wtorek, 12 kwietnia 2016

XXXVIII cz.IV

Przepraszam za ten godny pożałowania gniot, ale kompletnie nie mam weny i nie wiem, kiedy wreszcie zmuszę się by  opublikować coś przyzwoitego. Zwlekałam z tym, gdyż miałam szczerą nadzieję, że "coś" wreszcie mnie oświeci i będę w stanie napisać tekst chociaż na akceptowalnym  poziomie, niestety tak się nie stało....stąd ta zwłoka.Wybaczcie poślizg i niedociągnięcia. Jestem w prawdziwym dołku :( Liczne błędy (komórka) poprawię jutro :P
Pozdrawiam ! :*

Muzyka : Budka Suflera "Adami i Ewa "


Falkowicz zerknął na wpatrzone w siebie stalowe oczy synka, który z niegasnącą uwagą przysłuchiwał się jego słowom. Przenikliwy wzrok syna w niewytłumaczalny sposób przywrócił mu poczucie humoru. Uśmiech rozmarzenia pojawił się na twarzy chirurga, który niespiesznie zaczął swoją opowieść, rozsiadając się wygodnie na materacu tuż obok chłopca. Mały oparł swoje zmęczone czoło na ramieniu wciąż zaskoczonego jego bezpośredniością taty, próbując zapanować nad nieustępliwym poczuciem senności, które powoli odbierało wykończonemu malcowi nie tylko siły, ale także świadomość. Mimo wszystko Alex bardzo chciał dotrwać do końca bajki, na której finał czekał od dobrych kilku tygodni, w żadnym wypadku nie miał zamiaru zwlekać bądź rezygnować z możliwości usłyszenia jej właśnie z ust ojca. Andrzej po raz kolejny uśmiechnął się pod nosem patrząc na chłopczyka z mieszaniną rozbawienia i politowania. Malujące się w oczach malca napięcie i determinacja momentalnie przywróciło w pamięci Profesora wspomnienie gniewnego, szmaragdowego spojrzenie jego rudowłosej, upartej mamy , po której bez wątpienia chłopiec odziedziczył tą charakterystyczną dla Wiktorii zaciętość, która bezsprzecznie tworzyła  niezwykły urok osobowości Rudej, którym urzekła go niemal od pierwszego spotkania, choć w tym czasie  Falkowicz nie potrafił w najmniejszym stopniu tego dostrzec.- Miłość naprawdę jest ślepa – westchnął w myślach, przenosząc się w świat swoich wspomnień.
Profesor doskonale pamiętał swoje początki w Leśnej Górze. Przystał na propozycję objęcia stanowiska ordynatora oddziału chirurgii, którą zaoferowała mu Elżbieta Żak ,z oczywistych dla siebie pobudek. Oferta ordynatury w małym, podmiejskim szpitalu wydawała mu się wówczas bardzo kusząca, to była prawdziwa szansa od losu  dla jego badań.Musiał przyznać przed samym sobą, że ta propozycja w odpowiednim czasie wręcz spadła mu z nieba. Dobrze znał swoje motywy i powody, dla których zgodził się pełnić tą z pozoru niezbyt prestiżową ,jak na swoje możliwości ,funkcję w  nic nieznaczącym szpitalu jakim była placówka w Leśnej Górze . Bez wątpienia kierował się jedynie dobrem swoich badań. Oferta Elżbiety zainteresowała go właśnie dlatego, że dawała mu ogromne szanse na dalszy rozwój studium nad lekiem na SM oraz szerokie pole możliwości, w tym łatwy dostęp do zdesperowanych pacjentów, gotowych podjąć się eksperymentalnej terapii, którzy byli nieodzownym punktem potrzebnym do kontynuacji przedsięwzięcia Profesora. Falkowicza skusiła również współpraca z ambitnymi lekarzami z prowincji, którzy żądni kariery, mogliby zgodzić się dołączyć do jego zespołu, nie obawiając się przy tym wyjścia poza przyjęte w środowisku lekarskim etyczne ograniczenia. Ponadto Andrzej usilnie potrzebował sław, znanych nazwisk, żywych reklam dla swojej prężnie rozwijającej się kliniki, w której już od dłuższego czasu pojawiało się wiele niezgodności, które próbował skrzętnie zatuszować. Dr Piotr Gawryło wydawał mu się wtedy  łakomym kąskiem do pozyskania. Znał Piotra od dobrych kilku lat, wiedział, że oprócz sławy w środowisku lekarskim ma on również spore umiejętności, których Falkowicz tak bardzo potrzebował wśród zespołu swojej kliniki. Leśna Góra wydawała mu się idealnym miejsce do pracy również dlatego, że tak mały szpital paradoksalnie mógł dać mu o wiele większe możliwości działań, niż znana placówka w centrum stolicy. Oni potrzebowali prestiżu jego osoby, którą z łatwością mógł im zaoferować, w zamian pozostawiając mu wolną rękę w stosunku do wielu jego podejrzanych poczynań i traktując jego nadużycia z przymrużeniem oka. Dawało to obustronne korzyści, oczywiście do czasu… Podobał mu się ten układ, którego naiwny dyrektor Leśnej Góry nie był świadomy. W końcu był TYM profesorem Falkowiczem, wydawało mu się, że to wystarczy by odciągnąć  uwagę Trettera od jego  nielegalnej działalności i zapewne tak by się stało…Wtedy sądził, że jego urok,niezaprzeczalny autorytet i surowe rządy wystarczą by skutecznie odwrócić wzrok ciekawskich współpracowników od swoich podejrzanych poczynań. Przeliczył się i to na pewno nie pierwszy raz w swoim życiu. Na początku niemal wszyscy lekarze byli pod prawdziwym wrażeniem jego umiejętności i wiedzy. Byli wręcz nim oczarowani, a młodzi rezydenci patrzyli na Profesora niczym na święty obrazek.Musiał przyznać, że niezwykle bawiła go ich naiwność i infantylne zachowanie. Już wkrótce jednak zawiódł się na personelu oddziału chirurgii, oczekiwał czegoś więcej od podwładnych… Czar jego dokonań wkrótce prawie kompletnie przygasł , gdy Falkowicz dał prawdziwy pokaz swoich zdolności… Mimo arogancji i bardzo śmiałych decyzji w strefie kadr wielu lekarzy, w tym dr Zapała  nadal było pod silnym wpływem Profesora. Nowatorskie operacje, które stawały się coraz powszedniejsze w leśno-górskim szpitalu, niewątpliwy autorytet  w połączeniu z niczym niezmąconą pewnością siebie dawały mu silną pozycję wśród pracowników. Mimo że jego rządy  nie należały do najlżejszych , to jednak żelazna dyscyplina w znacznym stopniu poprawiła funkcjonowanie oddziału chirurgii, który zaczął się prężnie rozwijać. Oczywiście, zanim pozorny, czarujący wizerunek Falkowicza odszedł już w zapomnienie leśno-górskiego personelu, to jednak Profesor nie wzbudził swoim pierwszym wrażeniem początkowego, powszechnego  podziwu  wśród wszystkich podwładnych. Młoda, rudowłosa rezydentka od samego początku ich znajomości nie obdarzyła go choćby nutką sympatii, a wręcz przeciwnie, szczerą niechęcią. Wciąż dochodziło między nimi do wybuchowych starć i zaciekłych dyskusji, do których pretekstów Falkowicz dawał temperamentnej Rudej wiele słusznych powodów. Andrzej z łatwością odtworzył w swojej pamięci pierwsze spotkanie z rudowłosą złośnicą, która nieoczekiwanie, już wkrótce miała zawładnąć  nie tylko każdą myślą, ale także zwykle wyzbytym z uczuć sercem chirurga.
*
To był pierwszy dzień Profesora w roli nowego ordynatora chirurgii. Gdy tylko zamknął za sobą dębowe drzwi prowadzące go gabinetu dyrektora Trettera sztuczny uśmiech momentalnie zniknął z jego oblicza. Wyraźnie rozbawiony ,zaśmiał się w duch z naiwności starszego mężczyzny, po czym władczo rozejrzał się po korytarzu, wzdychając z satysfakcją. Gdy pewnym krokiem przechadzał się po swoim nowym miejscu pracy zauważył towarzyszące jego osobie niespokojne spojrzenia i szepty krążących po oddziale pielęgniarek. Ponownie tego dnia Falkowicz przykleił do swojej twarzy typowy dla siebie ironiczny uśmiech, poprawiając  biały kitel, nonszalancko zarzucony na granatową marynarkę. Bezsprzecznie lubił wzbudzać sensację, a zmieszane i zdezorientowane jego widokiem pielęgniarki jedynie potęgowały rozbawienie chirurga. Niewątpliwie tryskał dzisiaj zaskakująco dobrym humorem. Gdy na końcu naprzeciwległego korytarza dojrzał dr  Gawryłę flirtującego w najlepsze z długowłosą blondynką, lewy kącik jego ust powędrował do góry, a on dalej podążył we wcześniej obranym przez siebie kierunku, wkładając ręce do kieszeni garniturowych spodni. – Pora zaprowadzić nowe zasady na tym leśnym pagórku – westchnął ciężko w myślach, uchylając drzwi do pokoju lekarskiego, po którym zaledwie godzinę temu odprowadzał go dyrektor. Wbrew swoim oczekiwaniom pomieszczenie wydawało mu się całkowicie opustoszałe. Zmarszczył czoło, zerkając na swój srebrny zegarek, po czym mrugnął kilkukrotnie, próbując upewnić się czy dobrze odczytał godzinę. Falkowicz uniósł do góry brwi w złowrogim geście, ostentacyjnie rozglądając się po pustym pokoju. – Widzę, że trzeba poważnie zabrać się za porządek w tej piaskownicy- mruknął pod nosem, kręcąc głową z dezaprobatą. Już zapomniał ,co to naprawdę znaczy praca w publicznym szpitalu. Rozdrażniony opieszałością pracowników Profesor dopiero w tej chwili usłyszał melodyjny głos kobiety, nucącej cicho jedną ze znanych hiszpańskich ballad. Rudowłosa dziewczyna siedziała przy szklanym biurku w przeciwległym rogu pomieszczenia, dlatego nie dostrzegł jej za pierwszym razem. Falkowicz przez dłuższą chwilę przyglądał się lekarce, która przeglądała pospiesznie  wyniki badań, popijając przy tym parującą jeszcze kawę. Chirurg pewnym krokiem podszedł do biurka, po czym chrząknął sugestywnie, oczekując reakcji od nieświadomej towarzystwa Rudej. Oparł się dłonią o blat mebla, obdarzając rezydentkę ironicznym spojrzeniem, chciał wreszcie przyciągnąć jej uwagę.
- Tak ?-westchnęła ociężale Rudowłosa, dopiero po chwili  przenosząc swoje zmęczone, szmaragdowe spojrzenie na nieznanego jej mężczyznę o nienagannej sylwetce, który bezczelnie wpatrywał się prosto w jej oczy, nachylając się nad czytaną przez nią dokumentacją.
-Pani nie przychodzi tutaj tylko na dobrą kawę, jak przypuszczam ? – zakpił, spoglądając na zdezorientowaną lekarkę krytycznym wzrokiem. Ruda również zlustrowała go pytającym spojrzeniem unosząc do góry brwi.
-Przepraszam, a pan to ? – zaczęła urażona, iskrzącym spojrzeniem wpatrując się  prosto w stalowe oczy towarzysza. Spodobał mu się ten błysk oburzenia w jej zielonych tęczówkach. Uśmiechnął się półgębkiem, powodując jeszcze większą konsternację atrakcyjnej  lekarki. Bezsprzecznie miał nad nią przewagę.
-Jestem pani szefem- zniżył głos o oktawę, nachylając się nad zmieszaną dziewczyną – Doktor Consalida – szepnął zmysłowo tuż nad jej twarzą, odczytując nazwisko z identyfikatora nowej podwładnej. Na jego twarzy  pojawił się szeroki, sztuczny uśmiech, który paradoksalnie jeszcze bardziej rozdrażnił Rudą. Profesor nie czekając na odpowiedź wyraźnie zaskoczonej Zielonookiej w mgnieniu oka opuścił pokój lekarskich , pozostawiając po sobie mocną woń korzennych perfum oraz nieprzyjemny grymas na twarzy rudowłosej rezydentki, do którego niebawem dołączył niezdrowy, bordowy rumieniec. Niczego nieświadomy Przemek minął się w drzwiach z wychodzącym Falkowiczem, który jeszcze zdążył dosłyszeć strzępek ich rozmowy, gdyż niemal przy sameych drzwiach  prowadzących do pokoju lekarzy  spotkał Piotra.
