagę.
- Bardzo pani
dziękuję- westchnęła z ulgą staruszka, wysyłając w kierunku ciężarnej, miedzianowłosej
dziewczyny ciepły uśmiech.
- Naprawdę nie ma za
co – odparła szczerze Wiktoria, zerkając ponownie na znajdujący się na jej
nadgarstku zegarek. Nie miała czasu do stracenia, musiała jak najszybciej
dostać się do szpitala. Nawet nie spostrzegła, gdy półgodzinny zapas czasowy
przed wizytą u ginekologa minął jej w mgnieniu oka.
- Widzi pani, co ja
mam z tym małym rozrabiaką- westchnęła po raz kolejny staruszka, pieszczotliwie
mierzwiąc ciemną, kręconą czuprynę wnuka. Rudowłosa kiwnęła głową w geście
zrozumienia. Musiała przyznać, że rezolutny malec momentalnie zyskał jej sympatię.
-Al- starsza pani
zwróciła się upominająco do dziecka – Ty też powinieneś podziękować– stwierdziła
pewnie, ponownie przenosząc wzrok na chłopczyka.
- To dla pani bobasa-
stwierdził speszony mały , nieśmiało wyciągając w jej kierunku nową, puchatą
maskotkę. Duże, brązowe oczy pięciolatka już zupełnie ją rozczuliły, a jego
bezpośredniość i ta dziecięca szczerość prawdziwie ją oczarowały.
- Nie mogę tego
przyjąć, to przecież prezent dla twojej siostry- zauważyła słusznie Rudowłosa,
porozumiewawczo spoglądając na stojącą tuż obok staruszkę.
- Mojej siostrzyczce
będę musiał przynieść coś różowego…- stwierdził z nieudawanym przekonaniem malec, zastanawiając się głośno-
A może pani będzie miała malutkiego synka ? - doszedł do wniosku chłopiec, nie
zamierzał ustąpić w tej sprawie. Poczciwa emerytka momentalnie poparła wnuka,
życząc przy okazji Rudowłosej szczęśliwego rozwiązania, po czym zniknęła wraz z
nim za najbliższym drzewem. Rozpromieniona Wiki spojrzała z uśmiechem na
nieoczekiwany podarunek, który przed chwilą dostała. Bez wątpienia ten drobny,
uprzejmy i zupełnie niewymuszony gest
rozchmurzył ją już do reszty,
sprawiając, że kąciki jej malinowych ust radośnie uniosły się ku górze.
- Alex…-szepnęła
ledwie słyszalnie, przenosząc swój wyraźnie zamyślony wzrok w kierunku placówki medycznej .
Wypowiedziane przed chwilą spontaniczne słowa pięciolatka nie dawały je spokoju. Nie spodziewała
się wtedy, że tak szybko znajdą one odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Rudowłosej w zaledwie
kilka minut udało się dotrzeć do szpitala. Przemierzała pewnym krokiem znane
sobie korytarze nowoczesnego budynku, tęsknym wzrokiem mijając kolejne
oddziały. Wizyta w St Mary’s Hospital zawsze pozostawiała w niej poczucie
pustki. Niewyobrażalnie brakowało jej pracy. Znajome twarze pielęgniarek uśmiechających
się do niej na powitanie przywracały jej wspomnienia związane z początkami
stażu. Naprawdę nie mogła uwierzyć w to, że minęło już prawie dziewięć miesięcy
odkąd pierwszy raz zjawiła się w murach tej prestiżowej placówki medycznej by
nie tylko rozwinąć swoje umiejętności, ale by przede wszystkim zacząć budować swoje życie od nowa, z dala od przeszłości, właśnie w tym miejscu. Wiktoria w mgnieniu oka
udała się do ogromnego przeszklonego holu, w którym mieściła się główna recepcja.
To ogromne pomieszczenie rozświetlone nieprzyzwoicie jasnymi promieniami słońca
wypełniały wygodne rzędy fotelów dla oczekujących pacjentów, a także ogromne
ekrany telewizorów, które zapewniały znudzonym kolejkowiczom i zapracowanym
pielęgniarkom dostęp do najświeższych informacji. W porze lunchu nikt zazwyczaj
nie zwracał na kolorowe banery najmniejszej uwagi, gdyż był to najbardziej gorący
okres w ciągu dnia, pełen dyskusji z pacjentami oraz upomnieniami lekarzy,
którzy nie mogli doprosić się najnowszych wyników badań swoich podopiecznych.
