wtorek, 1 maja 2018

XLI

Przepraszam za poślizg czasowy, ale dopadła mnie oczywiście nieplanowana choroba :(. Cały tydzień straciłam na walce z okropną grypą, co niestety odbiło się na tempie mojej pracy nad nowym rozdziałem.
Przyznam szczerze, że trochę mnie poniosła wena ostatnio...więc może nie będziecie mi mieli tego kolejnego opóźnienia za złe :P.Z planowanej jednej "większej" części tak naprawdę zrobiły się w tej chwili  aż trzy ( choć są to jak na razie luźne dialogi), więc dzisiaj jest tylko zapowiedź dalszych wydarzeń, choć może raczej należy dodać - uzupełnienie luk z przeszłości.
Wydawało mi się zawsze, że postać Wiktorii i powody jej decyzji sprzed lat  są jakby nie do końca wyjaśnione...Chcę by była dobrze zrozumiana, dlatego dzisiaj pragnę przedstawić kilka z jej najtrudniejszych wspomnień. Fakt, że Rudowłosa przez tyle lat ukrywała przed Profesorem prawdę o synu nie było jej kaprysem, niech to będzie jasne. Poza tym wiele wspominam również o Anthony'm ,który choć zmarł na samym początku tej historii jest również szalenie ważną postacią, która miała ogromny wpływ nie tylko na Rudą, ale także i Alex'a. Nie bez powodu syn Falkowicza nosi nazwisko Ravenswood.
Także dzisiaj Wiki, a w następnych częściach już oczywiście cała gama bohaterów w pełnym wymiarze ( w tym oczywiście perypetie Alex'a i jego rodziców).
Przepraszam za literówki,ale przy tak dłuuuugiej części wciąż nie jestem w stanie ich wszystkich wyłapać. :(
Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za to, że jeszcze macie do mnie cierpliwość ! :D  

Szczególne podziękowania dla każdego, kto pozostawił po sobie ślad w postaci komentarza- nawet nie zdajecie sobie sprawy jaka to motywacja do działania <3.

Konstruktywna krytyka również jest mile widziana ! 

XLI

Zachęcam to podtrzymania klimatu przy muzyce : 

1) https://youtu.be/ShZ978fBl6Y
2) https://youtu.be/iWZmdoY1aTE
3) https://youtu.be/6tz1_znrbmc
4) https://youtu.be/mtf7hC17IBM
5) https://youtu.be/RzuXZfKg2YM
6) https://youtu.be/qAcAFe_KMoc
7) https://youtu.be/ZZMZiBCRX4c
8) https://youtu.be/ZAYZmIfHEi