- Wiki ! – zaczął z ekscytacją Zapała, podchodząc do przyjaciółki– Podobno mamy nowego ordynatora – uchylił jej rąbka tajemnicy ,jak przynajmniej sądził. Udał się w stronę ekspresu do kawy, nie zauważając nietęgiego wyrazu twarzy Wiktorii.
- Naprawdę –zakpiła, zamykając leżącą przed sobą teczkę z badaniami, po czym poderwała się z fotela, lustrując Przemka drwiącym spojrzeniem. Jej spotkania z nowym przełożonym nie można było zaliczyć do udanych.
- To sam profesor Falkowicz – rzekł podekscytowany Zapała, dziwiąc się obojętności Rudej, która na jego słowa zakrztusiła się pitym przez siebie, czarnym jak noc płynem. Nerwowo założyła miedziany kosmyk włosów za ucho . Doskonale znała nazwisko jednego z najbardziej cenionych chirurgów naczyniowych w kraju, którego publikacje czytywała regularnie.
- Niestety miałam okazję przed chwilę go poznać – odparła markotnie, kierując się do wyjścia. Arogancja Profesora niesamowicie ją zirytowała, już po tych kilku wspólnie wymienionych zdaniach. Przeczuwała, że ich współpraca nie będzie należała do najłatwiejszych. Wydawało jej się, że to kolejny kaprys losu, że nowopoznany szef jest wybitnym specjalistą z zakresu chirurgii naczyniowej, akurat tej dziedziny medycyny, z której marzyła już wkrótce  rozpocząć specjalizację.
- Co ? – zdziwił się młody chirurg, łapiąc Rudowłosą za nadgarstek – Nic nie mówiłaś ?! – spojrzał na nią z wyrzutem. – Jaki on jest ? – nie ustępował, Ruda zmierzyła go zabójczym spojrzeniem, kierując się w stronę drzwi, gdzie wpadła na rozmawiających przyjaźnie lekarzy.
- Cześć Wiki – przywitał ją ciepły uśmiech Piotra, który już otwierał usta, by przedstawić jej Falkowicza.
- Cześć-odparła bez wyrazu wciąż zmieszana Consalida, ignorując widoczne rozbawienie, które malowało się na twarzy nowego przełożonego. Pospiesznie podążyła w kierunku SOR’u.
- To była właśnie doktor Consalida – wyjaśnił mu zaskoczony nietypowym zachowaniem Wiki Gawryło.
- Zdążyliśmy się już poznać – rzekł lekceważąco Falkowicz, podążając wzrokiem za znikającym na końcu korytarza rudym uparciuchem. Piotr zerknął na niego wymownie. wzruszając ramionami.
- Wiktoria to nasz najzdolniejszy chirurg – przyznał szczerze Gawryła, odczytując zmiany w dzisiejszym grafiku, które Tretter umieścił na szklanej tablicy.- Intrygująca informacja – zaśmiał się w duchu Andrzej.
- Tak ? –zaczął kpiąco, unosząc lewą brew do góry. Przemek uważnie przysłuchiwał się rozmowie chirurgów, Falkowicz nie zaszczycił go nawet krótkim spojrzeniem ,zerkając ponownie w kierunku drzwi, w których przed chwilą zniknęła Rudowłosa. Nie mógł oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że młoda lekarka ma w sobie coś niezwykłego, intrygującego, choć nie miał najmniejszego pojęcia, co to właściwie może być ?
- Zresztą sam się już wkrótce przekonasz – rzekł spokojnie Piotr, podchodząc do parzącego kawę Zapały.
- To nie ulega wątpliwości, panie kolego – obdarzył znajomego ironicznym spojrzeniem, ignorując ciekawskie spojrzenie młodego lekarza, który przyglądał mu się z widocznym podziwem . – Już mi się tutaj podoba –myślał, wzdychając teatralnie, po czym uśmiechnął się pod nosem, pewnie wyciągając dłoń w geście powitania w  kierunku rozradowanego młodzika .
*
Przez umysł Falkowicza przewinęły się fragmenty żywiołowych sprzeczek z udziałem wówczas znienawidzonej przez siebie rudowłosej podwładnej. Starcia z upartą Consalidą były nieodłączną częścią jego ówczesnego życia. Od samego początku ich znajomości był wobec niej nieugięty i nieustępliwy. Już od ich pierwszego spotkania zaintrygowała go, a przy pierwszej wspólnej operacji zaimponowała mu swoimi umiejętnościami, jak słusznie wspomniał mu Gawryło, Wiktoria miała ten rzadki talent do chirurgii, a także godną podziwu determinację do spełnienia swoich marzeń. W pewien sposób Profesor chciał ją sprawdzić, udowodnić ambitnej Rudej, gdzie tak naprawdę jest jej miejsce w szeregu. Nie wiedzieć czemu w dziwny i niewytłumaczalny sposób Wiktoria irytowała go ,chyba jak jeszcze żadna inna kobieta. Właściwie trudno było mu wtedy określić swoje prawdziwe nastawienie względem Wiki. Bezwątpienia podobała mu się , nie tylko podziwiał jej niebanalną urodę, ale także siłę charakteru i wytrwałość. Paradoksalnie niemal od początku ich znajomości zauważył, że ma z pyskatą podwładną całkiem wiele wspólnego. Podobnie jak on, Consalida  posiadała wyznaczone przez siebie, jasno sprecyzowane cele i ambicje, z których pod żadnym pozorem nie miała zamiaru zrezygnować. Ufała wrodzonemu instynktowi, wierzyła we własne możliwości i zawsze nieugięcie trwała przy swoim zdaniu. Pod żadnym pozorem starał się wtedy nie okazywać tego Rudowłosej, ale szczerze podziwiał jej wewnętrzną siłę. Drażnił go jej temperament, ale w pewien pokręcony sposób miał do niej słabość. Nie mógł tego znieść. Chciał udowodnić sobie, że to dziwne uczucie, które towarzyszyło mu w obecności pyskatej Rudowłosej to tylko rozdrażnienie i gniew. Zawsze opanowany i przywidujący to właśnie przy niej tracił kontrolę i panowanie nas sobą. W tym czasie nie potrafił, a raczej nie chciał odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego  to właśnie przy znienawidzonej rezydentce nie jest w stanie skupić myśli, powstrzymać swoich nerwów i niewybrednych komentarzy ? Wolał nie znać powodów, dla których tak niezwykle drażniło go, że niemal cała męska część personelu medycznego udała się do niego na prywatną rozmowę dotyczącą jego rzekomego dręczenia Rudzielca. Frustrowało go, że zarówno Sambor, Piotr, Zapała, a nawet Tretter bronią Wiktorii, kwestionując przy tym jego decyzje . Dwa, pokrewne, silne charaktery zarówno Wiki jak i Falkowicza wciąż się ze sobą ścierały, żadne z nich nie miało najmniejszego zamiaru ustąpić. Profesor  utrudniał życie Wiktorii, wymuszając  na niej  podjęcie stażu na oddziale chirurgii dziecięcej w innym szpitalu ,właśnie po to, by wypróbować  Consalidę, sprawdzić,  czy rzeczywiście jest tak utalentowana jak powszechnie sądzono i czy naprawdę ma wszelkie predyspozycje by osiągnąć sukces. Nie zawiodła go.  Andrzej nie potrafił zrozumieć, że to właśnie znienawidzona , młoda pani chirurg zyskuje nie tylko podziw, ale także szacunek w jego oczach.  Profesor nawet nie zauważył, kiedy zaczął odczuwać względem Wiki szczerą  fascynację , dlatego  z rozmysłem stawiając na jej  drodze kolejne przeszkody. Pragnął udowodnić nie tyle Wiktorii, co sobie, że  bezczelna  podwładna nic dla  niego nie znaczy, jest  nikim…jedynie kolejną, zwykłą, naiwną ,wścibską , słabą kobietą, których dziesiątki podobnych  spotkał już na swojej drodze. Andrzej chciał wówczas wyprzeć ze swojej świadomości fakt, że jeszcze nigdy nie miał okazji poznać tak niezwykłej osoby jaką jest Wiktoria. Z każdym kolejnym dniem, wspólną dyskusją, ostrzejszą wymianą spostrzeżeń , czy nawet jawną kłótnią zdawał się coraz bardziej doceniać Wiki. Imponowała mu inteligencją, błyskotliwością,  ale także dobrym, wrażliwym sercem i delikatnością. Nie minęło zbyt wiele czasu, by dostrzegł, że  zwykle opanowana i pewna siebie lekarka posiada zupełnie dwa, różna oblicza, które okazję poznać mieli tylko nieliczni.
-„Nie wiem, gdzie się pani uczyła medycyny, i nie chcę wiedzieć, na którym to było trzepaku !”- uśmiechnął się lewym kącikiem ust, wspominając jeden ze swoich wybuchów. Wolałby odsunąć od siebie te nie do końca przyjemne wydarzenia związane ze początkiem swojej znajomości z Wiktorią. Wszystkie wspomnienia tamtych czasów wróciły ze zdwojoną siłą, wzbudzając niepokój Falkowicza. W pewien sposób żałował i wstydził się swojego ówczesnego postępowania względem Wiki. Wtedy nie był jeszcze gotowy by zrozumieć, co tak naprawę czuje w stosunku do  Rudowłosej i dlaczego tak usilnie pragnie ją do siebie zniechęcić? Wiktoria miała na niego wyraźny wpływ i nieoczekiwanie, szczególnie dla siebie, odkrył , że liczy się z jej zdaniem. Zaczynał przerażać go ten fakt. Zawsze polegał tylko na sobie i po prostu nie potrafił zrozumieć, że można liczyć nie tylko na wiedzę i umiejętności kogoś innego, ale także na jego wsparcie i pomoc. Postanowił zachowywać złowrogi dystans między nimi, gdyż po prostu bał się, że ktoś może go przejrzeć, odkryć, że pod maską pozorów kryje się posiadający uczucia człowiek. Nie chciał by ktoś przełamał jego barierę, naruszył sferę skrzętnie budowanego, wewnętrznego bezpieczeństwa, poznał jego słabości… Nigdy wcześniej nie potrafił się przed nikim otworzyć. -” U doktor Consalidy brak pokory zdecydowanie wyprzedza talent”- słyszał swoje własne słowa. Wbrew wszelkim jego staraniom Consalida nie miała zamiaru dać za wygraną. Wciąż na nowo udowadniała apodyktycznemu szefowi, że  nie przyjdzie mu tak łatwo złamać jej siły woli. Musiał przyznać, że z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zyskiwała w jego oczach i nieoczekiwanie ,podczas licznych dyskusji zaczął zauważać coraz to nowe niezwykłe detale urody Rudej. Lubił widok jej roziskrzonych, pociemniałych z gniewu zielonych  oczu, podobały mu się ledwie dostrzegalne piegi, które  tylko w słoneczne dni pojawiały się na zgrabnym nosie Wiki, podziwiał niezwykły, miedziany kolor jej włosów.  Dziwiło go, że dopiero teraz odkrył jak atrakcyjną kobietą jest Wiktoria. Andrzej, mimo szczerych chęci nie potrafił dostrzec  zbyt wielu wad Consalidy, być może dlatego, że zaczęli swoją znajomość właśnie  od tej najgorszej strony ?  Nie do końca zdawali sobie sprawę, jak wiele czasu spędzają  w swoim towarzystwie i ile tak naprawdę w ciągu tych kilku miesięcy ciągłej rywalizacji dowiedzieli się na swój temat. Wiktoria coraz bardziej zaczynała go pociągać, co paradoksalnie jeszcze bardziej go drażniło, ponieważ to właśnie Wiki przyłączyła się wówczas do współpracy z Rudnicką i Zapałą w celu odszukania dowodów na jego przekręty. Nie miał zamiaru zrezygnować z coraz to nowych kreowanych przez siebie nieporozumień i dyskusji z Rudowłosą, gdyż po pewnym czasie odkrył, że   po prostu polubił ich ostrzejsze wymiany zdań. Sądził wtedy, że Zapała i tak nie ma szans by odnaleźć obciążające go dokumenty, jednak śmierć Ludmiły okazała się dla młodego chirurga  skutecznym impulsem, gdyż z zaciekłego obrońcy i pupila Przemek stał się nagle największym wrogiem Falkowicza, co gorsza niestabilnym emocjonalnie i gotowym do wszelkich poświęceń, nawet kosztem własnej kariery. Andrzej zupełnie  nie spodziewał się ,do czego może zdolny być zdesperowany i załamany Zapała. Jego  analizy nie uwzględniały siły przywiązania i wmówionego  uczucia, które pan Przemysław rzekomo odczuwał w stosunku do Papiernik. Natomiast miedzy Wiktorią, a Profesorem rozpoczęła się  dziwna, niezrozumiała gra, pełna wybuchowych starć  i wzajemnych złośliwości, która z dnia na dzień zmieniała diametralnie swój wrogi charakter, choć w tym czasie żadne z ich nie było w stanie pojąć prawdziwego sensu zmian, które w niebotycznym tempie następowały w ich relacji. Miedzy nimi wytworzyło się jakieś silne, magnetyczne napięcie, któremu wreszcie musieli dać upust w dość nieoczekiwany jak dla obojga sposób.