Tym razem jednak było zupełnie inaczej, gdyż zebrana przypadkowo przy białym
kontuarze niewielka grupka rezydentów ze szczerym zainteresowaniem przyglądała
się prowadzonej właśnie transmisji, która miała zwiastować prawdziwą rewolucję
w leczeniu chorych na SM. Zaintrygowani słowami dziennikarza medycy postanowili
poświęcić pięć minut swojej obiadowej przerwy by móc wysłuchać do końca
wypowiedź twórcy nowatorskiego leku, którego dzieło miało już wkrótce
wstrząsnąć nie tylko światowym rynkiem farmaceutycznym. Adepci oddziału
chirurgii naczyniowej już od kilku miesięcy śledzili w specjalistycznej prasie
medycznej każde wzmianki o kontynuacji badań profesora Falkowicza, którego
nazwisko wzbudzało w branży prawdziwą sensację. Nieświadoma tego faktu Wiktoria
ze szczerym zdziwieniem zauważyła to małe zbiegowisko przy recepcji, a jej
uważne, szmaragdowe spojrzenie momentalnie powędrowało w kierunku jednego z
ogromnych ekranów. Krew w jej żyłach zaczęła krążyć z niebotyczną szybkością,
gdy tylko usłyszała znajomy, magnetyzujący, niski głos Andrzeja, który z typową
dla siebie pewnością siebie opowiadał o możliwościach swego specyfiku,
bezsprzecznie miażdżąc swoją wiedzą każde kolejne bezsensowne pytanie niedouczonego
reportera, który nie miał najmniejszego pojęcia o sytuacji chorych na
stwardnienie rozsiane. Rudowłosa z wrażenia oparła się o stojący obok ogromny
filar, który swą zimną powierzchnią koił jej zmysły. Poczuła się naprawdę słabo
w tej chwili. Sam widok rozświetlonych jasnym błyskiem ciemnoszarych oczu mężczyzny powodował u niej szybsze bicie
serca. Wbrew sobie po raz kolejny spojrzała na znajdujący się wprost naprzeciwko
niej ekran. Ona już nie słyszała jego słów, ale jedynie pustym wzrokiem
przyglądała się obliczu Falkowicza. Każdy jego gest, nieznaczny uśmiech
błąkający się po jego twarzy, jego perfekcyjnie ułożone włosy, a nawet idealne
wiązanie karmazynowego krawata sprawiały jej ból. Wydawać by się mogło, że
minęło już wiele miesięcy odkąd widziała go po raz ostatni, ale tak naprawdę
każdego dnia budziła się mając przed oczami jego twarz. Przeraźliwie za nim
tęskniła, każdego dnia, o każdej porze… Nie przypuszczała, że jego widok wywoła
u niej taki przypływ emocji. Zresztą to przecież nie był on…tylko jedynie cyfrowy
obraz z prowadzonej na żywo relacji z Nowego Jorku. Wiktoria dobrze o tym
wiedziała… Jednak rozwijający się w jej ciele maluszek nie mógł mieć tej
świadomości, bo gdy tylko usłyszał głos swojego taty zaczął wywijać radosne
fikołki. Jeszcze nigdy nie był tak niespokojny.
- Jego tutaj nie ma….-
powiedziała ledwie słyszalnie do swojego
nienarodzonego dziecka, głaszcząc się po sporych rozmiarów brzuchu. Łzy zaczęły
zbierać się w kącikach jej szmaragdowych oczu, a jej twarz pobladła
momentalnie. Wiki starła perliste krople z powierzchni swoich policzków, po raz
ostatni zerkając ukradkiem na wizerunek uśmiechającego się nonszalancko Profesora. Chciała się w tej chwili
znaleźć jak najdalej stąd, móc wreszcie uwolnić się od dźwięku jego niskiego głosu. Pospiesznie uspokoiła swój przyspieszony oddech, po czym oddaliła
się w kierunku oddziału ginekologicznego. Cała drżała z emocji, z trudem utrzymując równowagę. Wciąż miała przed oczami twarz Andrzeja...i jego wypełnione radosnymi iskierkami ,stalowe oczy wpatrzone wprost w obiektyw kamery. Kiedy Wiktoria z niewyobrażalnym trudem znalazła się już na odpowiednim piętrze budynku i opuściła wnętrze windy ,poczuła kolejne ,mocne kopnięcie dziecka,
a świat przed jej oczami zdawał się tracić ostrość. Czuła, że za moment straci
przytomność, więc oparł się odruchowo o ścianę. Wszystkie wspomnienia
momentalnie przewinęły się przez jej umysł, a światło słoneczne wyraźnie ją
oślepiło. Czuła się okropnie, a obraz przed jej oczami zdawał się wirować. Była
przerażona, przecież termin porodu miała wyznaczony dopiero na połowę lipca. Dotknęła
po raz kolejny swój zaokrąglony brzuch w obronnym geście. – Nie…nie dzisiaj –
szepnęła cicho. Zwyczajnie bała się o maleństwo, które w tej chwili uraczyło ją
kolejnym kopniakiem. Maluch nie zamierzał dłużej czekać. Postanowił sprawić
mamie niespodziankę swoim przedwczesnym przyjściem. Niekończąca się czerń
opanowała w tym momencie umysł Wiktorii, która bezwiednie osunęła się na
ziemię. Zanim już zupełnie po raz kolejny straciła przytomność zapamiętała widok stojącej nad
sobą zmartwionej twarzy Ellie, która stojąc przy aparacie USG z widocznym przerażeniem stwierdziła, że
tętno dziecka słabnie.
- Jack, jedziemy na
blok. JUŻ !- ostre słowa brunetki niczym echo odbijały się w jej świadomości.-
Wszystko będzie dobrze, Wiki- dodała ciepłym, choć drżącym głosem Elizabeth, zauważając, że Consalida na
moment otworzyła swoje intensywnie zielone oczy. Wiktoria zdążyła jeszcze dostrzec,
że ton głosu przyjaciółki wcale nie przejawia zwykle towarzyszącej mu pewności
siebie. Sidła nieświadomości po raz kolejny ją pochłonęły.