Po krótkiej rozmowie z rozpromienionym synkiem, który z niekrytą ekscytacją opowiadał jej o czasie spędzonym z tatą Wiki nie mogła oderwać swoich myśli od dwóch, najważniejszych osób swojego życia, które teraz stanęły przed ogromnym wyzwaniem, jakie to właśnie ona sama, niezamierzenie postawiła na ich drodze. Z trudem przyszło jej kontynuować dyżur, udając przy tym, że nic się nie stało, że słowa malca nie zrobiły na niej wrażenia. Obiecała zarówno sobie jak i Andrzejowi, że nie będzie już obwiniała się za błędy sprzed lata, ale słysząc niski, niespotykanie poruszony głos Profesora w słuchawce swojego telefonu nie mogła wyzbyć się ani wyrzutów sumienia, a tym bardziej bolesnego, zimnego ucisku w okolicach serca. Zarówno szczere słowa Andrzeja jak i radosny śmiech Alex’a nie pozostawił w jej umyśle ani cienia wątpliwości. To ona była temu wszystkiemu winna…to jej brak odwagi i własny egoizm doprowadził do tego, że te dwie, najbliższe jej sercu osoby było sobie zupełnie obce, choć tak  naprawdę łączyło je najbliższe pokrewieństwo.  Zarówno Alex jak i jego tata musieli oswoić się w tej sytuacji, zaakceptować i poznać siebie nawzajem. Na pewno nie było to łatwym zadaniem, zważywszy na fakt, że przez ostanie lata nie mieli pojęcia o swoim istnieniu. To ona skazała ich na ten stan niewiedzy, pozbawiając ich kontaktu. Decyzje  Wiktorii zbierały teraz swoje  gorzkie owoce. Z perspektywy czasu widziała swoje błędy, ale wówczas niektóre sprawy nie były dla niej aż tak oczywiste. Z biegiem lat niektóre kwestie uległy zdecydowanym zmianom. Pytania stęsknionego malca, który koniecznie musiał wiedzieć, kiedy mama wreszcie do nich dołączy sprawiały jej niemal rzeczywisty ból. Tak bardzo pragnęła w tym momencie być tam ,razem z nimi, móc patrzeć, jak powoli budują swoją relację, wesprzeć ich w tych trudnych chwilach. Zależało jej na synku jak na nikim innym w świecie, ale teraz dopuszczała do siebie również myśl, że niemal tak samo mocno wciąż zależy jej na jego ojcu… Falkowicz nadal pozostawał dla niej kimś bardzo ważnym i to nie tylko jak tata Alex’a. Mimo wieloletniej rozłąki nigdy nie mogła wyzbyć się ze swojego serca myśli o Profesorze. Początkowo łudziła się, że z czasem uda jej się o nim zapomnieć, wydawało jej się wówczas , że to mały jest  powodem, dla którego wciąż zadręcza się myślami o Andrzeju. Sądziła, że to widok dużych,  ciemnoszarych oczu chłopczyka sprawia, że nie może spokojnie zasnąć, unikając w swoim umyśle gorączkowych pytań dotyczących osoby Falkowicza. Wydawało jej się, że w chwili ,w której w jej życiu pojawił się Anthony stan ten ulegnie zmianie, lecz okazało się to czczym marzeniem. Mimo że szczerze pokochała swojego męża i była z nim naprawdę szczęśliwa to jednak nowa miłość nie była w najmniejszym stanie wyprzeć z jej serca wcześniejszego uczucia. Świadomość faktu, że jej zmarły mąż dobrze o tym wiedział nie poprawiała jej samopoczucia. Tak, nigdy wcześniej, ani nigdy później nie potrafiła nikogo tak mocno pokochać. Teraz Wiki potrafiła już przyznać się do tego przed samą sobą, a w końcu był to chyba pierwszy, najważniejszy krok ?
Rudowłosa otworzyła drzwi do swojego pogrążonego w ciemności, opustoszałego apartamentu, po czym bezceremonialnie ściągnęła czarne, stylowe szpilki ze swoich obolałych stóp. Dzisiejszy dzień dał jej się we znaki, choć o dziwo uciążliwi pacjenci nie mieli w tym najmniejszego udziału. Mimo woli słowa Profesora wciąż krążyły w jej umyśle. Widząc jego nieudawane zaangażowanie i tą rosnącą z dnia na dzień troskę o dobro syna Wiki zdała sobie sprawę jak bardzo myliła się przed laty, mając wątpliwości co do to tego czy Andrzej  będzie potrafił kiedykolwiek prawdziwie pokochać swoje dziecko. W chwili obecnej sytuacja uległa kompletnej zmianie, ale i musiała przyznać, że sam Falkowicz również uległ przemianie i wreszcie zaczął dostrzegać to, co w życiu naprawdę się liczy. Wiktoria pamiętała dobrze, dlaczego przed sześcioma laty podjęła akurat taką, a nie inną decyzję . Bynajmniej nie zamierzała nigdy pozbawiać swojego synka ojca dla własnego kaprysu, choć chirurg dotkliwie ją zranił. Miała swoje powody by ukryć przed Profesorem prawdę i w żadnym stopniu nie były one bezpodstawne… Wówczas chciała po prostu chronić małego, pragnęła by miał normalne, spokojne dzieciństwo. Małżeństwo Andrzeja z niestabilną emocjonalnie Walczyk oraz fakt, że mieszkający na drugim końcu świata Profesor w tym czasie przekładał badania ponad wszystko były ważnym argumentami w wewnętrznej batalii jaką toczyła wtedy Wiki. Choroba i nagła śmierć Wandy oraz zagrożenie związane z przyjściem Alex'a na świat nie ułatwiły jej trwania w tym nieodwracalnym postanowieniu. Rudowłosa westchnęła ciężko, próbując nieudolnie odgonić od siebie te uciążliwe, natrętne myśli. Nie przypuszczała, że tej nocy po raz kolejny będzie musiała zmierzyć się ze swoją przeszłością. Złośliwy sen już wkrótce miał przypomnieć Rudej  najtrudniejszy,a z zrazem najszczęśliwszy okres w jej życiu, który miał nieodwracalnie zaważyć nie tylko na jej przyszłości.
*-*
Niespotykanie uciążliwy miejski zgiełk, głośne warczenie samochodów, kolorowe światła banerów reklamowych, szum, wyraźne szepty rozmów, wibracje metra, mocna, korzenna woń jedzenia unosząca się znad rozlicznych barów i restauracji , wszędobylskie, radosne śmiechy i tłumy, od których nie można uciec . Czuła się ogłuszona, zagubiona, i niezwykle osamotniona…jak chyba nigdy wcześniej. Paradoksalnie w samym centrum tego tętniącego życiem miasta zdawało jej się, że jest sama na świecie. Obraz rozmywał jej się przed oczyma .Mroźne powietrze drażniło receptory na jej skórze, a w jej zaszklonych ,szmaragdowych, dużych oczach wciąż odbijały się  światła przydrożnych latarni. Ona jednak z trudem opanowywała nieprzyjemny ucisk w gardle. Pustka. Pochłaniała ją od środka, nie pozostawiając już ani cienia sił , ani krzty chęci walki. Świat  Rudowłosej zdawał się po raz kolejny rozpadać na miliony kawałeczków. Wszystko wydawało jej się być jakimś groteskowym snem. Jakby czas dalej toczył się swoim naturalnym rytmem, a ona wciąż stałaby w miejscu, sama, oderwana od znanej sobie rzeczywistości .Brukowane, zabytkowe ulice, angielskie kamienice i kojący szum Tamizy, wszystko to było jej zupełnie obce, nieznane i przytłaczające…zresztą tak jak jej nowe życie. Początkowo chciała po prostu uciec od bólu, rozdzierającej leśno-górskiej rutyny. Sądziła, że dzięki nowym wyzwaniom zawodowym jakie czyhały na nią w tej europejskiej metropolii będzie jej łatwiej odciąć się od przeszłości, zacząć wszystko od nowa. Łudziła się naiwnie, że dzięki pracy i gorączkowej, londyńskiej pogoni za sukcesem uda jej się o nim zapomnieć, wymazać z pamięci i serca jego imię. Okazało się jednak, że uwolnienie się od tego przenikliwego, stalowego spojrzenia, magnetycznego dotyku i charakterystycznego tembru głosu jest rzeczą niemożliwą dla jej udręczonego umysłu. Gdzieś w zakamarkach serca, mimo szczerych chęci wciąż nie mogła o nim zapomnieć, nie potrafiła go znienawidzić. Choć tak bardzo tego chciała. Marzyła by choć na minutę móc pozbyć się myśli o Profesorze. Dogłębny, odbierający wszelkie siły ból wciąż no nowo rozrywał jej serce. Dzień w dzień walczyła o to by przetrwać. By móc pozbierać resztki determinacji i siły woli, by dalej egzystować, aby znów próbować nauczyć się żyć bez niego. Stanowiło to jednak syzyfową pracę. Każdy dzień, od prawie trzech miesięcy był dla niej prawdziwą męczarnią, bitwą o każdą sekundę, każdy oddech...o „nowe jutro” z dala od niego, od Andrzeja, od jedynego  człowieka, którego darzyła szczerym, silnym jak i niegasnącym uczuciem. To była prawdziwa miłość…nie dziecinne zauroczenie, banalne pożądanie, czy głębokie przywiązanie, ale właśnie miłość, autentyczna i bezwzględna zarazem.  Wiedziała to, czuła to już od dawna, ale dopiero po jego ślubie z Kingą ta świadomość na dobre wdarła się do jej umysłu. Teraz już nie miała co do tego wątpliwości. Kochała go całym sercem, uwielbiała jego dźwięczny śmiech, jasny błysk w oku, jego pokręcone poczucie humoru, a nawet tą niezbywalną pewność siebie i gorączkowe wybuchy złości. Przeraźliwie za nim tęskniła, w równi brakowało jej jego wad i zalet, co wspólnych żarliwych kłótni, wielogodzinnych rozmów i pocałunków. Dopiero w porównaniu siły uczucia łączącego ją z Andrzejem do ułudy miłości, którą rzekomo odczuwała wcześniej do Przemkiem czy Piotra Wiki zdała sobie sprawę ,w jak ogromnym kłamstwie egzystowała przez ostatnie lata, jaką ignorantką była w tej kwestii. Teraz wiedziała już, czym jest prawdziwe uczucie, miłość, lecz świadomość tego faktu  zamiast szczęścia i radości przyniosła jej jedynie cierpienie. Jednak przewrotny los postanowił po raz kolejny złośliwie  z niej zakpić, bez pytania wdrażając w jej życie swój własny scenariusz. Wszędzie otaczały ją puste spojrzenia, twarze o nieznanych jej rysach, ludzie różnych ras i nacji, młodzi jak i chylący się nad grobem…W jej umyśle wszyscy oni zdawali się być szarą, obojętną masą, wirem, który ją otaczał, a do którego nie mogła należeć. W każdej mijanej, nieznanej sobie osobie mimowolnie szukała jego stalowego spojrzenia, nonszalanckiego uśmiechu,  które mogłyby złagodzić jej cierpienie. Bezskutecznie. Niezliczone, perliste łzy spływały wolno po poczerwieniałych z zimna policzków miedzianowłosej dziewczyny, która nie zwracała na nie już najmniejszej uwagi. Jej przyspieszony oddech i przeraźliwie porcelanowa, biała skóra bezsprzecznie dodawały jej niepowtarzalnego uroku, lecz ona nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Od kilku godzin bezwiednie przemierzała londyńskie ulice próbując nieporadnie zebrać wszystkie swoje myśli. Nigdy w życiu nie miała takiego mętliku w głowie, nigdy jeszcze nie przyszło jej stawić czoła bezlitosnej prawdzie, w samotności. Rzeczywiście nigdy jeszcze nie czuła się tak przybita, zrezygnowana jak i przerażona jednocześnie. Nigdy też nie przyszło jej radzić sobie samej w tak trudnej sytuacji, zawsze mogła liczyć na pomoc i  zrozumienie ze strony rodziny. Tym razem jednak to  jej rodzice potrzebowali wsparcia, lecz ona nie mogła im tego zapewnić, nie mogła spojrzeć im w oczy. Czuła się bezsilna, jako lekarz, jako córka. Nie mogła pomóc swojej matce i nie mogła też wyznać tej druzgocącej prawdy ojcu. Nie potrafiła, była zbyt słaba by się na to zdobyć …Myśl o tym, że Wanda po raz kolejny zapyta ją o to kim jest sprawiała, że Ruda nie potrafiła stłumić szlochu. Od wizyty w Hiszpanii Wiktoria już nie miała złudzeń, życie jej mamy ledwie się tliło, ona odchodziła… Akurat w momencie ,w którym Wiki najbardziej jej potrzebowała. Rudowłosa mocniej okryła się czarnym płaszczem, próbując zapanować nad drżeniem swego do cna przemarzniętego ciała. Nawet nie pamiętała skąd wziął się na jej plecach ten ciepły, spory fragment męskiej garderoby, wydawało jej się, że wybiegła ze szpitala jedynie w samym uniformie. Wspomnienia dzisiejszego dnia zamazywały się w jej pamięci, wszystko zdawało się być ciągiem nieprawdopodobnych, obcych jej zdarzeń. Jedna myśl jednak przebijała się poprzez piętrzące się wokół Rudowłosej problemy. Myśl - ? A raczej uczucie, tak bezgraniczne jak druzgocące, które z każdym, pojedynczym  oddechem wciąż przybierało na sile. Przerażenie, strach, zawód jak i zaskoczenie mieszały się w jej sercu z ekscytacją i właśnie z tą rosnącą z minuty na minutę miłością i nadzieją. Była w ciąży. Ta wiadomość spadła na nią niczym grom z jasnego nieba. Wiki może nieświadomie ignorowała objawy swojego odmiennego stanu, tłumacząc sobie zmiany nastrojów przytłaczającym przygnębieniem , a poranne mdłości  stresem, przepracowaniem i zmianą strefy czasowej. Początkowo nie mogła dać temu wiary. To był jedenasty tydzień. Jedenasty? Myśli niepewnie układały się w jej umyśle w jedną nieprawdopodobną całość. Wszystko wskazywało na to, że ich ostatnia wspólna noc okazała się nie być pozbawiona konsekwencji, że mimo zabezpieczenia zaowocowała ona tą zupełnie nieplanowaną i niespodziewaną ciążą. Wiki wciąż kurczowo trzymała w swojej przemarzniętej dłoni niewielki, czarno-biały wydruk. Jej błyszczące od łez, szmaragdowe oczy skupiły się na niewielkim białym obrysie zdobiącym fotografię. Rudowłosa delikatnie przyłożyła dłoń do jeszcze płaskiego brzucha, przygryzając lekko malinową wargę. Grymas rozdzierającego bólu przewinął się przez jej przeraźliwie bladą twarz. Nie w taki sposób wyobrażała sobie ten moment w swoim życiu, ale jedno było pewne – teraz już nie była sama. Była świadoma tego, że od dzisiaj będzie musiała walczyć o lepsze jutro nie tylko dla siebie , ale także dla tego nowego życia, bezpiecznie rosnącego pod jej sercem. Ta świadomość wyraźnie ją otrzeźwiła. Wiedziała, że teraz nie ma już wyboru, będzie musiała znaleźć siłę i wolę życia nie tylko ze względu na siebie, ale na dobro tego niewinnego maleństwa. Dziecka...jej dziecka. Ta myśl coraz wyraźniej do niej docierała. Będzie matką. W jednej chwili w sercu Rudej pojawiła się prawdziwa mozaika niezwykle silnych uczuć. Wiadomość o dziecku poraziła ją w takim stopniu, gdyż Wiktoria po prostu pogodziła się już z faktem, że jej szanse na rodzicielstwo są niewielkie. Dobrze pamiętała druzgocącą diagnozę lekarzy tuż po tym, gdy jako nastolatka straciła swoją nienarodzoną córeczkę. Dorastała i przez lata żyła w przekonaniu, że najprawdopodobniej nigdy już nie uda jej się zajść w ciążę. Wciąż świeże w jej pamięci wydawało jej się wspomnienie zapłakanej Wandy, która próbowała przekazać rozbitej, młodziutkiej Wiki słowa specjalisty, który bez ogródek stwierdził, że dziewczyna nie ma szans na to by w przyszłości utrzymać ciążę choćby do końca pierwszego trymestru. Mylił się jednak. Ten fakt akurat jej nie dziwił. Medycyna w ciągu ostatnich dwunastu lat poczyniła ogromne postępy. Podczas dzisiejszego USG Elizabeth zapewniła ją, że maleństwo rozwija się zupełnie prawidłowo  i nie ma żadnych powodów do niepokoju. Wiktoria wciąż nie mogła dać temu wiary. Wszystko zdawało jej się być tak nieprawdopodobne…wręcz niemożliwe. Jednak los postanowił po raz kolejny ją zaskoczyć. Słysząc dzisiaj ciche bicie serduszka swojego dziecka Wiki momentalnie pozbyła się wszystkich wątpliwości. Jedno spojrzenie na ekran monitora wystarczyło by Rudowłosa zrozumiała, że jest w stanie zrobić wszystko dla tej bezbronnej kruszynki. Od razu wiedziała, że mimo wielu rozlicznych życiowych zawirowań, którym teraz stawiała czoła pragnie tego dziecka, dziecka Andrzeja… Szczera radość mieszała się w jej umyśle nie tyle z zaskoczeniem ,co z niepewnością… Nie wiedziała co powinna zrobić w tej sytuacji ? Sama nie zdążyła jeszcze oswoić się z nową rzeczywistością. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie jakby Profesor zareagował na to „radosną” nowinę, a co gorsza sama nie była pewna, czy powinna go o tym informować ? Przynajmniej na razie… Nigdy nie rozmawiali o potencjalnym potomstwie, mimo że byli ze sobą przez wiele miesięcy. Kompletnie nie wyobrażała sobie sposobu w jakim miałaby mu powiedzieć o tym, że już wkrótce zostanie ojcem, że będzie miał z nią dziecko. Zwłaszcza teraz, kiedy dzielił ich dystans dobrych kilku tysięcy kilometrów. Kiedyś wydawało jej się ,że go zna, że rozumie go jak nikt inny, ale obecnie nic nie było już dla niej pewne. Falkowicz okazał się być kimś zupełnie jej obcym, choć wydawało  jej się, że przy niej zrzucał swoje maski, że zaprzestawał ukrywaniu swojego prawdziwego ja. Jednak może to była to tylko jedna wielka mistyfikacja ? Okrutna gra ? Consalida sama dobrze wiedziała, że Andrzej jest zdolny do wszystkiego jeśli w grę wchodziło dobro jego badań. Wiktoria nie mogła mieć tej pewności, ale przecież nie mogła aż tak się pomylić ? Czuła, że to co zaczynało ich łączyć było prawdziwym uczuciem ? Lecz może tylko tak jej się wydawało ? Może po prostu chciała w to wierzyć ? Nie mogła dać wiary, że jego szczere zaangażowanie i te krótkie, błogie  chwile , które spędzali jedynie w swoim towarzystwie, pozbawieni jarzma leśno-górskich osądów były kłamstwem. Przy nikim wcześniej nie czuła się tak swobodnie jak przy Andrzeju, przy nim nie musiała udawać, ulepszać swojego wizerunku, w jego oczach widziała swoje lepsze odbicie, nikt inny nie dawał jej takiego poczucia bezpieczeństwa i najzwyklejszego szczęścia. Mimo to Falkowicz od zawsze potrafił zapewnić jej prawdziwy roller coaster uczyć. Z czasem zaczęła przyzwyczajać się do jego trudnego charakteru, sądziła wówczas naiwnie, że dla niego ich relacja również zaczyna znaczyć coś więcej. Wyjeżdżając na kilka tygodni do Hiszpanii po jednej z żywiołowych kłótni z Profesorem, która oczywiście dotyczyła nielegalnych badań  miała szczerą nadzieję, że  do chirurga wreszcie dotrze, że jej upór w tej kwestii jest podyktowany jedynie troską. Owszem dała mu ultimatum, ale nie traktowała swoich słów zupełnie poważnie, zależało jej na nim jak na nikim innym w świecie, a wizja zerwania miała jedynie go otrzeźwić. Wówczas nawet w najgorszych snach nie spodziewałaby się  zobaczyć go po swoim powrocie na ślubnym kobiercu, w dodatku z inną kobietą, którą przez miesiące zastrzegał się szczerze nie znosić. Jednak  fakty mówiły same za siebie. Dotarło do niej ,że naprawdę musiała niewiele dla niego znaczyć, skoro potraktował ją w taki właśnie sposób. Po tym co się stało nawet nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy ….zranił ją …oszukał…złamał jej serce i odebrał wszelkie chęci życia. Jeszcze nikt, nigdy nie sprowadził na nią takiego dogłębnego cierpienia, ale także i promieniującej radości. Jednak Wiki mimo woli dopuszczała do swojej świadomości kolejne obawy, popuszczając wodze swojej wyobraźni. Bała się ,że być może Andrzej będzie nalegał na to by pozbyła się problemu.W końcu taka nieplanowana sensacja mogłaby zaszkodzić jego opinii, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Teraz on również prowadził nowe życie, na drugim końcu świata razem ze swoją nie dawno poślubioną małżonką. Mimowolnie dowiedziała się od współpracowników, że badania prowadzone przez Profesora wywołałaby prawdziwą rewolucję w USA, że już niebawem jego nowatorski lek na stwardnienie rozsiane ma wstrząsnąć nie tylko amerykańskim rynkiem farmaceutycznym, ale także szeroko pojmowaną, światową opinią medyczną. Sukces gonił za sukcesem. Wszystko układało się po jego myśli…jak dopasowane elementy układanki, do której ona przestała już dawno należeć. W  pozornie perfekcyjnym życiu Falkowicza nie było już miejsca ani dla niej, a tym bardziej dla jej dziecka. Wiki czuła, że jest to prawdą… choć zimna jak lód tkanina z każdą kolejną tego typu myślą zaciskała się na jej zbolałym sercu. Jednak wiedziała, że nie może pozwolić na to by ta nienarodzona istotka kiedykolwiek poczuła się opuszczona, odrzucona, by płaciła za jej błędy… Chciała ochronić ją przed bólem, jaki sama odczuwała, nawet jeśli miałoby to się wiązać z wykluczeniem Profesora z ich życia. Nie mogła pozwolić na to by jej dziecko niczym niechciany pakunek kursowało między Stanami, a Anglią , by uczestniczyło w teatrzyku pozorów jaki Walczyk odgrywała przed światem, by kiedykolwiek poczuło się niechciane, niekochane, odrzucone przez własnego ojca. Poza tym nie mogła znieść myśli, że w pewien sposób stanie się  zależna od Andrzeja, że będzie brała udział w tych chorym układzie, że już nigdy nie uwolni się od jego dojmującej obecności w swoi życiu. Wątpiła w to, że kiedykolwiek znajdzie siły na to by móc normalnie go widywać, udawać obojętność…czuła się taka słaba, taka rozbita. Wiedziała, że nie podoła temu wyzwaniu. Zwyczajnie w świecie brakowało jej odwagi.  Coraz barwniejsze i okrutniejsze wizje pojawiały się w umyśle Wiktorii, w czym swój drobny udział miały zapewne także szalejące w jej krwi hormony. Grunt usuwał jej się spod stóp, a ona tonęła w przepaści coraz mroczniejszych obaw. Mimo wielu dylematów Wiktoria podczas tej chłodnej, grudniowej, bezsennej nocy podjęła ważną decyzję, najsłuszniejszą z możliwych, jak naiwnie wówczas sądziła. Wtedy po prostu nie widziała innego wyjścia z tej sytuacji i nie mogła przeczuwać jak bolesne dla dwóch, najważniejszych osób w jej życiu okażą się konsekwencje tego postanowienia.
- Poradzimy sobie….- Rudowłosa szepnęła cicho do siebie, przygryzając po raz kolejny swoją malinową wargę. Jej wzrok ponownie powędrował w kierunku trzymanego w rękach wydruku. Bordowe rumieńce zdobiły jej śnieżnobiałe policzki, jednak szmaragdowe oczy Consalidy nie wyrażały już żadnych szarpiących nią emocji. Przez dłuższą chwilę Wiktoria w zamyśleniu przyglądała się spacerującym po parku ludziom. Mimo późnej pory na skwerze wciąż radośnie bawiły się dzieci w otoczeniu swoim rodziców lub dziadków. Ich roześmiane  twarzyczki i przepełnione radością oczy powodowały nieprzyjemny ucisk w jej gardle. Bała się…Była przytłoczona… Wizja samotnego macierzyństwa nie przerażała Wiki tak jak świadomość faktu, że jej dziecko nigdy nie zazna prawdziwego, rodzinnego ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Perspektywa  tego, jak niewiele będzie mogła mu zapewnić nie poprawiał jej podupadłego samopoczucia. -Na co ono będzie mogło liczyć? – myślała zdruzgotana. Ostatnio w jej pełnym zmian życiu nie było miejsca na stabilizację, zwykłą szarą codzienność. Nie miała nic stałego, pewnego, mimo że już wkrótce miała skończyć dwadzieścia dziewięć lat. Tymczasem próbowała nieudolnie zacząć wszystko od początku w tym zabieganym mieście, w obcym kraju. Nie miała zupełnie nic… a wszystko na jej drodze zdawało się jawić jako jeden, wielki znak zapytania. Wynajęta kilka tygodni temu, żałośnie ciasna kawalerka, kiepsko płatny staż i topniejące z dnia na dzień oszczędności…to wszystko co miała. Nie tak wyobrażała sobie ten etap w swoim życiu. Nigdy nie przypuszczała, że można odczuwać tak silne, wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony była kompletnie załamana i przerażona, z drugiej zaś nigdy nie czuła tak promieniującej, rosnącej z minutę szczerej, prawdziwej radości i siły. Wiktoria potarła dłonią pulsujące z bólu skronie. Myśli wciąż na nowo kłębiły się w jej umyśle. Była zupełnie zagubiona w labiryncie własnych obaw, a co gorsza zupełnie straciła już nadzieję na poprawę swojego położenia.
