środa, 19 sierpnia 2015

XXXVII - część I

Tak ...kolejna część i dwie wiadomości ode mnie. I ( wiem ,spóźniłam się...wybaczcie :( Wstawiam next'a o trzeciej w nocy, bo nie wiem dlaczego, ale zdecydowałam się napisać go od samego początku, został podzielony) II (jutro, a właściwie to już dzisiaj pojawi się kolejna część- kontynuacja tej podzielonej :D, wstawiłabym to jako całość, ale nie chciałam znowu "przekładać",tym bardziej ,że obiecałam część, z którą i tak spóźniłam się o kilka godzin) . Z góry uprzedzam ,że kontynuacja tego next'a będzie też jakoś na "granicy" środy i czwartku. Będzie również o wiele ciekawsze i będzie w niej więcej akcji. To jest taka przystawka...w cz. II Alex i Falkowicz występują w pełnej krasie. Jeszcze raz przepraszam bardzo...ale mam wenę, więc postaram się Wam to wynagrodzić. 

Dziękuję za to, że jeszcze czekacie i macie  do mnie cierpliwość :D 
Pozdrawiam 


Gęsty, żółtawy i aromatyczny dym, unoszący się z nadpalonego ,kubańskiego cygara najwyższej jakości cienką zasłoną obłoczków przesłaniał ogromnych rozmiarów jasne  pomieszczenie ,którego centralnym elementem było duże, zabytkowe, misternie rzeźbione biurko z egzotycznego drewna rodzimego gatunku. Starszy, niemal już całkiem siwy mężczyzna poderwał się gwałtownie z wysokiego fotela i jednym sprawnym ruchem dłoni zgasił dymiący tytoń w srebrnej papierośnicy, stojącej na honorowym miejscu tuż obok rodzinnego zdjęcia. Wiekowy jegomość chwycił za  chłodną oprawę fotografii i odwrócił się w stronę wychodzącego na ogrody ,wysokiego okna wzdychając przy tym ciężko. Jego mocno pomarszczone i ogorzałe od południowego słońca czoło zmarszczyło się jeszcze bardziej na widok uśmiechniętych twarzy zdobiących zdjęcie. Przełknął głośno ślinę i z żalem przejechał dłonią po ceramicznej ramce, w miejscu ,w którym na nieco wyblakłej już fotografii znajdowała się twarz jego żony. W szmaragdowych oczach staruszka odnaleźć można było w tym momencie zarówno smutek, żal ,rozgoryczenie jak i złość. Bezsprzecznie Ricardo przesycony był gniewem , ciężarem wyrzutów sumienia ,ale również wstrętem. Wstrętem do samego siebie. Teraz ,kiedy udało mu się przezwyciężyć śmiertelną chorobę z dnia na dzień coraz bardziej doceniał wartość życia i paradoksalnie z coraz większym trudem przychodziło mu spoglądanie na własne odbicie w lustrze.- Zaślepiła mnie żałoba- po latach życia w zastoju wreszcie to do niego dotarło, w wymiarze większym ,niżby kiedykolwiek sądził. Z obecnego punktu widzenia jego ówczesne zachowanie zdawało się być kompletnie irracjonalne, infantylne, po prostu sprzeczne z jakąkolwiek logiką i zasadami. – Czemu tak późno to do mnie dotarło ?–wyrzucał sobie, przenosząc spojrzenie swoich intensywnie zielonych oczu na twarz jedynej córki, która na zdjęciu znajdowała się tuż obok matki. W chwili śmierci Wandy ,razem z nią umarła też część jego osobowości. – To była bezsprzecznie ta lepsza cząstka- myślał ,uśmiechając się pod nosem. Zdawał sobie sprawę, że zmarła żona zapewne zaprzeczyłaby jego stwierdzeniu, a on ponownie „odbiłby piłeczkę”. Kłótnie  były nierozłączną częścią życia Consalidów. Nawet, a może szczególnie tego brakowało mu w obecnym życiu. Tęsknił za ciętym językiem zmarłej żony, ich wybuchowymi dyskusjami i niekończącymi się kompromisami, którymi przez jego karierę dyplomatyczną mocno naznaczone były ich małżeństwo. Jego obecna egzystencja, bo tak należałoby nazwać stan ,w którym tkwił od ostatnich sześciu lat ,była pasmem niekończących się błędów. Najpierw odrzucił znajomych, przyjaciół, kompletnie odciął się od  Hiszpanii, swego ojczystego kraju, następnie  wybrał życie na innym kontynencie, aż wreszcie zerwał kontakt z ukochaną córką. Szczególnie ta ostatnia decyzja budziła teraz  jego rozgoryczenie.  Zaślepiony swoim bólem odepchnął od siebie jedyne dziecko. – A to przecież Wiktoria straciła matkę – wreszcie zrozumiał, że śmierć Wandy nie była ciosem tylko dla niego. Nie potrafił pojąć dlaczego z taką premedytacją unikał kontaktu z latoroślą. Teraz dobrze zdawał sobie sprawę, że mocno zawiódł jako ojciec. Tym bardziej ,że wiedział na jak wielkim życiowym zakręcie była wtedy Wiki. Swoim egoistycznym nastawieniem pozbawił córkę pomocy i tak potrzebnego jej wsparcia. W jednym momencie straciła przysłowiowy grunt pod nogami, i to po części z jego winy. Sprzedając zabytkową rezydencję w Hiszpanii pozbawił córkę jednocześnie rodzinnego domu, miejsca ,w którym się wychowała, a  które było jej prawdziwym rajem na Ziemi, jak i również źródła  rodzinnego ciepła. Swoim wyjazdem sprawił ,że Wiki została pozbawiona jakiegokolwiek oparcia, poczucia bezpieczeństwa.  A to właśnie on, jej ojciec, najbliższy krewny, osoba , na którą wcześniej zawsze mogła liczyć pozostawił ją zupełnie samą… teraz wydawało mu się to absurdalne. Nie potrafił tego pojąć. Śmierć Wandy powinna jeszcze bardziej zbliżyć ich do siebie, a tymczasem rozdzieliła ich na długie lata. Z jednej strony Hiszpan był dumny z córki, że mimo tylu przeciwności była w stanie ułożyć sobie życie na nowo, z drugiej jednak bardzo żałował ,że nie było go przy niej w tym trudnym czasie. Nie służył jej pomocą ,radą ,był nieobecny na ślubie Wiktorii, nie mógł obserwować jak jego mały wnuczek rośnie ,stawia pierwsze kroki, jak się uśmiecha  i radośnie szczebiocze. Tak bardzo żałował swojego postępowania.  Chciał jak najszybciej naprawić swoje błędy i wreszcie móc być przy rodzinie, bo jak słusznie twierdził ,przecież tak naprawdę to tylko ona się liczyła. Ricardo był świadom ,że  wcześniej zachował się tak jakby chciał wymazać wszystko to, co wiązało się z jego zmarłą żoną .- W dużej mierze to  mi się udało – myślał z niesmakiem. – Na szczęście Wiki nie jest tak uparta jak ja - uśmiechnął się delikatnie, przenosząc swoje spojrzenie na ekran telefonu, na którym właśnie wyświetlił się numer jego pociechy. Od  ostatniej wizyty Rudej  w Buenos Aires ich relacje wreszcie odzyskały normalny, naturalny charakter. Wiele sobie wyjaśnili i w końcu dotarło do niego ,co traci przez swój bezsensowny strach i dumę. Odnalazł wewnętrzny spokój i wreszcie uporał się z żałobą po żonie. Teraz zrozumiał,  że jego życie może mieć jeszcze sens i znaczenie, że nie wszystko jest skończone. A on przecież wciąż ma rodzinę, ma córkę i wnuka, którzy go potrzebują. Nie jest sam. A co najważniejsze, ma  czas ,który w pełni może im poświęcić, a którego poskąpiono jego małżonce. Obecnie doceniał każdą sekundę, każdy oddech, najniklejszy uśmiech, każde spojrzenie na  błękitne, falujące morze, najmniejszy błysk wdzięczności w oczach innych ludzi, którzy dziękowali mu za okazaną pomoc . Kiedyś zastanawiał się, po co w ogóle jest mu dane dalej funkcjonować w świecie pozbawionym jego Wandy. Zrozumiał . Od niedawna już wiedział ,że żyje jeszcze po to,  by cieszyć się każdą urokliwą chwilą tego kruchego życia  nie tylko za siebie ,ale  za ich dwoje. Był jej to winien.
- Pokochałabyś tego chłopca – szepnął ledwie słyszalnym głosem w kierunku fotografii Wandy ,kiedy zakończył rozmowę telefoniczną z Rudowłosą. Rozmawiał z nią niemal codziennie, a wieści o poczynaniach małego , które do niego dochodziły wywoływały szczery uśmiech i prawdziwy cień rozbawienia na niegdyś zawsze poważnym obliczu pana Consalidy. Bardzo chciał poznać swojego wnuczka  i nie zamierzał z tym zwlekać aż do wakacji, które mieli wspólnie spędzić w Argentynie. Po wygranej walce z nowotworem nie brakowało mu energii i zapału by odbudować swoje niegdyś ciekawe i barwne życie. Nie próżnował. Podziękował swojemu wiernemu przyjacielowi Jose i jego żonie wyprawiając w  siedzibie ambasady przyjęcie dla całej ich sporej rodziny ,wszystkich jego współpracowników i ludzi ,którzy okazali mu serce w czasie choroby. Przez ostatnie miesiące bardzo się zmienił ,co z ulgą zauważyli jego podwładni. Znów potrafił się uśmiechać, kilkukrotnie został przyłapany na nuceniu pod nosem kolejnego hitu znanej kolumbijskiej piosenkarki, a nawet pierwszy raz od sześciu lat wziął tygodniowy urlop w pracy. Teraz chciał poświęcić się rodzinie i w duchu już obiecał sobie, że będzie bezgranicznie rozpieszczał wnuka, oczywiście ku zmartwieniu Wiki. – Od czegoś w końcu są ci dziadkowie – myślał z rozbawieniem, szykując dla małego nie lada niespodziankę. Wiedział ,że  Alex  byłby prawdziwym oczkiem w głowie Wandy, która  gdy dowiedziała się o gnębiącej ją miażdżycy ,niejednokrotnie mówiła mu, że marzy tylko o tym by jeszcze doczekać narodzin wnuka. Niestety tego marzenia nie udało jej się spełnić.
Rozmyślania Ricardo, który skrzętnie przygotowywał swoją podróż do Londynu przerwał cichy pisk telefonu stacjonarnego .

- Tak, Marie? – rzeczowo zwrócił się do młodziutkiej sekretarki, która kilka sekund po sygnale zjawiła się w jego przestronnym gabinecie.
- Panie ambasadorze, Angelo …znaczy pana zastępca – ciemnowłosa piękność zmieszała się nieco – czeka na korytarzu – dokończyła ciepłym głosem ,wygładzając dłonią zagniecenie na granatowym żakiecie .
- Niech wejdzie – odpowiedział pewnym głosem  ,nie spuszczając wzroku z blatu biurka – A …chwileczkę ! -  wreszcie przeniósł swój wzrok na podwładną – Zrobiłabyś nam mocną kawę ? –zapytał ciepło – Tą co zwykle – dodał ,gdy zniknęła za pełnymi złoceń drzwiami, w których w tym samym momencie zjawił się wysoki czarnowłosy mężczyzna w garniturze, którego twarz skutecznie szpeciła siwa ,kozia bródka, mocno kontrastująco z jego ciemnymi jak noc włosami.
-Panie ambasadorze – skłonił głową ,siadając na drewnianym krześle wprost naprzeciwko szefa
-Siadaj Angelo – zaczął swobodnie Consalida, który niespodziewanie poderwał się ze skórzanego, brązowego fotela – Jak długo razem pracujemy ? –zapytał niezobowiązująco, ponownie wpatrując się w widoczne za wykuszem ,oświetlone gorącym słońcem ogrody. Głęboka zmarszczka na opalonym czole ambasadora  pogłębiła się nieco, gdy przeniósł swoje spojrzenie na twarz sfrasowanego pracownika.
- Będzie jakieś sześć lat – młodszy z mężczyzn westchnął ciężko ,obawiając się do czego swoim pytaniem zmierza  szef.
- No właśnie – twarz staruszka rozpromieniła się momentalnie – To chyba wystarczająco długo byś w końcu zaczął mówić mi po imieniu – uśmiechnął się szczerze . Angelo spojrzał na niego zaskoczony.  Kilka miesięcy temu ambasador przeszedł prawdziwą  „przemianę” ,która jak się zdawało wciąż trwała. Niestety przyzwyczajony do surowych rządów Consalidy mężczyzna nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Cały czas zastanawiał się, czy szef przypadkiem nie wystawia go na kolejną próbę. Kiedyś przywiązywał ogromną wagą do tego by w ambasadzie panowała oficjalna atmosfera.
- Dobrze- odparł ,spuszczając wzrok – Ricardo – to imię ledwie przeszło mu przez gardło .Nigdy nie pałał sympatią do przełożonego, na co zresztą ten sobie zasłużył.
- Mam nadzieję ,że wszystko jest już przygotowane ? – w głosie Consalidy dało się wyczuć zniecierpliwienie i cień dawnej surowości, która paradoksalnie przywróciła Angelowi pewność siebie.
-Oczywiście – odparł dumny z siebie zastępca, który wysilił się nawet na zdawkowy uśmieszek.
- Znakomicie – staruszek kiwnął głową z aprobatą – Tutaj znajdziesz wszystkie kody dostępu, potrzebne numery telefonów, karty magnetyczne i klucze – wskazał na małe ,czarne, skórzane pudełeczko ,po czym  dziarskim krokiem podszedł do podwładnego.
- Powodzenia – klepnął go przyjacielsko w ramię- Wszystkie wizyty masz w organizatorze – dodał na odchodne, mijając się w drzwiach z sekretarką. – Marie wprowadzi cię w grafik – dopowiedział, biorąc od zdezorientowanej kobiety filiżankę z czarnym naparem.
-Dziękuję kochana-  uśmiechnął się do niej zawadiacko , zostawiając dwóje pracowników w niemałym szoku. Zmieszany, właśnie mianowany tymczasowym ambasadorem Angelo spojrzał pytającym wzrokiem na sekretarkę, która w obronnym geście rozłożyła bezradnie ręce.  Oboje wiedzieli, że minie jeszcze sporo czasu zanim przyzwyczają się do nowego oblicza dyplomaty, który od kilku dni tryskał zaskakująco dobrym humorem.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Falkowicz z wyraźnym napięciem w oczach wpatrywał się w  mocno zaskoczoną jego propozycją Wiktorię. Rudowłosa po chwili krepującej ciszy wreszcie przeniosła na niego zagubione spojrzenie swoich szmaragdowych oczu . Nie miała najmniejszego pojęcia, co ma sądzić o jego pomyśle. Na początku propozycja Profesora wydawała jej się czymś naturalnym, oczywistym, lecz po chwili do jej umysłu dotarła potężna fala wątpliwości, a także spory powiew zdrowego rozsądku, który  skutecznie przywołał ją do rzeczywistości. Teraz nie mogła pozwolić sobie na przerwę w pracy, to było dla niej oczywiste. Zależało jej na tym, by  Alex i Andrzej mogli wreszcie naprawdę się poznać, spędzić ze sobą trochę czasu , zbudować prawdziwą relację, ale nie aż takim kosztem. Chciała dobra synka i kochała go ponad wszystko, nawet ponad swoją pasję, którą była medycyna. Jednak zdawała sobie również sprawę z tego, że nie może całkowicie poświęcać swojej kariery by przyspieszać to, co i tak z jej perspektywy było nieuniknione . Nie rozumiała jaką rolę w całym tym procesie odgrywa czas, który zresztą nigdy nie był jej sprzymierzeńcem.