Rudowłosa nie
pamiętała kiedy po raz ostatni czuła taki błogi spokój. Sen wyraźnie przyniósł
jej ukojenie. Wydawało jej się, że na chwilę po prostu zapomniała o
wydarzeniach sprzed ostatnich kilku miesięcy, rzeczywistość zdawała jej się być
dziwnie daleka. Jakby była tylko biernym obserwatorem tych wydarzeń. Kiedy po
kilku godzinach nieświadomości Wiktoria wreszcie rozbudziła się z narkozy i z
zatrwożeniem dostrzegła, że znajduje się w szpitalnym łóżku po jej spokoju ducha
nie było już ani śladu. Jej przerażenie sięgnęło zenitu, a policzki pokrył
bordowy rumieniec, gdy tylko automatycznie przeniosła szmaragdowe spojrzenie na
swój brzuch…Jej oddech przyspieszył momentalnie, a w jej umyśle nieoczekiwanie
pojawił się potok najbardziej czarnych scenariuszy. Siedząca obok niej Woźnicka
miała już wkrótce rozwiać jej niepokojące i niecierpiące zwłoki pytania. Od razu zauważyła
najczystszy strach w oczach świeżo upieczonej matki.
- Wiki, spokojnie…-
ciepły ton głosu uśmiechniętej Agaty wyraźnie dodał jej otuchy. – Wszystko jest
w porządku…- próbowała kontynuować blondynka, przysiadając na łóżku tuż obok
Rudej.- Upadłaś i musieli zrobić cesarskie cięcie, ale zapewniam cię, że…-
Rudowłosa nie mogła znieść już dłużej tej niepewności, chciała znać odpowiedź
tylko na to jedno, jedyne pytanie, które zawładnęło każdą komórką jej ciała.
-Agata, co z moim dzieckiem
?!- zapytała od razu, próbując nadać swemu głosu wyraźniejszy ton. Była bliska
temu by zerwać się z łóżka, ale zatrzymała ją dłoń nieustępliwej przyjaciółki.
- Jest całe i zdrowe, prawie trzy kilogramy czystego szczęścia- odparła z pełną stanowczością Woźnicka, dotykając
ramienia Consalidy. Spojrzała prosto w jej wypełnione strachem, intensywnie zielone oczy. Blondynka, której po alarmującym telefonie zaprzyjaźnionej
pielęgniarki udało się dotrzeć do szpitala zaledwie piętnaście minut temu ,zdążyła
tylko dowiedzieć się od zapracowanej Elizabeth , że mimo przyjścia na świat przed terminem ,maluszek
jest w pełni zdrowy,a Wiki mimo początkowych komplikacji i sporej utraty krwi dobrze zniosła zabieg. – Teraz jest na badaniach kontrolnych, ale na pewno zaraz
ci je przyniosą- oświadczyła z przekonaniem internistka, kiedy to, jakby na jej
żądanie, w niewielkiej sali pojawiła się uśmiechnięta pielęgniarka ze szklanym
łóżeczkiem szpitalnym. Serce Wiki przyspieszyło, gdy tylko usłyszała ciche
kwilenie noworodka, który nie był zbyt zadowolony z faktu, że ktoś po raz kolejny zamierzał
przerwać jego spokojny sen. Spojrzała na maleńkie zawiniątko z nieukrywaną ciekawością i tą powoli rodzącą się, bezwarunkową miłością.
- Gratuluję, ma pani
ślicznego synka- powiedziała ciepło kobieta, przenosząc swój rozczulony wzrok
na twarzyczkę uroczego maluszka, który właśnie się rozbudził. Z największą
delikatnością położyła maleństwo w ramionach rozpromienionej Rudowłosej, która
ostrożnie przytuliła do siebie owiniętego w błękitny kocyk chłopczyka. Maluch,
gdy tylko usłyszał ciche, dobrze sobie znane, miarowe bicie serca swojej mamy uspokoił się nieco,
choć nadal kręcił się niespokojnie w jej ramionach. Wiki przyglądała mu się
oczarowana, wręcz brakowało jej słów by opisać to co czuła w tamtej chwili. W
jednej sekundzie jej serce wypełniła fala bezwarunkowego, wszechogarniającego
uczucia, która zawładnęła każdą jej myślą. Nigdy nie czuła czegoś podobnego.
Urzeczona przyglądała się jego maleńkim, koralowym usteczkom i właśnie zaciskającej się na
rogu kocyka piąstce. Jej oczy skupione były na każdym centymetrze owiniętego w mięciutki materiał ciałka synka, na każdym jego ruchu , na każdym oddechu. Był taki śliczny, delikatny, taki malutki, a jednak miał w sobie tak ogromną siłę. To było wręcz zdumiewające, że ten maluch miał w sobie wystarczająco chęci walki by się urodzić, by walczyć o to by przyjść na świat. Mimo że dopiero zaczynał swoje życie zdążył już udowodnić, że nie poddaje się tak łatwo. Z wyraźną ulgą i rosnącą z minuty na minutę promieniującą
radością Wiki pocałowała swojego małego wojownika w pokrytą kępką mięciutkich, brązowych włosów główkę. Nie
mogła uwierzyć w swoje szczęście, którego synonimem był dla niej w tym momencie
ten maleńki człowiek. Nie dowierzała temu, że teraz był z nią, cały i zdrowy.
Prawdę mówiąc, gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział by jej, że ta wyjątkowo
trudna ciąża zakończy się tak szczęśliwym rozwiązaniem nie dała by mu wówczas
wiary. Łzy najczystszej radości pojawiły się w jej szmaragdowych oczach, a
delikatny uśmiech najprawdziwszej miłości nie znikał z jej promieniującej twarzy. W końcu
trzymała w ramionach swój mały cud. Noworodek pod wpływem głosu Wiktorii uchylił powoli swoje przymknięte powieki, ukazując w tym momencie swoje
duże, ciemnoszare oczy i zaczął z zaciekawieniem przypatrywać się twarzy pochylonej nad nim mamy.