- Wiki, tutaj jesteś !- roztrzęsiony  głos stojącej przed nią blondynki wyrwał ją momentalnie z zadumy. Widok Agaty wyraźnie ją otrzeźwił, przywracając Rudowłosej świadomość. – Boże ! Nawet nie wiesz jak ja się o ciebie martwiłam ?!- szepnęła z wyrzutem niebieskooka, uważnie przyglądając się przeraźliwiej bladej twarzy przyjaciółki.- Wiktoria ?- Agata tym razem przerwała swój zamierzony potok wyrzutów , w milczeniu przysiadając koło trzęsącej się z zimna i emocji Rudej. Przez dłuższą chwilę blondynka obserwowała wyraźnie rozbitą przyjaciółkę, próbując dobrać odpowiednie słowa. Jednak widok zwykle zdeterminowanej i pełnej siły woli Rudowłosej w tak opłakanym stanie sprawiał, że Agacie samej również trudno było powstrzymać łzy. Rozstanie z Profesorem wypaliło wyraźne znamię w sercu Wiki, w której z trudem było szukać śladów zwykle pełnej optymizmu i energii młodej chirurg. Niebieskooka doskonale rozumiała przyjaciółkę. Bez słowa przytuliła ją z całych sił. Czuła, że wkrótce czeka je poważna rozmowa. Jednak nie zamierzała niczego przyspieszać. Blondynka w trakcie dyżuru została poinformowana przez zatroskane pielęgniarki o omdleniu dr Consalidy, którą Ellie zmusiła po tym zdarzeniu do badań kontrolnych. Okazało się, że wysłana na trzydniowy urlop Ruda bez słowa wyjaśnień niemal wybiegła ze szpitala, zapominając nawet o zabraniu kurtki. To wydawało się niebieskookiej niezwykle podejrzane, w końcu dobrze znała swoją przyjaciółkę. Za tym musiało kryć się coś więcej, smutne spojrzenie Rudowłosej upewniało ją w tych domysłach. Blondynka dziękowała w duchu swojej intuicji za to, że tak szybko udało jej się odnaleźć Wiktorię. Sama do  końca nie wiedziała, dlaczego umysł podpowiadał jej by udała się akurat do Richmond Park ? Nie miała pojęcia, co tak bardzo nią wstrząsnęło, ale podświadomie wyczuwała, że nie bez powodów twarz Rudej mokra jest od płaczu. Woźnicka nie pamiętała kiedy ostatnio widziała niekryte łzy młodej chirurg. Od rozstania z Falkowiczem, mimo odczuwanego cierpienia Wiktoria wyraźnie próbowała zgrywać silną i opanowaną przed światem, bez opamiętania zatracała się w pracy, próbując nieudolnie o nim zapomnieć. Przed blondynką jednak nie mogła niczego ukryć. Niebieskooka nigdy wcześniej nie widziała przyjaciółki w takim stanie. Pogrążona w cichej rozpaczy Wiktoria z dnia na dzień coraz bardziej odsuwała się w cień, unikała rozmowy, nowych znajomości, odpychała od siebie przyjaciół, wyraźnie chciała zapomnieć o swoim życiu w Polsce. Internistka czuła, że Ruda za wszelka cenę próbuje odciąć się od przeszłości, uciec od bólu…Oblicze Consalidy upewniało ją w tym przekonaniu. Mimowolnie Woźnicka porównywała obecny stan Rudej do chwili jaki ta przeżywała po poprzednich rozstaniach. Obecna kondycja  Rudowłosej nie pozostawiała miejsca na wątpliwości. To nie były już przelewki, czy zwykła dziecinada, a coś o wiele poważniejszego, a co gorsza prawdziwego. Dopiero teraz do świadomości młodej lekarki dotarło jak bardzo głębokim i autentycznym uczuciem Wiktoria darzyła, a raczej wciąż darzy Profesora… Blondynka wiedziała, że o czymś tak niezwykłym i niepowtarzalnym nie jest łatwo tak po prostu zapomnieć. Na początku ich związku internistka nie do końca pochwalała wybór przyjaciółki, ale nie musiało minąć zbyt wiele czasu by Woźnicka dała wiarę w szczerość ich uczucia. Początkowa fascynacja szybko przerodziła się w coś więcej. Profesor zaczął widocznie zmieniać się pod wpływem Rudowłosej.  Obserwując ich razem blondynka po prostu nie mogła mieć wątpliwości. Nie mogło być mowy o pomyłce. Każdy, kto tylko próbował by spojrzeć na nich uważnym okiem dostrzegł by jak wiele ich łączy, jak widoczna staje się nić przywiązania między nimi. Z pewnością nie było to jednostronne uczucie ….? Agata widziała to wyraźnie, a tak przynajmniej sądziła. Myśl, że mógł być to jedynie popis sztuki aktorskiej w wykonaniu Falkowicza była dla niej absurdalna. Poza tym związek z upartą Rudą nie mógł przynieść mu żadnych wymiernych korzyści, a wręcz przeciwnie stanowiłby jedynie zagrożenie dla jego nielegalnych badań.  Wydawało je się wówczas, że paradoksalnie właśnie przy Andrzeju Wiki może być w pełni sobą, nie musi niczego udawać, przyspieszać. Niebieskookiej zdawało się, że wreszcie jej przyjaciółka otrzymała od życia szansę na prawdziwe szczęście, że przewrotny los postawił na jej drodze Falkowicza, niegdyś znienawidzonego szefa  nie bez przyczyny. Rzeczywistość okrutnie zweryfikowała jej przypuszczenia.
- Jesteś przemarznięta – Agata oświadczyła przez łzy, wysilając się na uśmiech. Dopiero teraz dostrzegła, że Ruda ma na sobie jedynie szpitalny uniform i zbyt duży, czarny płaszcz. – Wiki – kontynuowała niezrażona brakiem odpowiedzi, wzdychając z troską – Martwię się o ciebie – przyznała szczerze, nie spuszczając swego przenikliwego, pytającego spojrzenia z wciąż milczącej Consalidy.
- Agata…- zaczęła z wahaniem Rudowłosa, spoglądając swym pustym wzrokiem na twarz zatroskanej przyjaciółki – Potrzebuję twojego kakao – wyznała z udawaną powagą Wiki, próbując nieudolnie się uśmiechnąć. Ulica nie wydawała jej się odpowiednim miejscem na rozmowę z Woźnicką. Poza tym wykończona wrażeniami dzisiejszego dnia ledwie utrzymywała się na nogach. Pulsujący ból głowy nie ułatwiał jej tego zadania. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się aż tak źle. Zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym.
- Kakao ?- szczerze zdziwiła się blondynka, unosząc brwi ku górze.- W takim razie musi to być coś naprawdę poważnego – stwierdziła z przekonaniem, wciąż obserwując przemęczoną twarz przyjaciółki, która krótkim ruchem głowy potwierdziła jej spostrzeżenia. Ledwie dostrzegalny grymas głębokiego strapienia  przebiegł prze oblicze Rudowłosej, która sprawnie skryła go pod osłoną swoich długich, miedzianych , rozpuszczonych włosów.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przytulne mieszkanko na poddaszu jednej z dziewiętnastowiecznych kamienic nie należało może do zbyt ciepłych miejsc, ale z pewnością nie brakowało mu uroku. Stojąca przy kominku, beżowa sofa zapewniała podwaliny do szczerej rozmowy, która czekała nie do końca świadome tego właścicielki lokum. Słodki, wyrazisty zapach kakao wypełniał to niewielkie, zagracone pomieszczenie, które oświetlał jedynie wpadający przez ogromne okno blask księżyca. Wiki chwyciła delikatnie za swój kubek z gorącym płynem próbując zbliżyć go do swoich malinowych ust. Przemarznięta skóra piekła ją niemiłosiernie przy choć najmniejszym kontakcie z ciepłym naczyniem. Wiktoria przeklinała w myślach swoją głupotę, przykładając dłoń do swojego rozgrzanego czoła. Koszmarnie kręciło jej się w głowie. Miała szczerą nadzieję, że nie są to symptomy rozwijającego się przeziębienia. Nie mogła sobie na to pozwolić, zwłaszcza teraz…Świadomość wybitych przez ostatnie tygodnie hektolitrów kawy dodatkowo nie poprawiała jej samopoczucia. Wyrzucała sobie w myślach to ,że będąc lekarzem ignorowała własne, zastanawiające objawy. Jak mogła do tego dopuścić ? Ruda westchnęła ciężko, zakładając za ucho miedziany kosmyk swoich długich włosów. Jak mogła być tak nieodpowiedzialna ? Dlaczego była aż taką ignorantką ? Te myśli nie dawały jej wytchnienia.
- Powiesz mi wreszcie, co jest grane ?- zagadnęła nieco swobodniej Woźnicka, przysiadając na wygodnej kanapie, która stanowiła centralną część i maleńkiego saloniku. Wiki z trudem upiła łyk napoju, wyczuwając przypływającą falę mdłości. Bez słowa wyjaśnień zerwała się z miejsca, pospiesznie kierując się w stronę łazienki. Czuła się naprawdę okropnie. Narastający ból głowy nie dawał jej wytchnienia, a obraz rozmazywał jej się przed oczyma, z trudem zachowywała równowagę.
- Consalida ! – zaniepokojona dłuższą nieobecnością przyjaciółki Agata pojawiła się pod drzwiami prowadzącymi do toalety.- Czy wszystko jest w porządku ?- Woźnicka z wyrazem dogłębnej troski wypowiedziała kolejne pytanie, była coraz bardziej zmartwiona. Bała się, że zachowanie Rudej może wiązać się z poważnymi zdrowotnymi problemami. Blondynka  z łatwością dostrzegła, że jej przyjaciółka bardzo schudła w ostatnim czasie. Jednak to akurat jej nie dziwiło, biorąc pod uwagę fakt, że Wiktoria spędzała w szpitalu niemal całe dnie, pogrążała się w pracy, zapominając przy tym o posiłku. Niebieskooka przejechała dłonią w geście rezygnacji po powierzchni drewnianych, lakierowanych drzwi prowadzących do łazienki.
- Agata…- Rudowłosa po chwili pojawiła się na korytarzu, odgarniając miedziane włosy ze swojej przeraźliwie bladej twarzy - Ja…..- urwała po chwili, przełykając głośno ślinę , jej zielone oczy rozświetlał nieznany blask– Jestem w ciąży – dokończyła z widocznym trudem, przenosząc swój wzrok na twarz wyraźnie  zszokowanej przyjaciółki. Źrenice błękitnych oczu blondynki wyraźnie rozszerzyły się w geście niedowierzania. Internistka z wyczuwalnym wysiłkiem  wzięła głęboki oddech, próbując przetrawić słowa Rudowłosej. Wnioski momentalnie pojawiły się w jej świadomości. Początkowy szok ustąpił miejsca mieszaninie smutku jak i ekscytacji. Sama była kompletnie zbita z tropu po usłyszeniu tej zaskakującej wiadomości. Mimo wszystko Woźnicka przeczuwała, że teraz Wiktorii już nigdy nie uda się całkowicie wymazać ze swojego życia widma Profesora, który jak się właśnie okazało pozostawił ją nie tylko ze złamanym sercem.
-Wiki…-wciąż zaskoczona Agata dotknęła delikatnie ramienia Consalidy, jednak brakowało jej słów. Sama nie wiedziała, co miałaby powiedzieć przyjaciółce w takiej sytuacji ? Słowa pocieszenia, wsparcia, zapewnienia ,że wszystko się ułoży wydawały się być Agacie czymś bezsensownym, wręcz idiotycznym. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie tego, co musi przeżywać teraz jej przyjaciółka. Co gorsza niebieskooka sama nie widziała rozwiązania tej sytuacji. Życie Wiki z tygodnia na tydzień zdawało się coraz bardziej komplikować. Kolejne, druzgocące ciosy, z miesiąca na miesiąc spadały na barki młodej chirurg. Problemy piętrzące się wokół Rudej przerosły nie tylko nią, ale także i Woźnicką. Poważna choroba matki, rozstanie z Profesorem, jego ślub z Walczyk, przyjazd do Londynu, a teraz także i dziecko…Tego było zdecydowanie zbyt wiele…
- Jedenasty tydzień – zaczęła niepewnym głosem Rudowłosa ,ostrożnie wyciągając  z kieszeni swoich jeansów czarno-biały wydruk. Wzrok Agaty skupił się na analizowaniu niewyraźnego obrazu, a delikatny uśmiech w mgnieniu oka  pojawił się na jej twarzy.  
- Wiktoria, przecież  to cudowna wiadomość ! – stwierdziła szczerze internistka, przerywając dłuższą chwilę kłopotliwej ciszy. Entuzjastyczny  błysk w oczach przyjaciółki w pewnym stopniu rozjaśnił posmutniałą twarz Consalidy. Agata uścisnęła mocno Rudą w geście gratulacji. Prawdę mówiąc ta zupełnie spontaniczna i naturalna reakcja internistki wydawała się nieco klarować myśli Wiktorii.
- Wiem….-westchnęła zrezygnowana chirurg, nerwowo bawiąc się zawieszką swojego srebrnego wisiorka- Chcę tego dziecka i nie mam w tej kwestii żadnych wątpliwości- zastrzegła pewnym  głosem Wiki- Ale…- urwała po raz kolejny, z trudem dobierając słowa. Wciąż w jej umyśle kłębiło się wiele zatrważających faktów…Spadający właśnie na nią ciężar odpowiedzialności zaczynał powoli docierać do świadomości lekarki . W końcu teraz będzie musiała na nowo zweryfikować swoje priorytety.
- To też jego dziecko –  zakończyła za nią Agata, spoglądając ze szczerą troską na przyjaciółkę. Po tylu latach z łatwością odczytywała myśli Rudej.  Wiki z niewyobrażalnym trudem kontynuowała swoją wcześniejszą wypowiedź. Musiała wreszcie się przed kimś otworzyć, dłuższe powstrzymywanie swoich myśli i uczuć wyniszczało ją od środka. Na szczęście w tych ciężkich chwilach mogła liczyć na bezinteresowną pomoc i wsparcie przyjaciółki. Już od czasów studiów Woźnicka stała się jej szczególnie bliska. Wrażliwa blondynka zawsze potrafiła ją wysłuchać i co ważniejsze nie zadawała zbędnych pytań, po prostu przy niej była, na dobre i na złe.
- Agata- łzy już zupełnie pokryły zaczerwienione policzki Rudej – Ja sobie tego kompletnie nie wyobrażam- przyznała strapionym tonem, podciągając kolana do góry. Siedząca obok niej blondynka okryła przemarzniętą przyjaciółkę mięciutkim, fioletowym kocem. – Nie wiem, co powinnam teraz zrobić..?- westchnęła ze smutkiem, wzruszając ramionami w geście bezsilności. Jej zaszklone oczy wciąż były zwrócone w stronę okna. Padający za oknem deszcz niespodziewanie ukoił jej pulsujący ból głowy.
- W pierwszej kolejności powinnaś o siebie zadbać – stwierdziła z przekonaniem Woźnicka. Uważnym, ale również krytycznym wzrokiem lustrowała sylwetkę Rudowłosej, która bardzo schudła w przeciągu ostatnich dwóch tygodni. – Choć nie wiem jak przetrwasz tą separację z kofeiną  ?– zastanawiała się głośno Agata, mrużąc sugestywnie oczy. Rozbawiona jej miną Wiki uśmiechnęła się z pewnym wysiłkiem.
- To chyba mój najmniejszy problem – przyznała cicho Ruda, sięgając ponownie po  swój kubek z kakao.- Ellie zleciła mi kilka dodatkowych badań – dodała ledwie słyszalnie ,nerwowo  zakładając zagubiony kosmyk swoich rudych włosów za ucho. Szczerze martwiła się o wyniki badań prenatalnych. Wiedziała, że Elizabeth zleciła je tylko ze względu na jej historię medyczną, ale sama wizja choroby maluszka powodowała dogłębny strach w każdej komórce jej ciała. W duchu miała nadzieję na to, że jej nieodpowiedzialność i niezdrowy tryb życia, który nieświadomie prowadziła przez ostatnie tygodnie nie zaszkodziły zdrowiu maleństwa. Nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Nie mogła dać wiary temu, że przewrotny los zgotował jej tak cudowną niespodziankę. Bo to dziecko była dla Wiki niewątpliwie maleńkim cudem, którego za wszelką cenę nie mogła stracić. 
- Ale wszystko jest w porządku, tak ? – zapytała z zainteresowaniem internistka, spoglądając na przyjaciółkę wyczekująco. Agata była jedną z nielicznych osób, które wiedziały o koszmarze utraty dziecka jaki wiele lat temu przeżyła Wiktoria oraz o krzywdzącej diagnozie, która wówczas na nią spadła. Nie musiała udawać jak bardzo wiadomość o odmiennym stanie przyjaciółki ją zaskoczyła.
- Dziecko rozwija się prawidłowo – odpowiedziała z wyczuwalną ulgą Wiki. Ta wiadomość dopiero zaczynała docierać do jej świadomości. W pewien sposób nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, w ten swego rodzaju chichot losu. Początkowe wątpliwości i troski momentalnie od niej opłynęły. Teraz liczyło się tylko ono. Nic i nikt więcej. – Wiesz… – Rudowłosa zaczęła po dłuższej chwili ciszy-  Na razie chciałabym zachować tą informację tylko dla siebie – przyznała szczerze, jej ściągnięte brwi i lekko drżący głos zdradzały zdenerwowanie. Kontynuacja stażu na oddziale chirurgii w St Mary’s Hospital stała pod znakiem zapytania. Ruda nie miała pojęcia, co robić w tej sytuacji. Przeprowadzka do Londynu pochłonęła większość jej oszczędności. Koszty w życia w stolicy przekraczały jej pierwotne wyobrażenia. Nie mogła teraz stracić pracy, ale równie dobrze wiedziała, że przez najbliższe miesiące nie może być mowy o operacjach.
- Rozumiem – odparła swobodnie Woźnicka, również upijając łyk słodkiego napoju. Uważnie przyglądała się Wiki.- Ale chyba wiesz, że w szpitalu to zbyt długo się nie ukryje ? – dodała z przekonaniem. Tempo rozchodzenia się plotek, biorąc pod uwagę rozmiary placówki medycznej, było naprawdę zdumiewające. Czujnym spojrzeniom pielęgniarek nic nie mogło umknąć.
- Mam nadzieję, że uda mi się kontynuować staż w przychodni... – szepnęła z rezygnacją Ruda. Bezsprzecznie była teraz na życiowym zakręcie. Jednak potrzebowała pracy jak powietrza. Nie wyobrażała sobie życia bez medycyny. Jedynie satysfakcja z udanej operacji, świadomość ratowania ludzkiego życia, trafna diagnoza, niesienie pomocy pacjentom i to poczucie spełnienia sprawiało, że starała się normalnie funkcjonować, że miała pretekst by wstać rano z łóżka i zebrać siły do walki z okrutną rzeczywistością. To właśnie praca była jej ucieczką, ale także prawdziwym azylem. Blok operacyjny okazał się być jedynym miejscem, w którym Wiktoria czuła się jakby była na swoim miejscu. Pomijając te krótkie chwile, życie w Londynie zdawało się jej coraz bardziej ciążyć…z tygodnia na tydzień coraz bardziej żałowała swojej decyzji….czuła się tutaj bardzo osamotniona, wyobcowana.  Lecz zarówno perspektywa powrotu do Polski czy wyjazdu do Hiszpanii wydawała jej się niemożliwa i absurdalna. Nie mogłaby przecież budować życia na nowo w miejscach, z którymi wiązało się tyle bolesnych wspomnień…Zwłaszcza w obecnej sytuacji. Nie byłaby w stanie znieść tych sugestywnych pytań, spojrzeń, szemrań za swoimi plecami. Tutaj, w Anglii mogła zacząć wszystko od nowa, z zupełnie czystą kartą, bez ciągnącego się za nią ciężaru przeszłości. Musiała jednak okupić to ogromnym kosztem. Była zupełnie pozbawiona poczucia stabilności, bezpieczeństwa, rodziny, przyjaciół .Teraz już nie było odwrotu. Musiała sobie poradzić, sama…zważywszy na fakt, że  już wkrótce czyhały na nią kompletnie nieznane wyzwania, a co gorsz nieuniknione, spore wydatki.
- Twoje umiejętności zrobiły zbyt duże wrażenie na dyrektorze, by tak po prostu pozwolił ci odejść – odparła pokrzepiająco Agata, nie kryjąc autentycznego uśmiechu uznania. – To jasne, że jesteś najlepszym chirurgiem na stażu- stwierdziła pewnie, nie mając ani krzty wątpliwości. Sama podczas wczorajszego dyżuru słyszała o brawurowej akcji Rudowłosej, która ani na moment nie wahała się przejąć inicjatywy po błędzie ordynatora. To dzięki jej sprawnej interwencji wprowadzenie stentu do naczynia wieńcowego w tętnicy ramiennej zakończyło się sukcesem.
- Obyś miała rację – westchnęła ciężko Wiki ,wyczuwając rosnącą w gardle gulę  – Nie wiem jak poradzę sobie finansowo – dodała przygaszona, sugestywnie przenosząc wzrok na swój jeszcze płaski brzuch. Utrata pracy naprawdę nie wchodziła w grę. Same koszty związane z badaniami przeraziły Wiki, która już teraz z trudem wiązała koniec z końcem. Rudowłosa wolałaby w tej chwili nie móc myśleć o przyszłych kosztach związanych z przyjściem na świat maluszka, ale przebywanie w przyciasnej kawalerce skutecznie jej to uniemożliwiało. W ich obecnym miejscu zamieszkania kompletnie nie było odpowiednich warunków dla dziecka.
- A Andrzej ? – zapytała naturalnie Woźnicka, mrużąc wyczekująco oczy. Twarz Wiktorii nie zdradzała zbyt wiele. Choć blondynka z łatwością dostrzegła cień udręczenia przebiegający przez oblicze przyjaciółki. Żałowała, że zdała jej to pytanie właśnie dziś, właśnie teraz.
- Niczego od niego nie chcę – powiedziała głośno Rudowłosa, jej oczy rozświetlił gniewny, jasny blask. Z ogromnym wysiłkiem panowała nad własnym głosem. – A już zwłaszcza nie pragnę jego pieniędzy –syknęła z przekonaniem. Niezdrowy, bordowy rumieniec przyozdobił jej policzki. Każdy oddech sprawiał jej ból, mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści, próbując nad sobą zapanować. Nie była jeszcze gotowa na tą rozmowę.
- Ale chyba zamierzasz poinformować go o ciąży ? – zastanawiała się głośno blondynka , nie zdając sobie sprawy z tego, że z każdym kolejnym pytaniem powoduje dotkliwe ukłucie w sercu przyjaciółki. Wiktoria sama nie wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić, a cóż dopiero odpowiadać na coraz szczegółowsze pytania internistki.
- Agata… - zaczęła z wahaniem, ledwie panowała nad swoimi słowami – Ja nie potrafię….nie mogę – wyszeptała drżącym z emocji głosem ,samokontrola Wiki odeszła w zapomnienie. Była naprawdę na skraju wytrzymałości. Z minuty na minutę wizja niepewnej przyszłości przerażała ją coraz bardziej.Czuła taką wszechogarniającą niemoc.
- Powinien wiedzieć – powiedziała ciepło Agata, po raz kolejny obejmując rozbitą Rudą ramieniem. Mogła tylko zgadywać jak ciężki było Wiki odnaleźć się w tej sytuacji.
- Jak to sobie wyobrażasz ?!-  wyrzuciła z rozgoryczeniem Consalida, mocniej się w nią wtulając. Po  Tak bardzo potrzebowała teraz bliskości.  – Mam tak po prostu do niego zadzwonić ? – kontynuowała kpiącym tonem - I po tylu tygodniach, z pełnym spokojem oświadczyć, że za kilka miesięcy zostanie ojcem… -  jej głos drżał z nadmiaru emocji - Może mam napisać list ?- dodała ledwie słyszalnie, każda z tych perspektyw wydawała jej się absurdalna, perliste łzy  ciekły nieustanie po jej zaczerwienionych  policzkach. Agata  zdawała sobie sprawę z tego ,że bezlitosna  rzeczywistość zdecydowanie przerosła jej przyjaciółkę. 