Profesor doskonale wiedział , że najbliższe tygodnie będą kluczowe dla jego relacji z synem, dlatego nie zamierzał dłużej czekać i tak łatwo odpuścić okazji na bliższy kontakt z Alex'em. Chciał jak najszybciej zdobyć nie tylko zaufanie, ale także serce synka. Wspólny wyjazd we trójkę wydawał mu się idealnym rozwiązaniem. Mały mógłby w naturalny sposób zaakceptować jego obecność, spędzić z nim wspólnie odrobinę  czasu, bez niepotrzebnej rozłąki z mamą. Falkowicz wiedział, że rola Wiki w tej sytuacji jest ogromna. Po prostu dzięki jej obecności ich relacja bez zbędnych problemów przeszłaby na wyższy poziom. Pragnął tego z całego serca. Przy Rudej Alex zapewne czułby się bezpieczniej, ale i on również mógłby poczuć się pewniej. Mimo szczerych chęci wciąż dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że nie posiada żadnego doświadczenia w kontaktach z dziećmi. Wydawać by się mogło dziwne, ale nigdy nie rozpatrywał syna jako typowego dziecka. Mały po prostu odbiegał od jego dotychczasowych wyobrażeń, był inny, wyjątkowy. Dla niego był po prostu kimś ważnym, najważniejszym i tak go właśnie traktował . Kiedyś sądził, że zwykła  rozmowa z  dzieckiem to prawdziwa katorga, że ci mali ludzie tak naprawdę w większości nie rozumieją tego ,co chce im się przekazać. Przy Alex’ie w ogóle nie odczuwał tego dyskomfortu. Mały był dla niego szalenie ciekawym rozmówcą. Z zaskoczeniem zauważył ,że każda chwila z nim spędzona wcale mu się nie dłużyła, a wręcz przeciwnie, na każdą kolejną czekał z coraz większą niecierpliwością. Falkowicz traktował syna jako równego sobie towarzysza. To przychodziło mu z łatwością. Alex niewątpliwie zyskał nie tylko miłość, ale również i szacunek taty . Z punktu widzenia Profesora było to niebywałe osiągnięcie, bo w całym swoim życiu niewielu osobom przed nim to się udało. Przy małym  nie musiał planować następnych słów, czynów ,wszystko toczyło się w swoim naturalnym tempie. Właśnie ta naturalność była czymś zupełnie obcym w życiu Andrzeja.  Czymś, czego w głębi serca trochę się obawiał. Gdy tracił możliwość planowania, wyprzedzania czynów innych osób ,tracił część siebie i swojego  systemu obronnego, z którym mocno zżył się przez lata. To było kolejnym powodem ,dla którego chciał by Wiki towarzyszyła im podczas wyjazdu. Równoważyłaby jego obawy i ciekawość Alex’a. Nie ukrywał, że takie rozwiązanie byłoby korzystne również ,a może szczególnie dla niego. Dobrze wiedział ,że oddałby wiele by znów móc codziennie oglądać jej przyozdobioną maleńkimi piegami  twarz, słyszeć jej uroczy  śmiech i pełen pasji głos podczas toczonych z nim dyskusji. Te kilka dni byłyby prawdziwą namiastką dawnych  cudownych chwil, które miał okazję spędzić z Rudowłosą. Ponadto on ,Alex oraz Wiki mogliby chociaż przez kilka dni poczuć się jak prawdziwa rodzina. – Jak?- prychnął w myślach, samo to krótkie słowo porównania go zirytowało . Sam nie zdawał sobie sprawy jak bardzo o tym marzył. Właśnie o rodzinie, o ciepłym domu dla synka, ale również i dla siebie.  Wiktoria, Alex, Adam , byli dla niego wszystkim. Czy tak wiele oczekiwał ? Czy czas w towarzystwie kochanych osób  przerasta limit szczęścia przypadający na przeciętnego człowieka ? – myślał z goryczą. Nawet ta namiastka bliskości ,to złudzenie rodzinnych więzi by mu wystarczyło. Może wtedy udałoby mu się zapełnić pustkę, którą mimo upływu wielu lat wciąż odczuwał. Każdy zasługuje na miłość.- A w końcu nic co ludzkie nie jest mi obce- podniósł lewy kącik ust, przypominając sobie słowa starożytnego filozofa.

- Andrzej…- zaczęła niepewnie Rudowłosa, starając się ostrożnie dobierać słowa. W jego stalowych oczach z łatwością dojrzała napięcie i zaangażowanie. Patrząc na wyraz jego twarzy po prostu nie potrafiła mu odmówić. Mimowolnie uśmiechnęła się, obserwując jak nerwowo przeczesuje  ręką swoje przyprószone już siwizną włosy ,już dawno odkryła ,że ich syn odziedziczył po Falkowiczu również ten tik.  Niepewność w zachowaniu Profesora była czymś nowym dla Rudej . Z każdą kolejną chwilą, którą ostatnio spędziła w jego towarzystwie wynosiła  wyraźne przeświadczenie o tym, że Alex jest teraz dla niego najważniejszy. Była bardzo zaskoczona jego zachowaniem i troską jaką chciał obdarzyć małego. Nigdy nie przypuszczała ,że Andrzejowi tak bardzo zależeć będzie na kontakcie z dzieckiem. – Nie tylko w tej kwestii się myliłam – westchnęła w myślach, odczuwając falę chłodu docierającego do jej piersi.- Niestety ,ale…- kontynuowała z nieukrywanym żalem w głosie
-Ale – westchnął teatralnie – Wiki – przeniósł na nią swój zbolały wzrok – dlaczego zawsze musi być to „ale”… - dokończył ostrzejszym głosem – Przecież ten wyjazd niesie ze sobą jedynie korzyści – dodał spokojniejszym głosem, opanowując się nieco. Przybrał swoją niezawodną maskę negocjatora.
- Bardzo chciałabym jechać …naprawdę – powiedziała szczerze, delikatnie kładąc swoją dłoń na ręce Andrzeja- Niestety mam też pracę, nie mogę po raz kolejny tak po prostu wziąć urlopu na żądanie – starała się przemówić do zawodowej strony jego osoby.
- Rozumiem – odpowiedział chłodno, unikając jej wzroku – Po prostu zależało mi na tym byśmy z małym  , na jakimś neutralnym gruncie, mogli wreszcie trochę lepiej się  poznać – dokończył pozbawionym emocji głosem.- Wydawało mi się…- urwał , poluzowując czarny, jedwabny  krawat- …że spodoba Ci się ten pomysł – spojrzał na nią znacząco spod zmarszczonych brwi.
- I miałeś rację – jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech – Bardzo chciałabym spędzić ten czas zarówno z Alex’em …-zawahała się ,zdziwiona własną szczerością – jak i z tobą – dopowiedziała, uważnie obserwując zmarszczkę, która po jej słowach pojawiła się na czole chirurga.
- Nie chcę się narzucać – przyznał wbrew prawdzie, wstając z sofy – Zbyt bardzo mi zależy…..- zaczął pewnym siebie głosem ,zapinając guzik grafitowej marynarki.
- Na Alex’ie –przerwała mu z nikłym uśmiechem , również wstając z fotela.  Ich oczy znalazły się w jednej linii. Profesor zamierzał uzupełnić jej wypowiedź. – Wiesz…- zaczęła nieoczekiwanie, podchodząc na tyle blisko mężczyzny, że czuła jego ciepły oddech na swoim czole- Nigdy nie przypuszczałam, że tak bardzo będzie Ci na kimś zależeć –dokończyła cicho, wciąż nie spuszczając z niego swojego poruszonego spojrzenia.
- To mój syn- stwierdził pewnie – Jest dla mnie wszystkim – nawet przez sekundę nie wahał się z odpowiedzią. Zaintrygowany spojrzał na Rudowłosą, na policzku której pojawił się blady rumieniec.
-Pamiętam jak kiedyś wyjątkowo wiele znaczył dla ciebie pewien lek,wtedy  on również był dla ciebie wszystkim  –powiedziała zmieszana, przywołując we wspomnieniach pasję z jaką Profesor opowiadał jej o możliwościach swojego specyfiku.Dobrze pamiętała błysk, który wypełniał wtedy jego ciemnoszare tęczówki. Uczucie ,które dzisiaj dojrzała w jego oczach diametralnie różniło się od tego, które zapamiętała. Nie była to bynajmniej duma czy uniesienie, to była miłość. Wyraźnie to zrozumiała i już nie miała wątpliwości.
- Proszę, Wiktorio – skarcił ją wzrokiem – Nie porównuj naszego syna do leku – skrzywił się na samą myśl o specyfiku. Z perspektywy czasu obwiniał rzekome „dzieło swego życia” za ciąg wydarzeń, który doprowadził go do absurdalnego ślubu z Kingą i utraty Wiki.
- Chodzi mi o to…- zadrżał jej głos , westchnęła by przywrócić swojemu oddechowi normalny rytm- Myliłam się – nerwowo splotła dłonie, głośno przełykając ślinę . Profesor spojrzał na nią zdezorientowany. – Myślałam, że nie będziesz potrafił go pokochać, być dla niego dobrym ojcem… -przyznała przygaszona. Falkowicz zacisnął usta w wąską linię, jego serce zaczęło bić w szybszym tempie.- Teraz kiedy widzę ile Alex dla ciebie znaczy, jak bardzo się starasz …Jest mi po prostu wstyd- zaśmiała się nerwowo, przecierając dłonią zaszklone oczy .- Doceniam to, naprawdę – odważyła się spojrzeć mu w oczy. Andrzej  mocno objął ją ramieniem. Mimo że przyrzekli sobie, że więcej już nie będą poruszać tematu przeszłości wiedział ,że prędzej czy  później przyjdzie im ponownie zmierzyć się z ranami sprzed lat. Takie oczyszczenie było im potrzebne by na nowo odbudować swoje zaufanie.- Swoją drogę, świetnie sobie radzisz w roli taty- przyznała pewnie , ocierając łzy. Na jej słowa Falkowicz uniósł prawy kącik ust do góry w delikatnym uśmiechu. Bardzo pragnął tego by wypowiedziane przez Wiktorię zdanie okazało się prorocze.