Ich znajomy widok sprawił, że Ruda poczuła chłodny ucisk w okolicach swego
serca…Myśl o Falkowiczu w równym stopniu co o synku zajmowała w tym momencie
jej umysł. W końcu w pewien sposób byli oni nierozerwalną całością. Teraz, gdy
niepewność związana ze zdrowiem maluszka zniknęła, a on pojawił się na świecie,
Wiki zdała sobie sprawę z tego, że być może nie powinna już dłużej ukrywać
prawdy przed Profesorem ? Czuła, że nie ma do tego prawa. Chciała podzielić się
swoim szczęściem z całym światem, nawet z nim… Widok malucha z minuty na minutę
dodawał jej sił by odważyć się na ten krok. Naprawdę nie było to dla niej
łatwe, ale wiedziała, że musi się postarać właśnie ze względu na tą
nowo narodzoną, bezbronną istotkę, która przecież zasługiwała na to by mieć oboje rodziców.
- Przecież mówiłaś, że
to będzie dziewczynka- zaśmiała się szczerze blondynka, również nachylając się
nad uroczym bobasem.- Cała wyprawka jest różowa - westchnęła z udawanym
rozczarowaniem Woźnicka. Rozkoszny noworodek już zupełnie podbił jej serce. Był
prześliczny, w jej oczach jawił się niczym maleńki aniołek. Według swojej cioci
mógłby już teraz bez wątpienie występować w reklamach produktów dla niemowląt.
Agata już myślała nad tym, co zrobić by oszczędzić swojemu przyszłemu chrześniakowi
chodzenia w dziewczęcych śpioszkach. Ta sytuacja wymagała jej szybkiej
interwencji, w równym stopniu co przygotowanie kącika dla maluszka. W końcu
chłopczyk miał przyjść na świat dopiero za trzy tygodnie, a oprócz skręconego
przez Anthony’ego łóżeczka ,świeżo upieczona mama była na to jeszcze kompletnie
nieprzygotowana. Agata wiedziała, że w tym momencie załagodzenie tej sytuacji
spadło na jej barki.
- Myślałam, a raczej
chciałam tak sądzić…- przyznała poważnie Ruda, wciąż nie mogąc oderwać wzroku
od maluszka. Narodziny syna bez wątpienia były dla niej
niespodzianką, ale na pewno nie rozczarowaniem. Wiedziała, że od tego dnia ten nieświadomy tego faktu malec będzie całym jej światem.
- Jest piękny…-
stwierdziła z przekonaniem Agata, poprawiając błękitny kocyk, wiercącego się w ramionach Wiki maluszka.- Ale również bardzo
podobny ...- urwała na moment, po raz kolejny zerkając na uroczą twarzyczkę chłopczyka -.....do Profesora- dodała naturalnie blondynka, za nim zdążyła jeszcze
ugryźć się w język. Był to jednak oczywisty, niepodważalny fakt. Najwyraźniej Falkowicz miał nie tylko dominujący charakter, gdyż już teraz jasnym było ,że synek to jego miniaturowa, rozkoszna kopia. Chirurg z pewnością nie mógłby się wyprzeć swojego dziecka, nawet gdyby chciał.
- Wiem… - odparła
przygaszona Rudowłosa, przełykając głośno ślinę. Czuła się jeszcze bardzo
słaba. W końcu niedawno przeszła poważny zabieg. Wrażenia dzisiejszego trudnego, choć zarazem najszczęśliwszego w jej życiu dnia kompletnie ją wyczerpały, ale
świadomość trzymania w ramionach nowo narodzonego dziecka przywracała jej siły.
- Czy można ?-
uśmiechnięty Anglik zapukał w powierzchnię szklanych, otwartych na korytarz
drzwi. Nieoczekiwanie przerywając rozmowę.
- Tak, oczywiście –
odparła z niekrytą radością Rudowłosa, przenosząc na chwilę swoją promieniującą
twarz na postać przyjaciela, który trzymał w dłoni ogromną, kolorową torbę oraz
sympatycznego, pluszowego misia.
- Gratulacje- szepnął
cicho mężczyzna, podchodząc bliżej świeżo upieczonej matki.- Chociaż wywinęłaś
mi dzisiaj niezły numer, Wiki- dodał z niekrytym rozbawieniem mając na myśli
to, że odesłała go sprzed szpitala, upierając się, że sama dotrze na oddział.
- Powinieneś mieć
pretensje do kogoś innego – stwierdziła równie żartobliwym tonem Ruda,
sugestywnie przenosząc wzrok na twarzyczkę maluszka, który ziewnął uroczo w tym
momencie. Ponownie stał się centrum rozmowy otaczającej go trójki.
- Nie dziwię się wcale
temu maluchowi, że już nie mógł doczekać się spotkania ze swoją piękną mamą-
zastrzegł brunet, również przenosząc spojrzenie swych piwnych oczu na
usypiającego malca.- Prawda młody ?- delikatnie dotknął rączki noworodka, który
uścisnął w tej chwili jego palec jakby w geście zgody.
- Co to ?- zapytała
Agata, rozpakowując przyniesiony przez mężczyznę pakunek. Torbę wypełniał spory
zestaw błękitnych i zielonych chłopięcych śpioszków, jednak jej wzrok skupił
się na przezroczystym, plastikowym pudełku o dziwnej zawartości.