- Wiki….ja nie twierdzę, że potrafię zrozumieć, co teraz czujesz – odparła kojącym głosem niebieskooka,  pokrzepiająco głaszcząc Rudowłosą po plecach – Ale dziecko nie powinno płacić za wasze błędy- dodała z pełnym przekonaniem. Wiktoria nie potrafiła się z nią nie zgodzić. Jednak perspektywa rozmowy z Andrzejem zwyczajnie przerastała jej możliwości, zważywszy na fakt, że dzielił ich dystans kilku tysięcy kilometrów. Nie mogłaby przecież poinformować go o tak ważnym wydarzeniu przez słuchawkę telefonu… Wizja lotu do Stanów i rozmowy z nim w twarzą w twarz również wydawała jej się niemożliwa. Jej rany były jeszcze zbyt świeże, a ona po prostu była zbyt słaba by dopuścić do siebie tę myśl. Wiedziała, że nie byłaby w stanie tego dokonać. Była tchórzem…czuła to i powoli zaczynała godzić się z tym faktem.
-Wiem…- odparła przygaszona Rudowłosa, wzdychając ciężko - Ale ja po prostu nie potrafię Agata…naprawdę…-jej aksamitny głos łamał się mimowolnie. Woźnicka zauważyła, że Wiki wyraźnie unika jej wzroku, próbując ukryć kolejną falę gorzkich łez pod osłoną swych długich, miedzianych włosów. Ruda bezszelestnie wstała z sofy, kierując się w stronę ogromnego okna z wykuszem. Woźnickiej nigdy wcześniej i nigdy później nie było dane oglądać tak wielu łez wylanych tej nocy przez przyjaciółkę.
-Ono będzie go potrzebować …- kontynuowała niezrażona internista. Wiedziała, że Wiktoria potrzebuje teraz szczególnego wsparcia, ale nie zamierzała pozwolić jej podejmować pochopnych decyzji. Chciała uchronić ją przed popełnieniem nieodwracalnego błędu. W końcu teraz w jej życiu liczył się ktoś jeszcze.
-To on przekreślił nasze szanse na szczęście - przypomniała jej Wiki dziwnie nieobecnym głosem, oparła się dłońmi o krawędź marmurowego, lodowatego parapetu – On, nie ja – podkreśliła stanowczo, ponownie odwracając posmutniałą twarz w stronę przyjaciółki.  Jej szmaragdowe oczy błyszczały gniewnie. -Już nigdy nie będziemy rodziną-  stwierdziła z widocznym trudem, spuszczając wzrok na swoje dłonie- Andrzej ma teraz żonę, zobowiązania…- wymieniała cicho, choć serce pękało jej z każdym kolejnym, prawdziwym stwierdzeniem. Naprawdę nie pragnęła tego, by jej dziecko wychowywało się w niepełnej rodzinie, ale z drugiej strony nie miała prawa rozbijać małżeństwa Profesora, jakie by ono nie było. Sama nieświadomie postawiła siebie w tej trudnej sytuacji. To, do czego doszło między nimi prawie trzy miesiące temu nigdy nie powinno mieć miejsca. To była jej decyzja, zrobiła to zupełnie świadomie i wówczas nie potrafiła myśleć o Falkowiczu jako o mężu innej. Pragnęła tego i nie potrafiła żałować nocy spędzonej z Andrzejem kilka dni po jego ślubie z Walczyk. Teraz jednak musiała samotnie zmierzyć się z konsekwencjami swoich poczynań.
- Ma zobowiązania również wobec ciebie – zastrzegła Agata, także podrywając się z beżowego siedziska. Ton jej głosu już nie przejawiał takiej stanowczości jak na początku. Blondynka powoli zaczynała dostrzegać punkt widzenia Rudowłosej i na swoje nieszczęście musiała zgodzić się z nią w wielu kwestiach.- W końcu jest dorosłym mężczyzną, który powinien wziąć odpowiedzialność za swoje czyny – kontynuowała rzeczowo internistka, choć już sama nie wiedziała, czy powinna naciskać na przyjaciółkę w tej kwestii. W pewien sposób po prostu nie miała prawa ingerować w jej decyzję, a z biegiem rozmyślań Niebieskooka tak jak Consalida doszła do wniosku, że być może jest jeszcze zbyt wcześnie by Profesor dowiedział się o ciąży Rudej ? W końcu nadmierny stres i fala burzliwych emocji, z którymi na pewno wiązało by się jego ponowne pojawienie w życiu Wiktorii mogłoby jedynie zaszkodzić dziecku, szczególnie na tym wczesnym etapie. Agata uspokoiła się w duchu, przyznając w myślach, że jej przyjaciółka będzie miała jeszcze sporo czasu na podjęcie tej nieuchronnej decyzji. Nie sądziła wówczas, że Rudowłosej z każdym kolejnym dniem będzie coraz trudniej zdobyć się na odwagę… Woźnicka nie mogła wtedy przypuszczać, że ciąża Wiki nie będzie pozbawiona wielu komplikacji, a jej przyjaciółce przyjdzie spędzić wiele tygodni  pośród szpitalnych ścian, z sercem przepełnionym strachem ,niepewnością i dojmującym poczuciem samotności, które miały nieodwracalnie wpłynąć na ostateczne podjęcie przez Rudowłosą postanowienia w kwestii Falkowicza.
-On nie będzie potrafił go pokochać …- stwierdziła przez łzy Wiki, nerwowo zakładając kosmyk swoich rudych włosów za ucho, ton jej głosu nie przejawiał ani cienia wahania, była pewna swych słów i to sprawiało jej najwięcej cierpienia  – Myliłam się – przyznała szczerze, skrzyżowała ręce na piersi. – Wydawało mi się, że go znam…rozumiem…- kontynuowała , podchodząc bliżej zbitej z tropu przyjaciółki- Sądziłam, że pod warstwą tej pozornej pewności siebie, wybujałego ego i ironicznych komentarzy  kryje się tak naprawdę wrażliwy i wartościowy człowiek….Andrzej….mój Andrzej- dodała pozbawionym uczucia głosem, przenosząc swój zbolały wzrok na twarz zdumionej Agaty. Upartej i zdeterminowanej Wiktorii zajęło kilka miesięcy wyrzucenie z siebie tych trujących, bolesnych słów, które każdego dnia niszczyły ją od środka. Rudowłosa nie była w stanie wcześniej szczerze porozmawiać na ten temat z przyjaciółką, nie potrafiła się przed nią otworzyć. Teraz, mimo woli to się zmieniło. Choć kosztowało ją to tak wiele. Rozmowa o uczuciach nigdy nie przychodziła jej z łatwością. Być może dlatego, że właśnie ta prawda raniła ją najmocniej.– A on ciągle grał…- dodała stłumionym głosem, przygryzając boleśnie swoją dolną, malinową  wargę. Woźnicka z trudem zrozumiała sens jej słów. Może dlatego, że już pogodziła się z faktem, że Wiki sama chce zmierzyć się z rozstaniem ? Mimo to,  Agata tym razem nie zamierzała przerywać monologu przyjaciółki. Wiedziała, że po prostu Ruda musi wyrzucić z siebie te toksyczne słowa prawdy by móc wreszcie obudzić się z zastoju i zmierzyć się z rosnącymi wokół siebie problemami. -On nikogo nie kocha…-dodała głucho, zaciskając mocniej dłoń na trzymanym przez siebie czarno-białym wydruku. W głębi serca sama nie dowierzała własnym słowom. - Chce oszczędzić mojemu dziecku tego bólu rozczarowania- dodała już pewniejszym głosem, ponownie przysiadając na sofie. Po prostu wydawało jej się wówczas, że właśnie w ten sposób będzie mogła je chronić.
- Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? – zapytała szczerze Blondynka, dotykając ostrożnie jej ramienia. Z trudem dobierała słowa. Rozmowa z Wiki była dla niej prawdziwym wyzwaniem. Sama czuła się rozdarta…
-  Będzie miało mnie- stwierdziła z determinacją Ruda, uśmiechając się delikatnie. Pewność jej głosu nie pozostawiała złudzeń. Jasny, znajomy  błysk w oczach Wiki rozchmurzył nieco Blondynkę. To była właśnie uparta Consalida jaką znała od lat. Już od dawna brakowało Woźnickiej widoku zdeterminowanej, stanowczej Rudowłosej.– To będzie musiało wystarczyć – westchnęła zrezygnowana Wiktoria, napotykając na pokrzepiający, zupełnie szczery uśmiech Agaty.
- W takim razie będzie miało najlepszą mamą na świecie- przyznała pewnie internistka, ponownie obejmując przyjaciółkę. Woźnicka nie mogła przypuszczać ile jej słowa wsparcia znaczyły wtedy dla Wiki.- No i wiadomo – dodała zawadiacko blondynka, po chwili kojącej ciszy- Będziesz musiała liczyć się z tym ,że będzie rozpuszczane do granic przyzwoitości przez swoją ulubioną ciotkę – zaznaczyła stanowczo, nie kryjąc uśmiechu rozbawienia. Akurat w to Wiktoria nie miała zamiaru wątpić. Dobrze znała Agatę, która potrafiła rozpływać się przez dobre piętnaście minut nad napotkanymi w galerii handlowej śpioszkami czy zabawkami. Bezsprzecznie internistka przejawiała pewne skłonności ku zakupoholizmowi.
- Już zaczynam się bać- odparła nieco rozpromieniona Ruda, w duchu dziękując za to, że ma przy sobie tak oddaną przyjaciółkę jak Agata, która zawsze potrafiła wnieść promyk nadziei do jej zagmatwanego życia. Blondynka nigdy jej nie oceniała, po prostu przy niej była, a tego Wiki szczególnie teraz potrzebowała. Potrzebowała bliskości i zrozumienia, najzwyklejszego wsparcia.
 -------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
  *-*
Wyraźnie zdenerwowana blondynka ze skrzyżowanymi rękami stałą oparta o drewnianą framugę drzwi prowadzących do pokoju przyjaciółki. Wyraz jej twarzy nie pozostawiał złudzeń, z trudem próbowała się opanować.Nie do końca  zgadzała się z Wiktorią, choć mimo woli, po części musiała przyznać  jej rację. Sama również nie wiedziała jak postąpiłaby na jej miejscu. Wieść o śmierci Wandy Consalidy spadła na nie niczym grom z jasnego nieba, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że według relacji ojca Wiki, Wanda miała ostatnio lepszy okres, nawet zaczęła pytać go o córkę, choć zupełnie nie mogła przypomnieć sobie imienia jedynej pociechy. Poranny telefon od zdruzgotanego wujka Jose nieodwracalnie rozwiał wszelkie nadzieje Rudej na poprawę stanu zdrowia mamy. Przez dłuższą chwilę niebieskooka w absolutnym milczeniu przyglądała się roztrzęsionej Rudowłosej, która wyraźnie zrezygnowana, kompletowała zawartość swojej niewielkiej, czerwonej walizki.
- Wiktoria to skrajna nieodpowiedzialność ! – Woźnicka wreszcie zdecydowała się wypowiedzieć te słowa na głos, choć na posmutniałej twarzy rudowłosej dziewczyny nie wywołały one żadnego wrażenia. Wiki wyciągnęła ze swojej szafy czarną, koronkową sukienkę, wzdychając z widoczną rezygnacją. Jej zaszklone, wyjątkowo puste spojrzenie wyrażało więcej niż można by się spodziewać. Dojmujące poczucie żalu i odczuwanej żałoby malowało się widocznie na jej obliczu. Internistce na widok twarzy przygnębionej przyjaciółki aż zabrakło słów. Tak wiele spadło na nią w ciągu ostatnich kilku tygodni.
- Agata, nie mam wyboru …- cichy, łamiący się głos Rudej powstrzymał wybuch zmartwionej blondynki – To moja matka – podkreśliła stanowczo Wiki, odgarniając swoje miedziane włosy z twarzy. Z trudem opanowała kolejną falę łez, które na nowo zbierały się w kącikach jej szmaragdowych oczu. Jednak musiała wziąć się w garść. Teraz nie mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. Musiała choć spróbować opanować swoje emocje. Gwałtowny ruch dziecka, który poczuła w tym momencie upewnił ją w tym przekonaniu. Zaalarmowana przysiadła na chwilę na powierzchni materaca, próbując opanować swój przyspieszony oddech. Ostatnio maluszek coraz częściej dawał jej o sobie znać. Consalida musiała przyznać, że odczuwanie pierwszych ruchów dziecka nie tylko było dla niej ekscytującym doświadczeniem, ale również dawało jej siły by móc znieść ostatnie tygodnie spędzone w szpitalu. Bezczynność i przymusowe, wielogodzinne leżenie w łóżku zabijały ją od środka w równym stopniu co strach o zdrowie maleństwa. Jednak dzisiejszego ranka Elizabeth poinformowała ją ,że kryzys został zażegnany, a jej nowe wyniki badań są wręcz wzorowe. Nic nie stało na przeszkodzie by opuściła oddział te kilka dni wcześniej.
- Dobrze to rozumiem- przyznała delikatnie blondynka, zmieniając ton głosu na łagodniejszy  ze względu na stan przyjaciółki– Ale myślę, że wypisywanie się na własne żądanie ze szpitala i lot do Hiszpanii nie zwrócą życia twojej mamie, a mogą jedynie zaszkodzić …- przerwała, przenosząc sugestywnie wzrok na widocznie już zaokrąglony brzuch przyjaciółki. – Miałaś spędzić jeszcze trzy dni na oddziale patologii ciąży- dodała nieustępliwie Agata, która po prostu szczerze martwiła się o Wiki. Rudowłosa spędziła ostatnie dwa niezwykle ciężkie tygodnie na podtrzymaniu ciąży.
- Konsultowałam się z Ellie w tej sprawie- odpowiedziała na jej zarzuty Ruda, przypominając sobie, że w wirze początkowego załamania zapomniała wspomnieć o tym wcześniej przyjaciółce. Teraz wyrzuty Woźnickiej wydawały je się całkiem słuszne. Poza tym Consalida wiedziała dobrze ,że Agata bywała czasem nieco nadopiekuńcza, czego zresztą nie mogła mieć jej za złe, a wręcz przeciwnie była jej wdzięczna za to ,że jako jedyna okazywała jej szczerą troskę w tym trudnym czasie. Mogła liczyć jedynie na nią.- Wszystko jest w porządku z dzieckiem- dodała wyjaśniająco, napotykając na pytający wzrok zdezorientowanej Woźnickiej.
- Mimo to …-zaczęła nieugięta Agata, choć kamień widocznie spadł jej z serca – Kilkugodzinny lot i tak nie jest najlepszym pomysłem w twoim stanie - upierała się blondynka. Wiktoria w duchu musiała się z nią zgodzić, ale z drugiej strony nie potrafiłaby opuścić pogrzebu swojej mamy, nie mogłaby zostawić ojca samego w takiej chwili. Sama z trudem walczyła z rosnącą z minuty na minutę rozpaczą, cóż dopiero jej ojciec ? Poza tym Rudowłosa miała wyrzuty sumienia, że nie spędziła z Wandą tych ostatnich kilku tygodni, mimo że tata wielokrotnie  prosił ją by przyleciała odwiedzić matkę. Ona jednak mimo woli kłamała, udając że nie może dostać dłuższego urlopu w pracy. Hiszpan przez telefon widocznie dawał Wiki znać, co sądzi o jej zachowaniu, podkreślając ,że rodzina powinna być dla niej ważniejsze niż kariera zawodowa. Ricardo Consalida nie miał pojęcia ani o problemach córki, a tym bardziej o jej zagrożonej ciąży. Dyplomata nie mógł wiedzieć, że Wiktoria mimo szczerych chęci nie mogłaby wówczas tego zrobić, nie mogłaby przylecieć, to nie zależało od niej.  Wiki nie poinformowała taty o swoim odmiennym stanie, gdyż po prostu nie chciała go dodatkowo martwić, zwłaszcza że w tym czasie opieka nad poważnie chorą żoną spoczywała tylko nie jego barkach. Rudowłosa czuła się winna tej sytuacji, wydawało jej się, że po raz kolejny go rozczarowała. Szczerze żałowała, że nie pożegnała się z Wandą. Tak bardzo jej teraz potrzebowała. Fakt, że jej mama nigdy nie dowiedziała się o tym, że już wkrótce zostanie babcią przyprawiał ją o bolesne ukłucie w okolicach serca.
- Lot z Londynu do Madrytu trwa tylko dwie godziny- podkreśliła pozbawionym emocji głosem Ruda, próbując ukryć swoje wzruszenie. Wciąż przed oczami miała widok uśmiechniętej Wandy, która w przebłysku świadomości przytuliła ją na pożegnanie przed jej powrotem do Polski. Od tej chwili minęło już niemal siedem miesięcy.  W tym czasie Wiki nie przypuszczała nawet jak bardzo jej życie zmieni się w przeciągu tych kilku nadchodzących tygodni. – Poza tym już podjęłam decyzję – ucięła szybko, zapinając suwak torby podróżnej.- Nie mogę zostawić ojca samego z tym wszystkim….po raz kolejny – dodała cicho, wzdychając z widocznym wysiłkiem. Wyraźnie unikała przenikliwego wzroku Agaty. Zlustrowała niechętnym wzrokiem pozostawioną na łóżku czarną sukienkę. Miała nadzieję, że uda jej w nią zmieścić, biorąc pod uwagę swój już sporych rozmiarów ciążowy brzuch. Garderoba Wiki potrzebowała rozpaczliwie zmiany, choć jej właścicielka nie miała ani ochoty, ani funduszy na jej odświeżenie. Dotychczas jej ciąża naznaczona była jedynie niegasnącymi problemami i niepewnością, nie było tu miejsca na radosne przygotowania.
- A twój wuj Jose ? – dopytywała niepewnie niebieskooka, próbując zorientować się w sytuacji. To właśnie zagadkowy Argentyńczyk poinformował Rudowłosą o śmierci matki.
- Wspomniał tylko, że tata jest w bardzo kiepskim stanie…- ucięła zrezygnowana, pocierając pulsujące skronie. – Potrzebuje mnie – zastrzegła pewnie, chwytając za wieszak. Była zdeterminowana by dopiąć swego. Nie wyobrażała sobie by mogła postąpić inaczej.
- Ale on chyba ma świadomość tego, że wciąż powinnaś być w szpitalu ? – powiedziała już do siebie Agata, kiedy Rudowłosa zniknęła za drzwiami prowadzącymi do łazienki. Naprawdę chciała jedynie dobra przyjaciółki. Była jej głosem rozsądku. Jednak zdawała sobie sprawę z tego, że gdy w grę wchodzą uczucia nie może być mowy o logice, a już zwłaszcza gdy do głosu dochodzi hiszpański temperament.
 - On nie ma pojęcia o dziecku – przyznała otwarcie Wiktoria, przygryzając lekko swoją dolną wargę. Mimowolnie spuściła wzrok. Źrenice Agaty wyraźnie rozszerzyły się w geście zaskoczenia, gdy tylko spostrzegła  wyłaniającą się spoza powierzchni czekoladowych drzwi postać przyjaciółki.
- Nie rozumiem ? – odparła szczerze zdziwiona blondynka, przysiadając z wrażenia na łóżku Rudej. Wciąż uważnie jej się przypatrywała. Elegancka sukienka idealnie leżała na szczupłym ciele Rudowłosej, choć widocznie podkreślała jej odmienny stan. Mimo to Agata musiała przyznać, że Wiki prezentowała się dzisiaj naprawę kwitnąco. Jej cera promieniała.
- Chciałam im powiedzieć, kiedy wszystko już się unormuje – stwierdziła z trudem Wiktoria, delikatnie dotykając swojego już wyraźnie zaokrąglonego brzucha. Ostatnie tygodnie były dla niej szalenie ciężkim okresem. Widmo możliwości  utraty dziecka wciąż jej nie opuszczało. Poza tym nie czuła się na siłach, by informować rodziców o tak ważnym wydarzeniu przez słuchawkę telefonu.
- Czyli twój ojciec wciąż myślał, że nie odwiedzasz matki jedynie z powodu pracy ?- zapytała retorycznie blondynka, patrząc na Wiki z wyraźnym współczuciem. Teraz wszystko stało się dla niej jasne. Ruda z rezygnacją kiwnęła głową w geście potwierdzenia. Wiedziała, że to był błąd.
- Miał wystarczająco dużo kłopotów związanych z leczeniem mamy…- dodała usprawiedliwiająco Rudowłosa, samo wspomnienie Wandy przyprawiało ją o szybsze bicie serca. Świadomość, że już nigdy jej nie zobaczy, że nigdy już nie będzie jej dane  usłyszeć od niej słów reprymendy, czy zwyczajnie nie będzie mogła zwierzyć się jej ze swoim życiowych zawirowań sprawiała jej ogromny ból. Najwyraźniej wyczuwający jej emocję maluszek również zaczął kręcić się niespokojnie, nieoczekiwanie przypominając swojej mamie, że nie jest sama w tej sytuacji. – A ja nie chciałam zarzucać go dodatkowo moimi własnymi problemami…- dodała szczerze, odgarniając zagubiony kosmyk swoich miedzianych włosów za ucho. Jej wzrok instynktownie powędrował w kierunku wiszącego na ścianie nieopodal zegara. Nie miała zbyt wiele czasu na przygotowania.
- Wiki rozumiem Cię, ale to już szósty miesiąc…- zaczęła sensownie niebieskooka, marszcząc czoło w oczekiwaniu – Ty również potrzebowałaś ostatnio wsparcia ze strony rodziny…-  przypomniała jej Woźnicka, dotykając ostrożnie ramienia Consalidy w geście zrozumienia. – Nie powinnaś mierzyć się z tym wszystkim zupełnie sama – stwierdziła stanowczo, krzyżując ręce na piersi.
- Agata nie znasz mojego ojca…- zaczęła poważnie Wiki, momentalnie pochmurniejąc. Fakt, że Rudowłosa przez tak długi czas nie poinformowała dyplomaty o tym, że  zostanie dziadkiem nie był związany tylko i wyłącznie z problemami zdrowotnymi Wandy. Swój drobny udział miał w tym niewątpliwie wybuchowy charakter wpływowego Hiszpana, który w swoich przekonaniach pozostawał nieugiętym konserwatystą. Consalida zwyczajnie obawiała się wyznać mu prawdę, nie zniosłaby myśli, że po raz kolejny go sobą rozczaruje. Jej przyjazd na studia do Polski wiązał się miedzy innymi z tym, że zwyczajnie nie była w stanie sprostać wymaganiom Ricardo, który mimo że bardzo kochał córkę, nie potrafił jej tego okazać. - Mój tata pochodzi z tak zwanej dobrej rodziny...-kontynuowała z trudem Ruda, przybierając obojętny ton – Ma swoje zasady i …rzadko zmienia zdanie – westchnęła ciężko- Wiem, że nie tak wyobrażał sobie moją przyszłość…- odparła gorzko. Dobrze wiedziała, że jej życie dalekie jest od ideału.- Mimo że jest poliglotą i obytym w świecie dyplomatą, który widział już wiele,  nie znaczy ,że stał się tolerancyjny…- zastrzegła zrezygnowana Ruda, związując włosy w zgrabnego koka.- Ceni sobie tradycyjne wartości, a jest przy tym niemożliwie uparty. Dla niego rodzina równa jest małżeństwu, bez wyjątku… - urwała nagle, zerkając przelotnie na wiszący nad komodą fioletowy zegar. Do odlotu zostały jej jedynie dwie godziny.
- Boisz się, że nie odpuści w sprawie Andrzeja ?- zapytała naturalnie blondynka ,na jej słowa na śnieżnobiałe policzki Rudowłosej wystąpiły bordowe rumieńce.-Chyba nie myślisz, że nie będzie mógł pogodzi się z faktem, że jego córka będzie samotną matką ?- Agata próbowała zrozumieć tok rozumowania pana Consalidy jaki nakreśliła jej Wiki. – To nie jest najważniejsze…-kontynuowała Woźnicka, lecz Wiktoria przerwała jej w pół słowa.
- Obawiam się tylko tego, że nawet nie będzie chciał na mnie spojrzeć, nie wspominając o rozmowie  gdy dowie się, że ojciec mojego dziecka jest obecnie żonaty- Rudowłosa z trudem wyrzuciła z siebie te bolesne słowa, co do których niestety nie miała złudzeń. Znała swojego rodzica, wiedziała jak bardzo był uparty i nieustępliwy. Teraz jednak nie było już przy nim Wandy, która mogłaby złagodzić jego słowa.  Pani Consalida przez lata była swego rodzaju łącznikiem pomiędzy ojcem, a córką. To ona jako jedyna potrafiła zażegnać kryzys, który niejednokrotnie pojawiał się w ich relacji. Oboje byli bardzo uparci, a zarazem bardzo skryci. Często dochodziło między nimi do opłakanych w skutkach starć, o czym Wiktoria miała się już wkrótce przekonać.
- To małżeństwo to fikcja, wiesz o tym tak dobrze jak i ja -odparła pewnie Agata, choć na jej słowa Wiktoria posmutniała jeszcze bardziej. Świadomość tego faktu jedynie potęgowała jej ból. Czuła, że musiała znaczyć naprawdę bardzo niewiele dla Profesora, skoro z taką łatwością potrafił z niej zrezygnować. Dobro badań i perspektywa międzynarodowego sukcesu były dla niego ważniejsze niż uczucie, które nieoczekiwanie się między nimi zrodziło.
- To nie ma żadnego znaczenia….- szepnęła cicho Wiki, sięgając po swój beżowy, gruby  płaszcz, gdyż marzec w tym roku okazał się być wyjątkowo chłodny. Rudowłosa nie miała czasu do stracenia, musiała zmierzyć się z kolejnymi wyzwaniami, które postawił na jej drodze przewrotny los. Wiadomość o śmierci matki nie była jeszcze w stanie w pełni do niej dotrzeć, a jej myśli zaprzątał jedynie wizerunek pogrążonego w rozpaczy i żałobie ojca. Wiktoria dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ukochana żona była dla niego wszystkim. Teraz, po jej śmierci mogli liczyć już tylko na siebie. Niestety fakt ten miał nieodwracalnie oddalić ich od siebie na kolejne sześć lat.