*-To jawne zaniedbanie z pani strony ! – warknął oschle, rozpoczynając awanturę w pokoju lekarskim. Wymierzył w jej stronę palec wskazujący, patrząc  na nią z zimną furią.
-Z mojej strony ?!- oburzyła się Ruda, krzyżując ręce na piersi – To był pacjent doktora Zapały – rzekła usprawiedliwiająco, wyzywająco spoglądając na znienawidzonego szefa.
- Być może – wysyczał przez zęby, podchodząc niebezpiecznie blisko Rudowłosej. Znany biznesmen nabawił się uciążliwych komplikacji po rutynowym zabiegu wycięcia wyrostka robaczkowego. Falkowicza czekało w związku z tym wiele nieprzyjemności. Mimo że wiedział ,że każdy, nawet najmniej inwazyjny zabieg niesie za sobą możliwość komplikacji to jednak nie mógł opanować swojego gniewu. Ktoś wyraźnie dopuścił się zaniedbania w przypadku pana Janusza i on za wszelką cenę zamierzał ukarać winnego, dotacja dla szpitala odeszła bezpowrotnie z jednym kiwnięciem palca biznesmena, nie wspominając o grożącym im procesie sądowym, który zapowiedziała żona zamożnego pacjenta. Wiktoria znalazła się po prostu w nieodpowiednim miejscu ,o nieodpowiednim czasie, ściągając na siebie całą, główną falę gniewu ordynatora- Jednak, to nie usprawiedliwia pani braku kompetencji ! – zirytował się ,podnosząc głos. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie, dając Consalidzie sygnał do jak najszybszej ucieczki z pola rażenia wściekłego Profesora.
-Podczas moje obchodu – podkreśliła przedostatnie słowo – Pacjent nie zgłaszał żadnych dolegliwości, a jego stan był w pełni zadowalający – odparła pewnie, przełykając głośno ślinę. Nienaturalny błysk w ciemnoszarych oczach Falkowicz przyprawiał ją o ciarki.
- Przypominam pani, że w szpitalu to lekarze, a nie pacjenci są od stawiania poprawnej diagnozy i kontrolowania stanu zdrowia ! – zaczął ostrym głosem, patrząc lodowatym wzrokiem prostu w oczy Wiki – No chyba, że nie wie pani do czego służy podstawowe źródło informacji jakim jest karta – z głośnym trzaskiem rzucił dokument na blat biurka.- To wykracza poza pani możliwości, pani doktor ?- zakpił, uśmiechając się wymuszenie.
-Nie zrzuci pan na mnie winy za pogorszenie się stanu zdrowia pana Janickiego – broniła się, unosząc do góry brwi, bordowy rumieniec pojawił się na jej bladych policzkach.
- Jest pani pewna, pani Wiktorio – zaczął zaczepnie, uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie sposób.- To już druga skarga na panią w tym tygodniu ! – zacisnął dłonie w pięści, marszcząc nieprzyjemnie brwi.
- Druga ? – była szczerze zdumiona , zaśmiał się w duchu widząc jej zmieszanie.
- Widać, że ma pani do tego problemy z pamięcią – westchnął z udawaną troską – Czyżby zapomniała już pani o niedawnych przygodach pod pływem środków psychoaktywnych? – udał zdumienie, wzdychając teatralnie.
- Doskonale pan wie, że to ten pacjent – zaczęła przez zaciśnięte zęby, patrząc na Falkowicza zabójczym wzrokiem – poczęstował mnie cukierkiem, który okazał się….- nie zdążyła dokończyć, gdyż przerwał jej pewnym głosem.
-Okazał się sporą dawką metaamfetaminy – dokończył, uśmiechając się do niej bezczelnie.
- Przecież wie pan…- tłumaczył się oburzonym głosem ,podchodząc jeszcze bliżej szefa.
- Cóż ja mogę wiedzieć ? –zaśmiał jej się w twarz – Nic ponad to, że przez kilka dobrych godzin leczyła pani naszych pacjentów pod wpływem narkotyków, narażając ich na utratę zdrowia lub życia – westchnął z żalem, kręcą głową w geście bezsilności.
-To ja jestem ofiarą tej sytuacji -  podkreśliła roztrzęsionym głosem Rudowłosa, która powoli przestawała panować nad sobą.
-Pacjenci nie muszą o tym wiedzieć, skarbie – oświecił ją, uśmiechając się ironicznie, po czym z satysfakcją obserwował jak źrenice Wiktorii pod wpływem gniewu rozszerzają się niebezpiecznie.- Swoją drogą, jest pani bardzo bezpośrednia pod wpływem środków odurzających – przewrócił oczami, patrząc na nią sugestywnie. Oparł się o blat stojącego za nim biurka.
- Co proszę ?! – obruszyła się ,z trudem łapiąc oddech. Agata najwyraźniej ominęła spory fragment opowieści o jej zachowaniu po spożyciu narkotyku. Miała szczerą nadzieję, że chirurg dowiedział się o jej dokonaniach za pośrednictwem pielęgniarek, a nie osobistych doświadczeń. Obawiała się, co mogła powiedzieć mu w przypływie narkotycznej odwagi.
- Przyznaję, że trzy dni temu była pani dla mnie o wiele milsza, pani doktor – mruknął wprost do jej ucha, obdarzając ją drwiącym spojrzeniem.
- Może zakończyć pan wreszcie te aluzje   ?! – Ruda bezskutecznie próbowała ukryć swoje zmieszanie, nerwowo zakładając rudy kosmyk włosów za ucho. Nie chciała wiedzieć, do czego zmierza Profesor. Szczerze, wolała nie mieć  świadomości  związanej z tym ,co mogła powiedzieć Falkowiczowi  pod wpływem narkotyku. Przez jej umysł przewinęły się nieprawdopodobne wizje związane ze absurdalnym obrazem siebie i znienawidzonego szefa w dość dwuznacznej sytuacji. Pokręciła przecząco głową chcąc odrzucić od siebie chore i zarazem niepokojące wytwory jej wyobraźni, przełykając głośno ślinę z wyraźnym zażenowaniem malującym na jej twarzy. Już od jakiegoś czasu w jej umyśle czasem pojawiały się wyobrażenia przystojnego Profesora w dość nietypowych sytuacjach. Wolała nie zastanawiać się nad tymi wymownymi sygnałami, które wysyłała jej umysł. Zarówno Falkowicza jak i Wiktorię od kilku tygodni zaczynało łączyć wyjątkowo silne przyciąganie, które oboje próbowali ignorować. Nie mieli pojęcia, że te niewinne iskry, które odczuwali przy nawet najmniejszym kontakcie swoich dłoni oraz nieoczekiwane, przyjemne  ukłucia w okolicach serca, które towarzyszyły im podczas wspólnych rozmów świadczą o powoli rozwijającym się uczuciu między nimi, które już wkrótce miało zaważyć na losie niczego nieświadomych lekarzy.
-Wedle życzenia, droga pani – odparł swoim niskim głosem – Jednak lepiej byłoby gdyby zaczęła pani na siebie…- westchnął, stwarzając tym wymowną pauzę – trochę bardzie uważać – dodał nieznoszącym sprzeciwu głosem.
- Czy to jest groźba ? – spojrzała na niego wyzywająco, opierając się o blat biurka.
- Tylko przyjacielska rada – rzekł usprawiedliwiająco, poprawiając swój czerwony krawat. – Jednak pani ciągłe spóźnienia, liczne zaniedbania, skargi  dotyczące pani osoby ….-ciągnął z pozoru obojętnym głosem – oraz węszenie w sprawach, które w najmniejszym stopniu pani nie dotyczą – uniósł się, uderzając pięścią w blat szklanego mebla – z pewnością  nie poprawiają jakości naszej współpracy – dodał z udawanym żalem ,opanowując się nieco. – Może dyrektor zwróci uwagę na  kandydaturę dr Borowskiego na pani stanowisko, niewątpliwe nie przynosił by tylu problemów, nie tylko mojemu oddziałowi, ale także całemu szpitalowi  - zastanawiał się głośno, wciąż uśmiechając się ironicznie w kierunku wściekłej lekarki. Ostentacyjnie strzepnął niewidzialny pyłek z kołnierza  swojej ciemnej marynarki.
- To nie jest pański oddział – warknęła przez zaciśnięte zęby, jej serce biło jak oszalałe, a oczy zaszkliły się nienaturalnie.- Nie może pan tego zrobić ?! – oburzyła się, zaciskając wargi w wąską linię, obrzucając go wściekłym spojrzeniem.
- Tak pani sądzi ? – parsknął śmiechem , ukazując równy rząd śnieżnobiałych zębów. – Ciekawe któremu z nas dyrektor Tretter jest skłonny zaufać , szczególnie w tej trudnej sytuacji finansowej szpitala ? – westchnął teatralnie , wkładając ręce do kieszenie granatowych spodni.
- Nie posuniesz się do tego !- wymierzyła palec wskazujący w jego klatkę piersiową , podchodząc jeszcze bliżej mężczyzny. Jej miedziane włosy zafalowały, a serce biło jak oszalałe.
- Założymy się, pani Wiktorio ? – zaśmiał się szczerze, widząc jej nietęgą minę. Do pokoju lekarskiego wszedł Rafał, lecz widząc starcie „gigantów” ,jak żartobliwie nazywał kłótnie Consalidy i Falkowicza, postanowił dla swojego bezpieczeństwa dyplomatycznie wycofać się jak najszybciej ze zwykle  będącego świadkiem dantejskich scen pomieszczenia.
- Pani jeszcze nie wie, do czego potrafię się posunąć- mruknął z tajemniczym błyskiem w oku, czekając aż Konica opuści pokój lekarski.
- Jesteś…- zaczęła roztrzęsionym od emocji głosem, mocno dźgając palcem w sam środek klatki piersiowej chirurga – Aroganckim, butnym,  bezwzględnym, podłym, apodyktycznym , bezczelnym…- kontynuowała pewnym siebie głosem, czując, że zaraz kompletnie straci nad sobą panowanie. Profesor znalazł się niebezpiecznie blisko Rudej, na tyle by mogła wyczuć jego ciepły oddech na swoim policzku oraz usłyszeć  rytm jego pospiesznie bijącego serca. Spiorunował ją pełnym furii spojrzeniem. Jego szare oczy ciskały gromami.
- Za to ty jesteś wścibską, upartą, pyskatą, irytującą…- zaczął niskim i nieoczekiwanie spokojnym tonem, mocno chwytając dłoń lekarki, która boleśnie ugodziła go w pierś.
*- Nie radzę – szepnął konspiracyjnie Rafał, widząc zmierzającą do pokoju lekarskiego Hanę, po czym spojrzał sugestywnie na drzwi, zza których dochodziły ich podniesione głosy chirurgów.