- Tagliatelle ze
szpinakiem – odparł z niekrytą dumą Ravenswood, a grymas rozczarowania pojawił
się na twarzy Rudowłosej.- Kwas foliowy to podstawa- wyjaśnił, napotykając na
jej zdegustowane spojrzenie. Anthony, który posiadał sporą rzeszę kuzynek nie był ignorantem w kwestii posiłków, jakie powinna mieć zapewniona młoda matka. Maluch zaczął głośno płakać w tym momencie.- Widzisz,
ktoś tu jest głodny- stwierdził z przekonaniem Anglik, po czym ruszył w kierunku drzwi
z zamiarem opuszczenia sali.- Potrzebujesz jeszcze czegoś ?- dopytywał z
zainteresowaniem, kiedy dołączyła do niego Woźnicka. W końcu pierwsze karmienie
to bardzo intymna chwila zarówno dla mamy jak i dla dziecka. Najwyraźniej
stojąca obok położna była podobnego zdania, gdyż właśnie w tym momencie
pojawiła się tuż obok kierującej się do stołówki dwójki.
- Tata musi jeszcze na
moment nas opuścić – przyznała pogodnie starsza pielęgniarka, sugestywnym
wzrokiem patrząc na zbitego z tropu Ravenswooda. Musiała wyjaśnić jeszcze kilka
kwestii młodej matce.
- Niestety to nie ja
jestem tym szczęściarzem- przyznał szczerze mężczyzna, krótkim, pełnym troski spojrzeniem
żegnając się z przyjaciółką. Anthony potrafił wybrnąć z każdej sytuacji, choć
zdziwiona mina położnej była dla niego niczym lodowaty prysznic. Zupełnie
naturalne słowa kobiety w równym stopniu dotknęły Rudowłosą, która nie mogła
wyzbyć się jednaj, ciążącej jej myśli.
Kiedy nakarmiony już
maluszek zasnął na dobre w łóżeczku, Wiki wreszcie mogła znaleźć chwilę czasu
dla siebie. Ciągle obserwowała jego równy oddech, lekko głaszcząc synka po
główce. Następne cztery dni miała jeszcze spędzić w szpitalu, Elizabeth nie
zamierzała skrócić tego okresu. W końcu malec urodził się przed terminem, a
Wiktoria przeszła poważny zabieg. To był czas jaki Rudowłosa dała sobie na
ostateczne podjęcie decyzji. Wciąż miała jeden wielki mętlik w głowie.
- Odwożę Agatę do
waszego mieszkania, może potrzebujesz czegoś dla małego ?- zapytał Anthony,
który jeszcze na moment pojawił się w sali przyjaciółki. Consalida nawet nie
zauważyła, kiedy bezszelestnie wszedł do środku.
- Nie dziękuję, mam
wszystko – odparła ciepło, przenosząc na niego swoje zagubione spojrzenie.
Zauważył, że wyraźnie posmutniała, choć jasny blask radości nadal rozświetlał
jej oczy.
- Wiem co cię trapi
Wiki…- przyznał szczerze mężczyzna, podchodząc bliżej wychodzącego na panoramę
miasta okna. Wielokrotnie rozmawiał na ten temat z Rudowłosą. Dobrze znał jej
sytuację. O dziwo Wiktorii łatwiej przychodziła rozmowa na ten temat właśnie z
Anthonym, nie z Woźnicką. Przy nim nie bała się otworzyć, a poza tym rozsądny
Anglik potrafił nakreślić jej również
męski punkt widzenia tej kwestii. - Uważam, że powinnaś do niego zadzwonić-
stwierdził bez cienia żartu brunet, po dłuższej chwili ciszy. Przeniósł swój przenikliwy wzrok na maleńkiego, pogrążonego we śnie chłopczyka.- Nie jutro, nie za
tydzień, ale właśnie dzisiaj, teraz..- dodał pewnie, podchodząc bliżej
zmieszanej Rudej.- Bez wymówek- podkreślił niespotykanie stanowczym jak na
siebie głosem, opierając się dłońmi o stojące
obok szpitalnego łóżka krzesło. Siedząca obok Rudowłosa westchnęła
ciężko, odgarniając z twarzy swoje długie, miedziane włosy.- Ja na jego miejscu
nie zniósł bym myśli, że nieświadomie tracę taki skarb...- podkreślił pozbawionym emocji tonem, wciąż zerkając ukradkiem na dziecko. Mimo że jego relacje z ojcem nigdy nie były najlepsze, mężczyzna nie mógł wyobrazić sobie faktu, że w dzieciństwie byłby pozbawiony jego obecności. Wiedział, że w takiej sytuacji byłby odarty z cząstki samego siebie, w końcu to dzięki swojemu rodzicowi w pewien sposób był właśnie sobą. To on nawet nieświadomie ukształtował jego poglądy, a swoimi błędami wychowawczymi niepostrzeżenie wskazał mu drogę, którą nie powinien podążać. Miał swoje wady i nigdy nie był wzorem do naśladowania, ale bez względu na to był w życiu Ravenswooda kimś bardzo ważnym. Anthony wiedział, że nie bacząc na to jakim człowiekiem był Profesor, miał on bezsprzecznie prawo do tego by wiedzieć o istnieniu syna, powinien mieć choć szansę na to by zmienić się właśnie dla tego drzemiącego słodko malucha. - Decyzja
należy do ciebie- mimo wszystko Anthony szanował jej postanowienia, ale nie mógł
powstrzymać się przed wypowiedzeniem na głos własnego zdania. Widział, że wybór
Wiktorii powinien być przemyślany, a on zamierzał wspierać ją cokolwiek
postanowi.