*-*
Upalny, czerwcowy poranek dawał się we znaki mieszkańcom ogromnej metropolii. Temperatura na zewnątrz sięgała już niemal trzydziestu stopni Celcjusza, a zmęczeni trwającym już ponad tydzień skwarem londyńczycy kryli się jak tylko mogli w klimatyzowanych pomieszczeniach wszędobylskich galerii handlowych i biurowców. Tymczasem Rudowłosa kobieta z niekrytym uśmiechem składała na niewielki stosik maleńkie, świeżo wyprane  śpioszki, które dostała poprzedniego dnia od sympatycznej sąsiadki z naprzeciwka, której roczna córeczka wyrosła już w większości ze swoich niemowlęcych ubranek. Wiktoria była jej prawdziwie wdzięczna za ten nieoczekiwany prezent, gdyż po ostatnich wydatkach  związanych z kupnem łóżeczka jej finanse były wyjątkowo napięte.
- Cześć Wiki – rzuciła od progu blondynka, odgarniając z mokrego czoła swoją przydługą grzywkę. – Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jestem padnięta po wczorajszym dyżurze – westchnęła z rezygnacją Woźnicka, opadając bez życia na beżową kanapę tuż obok przyjaciółki. Ciekawskie spojrzenie Wiki momentalnie powędrowało w jej stronę. Nie mogła wyrazić jak bardzo brakowało jej pracy, jak silnie zazdrościła Agacie  mierzenia się z kolejnymi wyzwaniami diagnostycznymi. Rudowłosej naprawę z trudem przychodziła ta izolacja od świata medycyny. Dzięki urlopowi co prawda mogła nieco wypocząć, skompletować wyprawkę dla dziecka, a także uporządkować materiały do swojej pracy habilitacyjnej oraz dopracować kilka artykułów medycznych nad którymi pracę rozpoczęła jeszcze kilka miesięcy temu, ale jednak żadne zajęcie nie mogło równać się z ekscytacją i  satysfakcją związaną z pracą przy stole operacyjnym. Jedynie oglądane przez nią nałogowo transmisje prowadzone na żywo przez zaprzyjaźnionych chirurgów z Prince Albert’s Hospital mogły skutecznie poprawić jej nastrój. Poza tym zwykle bardzo zapracowana Wiki czuła się niezwykle nieswojo z tym nadmiarem czasu wolnego, bezczynność zdecydowanie nie poprawiała jej samopoczucia.  – Zawalił się strop w jednej z zabytkowych kamienic w Fulham, akurat kiedy trwały najpoważniejsze prace konserwatorskie- kontynuowała zmęczona internistka, pocierając swoje pulsujące skronie. Powrót komunikacją miejską do wynajętego przez nie mieszkania, w taki jak dziś, upalny dzień był prawdziwym samobójstwem.- Trzydziestu rannych, osiem operacji – podsumowała smętnie Agata, napotykając na wyczekujące spojrzenie zielonych oczu Wiktorii, która jedynie westchnęła tęsknie słysząc jej słowa.- Wyobraź sobie , że jeden z robotników został przebity na wylot przez podstawę rusztowania i nie wiadomo w jaki sposób ta metalowa rura nie uszkodziła żadnych narządów wewnętrznych- zastanawiała się głośno niebieskooka, dopiero teraz zauważając kupkę ubranek, które składała pospiesznie Wiktoria. Ruda już miała zadać jej niecierpiące zwłoki pytanie, związane ze sposobem zespolenia naczyń krwionośnych u posiadającego niespotykane szczęście pacjenta , kiedy to przerwał jej radosny okrzyk przyjaciółki.
- Ale śliczne !-   zachwycała się Woźnicka, biorąc do ręki różowe body w małe słoniki.
- Dostałam je od Francesci- wyjaśniła krótko Ruda, zerkając przy okazji  na swój wibrujący telefon, który nie bacząc na sugestywne spojrzenie Agaty, momentalnie odebrała. Ledwie dostrzegalny uśmiech pojawił się na jej muśniętej słońcem twarzy, kiedy tylko usłyszała żartobliwy ton głosu przyjaciela, która jak się właśnie okazało, czekał pod kamienicą ze sporych rozmiarów drewnianą skrzynką na narzędzia. Rozbawiona jego wyjątkowo mało śmiesznym żartem dotyczącym budowlańców  Rudowłosa nie czekając na komentarz Agaty nacisnęła guzik domofonu by wpuścić do środka Anthony’ego. Przypadkowe spotkanie z Ravenswood’em, które miało miejsce prawie pół roku temu przerodziło się w szczerą i niewymuszoną przyjaźń. Anthony był chyba jedyną osobą poza Agatą, na której Wiktoria mogła ostatnio polegać. Poza tym niegasnące poczucie humoru Anglika oraz jego niezachwiany optymizm zaskakiwały ją na każdym kroku. Consalida jeszcze nigdy nie poznała kogoś, kto potrafiłby mieć taki dystans do siebie i świata. Dla niego nie było problemu nie do rozwiązania, rezultatu nie do otrzymania. On zwyczajnie potrafił cieszyć się z życia, dla bruneta nawet małe osiągnięcia stawały się sukcesami. Wiktoria czuła się w jego towarzystwie niezwykle swobodnie, a szczera rozmowa z mężczyzną przychodziła jej z zaskakującą łatwością. Anthony bezsprzecznie potrafił słuchać i udzielać pomocnych rad, lecz w przeciwieństwie do Agaty miał tak potrzebny w tej chwili Wiktorii dystans do jej problemów. Nie bała się przed nim otworzyć, on zresztą również dzielił się z nią swoimi kłopotami rodzinnymi. W kwestii napiętych relacji z rodziną sympatyczny brunet wręcz bił ją na głowę. Rudowłosa bardzo ceniła tą znajomość, za każdym razem, kiedy wracała ze spotkania z Anthony’m czuła przypływający zastrzyk energii i optymizmu. On zawsze potrafił znaleźć pozytywy, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji. Wiktoria potrafiła rozmawiać z nim godzinami, choć długotrwałe milczenie równie często umilało ich wieczorne  spacery po Chelsea. Po prostu bywało, że rozumieli się bez zbędnych słów. Łączyło ich to rzadkie wzajemnie zrozumienie.  Ekonomista zawsze potrafił znaleźć dla niej czas pomimo rozlicznych obowiązków. Wyraźnie mu na niej zależało. Agata miała na ten temat swoje własne spostrzeżenia, czym wyjątkowo irytowała Rudą, którem podejrzenia blondynki wydawały się niedorzeczne, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Woźnicka nie potrafiła pojąć, że przyjaźń z Ravenswood’em była pozbawiona ukrytych intencji, była zupełnie czysta i naturalna.
- Ktoś musi naprawić naszą fuszerkę – odpowiedziała na jej pytające spojrzenie Wiki, przenosząc swój wzrok na wyjątkowo nieudolnie skręcone łóżeczko dziecięce pochodzące ze skandynawskiej sieciówki meblowej. Agata zerknęła ze zrozumieniem na rozpadający się mebel, przyznając w duchu rację przyjaciółce. Bez wątpienia rozklekotany kojec stanowił zagrożenie dla maleństwa, która już za trzy tygodnie miało pojawić się na świecie.
- Przydałaby się tutaj męska ręka – przyznała szczerze Woźnicka, widząc poluzowane nóżki śnieżnobiałego mebelka.
- Służę pomocą – jak by na jej żądanie w drzwiach wejściowych pojawił się wysoki brunet. Samym swoim widokiem skutecznie rozbawił przyjaciółki. Czarny, dobrze dopasowany garnitur oraz drewniana, umorusana skrzynka na narzędzia w kolorze zgniłej pomarańczy tworzyły wyjątkowo zaskakujące połączenie.
- Anthony, nie wiedziałam, że majsterkujesz w porach lunchu – zażartowała z jego oficjalnego stroju Blondynka, kierując się do kuchni w celu zaparzenia herbaty dla gościa.
- Tylko w weekendy – zastrzegł z pozornie poważną miną mężczyzna, odwieszając swoją marynarkę na stojący w przedpokoju drewniany wieszak. Jego zdegustowany wzrok momentalnie powędrował w stronę dziecięcego łóżeczka.
- Wiki- zwrócił się upominająco  do przyjaciółki- Mogłaś od razu zadzwonić – stwierdził bez ogródek, podwijając rękawy swojej błękitnej koszuli. Od razu zabrał się za rozkręcanie kojca. Łóżeczko rzeczywiście wołało o pomstę do nieba.
- Nie mogę dzwonić do ciebie z każdą błahostką – stwierdziła stanowczo Wiktoria, przysiadając ponownie na beżowej sofie. Nie miała najmniejszego zamiaru zawracać mu głowy swoimi problemami. Miała świadomość tego, że powinna radzić sobie sama z tak prozaicznymi czynnościami, w końcu już wkrótce będzie musiała zatroszczyć się nie tylko o siebie, ale także o dziecko. Liliowa, zwiewna sukienka oraz ledwie dostrzegalne różowe rumieńce zdobiące jej policzki dodawały je promieniującej cerze wyjątkowego uroku. Odkąd niepewność związana ze zdrowiem maleństwa odeszła w zapomnienie, Rudowłosa mogła wreszcie zacząć zwyczajnie cieszyć się ze zbliżających się narodzin potomka. Ciąża wyraźnie jej służyła, wyglądała wręcz kwitnąco, a jasny błysk towarzyszący ostatnio jej szmaragdowemu spojrzeniu był zniewalający. Nie mogła mieć pojęcia jak zjawiskowo prezentowała się w oczach przyjaciela, który jeszcze tego nieświadomy, z dnia na dzień, zaczynał być pod coraz większym urokiem upartej Rudej.
- Bezpieczeństwo mojego przyszłego chrześniaka to dla mnie priorytet – odparł pewnym głosem bankier, sięgając po wkrętarkę. Woźnicka z widocznym zaskoczeniem obserwowała sprawne poczynania mężczyzny, po którym nie spodziewała się tak zręcznego opanowania narzędzi. Zwykle zdystansowany , posiadający typowo angielskie poczucie  humoru brunet piastujący stanowisko wiceprezesa ogromnego banku nie pasował jej do wizerunku zapalonego majsterkowicza. Trzydziestoczterolatek być może stwarzał pozory wyniosłego człowieka sukcesu, lecz tak naprawdę w ostatnim czasie przechodził on prawdziwy życiowy kryzys. Jego świat był jedną wielką fikcją. Nie miał ku temu złudzeń. Londyńskie życie na pełnych obrotach wśród angielskiej śmietanki towarzyskiej wydawało mu się ostatnio wyjątkowo puste, jałowe i bezsensowne. Dusił się w tej grze pozorów i udawanych uprzejmości. Nigdy nie pasował do świata zakulisowych intryg.  Miał wielu znajomych i pozornych przyjaciół, ale te wszystkie relacje zdawały mu się być zupełnie sztuczne i nieszczere. Tak naprawdę czuł się w tym w tym wirze kariery i oczekiwań bardzo samotny… Bliscy rozczarowywali go na każdym kroku. Nigdy nie mógł liczyć na wsparcie ze strony wymagającej rodziny z tradycjami, ale po śmierci ojca jego kuzyni przeszli samych siebie. Ich roszczenia i nieustanne upominanie się o spadek obrzydzały go do reszty. Nie czuł się gotowy na to by stawiać im czoła, więc ostatnimi czasy zaczął po prostu unikać kontaktu z krewniakami. Po zdradzie narzeczonej sprzed kilku miesięcy wciąż nie mógł dojść do siebie. Miał wyraźnie dość swojego życia, własnego nazwiska i kolumny zer na swoim koncie. Wydawało mu się, że tak naprawdę Rose jak i każda inna z jego poprzednich dziewczyn widziała w nim jedynie źródło utrzymania i prestiżu. Przed nimi wciąż musiał grać, udawać, nie mógł być po prostu sobą. Do półki nie spotkał Wiktorii wydawało mu się, że tak właśnie skonstruowany jest współczesny świat, że tak musi po prostu być. Nigdy w swoim życiu jeszcze nie czuł tak szczerej akceptacji ze strony drugiej osoby, tak naturalnego zrozumienia. Wiki polubiła go właśnie za jego charakter, podziwiała jego optymizm i uwielbiała jego nietypowe poczucie humoru. Widział to w jej oczach i fakt ten był dla niego nie lada niespodzianką. Dla niej nie był „tym” Ravenswood’em, ale zwyczajnym człowiekiem. Rudowłosa poznała Anthony’ego, tak darzyła prawdziwą przyjaźnią po prostu Anthony’ego, nie jego lepszą wersję, nie jego pieniądze. To było dla mężczyzny zupełnie nowym doświadczeniem i za wszelką cenę nie zamierzał zrezygnować z tej niezwykłej relacji z miedzianowłosą kobietą. Był nią szczerze zafascynowany, choć jeszcze nie był w stanie dostrzec tego, że zwyczajnie, pierwszy raz w życiu naprawdę się zakochał.
- Wiktoria, przecież mówiłaś, że to będzie dziewczynka ?-  zapytała powracająca z kuchni Agata, dosłyszawszy słowa bruneta. Przeniosła swój wzrok na różowe ubranka zdobiące stolik kawowy.
- Czuję, że tak właśnie będzie – odparła z zagadkowym uśmiechem Rudowłosa, głaszcząc się delikatnie po brzuchu. Chociaż nie sprawdzała płci  dziecka miała cichą nadzieję, że tak się stanie. Wydawało jej się, a raczej wolała myśleć w taki sposób. Bez wątpienia tak byłoby jej łatwiej. Poza tym w pewien sposób nie dopuszczała do siebie innej możliwości. Mimo woli ulegała stereotypom, zwyczajnie sądząc, że syn w jeszcze większym stopniu co córka potrzebowałby obecności ojca , męskiego wzorca.Jakoś wcześniej nie potrafiła o tym myśleć, dla niej po prostu najważniejszym było, by maluch był zdrowy. W przeciwieństwie do innych młodych matek nie miała przygotowanego ani kącika dla dziecka ani listy potencjalnych imion. Jakoś nie potrafiła porwać się w wir tych radosnych przygotowań. Być może dlatego, że sama  była jeszcze przytłoczona tą sytuacją ? Śmierć Wandy i kłótnia z ojcem mocno wpłynęły na jej poczucie wartości. Wiki wciąż miała w pamięci cierpkie słowa Hiszpana. Miała świadomość tego, jak niewiele będzie mogła zapewnić swojemu maluszkowi. Na jej dziecko nie czekał ani wianuszek dziadków, a tym bardziej nie było wyczekiwane przez podekscytowanego ojca…Była, a raczej byli sami. Wiki trudno było się z tym pogodzić. Bycie samotna matką nie było oczywiście spełnieniem jej marzeń. Pragnęła szczerze tego dziecka, ale  dobrze wiedziała, że nie było ono planowane i prawdę mówiąc miało przyjść na świat właśnie w najtrudniejszym okresie jej życia. W ciągu ostatnich miesięcy Wiktorii trudno było myśleć o zmianie swojej wcześniejszej decyzji. Mimo że podczas wielu bezsennych nocy analizowała wszystkie za i przeciw wciąż nie mogła zdobyć się na odwagę by wreszcie poinformować Andrzeja o zbliżających się narodzinach potomka. Wielokrotne automatycznie wpisywała jego numer na klawiaturze swojego telefonu, ale za każdym razem rozłączała się zanim rozległ się sygnał nawiązywanego połączenia. Wiki znała ten ciąg cyfr na pamięć, mimo że już wiele miesięcy temu usunęła numer Falkowicza ze swoich kontaktów. Jednak pozbycie się go z pamięci komórki ni jak miało się do wymazania go ze swojego życia. Rudowłosa wielokrotnie walczyła ze sobą próbując wreszcie zdobyć się na to wyznanie, ale mimo chęci ,wciąż brakowało jej siły, odwagi. Zwyczajnie bała się o siebie, o dziecko. Obawiała się reakcji Profesora, choć chyba w większym stopniu przerażały ją kroki jakie mógłby podjąć w tej sprawie. On mieszkał od niemal dziewięciu miesięcy w Stanach ze swoją nową żoną, ona próbowała odnaleźć się w Londynie, jak rozwiązali by kwestie opieki nad dzieckiem ? Czy rzeczywiście to byłoby dla niego dobre ? Ruda szczerze w to wątpiła i sama do końca nie wiedziała, czy chce stać się od niego zależna, zwłaszcza po tym jak mocno ją skrzywdził i zranił. Chciała oszczędzić swojemu dziecku tego losu. Pragnęła je chronić. Poza tym myśl ,że Andrzej mógłby wyprzeć się maluszka odbierała jej wszelkie siły. Nie była pewna czy ma wystarczająco siły woli by zmierzyć się z Falkowiczem w prawniczej batalii, a taki pewnie finał miałoby ustalenie ojcostwa. Wiedziała, że Kinga na pewno nalegała by na niego w tej sprawie. Niestabilnie emocjonalnie Walczyk również nie poprawiała jej samopoczucia. Wiktoria nie życzyła sobie by ktoś taki miał choć znikomy kontakt z jej dzieckiem. Perspektywa tego, że musiałaby ukrywać przed maleństwem fakt, że jest dla swojego taty jedynie mniej znaczącym problemem powodowała u niej nieprzyjemny ucisk w okolicach serca. Nie potrafiłaby okłamywać własnego dziecka. Nie zniosłaby myśli, że mogłoby czuć się przez niego odtrącone, niekochane. Dla niej ono było wszystkim. Wiedziała, że będzie starała się kochać je za dwoje. To będzie musiało wystarczyć, tak będzie po prostu lepiej …dla niej, dla dziecka, dla Profesora. Wiki nie czuła się na siłach by rozbijać jego poukładane życie, które prowadził w USA. Czuła, że zarówno ona jak i dziecko byli by dla niego jedynie niepotrzebnym balastem, nie pasującym do jego nowego wizerunku. Poza tym niczego od niego nie oczekiwała, nie chciała ani jego wymuszonego zainteresowania, a tym bardziej nie pragnęła jego pieniędzy. Falkowicz popełnił błędy, których nie można było od tak po prostu naprawić za pomocą magicznej różdżki. Rany Wiki były wówczas bardzo świeże, a świadomość tego, że mimo wolo wciąż nie potrafiła przestać go kochać popychała Rudą ku podtrzymaniu swoich wcześniejszych postanowień. Maleństwo jakby w odpowiedzi na wcześniejsze słowa mamy uraczyło ją mocnym kopniakiem, który spowodował ledwie dostrzegalny grymas na jej twarzy. Maluch było ostatnio wyjątkowo ruchliwy. Jego mama jeszcze o tym nie wiedziała, ale maluszek po prostu nie zamierzał czekać  ze swym przyjściem na świat do wyznaczonego terminu. Prędko mu było by wreszcie móc znaleźć się w ramionach Wiki i przewrócić cały jej świat do góry nogami.
- W takim razie czeka cię kolejna niespodzianka- zawyrokował pewnie Anthony, odkładając pobłyskujące narzędzie do swojej dotkniętej zębem czasu skrzynki. Kolejny cień bólu przewijający się przez oblicze Rudej przy kolejnym kopnięciu dziecka zdawał się potwierdzać jego przypuszczenia. – Już ci wspominałem, że to będzie kolejny napastnik Chelsea Londyn – stwierdził z uśmiechem brunet jak przystało na zapalonego kibica rodzimego klubu piłkarskiego. W mgnieniu oka znalazł się przy swojej marynarce, wyciągając z niej niewielki kwadratowy pakunek, owinięty w ozdobny papier. Zaciekawiona Rudowłosa z uśmiechem rozbawienia momentalnie  rozerwała błękitną powierzchnię opakowania, a jej oczom ukazało się maleńkie pudełeczko z butami znanej marki, w środku którego znajdowały się miniaturowe żółte korki wielkości połowy dłoni. – Poza tym szkółka dziecięca Chelsea ma sekcję nie tylko dla chłopców – dodał usprawiedliwiająco. Jakoś nie mógł powstrzymać się przed sprawieniem przyjaciółce choć tej drobnej przyjemności, wiedział dobrze, że Rudowłosa nigdy nie zgodziła by się przyjąć bardziej wartościowego prezentu. Anthony zdawał sobie sprawę, że Consalida boryka się z problemami finansowymi, ale mimo jego próśb ona nadal nie chciała zgodzić się na pożyczkę. Była w pełni zdeterminowana w swoim postanowieniu i twierdziła nieustępliwie, że sama sobie poradzi w tej kwestii.
- Dziękuję- odparła szczerze zaskoczona tym gestem Wiktoria, obdarzając przyjaciela wdzięcznym uśmiechem. Prezent od Anthony’ego poprawił jej nieco nadszarpnięty humor.  Upał również jej dawał się we znaki.  Ruda zauważyła plamę ze smaru na policzku Ravenswood’a i nie zdając sobie nawet z tego sprawy odruchowo starła ją z jego twarzy. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a zmieszana swoim zachowaniem Rudowłosa momentalnie spuściła głowę. Nie chciała dawać Anthony’emu błędnych sygnałów. Z  jej strony to była tylko i wyłącznie przyjaźń. Poza tym mimo sugestii Woźnickiej jakoś nie mogła przekonać się do pomysłu, że taki mężczyzna jak Anthony mógłby być nią szczerze zainteresowany. Zresztą kto przy zdrowych zmysłach mógłby chcieć związać się z kobietą w ciąży ? Nie, to były tylko wymysły nadmiernej fantazji internistki. Rudowłosa nie była gotowa na żaden nowy związek i w labiryncie swoich problemów nie dostrzegała nawet takiej możliwości. W jej sercu w tym momencie było miejsce tylko dla jednej osoby, która zdawała się już wkrótce przejąć je na własność. Dla niej w tej chwili liczyło się tylko dziecko.  
- Liczę, że w zamian dasz się wreszcie przekonać do tego bym zawiózł się na badania  – zastrzegł stanowczym głosem Anglik. Uparta Ruda nigdy nie chciała się zgodzić na to by podwiózł ją do szpitala. Wizja, że będąca w dziewiątym miesiącu ciąży Consalida miałaby podróżować dzisiaj komunikacją miejską przyprawiała Anthony’ego o zawrót głowy . Dla niego to było czyste szaleństwo. - To nie ulega dyskusji - dodał pewniej, napotykając na nieprzekonane spojrzenie szmaragdowych, magnetyzujących oczu Wiki. Wiedział dobrze, że w starcu z nią nie ma szans. Ruda zawsze stawiała na swoim.
- Widzę, że fuzja z londyńskim oddziałem Santander wyostrzyła twoje zdolności negocjacyjne – zauważyła z przekąsem Rudowłosa, w duchu śmiejąc się z miny bruneta. – Zgadzam się- wyraźnie go zaskoczyła. Musiała przyznać, że przyjaciel miał rację. Samotna podróż metrem w taki jak dziś, gorący, upalny dzień była skrajną nieodpowiedzialnością. Tymczasem przysłuchując się im Agata z miną znawczyni oglądała skręcone na nowo łóżeczko.
- Świetna robota- przyznała szczerze, testując stabilność  konstrukcji.- Nie spodziewałam się, że dorabiasz po godzinach jako złota rączka – stwierdziła z udawaną powagą Woźnicka. Rozmowy pomiędzy internistką, a bankowcem od zawsze wyglądały w taki sposób. Lubili ciągle się przekomarzać, choć tak naprawdę darzyli się obustronną sympatią.
- Wychowywałem się w bardzo starym domu, w którym wiecznie było coś do naprawy – przyznał zgodnie z prawdą Anthony, prostując rękawy koszuli. – Pierwsze dziesięć lat życia spędziłem na dręczeniu naszego konserwatora- dodał z tajemniczym uśmiechem. Skrzynka z narzędziami była jeszcze reliktem z tamtych czasów. – Widocznie coś jeszcze zapamiętałem z lekcji Spencera- dodał, pochmurniejąc w momencie. Jego dzieciństwo nie było zbyt udane, a sympatyczny staruszek przez wiele lat był jego jedynym oparciem w czasie konfliktu z rodzicami.
- Wiki- zwrócił się do stojącej obok miedzianowłosej kobiety, która zaczęła już szykować się do wyjścia. Miała tylko godzinę do wizyty u ginekologa, a musiała zabrać ze sobą jeszcze ostatnie wyniki badań krwi.- Zaparkowałem dwie przecznice stąd, poczekasz jeszcze chwilę ? – spojrzał na nią wyczekująco, chwytając za swoją skrzynkę z narzędziami. Rudowłosa kiwnęła głową w geście aprobaty przysiadając na chwilę na beżowej sofie. Ostatnio okropnie bolał ją kręgosłup.
- Tym razem mi nie wmówisz, że mu na tobie nie zależy- zaczęła stanowczo blondynka, kiedy postać mężczyzny zniknęła już za drzwiami wejściowymi.
- Przyjaźnimy się – odparła obojętnie Ruda, wzdychając z irytacją.- Nic więcej- ucięła szybko, sięgając po swoją piaskową torebkę. Nie miała ani siły ani ochoty na tą rozmowę.
- On stracił dla ciebie głowę – przyznała bez ogródek internistka, patrząc prosto w oczy Consalidy.- Poza tym to świetny facet, wręcz chodzący dowód na to, że na świecie można jeszcze znaleźć prawdziwy ideał …- zaczęła z przekonaniem, ale zdenerwowana Wiki przerwała jej w pół słowa.