- Tak mocno kocham naszego syna – podkreślił przedostatnie słowo- w głównej mierze dlatego, że równie mocno , a może jeszcze silniej  kocham ciebie – wyznał pewnym głosem, czule odgarniając miedziane włosy Wiktorii do tyłu , odsłaniając przy tym jej długą szyję. Zaskoczona Ruda spojrzała w szare, hipnotyzujące oczy Andrzeja, z których niechętnie odczytała prawdę.  Może wolałaby udać zszokowaną, lub urażoną ,tak byłoby łatwiej ,ale wbrew swojej woli słowa profesora wcale nie były dla niej zaskoczeniem. Być może dlatego, że ona również  ,mimo upływu lat , wciąż odwzajemniała jego uczucia. Zdawało jej się teraz , że to co ich łączy jest  oczywiste i oboje od dawna zdawali sobie z tego sprawę. Falkowicz bez skrępowania dotknął  jej policzka. Opuszkami palców  musnął jej twarz od czoła ,aż do linii szczęki, starając się z zadziwiającą  dokładnością zapamiętać  każdy szczegół jej niezwykłej urody, aż po najmniej widoczny pieg na nosie Rudej. Pragnął na zawsze  zachować w pamięci dotyk jej ciepłej, miękkiej skóry na swojej dłoni. Delikatnie obrysował palcem kształt jej malinowych ust, przenosząc swój wzrok w roziskrzone, piękne oczy ich właścicielki, w których doszukiwał się przyzwolenia.
- Nie jestem jeszcze na to gotowa – wyszeptała z wysiłkiem ,kiedy ich usta dzieliły już tylko milimetry. Z trudem panowała nad głosem, czując jego oddech na swoim policzku. Była rozczarowana własną postawą. Zważywszy na to ,że już jakiś czas temu postanowili ,że ich relacje będą czysto przyjacielskie. – Właściwie to było moje postanowienie- myślała, przygryzając dolną wargę. Nie potrafiła już dłużej się okłamywać.
- Wiesz, że potrafię długo czekać – mruknął ledwie słyszalnie, przenosząc swój pocałunek na czoło lekarki. W towarzystwie Wiktorii nie potrafił się miarkować.  Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że pośpiech nie jest wskazany.  Na przeniesienie ich relacji na nowe tory było stanowczo zbyt wcześnie. Falkowicz doskonale rozumiał ,że przyjaźń z Rudą to wszystko na co może liczyć w najbliższym czasie, i tak było to więcej ,niżby sądził od niej otrzymać po tym wszystkim, co ich spotkało. Musiał być ostrożny na każdym kroku, bo jeden fałszywy ruch mógł wszystko przekreślić. Ponadto on jak i Wiki potrzebowali czasu by odnaleźć się w nowej sytuacji. Zmieszana Ruda, spłonęła bordowym rumieńcem, przenosząc automatycznie wzrok na swoje dłonie. Odsunęła się od Andrzeja, ponownie siadając na ciemnej sofie.
- Wydaje mi się – Rudowłosa jak najszybciej chciała powrócić do ich wcześniejszej rozmowy- że może dobrze byłoby gdyby  Alex przyleciał do ciebie, do Polski – zaproponowała spontanicznie ,zakładając rudy kosmyk włosów za ucho. Profesor spojrzał na nią z aprobatą.
- To świetny pomysł – uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób – Zważywszy na to, że w przyszłości mały miałby częściej mnie odwiedzać – dodał pewnie, maskując tym cień obaw, który niosła za sobą ta perspektywa. Gdzieś w jego umyśle pojawił się wodospad wątpliwości. Zastanawiał się czy sam podoła opiece nad sześciolatkiem, nawet jeśli miałaby ona potrwać tylko kilka dni. Alex’owi zapewne wystarczyłby jeden dzień by przewrócić  jego poukładany ,warszawski świat do góry nogami. Zresztą nie miałby nic przeciwko temu. Alex prowadził za sobą odrobinę chaosu i nowości, ale również ciepła i humoru. - Mój dom potrzebuje ożywienia i kolorytu  - przemknęło mu przez myśl. Od przeprowadzki Adama samotne mieszkanie w ogromnej, pustej willi wcale nie było miłym doświadczeniem. Falkowicz chciał by Alex wniósł radość i tą swoją dziecięcą szczerość nie tylko do  jego domu, ale także życia.
- Na pewno lepiej się poznacie ,kiedy spędzicie te kilka dni tyko we dwójkę – zauważyła ,wysilając się na uśmiech. Ona również zaczęła mieć wątpliwości. Dobrze znała swojego synka i zdawała sobie sprawę z tego ,jakie rewolucje jest w stanie wywołać w ciągu godziny, nie mówiąc już o całym tygodniu.

- Mam nadzieję ,że podołam temu wyzwaniu – zaśmiał się ,unosząc do góry lewą brew. Uwielbiała  te wesołe iskierki, tańczące w jego oczach przy nawet najsubtelniejszym uśmiechu.
- Ostrzegę małego by na początku trochę cię oszczędził – powiedziała ciepło ,kiedy Falkowicz znalazł się już przy drzwiach. 
- O ile w ogóle  zgodzi się przylecieć – zasępił się Profesor, zakładając swój ciemny płaszcz. Jego zdaniem  to wcale nie było takie oczywiste.  Dla małego chłopca samotny lot do innego kraju oraz tygodniowy pobyt w domu prawie obcego mu człowieka nie wydawał  się być tak radosną perspektywą.
- Zapewne nie będzie mógł się już doczekać – pewność głosu Wiktorii rozwiała w dużym stopniu jego wątpliwości.  Chirurg w równym stopniu pragnął, jak i obawiał się odwiedzin syna, co dodatkowo napawało go dziwną troską. Jednego był pewien , wyprzedzanie faktów nie ułatwi mu tego zadania ,jakim niewątpliwie była opieka nad malcem,a  czekająca  go już wkrótce lekcja rodzicielstwa w trybie przyspieszonym ,nawet z Alex’em w roli wykładowcy ,nie obędzie się bez problemów ,ale także nieznanych mu wcześniej uroków. Zagadką pozostawało dla niego wciąż, którego rodzaju dodatkowych atrakcji , z tych dwóch grup przysporzy mu malec. – Na pewno będzie ich niemało – myślał rozbawiony, wspominając ostatnią rozmowę z pełnym błyskotliwych pomysłów chłopcem.

niedziela, 10 maja 2015

XXXVI

Nie wiem jak mam Was przeprosić za tą przerwę...brak czasu i brak weny - po prostu. Z tej części też nie jestem zadowolona, ale od czegoś trzeba zacząć po dłuższej przerwie. Bardzo dziękuję Wam za komentarze pod poprzednią częścią :D Wzruszyłam się ...Jeszcze raz = dzięki :D Literówki poprawię jutro :)