- Nie wiem, czy mam
wystarczająco dużo siły by mierzyć się z tym wszystkim…- przyznała gorzko
Wiki.
- Zawsze możesz na
mnie liczyć- odparł dobitnie mężczyzna, przenosząc swój wzrok na słodko
drzemiące niemowlę.- A teraz także i na niego- dodał z uśmiechem, mając na myśli
maluszka.
- Alex- szepnęła cicho
Ruda jakby w odpowiedzi na jego słowa , patrząc ze wzruszeniem na dziecko. Nie
wahała się zbyt długo z wyborem imienia. W akurat tej kwestii nie miała
wątpliwości. W końcu to był jej mały wojownik, maleńki promyk szczęścia.
- Alexander Ricardo
Consalida- przeczytał jej przez ramię bankier, widząc , że świeżo upieczona mama zabrała
się za wypełnianie szpitalnych dokumentów. Musiał przyznać, że wybór pierwszego
imienia był wyjątkowo trafny biorąc pod uwagę jego uniwersalny charakter, gdyż
niemal w każdym języku miało ono dokładnie tą formę. Nie ważne w jakim zakątku
świata znalazł by się mały, zawsze mógłby czuć się swobodnie. Ponadto Ravenswood wiedział, że Wiktoria jest mocno przywiązana do swoich hiszpańskich korzeni i pewnie ze względu na nie postanowiła wybrać dla synka właśnie takie imiona. Co więcej nawiązanie do największego w dziejach wojownika wydawało mu się nie być bezpodstawne, gdyż ten maleńki człowiek musiał stoczyć prawdziwą batalię z nieustępliwym losem by w ogóle móc pojawić się na świecie. - Myślę, że
idealnie do niego pasuje- przyznał z przekonaniem brunet, delikatnie dotykając główki
dziecka.- W takim razie życzę Wam, a raczej Tobie spokojnej, w pełni przespanej
nocy- powiedział ciepło na odchodne, ponownie znikając na korytarzu. Jego słowa nie dawały
Rudowłosej spokoju. Po raz kolejny zerknęła na śpiącego maluszka, a następnie na
leżący na powierzchni białego stolika telefon. Anthony miał rację, podświadomie
to czuła. Próbowała się okłamywać, ale to było bez sensu. Zarówno ona jak i
mały najbardziej potrzebowali teraz
tylko jednej osoby. Drżącymi rękami i głową pełną wątpliwości wybrała na klawiaturze
urządzenia dobrze sobie znany numer Profesora. Tym razem nie stchórzyła po
trzech, nieprzyzwoicie długich dźwiękach sygnału nawiązywanego połączenia.
- Andrzej Falkowicz,
słucham…- niski, zniecierpliwiony głos chirurga odebrał jej mowę .Z trudem
przełknęła ślinę, wyczuwając nieprzyjemny ucisk w okolicach serca.- Halo ?-
upominający, wzburzony głos Profesora rozległ się po pomieszczeniu po raz
kolejny, kiedy to po dłuższej chwili niepokojącej ciszy nie usłyszał odpowiedzi
ze strony rozmówcy. Wiktorii zupełnie zapomniała, że ten dzień był wyjątkowy dla
Falkowicza, choć na pewno nie ze względu na nieznany mu fakt narodzin synka. Dzisiaj
rezultaty jego wieloletniej pracy wreszcie zostały docenione i znalazły swe
ucieleśnienie w dopuszczeniu na rynek
farmaceutyczny opracowanego przez niego leku. Ostatnie szalenie pracowite
tygodnie również dla niego okazały się wyzwaniem. Był wyraźnie przemęczony, choć płynąca z uwieńczonego sukcesem dzieła satysfakcja dodawała mu nie tylko dumy, ale także siły. Tego dnia nareszcie zamknął
pewien rozdział w swoim życiu, osiągnął wymarzony sukces i międzynarodową sławę…lecz
czegoś mu brakowało i fakt ten niesamowicie go irytował. Okupił ogromnym
kosztem zakończenie swoich badań, o czym zresztą przypominała mu nieustanna obecność
znienawidzonej małżonki. Rudowłosa nie mogła wiedzieć, że tego dnia odebrał on
już dziesiątki telefonów od proszących o wywiad dziennikarzy i nieszczerych w
swych gratulacjach kolegów po fachu. Po prostu chciał by ten cały medialny szum
wreszcie się zakończył. Andrzej sądził wówczas, że zapewne ma do czynienia z kolejnym,
natrętnym reporterem, który najpewniej jakimś podstępem zdobył jego prywatny
numer. Nie mógł wiedzieć jak bardzo się mylił. Przysypiający maluszek
nieoczekiwanie zaczął cicho kwilić w najmniej odpowiednim ku temu momencie,
wyczuwając mimowolnie targające mamą emocje. Nie mógł wiedzieć, że niezamierzenie przerwie rozmowę swoich rodziców.
- Już dobrze, jestem
tutaj...- szepnęła kojąco Wiktoria, biorąc na ręce płaczące niemowlę. Pozostawiła swój
włączony telefon na powierzchni niebieskiej, szpitalnej pościeli ,poświęcając
całą uwagę różowemu od płaczu noworodkowi, który momentalnie się uspokoił, gdy tylko poczuł zapach jej skóry.