- Coś się stało ? – zdziwiła , się patrząc na niego znacząco.
- Pan „Ja tu rządzę” i nasza Consalida w jednym pomieszczeniu, czy to może kiedykolwiek dobrze się skończyć ? – wyszczerzył się w jej stronę , pytając retorycznie.
- Wiesz, chyba zaryzykuję – przyznała, uśmiechając się ciepło do ortopedy.
- Mam nadzieję, że nie dojdzie tam zaraz do rozlewu krwi – puścił jej oczko – Jeśli dyżurujący chirurdzy wzajemnie się pokaleczą, to kto będzie ich zszywał ? – zaśmiał się ze swojego suchara, zostawiając rozbawioną Goldberg samą. – Chyba nie będzie tak źle – powiedziała pod nosem, otwierając drzwi do pokoju lekarskiego. To co tam zobaczyła było chyba ostatnią rzeczą, którą mogła się spodziewać ujrzeć.
*- Irytująca ? – przerwała mu, w chwili gdy ich usta dzieliły już tylko milimetry. Żadne z nich nie mogło przerwać atmosfery elektryzującego, ciężkiego napięcia, które nieoczekiwanie wytworzyło się między nimi. Gniew i rozdrażnienie przerodziło się w silne pożądanie, które niemal kompletnie przysłoniło zdrowy rozsądek Consalidy .Zarówno Andrzejowi jak i Wiki zdawało się, że temperatura panująca w pokoju lekarskim wzrosła do niebotycznych wartości, a powietrze zagęściło się nienaturalnie .
-Piekielnie irytująca- mruknął wprost w je rozchylone, malinowe wargi, nie spuszczając  z jej poszerzonych źrenic roziskrzonego spojrzenia swoich  stalowych oczu.
- Lepsze to, niż bycie bezczelnym kłamcą i manipulantem – odparła przekornie, tracąc już zupełnie kontrolę nad własnym ciałem. Nie miała pojęcia, co się z nią działo . Z każdą kolejną sekundą coraz głębiej tonęła w hipnotyzujących oczach Falkowicza. Zarówno Profesor jak i Consalida od dłuższego czasu próbowali zgasić w zarodku rosnące wokół nich pożądanie, wyprzeć je ze świadomości , tym razem oboje przekroczyli własne granice, tracąc kontrolę nad rzeczywistością. Wmówili sobie, a raczej chcieli wierzyć, że łączy ich jedynie wzajemna nienawiść, w rzeczywistości jednak było zupełnie odwrotnie, choć miało minąć jeszcze wiele miesięcy by mogli to dostrzec.”Od nienawiści do miłości jest tylko jedne krok „ – już wkrótce oboje mieli się o tym przekonać, choć rodzące się uczucie nie miało wiązać się w ich przypadku ze szczęśliwym zakończeniem.
- Bezczelny?…- szepnął ledwie słyszalnie – to ja dopiero mogę być, pani doktor- wpił się w jej rozpalone usta, niemal brutalnie pogłębiając pocałunek. Rudowłosa niespodziewanie wplotła palce w gęste włosy Profesora, który położył dłoń na tali lekarki, przyciągając ją do siebie. Ruda odwzajemniła namiętny pocałunek Falkowicza rozpoczynając walkę ich języków o dominację. Nie miała najmniejszego pojęcia, co w tej chwili się z nią działo. Wydawało jej się, że zupełnie straciła panowanie nie tylko nad swoim ciałem, ale także zmysłami. Para zajętych sobą chirurgów, nawet nie zauważyła, kiedy dr Goldberg wkroczyła do pokoju lekarskiego. Pani ginekolog w takiej sytuacji najpewniej pospiesznie opuściłaby pomieszczenie, ale szok wywołany tym ,że  zastała  Wiktorię i Falkowicza, dwoje najzacieklejszych wrogów w takiej niecodziennej i kompletnie niespodziewanej sytuacji sprawił , że z wrażenia nie mogła ruszyć się z miejsca. Jednak już wkrótce obecność Hany została zarejestrowana przez Wiktorię, dla której było to prawdziwie lodowaty prysznic, który momentalnie przywrócił jej resztki zdrowego rozsądku. Unikając palącego spojrzenia Falkowicza, wyswobodziła się z uścisku jego silnych ramion, w pośpiechu kierując się do wyjścia z widocznym rumieńcem zażenowania i wstydu na policzkach.
-Wiktorio, zaczekaj – podążył za nią, ignorując obecność Goldberg, która wzruszyła obojętnie ramionami ,uśmiechając się pod nosem. Hana nigdy nie przepadała za plotkami i wychodziła z założenia, że ingerowanie w czyjeś życie osobiste to po prostu brak kultury i zwykłej ludzkiej przyzwoitości, więc postanowiła zachować widziany przed chwilą nieprawdopodobny obraz tylko dla siebie.
Ruda w pośpiechu kroczył korytarzem, kierując się w stronę drzwi wejściowych do szpitala, przy których zebrał się spory tłum odwiedzających, szykujących się do wizyt u swoich bliskich.
-Nie tak szybko, Wiktorio – Profesor dogonił ją, zagradzając jej swoją osobę drogę ucieczki. Spojrzał na nią w napięciu. Bezsprzecznie sytuacja, w której się znaleźli była zaskoczeniem i prawdziwym szokiem nie tylko Wiki, ale także i dla niego. Jednak mimo woli nie potrafił oderwać od siebie myśli o Rudowłosej, nietypowy dla niego szczery uśmiech wciąż nieśmiało błąkał się po twarzy Andrzeja.
- Tak, Profesorze ? – burknęła, unikając jego wzroku. Przeklinała w myślach swoją głupotę, próbując uzmysłowić sobie, jak mogła ta po prostu stracić nad sobą kontrolę ? – Przecież ja nienawidzę tego krętacza – powtarzała w myślach jak mantrę, wciąż zastanawiając się, co kierowało ją jeszcze kilka minut wcześniej, kiedy dała się porwać fali bezsensownej i kompletnie dla niej bezpodstawnej namiętności. Niestety jej wysiłki były bezowocne. Nie mogła tego pojąć.
-Wydawało mi się,  że już jesteśmy na „ty” -  stwierdził szczerze, unosząc lewy kącik ust do góry. Wiktoria coraz bardziej go intrygowała.
- W takim razie źle się PANU wydawało – prychnęła, krzyżując ręce na piersi, wciąż unikała jego wzroku.- Coś jeszcze ? – zapytała oschle ,chcąc jak najszybciej udać się poza mury szpitala by otrzeźwić swój umysł chłodnym, rześkim powietrzem.Bardzo tego potrzebowała w tym momencie.
- Właściwie to tak – ironiczny uśmiech automatycznie pojawił się na jego twarzy – O ile dobrze się orientuję to kończy pani  dyżur  dopiero za godzinę- zerknął ukradkiem na swój rolex – W takim razie…-zaczął nie czekając na jej odpowiedź- zapraszam panią do mojego gabinetu- uśmiechnął się bezczelnie, zachęcającym gestem wskazując lekarce dobrze jej znaną drogę do królestwa ordynatora.
-Ale ? – przełknęła głośno ślinę, tęsknie lustrując wzrokiem wyjście ze szpitala, które w tej sytuacji okazało się również jedyną drogą wybawienia od zbliżającej się rozmowy w matni Falkowicza, czyli jego gabinecie.
- Nie ma żadnego ale – stwierdził nieznoszącym sprzeciwu głosem, przepuszczając zmieszaną  rezydentkę przed sobą by móc bez cienia skrępowania obserwować jej smukłą sylwetkę.
-Wody ? – zapytał zwyczajnie, rozsiadając się w skórzanym fotelu w swoim gabinecie, którego ściany zdobiły liczne dyplomy  i certyfikaty w drewnianych oprawach. Podrapał się po jednodniowym zaroście marszcząc brwi, wciąż nie spuszczał z Wiki wzroku ,intensywnie się nad czymś zastanawiając.
- Nie, dziękuję – burknęła naburmuszona, ignorując dzbanek z przezroczystą cieczą, którą chirurg po chwili wypełni dwie szklanki, stojące na blacie mahoniowego biurka.
- Niech pani wreszcie usiądzie – wskazał dłonią krzesło tuż naprzeciwko siebie.
-Dziękuję, ale postoję – odparła przekornie, wreszcie decydując się spojrzeć mu w oczy.
- Ja pani woli – westchnął ciężko , uważnie lustrując Rudą wzrokiem. Rumieńce wstydu wciąż pokrywały jej policzki, a  jej zielone oczy wypełniało poczucie winy i ledwie dostrzegalne iskierki gniewu. Między nimi zapanowała dłuższa cisza, którą dopiero po kilku minutach zdecydowała się przerwać Wiktoria.
- Lepiej zapomnijmy o tym, co się stało – odparła ledwie słyszalnym głosem, w którym na marne szukać można było choćby nutki przekonania, spuściła głowę, lecz po chwili zdecydowała  ponownie zmierzyć się wzrokiem z zaskoczonym jej stwierdzeniem Profesorem.
-A właściwie o czym my  rozmawiamy ? – uśmiechnął się nonszalancko, unosząc lewą brew do góry, po czym wstał z wygodnego fotela, poprawiając marynarkę. W jego umyśle klarował się bardzo ciekawy i kuszący plan, jednak nie wiedzieć czemu, patrząc na zmieszaną rezydentkę odrzucił od siebie te myśli. Wydało mu się to bardzo nietypowe. – Czyżbym zaczynał się starzeć ? – zaśmiał się w duchu, wycofując się z pomysłu uwiedzenia młodej chirurg. Nie pojmował dlaczego wydawało mu się, że Wiktoria nie zasługuje na to by być kolejną przelotną przygodą, następną zdobyczą na jego liście, paradoksalnie przez ostatnie miesiące zdążył całkiem dobrze ją poznać. Irytowała go, doprowadzała do furii i wciąż mieszała się w jego badania oraz sprawy związane z kliniką, ale w jakiś niewytłumaczalny, trochę absurdalny sposób zależało mu na niej. Dopiero teraz zaczął to dostrzegać i ten niespodziewany fakt nie tyle go zdumiał, co wzbudził w nim rodzący się gniew ,złość na samego siebie. Przecież od zawsze wystrzegał się słabości, nie mógł sobie na nie pozwolić, przynajmniej tak wtedy sądził.
- Dokładnie to miałam na myśli – przyznała szczerze, nieśmiało uśmiechając się w stronę szefa. – Właściwie co to wszystko ma znaczyć ? –myślała, przygryzając wargę. Próbowała bezskutecznie doszukać się głębszego sensu w dzisiejszym zachowaniu Profesora. Wydawało jej się dziwne, że pierwszy raz nie czuje się zagrożona w jego obecności i to paradoksalnie kilka minut po pocałunku, do którego nigdy nie powinno dojść.
-Przecież to i tak już nigdy więcej się nie powtórzy – stwierdziła pewnym siebie głosem , wzdychając ciężko. Powoli jej tętno wracało do normalności, dając tym Rudej już pełną kontrolę nad własnym ciałem.
- Skoro woli pani trwać w tym przekonaniu – uniósł lewy kącik ust do góry, obchodząc biurko . Znalazł się tuż przy Rudowłosej.
- Wie pan, że pomagam Przemkowi w poszukiwaniu dowodów w sprawie Ludmiły – bardziej stwierdziła, niż zapytała, uważnie lustrując wzrokiem zmieniający się wyraz twarzy Profesora. Chyba pierwszy raz widziała taką gamę emocji malującą się na jego obliczu. Wypracowana maska zaczynała powoli go zawodzić, wtedy jeszcze nie przypuszczał, że w towarzystw Wiki próba tuszowania uczuć jest nie tyle niełatwa, co po prostu bezsensowna.
- Panie Profesorze – pielęgniarka Iza otworzyła drzwi do jego gabinetu, lustrując parę lekarzy podejrzliwym spojrzeniem. Falkowicz otwierał już usta, by powiedzieć coś do Wiktorii ,ale momentalnie przeniósł swój wzrok na blondynkę, która nie mogła złapać tchu.