Odwrócił się ,mocniej ściskając  niewielką dłoń synka. Przykucnął ,sprawiając że ich spojrzenia znalazły się w jednej linii. Wpatrywał się w zaszklone oczy małego z nieukrywanym wzruszeniem. Wiedział ,że wypowiedzenie tych słów nie przyszło mu łatwo , dlatego tym bardziej docenił ich wartość. Musiał przyznać przed samym sobą – nie spodziewał się ,że to nastąpi tak szybko. Pragnął być dla Alex’a kimś ważnym i powoli wykuwać w jego sercu miejsce dla swojej osoby, okazało się ,że synek po raz kolejny i na pewno nie ostatni bardzo go zaskoczył. Nie zamierzał zwlekać, otworzył dla niego całe swoje serce i z bagażem wszelkich konsekwencji zaprosił go do swojego życia. Sam Profesor zdawał się nie wiedzieć ile to jedno słowo małego naprawdę dla niego znaczyło .Wcześniej chciał być ojcem dla Alex’a, teraz już prawdziwie nim był i dopiero w tej chwili zorientował się jak bardzo czuje się odpowiedzialny za synka, za jego szczęście, przyszłość. Wiele osób przeraził by ten ciężar, spadający właśnie na barki Falkowicza ,ale na pewno nie jego samego. Był pewien, że zrobi wszystko by odnaleźć się w nowej roli.- W roli taty – myślał z uśmiechem. Dla niego największym zaskoczeniem było jednak jak wiele nauczył się od tego malca w ciągu zaledwie tych kilku wspólnych chwil, szczerych rozmów. Przy nim na nowo odkrywał siebie i prawdziwe znaczenie tak prozaicznego słowa  jakim jest „kochać”. Chłopiec sprawiał , że wszystko wydawało mu się prostsze, oczywistsze, bardziej przejrzyste.- Jeszcze wiele muszę się nauczyć- pomyślał ,zerkając znad głowy synka na ledwie utrzymującą równowagę Wiktorię. Alex niewątpliwie był do tego najbardziej odpowiednim ,ale i równie niezwykłym nauczycielem.
-Jesteś moim tatą– powiedział stanowczym głosem ,patrząc prosto w oczy Falkowicza,
- Wiem – odpowiedział nieco zaskoczony stwierdzeniem małego ,nie rozumiał do czego zmierza malec
- Będziesz nim już zawsze ? – zapytał z niegasnącą w oczach nadzieją chłopiec
-Oczywiście, że będę …-nie dokończył osłupiały Falkowicz ,gdyż przerwał mu cichy głos malca
- Pamiętasz – zaczął ,spuszczając głowę – jak wtedy ,w szpitalu – uściślił- obiecałeś ,że już nigdy mnie nie opuścisz – dokończył ledwie słyszalnym głosem . Profesor  zmarszczył brwi ,słysząc jego słowa, dobrze pamiętał ,że Alex był wtedy nieprzytomny ,nie mógł tego słyszeć.
-Alex – dotknął jego rozpalonego policzka – przecież jestem – dokończył pewnym głosem, wciąż uważnie przyglądając się chłopcu.
- Nie chcę żebyś znowu wyjechał – stwierdził poważnie ,wlepiając swoje szare spojrzenie w tatę
- Nigdzie się nie wybieram – uśmiechnął się prawym kącikiem ust – W każdym razie nie teraz – dodał, przełykając głośno ślinę
- Chcę żebyś BYŁ ,tutaj , ze mną i mamą  – powiedział mały z charakterystyczną dla siebie, rozbrajającą szczerością
- Zawsze przy tobie będę – pogłaskał go po głowie – No może nie bezpośrednio ,ale w każdej chwili możesz na mnie liczyć – dodał stanowczo Profesor, mocniej ściskając dłoń synka. Trudno mu było ukryć ,że słowa syna nie robią  na nim wrażenia, wręcz przeciwnie. Czuł, że na jego sercu coraz mocniej i mocniej zaciska się niewidzialna, zimna jak lód tkanina.
- Słowo ?- dopytywał niepewnie malec, nie spuszczając z Andrzeja wzroku . W jego roziskrzonych oczach Falkowicz z łatwością dojrzał dziwną niepewność i napięcie. Wbrew pozorom to zapewnienie było dla niego bardzo ważne. Ostatnio już nic nie było dla małego tak oczywiste jak kiedyś. Jego życie przeszło prawdziwą rewolucję, a chłopiec  nie potrafił do końca odnaleźć się w nowej  rzeczywistości. Mimo całej tej otaczającej go niepewności wiedział i czuł jedno : Andrzej był dla niego kimś niezwykle ważnym, kimś komu ofiarował całe swoje serce, nie patrząc na wypływające z tego problemy czy konsekwencje. Mały nie chciał od Falkowicza zbyt wiele w zamian.  Alex pragnął tylko kochać i być kochanym, tak po prostu…Niczego więcej nie oczekiwał…Bo przecież to nie jest zbyt wiele ?  On mógł zaoferować tylko ,a może aż swoją dziecięcą ,bezwarunkową miłość .- Czy to wystarczy ?- myślał. Nawet nie zdawał sobie sprawy ile wart jest jego dar.
- Słowo – uśmiechnął się ,przybijając z małym piątkę – Zobaczysz ,jeszcze będziesz chciał się uwolnić od mojego towarzystwa – stwierdził niskim głosem ,unosząc do góry lewą brew . Był w stanie zrobić wszystko by mały odzyskał poczucie bezpieczeństwa, by znów czuł się szczęśliwy. Wiedział ,ze przez ostatnie miesiące brakowało mu tej codziennej zwyczajności ,spokoju. To był bardzo trudny czas dla Alex’a. Dało się zauważyć ,że mocno wpłynął na chłopca, sprawiając ,że ten stracił poczucie własnej wartości. Falkowicz chciał zrobić wszystko by je odbudować. Dla niego synek był wart więcej ,niż tylko można sobie wyobrazić. Profesor patrząc w tym momencie na Alex’a w pełnym wymiarze zdał sobie sprawę jak bardzo zmieni się  jego życie, od niedawna jego głowną częścią był właśnie ten mały, roztrzęsiony ,stojący tuż przed nim chłopiec. Był pewien ,że już nie chce dłużej funkcjonować bez niego  i zrobi wszystko by być przy nim.. Dopiero teraz dostrzegł jak  wcześniej bezsensowne i jałowe było jego życie.
-Tylko tak mówisz– zarzucił mu pewnie  mały – Tato – dodał tym razem już całkiem pewnie ,dostrzegając w oczach ojca wesołe iskierki ,które i jemu nie były obce.
- Sam się przekonasz – uśmiechnął się tajemniczo ,nie spuszczając z synka wzroku .Trudno było mu przyznać nawet przed samym sobą jak wielki wpływ na niego miał ten małym chłopiec . Owładnął niemal każdą jego myślą. Adam miał rację – zmienił się i powoli zaczynał coraz wyraźniej to dostrzegać . Kiedyś  „żył dla siebie” – jak lubił to powtarzać, nie zależało mu zbytnio na innych, ich opiniach, uczuciach ,ważne były tylko korzyści, przyjemności. Kiedy utracił Wiktorię wszystko się zmieniło ,nie potrafił sobie wybaczyć … Chciał stać się lepszy ? A może tak naprawdę znów pragnął  być sobą ? Tym  prawdziwym Andrzejem, którego zatracił wiele lat wcześniej. Obecnie miał kolejny bodziec do swojej poprawy – chciał być lepszym człowiekiem nie dla siebie czy innych ,właśnie dla syna. Poklepał go delikatnie po ramieniu i  wyprostował się ,przenosząc swój wzrok na Wiki. Twarz Rudej  pokrywały rzęsiście spływające po policzkach ,perliste łzy ,lecz na jej ustach gościł delikatny uśmiech.
- Mogę odwiedzić was wieczorem ? – zapytał ,zakładając swój czarny płaszcz  ,kiedy Wiktorii wreszcie udało się nakłonić chorego synka by ponownie się położył.
- Tak ,oczywiście – odpowiedziała pewnie - Mały na pewno się ucieszy – dodała
- Nie bardziej niż ja – stwierdził ,uważnie jej się przyglądając – A ty ?- zapytał niewzruszony, strzepując z powierzchni ubrania niewidzialny kurz
-Co ja ? – zdziwiła się ,nerwowo splatając dłonie
- Przyleciałem bez zapowiedzi , nie chcę niszczyć twoich planów – powiedział ciepło ,walcząc z rządkiem guzików
- Tak się składa, że żadnych nie miałam – odpowiedziała szczerze, zaczesując rude włosy za ucho – Poza tym z Alex’em i tak bym nie wygrała – przyznała z rezygnacją ,bawiąc się zawieszką srebrnego wisiorka
- No tak – roześmiał się – Jest niezwykły – stwierdził z nieukrywaną dumą – Choć przyznaję ,że miałaś rację twierdząc ,że przy nim „nie ma miejsca na nudę „- lekko pokręcił głową
- To prawda – przyznała –Alex wie zbyt wiele jak na sześciolatka – spojrzała na Falkowicza porozumiewawczo – Zaskakuje mnie na każdym kroku- westchnęła ciężko
- Nie tylko ciebie – mruknął prawie niewyraźnie – Czasem wydaj mi się , że to tylko jakieś złudzenie, że mam jego, ciebie….że znów mam rodzinę – chrząknął ,sam zaskoczony tym, że zdecydował się to powiedzieć . Wiktoria patrzyła na niego zdumiona nie tyle jego wyznaniem, co otwartością z jaką to powiedział. Dobrze go znała i nigdy nie przypuszczała, że jest on wstanie z własnej woli poruszyć  tak bolesny dla siebie temat. Zawsze był bardzo tajemniczy, rzadko nawiązywał do trudów swojego dzieciństwa, wiedziała że to dla niego niełatwe i dlatego tym silniej to zdanie dotarło do jej świadomości.
- Andrzej – powiedziała wzruszona, dotykając nieśmiało jego policzka – Ty masz rodzinę – podkreśliła ,napotykając na  jego zrezygnowane spojrzenie
- Zrobię wszystko żeby naprawdę  tak było – stwierdził dobitnie, chwytając delikatnie jej  dłoń  – Chcę żeby mój syn był szczęśliwy – dokończył z niesłabnącą stanowczością, sprawiając ,że serce Rudej zabiło szybciej. 
- Dzisiaj pierwszy raz od dawna był – nie kryła szczerości – Dzięki tobie – podkreśliła drżącym głosem  – Mały bardzo cię polubił…nie pamiętam kiedy ostatnio tak szczerze  się uśmiechał –kontynuowała ,patrząc się w stronę drzwi prowadzących do pokoju chłopca – A musisz wiedzieć, że on nie toleruje zbyt wielu osób-dokończyła lekko zmieszana
-W tym chyba jesteśmy do siebie podobni- powiedział ciepło ,przeczesując ręką włosy
- Nie tylko w tym – zamyśliła się , przenosząc wzrok na swoje dłonie
- Chcę lepiej go poznać-rzekł, wyciszając natrętnie dzwoniący telefon, który przerwał im w tej chwili – Nie mogę znieść tego, że jestem dla małego kimś obcym- dodał nieco ostrzej, lekko zaciskając szczękę.
- Już o tym rozmawialiśmy, możesz go odwiedzać kiedy tylko chcesz – odpowiedziała  ,czując rosnącą w gardle gulę
- Będę starł się bywać w Londynie jak najczęściej – zastrzegł – Chciałbym wreszcie być go wart – dopowiedział ,sprawiając, że serce Wiktorii stanęło na chwilę, przypomniała sobie ich rozmowę sprzed ponad miesiąca. Pragnęła coś powiedzieć, ale usta odmówiły jej posłuszeństwa. Spojrzała na mężczyznę niepewnie, dostrzegając w jego stalowych oczach przygnębienie. Między nimi zapanowała krótka cisza, którą przerwał Falkowicz, zamierzający przywrócić ich rozmowie zwyczajne tory. Nie chciał dodatkowo dokładać Rudej zmartwień i wyrzutów, dobrze wiedział, że ledwie radzi sobie z tymi, które zdążyły poważnie zadręczać ją przez ostatnie lata. Pragnął zacząć wszystko od nowa, na pozbawionym win i wzajemnych krzywd gruncie. Marzył nie tylko o tym by zdobyć zaufanie syna, równie mocno, a może nawet i bardziej zależało mu na zaufaniu jego mamy.
- Czyli jesteś gotowa na wieczór w towarzystwie dwóch najprzystojniejszych mężczyzn w Londynie? – zagadnął ,sprawiając ,że uśmiechnęła się uroczo. Jego jedno spojrzenie wystarczyło, że choć odrobinę powrócił jej humor.
- Jednym z nich musi być mój syn- rozbawiona przymrużyła powieki – A ten drugi jegomość ? –ostentacyjnie rozejrzała się po holu , Falkowicz zrezygnowany pokręcił głową
- To taki pewien srebrzysty osioł- szepnął ,podnosząc z ziemi pluszową zabawkę
- Burro ? – zdziwiła się ,głaszcząc grzywę osła
- A co miałaś na jego miejsce inną kandydaturę? – zapytał zaciekawiony ,uśmiechając się szelmowsko
- Tak się składa, że tak – roześmiała się szczerze , patrząc prosto w jego oczy – Ten drugi osioł  jest jednak ciut większy – przyznała ,marszcząc brwi  . Parsknął śmiechem słysząc jej słowa.
-Chyba domyślam się kim jest ten drugi kandydat – przewrócił teatralnie oczami - Nawet nie wiesz jak bardzo mi tego brakowało – zaczął po chwili  , patrząc na nią oczarowany  - Twojego uśmiechu oczywiście – sprecyzował ,podnosząc jeden kącik ust do góry.
-Myślałam ,że moich złośliwości – powiedziała nieoczekiwanie, wciąż się uśmiechając. Po napięcie i początkowy chłodzie ich rozmowy nie było już ani śladu.
-Z grzeczności zaprzeczę – ściszył głos ,zerkając na zegar nad nimi – Na mnie już czas – powiedział niechętnie ,przenosząc swoje spojrzenie na Wiktorię. Po jej bladej twarzy i podkrążonych oczach łatwo można było wywnioskować, że przebyty dyżur porządnie dał jej się we znaki.
- Do zobaczenia – powiedziała ciepło ,kryjąc ziewnięcie
- Tak, do wieczora – odpowiedział ,wciąż stojąc tuż przed Rudowłosą. Chciał wyciągnąć w jej kierunku rękę na pożegnanie ,lecz cofnął ją od razu. Prawdę mówiąc nie wiedział jak ma postąpić w tej sytuacji. Wiktoria najwyraźniej miała ten sam problem , gdyż z nietęgą miną wciąż wpatrywała się w jego szare oczy. Trudno było im w tym momencie ocenić swoje relacje, te kilka spotkań ,chwile próby ,strachu i ostatnie tygodnie codziennych rozmów telefonicznych skutecznie stopiły barierę sekretów i niedomówień, które rozdzieliły ich przed laty, jednak oboje zdecydowali się zachowywać wobec siebie bezpieczny dystans. Choć  trzeba przyznać, że przychodziło im to z ogromnym trudem Paradoksalnie w ciągu tych kilku lat rozłąki siła ich uczucia wzrosła, dlatego nie łatwo było zarówno Wiktorii jak i Andrzejowi ukrywać to co ich łączy , nie tylko przed otoczeniem, ale może i szczególnie przed samymi sobą. Oboje potrzebowali czasu by wyraźnie to dojrzeć.
- To cześć – przełknęła głośno ślinę, wysilając się na uśmiech. Profesor skinął głową, chwytając za metalową klamkę głównych drzwi.
-Tak ? –zapytał, słysząc ciche chrząkniecie Rudowłosej
- Chciałam zapytać..czy…- westchnęła ,kręcąc głową z niedowierzaniem – Przecież mnie znasz – stwierdziła pewnie ,podchodząc na tyle blisko niego ,że mógłby nie wysilając się policzyć każdy pieg na jej zgrabnym nosie.- Nie potrafię udawać, że jesteśmy tylko zwykłymi znajomymi – wydawało jej się ,że słowa bez żadnej  kontroli wydostają się z jej ust . Obserwował ją wyraźnie zaintrygowany.
- Zwykli – szepnął, przewracając oczami – To rzeczywiście do nas nie pasuje – uśmiechnął się bezczelnie ,na co ona pokręciła głową
- Chyba możemy pożegnać się jak- zawahała się -  przyjaciele – zaproponowała ,choć w jej szmaragdowych oczach z łatwością wyczytał ,że sama nie zgadza się ze swoim pomysłem . Delikatnie objął ją ramieniem  ,a Ruda z wyraźną ulgą wtuliła się w jego tors, napawając się mocnym, korzennym zapachem jego perfum.
- Jest wystarczająco przyjacielsko ? –zapytał po dłuższej chwili ,głaszcząc z czułością jej plecy
- Chyba tak – odparła trochę rozbawiona, odsuwając się od niego.
- Śpij dobrze Wiktorio – powiedział  ,opuszczając jej mieszkanie
Ruda po chwili spłonęła bordowym rumieńcem, karcąc się w myślach za swoją głupotę. Oparła się o zimną fakturę drzwi wejściowych, w których ,jak jej się wydawało, chwilę wcześniej zniknął Andrzej.
-Kogo ja oszukuję ? –powiedziała do siebie ledwie słyszalnym głosem ,wciąż opierając się o trzeźwiące ją w tej chwili, zimne drewno.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Alex mimo ustępującej choroby nie potrafił zasnąć. Przez kilka godzin przewracał się z boku na bok, próbując wreszcie dać wytchnienie swoim myślom. Nie widział, czy to nadmiar emocji, czy jeszcze choroba, ale jego umysł dręczyło dziwne rozdarcie. Zerwał się z łóżka ,ledwo utrzymując się na nogach. Światło dnia dziennego oświetlało jego błękitny pokój, sprawiając ,że musiał zmrużyć powieki by cokolwiek dostrzec. Przetarł ręką oczy i jeszcze niepewnym krokiem ruszył w kierunku kuchni.
-Już wstałeś –zdziwiła się krzątająca się po kuchni Wiktoria  ,słysząc jego kroki  – Na co masz ochotę skarbie ? – zapytała z uśmiechem ,odwracając się w jego stronę. – Alex – dopiero teraz dostrzegła jego podkrążone ,smutne oczy i bladą twarz. W mgnieniu oka znalazł się przy nim i automatycznie dotknęła  dłonią jego czoła. – Nie masz gorączki – zdziwiła się ,przyglądając mu się przenikliwie.
- Czuję się dobrze ,nie martw się mamo – odpowiedział pewnie ,uśmiechając się do niej . Choć nie było w tym stwierdzeniu ani ziarna prawdy.
- Jakoś mnie nie uspokoiłeś – przygryzła dolną wargę ,podając mu jego ulubiony kubek z herbatą i świeżo zrobione kanapki .
- Nie jestem głodny – odparł sceptycznie ,ściągając z kanapki szynkę
- Może wolałbyś zjeść coś innego ,mhh?- spojrzała na niego wyczekująco ,lecz mały zaprzeczył ruchem głowy – Kochanie – pogroziła mu żartobliwi palcem  ,wzdychając ciężko. Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale mały jej przerwał .