- Właśnie- podkreśliła zniecierpliwiona Ruda, nerwowo bawiąc się zawieszką swojego wisiorka- Dlaczego niby twoim zdanie ktoś taki jak Anthony miałby chcieć związać się ze mną ?- zapytała kpiąco. Słowa Agaty wydawały jej się wówczas wyjątkowo niedorzeczne. – On mógłby mieć każdą dziewczynę w Londynie…gdyby..-zaczęła stanowczo, ale tym razem to niebieskooka jej przerwała.
- Gdyby wcześniej nie spotkał pewnego upartego Rudzielca- dokończyła za nią dobitnie, potakując sobie głową. Obserwując „przyjaźń” pomiędzy nimi nie miała wątpliwości co do uczuć Anglika. To było coś więcej niż zauroczenie. Troska jaką Ravenswood otaczał Wiki była zastanawiająca. 
- Agata, proszę przestań- syknęła gniewnie Rudowłosa, czując że ciśnienie jej krwi wyraźnie się podniosło, a na jej policzki wystąpiły bordowe rumieńce.- Mam dwadzieścia dziewięć lat, za sobą nieudany związek, moja kariera od kilku miesięcy stoi w miejscu, a na dodatek jestem w dziewiątym miesiącu ciąży …- wymieniła jednym tchem pozbawionym emocji głosem, jednak jej oczy ciskały gromami- A ty chcesz mi wmówić, że mój przyjaciel się we mnie zakochał, to naprawdę niedorzeczne !- pokręciła głową w geście niedowierzania. Miała szczerą nadzieję na to, że już za chwilę Anthony pojawi się w drzwiach ratując ją od dalszego pogrążania się w dyskusji z nieustępliwą internistką.
- Dla niego twoje dziecko na pewno nie byłoby problemem – przyznała poważnie Agata, odgarniając przydługą grzywkę z czoła- Anthony z pewnością pokochałby je jak własne- dodała z przekonaniem- Choć fakt, że wciąż nie potrafisz zapomnieć o jego ojcu…- spojrzała sugestywnie na zaokrąglony brzuch Rudej, po czym przerwała w momencie. – Wiki…- Woźnicka dotknęła jej ramienia. – To już dziewięć miesięcy….myślisz ,że nie widzę jak ty ciągle cierpisz – przyznała cicho blondynka, przełykając głośno ślinę. Dobry nastrój Rudowłosej prysnął w momencie. Milczała.
- Dobrze o tym wiem…- wydusiła z siebie wreszcie, wzdychając ciężko. Unikała palącego wzroku przyjaciółki.
- Skoro zdecydowałaś, że będzie wam lepiej bez Andrzeja….to…- zaczęła niepewnie Agata, nie spuszczając z Rudej przenikliwego spojrzenia swoich błękitnych oczu.- Może lepiej zacząć myśleć również o przyszłości….- Woźnicka ostrożnie ważyła każde słowo.
- Myślisz, że jest mi łatwo tak po prostu o nim zapomnieć- rzekła kpiąco Ruda, podrywając się z sofy. Zbierające się w jej oczach łzy rozświetliły jej szmaragdowe tęczówki. Maluszek na jej słowa zaczął po raz kolejny tego dnia poruszać się niespokojnie. W końcu to on był wciąż rosnącym dowodem łączącego ich uczucia. Każdy jego ruch przypominał jej o tym, że związek z Profesorem nie był jedynie wymysłem jej wyobraźni. – Nadal go kocham…- szepnęła z widocznym trudem  Wiki, odwracając się w stronę okna.- I nie wiem, czy kiedykolwiek będę potrafiła wymazać go ze swojej pamięci , nie mam pojęcia czy tego właśnie chcę  ?...- przyznała łamiącym się głosem, mimowolnie głaszcząc się po wyraźnie zaokrąglonym brzuchu, chcąc uspokoić wiercącego się malucha.
- Nie twierdzę, że powinnaś o nim zapomnieć- stwierdziła dobitnie Woźnicka, marszcząc czoło w napięciu  – Ale musisz ruszyć do przodu i przestać zamykać się przed światem- dodała głośniej. – Dla dobra siebie i dziecka- dopowiedziała z pełnym przekonaniem. Zatracanie się w przeszłości mogło jedynie zaszkodzić Wiktorii. Agata wiedziała, że to niełatwe zadanie, ale Ruda musiała po prostu nauczyć się żyć na nowo.- Może wreszcie otworzysz oczy i zobaczysz, że nie jesteś z tym wszystkim sama- kontynuowała niezrażona milczeniem Rudej internistka.- Masz mnie, Ellie i Anthony’ego…- dodała dobitnie.
- Wiem i jestem wam szczerze wdzięczna – wydusiła wreszcie z siebie Rudowłosa, ponownie odwracając swoją poczerwieniałą od łez twarz w stronę przyjaciółki.
- Nie o to mi chodzi, Wiki- Agata pokręciła przecząco głową – Chcę byś dała sobie szansę – wymierzyła w jej kierunku palec wskazujący – Nie chcę byś przegapiła coś ważnego w swoim życiu- kontynuowała pewnie- Ja popełniłam ten błąd- przyznała, spuszczając wzrok. Jej myśli ponownie powędrowały w kierunku kardiologa.
-Nie jestem na to gotowa, Agata – wyznała szczerze Rudowłosa, wzdychając ciężko. Rozmowa z przyjaciółką była dla niej prawdziwym wyzwaniem.
- Wiesz, nie zawsze nowemu uczuciu muszą towarzyszyć przysłowiowe fajerwerki – odparła pewnie  niebieskooka, przenosząc swój wzrok w kierunku wychodzącego na parking okna. -To jednak nie znaczy, że ta nowa miłość jest gorsza, że musi wykluczać z twojego serca wcześniejsze, silne uczucie… – dodała z pełną powagą Woźnicka, lecz urwała nagle napotykając wzrokiem na postać właśnie wchodzącego do ich mieszkania mężczyzny.
- Jesteś  gotowa ? – zapytał z troską Anthony, kiedy tylko dostrzegł zaszklone oczy swojej przyjaciółki.- Wiki ?- przeniósł swój pytający wzrok na Agatę. W ciągu tych zaledwie pięciu minut nastrój Rudowłosej uległ całkowitej przemianie.
- Tak, możemy już jechać- wydukała z trudem Consalida, wysilając się na nieznaczny uśmiech. Szczera rozmowa z Woźnicką dała jej się we znaki. W tym momencie Wiktoria miała ochotę znaleźć się jak najdalej stąd.
*-*
Rudowłosa długo nie mogła zapomnieć o wcześniejszej wymianie zdań z przyjaciółką. Podczas prawie półgodzinnej jazdy samochodem była niespotykanie milcząca. Anthony momentalnie zauważył jej przemianę. Coś najwyraźniej musiało wytrącić ją z równowagi. Miał nadzieję, że ta dziwna zmiana nie jest spowodowana jej złym samopoczuciem. Prawdziwie martwił się o Wiktorię i jej dziecko. Wiedział, że ciąża Wiki nie była pozbawiona komplikacji i zwyczajnie liczył na to, że nic nie stanie na przeszkodzie by maluch przyszedł na świat w terminie. Fala tropikalnych upałów w ostatnim tygodniu czerwca stanowiła poważne zagrożenie dla ziszczenia się tego planu.
- Wiktorio, czy wszystko jest w porządku ?- zapytał wreszcie Ravenswood, kiedy znaleźli się na parkingu pod szpitalem. Nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia swoich piwnych oczu.
- Tak, czuję się świetnie – odparła bez wyrazu Ruda, sięgając na tylne siedzenie po swoją beżową torbę. Prawdę powiedziawszy w wypowiedzianym przez nią zdaniu nie było ani ziarna prawdy.
- Chcesz żebym zaczekał na ciebie na korytarzu ? – zapytał taktownie, kiedy zauważył ,że Rudowłosa wręcz cała drży z emocji. Czuł, że nie powinna być sama w tym momencie. Najchętniej towarzyszył by jej podczas badania, ale dobrze wiedział, że to nie wchodziło w grę. Nie powinien naruszać jej prywatności, nie chciał by czuła się w jakikolwiek sposób skrępowana jego obecnością w gabinecie.  Poza tym przecież to nie on był ojcem dziecka i zwyczajnie nie miała prawa być obecny podczas kontrolnego USG. Jednak trudno mu było udawać, że wcale nie widzi tego, jak bardzo Wiktoria potrzebuje teraz wsparcia kogoś bliskiego.
- Nie, dziękuję – oparła przygaszona młoda chirurg, wyraźnie unikając jego wzroku.
- W takim razie przejdę się w tym czasie po parku- stwierdził swobodnie mężczyzna, odpinając czarny pas.
- Anthony…- zaczęła z wahanie Wiki, chwytając go za rękaw marynarki. Zdziwiony brunet spojrzał na nią wyczekująco. Coś wyraźnie było nie tak…. Widział to w jej wzburzonych, zielonych oczach, których kolor  w tym momencie przywodził mu na myśl sztormowe, kornwalijskie fale.
- Nie zrozum mnie źle, ale wolałabym zostać teraz sama – kontynuowała pewnie Ruda, wyczuwając narastającą w gardle gulę. Z trudem nad sobą panowała.
- Oczywiście, Wiki – odparł naturalnie, choć przeraźliwie smutny ton jej głosu zwrócił jego uwagę. – Jednak pozwól mi chociaż bym odwiózł cię do domu- nalegał, wzdychając ciężko- Obiecuję, że nie będę zadręczał cię już dłużej moimi żartami- zastrzegł pozornie poważnym głosem. Lekki uśmiech rozjaśnił jej posmutniałą twarz.
-Poradzę sobie – odpowiedziała stanowczo  na jego propozycję, otwierając drzwi od samochodu.- Ale chcę, żebyś wiedział, że tutaj nie chodzi o ciebie….- dodała cicho, ponownie zerkając na niego z uwagą.
- Naprawdę to rozumiem- stwierdził z przekonaniem brunet, szczerze uśmiechając się w jej stronę.- Napisz tylko jak bezpiecznie dotrzesz do mieszkania- dodał ciepło z niewymuszonym zainteresowaniem, ponownie odpalając silnik swojego srebrnego Aston Martina. Mężczyzna szanował jej decyzję, ale to jednak nie znaczyło, że przestał się o nią martwić.
- Dziękuję Ci, że jesteś…- szepnęła do siebie Rudowłosa, kiedy samochód przyjaciela zniknął już na dobre z zasięgu jej wzroku. Wiki chciała choć na chwilę móc uciec od natrętnych rozmyślań. Prawdę mówiąc nie najlepiej się czuła. Dzisiejszy, gorący dzień wcale nie zamierzał jej oszczędzać. Wówczas Rudej wydawało się, że tego przedpołudnia wyczerpała już limit niespodzianek. Nie mogła wiedzieć jak bardzo się myliła.
Wiktoria tęsknie zlustrowała wzrokiem pobliski zacieniony park. Znajdujący się na jej nadgarstku srebrny zegarek upewnił ją, że ma jeszcze dobre pół godziny przed planowaną wizytą u Elizabeth. Sądziła, że krótki spacer między drzewami dobrze jej zrobi, a co ważniejszy ukoi jej umysł. Czuła, że ciśnienie jej krwi od rozmowy z Woźnicką jest wciąż na stałym, wysokim poziomie. Rudowłosa próbowała uspokoić swój oddech, nie mogła teraz pozwolić sobie na dodatkowy stres. Przysiadła na moment na pobliskiej, drewnianej ławce, obserwując uważnie bawiące się na pobliskim placu zabaw dzieci. Perspektywa tego, że wkrótce i jej maluch być może stanie się amatorem huśtawek widocznie poprawiła jej humor. Zastanawiała się mimowolnie jakie będzie jej własne dziecko ? Jak będzie wyglądało ? Czy będzie bardziej podobne do niej, czy może do Andrzeja ? Czy tak jak ona w dzieciństwie będzie nieustannie rozrabiało i dostarczało jej dodatkowych wrażeń ? Czy będzie bało się ciemności ? A co istotniejsze czy ona sama będzie potrafiła być dla niego dobrą matką? Czy będzie wobec niego nadopiekuńcza, czy może nadmiernie wyrozumiała ?  Te z pozoru naturalnie pytania kłębiły się w jej umyśle, kiedy z zadumy wyrwał ją cichy głos stojącego naprzeciwko niej pięciolatka , który trzymał w swojej małej rączce ciemnoniebieskiego, puchatego  słonika.
- Moja mama też będzie miała dzidziusia – przyznał z nieukrywaną dumą czarnoskóry chłopczyk, wskazując paluszkiem na widoczny spoza drzew gmach placówki medycznej.
- Naprawdę ?- zagadnęła przyjaźnie Rudowłosa, mimowolnie szukając wzrokiem opiekuna dziecka. Chłopiec był zdecydowanie zbyt mały by samotnie biegać po parku w tej ruchliwej części miasta.
- Babcia mówi, że to teraz moja siostra- przyznał naburmuszony chłopczyk, on również zaczął oglądać się za ukochaną babcią. Jednak po staruszce nie było ani śladu.- Ja chciałem mieć braciszka- przyznał z zawiedzioną minką malec.- A mama w ogóle nie spytała mnie czy chcę siostrzyczkę – dodał, marszcząc nosek, czym bardzo rozbawił Wiktorię.
- Młodsze siostry też są fajne, sam się przekonasz - próbowała przekonać go Wiki, wysyłając w jego kierunku pokrzepiający uśmiech- Będziesz się z nią mógł bawić tak samo dobrze jak z bratem-  dodała z pełnym przekonaniem, czym trochę go udobruchała. -A gdzie twoja babcia ?- zagadnęła z ciekawością , kiedy wciąż w zasięgu ich wzroku nie pojawił się nikt zainteresowany chłopczykiem.
- Zgubiłem się – przyznał po chwili mały, mocniej zaciskając rączkę na powierzchni świeżo zakupionej maskotki. Spojrzał na nią swoimi przejrzystymi, szeroko-otwartymi, brązowymi oczkami, które wyrażały jasną prośbę i nadzieję.
- To może poszukamy jej razem, co ?- zapytała ciepło Wiktoria, nie spuszczając z niego swojego uważnego wzroku. Mulatek kiwnął twierdząco głową, chwytając Rudowłosą za rękę.
- A pani dzidziuś to chłopczyk czy dziewczynka ?- dopytywał po chwili ciszy malec, nie kryjąc ciekawości, kiedy to wraz z Rudą ruszyli w stronę fontanny, przy której mały zastrzegał się ostatni raz widzieć swoją opiekunkę.
- Prawdę mówiąc to miała być niespodzianka – przyznała szczerze Wiki w odpowiedzi na pytanie chłopca, nie mogła ukryć delikatnego uśmiechu.
- Moja mama też tak mówiła- odparł poważnym tonem jak na swój wiek, szukając wzrokiem babci Jane. – A ja przygotowałem dla brata całą kolekcję swoich starych samochodzików- dodał wyraźnie zniechęcony. Był srodze rozczarowany tym, że nowo narodzona siostra pokrzyżowała jego plany.
- Kiedy twoja siostrzyczka podrośnie na pewno doceni takie wyrzeczenie z twojej strony- pocieszała go wyraźnie rozbawiona Rudowłosa. Mały uśmiechnął się do niej rozbrajająco. Rozmowa z sympatycznym mulatkiem nieoczekiwanie poprawiła jej nastrój.
- Alex, tutaj jesteś !– głos zdenerwowanej staruszki wyraźnie rozpromienił twarz chłopca.
- Babcia ! – odetchnął z wyraźną ulgą mały, przytulając się do starszej pani.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak się o ciebie martwiłam- przyznała już łagodniejszym głosem kobieta, przenosząc swój wzrok na postać stojącej obok nich Rudej. Siwiejąca już brunetka była wdzięczna za to, że zagubiony malec znalazł się tak szybko. Bała się, że coś mogłoby mu się stać. Chwila nieuwagi wystarczyła by chłopiec zniknął jej z oczu. Na szczęście ktoś zwrócił na niego uwagę.
- Bardzo pani dziękuję- westchnęła z ulgą staruszka, wysyłając w kierunku ciężarnej, miedzianowłosej dziewczyny ciepły uśmiech.
- Naprawdę nie ma za co – odparła szczerze Wiktoria, zerkając ponownie na znajdujący się na jej nadgarstku zegarek. Nie miała czasu do stracenia, musiała jak najszybciej dostać się do szpitala. Nawet nie spostrzegła, gdy półgodzinny zapas czasowy przed wizytą u ginekologa minął jej w mgnieniu oka.
- Widzi pani, co ja mam z tym małym rozrabiaką- westchnęła po raz kolejny staruszka, pieszczotliwie mierzwiąc ciemną, kręconą czuprynę wnuka. Rudowłosa kiwnęła głową w geście zrozumienia. Musiała przyznać, że rezolutny malec momentalnie zyskał jej sympatię.
-Al- starsza pani zwróciła się upominająco do dziecka – Ty też powinieneś podziękować– stwierdziła pewnie, ponownie przenosząc wzrok na chłopczyka.
- To dla pani bobasa- stwierdził speszony mały , nieśmiało wyciągając w jej kierunku nową, puchatą maskotkę. Duże, brązowe oczy pięciolatka już zupełnie ją rozczuliły, a jego bezpośredniość i ta dziecięca szczerość prawdziwie ją oczarowały.
- Nie mogę tego przyjąć, to przecież prezent dla twojej siostry- zauważyła słusznie Rudowłosa, porozumiewawczo spoglądając na stojącą tuż obok staruszkę.
- Mojej siostrzyczce będę musiał przynieść coś różowego…- stwierdził z nieudawanym  przekonaniem malec, zastanawiając się głośno- A może pani będzie miała malutkiego synka ? - doszedł do wniosku chłopiec, nie zamierzał ustąpić w tej sprawie. Poczciwa emerytka momentalnie poparła wnuka, życząc przy okazji Rudowłosej szczęśliwego rozwiązania, po czym zniknęła wraz z nim za najbliższym drzewem. Rozpromieniona Wiki spojrzała z uśmiechem na nieoczekiwany podarunek, który przed chwilą dostała. Bez wątpienia ten drobny, uprzejmy i zupełnie niewymuszony  gest rozchmurzył ją już do  reszty, sprawiając, że kąciki jej malinowych ust radośnie uniosły się ku górze.
- Alex…-szepnęła ledwie słyszalnie, przenosząc swój wyraźnie zamyślony  wzrok w kierunku placówki medycznej . Wypowiedziane przed chwilą spontaniczne słowa pięciolatka  nie dawały je spokoju. Nie spodziewała się wtedy, że tak szybko znajdą one odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Rudowłosej w zaledwie kilka minut udało się dotrzeć do szpitala. Przemierzała pewnym krokiem znane sobie korytarze nowoczesnego budynku, tęsknym wzrokiem mijając kolejne oddziały. Wizyta w St Mary’s Hospital zawsze pozostawiała w niej poczucie pustki. Niewyobrażalnie brakowało jej pracy. Znajome twarze pielęgniarek uśmiechających się do niej na powitanie przywracały jej wspomnienia związane z początkami stażu. Naprawdę nie mogła uwierzyć w to, że minęło już prawie dziewięć miesięcy odkąd pierwszy raz zjawiła się w murach tej prestiżowej placówki medycznej by nie tylko rozwinąć swoje umiejętności, ale by  przede wszystkim zacząć budować swoje życie od nowa, z dala od przeszłości, właśnie w tym miejscu. Wiktoria w mgnieniu oka udała się do ogromnego przeszklonego holu, w którym mieściła się główna recepcja. To ogromne pomieszczenie rozświetlone nieprzyzwoicie jasnymi promieniami słońca wypełniały wygodne rzędy fotelów dla oczekujących pacjentów, a także ogromne ekrany telewizorów, które zapewniały znudzonym kolejkowiczom i zapracowanym pielęgniarkom dostęp do najświeższych informacji. W porze lunchu nikt zazwyczaj nie zwracał na kolorowe banery najmniejszej uwagi, gdyż był to najbardziej gorący okres w ciągu dnia, pełen dyskusji z pacjentami oraz upomnieniami lekarzy, którzy nie mogli doprosić się najnowszych wyników badań swoich podopiecznych. Tym razem jednak było zupełnie inaczej, gdyż zebrana przypadkowo przy białym kontuarze niewielka grupka rezydentów ze szczerym zainteresowaniem przyglądała się prowadzonej właśnie transmisji, która miała zwiastować prawdziwą rewolucję w leczeniu chorych na SM. Zaintrygowani słowami dziennikarza medycy postanowili poświęcić pięć minut swojej obiadowej przerwy by móc wysłuchać do końca wypowiedź twórcy nowatorskiego leku, którego dzieło miało już wkrótce wstrząsnąć nie tylko światowym rynkiem farmaceutycznym. Adepci oddziału chirurgii naczyniowej już od kilku miesięcy śledzili w specjalistycznej prasie medycznej każde wzmianki o kontynuacji badań profesora Falkowicza, którego nazwisko wzbudzało w branży prawdziwą sensację. Nieświadoma tego faktu Wiktoria ze szczerym zdziwieniem zauważyła to małe zbiegowisko przy recepcji, a jej uważne, szmaragdowe spojrzenie momentalnie powędrowało w kierunku jednego z ogromnych ekranów. Krew w jej żyłach zaczęła krążyć z niebotyczną szybkością, gdy tylko usłyszała znajomy, magnetyzujący, niski głos Andrzeja, który z typową dla siebie pewnością siebie opowiadał o możliwościach swego specyfiku, bezsprzecznie miażdżąc swoją wiedzą każde kolejne bezsensowne pytanie niedouczonego reportera, który nie miał najmniejszego pojęcia o sytuacji chorych na stwardnienie rozsiane. Rudowłosa z wrażenia oparła się o stojący obok ogromny filar, który swą zimną powierzchnią koił jej zmysły. Poczuła się naprawdę słabo w tej chwili. Sam widok rozświetlonych jasnym błyskiem ciemnoszarych  oczu mężczyzny powodował u niej szybsze bicie serca. Wbrew sobie po raz kolejny spojrzała na znajdujący się wprost naprzeciwko niej ekran. Ona już nie słyszała jego słów, ale jedynie pustym wzrokiem przyglądała się obliczu Falkowicza. Każdy jego gest, nieznaczny uśmiech błąkający się po jego twarzy, jego perfekcyjnie ułożone włosy, a nawet idealne wiązanie karmazynowego krawata sprawiały jej ból. Wydawać by się mogło, że minęło już wiele miesięcy odkąd widziała go po raz ostatni, ale tak naprawdę każdego dnia budziła się mając przed oczami jego twarz. Przeraźliwie za nim tęskniła, każdego dnia, o każdej porze… Nie przypuszczała, że jego widok wywoła u niej taki przypływ emocji. Zresztą to przecież nie był on…tylko jedynie cyfrowy obraz z prowadzonej na żywo relacji z Nowego Jorku. Wiktoria dobrze o tym wiedziała… Jednak rozwijający się w jej ciele maluszek nie mógł mieć tej świadomości, bo gdy tylko usłyszał głos swojego taty zaczął wywijać radosne fikołki. Jeszcze nigdy nie był tak niespokojny.
- Jego tutaj nie ma….- powiedziała ledwie słyszalnie  do swojego nienarodzonego dziecka, głaszcząc się po sporych rozmiarów brzuchu. Łzy zaczęły zbierać się w kącikach jej szmaragdowych oczu, a jej twarz pobladła momentalnie. Wiki starła perliste krople z powierzchni swoich policzków, po raz ostatni zerkając ukradkiem na wizerunek uśmiechającego się nonszalancko Profesora. Chciała się w tej chwili znaleźć jak najdalej stąd, móc wreszcie uwolnić się od dźwięku jego niskiego głosu. Pospiesznie uspokoiła swój przyspieszony oddech, po czym oddaliła się w kierunku oddziału ginekologicznego. Cała drżała z emocji, z trudem utrzymując równowagę. Wciąż miała przed oczami twarz Andrzeja...i jego wypełnione radosnymi iskierkami ,stalowe oczy wpatrzone wprost w obiektyw kamery. Kiedy Wiktoria z niewyobrażalnym trudem znalazła się już na odpowiednim piętrze budynku i opuściła wnętrze windy ,poczuła kolejne ,mocne kopnięcie dziecka, a świat przed jej oczami zdawał się tracić ostrość. Czuła, że za moment straci przytomność, więc oparł się odruchowo o ścianę. Wszystkie wspomnienia momentalnie przewinęły się przez jej umysł, a światło słoneczne wyraźnie ją oślepiło. Czuła się okropnie, a obraz przed jej oczami zdawał się wirować. Była przerażona, przecież termin porodu miała wyznaczony dopiero na połowę lipca. Dotknęła po raz kolejny swój zaokrąglony brzuch w obronnym geście. – Nie…nie dzisiaj – szepnęła cicho. Zwyczajnie bała się o maleństwo, które w tej chwili uraczyło ją kolejnym kopniakiem. Maluch nie zamierzał dłużej czekać. Postanowił sprawić mamie niespodziankę swoim przedwczesnym przyjściem. Niekończąca się czerń opanowała w tym momencie umysł Wiktorii, która bezwiednie osunęła się na ziemię. Zanim już zupełnie po raz kolejny straciła przytomność zapamiętała widok stojącej nad sobą zmartwionej twarzy Ellie, która stojąc przy aparacie USG z widocznym przerażeniem stwierdziła, że tętno dziecka słabnie.
- Jack, jedziemy na blok. JUŻ !- ostre słowa brunetki niczym echo odbijały się w jej świadomości.- Wszystko będzie dobrze, Wiki- dodała ciepłym, choć drżącym  głosem Elizabeth, zauważając, że Consalida na moment otworzyła swoje intensywnie zielone oczy. Wiktoria zdążyła jeszcze dostrzec, że ton głosu przyjaciółki wcale nie przejawia zwykle towarzyszącej mu pewności siebie. Sidła nieświadomości po raz kolejny ją pochłonęły.