- Wypadek na trasie. Pięcioro rannych, w tym dwoje dzieci. Doktor Gawryło i dr Konica już szykują się do operacji. – wykrztusiła  jednym ciągiem zafrasowana kobieta , opadając na pobliskie krzesło . Wiki podała blondynce stojącą na biurku szklankę z wodą, po czym pospiesznie związała włosy w kucyka.
- Dziękuję za informacje pani Izo – Falkowicz skinął głową, natrafiając na porozumiewawcze spojrzenie Rudzielca.
- Na co pan czeka, Profesorze ? – rzekła ponaglająco Wiki, czekając na niego za drzwiami gabinetu, po czym w pośpiechu ruszyła w stronę bloku.
- Zdawało mi się, że na panią, pani doktor – szczerze zdumiał się tak szybkiej przemianie  Wiktorii. Bezwątpienia  była profesjonalistką, która dobro pacjentów stawiała ponad wszystko. W szpitalu zgrywała twardą Rudą, która życiowe zawirowania traktowała z przymrużeniem oka, jednak poza pracą Wiki była kimś zupełnie innym i to właśnie tego dnia dojrzał w niej to wcześniej nieznane sobie oblicze temperamentnej podwładnej.
*
Alex spojrzał na Andrzeja przenikliwym wzrokiem, marszcząc wyczekująco czoło. Jak na razie opowieść ojca wydawała mu się być zupełnie pozbawiona sensu. Prawdą było, że Wiktoria już kilka tygodni temu wspominała malcowi o niezbyt udanych początkach jej znajomości z Profesorem ,jednak chłopiec nie przypuszczał, że jego rodzice po prostu szczerze się nienawidzili . Nie mógł zrozumieć, co spowodowało, że nagle tak diametralnie zmienili charakter swojej relacji. Jak na razie wszystko wydawało mu się bardzo podejrzane, czekał na szczegółowe wyjaśnienia ze strony ojca, który opuścił spory fragment historii z uwagi na młody wiek synka.
- Tato – mały spojrzał na Falkowicza nieufnie -  Właściwie to jak to się stało, że  w końcu się w sobie zakochaliście ?- zapytał szczerze zainteresowany, marszcząc brwi.- Przecież mówiłeś, że się nie znosiliście – dodał niepewnym głosem, wciąż wpatrując się swoim ciekawskim spojrzeniem w Profesora, który starał się ostrożnie dobierać słowa. Trudno było mu wytłumaczyć chłopczykowi magię uczucia, które połączyło go z jego mamą. Sam nie potrafił ogarnąć swoim umysłem  tej niewątpliwej zagadki.
- To prawda- westchnął Falkowicz, poprawiając kocyk malca, który zsunął się na puszysty, szary dywan.- Na początku tworzyliśmy prawdziwą mieszankę wybuchową- uśmiechnął się lewym kącikiem ust, pocierając dłonią dwudniowy zarost - Ale z czasem…– uniósł brwi ku górze , wpatrując się nieobecnym wzrokiem w wiszącą nad łóżkiem syna grafikę – Zauważyliśmy, że nie możemy obejść się bez wzajemnych uszczypliwości…- zaczął swoim niskim głosem – złośliwości, zaciekłych dyskusji..- westchnął ciężko – Czerpaliśmy z tego zbyt wiele przyjemności…- podkreślił wyraźnie, podciągając rękawy granatowej koszuli. Wciąż przed oczami pojawiał mu się obraz roześmianej Rudowłosej. Oddał by wiele by w tym momencie ponownie usłyszeć jej śmiech.
- Tak po prostu ? – szczerze zdziwił się malec, mrużąc oczy. Dalej miętosił swoją czerwoną poduszkę, odreagowując na powierzchni materiału swoje wątpliwości, które powoli kiełkowały w sercu chłopca. Znał swoją mamę i wiedział, że rzadko zmienia ona  o kimś niepochlebną opinię i jest zdeterminowana by ciągle trwać przy swoim zdaniu, dlatego też to ,że wówczas tak nagle zmieniła swoje nastawienie do Profesora wydawało mu się bardzo nieprawdopodobne ,a wręcz niemożliwe. Alex odsunął się trochę od Andrzeja, wciąż nie potrafił w pełni mu zaufać, miał nadzieję, że Falkowicz nie użył podstępu by zdobyć uczucie Wiktorii. Małemu wydawało się, że tata  nie jest do tego zdolny , jednak przecież jego ukochana mama musiała mieć jakieś powody by przez tyle lat skrzętnie ukrywać przed Falkowiczem fakt jego istnienia ? Małżeństwo Profesora nie mogło być przecież jedynym powodem tego stanu rzeczy ? Malec zamierzał to odkryć, by wreszcie dowiedzieć się, co sprawiła, że jego rodzice zakończyli swój związek na długo przed jego narodzinami. Musiał to wiedzieć by wreszcie odkryć jak ponownie ich połączyć. Pogodzenie się z przeszłością wydawało mu się jedyną możliwością , dzięki której Wiktoria znów będzie w stanie zaufać jego ojcu. Bardzo na to liczył, gdyż nie minęło zbyt wiele czasu by wyraźnie dostrzegł, że mimo lat rozłąki para chirurgów wciąż darzy się głębokim uczuciem. To w jaki sposób Profesor opowiadał o jego mamie nie pozostawiało w sercu chłopca już żadnych wątpliwości. Obserwują nienaturalny błysk w jego oczach, gdy wypowiadał jej imię , malec już wiedział, że w tej kwestii może liczyć na tatę. Z każdą kolejną minutą opowieści Profesora podejrzenia chłopca zaczęły powoli topnieć.
-Można powiedzieć, że Wiki trafiła w mój czuły punkt – mruknął znacząco, gestem dłoni wskazując na swoje serce, Alex przysłuchiwał się uważnie jego słowom. – Chociaż nie ukrywam, że trochę przyczyniła się do tego moja kontuzja – przewrócił teatralnie oczami, przeciągając się.
- Kontuzja ? – synek zmarszczył brwi, w oczekiwaniu wpatrując się w niego z niepohamowaną ciekawością.
- Taak…- westchnął ciężko, widział iskierki ekscytacji w ciemnoszarych oczach chłopca, który jeszcze intensywniej przyglądał się  tacie– W moim przypadku Kupidyn chyba trochę się pomylił– stwierdził z udawanym żalem, przeczesując dłonią posiwiałe włosy - bo zamiast typowej strzały amora…- kontynuował niespiesznie – wysłał w kierunku mojego serca zgoła inny pocisk – prychnął rozbawiony , sugestywnie pocierając dłonią swoją klatkę piersiową, po latach potrafił już z tego żartować, choć ledwie przeżył groźny postrzał – Chociaż przyznaję po jakimś czasie odniósł on zamierzony efekt – puścił małemu oczko, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Niepewna mina malca spowodowała, że jeszcze szerszy uśmiech pojawił się na  twarzy Falkowicza.
- Nie rozumiem – przyznał szczerze chłopczyk, marszcząc czoło w oczekiwaniu.
- To całkiem normalne – Andrzej jeszcze niepewnie pogłaskał synka po głowie, wciąż nie wiedział jak właściwie ma zachowywać się w towarzystwie malca. Profesorowi te   z pozoru naturalne gesty i czułości były kompletnie obce i nieznane  ,jednak chciał widocznie dać małemu znak, że mu na nim zależy. Andrzej doskonale wiedział, że dzieci w jego wieku potrzebują jasnych sygnałów by bezpiecznie poczuć się w nowym otoczeniu. Pragnął by synek już w pełni zaakceptował jego obecność w swoim życiu, ale chciał by czuł się swobodnie nie tylko w jego towarzystwie, ale w całym tym ogromnym domu. Przecież w najbliższej przyszłości miał spędzać w  jego wili całkiem sporo czasu. Falkowiczowi zależało by syn jak najszybciej się tutaj zaaklimatyzował. – Miałem trochę czasu na przemyślenia w szpitalu – wyjaśnił pewnym siebie głosem, wracając w myślach do jednego z najtrudniejszych okresów swojego życia, który niewątpliwie zamienił jego podejście do świata.
- A ten postrzał …..?- zaczął pospiesznie mały, nie mogąc opanować wrodzonej ciekawości. Jego bujna wyobraźnia wykreowała w jego umyśle kilka porywających scenariuszy niczym rodem z filmów akcji, w których według niego mógł uczestniczyć Profesor.
- Spokojnie, to  nie były porachunki mafijne- zaśmiał się szczerze ,widząc jak twarz malca nieznacznie pociemniała w geście zawodu. Zrezygnowany chłopiec opadł ciężko na poduszkę.
- Skąd wiedziałeś, że o tym właśnie pomyślałem ?– zaśmiał się malec, spoglądając na ojca pozornie spochmurniałym wzrokiem.
- A czy to nie jest takie oczywiste ? – zapytał zaczepnie Falkowicz, obdarzając małego swoim słynny złowieszczym spojrzeniem. Uniósł sugestywnie brwi , mrugając porozumiewawczo do synka.
- Wcale nie – zapierał się przekornie chłopczyk, śmiejąc się szczerze pod nosem.
- Przecież wiesz, że to ja jestem tym czarnym charakterem, mój drogi – szepnął konspiracyjnie Profesor, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Alex przyglądał mu się z miną znawcy, po czym stanowczo pokręcił głową.
- Rozczaruję Cię, tato- zawyrokował pewnym głosem, stając bosymi stopami na materacu w taki sposób by móc z góry spojrzeć na rozbawionego chirurga – Ale zupełnie nie nadajesz się na komiksowego złoczyńcę – dokończył z pełnym przekonaniem.
- Czuję się dogłębnie urażony tym wyrokiem- westchnął teatralnie, unosząc jeden kącik ust do góry – Wydaje mi się jednak, że z łatwością mógłbym znaleźć dziesiątki osób, które zaciekle broniły by mojej złej opinii – stwierdził z udawanym żalem, rozmyślając o doktorze Zapale, który wciąż przy każdej okazji wytykał mu, że jest mordercą. Falkowicz spochmurniał nagle. Wbrew pozorom stawianie czoła przeszłości wciąż pozostawiało na jego duszy uciążliwe piętno. Wraz z upływem lat odczuwał coraz większe wyrzuty sumienia. Nie posiadał typowego poczucia winy, jednak miał tą świadomość, że przez jego błędy ucierpiało wiele osób. – Postęp wymaga poświęceń – obecnie to tłumaczenie wydawało mu się jedynie marną wymówką.
- Nie obchodzi mnie, co myślą o tobie inni – stwierdził pewnie Alex , patrząc prosto w oczy ojca– Sam chcę Cię poznać – przyznał z rozbrajającą szczerością chłopiec, ponownie siadając tuż obok oniemiałego jego słowami Profesora .Ta dziecięca mądrość z minuty na minutę zaczynała coraz bardziej go zdumiewać.-A poza tym w bajkach to ja najbardziej lubię właśnie te czarne charaktery – zapewnił stanowczo, obdarowując ojca swoim czarującym uśmiechem.
- Zrobię wszystko, byś nigdy tego nie żałował – szepnął ledwie słyszalnie Andrzej ,czując jak zmęczony chłopiec oparł swoją głowę na jego ramieniu, ziewając przy tym głośno.
-Mama zawsze mi powtarza, że każdy popełnia błędy- ziewnął po raz kolejny – Jednak powinniśmy starać się je naprawić – dokończył ciszej malec , czując , że już dłużej nie będzie w stanie walczyć z poczuciem senności.
-Ja się staram-mruknął do siebie Falkowicz, przełykając głośno ślinę. Niepewnie spojrzał na swoje dłonie.
-Wiem – stwierdził cicho chłopczyk, ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały, lecz zmieszani panowie pospiesznie odwrócili swój wzrok. Andrzejowi z coraz większym trudem przychodziło traktowanie słów synka z pozorną obojętnością. Każde kolejne niezwykle prawdziwe zdanie wypowiedziane przez małego coraz bardziej go poruszało, powodując nieprzyjemne ukłucie chłodu w okolicach serca.
- Może jutro dokończymy tą twoją bajkę ,co ? – Andrzej spojrzał z troską na klejące się powieki synka, który znajdował się już na samej granicy snu i jawy.