-Mamo ? –zapytał ,obserwując z zadziwiającym skupieniem ulatniającą się z naczynia parę – Rozmawiałaś z nim…..z panem Falkowiczem …-poprawił się szybko – znaczy z moim tatą ? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem. Nie potrafił uwolnić się od myśli o Profesorze . Odkąd go poznał, już nie jako pana, chirurga, czy brata wujka Adama, ale jako tatę wszystko się zmieniło. Chyba z nikim jeszcze nie rozmawiało mu się z taką łatwością, tak jakby znali się od zawsze. Przy nim w pełni czuł się sobą. Jak niczego w świecie pragnął teraz lepiej go poznać, a przez to poznać i siebie. Znów miał tatę i nie chciał się już nigdy  z nim rozstawać ,na pewno  nie teraz kiedy go odnalazł.
- Tak, skoro przyleciał to przecież nie miałam innego wyjścia – powiedziała ciepło ,przewracając oczami
- I ? – malec zmarszczył brwi wyczekująco
-I ,co ? –udawała ,że nie wie o co mu chodzi ,uśmiechając się przy tym uroczo
-Mamo – skarcił ją wzorkiem ,ale uśmiechnął się równie szeroko
- Odwiedzi nas wieczorem – powiedziała ,czochrając go po głowie – Tak tylko chciałam się z tobą podroczyć – dodała ,widząc że odetchnął z ulgą
- Naprawdę ? – rozchmurzył się ,widziała dobrze znane wesołe iskierki w oczach synka, które napełniły jej umysłu dziwnym spokojem.
- Przecież po to tutaj przyleciał ,dla ciebie- objęła go ramieniem- Chce byście lepiej się poznali – dodała ,wciąż go przytulając
- Wiesz mamo  – oparł głowę na jej ramieniu – Jakoś nie mogę uwierzyć, że on tutaj jest, że pojawił się w naszym życiu – stwierdził ,wprawiając Wiktorię w zdumienie.  Trudno było jej się z tym nie zgodzić  ,rozumiała go doskonale. Często zastanawiało ją jakim sposobem Alex jednym ,szczerym stwierdzeniem potrafił wyprowadzić ją z równowagi. – Cieszę się ,że jest –powiedział pewnie chłopiec – A ty ?- przypatrywał się jej uważnie
- Ja też – odpowiedziała niepewnie ,przyznając się nie tyle przed synkiem ,co przed samą sobą
-  Opowiesz mi o nim jeszcze ? –zapytał ,unosząc głowę do góry
-  Myślałam, że potrzebujesz więcej czasu …że chcesz sam powoli go poznawać – zaczęła zaskoczona jego pytaniem
- Chcę wiedzieć ….-urwał ,spuszczając głowę ,przytuliła go mocniej – On jest …inny – zaczął niepewnie ,sam nie wiedział jak to ująć
- W twoich ustach to chyba komplement ,co ? – uśmiechnęła się szczerze
- Mam wrażenie, jakbym znał go od zawsze – powiedział niewzruszony ,uśmiech z ust Wiki zniknął momentalnie – Nie wiem dlaczego ,ale … po prostu go potrzebuję, wiesz ? – spojrzał na nią uważnie
- Wiem ,skarbie – odpowiedziała wzruszona ,mierzwiąc  czule jego włosy – Tak bardzo jak on ciebie –westchnęła w myślach
- Chyba jednak zgłodniałem – powiedział po chwili chłopiec
- Kanapki czekają – Ruda uśmiechnęła się do niego złowieszczo ,wskazując  na talerz z pełnoziarnistym pieczywem z sałatą i innymi warzywami
- A naleśniki ? – zaczął ze smutkiem malec
- No nie wiem ,nie wiem…- zaśmiała  się – To chyba takie nie do końca zdrowe śniadanie ,co ? –spojrzała na niego z udawaną powagą – i to kolejny dzień z rzędu – westchnęła sztucznie
- Mamo – spojrzał na nią błagalnie
- Kochany ,te twoje słodkie oczy nie robią na mnie już żadnego wrażenia – zastrzegła ,niezgodnie z prawdą
- A jeśli ci pomogę ? –zapytał z błyskiem w oku
- Mój Al kucharzem ,interesujące – spojrzała na niego wyzywająco
-Jeszcze moje naleśniki będą ci smakować – droczył się z nią dalej ,otwierając lodówkę by wyciągnąć mleko ,niestety bezskutecznie ,był zbyt mały by móc dosięgnąć na najwyższą półkę
-Może ci pomogę, mój mały mistrzu – pogłaskała go po głowie i podała mu butelkę z białym płynem
- Może urządzimy konkurs ?- zastanawiała się głośno ,podając  synkowi jedną z misek , otworzyła puszkę z mąką
- I tak wygrasz – stwierdził zrezygnowany malec
- W takim razie upieczemy je razem- powiedziała ciepło, podając mu  puszkę - nasyp troszeczkę ,zobaczymy czy wystarczy – dodała. Chłopiec niezdarnie wsypał odrobinę mąki do miseczki – Więcej – zachęciła go . Tym razem Alex ciut przesadził wsypując całą zawartość puszki nie tylko do miski ,ale zabrudzając nią również cały kuchenny blat i podłogę.
- Kucharza to z ciebie nie będzie – roześmiała się Wiki ,próbując pozbyć się białej substancji z kuchennych kafelek – Nic nie szkodzi – spojrzała na jego zawiedzioną minę – Podasz mi tą czerwoną ściereczkę ?- zapytała. Chłopiec z trudem dosięgnął kawałka krwistoczerwonej tkaniny leżącej na wyspie kuchennej ,niestety zahaczył łokciem o jedną z misek ,którą na nieszczęście również wypełniała mąka.
-Ups – usłyszała tylko ciche westchnienie .w całej kuchni unosiła się mgła białego proszku
-Chyba naleśniki nie były nam dzisiaj pisane – powiedziała już całkiem rozbawiona ,kręcąc głową z niedowierzaniem. Kuchnia wyglądała jak prawdziwe pobojowisko.
-Mamo –zaczął pewnie mały – Masz to we włosach – zauważył
- Ty już też skarbie – sypnęła mu na głowę odrobinę mąki ,nie przypuszczała ,że roznieci tym prawdziwą mączną wojnę, która zakończyła się dopiero ,gdy oboje nie mogli już ustać ze śmiechu. Pobojowisko – jak sadziła wcześniej było niczym w porównaniu z krajobrazem ,który teraz panował ,tu należy dodać ,w tym z dużą przewagą w czerni pomieszczeniu.
-Chyba wykorzystaliśmy cały domowy zapas mąki – zaśmiał się chłopiec, którego włosy i całe ubranie pokrywała warstwa bieli
- Każda wojna wymaga ofiar – powiedziała ciepło ,oddychając z trudem – No chodź tu rozrabiako – powiedziała ,strzepując z włosów syna sporą ilość skrobi.
- Kocham cię mamo – stwierdził z uroczym uśmiechem ,przytulając się do niej najmocniej jak tylko potrafił
- Ja ciebie też synku – objęła go – Tylko wiesz, miłość miłością ,ale kto to teraz posprząta ?- zapytała retorycznie z niedowierzaniem lustrując to spore pomieszczenie .
- Smerfy raczej nie – westchnął malec
- Raczej – rozbawiona zmarszczyła czoło – Niezły z nas team – westchnęła ,przyglądając się szkodom
- -----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy Wiktorii raz na zawsze wreszcie udało się uporać z konsekwencjami mącznej bitwy, w holu rozległ się dobrze jej znany dzwonek.- Tak wcześnie –zdziwiła się ,przechodząc na korytarz ,zerknęła ukradkiem na zegar. – Trochę czasu pochłonęło to sprzątanie – westchnęła ciężko ,otwierając  Andrzejowi drzwi.
- To dla ciebie – wręczył jej na powitanie bukiet czerwonych róż
- Dziękuję – powiedziała zaskoczona ,napotykając na niego ciekawskie spojrzenie
- Masz coś …- zaczął ,przymrużając oczy – we włosach – dokończył ,strzepując biały proszek z rudego kosmyka jej włosów -  Mąką – zaśmiał się ,rozcierając w dłoniach białą substancję
- Nie pytaj – westchnęła z tajemniczym  uśmiechem ,wreszcie wpuszczając go do wnętrza apartamentu
- Chyba rzeczywiście wolę nie wiedzieć – uniósł prawy kącik ust do góry – Gdzie jest….?- nie dokończył ,gdyż nie wiadomo skąd pojawił się przy nich malec
- Pokażę ci coś – stwierdził zagadkowo, chwytając dłoń taty i prowadząc go do swojego pokoju
- Nie mogę się już doczekać – powiedział wysyłając w kierunku Rudej porozumiewawcze spojrzenie i znikając za jaskółczymi drzwiami.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiktoria przez cały wieczór nie odzywała się zbyt wiele. Wyraźnie zainteresowana, bardzo uważnie wsłuchiwała się w rozmowę Andrzeja z synkiem. Patrzyła na nich oczarowana. Dopiero teraz zrozumiała co miał na myśli Alex, wyglądali tak jak gdyby znali się od zawsze. Rozmawiali ze sobą z taką uwagą, pasją, łatwością. Gdy żywo dyskutowali, śmiali się można było wręcz dostrzec magnetyczną więź między nimi. Powstającą właśnie więź ojca z synem. Dopiero w tym momencie Rudowłosa dostrzegła jak wiele ich łączy, jak uderzająco podobni są do siebie. Zarówno w oczach Andrzeja jak i Alex’a dostrzegła niegasnący błysk ekscytacji. Chłonęli wiedzę na swój temat z niewyczerpywanym apetytem. Widocznie szukali, szukali siebie nawzajem. Ruda już nie słyszała o czym rozmawiają dwaj najważniejsi mężczyźni jej życia, obserwowała ich jakby przez mgłę. Szum wypełniał jej głowę, rozdzierające poczucie winy i  gorycz opanowały  jej umysł. Obserwując ich zdała sobie sprawę z wyrządzonych i nieodwracalnych szkód. Nie wiedziała dlaczego rozdzieliła ich na tyle lat.- Jak mogłam zrobić coś takiego – łzy cisnęły jej się do oczu. Tak bardzo ich kochała, ich obu.
Ocknęła się dopiero, gdy zauważyła ,że mały zasnął.
- Śpi – upewnił ją, wstając z sofy – Nie mogę uwierzyć, że tak długo rozmawialiśmy – westchnął prawdziwie zaskoczony. – Wszystko w porządku ,Wiki ? – zapytał ,widząc jej minę – Jak na ciebie nie byłaś dzisiaj zbyt rozmowna – zauważył z troską  Falkowicz
- Nie chciałam wam przeszkadzać – odpowiedziała zmieszana, podchodząc bliżej synka – Położę  go do łóżka – wzięła go na ręce
-Pomóc ci ? –zapytał ,przytrzymując głowę małego
- Nie ,dam radę – uśmiechnęła się z wysiłkiem ,kierując się w kierunku pokoju syna
- Wiem – westchnął – Zawsze „dawałaś sobie radę” – dokończył chłodno ,mimo wszystko podążając krok za nią . Wiktoria ostrożnie ułożyła małego na niewielkim łóżku i okryła go szczelnie śnieżnobiałym kocem.
- Do zobaczenia ,synu – szepnął Profesor ,głaszcząc go delikatnie po krótkich włosach – Jutro rano wylatuję – odpowiedział na jej pytające spojrzenie.
- Myślałam ,że masz samolot dopiero w poniedziałek – powiedziała ,zamykając za sobą drzwi
- Muszę trochę odciążyć Adama – westchnął – Wiesz jaki jest – przewrócił teatralnie oczami
- Ojj tak – nie potrafiła ukryć uśmiechu – Pozdrów go ode mnie – poprosiła ciepło . Skinął głową ,przechodząc z nią ponownie do salonu.
- Dziękuję ci –zaczął niskim głosem ,wpatrując się prosto w jej szmaragdowe oczy
-Za co ? – zapytała zdezorientowana ,siadając na sofie tuż obok niego
- Za Alex’a ,to cudowny chłopiec – uśmiechnął się lewym kącikiem ust – Dzięki tobie ,oczywiście – dokończył pewnie
- Chyba mnie przeceniasz – zaczęła stanowczo –On taki jest…po prostu..od zawsze – dodała zwyczajnym tonem
- Wiki – spojrzał na nią znacząco – to ty siebie nie doceniasz – utwierdził się w tym przekonaniu – Mały mówi o tobie prawie cały czas , wychowałaś go na świetnego dzieciaka – powiedział z wyczuwalnym  żalem
- To nie tylko moja zasługa…-nie dokończyła
- Tak – potwierdził – Twoja i twojego męża – dopowiedział bezbarwnym tonem 
-Alex jest do niego bardzo przywiązany – stwierdziła ,obserwując go uważnie
- Wiem – odparł chłodnym tonem – Rozumiem go –dodał pewnie – Anthony zawsze będzie dla niego kimś ważnym – westchnął ,odwracając od niej wzrok – Może mi nie uwierzysz – kontynuował pewnym głosem- ale cieszę się, że nie byłaś sama ,że mieliście kogoś kto się wami zaopiekował – dokończył z przekonaniem
- On był wspaniałym człowiekiem – stwierdził drżącym głosem – Chyba najlepszym jakiego kiedykolwiek spotkałam – dodała ze smutkiem
- To znaczy, że był ciebie wart – odrzekł ,mimowolnie zaciskając mocniej palce u prawej dłoni
- Nie – odpowiedziała – To raczej ja nie byłam go warta …- powiedziała bezbarwnym tonem – Nie jestem i nie byłam ideałem – odgarnęła włosy za ucho – dlatego nigdy nie szukałam ideału  i nie potrafiłam  go docenić, bardziej pokochać….
- Wiki – przerwał jej szybko ,dotykając niewielkiej dłoni Rudej – Mimo wszystko jestem mu wdzięczny – dodał wyraźnie –Nie zamieram wpływać na pamięć o nim – ostrożnie dobierał słowa – ale chciałbym poruszyć z tobą kilka ważnych kwestii  …-powiedział spokojnym głosem
- Dotyczących ? – zapytała od razu
- Alex’a, naszej przyszłości – powiedział bardzo ogólnie – A dokładniej jego relacji z Ravenswoodami – uściślił z napięciem w oczach. Samo wspomnienie tych ludzi podnosiło ciśnienie jego krwi.
-Dobrze wiesz, że w pewien sposób mam związane ręce w tej kwestii –przypomniała mu ostrzej
- Mój prawnik się temu przyjrzał i muszę powiedzie ,że …-przerwała mu od razu
- Twój prawnik ? – uniosła pytająco brew ,przypominając sobie jego dawne praktyki – Nie mam zamiaru wplątywać w swoje sprawy prywatne kolejnego adwokata – westchnęła zrezygnowana
- Kolejnego ?- zmarszczył czoło – Co masz na myśli ? – zlustrował  uważnie jej twarz
- Andrzej ,proszę – westchnęła zmęczona – To naprawdę nie jest rozmowa na dziś – dodała wyraźniej
- Nie mogę dużej zwlekać – uświadomił jej swoje stanowisko – Przecież wiesz..-szepnął
- Nie możemy załatwić tego bez udziału osób trzecich – zaproponowała ,opierając się o jedną z puszystych poduch
- Dobrze wiesz, że z rodziną twojego męża nie ma takiej możliwości – syknął poirytowany – Wyraźnie zaznaczyli, że nie pozwolą na moje kontakty z synem – dodał gniewnie
- To tylko kolejna zagrywka z ich strony – rzekła lekceważąco – Nie mają do tego prawa -
- Tak się składa ,że w obecnym świetle ,mają – uniósł głos ,wstając z sofy
-To niemożliwe – pokręciła przecząco głową ,chcąc się w tym upewnić
- To ja nie mam żadnych praw do Alex’a – powiedział z goryczą-  Według prawa jesteśmy dla siebie całkowicie obcymi osobami – kontynuował – Chciałbym to zmienić ….
- Rozumiem cię – westchnęła ciężko – Ale czy nie jest na to za wcześnie…?- zapytała szczerze
- Skoro obaj znamy prawdę –mówił zadziwiająco spokojnym głosem – Nie wiem na co miałbym czekać….te kolejne sześć lat – dopowiedział kpiąco
- Dajcie sobie jeszcze trochę czasu – nalegała stanowczo – Nie chcę pakować syna w te wszystkie zawiłe procedury – odnalazła trafny argument – W walkę z własną rodziną -
- A ja nie chcę go stracić ,Wiki , zrozum – uniósł się ,nerwowym krokiem przechadzając się po pokoju
- On jest jeszcze taki mały – powiedziała z troską – Poza tym nie wiem dlaczego miałbyś go stracić ?-
- Chcę tylko jego dobra – podkreślił dobitnie – Oni mają wpływ na Alex’a ,a ja nie…- powiedział wyraźnie poruszony – Wiem ,że wszystkie procedury wydają się być  bardzo skomplikowane, ale pragnę realnie być jego ojcem  i tylko w ten sposób mogę to osiągnąć – próbował ją przekonać
-Andrzej nie musisz nikomu niczego udowadniać –chciała by dał jej w pełni dojść do słowa – Jesteś jego ojcem ,oficjalnie – podkreśliła ,wprawiając go w osłupienie – biologicznym rzecz jasna- uściśliła ,nie masz prawa do czynności prawnych, ale w takim przypadku to nie będzie  problemem – już od jakiegoś czasu chciała mu to uświadomić ,lecz nie znalazła do tego odpowiedniego momentu – Mój mąż usynowił Alex’a po naszym ślubie, tutaj tego typu adopcja rządzi się odrębnymi prawami, ale przecież w  akcie urodzenie figuruje twoje nazwisko – powiedział wreszcie
- Co takiego ?- był bardzo zaskoczony
- Chyba nie sądzisz ,że miałam zamiar całe życie oszukiwać własne dziecko – zaczerwieniła się – Mój syn zawsze miał ojca,nie musiałam wtedy tego ukrywać – dodała podenerwowana
- Jakoś przede mną zataiłaś ten fakt – zauważył chłodno – Przepraszam – opanował się ,przeczesując ręką włosy – Ale to diametralnie zmienia postać rzeczy – ponownie spoczął na sofie
- Chodzi mi o to ,że nie możemy działaś zbyt impulsywnie, mały ostatnio dużo przeszedł – przypomniała mu ,przywracają pokłady rozsądku
- Masz rację – podrapał się po jednodniowym zaroście – Po prostu nigdy na nikim nie zależało mi tak jak na nim , ta sytuacja trochę mnie zmieniła -  rzekł całkiem szczerze – Chodzi mi głównie o ten internat w Surry ,mimo wszystko wątpię by był to dobry pomysł –powstrzymał się od ostrzejszego komentarza
- Alex ci o tym powiedział – zdziwiła się
- Adam – odparł pewnie – Nie tylko mnie obchodzi przyszłość małego – zerknął na swój zegarek
- To prawda – westchnęła ,przypominając sobie nie jedne ,trudne rozmowy zarówno z Agatą jak i ojcem
- Przepraszam jeśli sprawiłem ci swoim przyjazdem kłopot – powiedział ,zrywając się z beżowego mebla
-Wręcz przeciwnie ,otworzyłeś mi oczy – uświadomiła sobie ,odprowadzając tego niezwykłego gościa w kierunku holu
- Mam jeszcze do ciebie jedną prośbę ?- zapytał tajemniczo ,będąc już prawie przy drzwiach
- Zamieniam się w słuch – uśmiechnęła się widząc nieznane jej ciepło w jego ciemnoszarych oczach .