- Halo ?- zapytał po
raz kolejny Falkowicz, dosłyszawszy jeszcze stłumiony, niewyraźny, ale jednak
dobrze znany mu kobiecy głos. Nie mógł usłyszeć cichego płaczu maluszka, który
najpewniej zwróciłby jego uwagę. – Wiki, czy to ty…?- zapytał z dosłyszalną
nadzieją, choć numer który wyświetlał się na ekranie telefonu skutecznie
odwodził go od tego pomysłu.- Proszę…porozmawiajmy ...– dodał ciszej zniżonym głosem , pocierając
pulsujące skronie. Wciąż nie potrafił odgonić od siebie myśli o Rudowłosej.
Wiedział od Adama, że Wiktoria zerwała wszelkie kontakty nie tylko z nim, ale
ze wszystkimi pracownikami Leśnej Góry, zmieniła numer telefonu, wyjechała za granicę i od kilku miesięcy nie
dawała znaku życia. Fakt ten powodował u Profesora bolesne wyrzuty sumienia. Tak,
wbrew pozorom i nawet własnym przekonaniom on również miał sumienie. Dobrze wiedział,
że bardzo ją skrzywdził i naprawdę żałował sposobu w jaki się rozstali. Zachował
się jak skończony dupek. Wcale nie dziwił się Consalidzie, że nie chciała nawet
słuchać jego wyjaśnień. Wiedział to i dlatego postanowił równie szybko zniknąć
z jej życia. Ślub z Walczyk był
koniecznością, miał tą świadomość, ale to co stało się potem…Nie powinien wtedy
dać się ponieść hipnotyzującej obecności Rudej, choć równie dobrze wiedział, że
tak naprawdę nie potrafił żałować ostatnich chwil bliskości spędzonych z
Wiktorią. Gdzieś w głębi serca czuł, że Rudowłosa jest jedyną kobietą jaką
kiedykolwiek darzył prawdziwym uczuciem, lecz skrzętnie ukrywał ten fakt przed
samym sobą, nie potrafiąc go do siebie w pełni dopuścić. Tak było lepiej,
szczególnie dla niej. Myśl, że mógłby po raz kolejny wywołać cień zawodu na jej
twarzy powodowały dziwny ucisk w okolicach jego serca. Zależało mu na niej, to
było jasne i dlatego trwał w przekonaniu ,że lepiej byłoby gdyby po prostu pozwolił
jej o sobie zapomnieć. Według niego Wiki zasługiwała na wszystko co najlepsze…a
on nie potrafił jej tego zapewnić, nie był w stanie wykręcić się z chorego
układu z niestabilną emocjonalnie Kingą. Jednak w tej jednej, krótkiej chwili Profesor chciał
tylko wiedzieć, czy wszystko jest z nią w porządku...czy zwyczajnie nie potrzebuje pomocy...
Rudowłosa usłyszała
jego ostatnie pytanie, a wyczekujący, cichy ton jego głosu zawładnął już do
reszty jej świadomością. Tak bardzo chciała w tym momencie podzielić się z nim
swoją radością, powiedzieć mu, że właśnie został ojcem, ale jednak głos
odmawiał jej posłuszeństwa. Łzy nieustannie ciekły po jej bladych policzkach,
lecz ona nie była w stanie wypowiedzieć już ani jednego słowa. Przerastała ją
ta rozmowa, przerażała ją ta skomplikowana sytuacja. Jednak teraz nie było mowy
o odwrocie, musiała wziąć się w garść. W chwili w której wreszcie zdecydowała
się odpowiedzieć na pytanie Profesora zrządzeniem okrutnego losu do gabinetu
Falkowicza wtargnęła jego zaaferowana małżonka.
- Andrzej, z kim
rozmawiasz ? – wścibska i chorobliwie zazdrosna Walczyk nieoczekiwanie zerknęła
na ekran jego telefonu. – Mam nadzieję, że jesteś już gotowy na kolację z senatorem
Parkerem ? – dopytywała władczym tonem, z irytacją obserwując jego leżący na
mahoniowym biurku, rozwiązany krawat. Nie dopuszczała do siebie myśli, że zapracowany Falkowicz mógłby być po prostu zwyczajnie wyczerpany wrażeniami dzisiejszego dnia.
- Dobrze o tym
pamiętam, nie martw się- odparł cierpko, wysyłając w jej kierunku ironiczny
uśmiech.- Chyba czas już na ciebie ?- wskazał sugestywnie wzrokiem na otwarte
na oścież drzwi. Miał jej szczerze dość i nie zamierzał tego ukrywać. Poza tym
teraz jego myśli krążyły tylko wokół prowadzonej rozmowy. W tym momencie jego umysłem zawładnęła jedynie postać Wiki...
- Dobrze, jeśli
powiesz mi …-zastrzegła ostrzejszym tonem, poprawiając dłonią zagniecenie na
swojej koktajlowej, bordowej sukience – Kto to
jest ?- wyartykułowała podchodząc
niebezpiecznie blisko mężczyzny. Od razu zauważyła dziwny błysk w jego oczach.
Laborantka momentalnie wyczuła zagrożenie, była o niego chorobliwie zazdrosna,
a najzwyklejsza myśl, że ktoś mógłby zniszczyć ich pozornie sielankowe życie w
USA przyprawiała ją o dreszcz strachu.