- Nie ma takiej możliwości – twarz malca rozjaśnił niewyraźny uśmiech, przymrużył zmęczone oczy.- Jesteś jeszcze bardziej uparty niż Wiktoria – zaśmiał się w myślach chirurg ,wracając do swojej opowieści. Zerknął na syna z widoczną czułością. Przy nim stawał się kimś zupełnie innym.
- Więc to okazał się być tylko zdesperowany pacjent ?– zdziwił się mały, przewracając oczami.
- Desperaci są najgroźniejsi – zapewnił go pewnym głosem Andrzej, kiwając głową znacząco. Mały zaśmiał się z jego miny, dalej  drocząc się z ojcem.
- Ale teraz już wszystko jest w porządku z twoim sercem? – zapytał z troską malec, traktując ramię Andrzeja niczym wygodną poduszkę. Falkowicz nieoczekiwanie wcale się przed tym nie wzbraniał. Niezdarnie objął synka swoim silnym ramieniem.
-Nie tak się przytula, tato – zniecierpliwiony opieszałością ojca malec przesunął jego dłoń, jeszcze mocniej wtulając się w ramię Profesora, który  rozbawiony uwagą małego uniósł do góry brwi, poddając się woli swojego nowego instruktora.
- Widzę, że uczę się od mistrza – mruknął pod nosem Andrzej, z błyskiem w oku zerkając na wygodnie usadowionego syna, który milczał, czekając na dalszy ciąg opowiadanej przez niego historii.
- Odkąd nieodwracalnie wtargnęła do niego pewna płomiennowłosa pani chirurg wszystko wydaje się być na miejscu – rzekł przekornie Falkowicz , unosząc jedną brew do góry.- Chociaż przyznaję, że ostatnio kolejny uparciuch się do niego wprowadził, więc zaczyna się tam robić trochę ciasno – udał rozżalenie, zauważając, że Alex nie odpowiada na jego zaczepny komentarz. Synek chyba już ostatecznie odpłynął w krainę snów .Uniósł go ostrożnie, poprawiając małemu poduszkę, po czym po raz kolejny delikatnie okrył go mięciutkim kocem. Profesor westchnął głośno, zamykając za sobą drzwi do pokoju Alex’a. Pokręcił głową z niedowierzaniem, spoglądając przelotnie na swój zegarek. Nigdy nie przypuszczał, że będzie potrafił rozmawiać z dzieckiem przez kilka godzin z rzędu, wcale się przy tym nie nudząc. Alex  niezaprzeczalnie był niezwykle absorbującym towarzyszem, jednak to właśnie ten rodzaj uwagi , którą ściągał na siebie malec oczarował Profesora. Synek był niezwykle żywiołowy, pomysłowi i wygadany, ale to w żadnym stopniu nie drażniło Andrzeja, a wręcz przeciwnie malec imponował mu swoją błyskotliwością i tą dziecięcą odwagę i bezpośredniością związaną z  wyrażania swoich uczuć. Falkowicz miał jeszcze wiele zaległości w tym zakresie, lecz starał się jak tylko mógł by przekazać małemu, jak bardzo jest on dla niego ważny. Profesor musiał przyznać, że czas spędzony z synem w ogóle mu się nie dłużył, a wręcz przeciwnie płynął w niebotycznie szybkim tempie. Po dzisiejszej „próbce” możliwości Alex’a niewyraźny cień wątpliwości ponownie pojawił się w umyśle chirurga, a mianowicie Andrzej wciąż na nowo zastanawiał się, czy jest w stanie podołać opiece nad tym żywiołowym  malcem , który po zaledwie kilku godzinach przebywania w domu ojca  już zdążył wywołać  rewolucje nie tylko w tym zwykle cichym i opustoszałym domu, ale także w sercu jego właściciela  ? Falkowicz podrapał się po swoim zaroście, schodząc do kuchni w poszukiwaniu telefonu, który najprawdopodobniej pozostawił tam podczas przygotowywania kolacji, która wciąż nietknięta spoczywała na ciemnym stole w jego przestronnej jadalni. Potarł dłonią pulsujące skronie, zauważając dziesięć nieodebranych połączeń zarówno od Wiktorii jak i Adama.
- Przecież obiecałem, że zadzwonię jak tylko odbiorę małego z lotniska – jęknął z rezygnacją , marszcząc nieprzyjemnie czoło. Mimo późnej pory wybrał numer Wiktorii, zdając sobie sprawę, że Rudowłosa najprawdopodobniej odchodzi  teraz od zmysłów. W tym jedynym momencie cieszył się ,że dzieli ich bariera kilku tysięcy kilometrów. Wolałby nie widzieć gniewnego spojrzenia Rudej, które wciąż na nowo pojawiało się w jego wspomnieniach.
- Andrzej ! – odetchnęła z widoczną ulgą – Miałeś zadzwonić zaraz po przylocie – wypomniała mu ostrzejszym głosem, lecz opanowała się nieco, wzdychając ciężko .
- Mieliśmy małe zawirowania – wyjaśnił skąpo chirurg, przełykając głośno ślinę. Nie miał pojęcia, w jaki sposób zatai przed Wiki prawdę o wpadce związanej z odbiorem Alex’a z lotniska, której dopuścił się razem z bratem .Był szczerze wdzięczny przewrotnemu losowi, że Krajewski odnalazł malca całego i zdrowego. Wolał nie zastanawiać się, co mogło przydarzyć się jego synkowi. Obiecał sobie w duchu, że już nigdy nie dopuści do takiej sytuacji.
- Tak ,wiem – odparła ledwie słyszalnie – Na szczęście Adam do mnie zadzwonił – wyjaśniła nieoczekiwanie ciepłym głosem. Zdziwił się słysząc jej spokojny ton.
- Co dokładnie ci powiedział ? – zapytał z pozoru obojętnie, chcąc wybadać na czym właściwie stoi. Oparł się o kuchenny blat, czekając w napięciu na jej wyjaśnienie.
- Wspominał coś problemach  z bagażem Alex’a – odparła lekceważąco, Falkowicz zdziwił się tej długowzroczności brata, jednak był mu w tej chwili niezwykle wdzięczny za zatuszowanie kwestii związanych z przylotem malca. – Lepiej opowiedz mi jak tam sobie radzicie ? – poprosiła , choć wyczuł ,że głos jej zadrżał.
- Wydaj mi się, że całkiem nieźle  - przyznał, uśmiechając się nieznacznie na wspomnienie swojej niedawnej rozmowy z malcem – Mamy naprawę niezwykłego syna – rzekł  z pełnym przekonaniem, kierując się na pierwsze piętro willi. Alex zdumiewał go na każdym kroku.
- Trudno się z tym nie zgodzić – zaśmiała się szczerze, powodując tym, że uśmiech na jego twarzy widocznie się poszerzył – Jednak  już wkrótce przekonasz się do czego jest zdolny – przestrzegła go rozbawiona, przybierając poważniejszy ton.
- Tak sądzisz ?– stwierdził swoim niskim głosem Falkowicz , przysłuchując się uważnie jej melodyjnemu głosowi, który tak uwielbiał. –Powinienem się bać ?- mruknął prowokacyjnie, wkładają jedną dłoń do kieszeni swoich spodni.
- Nawet nie zauważysz, kiedy  przewróci twój dom do góry nogami –wyrokowała, żartobliwie grożąc mu placem ,lecz tego Andrzej nie mógł już dostrzec.
- A co jeśli już to zrobił – chirurg nieoczekiwanie zawiesił głos, intensywnie wpatrując się w drzwi do pokoju syna, które znajdowały się na samym końcu korytarza – Tylko nie z moim domem  ,ale wręcz całym światem ? – zapytał pozbawionym emocji głosem ,zastanawiając się, czy to zmęczenie, czy może właśnie rozmowa z Alex’em spowodowała w nim ten nieoczekiwany przypływ szczerości. Zapoczątkował tym dłuższą chwilę ciszy miedzy nimi.
- Wiki ?- szepnął cicho, przypominając jej o swojej obecności.
- Tak ,jestem – odparła niewyraźnie, oddychając głęboko. – A co właściwie dzisiaj robiliście ? –zdecydowała się na taktyczną zmianę tematu, chcąc odciągnąć swoje myśli od tego niezwykle bezpośredniego pytania Profesora.
- Stoczyliśmy zwycięską walkę z kurczakiem, w efekcie czego powstała wyśmienita paella – rzekł nie kryjąc dumy, lewy kącik jesgo ust powędrował do góry.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zdecydowałeś się własnoręcznie coś ugotować ? – powątpiewała, dobrze zdając sobie sprawę z umiejętności Falkowicza w tym zakresie.
- Wątpisz w moje kulinarne zdolności ? – udał oburzenie, unosząc do góry brew.
- Skądże znowu – zaśmiała się ironicznie, bawiąc się srebrną zawieszką wisiorka .- Może jeszcze mi powiesz, że Alex Ci pomagał – dodała śmiejąc się pod nosem.
- Oczywiście, że tak – rozwiał jej wątpliwości, zapalając nocna lampkę w swojej sypialni.
- Ciekawa jestem, czy udało wam się stworzyć coś jadalnego ? – zastanawiała się głośno, dalej się z nim drocząc.
- Właściwie…..- westchnął, marszcząc brwi. Zdał sobie sprawę, że mimo włożonego w przygotowanie dania wysiłku nawet nie udało mu się go skosztować.
- Andrzej, muszę przyznać, że Alex w pełni odziedziczył twoje anty-talenta kulinarne- stwierdziła szczerze – więc na pewno w to nie uwierzę – zastrzegła pewnym siebie głosem, uśmiechając się ciepło do swojej wizji dotyczącej gotującego Profesora w asyście jej synka.
-Przejrzałaś nas – przyznał niechętnie, przysiadając na swoim ogromnym łóżku. Oparł łokieć prawej ręki  o kolano, opanowując zmęczenie. Nieprzyjemny grymas przewinął się przez jego czas. 
- Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzicie – stwierdziła poważnie Ruda, ucinając tym ciąg niewinnych żartów między nimi.- Wiem, że bardzo Ci na tym zależy…- powoli traciła kontrolę nad swoim głosem, bezskutecznie próbując przywrócić mu naturalną barwę.
- Jestem pewien ,że tak będzie – stwierdził dobitnie, zaciskając mocno wargi – Nie masz się o co martwić Wiki, małemu nie stanie się przy mnie krzywda – kontynuował pewnie – możesz być pewna, że nie będą na niego naciskał, obaj potrzebujemy  jeszcze czasu …- urwał, pocierając dłonią pulsujące skronie. Wręcz padał ze zmęczenia. Mimo wielu obaw nie miał teraz czasu i siły na przemyślenia.
- Jestem o was spokojna – zdziwiła go tą stanowczą odpowiedzią , w takim wypadku nie rozumiał, co tak bardzo ją frasowało? Przerwała nieoczekiwanie.
- Ale ? – westchnął, niecierpliwie  czekając na uzupełnienie przez nią wypowiedzi.
- Po prostu wydaje mi się…- urwała zmieszana – Znaczy….- kontynuowała z rezygnacją , po raz kolejny przerywając na moment ich rozmowę. Nie wiedziała, co właściwie chce przekazać Profesorowi i dlaczego zdecydowała się uczynić to właśnie dziś, właśnie teraz…
- Też chciałbym byś była tutaj teraz razem z nami – stwierdził swoim niskim głosem, wprawiając  Rudą w niemałe zdumienie. – Mały wreszcie mógłby poczuć, że znów ma prawdziwą rodzinę- dodał pewnie , starając się ostrożnie dobierać słowa. – Oddał bym wszystko byś była tutaj razem z naszym synem – szepnął niewyraźnie, przełykając głośno ślinę – razem ze mną – nie kontrolował potoku własnych słów.
- Andrzej, ja ? – wydukała z trudem, próbując ułożyć w swoim umyśle chociaż jedno sensownie brzmiące zdanie.
- Wiem, że masz własne zobowiązania… – odparł pozbawionym wyrazu głosem, przenosząc swój roziskrzony wzrok na migoczące za oknem gwiazdy.