niedziela, 29 marca 2015

XXXV

Kurcze...dodaję, ale bez przekonania. Czegoś mi brakuje w tej części. Może odkryję czego i umieszczę to w next'ie? Mam nadzieję, że się jednak nie zawiedziecie. Czekam na szczere komentarze :D Po tych nieudolnych poprawkach wyszło dłuższe, niż przypuszczałam :)


Wydawać by się mogło, że czas specjalnie dla nich zatrzymał swój bieg na te kilkadziesiąt sekund. Ich serca zabiły mocniej, przyspieszając niebezpiecznie oddechy swoich właścicieli. One już wiedziały, choć ich posiadacze jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy. Im wystarczyło tylko to jedne spojrzenie by odkryć przed sobą prawdę, zapełnić  brakujące i do tej pory nieodkryte miejsce falą uczucia największej wartości .Już nic się nie liczyło. Wszystko wokół było mgłą bez określonego kształtu, wyrazu, znaczenia. Andrzej i Alex mierzyli siebie pełnym napięcia, ale i zarazem ulgi wzrokiem. Atmosfera w tym stosunkowo niewielkim hallu stawała się wyjątkowo gęsta i ciężka. Ich twarze wydawały się pozbawione jakichkolwiek uczuć, jakby na zawsze zastygły w pracowni wielkiego renesansowego mistrza. Twarz Wiktorii  natomiast stanowiła ich zupełne przeciwieństwo. Ruda z zaniepokojeniem obserwowała to, co zaraz miało się wydarzyć, a co prawdopodobnie będzie kluczowym punktem życia jej synka. Punktem ,który przez nią nastąpił tak późno. Kolejna fala wyrzutów sumienia napłynęła do jej umysłu, sprawiając że na jej blade policzki wystąpiły bordowe równie jak jej szlafrok rumieńce.

Profesor nie potrafił odwrócić od syna wzroku. Jednak ,chyba pierwszy raz w życiu, nie wiedział co mógłby mu powiedzieć. Po prostu zabrakło mu słów. Brakowało mu słów w stosunku do małego chłopca… Gdyby ktoś powiedziałby mu o tym kilka miesięcy temu zapewnie by go wyśmiał ,ale teraz sprawy miały się zupełnie inaczej. Ten mały chłopiec nie był bowiem zwykłym kilkulatkiem ,a kimś dla niego niezwykle wyjątkowym, ważnym. Był kimś bez którego nie chciał się już dłużej obejść, którego uśmiech chciał widzieć każdego dnia, którego chciał przytulić właśnie w tym momencie. Nie potrafił rozmawiać o swoich uczuciach, gdyż prawie od zawsze  tłumił je w sobie. Za sprawą Wiktorii ,a teraz także i Alex’a to również się zmieniło. Od kiedy dowiedział się o istnieniu małego jego hierarchia wartości, plany i wręcz całe życie przeszło diametralne zmiany. Czuł się odpowiedzialny za syna. Chciał mu udowodnić ile dla niego znaczy, ale w tym momencie nie był nawet w stanie zmusić siebie do wypowiedzenia jednego konstruktywnego zdania. Zwyczajnie bał się wykonać ten pierwszy krok. ON się bał – sam sobie nie dowierzał. Może dlatego ,że stawka była tak wysoka? Jak chyba nigdy wcześniej. Wiedział ,że nowa rola ,w której się znalazł będzie wymagająca i wiele czasu zajmie mu zdobycie pewnego doświadczenia i umiejętności w tym zakresie. –Człowiek uczy się całe życie – przemknęło mu przez myśl. Tego  się nie bał. Na to nigdy nie jest za późno ,ale czy dla niego ,dla nich nie jest już za późno ? – rozmyślał wielokrotnie. Za późno na nauczenie się jak być tatą ? Czy tego w ogóle można się nauczyć ? – wątpił. Nikt tego nie potrafi… To niemal samobójcza metoda prób i błędów nie gwarantująca powodzenia, niczego. A już na pewno tego ,że kiedyś dla Alex’a będzie owym tatą. Ten zaszczytny ,często niedoceniany tytuł  nie przychodzi sam z siebie ,by go zdobyć trzeba pokonać pełną przeszkód drogę – był na to w pełni gotowy . To niespodziewane wyzwanie przed którym teraz stanął było niepodważalnie największym w jego życiu. On jednak nie unikał wyzwań.  –Bez ryzyka nie ma zabawy- przypomniał sobie swoje własne słowa. Kochał  syna – to już chyba pierwszy krok ? To uczucie w pewien sposób go przerażało ,nie rozumiał go . Bo czy można kochać kogoś kogo się prawie nie zna ? To nie mieściło się w schematach ,granicach ,które do tej pory wyznawał ,znał…a nawet przypuszczał ,że istnieją. Miłość jaką darzył Wiktorię była równie silna ,ale jednak równie inna.  

Alex na pewno nie spodziewał się, że jego myśli w tym samym czasie przemierzają dokładnie te same drogi ,co rozmyślania jego taty. Czuł ulgę i jakieś nieznane mu uczucie wypełniające całą klatkę piersiową. Jednak gdzieś tam ,w zakamarkach jego umysłu pozostawał niepokój ,którego nie mógł przemóc. Bał się…odrzucenia…sam nawet dokładnie  nie wiedział czego. Tak bardzo chciał poznać ,wreszcie zobaczyć swojego tatę…to się spełniło ,lecz co dalej ? Nie miał pojęcia jak ma się zachować i ta rozbrajająca bezradność w tym momencie wypełniła każdy nerw jego ciała. –Przecież ja go nie znam – to była myśl przewodnia. Mały nie wiedział czego może się spodziewać po Falkowiczu ,o czym mogli by rozmawiać ? Czuł się w tej sytuacji bardzo niekomfortowo ,tym bardziej ,że gdzieś tam jeszcze obwiniał Profesora za zaistniałą sytuację. Mimo wszystko nie potrafił zapomnieć mu tego jak bardzo skrzywdził mamę, choć przecież i tak nie znał całej prawdy. Odczuwał potrzebę zachowania dystansu ,był wobec Falkowicza dziwnie nieufny. Nie zamierzał ułatwić mu zadania. Nie chciał się przed nim otworzyć ,nie tak od razu. W pewien sposób chciał go sprawdzić. Nigdy nie spodziewałby się ,że tym tokiem rozumowania udowadnia jak bardzo podobny jest do Profesora.Po ostatnim wyznaniu mamy w jego umyśle wyklarował się ciekawy plan ,pełen jednak luk . Alex pragnął jednak sprawdzić czy Profesor zasługuje na to by być umieszczonym w tym iście -szatańskim planie- jakby określiła to ciocia Agata. Wątpił w to ,by był on warty jej mamy ,ale obserwując choćby teraz to jak zarówno Wiktoria i Falkowicz zachowują się w swoim towarzystwie nasuwały mu się intrygujące i o dziwo mocno irytujące go wnioski. Teraz to on był jedynym „mężczyzną” w życiu Wiki i czuł się za nią bezpośrednio odpowiedzialni, bo przecież obiecał…że będzie o nią dbał. Te rozmyślania pozwalały mu na chwilę zapomnieć o tym ,co naprawdę go trapiło. O tym, że Andrzej nigdy nie będzie chciał być dla niego kimś więcej ,że nigdy go nie polubi…zaakceptuje…a może pokocha? Podświadomie bardzo pragnął jego obecności ,miłości zarówno dla siebie jak i mamy. Czuł ,że być może to Falkowicz jest tym brakującym elementem ich życia ? Nawet jeśli tak , czy to cokolwiek komukolwiek z nich ułatwiało ? Alex zachowawczo zdecydował się wycofać o dwa kroki do tyłu. Choćby nie wiem jak wiele wiedział ,rozmyślał nadal był dzieckiem ,które to wszystko przerastało. Chciał tego spotkania ,ale w chwili ,gdy ono nastąpiło pragnął jedynie schować głową pod swoją puchatą, błękitną poduszkę i już nigdy nie pokazywać się spod swojej miękkiej pościeli. Chciał tylko przytulić mamę i przestać myśleć. Bał się. Wydawać by się mogło ,że ta głucha cisza trwa w nieskończoność ,było to jednak tylko złudzenie. Wypełnione natomiast tysiącami myśli i niezliczonymi falami uczuć całej trójki ,w rzeczywistości trwało to niewiele ponad kilkanaście sekund.