Rudowłosa nie pamiętała kiedy po raz ostatni czuła taki błogi spokój. Sen wyraźnie przyniósł jej ukojenie. Wydawało jej się, że na chwilę po prostu zapomniała o wydarzeniach sprzed ostatnich kilku miesięcy, rzeczywistość zdawała jej się być dziwnie daleka. Jakby była tylko biernym obserwatorem tych wydarzeń. Kiedy po kilku godzinach nieświadomości Wiktoria wreszcie rozbudziła się z narkozy i z zatrwożeniem dostrzegła, że znajduje się w szpitalnym łóżku po jej spokoju ducha nie było już ani śladu. Jej przerażenie sięgnęło zenitu, a policzki pokrył bordowy rumieniec, gdy tylko automatycznie przeniosła szmaragdowe spojrzenie na swój brzuch…Jej oddech przyspieszył momentalnie, a w jej umyśle nieoczekiwanie pojawił się potok najbardziej czarnych scenariuszy. Siedząca obok niej Woźnicka miała już wkrótce rozwiać jej niepokojące i  niecierpiące zwłoki pytania. Od razu zauważyła najczystszy strach w oczach świeżo upieczonej matki.
- Wiki, spokojnie…- ciepły ton głosu uśmiechniętej Agaty wyraźnie dodał jej otuchy. – Wszystko jest w porządku…- próbowała kontynuować blondynka, przysiadając na łóżku tuż obok Rudej.- Upadłaś i musieli zrobić cesarskie cięcie, ale zapewniam cię, że…- Rudowłosa nie mogła znieść już dłużej tej niepewności, chciała znać odpowiedź tylko na to jedno, jedyne pytanie, które zawładnęło każdą komórką jej ciała.
-Agata, co z moim dzieckiem ?!- zapytała od razu, próbując nadać swemu głosu wyraźniejszy ton. Była bliska temu by zerwać się z łóżka, ale zatrzymała ją dłoń nieustępliwej przyjaciółki.
- Jest całe i zdrowe, prawie trzy kilogramy czystego szczęścia- odparła z pełną stanowczością Woźnicka, dotykając ramienia Consalidy. Spojrzała prosto w jej wypełnione strachem, intensywnie zielone oczy. Blondynka, której po alarmującym telefonie zaprzyjaźnionej pielęgniarki udało się dotrzeć do szpitala zaledwie piętnaście minut temu ,zdążyła tylko dowiedzieć się od zapracowanej Elizabeth , że mimo przyjścia na świat przed terminem ,maluszek jest w pełni zdrowy,a Wiki mimo początkowych komplikacji i sporej utraty krwi dobrze zniosła zabieg. – Teraz jest  na badaniach kontrolnych, ale na pewno zaraz ci je przyniosą- oświadczyła z przekonaniem internistka, kiedy to, jakby na jej żądanie, w niewielkiej sali pojawiła się uśmiechnięta pielęgniarka ze szklanym łóżeczkiem szpitalnym. Serce Wiki przyspieszyło, gdy tylko usłyszała ciche kwilenie noworodka, który nie był zbyt zadowolony z faktu, że ktoś po raz kolejny zamierzał przerwać jego spokojny sen. Spojrzała na maleńkie zawiniątko z nieukrywaną ciekawością i tą powoli rodzącą się, bezwarunkową miłością.
- Gratuluję, ma pani ślicznego synka- powiedziała ciepło kobieta, przenosząc swój rozczulony wzrok na twarzyczkę uroczego maluszka, który właśnie się rozbudził. Z największą delikatnością położyła maleństwo w ramionach rozpromienionej Rudowłosej, która ostrożnie przytuliła do siebie owiniętego w błękitny kocyk chłopczyka. Maluch, gdy tylko usłyszał ciche, dobrze sobie znane, miarowe bicie serca swojej mamy uspokoił się nieco, choć nadal kręcił się niespokojnie w jej ramionach. Wiki przyglądała mu się oczarowana, wręcz brakowało jej słów by opisać to co czuła w tamtej chwili. W jednej sekundzie jej serce wypełniła fala bezwarunkowego, wszechogarniającego uczucia, która zawładnęła każdą jej myślą. Nigdy nie czuła czegoś podobnego. Urzeczona  przyglądała się jego maleńkim, koralowym usteczkom i właśnie zaciskającej się na rogu kocyka piąstce. Jej oczy skupione były na każdym centymetrze owiniętego w mięciutki materiał ciałka synka, na każdym jego ruchu , na każdym oddechu. Był taki śliczny, delikatny, taki malutki, a jednak miał w sobie tak ogromną siłę. To było wręcz zdumiewające, że ten maluch miał w sobie wystarczająco chęci walki by się urodzić, by walczyć o to by przyjść na świat. Mimo że dopiero zaczynał swoje życie zdążył już udowodnić, że nie poddaje się tak łatwo.  Z wyraźną ulgą i rosnącą z minuty na minutę promieniującą radością Wiki pocałowała swojego małego wojownika w pokrytą kępką mięciutkich, brązowych włosów główkę. Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, którego synonimem był dla niej w tym momencie ten maleńki człowiek. Nie dowierzała temu, że teraz był z nią, cały i zdrowy. Prawdę mówiąc, gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział by jej, że ta wyjątkowo trudna ciąża zakończy się tak szczęśliwym rozwiązaniem nie dała by mu wówczas wiary. Łzy najczystszej radości pojawiły się w jej szmaragdowych oczach, a delikatny uśmiech najprawdziwszej miłości nie znikał z jej promieniującej twarzy. W końcu trzymała w ramionach swój mały cud. Noworodek pod wpływem głosu Wiktorii uchylił powoli swoje przymknięte powieki, ukazując w tym momencie swoje duże, ciemnoszare oczy i zaczął z zaciekawieniem przypatrywać się twarzy pochylonej nad nim mamy. Ich znajomy widok sprawił, że Ruda poczuła chłodny ucisk w okolicach swego serca…Myśl o Falkowiczu w równym stopniu co o synku zajmowała w tym momencie jej umysł. W końcu w pewien sposób byli oni nierozerwalną całością. Teraz, gdy niepewność związana ze zdrowiem maluszka zniknęła, a on pojawił się na świecie, Wiki zdała sobie sprawę z tego, że być może nie powinna już dłużej ukrywać prawdy przed Profesorem ? Czuła, że nie ma do tego prawa. Chciała podzielić się swoim szczęściem z całym światem, nawet z nim… Widok malucha z minuty na minutę dodawał jej sił by odważyć się na ten krok. Naprawdę nie było to dla niej łatwe, ale wiedziała, że musi się postarać właśnie ze względu na tą nowo narodzoną, bezbronną istotkę, która przecież zasługiwała na to by mieć oboje rodziców.
- Przecież mówiłaś, że to będzie dziewczynka- zaśmiała się szczerze blondynka, również nachylając się nad uroczym bobasem.- Cała wyprawka jest różowa - westchnęła z udawanym rozczarowaniem Woźnicka. Rozkoszny noworodek już zupełnie podbił jej serce. Był prześliczny, w jej oczach jawił się niczym maleńki aniołek. Według swojej cioci mógłby już teraz bez wątpienie występować w reklamach produktów dla niemowląt. Agata już myślała nad tym, co zrobić by oszczędzić swojemu przyszłemu chrześniakowi chodzenia w dziewczęcych śpioszkach. Ta sytuacja wymagała jej szybkiej interwencji, w równym stopniu co przygotowanie kącika dla maluszka. W końcu chłopczyk miał przyjść na świat dopiero za trzy tygodnie, a oprócz skręconego przez Anthony’ego łóżeczka ,świeżo upieczona mama była na to jeszcze kompletnie nieprzygotowana. Agata wiedziała, że w tym momencie załagodzenie tej sytuacji spadło na jej barki.
- Myślałam, a raczej chciałam tak sądzić…- przyznała poważnie Ruda, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od maluszka. Narodziny syna bez wątpienia były dla niej niespodzianką, ale na pewno nie rozczarowaniem. Wiedziała, że od tego dnia ten nieświadomy tego faktu malec będzie całym jej światem.
- Jest piękny…- stwierdziła z przekonaniem Agata, poprawiając błękitny kocyk, wiercącego się w ramionach Wiki maluszka.- Ale również bardzo podobny ...- urwała na moment, po raz kolejny zerkając na uroczą twarzyczkę chłopczyka -.....do Profesora- dodała naturalnie blondynka, za nim zdążyła jeszcze ugryźć się w język. Był to jednak oczywisty, niepodważalny fakt. Najwyraźniej Falkowicz miał nie tylko dominujący charakter, gdyż już teraz jasnym było ,że synek to jego miniaturowa, rozkoszna kopia. Chirurg z pewnością nie mógłby się wyprzeć swojego dziecka, nawet gdyby chciał. 
- Wiem… - odparła przygaszona Rudowłosa, przełykając głośno ślinę. Czuła się jeszcze bardzo słaba. W końcu niedawno przeszła poważny zabieg. Wrażenia dzisiejszego trudnego, choć zarazem najszczęśliwszego w jej  życiu dnia kompletnie ją wyczerpały, ale świadomość trzymania w ramionach nowo narodzonego dziecka przywracała jej siły.
- Czy można ?- uśmiechnięty Anglik zapukał w powierzchnię szklanych, otwartych na korytarz drzwi. Nieoczekiwanie przerywając rozmowę.
- Tak, oczywiście – odparła z niekrytą radością Rudowłosa, przenosząc na chwilę swoją promieniującą twarz na postać przyjaciela, który trzymał w dłoni ogromną, kolorową torbę oraz sympatycznego, pluszowego misia.
- Gratulacje- szepnął cicho mężczyzna, podchodząc bliżej świeżo upieczonej matki.- Chociaż wywinęłaś mi dzisiaj niezły numer, Wiki- dodał z niekrytym rozbawieniem mając na myśli to, że odesłała go sprzed szpitala, upierając się, że sama dotrze na oddział.
- Powinieneś mieć pretensje do kogoś innego – stwierdziła równie żartobliwym tonem Ruda, sugestywnie przenosząc wzrok na twarzyczkę maluszka, który ziewnął uroczo w tym momencie. Ponownie stał się centrum rozmowy otaczającej go trójki.
- Nie dziwię się wcale temu maluchowi, że już nie mógł doczekać się spotkania ze swoją piękną mamą- zastrzegł brunet, również przenosząc spojrzenie swych piwnych oczu na usypiającego malca.- Prawda młody ?- delikatnie dotknął rączki noworodka, który uścisnął w tej chwili jego palec jakby w geście zgody.
- Co to ?- zapytała Agata, rozpakowując przyniesiony przez mężczyznę pakunek. Torbę wypełniał spory zestaw błękitnych i zielonych chłopięcych śpioszków, jednak jej wzrok skupił się na przezroczystym, plastikowym pudełku o dziwnej zawartości.
- Tagliatelle ze szpinakiem – odparł z niekrytą dumą Ravenswood, a grymas rozczarowania pojawił się na twarzy Rudowłosej.- Kwas foliowy to podstawa- wyjaśnił, napotykając na jej zdegustowane spojrzenie. Anthony, który posiadał sporą rzeszę kuzynek nie był ignorantem w kwestii posiłków, jakie powinna mieć zapewniona młoda matka. Maluch zaczął głośno płakać w tym momencie.- Widzisz, ktoś tu jest głodny- stwierdził z przekonaniem Anglik, po czym ruszył w kierunku drzwi z zamiarem opuszczenia sali.- Potrzebujesz jeszcze czegoś ?- dopytywał z zainteresowaniem, kiedy dołączyła do niego Woźnicka. W końcu pierwsze karmienie to bardzo intymna chwila zarówno dla mamy jak i dla dziecka. Najwyraźniej stojąca obok położna była podobnego zdania, gdyż właśnie w tym momencie pojawiła się tuż obok kierującej się do stołówki dwójki.
- Tata musi jeszcze na moment nas opuścić – przyznała pogodnie starsza pielęgniarka, sugestywnym wzrokiem patrząc na zbitego z tropu Ravenswooda. Musiała wyjaśnić jeszcze kilka kwestii młodej matce.
- Niestety to nie ja jestem tym szczęściarzem- przyznał szczerze mężczyzna, krótkim, pełnym troski spojrzeniem żegnając się z przyjaciółką. Anthony potrafił wybrnąć z każdej sytuacji, choć zdziwiona mina położnej była dla niego niczym lodowaty prysznic. Zupełnie naturalne słowa kobiety w równym stopniu dotknęły Rudowłosą, która nie mogła wyzbyć się jednaj, ciążącej jej myśli.
Kiedy nakarmiony już maluszek zasnął na dobre w łóżeczku, Wiki wreszcie mogła znaleźć chwilę czasu dla siebie. Ciągle obserwowała jego równy oddech, lekko głaszcząc synka po główce. Następne cztery dni miała jeszcze spędzić w szpitalu, Elizabeth nie zamierzała skrócić tego okresu. W końcu malec urodził się przed terminem, a Wiktoria przeszła poważny zabieg. To był czas jaki Rudowłosa dała sobie na ostateczne podjęcie decyzji. Wciąż miała jeden wielki mętlik w głowie.
- Odwożę Agatę do waszego mieszkania, może potrzebujesz czegoś dla małego ?- zapytał Anthony, który jeszcze na moment pojawił się w sali przyjaciółki. Consalida nawet nie zauważyła, kiedy bezszelestnie wszedł do środku.
- Nie dziękuję, mam wszystko – odparła ciepło, przenosząc na niego swoje zagubione spojrzenie. Zauważył, że wyraźnie posmutniała, choć jasny blask radości nadal rozświetlał jej oczy.
- Wiem co cię trapi Wiki…- przyznał szczerze mężczyzna, podchodząc bliżej wychodzącego na panoramę miasta okna. Wielokrotnie rozmawiał na ten temat z Rudowłosą. Dobrze znał jej sytuację. O dziwo Wiktorii łatwiej przychodziła rozmowa na ten temat właśnie z Anthonym, nie z Woźnicką. Przy nim nie bała się otworzyć, a poza tym rozsądny Anglik potrafił nakreślić jej  również męski punkt widzenia tej kwestii. - Uważam, że powinnaś do niego zadzwonić- stwierdził bez cienia żartu brunet, po dłuższej chwili ciszy. Przeniósł swój przenikliwy wzrok na maleńkiego, pogrążonego we śnie chłopczyka.- Nie jutro, nie za tydzień, ale właśnie dzisiaj, teraz..- dodał pewnie, podchodząc bliżej zmieszanej Rudej.- Bez wymówek- podkreślił niespotykanie stanowczym jak na siebie głosem, opierając się dłońmi o stojące  obok szpitalnego łóżka krzesło. Siedząca obok Rudowłosa westchnęła ciężko, odgarniając z twarzy swoje długie, miedziane włosy.- Ja na jego miejscu nie zniósł bym myśli, że nieświadomie tracę taki skarb...-  podkreślił pozbawionym emocji tonem, wciąż zerkając ukradkiem na dziecko. Mimo że jego relacje z ojcem nigdy nie były najlepsze, mężczyzna nie mógł wyobrazić sobie faktu, że w dzieciństwie byłby pozbawiony jego obecności. Wiedział, że w takiej sytuacji byłby odarty z  cząstki samego siebie, w końcu to dzięki swojemu rodzicowi w pewien sposób był właśnie sobą. To on nawet nieświadomie ukształtował jego poglądy, a swoimi błędami wychowawczymi niepostrzeżenie wskazał mu drogę, którą nie powinien podążać. Miał swoje wady i nigdy nie był wzorem do naśladowania, ale bez względu na to był w życiu Ravenswooda kimś bardzo ważnym. Anthony wiedział, że nie bacząc na to jakim człowiekiem był Profesor, miał on bezsprzecznie prawo do tego by wiedzieć o istnieniu syna, powinien mieć choć szansę na to by zmienić się właśnie dla tego drzemiącego słodko malucha. - Decyzja należy do ciebie- mimo wszystko Anthony szanował jej postanowienia, ale nie mógł powstrzymać się przed wypowiedzeniem na głos własnego zdania. Widział, że wybór Wiktorii powinien być przemyślany, a on zamierzał wspierać ją cokolwiek postanowi.
- Nie wiem, czy  mam wystarczająco dużo siły by mierzyć się z tym wszystkim…- przyznała gorzko Wiki.
- Zawsze możesz na mnie liczyć- odparł dobitnie mężczyzna, przenosząc swój wzrok na słodko drzemiące niemowlę.- A teraz także i na niego- dodał z uśmiechem, mając na myśli maluszka.
- Alex- szepnęła cicho Ruda jakby w odpowiedzi na jego słowa , patrząc ze wzruszeniem na dziecko. Nie wahała się zbyt długo z wyborem imienia. W akurat tej kwestii nie miała wątpliwości. W końcu to był jej mały wojownik, maleńki promyk szczęścia.
- Alexander Ricardo Consalida- przeczytał jej przez ramię bankier, widząc , że świeżo upieczona mama zabrała się za wypełnianie szpitalnych dokumentów. Musiał przyznać, że wybór pierwszego imienia był wyjątkowo trafny biorąc pod uwagę jego uniwersalny charakter, gdyż niemal w każdym języku miało ono dokładnie tą formę. Nie ważne w jakim zakątku świata znalazł by się mały, zawsze mógłby czuć się swobodnie. Ponadto Ravenswood wiedział, że Wiktoria jest mocno przywiązana do swoich hiszpańskich korzeni i pewnie ze względu na nie postanowiła wybrać dla synka właśnie takie imiona. Co więcej nawiązanie do największego w dziejach wojownika wydawało mu się nie być bezpodstawne, gdyż ten maleńki człowiek musiał stoczyć prawdziwą batalię z nieustępliwym losem by w ogóle móc pojawić się na świecie. - Myślę, że idealnie do niego pasuje- przyznał z przekonaniem brunet, delikatnie dotykając główki dziecka.- W takim razie życzę Wam, a raczej Tobie spokojnej, w pełni przespanej nocy- powiedział ciepło na odchodne, ponownie  znikając na korytarzu. Jego słowa nie dawały Rudowłosej spokoju. Po raz kolejny zerknęła na śpiącego maluszka, a następnie na leżący na powierzchni białego stolika telefon. Anthony miał rację, podświadomie to czuła. Próbowała się okłamywać, ale to było bez sensu. Zarówno ona jak i mały najbardziej  potrzebowali teraz tylko jednej osoby.  Drżącymi rękami i  głową pełną wątpliwości wybrała na klawiaturze urządzenia dobrze sobie znany numer Profesora. Tym razem nie stchórzyła po trzech, nieprzyzwoicie długich dźwiękach sygnału nawiązywanego połączenia.
- Andrzej Falkowicz, słucham…- niski, zniecierpliwiony głos chirurga odebrał jej mowę .Z trudem przełknęła ślinę, wyczuwając nieprzyjemny ucisk w okolicach serca.- Halo ?- upominający, wzburzony głos Profesora rozległ się po pomieszczeniu po raz kolejny, kiedy to po dłuższej chwili niepokojącej ciszy nie usłyszał odpowiedzi ze strony rozmówcy. Wiktorii zupełnie zapomniała, że ten dzień był wyjątkowy dla Falkowicza, choć na pewno nie ze względu na nieznany mu fakt narodzin synka. Dzisiaj rezultaty jego wieloletniej pracy wreszcie zostały docenione i znalazły swe ucieleśnienie w  dopuszczeniu na rynek farmaceutyczny opracowanego przez niego leku. Ostatnie szalenie pracowite tygodnie również dla niego okazały się wyzwaniem. Był wyraźnie przemęczony, choć płynąca z uwieńczonego sukcesem dzieła satysfakcja dodawała mu nie tylko dumy, ale także siły. Tego dnia nareszcie zamknął pewien rozdział w swoim życiu, osiągnął wymarzony sukces i międzynarodową sławę…lecz czegoś mu brakowało i fakt ten niesamowicie go irytował. Okupił ogromnym kosztem zakończenie swoich badań, o czym zresztą przypominała mu nieustanna obecność znienawidzonej małżonki. Rudowłosa nie mogła wiedzieć, że tego dnia odebrał on już dziesiątki telefonów od proszących o wywiad dziennikarzy i nieszczerych w swych gratulacjach kolegów po fachu. Po prostu chciał by ten cały medialny szum wreszcie się zakończył. Andrzej sądził wówczas, że zapewne ma do czynienia z kolejnym, natrętnym reporterem, który najpewniej jakimś podstępem zdobył jego prywatny numer. Nie mógł wiedzieć jak bardzo się mylił. Przysypiający maluszek nieoczekiwanie zaczął cicho kwilić w najmniej odpowiednim ku temu momencie, wyczuwając mimowolnie targające mamą emocje. Nie mógł wiedzieć, że niezamierzenie przerwie rozmowę swoich rodziców.
- Już dobrze, jestem tutaj...- szepnęła kojąco Wiktoria, biorąc na ręce płaczące niemowlę. Pozostawiła swój włączony telefon na powierzchni niebieskiej, szpitalnej pościeli ,poświęcając całą uwagę różowemu od płaczu noworodkowi, który momentalnie się uspokoił, gdy tylko poczuł zapach jej skóry.
- Halo ?- zapytał po raz kolejny Falkowicz, dosłyszawszy jeszcze stłumiony, niewyraźny, ale jednak dobrze znany mu kobiecy głos. Nie mógł usłyszeć cichego płaczu maluszka, który najpewniej zwróciłby jego uwagę. – Wiki, czy to ty…?- zapytał z dosłyszalną nadzieją, choć numer który wyświetlał się na ekranie telefonu skutecznie odwodził go od tego pomysłu.- Proszę…porozmawiajmy ...– dodał ciszej zniżonym głosem , pocierając pulsujące skronie. Wciąż nie potrafił odgonić od siebie myśli o Rudowłosej. Wiedział od Adama, że Wiktoria zerwała wszelkie kontakty nie tylko z nim, ale ze wszystkimi pracownikami Leśnej Góry, zmieniła numer telefonu,  wyjechała za granicę i od kilku miesięcy nie dawała znaku życia. Fakt ten powodował u Profesora bolesne wyrzuty sumienia. Tak, wbrew pozorom i nawet własnym przekonaniom on również miał sumienie. Dobrze wiedział, że bardzo ją skrzywdził i naprawdę żałował sposobu w jaki się rozstali. Zachował się jak skończony dupek. Wcale nie dziwił się Consalidzie, że nie chciała nawet słuchać jego wyjaśnień. Wiedział to i dlatego postanowił równie szybko zniknąć z jej życia.  Ślub z Walczyk był koniecznością, miał tą świadomość, ale to co stało się potem…Nie powinien wtedy dać się ponieść hipnotyzującej obecności  Rudej, choć równie dobrze wiedział, że tak naprawdę nie potrafił żałować ostatnich chwil bliskości spędzonych z Wiktorią. Gdzieś w głębi serca czuł, że Rudowłosa jest jedyną kobietą jaką kiedykolwiek darzył prawdziwym uczuciem, lecz skrzętnie ukrywał ten fakt przed samym sobą, nie potrafiąc go do siebie w pełni dopuścić. Tak było lepiej, szczególnie dla niej. Myśl, że mógłby po raz kolejny wywołać cień zawodu na jej twarzy powodowały dziwny ucisk w okolicach jego serca. Zależało mu na niej, to było jasne i dlatego trwał w przekonaniu ,że lepiej byłoby gdyby po prostu pozwolił jej o sobie zapomnieć. Według niego Wiki zasługiwała na wszystko co najlepsze…a on nie potrafił jej tego zapewnić, nie był w stanie wykręcić się z chorego układu z niestabilną emocjonalnie Kingą. Jednak w tej jednej, krótkiej chwili Profesor chciał tylko wiedzieć, czy wszystko jest z nią w porządku...czy zwyczajnie nie potrzebuje pomocy...
Rudowłosa usłyszała jego ostatnie pytanie, a wyczekujący, cichy ton jego głosu zawładnął już do reszty jej świadomością. Tak bardzo chciała w tym momencie podzielić się z nim swoją radością, powiedzieć mu, że właśnie został ojcem, ale jednak głos odmawiał jej posłuszeństwa. Łzy nieustannie ciekły po jej bladych policzkach, lecz ona nie była w stanie wypowiedzieć już ani jednego słowa. Przerastała ją ta rozmowa, przerażała ją ta skomplikowana sytuacja. Jednak teraz nie było mowy o odwrocie, musiała wziąć się w garść. W chwili w której wreszcie zdecydowała się odpowiedzieć na pytanie Profesora zrządzeniem okrutnego losu do gabinetu Falkowicza wtargnęła jego zaaferowana małżonka.
- Andrzej, z kim rozmawiasz ? – wścibska i chorobliwie zazdrosna Walczyk nieoczekiwanie zerknęła na ekran jego telefonu. – Mam nadzieję, że jesteś już gotowy na kolację z senatorem Parkerem ? – dopytywała władczym tonem, z irytacją obserwując jego leżący na mahoniowym biurku, rozwiązany krawat. Nie dopuszczała do siebie myśli, że zapracowany Falkowicz mógłby być po prostu zwyczajnie wyczerpany wrażeniami dzisiejszego dnia.
- Dobrze o tym pamiętam, nie martw się- odparł cierpko, wysyłając w jej kierunku ironiczny uśmiech.- Chyba czas już na ciebie ?- wskazał sugestywnie wzrokiem na otwarte na oścież drzwi. Miał jej szczerze dość i nie zamierzał tego ukrywać. Poza tym teraz jego myśli krążyły tylko wokół prowadzonej rozmowy. W tym momencie jego umysłem zawładnęła jedynie postać Wiki...
- Dobrze, jeśli powiesz mi …-zastrzegła ostrzejszym tonem, poprawiając dłonią zagniecenie na swojej koktajlowej, bordowej sukience – Kto to  jest ?-  wyartykułowała podchodząc niebezpiecznie blisko mężczyzny. Od razu zauważyła dziwny błysk w jego oczach. Laborantka momentalnie wyczuła zagrożenie, była o niego chorobliwie zazdrosna, a najzwyklejsza myśl, że ktoś mógłby zniszczyć ich pozornie sielankowe życie w USA przyprawiała ją o dreszcz strachu.
- Nikt ważny- uciął krótko dyskusję, przenosząc swój wyczekujący, gniewny  wzrok na natrętną blondynkę, która napawała go prawdziwym obrzydzeniem. Zwyczajnie chciał się jak najszybciej pozbyć Walczyk, nie przywiązywał wagi do tych słów. Pragnął jedynie by jego znienawidzona żona po prostu dała mu spokój. Profesor nie spodziewał się, że wypowiedzeniem tego zdania sam skazał siebie na lata niewiedzy. To krótkie stwierdzenie, a także dosłyszana w całej krasie rozmowa miedzy małżonkami przelała czarę goryczy w sercu Rudowłosej, która rozłączyła się momentalnie ,z trudem opanowując szloch. -Ten telefon to był ogromny błąd- myślała w duchu. W tej krótkiej chwili Wiki obiecała sobie, że już nigdy nie zdobędzie się na ten krok. Nic i nikt jej do tego nie zmuszą. Zarówno ona jak i jej syn nie pasowali do obecnego życia Falkowicza, nie było w nim dla nich miejsca. Wiktoria nie miała pojęcia, że gdy tylko Profesor usłyszał dźwięk zerwanego połączenia próbował poprzez swoje znajomości namierzyć jej numer, ale niestety kolejne zrządzenie bezwzględnego losu uniemożliwiło mu to, gdyż przez błąd systemu i awarię sieci było to rzeczą nie do osiągnięcia, nawet dla doświadczonego specjalisty. Wreszcie, po trzech tygodniach nieudanych prób chirurg postanowił zaprzestać poszukiwań Wiki...Sądził wówczas, że przecież i tak fakt ten nic by nie zmienił....
- Dla mnie jesteś najważniejszy. Jesteś całym moim światem...synku- szepnęła cicho w stronę trzymanego w ramionach maluszka, po czym pocałowała Alex’a w porośniętą, gęstym, brązowym puchem główkę. Słowa Falkowicza wciąż krążyły w jej świadomości, z minuty na minutę zadając jej coraz dotkliwszy ból. Szeroko otwarte, stalowe oczka chłopczyka jednak napawały ją nadzieją na lepsze jutro. – Jakoś damy sobie radę- westchnęła ciężko, nie mogąc oderwać od niego pełnego miłości wzroku.
Wówczas Wiktoria nie przypuszczała, że jej życie potoczy się w taki właśnie  sposób, że za dokładnie pół roku stanie się ona żoną Anthony’ego i po prostu nauczy się żyć bez Andrzeja. Przez wiele lat wydawało jej się, że dokonała niemożliwego – wymazała go ze swojego życia, lecz było to tylko pozorną ułudą. On zawsze, mimo upływu lat miał stałe miejsce w jej sercu i tak naprawdę nigdy nie zanosiło się na to by kiedykolwiek miał zniknąć z jej umysłu. Ta miłość była silniejsza, niż cierpienie jakie się z nią wiązało.
*-*
Głośny dźwięk domofonu wyrwał Rudowłosą z niespokojnego snu. Mierzenie się z natrętnymi wspomnieniami na pewno nie poprawiło jej samopoczucia, ale niewątpliwie oświeciło ją w wielu kwestiach. Zaspana Wiki zdziwiła się szczerze zerkając ukradkiem na wiszący w holu czarny zegar wskazujący godzinę szóstą rano. Nie miała najmniejszego pojęcia, kto mógłby odwiedzić ją o tak wczesnej porze. Ruda szybko narzuciła na swoje plecy jedwabny szlafrok, zakładając kosmyk miedzianych włosów za ucho. Postać, którą zobaczyła w wizjerze była chyba ostatnią jaką spodziewała się ujrzeć. W końcu ojciec nie wspominał jej nic o tej nieplanowanej wizycie.
- Tata ?- zapytała z niedowierzaniem, otwierając na oścież drewniane drzwi prowadzące do jej apartamentu. Jej szmaragdowe oczy wyrażające najprawdziwsze zaskoczenie widocznie rozbawiły Hiszpana, który trzymał w swej opalonej dłoni ogromnych rozmiarów pakunek.
- We własnej osobie- odparł z uśmiechem starszy jegomość – Chyba mam prawo wreszcie odwiedzić moją córkę i wnuczka, prawda ?- zapytał zaczepnie, przekraczając próg jej mieszkania.- A gdzie mój chłopak , pewnie jeszcze śpi ?- zapytał niespotykanie ciepłym jak na siebie głosem staruszek. Wiktoria obserwowała ojca zaskoczona. Wujek Jose miał rację, choroba widocznie go zmieniła,  w każdym razie na pewno zrewolucjonizowała jego sposób bycia.
- Alex jest w Polsce- odparła nieco smutnym tonem Wiki, wskazując ojcu dłonią rozległy salon.
- Nie rozumiem ?- stwierdził w napięciu dyplomata, zgodnie z życzeniem córki siadając na znajdującej się w przestronnym pomieszczeniu sofie.
- Zaparzę herbatę- odparła zmieszana jego miną Rudowłosa – Chyba czeka nas dłuższa rozmowa – stwierdziła pewnie, wysilając się na delikatny uśmiech.
- Domyślam się – odparł spochmurniały Ricardo, z wyraźną ciekawością rozglądając się po apartamencie córki. To była jego pierwsze wizyta w domu jedynej latorośli, fakt ten nie poprawiał jego i tak już podupadłego humoru. Dyplomata liczył na to, że wreszcie będzie mógł poznać swojego wnuka. Tak bardzo żałował swoich zaległości w kontaktach z rodziną. Czuł się niczym ślepiec, który wreszcie odzyskał wzrok po sześciu, długich, pozbawionych radości latach. Na własne życzenie stracił tak wiele z życie zarówno Wiki jak i małego i nie potrafił sobie tego wybaczyć…