- Będę – stwierdziła nieoczekiwanie pewnym jak na siebie głosem – Postaram się przylecieć za kilka dni – sama zastanawiała się ,kiedy właściwie podjęła taką decyzję ? Jednak nie mogła, a raczej nie chciała postąpić inaczej. Czuła, że wręcz musi jak najszybciej się tam znaleźć, razem z nimi, ze swoimi mężczyznami - jak mimowolnie zaczynała ich nazywać. Nie potrafiła już dłużej zwlekać i walczyć ze swoimi uczuciami.
- Jeśli tylko byłabyś w stanie- szeroki uśmiech rozchmurzył jego twarz. W towarzystwie Wiki próba zbudowania solidnym relacji między nim ,a Alex’em bezsprzecznie przebiegałaby bez zbędnych komplikacji. Był tego pewien w prawie równym stopniu, co faktu, że tej nocy ponownie przyśnią mu się szmaragdowe oczy Wiktorii.
- Przecież nie zostawię was samych sobie ?-szukała dla siebie wymówki, uśmiechając się delikatnie. Musiała otworzyć okno, by wpuścić do swojego mieszkania choć odrobinę rześkiego, trzeźwiącego ją powietrza. Wiedziała, że nie mionie zbyt wiele czasu by zaczęła żałować swojej decyzji, lecz w tym momencie nie miało to dla niej znaczenia.
- Moja droga, mamy jeszcze Adama, pamiętaj o tym – przypomniał jej , śmiejąc się pod nosem.
- To mi dopiero męska kompania – prychnęła ironicznie, zakładając kosmyk włosów za ucho.-  Widzę, że tym argumentem chciałeś już skutecznie zmotywować mnie do tego pomysłu – zaczęła przekornie, dobrze zdając sobie sprawę z lekkomyślności przyjaciela.
- Przecież znasz mnie jak nikt inny – westchnął teatralnie również uchylając okno, które dostarczyło mu chłodny, drażniący powiew świeżego powietrza, który przyjemnie łaskotał go po twarzy.
- Chciałabym by tak było, Andrzej – przyznała poważnie z wyczuwalną nutą zawodu w głosie, wyszeptała krótkie słowa pożegnania, niespodziewanie kończąc połączenie. Nie miała już siły na tą  rozmowę. Najpierw musiała zmierzyć się z własną paletą uczuć i wątpliwości. Falkowicz uniósł wysoko brwi, przypominając sobie zdarzenie mające miejsce siedem lat temu w dokładnie taki dziś, chłodny, majowy wieczór. Tego dnia usłyszał  niemal identyczne słowa z ust Rudowłosej. Wciąż nie potrafił zapomnieć ich brzmienia…

niedziela, 13 marca 2016

XXXVIII cz.III

Kurcze, jak zwykle pewnie będziecie rozczarowani.:( Ta część to gniot, bo jest może 1/5 tego, co planowałam zawrzeć w tym rozdziale... To dopiero taka zapowiedź :D Jeszcze będzie się działo w następnych podczęściach. Narzekaliście, że mało FaWi ? Już niedługo pojawi się więcej <3 Jak wiadomo, to opowiadanie odnosi się do wydarzeń, które mają miejsce kilka lat po ich rozstaniu. Czasem bywały jakieś retrospekcje itd. Niedługo właśnie będzie przedstawiany "powrót" do początku ich znajomości z perspektywy Andrzeja. :D Literówek dużo - wiadomo komórka :( Telefon nie jest w stanie zastąpić pełno wymiarowej klawiatury, nie mówiąc już o automatycznej korekcie :-'(. Mam dużo pomysłów, ale mało czasu, więc nie wiem, kiedy dokładnie pojawi się next...
Dziękuję wszystkim bardzo serdecznie za tak miłe komentarze :D Szczególnie : Wiktorii.M, Kasi, Florentynie, Julce ( przyszłej mamie <3), Maćkowi i anonimkom. Oczywiście czekam na kolejne (część stanowczo zasługuje na krytykę).
Pozdrawiam serdecznie :* :*
Dzięki, że czekacie...Przez Eugeniusza Bodo mam mały poślizg czasowy :P mam nadzieję, że nie będziecie zawiedzeni tą podczęścią, tak jak ja...


Muzyka : Adele "One and only"


                                                      XXXVIII cz. III

Mimo że chłopiec już kiedyś miał okazję spędzić kilka godzin w willi Profesora, to jednak w chwili, gdy ponownie przekroczył próg jego domu, nie potrafił rozpoznać w nim tego samego budynku. Niemal całe wnętrze domostwa uległo diametralnym przemianom. Ciemne, przytłaczające kolory, którymi otulony był przestronny salon zostały zastąpione przez jasne, pastelowe barwy, które w znacznym stopniu uwydatniały naturalne piękno japońskiego ogrodu, okalającego dom Falkowicza, który dzięki przeszklonym drzwiom tarasowym stanowił nie tylko niezwykły widok, ale nieomal żywy pejzaż, zdobiący całą bawialnię. Czekoladowy parkiet z egzotycznego drewna, kontrastujący z jasnymi odcieniami ścian sprawiał, że to rozświetlone majowym słońcem pomieszczenie stawało się bardzo przytulnym i atrakcyjnym miejscem do wypoczynku, wręcz idealnym na krótką, piątkową przygodę z książką, których niezliczone ilości zajmowały mahoniową biblioteczkę, znajdującą się za jednym z filarów, odgradzających salon od nowoczesnej kuchnio-jadalni. To właśnie regały pełne ułożonych alfabetycznie medycznych periodyków, podręczników i publikacji od razu przyciągnęły uwagę malca, który od dobrych kilku minut uważnie przyglądał się zmianom, które dokonały się w domu Falkowicza. Był pod prawdziwym wrażeniem. Alex z charakterystycznym błyskiem ekscytacji w swoich ciemnoszarych oczach zauważył książkę, którą ostatnio miał okazję przeglądać, z wysiłkiem próbował dosięgnąć upragnionej pozycji, która na jego nieszczęście znajdowała się na jednej z wyższych półek. Chłopiec zacisnął wargi w wąską linię, odkładając trzymaną przez siebie zieloną torbę podróżną na parkiet. Niepewnym wzrokiem rozejrzał się po pustym pomieszczeniu w poszukiwaniu ojca, który jak mu się zdawało, jeszcze przed chwilą, znajdował się w graniczącym z salonem holu. Czuł się zagubiony w tym wielkim domu, który był dla niego przecież prawie całkiem obcym miejscem. Ponadto Alex nie do końca wiedział jak ma się zachowywać w willi Profesora. Nie znał zasad tutaj panujących oraz nie wiedział właściwie w jakim charakterze się tutaj zjawił. Mimo wcześniejszych słów i stanowczych zapewnień  Falkowicza, który podczas kilkunastominutowej jazdy samochodem wyraźnie dał mu do zrozumienia by czuł się w jego willi jak u siebie w domu, chłopiec nie potrafił zachowywać się tutaj swobodnie. Sam nawet  właściwie nie wiedział dlaczego ? Mały miał wrażenie, że jest nie tylko nieproszonym gościem i intruzem  w tej posiadłości, ale również w pewien sposób w życiu jej właściciela. Malec pragnął sprawić by tata nigdy nie żałował faktu, że syn niespodziewanie  pojawił się w jego poukładanym świecie. Chciał by ojciec zaakceptował go takim jaki jest, ale na początku zamierzał choć w nikłym stopniu oszczędzić Profesorowi rewolucji, które wiązały się z jego pojawieniem się  w życiu chirurga. Ponadto malec przyrzekł , że przynajmniej na razie nie będzie zadręczał Falkowicza swoimi nieskończonymi pytaniami medycznymi. Poza tym Alex solennie obiecał mamie, że będzie starał się być grzeczny, a dotykanie książek  bez zgody właściciela chyba wykraczało ponad przyjęte normy. Chłopiec  tęsknie zlustrował półkę wzrokiem, wzdychając z nieukrywanym żalem.
- Tak właśnie myślałem, że cię tu znajdę – stwierdził rozbawiony jego poczynaniami Profesor, który nieoczekiwanie pojawił się za plecami synka. Już od kilku minut obserwował malca, który intensywnie wpatrywał się w jego pracę doktorancką.
- Ja tylko …-zaczął speszony chłopiec, który odwrócił się w stronę Andrzeja  - Oglądałem – odparł już pewniejszym głosem, zauważając cień rozbawienia na twarzy taty. Mały odetchnął z widoczną ulgą, nie chciał swoją samowolą denerwować Profesora, a tym bardziej ostatnią rzeczą, której pragnął było by mama dowiedziała się, że znowu sięga po medyczne publikacje. Niepozorna Ruda już niejednokrotnie dawała mu wyraźnie znać, co sądzi o podkradaniu artykułów. Wciąż trwała w przekonaniu, że Alex jest stanowczo zbyt młody by interesować się medycyną i nie przejmowała do wiadomości jego próśb i sprzeciwów. Wiktoria chciała by jej syn miał normalne dzieciństwo, dlatego starała się wyperswadować małemu te nietypowe pasje, oczywiście bezskutecznie. Chłopiec nie chciał by mama ciągle się o niego martwiła, więc chociaż starał się zachowywać pozory.
-Oczywiście– odparł ironicznie Falkowicz, przewracając teatralnie oczami. Zawadiacki uśmiech nie znikał z jego twarzy, pieszczotliwie pogłaskał synka po głowie. – Co tak cię zainteresowało ? – zaciekawiony uniósł lewą brew do góry, nie spuszczając wzroku z chłopca. Wciąż nie był w stanie dać w pełni wiary niezwykłemu „hobby” sześciolatka. W przeciwieństwie do Wiki nie uważał  by było ono zagrożeniem dla małego, a wręcz przeciwnie. W pewien sposób zainteresowanie Alex’a medycyną wydawało mu się trochę zabawne, a ponadto stanowiło dla niego ogromną szansę. Andrzej usilnie potrzebował wspólnych tematów z synkiem, a medycyna zdawała się być ich niewyczerpalnym źródłem. Wydawało mu się, że wspólna pasja może zbliży ich do siebie, jeszcze nie całkiem odkrył jak wiele poza nią ich łączy .
- Praca doktorancka  „ Analiza obrazu rezonansu magnetycznego u chorych z późną postacią  stwardnienia rozsianego” –odczytał sprawnie chłopiec, przyglądając się zaintrygowanemu Falkowiczowi, który w tej samej chwili sięgnął po interesującą synka ,oprawioną w czarną skórę publikację. Gdy tylko napotkał wzrokiem na bardzo dobrze  sobie znany tytuł, zmarszczył nieprzyjemnie  brwi, niechętnie wracając do swoich wspomnień związanych z lekiem na SM. Profesor poświęcił większą część swojego życia by doprowadzić badania do końca i wprowadzić na rynek farmaceutyczny swój rewolucyjny wynalazek. Badania niemal zupełnie owładnęły jego życiem. To właśnie moment , w którym jeszcze jako młody i niedoświadczony lekarz zdecydował się na podjęcie pracy w instytucie neurologicznym, a następnie decyzja  o napisaniu doktoratu na temat stwardnienia rozsianego stanowiły przełomowy punkt nie tylko w jego karierze, ale również w życiu osobistym. Przez umysł Profesora przewinęły się strzępki wspomnień związanych z problemami przy realizacji swojej wizji. Wanda, zatargi ze Szwajcarami, prokuratura , Izba Lekarska, szantaż, a wreszcie ślub z Kingą… W chwili obecnej wątpił, czy cena jaką zapłacił za realizację swojego marzenia była warta całego tego przedsięwzięcia. Był w pełni świadomy jak wiele go to kosztowało. To pogoń za sukcesem uczyniła z niego wyrachowanego karierowicza, wypaczając przy okazji wszystkie jego dobre cechy. Największe rozgoryczenie jednak wzbudzał w nim fakt, że gdyby posiadał choć trochę więcej cierpliwości i zdrowego rozsądku, to prędzej czy później i tak udało by mu się dopiąć swego i opatentować  lek, nie narażając się przy tym na niechciane konsekwencje swoich nielegalnych działań. Falkowicz wciąż nie potrafił wybaczyć sobie tego, że myśl o sukcesie i chwale tak nim owładnęła, sprawiając  że do reszty zapamiętał się w badaniach, mimowolnie pozbawiając siebie szczęścia. W chwili obecnej nie był w stanie pojąć jak mógł dobrowolnie zrezygnować z Wiki, godząc się na chory układ z niestabilną emocjonalnie laborantką ?!  Z perspektywy czasu wydawało mu się to absurdalne. Trudno było mu przyznać się przed samym sobą do błędu, który owszem doprowadził go do upragnionego sukcesu i międzynarodowej sławy, ale jednocześnie pozbawił dwóch najważniejszych osób w jego życiu. Myśl, że nie potrafił zaryzykować i ugiął się pod żądaniami Walczyk budziła teraz jego zniesmaczenie. Nie potrafił pogodzić się ze swoją słabością. Gdyby wtedy nie odpuścił i  wbrew radom Adama  zdecydował się odnaleźć Wiktorię i w pełni szczerze z nią porozmawiać … ? Wolał nie zadręczać się tą myślą, a skupić się na teraźniejszości.- Przecież i tak nie jestem w stanie cofnąć czasu – myślał zrezygnowany, pocierając dłonią skronie. Wciąż stał przed chyba największym wyzwaniem, jakiemu przyszło mu stawić czoła. Wiedział, że nie jest w stanie zmienić przeszłości, ale ma za to wpływ na to, co dzieje się tu i teraz. Profesor zamierzał skupić się na synku  i ich relacji. Chciał chociaż w niewielkim stopniu wynagrodzić chłopcu stracone lata. Nie mógł mieć pewności, czy jego działania zakończą się sukcesem, ale wiedział, że zrobi wszystko by spełnić się w swojej nowej roli.