Rudowłosa chyba jeszcze w większym stopniu przeżywała to spotkanie dwóch najważniejszych osób swojego życia. Przez przypadek upuściła na parkiet z głośnym łoskotem zarówno suszarkę jak i jeszcze niedosuszonego Burra. Może nieświadomie ,ale na pewno skutecznie złamała magnetyczną barierę obserwacji Alex’a i Andrzeja popychając ich do działania. Obaj mechanicznie schylili się by podnieść leżące przedmioty. Oczywiście wybrali ten sam przedmiot – biednego osiołka. Ich dłonie zetknęły się na moment ,Alex cofnął się gwałtownie ,spuszczając wzrok.
- To chyba twoja własność- stwierdził z lekkim uśmiechem Falkowicz ,obserwując trzymanego przez siebie sympatycznego pluszaka ,podał go chłopcu ,który z przenikliwym spojrzeniem zdecydował się wziąć z rąk chirurga ulubionego przyjaciela. – Osioł ?- bardziej stwierdził ,niż zapytał  - Dobrze ,że nie baran – zaśmiał się w myślach.
-Tak – przytaknął - Dziękuję – malec odpowiedział niepewnie ,zatapiając wzrok w ciemnej grzywie zwierzaka – Jest jeszcze mokry …– stwierdził niezadowolony ,nie zdążył dokończyć zdania ,gdyż przerwał mu niepokojący napad kaszlu ,który rozbudził całkiem Wiktorię.
- Kochany , miałeś przecież leżeć – nagle uświadomiła sobie gorączkowo ,momentalnie odprowadzając syna do jego pokoju. Wysłała w kierunku Andrzeja przepraszające spojrzenie i dotknęła czoła małego – Ty masz gorączkę – doszedł Falkowicza podniesiony głos Wiktorii. Równie zaniepokojony uchylił drzwi do pokoju chłopca. Alex usilnie nie chciał zgodzić się położyć się do łóżka.
- Mamo…ale- nie zdarzył dokończyć ,kichnął po raz kolejny .
- O nie skarbie ,nie ruszasz się spod koca – zakomunikowała jasno ,sięgając po termometr. W tym momencie po pomieszczeniu rozniósł się głośny dzwięk telefonu Wiktorii. Niechętnie odłożyła przyrząd  ,który wskazywał aż 38 stopni Celcjusza i westchnęła zdenerwowana odbierając połączenie.
-Tak ?- odezwała się ,poprawiając małemu poduszkę
-------------------------------------------------------------------
- Przepraszam ,ale nie jestem w stanie…- zaczęła tłumaczyć rozmówcy ,lecz ten jednak był nieustępliwy
-----------------------------------------------------------------
- Rozumiem  - westchnęła ,zerkając w stronę drzwi
-------------------------------------------------------------------
- Tak. Zaraz będę – odpowiedziała zdenerwowana ,odkładając komórkę na szafkę nocną.
- Co się stało mamo ?- zapytał zaciekawiony chłopiec ,Wiki wstała z krańca jego łóżka i podeszła w stronę położonego obok drzwi biurka.
-Muszę jechać zaraz do szpitala – odpowiedziała zmartwiona ,przeniosła swój wzrok na Andrzeja - Karambol w naszym rejonie – dodała podłamana. Nie miała pojęcia ,co ma zrobić w tej sytuacji. Falkowicz zmarszczył brwi. Miał nieco inne wyobrażenia względem tego dnia.
- Zadzwonię  do pani  Hudson – stwierdziła od razu Ruda ,chwytając ponownie za komórkę – Zaraz przyjdzie – nie dokończyła…
- Nie ma takiej potrzeby – stwierdził pewnie Andrzej nie spuszczając wzroku z Alex’a – Ja zostanę – powiedział stanowczo. Mały uważnie obserwował wymianę zdań między nimi. Jednak rozwijająca się choroba i duża dawka emocji powoli zaczynały dawać o sobie znać. Przymróżył oczy.
- Na pewno?- zapytała cicho ,lekko zszokowana jego propozycją. Prawdę mówiąc kompletnie sobie tego nie wyobrażała.
- Wiki – westchnął – Jestem lekarzem chyba poradzę sobie z przeziębieniem – uniósł brwi ku górze
- Z przeziębieniem tak – uśmiechnęła się lekko – Ale z nim ? – dodała ciszej ,przenosząc wzrok na malca – Szczerze powiedziawszy to  nie jest najlepszy moment na…- westchnęła ciężko ,przechodząc z Falkowiczem na korytarz.
- Nie wiem czy jakikolwiek byłby – stwierdził z goryczą Falkowicz – Wiesz jak długo czekałem na to by go zobaczyć – dodał ostrzej ,lecz zraz się opanował.- Przepraszam – dodał ,przeczesując ręką przyprószone już siwizną włosy.
- To ja przepraszam – przyznała z zaszklonymi oczami – Masz rację – spuściła wzrok – On też nie mógł się doczekać waszego spotkania – przyznała -Nie mógł doczekać się ciebie – podkreśliła ,uśmiechając się blado. Profesor zaskoczony zmarszczył czoło. Delikatny uśmiech rozjaśnił jego twarz.
- Dobrze ,że przyleciałeś ,Andrzej – powiedziała pewnie  ,patrząc mu prosto w oczy – Dobrze ,że już jesteś – powtórzyła ,nieśmiało dotykając dłonią jego torsu.
-Teraz już tak łatwo się mnie nie pozbędziecie – uśmiechnął się w swoim stylu ,wypowiadając te słowa tuż przy jej uchu. Objął ją delikatnie i zanurzył nos w jej długich włosach, napawając się ich cytrusowym zapachem.
- Dacie radę ? – dopytywała ,opierając brodę o jego ramię. W tym momencie nie miała zamiaru wyswobadzać się z jego uścisku. Przy nim czuła się  bezpieczna jak przy nikim innym w świecie.
- Wiki –westchnął teatralnie  – Przecież nie zamierzam rozkręcać tutaj żadnej rewolucji – przyznał unosząc do góry lewą brew. – Przynajmniej nie teraz –dodał już w myślach.
-Sam może nie – przyjrzała mu się dokładnie ,zerkając przelotnie na wiszący naprzeciwko nich zegar.
- Szpital – przypomniała sobie ,rzucając się w wir przygotowań. Zniesmaczona spojrzała  na swoje rozczochrane włosy ,które pospiesznie spięła w koka ,kierując się szybko do łazienki.
- Zawsze taka zdezorganizowana – powiedział do siebie ,kręcąc z udawaną dezaprobatą głową ,wrócił do pokoju syna. Malec zasnął ,lecz niespokojnie kręcił głową przez sen. Na jego blade czoło wystąpiły zimne krople potu.
- Co z nim ? – obok niego pojawiła się gotowa już do wyjścia Ruda. Zmartwiona podeszła do łóżka Alex’a.- Synku – poczochrała go po głowie ,chłopiec nieznacznie uchylił powieki – Musisz wziąć leki – powiedziała z troską ,poprawiając jego poduszkę .
- Mamo ,nie idź – prosił cichym głosem ,patrząc na nią nieprzytomnie . Oparł bezładnie głowę na poduszce.
- Muszę – stwierdziła niechętnie  – Andrzej z tobą zostanie – zerknęła przelotnie na uważnie rozglądającego się po pokoju chłopca Profesora. – Śpij – szepnęła ,całując go w czoło. Mały choćby chciał nie mógłby się jej przeciwstawić , gorączka z minuty na minutę odbierała mu siły.
- Gdyby coś się działo..-zaczęła zatroskana ,wciąż uważnie obserwując śpiącego chłopca.
- Zadzwonię – odpowiedział automatycznie Falkowicz ,jego twarz nie wyrażała zbyt wielu uczuć . Jak zwykle był chłodny i opanowany ,lecz może tylko tak jej się wydawało. Przecież znała go nie od dziś. – Powodzenia – mruknął w jej stronę ,gdy znikała za dębowymi drzwiami wyjściowymi.
- Wzajemnie – odpowiedziała cicho ,odprowadzając go wzrokiem. Miała tyle obaw związanych z pozostawieniem ich samych sobie ,w dodatku gdy Alex był chory. Musiała jednak odsunąć swoje problemy i uciążliwe myśli na bok ,gdyż czekała ją pracowita noc ,zapewne na sali operacyjnej.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Falkowicz zgasił światło w pokoju Alex’a i usiadł tuż naprzeciwko jego łóżka. Schował twarz w dłoniach ,wzdychając ciężko.  – Jak to łatwo przychodzi …-myślał – Troska. Czuł się jak klatce ,w więzieniu własnej niemocy. Nie potrafił siedzieć bezczynnie. Powiesił swoją marynarkę na krześle i  podszedł do okna. Już tyle razy układał sobie w myślach ,to co mógłby mu powiedzieć. Prychnął nerwowo. Za każdym razem ułożona w myślach wypowiedź ,nie wiem tłumaczenie ? wydawało mu się bezsensowne ,absurdalne, sztuczne i nieszczere. Tyle chciał mu powiedzieć…lecz czy nie było tego zbyt wiele? Potarł zmęczone skronie i ponownie usiadł na krześle. Kiedyś sądził ,że nie ma rzeczy nie możliwych ,że słabości go nie dotyczą ,gdyż on po prostu ich nie ma. Jak bardzo się mylił. Choć może nie przypuszczał ,że okazywanie uczyć może być czyjąkolwiek słabością ? Jednak było ,w dodatku jego. Teraz skupił się na obserwowaniu śpiącego chłopca. Bo tego nie musiał się wstydzić ,bać ,tego nikt nie mógł mu zabronić. Patrzył ,po prostu. Jego od kilku chwil też ktoś obserwował ,choć nie miał o tym pojęcia.  Nieświadomy tego podszedł do małego i delikatnie pogłaskał go po głowie.
- Wiesz – mruknął bardziej do siebie ,niż do synka – nawet nie wyobrażasz sobie jaki jesteś ważny – dokończył ,kierują się do drzwi ,przymknął je najciszej jak tylko potrafił i wszedł do salonu. Usłyszał wyciszony dzwonek swojej komórki ,odrzucił od razu połączenie ,sięgając po elektroniczny, srebrny czajnik ,stojący na wyspie kuchennej łączącej kuchnię  z przestronną jadalnią.
Mały ocknął się kilka minut wcześniej ,choć nie otworzył oczu ,obserwował ukradkiem chirurga. Po słowach Profesora  poczuł ,że jego oczy wypełniają łzy ,które po chwili rzęsiście wystąpiły na jego zaczerwienione policzki. Zrozumiał. Dotarło do niego, że Falkowicz rozumie go jak nikt inny. Czuł niepohamowaną chęć zerwania się z łóżka i przytulenia się do taty. Bez zbędnych słów i wyjaśnień.
Wstał z łóżka ,stając bosymi stopami na swoim puszystym dywanie. Z trudem zachował równowagę ,był osłabiony. Otworzył jaskółcze drzwi i wyszedł na pogrążony w mroku korytarz. Doszły go strzępki rozmowy telefonicznej  Falkowicza.
- Adam – westchnął Profesor – zalewając filiżankę wrzątkiem
---------------------------------
- To nie jest takie proste – kontynuował chłodnym głosem
----------------------------------
- Tak ,już lepiej – przytaknął ,odkładając czajnik na miejsce ,rozglądał się po kuchennym blacie ,widocznie czegoś szukając.
-----------------------------------------------------------------------------
- Dziękuje wujku dobra rado –  prychnął zniecierpliwiony
----------------------------------------------------
- Tak .  Do zobaczenia braciszku – podkreślił ironicznie ostatnie słowo, odkładając na blat aparat. Oparł się o wyspę ,przemierzając wzrokiem wszystkie kuchenne półki. Był odwrócony tyłem w stosunku do salonu i wyjścia na korytarz.
- Cukier jest w tej czerwonej puszce -  usłyszał za sobą głos Alex’a. Odwrócił się momentalnie.
-Nie powinieneś wstawać – stwierdził stanowczo ,karcąc go wzrokiem. Znalazł się tuż obok niego.
- Chce mi się pić – powiedział pewnie malec  ,uważnie przyglądając się Profesorowi.
- No dobrze – odpowiedział ,marszcząc brwi – Zaraz przyniosę Ci herbatę do pokoju – odpowiedział chłodno ,lecz mały zdawał się nie słyszeć  jego słów. Usiadł na pobliskiej sofie i przykrył się nieudolnie fioletowym kocem ,którym przepasany był mebel. Falkowicz westchnął tylko i podał mu czerwony kubek z jego inicjałami. Usiadł obok niego ,upił łyk kawy. Chłopic wciąż mierzył go bystrym spojrzeniem.
- Jest pan teraz moim tatą ? –zapytał chłodno Alex, patrząc na unoszącą się z jego kubka parę.
- Jestem nim od zawsze – odpowiedział pewnie Falkowicz – To chyba już wiesz – uśmiechnął się prawym kącikiem ust .
 - Już teraz nic nie jest pewne – zmrużył smutno oczy ,odwracają się w stronę okna.- Nie znam pana – dodał stanowczo
- Chyba nic nie stoi na przeszkodzie byśmy zmienili tą sytuację – zaproponował patrząc na  niego w napięciu. Dla żadnego z nich nie była to łatwa rozmowa.
- Nie wiem – powiedział niepewnie ,choć jego słowa zaprzeczały temu ,co w tej chwili myślał.
-Rozumiem ,że to dla ciebie trudna sytuacja, ale…- zaczął rzeczowo  Falkowicz. Rozmowa z małym była niczym rosyjska ruletka ,spacer nad przepaścią ,jeden fałszywy ruch mógł wszystko przekreślić.
- Nic pan nie rozumie – zaprzeczył ,obdarzając go gniewnym spojrzeniem
- Rozumiem więcej ,niż ci się wydaje –odparł niewzruszony – Poza tym dla mnie liczysz się tylko ty i Wiktoria – spojrzał prosto w jego szare oczy ,biła od niego pewność i zdecydowanie ,ale także i pewna obawa związana z dalszym przebiegiem tej rozmowy. Postawił sprawę jasno .
- W takim razie dlaczego wtedy zostawił pan moją mamę ? – nie zamierzał ułatwiać Andrzejowi sprawy. Wytoczył  największe działa. Zmarszczył brwi i wyczekująco spojrzał na Profesora  ,który zaskoczony chrząknął nieznacznie słysząc pytanie małego, spojrzał  na syna nieobecnym wzrokiem. Nie miał nic na swoją obronę.
- Wtedy sądziłem, że właśnie tak powinienem postąpić – odparł beznamiętnie ,patrząc się w niewidzialny punkt przed nimi . Alex spochmurniał nieco ,podciągając kolana do góry.
- A skąd mam wiedzieć ,że tym razem nie postąpi pan podobnie – zarzucił mu podniesionym głosem
- Już nie jestem tamtym człowiekiem – powiedział rozgoryczony jego słowami.  Brzydził się sam sobą.  Alex podparł się na rękach.  Teraz patrzył już na niego jakoś inaczej. Cieplej ? –Poza tym Wiki nie poinformowała mnie o tym ,że pojawiłeś się na świecie – dodał ,nie kryjąc żalu. To był niepodważalny fakt. Po tych słowach zapanowała między nimi dość długa, pełna niepokoju cisza ,lecz podczas jej trwania lody jakie panowały miedzy nimi zaczęły powoli topnieć.
- Nie chcę żeby mama znowu  cierpiała – zaczął niepewnie mały ,Andrzej poprawił jego koc, który niemal całkowicie zsunął się na podłogę.
- Nie tylko to nas łączy – Falkowicz uśmiechnął się nieznacznie ,twarz Alex’a również pojaśniała. Malec oparł głowę o jedną z poduch.
-Ona wciąż pana kocha – stwierdził prawie niesłyszalnym głosem ,Profesor odwrócił nieznacznie głowę w przeciwną stronę. Chłopiec uważnie obserwował Falkowicza, który wydawał się być poruszony jego słowami.
-Czy Wiktoria – westchnął ciężko – znaczy twoja mama – podkreślił – czy ona… jest szczęśliwa ?- zapytał w końcu ,dziwnie niepewnym, jak na siebie , głosem.
- Kiedyś była – odpowiedział smutno, zdziwiony tym ,że tak łatwo zdecydował się na szczerość wobec mężczyzny  – Teraz chyba już nie – dodał przygnębiony -  Przeze mnie…- westchnął
- Nie mów tak – stwierdził dobitnie ,kręcąc przecząco głową – Jesteś dla niej najważniejszy – dokończył stanowczo. Obdarzając go czułym spojrzeniem. Alex nie mógł już dużej walczyć ze swoimi uczuciami .Od dawna marzył o tej chwili. Objął mocno, bardzo zaskoczonego tym faktem , Andrzeja. Falkowicz nieśmiało pogłaskał synka po plecach. Chciał by ten moment trwał wiecznie.
- Długo na to czekałem – szepnął ,nie puszczając malca. To był gest na który obaj czekali od dawna. Gest całkiem spontaniczny, może nieznaczący, ale z ich perspektywy był prawdziwym krokiem milowym.
- Cieszę się ,że pan tutaj jest – przyznał się szczerze chłopiec
- Proszę – jeszcze niepewnie pogłaskał go po zmierzwionych włosach – Skończ z tym panem – nalegał .Za każdym razem  gdy słyszał to słowo z ust malca kierowane względem jego osoby czuł nieprzyjemny chłód zalewający serce.
- Mogę cię o coś zapytać ? – nie był jeszcze gotowy na to kluczowe słowo jakim mógłby określić Andrzeja
- Pytaj o co chcesz – zgodził się ,unosząc jedną brew do góry – Czekam na ten twój wodospad pytań – uśmiechnął się zawadiacko. Bardzo zależało mu by zdobyć zaufanie małego. Przez twarz Alex’a przemknął nieznaczny uśmiech.
- Bez przesady – zaprzeczył pewnie ,rozśmieszając tym Falkowicza.
- Wiktoria opowiadała mi różne historie z tobą w roli głównej – powiedział z przekonaniem – Miała absolutną rację- patrzył na małego oczarowany . Był wyjątkowy ,niezwykły.
- Tak ?- zaciekawił się – Co mówiła ?
- Nic ponad to, że mamy cudownego syna – stwierdził z dumą. Alex jednak paradoksalnie posmutniał na jego słowa. Falkowicz westchnął zmartwiony tym, że może za wcześnie zdecydował się na zwrócenie się w ten sposób do małego.
- Masz jakąś inną rodzinę ?- zadał to dręczące go pytanie
- Inna ?-zmarszczył czoło – To znaczy ?- dopytywał zdziwiony jego pytaniem – Ty i Adam jesteście moją rodziną – powiedział bez ogródek ,chwytając dłonie synka
 - Nie masz …no wiesz – powiedział z trudem – Żony ?- wyrzucił to z siebie wreszcie
-Nie –odpowiedział pewnie Falkowicz
- A tamta pani ?– powiedział z nieukrywanym wstrętem, wpatrując się w niego wyczekująco
- Już dawno się rozwiedliśmy – odparł obojętnie ,krew w jego żyłach zaczęła szybciej krążyć na samo wspomnienie małżeństwa z Kingą.
- Nie mieliście dzieci ?-dopytywał ,chciał wiedzieć na czym stoi
-- Nie – odpowiedział stanowczo – Dlaczego tak bardzo cię to interesuje ,co? – czekał na jego odpowiedź.
- Chcę wiedzieć, czy mam jeszcze jakąś  rodzinę – odpowiedział trochę zakłopotany – Mam już dosć niespodzianek – oparł się na poduszce. Andrzej rozumiał go doskonale.
- Niektóre okazują się prawdziwym darem od losu – spojrzał  na synka przenikliwie