26 komentarzy:

  1. Fantastyczna część. Opłaci się czekać. Mam nadzieję że kolejną część pojawię się bardzo szybko. Już się nie mogę doczekać. Fajnie by było gdyby było więcej FaWi i Alexa. Wspomnienia Wiktorii w tej części rozjasnily jej wczorajsze decyzje.
    Chce szybkiego nexta.
    Życzę weny, której na pewno Ci nie brakuje na kolejne części opowiadania.
    Pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna część ! Czekam na kolejną !!❤️

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy next? Nie moge się doczekać!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się dodać nowy rozdział w ten weekend (zapewne w niedzielę) :D

      Usuń
    2. Bardzo się cieszę. Czekam z niecierpliwością. :-)

      Usuń
  4. Nie umiem się doczekać jutrzejszego nexta !��

    OdpowiedzUsuń
  5. To już dziś!!! Kolejna część!!! Nie mogę się doczekać.

    OdpowiedzUsuń
  6. będzie dziś??

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy next? Miał być wczoraj.

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy ?��

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy next??? Już dawno miała się pojawić. Ja ciągle czekam . Wstaw coś. Lubię czytać twoje opowiadania. Jestem ciekawa dalszych losów bohaterów.
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  10. Co z tym nextem? My czekamy!

    OdpowiedzUsuń
  11. Kiedy kolejna część? Czekam cały czas!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  12. Nie wiem, jak to się stało, że nie dostawałam powiadomień o Twojej aktywności na blogu.
    Nie wiem, jak mogłam przegapić tyle części. Z radością biorę się za nadrabianie, by odnaleźć się znów w intrygującej fabule Twojego opowiadania, ale przede wszystkim, by podziwiać Twój kunszt.
    Pięknie piszesz... Ba! Ty po prostu malujesz słowem. Rozpływam się nad opisami otoczenia tak obrazowymi, że nie trzeba zamykać oczu, by sobie to wyobrazić. Niesamowicie układasz zdania, przybliżając nam - czytelnikom - wewnętrzne rozterki bohaterów.
    Szczerze podziwiam to, jak pięknie rozwinęłaś się od pierwszego zdania tej serii, po ostatnie najświeższej części. Jestem pod wrażeniem również Twojej konsekwencji i staranności o najdrobniejszy szczegół.
    Chylę czoła, Martuno!
    Przesyłam pozdrowienia i energię do tworzenia dalej ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Kiedy wrócisz?

    OdpowiedzUsuń
  14. NEXT!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  15. Napiszesz jeszcze coś kiedyś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. W tym tygodniu wreszcie rozpoczęłam tak długo wyczekiwane wakacje, więc na pewno już wkrótce ukaże się kolejny rozdział opowiadania :D. Nadchodzący pozbawiony zobowiązań, w pełni wolny miesiąc zamierzam dobrze wykorzystać i nadrobić trochę moje zaległości...:(, za które oczywiście Was przepraszam. Mam mnóstwo pomysłów i weny, ale niestety doskwiera mi brak czasu :(. Prace nad nową częścią rozpoczęłam już wczoraj, więc wydaje mi się, że w przeciągu nadchodzącego tygodnia dodam kolejny rodział :D. Mogę Was zapewnić, że next jak zwykle okaże się trochę....przydługi, ale mam szczerą nadzieję, że nie nudny :P. Zdradzę, że początek może być trochę nietypowy, gdyż kilka pierwszych stron skupionych będzie na postaci Ricardo Consalidy, ale mam nadzieję, że nie zniechęci on Was do dalszej lektury. Warto będzie przez to przebrnąć by zrozumieć postępowanie Hiszpana, który już wkrótce, nieoczekiwanie wkroczy z głośnym przytupem w życie nie tylko Wiki i swego wnuka, ale także Falkowicza. Bezpośrednia konfrontacja ojca Wiktorii z Profesorem nie będzie należała do najłatwiejszych. Kolejny rodział będzie dotyczył w dalszym ciągu relacji Andrzeja z synkiem i ich powoli budowanej więzi. Kilka kwestii, które Falkowicz skrzętnie ukrywał przed światem ujrzą światło dzienne właśnie za sprawą nieustępliwego malca. Nie będzie to stanowiło prostego wyzwania dla Profesora jak i Adama. Next również będzie związany z tak wyczekiwanym przez Alex'a pojawieniem się w Polsce jego mamy...Mały będzie starał się zrobić wszystko by znowu połączyć swoich rodziców. Sprawa dalszej opieki nad synem stanie się priorytetem dla Andrzeja, który po tygodniu spędzonym z małym zrozumie, że już dłużej nie będzie potrafił żyć w takiej separacji od kontaktów ze swoim dzieckiem. Falkowicz nie będzie w stanie wyobrazić sobie, że miałby powolić na to by mały i Wiki prowadzili swoje życie z dala od niego i podejmie ku temu pewne kroki.
      Mam nadzieję, że ten mały spojler Was nie rozczaruje :D.
      Dziękuję za cierpliwość i pamięć o tym opowiadaniu.
      Pozdrawiam serdecznie <3

      Usuń
    3. Już się nie mogę doczekać. Czekam z niecierpliwością .
      Kasia

      Usuń
    4. W takim razie oficjalnie zapowiem, że już jutro (NA PEWNO) pojawi się nowa część.:D Jeszcze raz dziękuję Wam za cierpliwość. Pozdrawiam :)

      Usuń