- Nikt ważny- uciął krótko
dyskusję, przenosząc swój wyczekujący, gniewny wzrok na natrętną blondynkę, która napawała
go prawdziwym obrzydzeniem. Zwyczajnie chciał się jak najszybciej pozbyć Walczyk, nie
przywiązywał wagi do tych słów. Pragnął jedynie by jego znienawidzona żona po prostu dała mu spokój. Profesor nie spodziewał się, że wypowiedzeniem
tego zdania sam skazał siebie na lata niewiedzy. To krótkie stwierdzenie, a
także dosłyszana w całej krasie rozmowa miedzy małżonkami przelała czarę
goryczy w sercu Rudowłosej, która rozłączyła się momentalnie ,z trudem
opanowując szloch. -Ten telefon to był ogromny błąd- myślała w duchu. W tej
krótkiej chwili Wiki obiecała sobie, że już nigdy nie zdobędzie się na ten krok. Nic i nikt jej do tego nie zmuszą. Zarówno ona jak i jej syn nie pasowali do obecnego życia Falkowicza, nie
było w nim dla nich miejsca. Wiktoria nie miała pojęcia, że gdy tylko Profesor
usłyszał dźwięk zerwanego połączenia próbował poprzez swoje znajomości
namierzyć jej numer, ale niestety kolejne zrządzenie bezwzględnego losu uniemożliwiło mu to,
gdyż przez błąd systemu i awarię sieci było to rzeczą nie do osiągnięcia, nawet
dla doświadczonego specjalisty. Wreszcie, po trzech tygodniach nieudanych prób chirurg postanowił zaprzestać poszukiwań Wiki...Sądził wówczas, że przecież i tak fakt ten nic by nie zmienił....
- Dla mnie jesteś
najważniejszy. Jesteś całym moim światem...synku- szepnęła cicho w stronę trzymanego w ramionach maluszka, po czym
pocałowała Alex’a w porośniętą, gęstym, brązowym puchem główkę. Słowa Falkowicza wciąż krążyły w jej świadomości, z
minuty na minutę zadając jej coraz dotkliwszy ból. Szeroko otwarte, stalowe oczka chłopczyka jednak napawały ją nadzieją na lepsze jutro. – Jakoś damy
sobie radę- westchnęła ciężko, nie mogąc oderwać od niego pełnego miłości wzroku.
Wówczas Wiktoria nie
przypuszczała, że jej życie potoczy się w taki właśnie sposób, że za dokładnie pół roku stanie się
ona żoną Anthony’ego i po prostu nauczy się żyć bez Andrzeja. Przez wiele lat
wydawało jej się, że dokonała niemożliwego – wymazała go ze swojego życia, lecz
było to tylko pozorną ułudą. On zawsze, mimo upływu lat miał stałe miejsce w
jej sercu i tak naprawdę nigdy nie zanosiło się na to by kiedykolwiek miał
zniknąć z jej umysłu. Ta miłość była silniejsza, niż cierpienie jakie się z nią
wiązało.
*-*
Głośny dźwięk domofonu wyrwał Rudowłosą z niespokojnego snu.
Mierzenie się z natrętnymi wspomnieniami na pewno nie poprawiło jej
samopoczucia, ale niewątpliwie oświeciło ją w wielu kwestiach. Zaspana Wiki
zdziwiła się szczerze zerkając ukradkiem na wiszący w holu czarny zegar
wskazujący godzinę szóstą rano. Nie miała najmniejszego pojęcia, kto mógłby
odwiedzić ją o tak wczesnej porze. Ruda szybko narzuciła na swoje plecy jedwabny
szlafrok, zakładając kosmyk miedzianych włosów za ucho. Postać, którą zobaczyła
w wizjerze była chyba ostatnią jaką spodziewała się ujrzeć. W końcu ojciec nie
wspominał jej nic o tej nieplanowanej wizycie.
- Tata ?- zapytała z niedowierzaniem, otwierając na oścież
drewniane drzwi prowadzące do jej apartamentu. Jej szmaragdowe oczy wyrażające
najprawdziwsze zaskoczenie widocznie rozbawiły Hiszpana, który trzymał w swej
opalonej dłoni ogromnych rozmiarów pakunek.
- We własnej osobie- odparł z uśmiechem starszy jegomość –
Chyba mam prawo wreszcie odwiedzić moją córkę i wnuczka, prawda ?- zapytał zaczepnie,
przekraczając próg jej mieszkania.- A gdzie mój chłopak , pewnie jeszcze śpi ?-
zapytał niespotykanie ciepłym jak na siebie głosem staruszek. Wiktoria
obserwowała ojca zaskoczona. Wujek Jose miał rację, choroba widocznie go
zmieniła, w każdym razie na pewno
zrewolucjonizowała jego sposób bycia.
- Alex jest w Polsce- odparła nieco smutnym tonem Wiki,
wskazując ojcu dłonią rozległy salon.
- Nie rozumiem ?- stwierdził w napięciu dyplomata, zgodnie z
życzeniem córki siadając na znajdującej się w przestronnym pomieszczeniu sofie.
- Zaparzę herbatę- odparła zmieszana jego miną Rudowłosa –
Chyba czeka nas dłuższa rozmowa – stwierdziła pewnie, wysilając się na
delikatny uśmiech.
- Domyślam się – odparł spochmurniały Ricardo, z wyraźną
ciekawością rozglądając się po apartamencie córki. To była jego pierwsze wizyta
w domu jedynej latorośli, fakt ten nie poprawiał jego i tak już podupadłego
humoru. Dyplomata liczył na to, że wreszcie będzie mógł poznać swojego wnuka.
Tak bardzo żałował swoich zaległości w kontaktach z rodziną. Czuł się niczym
ślepiec, który wreszcie odzyskał wzrok po sześciu, długich, pozbawionych
radości latach. Na własne życzenie stracił tak wiele z życie zarówno Wiki jak i małego
i nie potrafił sobie tego wybaczyć…