Wiedział ,że to był dopiero początek, ale to już pozwolił im dać nadzieję na przyszłość. Po nie do końca udanych początkach rozmowy , to spotkanie przybrało niespodziewany obrót. Z zadziwiającą łatwością rozmawiali ze sobą przez następne dwie godziny. Przekomarzali się ,żywo dyskutowali, a nawet śmiali się ,tak jak gdyby znali się od zawsze. Powoli poznawali siebie ,odkrywając zadziwiające nawet dla nich samych fakty. Wydawało im się ,że właśnie przy tej drugiej osobie dopiero udało im się odnaleźć siebie, swoje nieznane do tej pory oblicze. Rozprawiali o wszystkim ,zaczynając od ulubionych kolorów i potraw ,a kończąc na opowieściach Falkowicza dotyczących ciekawych przypadków medycznych. Tak wiele ich łączyło. Tak bardzo chcieli lepiej się poznać. Chłonęli wręcz wiedzę na swój temat. Teraz wiedzieli, że ta pustka, którą odczuwali, a o której do pewnego czasu nie mieli pojęcia wypełniła się. Odnaleźli siebie.
Andrzej od kilku minut przysłuchiwał się opowieści synka. Już nie słyszał tego, co mówi malec. Obserwował go oczarowany. Chłoną całą jego postać  ,każdy oddech ,uśmiech, mrugnięcie. Uświadomił sobie teraz ile go ominęło, jak wiele stracił. Pragnął mu to wszystko wynagrodzić.
- Już ta godzina – stwierdził zaskoczony – patrząc na ekran telefonu
-Nie chcę iść spać – uparcie sprzeciwiał się malec
- Powinieneś się położyć – nalegał – Jesteś chory
-Już nie – Alex uśmiechnął się szeroko
-Zadziwiające jest to, że tak nagle ozdrowiałeś – zastanawiał się głośno ,patrząc  na niego przenikliwie
-Dobrze się czuję – chłopiec nie odpuszczał – Chcę tutaj zostać – stwierdził pewnie ,zanurzając się w kocu
- Wiktoria nie byłaby zadowolona – przyznał z przekonaniem. Chciał by Alex jak najszybciej wrócił do zdrowia.
- Czego oczy nie widzą….-zaczął z szelmowskim uśmiechem. Falkowicz pokręcił głową  z niedowierzaniem.
- No tak ,ale to ja później będę miał kłopoty – westchnął ,poprawiając koc malca. Wbrew temu ,co mówił chłopiec  był bardzo zmęczony. Ziewnął.
-Opowiesz mi bajkę – prosił ,gdy Falkowicz powrotem usiadł obok niego.- Bez niej nie zasnę- zastrzegł ,sięgając po siedzącego z wiecznym uśmiechem na stoliku Burra.
- Nie mam w tym doświadczenia – odpowiedział Profesor,przykładając do czoła małego termometr.- 37stopni, nie jest źle – myślał.  –Ciekawe są te nowe wyzwania – zauważył .
- Mama nie jest w tym dobra – przyznał chłopiec ,przewracając się na drugi bok.
- Kłamać też za bardzo nie potrafi – dodał pewnie Andrzej - To może opowiem ci  coś o złym czarowniku Gargamelu – rozbawiony szczerym stwierdzeniem syna Falkowicz wysłał w jego kierunku swoje słynne złowieszcze spojrzenie.
- Był bardzo zły ? – dopytywał  z ekscytacją malec. W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki, które nie były mu obce
- Bardzo – podkreślił ,przenosząc swój wzrok na wibrującą na szklanym stoliku komórkę.
-Nie odbierze pan ? –zaczął ,lecz poprawił się – Nie odbierzesz – zapytał zdziwiony
- Tak mi się wydaje – udał zamyślenie –że w tej chwili nie czuję takiej potrzeby – dokończył z dziwną łatwością w głosie ,odrzucając połączenie. Przeniósł ponownie całą swoją uwagę na syna.Przy nim był kimś zupełnie innym ,kimś kogo  sam nie znał … A może właśnie tym prawdziwym sobą?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wracając z nocnego wezwania zmęczonej Rudej wydawało się ,że prędzej spotka ją mieszkanie ,wyglądające jak rodem z tsunami, niż widok ,który właśnie miała prze oczami.
Odruchowo zajrzała do sypialni małego, lecz ku swojemu zdziwieniu nikogo tam nie zastała.
-Andrzej ?- powiedziała ,przechodząc powoli do salonu. Poważnie zaczynała się niepokoić. Nikt nie odpowiedział ,więc obróciła się ,lustrując wzrokiem ,całe  to ,dosyć obszerne pomieszczenie. Dostrzegła śpiące na sofie postaci. Z niedowierzaniem zauważyła ,że Alex zasnął przytulony do również pogrążonego we śnie taty. Trudno było jej ukryć wzruszenie. Bo jak długo można być silnym ? odpornym na wszystko ? Odłożyła klucze do mieszkania na kuchenny blat ,nie chciała ich budzić, ale też nie chciała ,nie mogła ,ruszyć się z miejsca. Patrzyła na ten niezwykły widok i czuła się coraz bardziej przytłoczona ,przytłoczona własnymi czynami ,wyrzutami.
- Wróciłaś – usłyszała głos Andrzeja .Sama zastanawiała się jak długo  stała tak ,patrząc się na nich pustym wzrokiem, skoro nawet nie zauważyła, że Falkowicz  się obudził.
-Przepraszam ,że tak długo mnie nie było – odpowiedziała bez uczucia- Czy z małym wszystko..?-nie dokończyła
-Po wzięciu lekarstw gorączka szybko spadła –odpowiedział ,lustrując ją troskliwym wzrokiem- Jesteś pewnie bardzo zmęczona –zauważył ,obserwując jak nagle zrobiła się nienaturalnie blada. – Wszystko w porządku ,Wiki ?- dotknął delikatnie jej ramienia ,lecz ona wydawała się go nie słuchać.
- To ja powinnam cię o to zapytać – odparła ,obdarzając go swoim szmaragdowym spojrzeniem
- Długo rozmawialiśmy – powiedział z wyczuwalną ulgą ,po policzkach Rudej zaczęły spływać łzy ,zwiększając zawrotnie swoją częstotliwość.- Ciągle boję się,  że on nigdy mi nie wybaczy – wyznała wreszcie.
- Mały nie widzi poza tobą świata – stwierdził stanowczo – Wiki ,nie zadręczaj się – powiedział z nietypową dla tej chwili ostrością. Ton jego głosu lekko ją otrzeźwił.
- Wyśpij się – powiedział ,chwytając za marynarkę – Już idę – pożegnał się z nią ,będąc na korytarzu. Słowa Alex’a ,które usłyszał poprzedniej nocy dały mu wiele do myślenia. Dały mu nadzieję ,na jaką już od dawna nie liczył ,ale też zobligowały go do czegoś ,do czegoś co od zawsze było dla niego oczywiste.
- Zadzwonię – odparła ,wysilając się na uśmiech. Nie wiedziała jak powinna się teraz zachować. Zmęczenie wielogodzinną operacją nie ułatwiało jej tego zadania.

-  Zostań – dobiegł ich głos synka ,który pojawił się nie wiadomo skąd ,niepewnie chwycił swoją dłonią rękę Andrzeja – Proszę tato – sam nawet nie wiedział ,dlaczego zdecydował się wypowiedzieć te słowa ,słowa nie bez znaczenia,ale ogromnej dla całej ich trójki wartości. Po prostu chciał by Falkowicz tym właśnie dla niego był ,nie panem ,wujkiem, przyjacielem ,ale tym kimś ważnym ,właśnie tatą. Czasem szczerość i ta dziecięca mądrość jest zdumiewająca i nie zrozumiała dla dorosłych .One nie udają ,nie muszą udawać ,po prostu dają całych siebie ,nie oczekując zbyt wiele w zamian.Falkowicz nie przypuszczał jak wielki kredyt zaufania otrzymał tego dnia.