Zdziwiony malec uważnie przyglądał się  tej wyjątkowo szybkiej przemianie Andrzeja. Szczere rozbawienie od razu momentalnie zniknęło z twarzy Profesora ,już w chwili gdy chwycił skórzaną oprawę książki.  Nadzieja i iskierki ekscytacji, które zdążyły zabłysnąć w oczach Alex’a również wyparowały, gdy napotkał na spochmurniałą twarz ojca.
- Uwierz mi, nie zainteresuje cię ten staroć- stwierdził lekceważąco Profesor , odkładając pozycję na swoje miejsce. Alex zmarszczył czoło, uważnie przyglądając się tacie, który wyraźnie unikał jego wzroku. Żyłka na czole Falkowicza zaczęła niebezpiecznie pulsować.
-Dlaczego ? – mały nie zamierzał tak łatwo ustąpić. Wciąż usilnie wpatrywał się w chirurga. Reakcja Profesora zaintrygowała go prawie w równym stopniu, co artykuł. Malec nie potrafił pohamować swojej wrodzonej ciekawości. Zastanawiał się, dlaczego publikacja wywołała taką zmianę w zachowaniu Falkowicza ?
- To jedynie marzycielskie wywody pewnego młodzika, nic ponad to – stwierdził stanowczo Profesor, wzruszając obojętnie ramionami. Nerwowo przeczesał dłonią swoje krótkie włosy. Ruszył w stronę kuchni by rozpakować zrobione przez nich wcześniej zakupy. Pragnął jak najszybciej odgonić od siebie uciążliwe myśli, skupiając się na tak prozaicznej czynności jak wykładanie produktów na marmurowy blat. Przeszywający wzrok synka spowodował u niego niekontrolowany napływ wyrzutów sumienia. Andrzej próbował jak najszybciej pozbyć się wyrazu gniewu i rozgoryczenia ze swojej twarzy, niestety tym razem nie był w stanie sprostać temu wyzwaniu. W obecności Alex'a wszystkie jego maski, które wykorzystywał w życiu codziennym, zdawały się być nietrwałe, a co gorsza kompletnie bezużyteczne. Falkowicz zaczynał powoli gubić się w tej nowej rzeczywistości, czuł się jakby ktoś pozbawił go systemu obronnego. Jednak dziwnym trafem nie potrafił zgrywać pozorów przed synkiem. Nie potrafił, a może nie chciał ? Właśnie w tym tkwiło sedno całej sprawy. Chirurg chciał lepiej poznać małego, ale również pragnął by i synek poznał jego prawdziwe oblicze. Nie miał zamiaru nikogo przed nim udawać.
- Podobno żyjemy, półki mamy marzenia – zaczął pewnie mały, zerkając na ojca – Zawsze tata mi to powtarzał…- zaczął pozbawionym emocji głosem, po czym spuścił głowę – Znaczy… Anthony – poprawił się momentalnie , napotykając na pozbawione wyrazu spojrzenie Falkowicza, który zacisnął mocno usta w wąską linię. Doskonale zdawał sobie sprawę ile Anthony znaczył dla jego synka, ale wciąż nie mógł pogodzić się z faktem, że ten zupełnie obcy mu mężczyzna wywarł tak ogromny wpływ na chłopca. Zdawał sobie sprawę, że Ravenswood już na zawsze pozostanie w sercu malca, ale nie mógł znieść myśli, że to nie jemu przypadło bycie numerem jeden w kategorii „tata”. Najgorszym był jednak fakt, że za zaistniałą sytuację mógł w głównej mierze obwiniać tylko i wyłącznie siebie. Bezwiednie ,mocno ścisnął plastikową butelkę, którą właśnie wyciągał z torby z zakupami. Bogu ducha winny jogurt pod wpływem silnej dłoni chirurga zaczął wydobywać się poza zakrętkę opakowania.
- To prawda – mruknął ze zrozumieniem Profesor, ścierając truskawkowy przysmak z dłoni – Jednak autor tej pracy zatracił granicę między życiem z marzeniami – podkreślił dobitnie- a życiem marzeniem – dodał surowszym głosem, odkładając butelkę mleka, do stojącej za nim, wbudowanej w kuchenny blat lodówki.
- Andrzej Baran – przypomniał sobie chłopiec, marszcząc wyczekująco czoło, usiadł na jednym z designerskich, czarnych krzesełek barowych, znajdujących się przy wyspie kuchennej  – Zna go pan ? – zapytał szczerze zainteresowany, nie spuszczając wzroku z twarzy mocno zaskoczonego jego słowami taty. Mały czasem zapominał jak powinien zwracać się do Falkowicza, wciąż czuł się niepewnie w tej sytuacji, jednak to nie ten zwrot przyciągnął uwagę chirurga, a wypowiedziane przez malca nazwisko. Andrzej chrząknął nieznacznie, kręcąc głową z niedowierzaniem. Z minuty na minutę synek zaczynał coraz bardziej go zaskakiwać.Uniósł oczy ku górze, zastanawiając się ,czy to kolejne zrządzenie losu , że jego syn właśnie spośród setek publikacji znajdujących się na półkach wybrał właśnie tą jego autorstwa ?
- Właściwie ….- westchnął teatralnie Profesor, unosząc lewy kącik ust do góry – To mój stary, dobry znajomy- przyznał otwarcie, uśmiechając się tajemniczo  w stronę Alex'a. Również spoczął na jednym ze stołków barowych, tuż obok malca.
- Pracował z tobą and lekiem ? – zapytał z zaciekawieniem chłopiec, Andrzej z łatwością dostrzegł radosne iskierki ekscytacji, które rozświetliły wpatrzone w niego oczy małego.
- Można nawet powiedzieć, że to on zapoczątkował cały ten proces – westchnął ciężko Falkowicz, podrywając się z siedziska. Uśmiech niespodziewanie zniknął z jego oblicza.
- Skoro to twój przyjaciel, to dlaczego uważasz, że jego praca jest nic nie warta ? – zapytał szczerze chłopiec, uważnie lustrując sylwetkę ojca, który udał się do holu w poszukiwaniu jego torby podróżnej. Andrzej słysząc jego słowa parsknął śmiechem, ukazują rząd śnieżnobiałych zębów.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – odpowiedział mu ciepły głos z korytarza, malec również zeskoczył ze stołka, dołączając do taty.
-Mówisz jak ciocia Agata – westchnął znudzony chłopiec, obdarzając Andrzeja swoim rozbrajającym uśmiechem.
-Nigdy nie wątpiłem w życiową mądrość doktor Woźnickiej – odrzekł pewnym głosem chirurg, uważnie rozglądając się po obszernym holu. Zastanawiał się ,gdzie Alex położył swój bagaż.
- Życiowa mądrość i ciocia ? – zastanawiał się głośno malec, marszcząc brwi – Chyba nie mówimy o mojej cioci Agacie – podkreślił stanowczo, zauważywszy zieloną torbę, którą pozostawił tuż przy rzędzie mahoniowych regałów.
- Twoja ciocia ? – zaśmiał się chirurg, podążając za synkiem w kierunku biblioteczki – Masz ją na wyłączność ? – włożył ręce do kieszeni swoich grafitowych spodni, zerkając na małego z rozbawieniem.
- Jestem jej jedynym chrześniakiem – rzekł usprawiedliwiająco malec, chwytając swoją niewielką dłonią uchwyt poliestrowej torby w malutkie, ciemnozielone krokodylki z jednej ze znanych kreskówek. Z wysiłkiem podniósł ją z podłogi, był bardzo zmęczony. Trudy dzisiejszego dnia mocno dały mu się we znaki. Alex’owi wydawało się wręcz, że oczy same zamykają mu się pod ciężarem ołowianych powiek. Ledwie był w stanie utrzymać równowagę. Godziny oczekiwania i niepewności wyczerpały jego siły. Ponadto zmęczenie podróżą i głód sprawiły, że tylko radość ze spotkania z ojcem powstrzymywała go przed zapadnięciem w długą, słodką drzemkę, o której marzył odkąd razem z Adamem wreszcie dostał się do kliniki Andrzeja.
-To wiele wyjaśnia – rzekł ironicznie Profesor, unosząc znacząco brew do góry- Jeśli tylko będziesz chciał, to możemy odwiedzić jutro panią Agatę, już z nią o tym rozmawiałem – zaproponował śmiało Andrzej, wyciągając w stronę synka dłoń, chcąc pomóc mu w niesieniu bagażu.
-Naprawdę ! – ucieszył się chłopiec, podążając za Falkowiczem w stronę szklanych schodów, prowadzących na pierwsze piętro ogromnej willi. Profesor przytaknął mu skinieniem głowy. Mały zdawał się nie słyszeć słów taty, który zaproponował, że zaniesie do pokoju jego bagaż. Zrezygnowany Andrzej  pokręcił przecząco   głową, widząc walczącego z dużą torbą synka, który  sam  próbował wnieść ją po schodach.
- Może jednak Ci pomogę, co ? –zapytał z troską Falkowicz , widząc upartego chłopca, który ledwie trzymał bagaż w swojej rączce. Spojrzał na małego z mieszaniną rozbawienia i politowania.
- Sam sobie poradzę – stwierdził pewnie malec, zaciskając mocniej palce na beżowym uchwycie – Dziękuję – posłał tacie nieznaczny uśmiech, który kontrastował z błyskiem zacięcia widocznym w stalowych oczach Alex’a.
- Cała Wiki – mruknął cicho Profesor, uśmiechając się pod nosem.
Alex uważnie przyglądał się wnętrzu domu Falkowicza. Zauważył, że piętro, tak jak parter również zostało poddane gruntownemu remontowi. Mały był pod ogromnym wrażeniem zmian, które dokonały się w wystroju tego domostwa.
-Sam tutaj mieszkasz ? – zapytał zaintrygowany malec, zerkając wyczekująco na ojca. Wydawało mu się dziwne, by tylko jedna osoba zamieszkiwała tak ogromny dom.
- Tak – odparł zgodnie z prawdą Falkowicz, razem z synem kierując się na sam koniec przestronnego korytarza.
-Chyba nie potrafiłbym mieszkać sam w takiej wielkiej willi – przyznał szczerze malec, nie spuszczając wzroku z Profesora, któremu wreszcie udało się przekonać chłopca by pozwolił mu zanieść bagaż do pokoju gościnnego.
- Nie miałem innego wyboru – westchnął teatralnie Andrzej, unosząc lewy kącik ust do góry. On również w pełni zgadzał się z synkiem, samotna egzystencja w tym olbrzymim domu już od dawna dawała mu się we znaki. Wszechogarniająca pustka, którą napotykał po powrocie z pracy coraz bardziej ciążyła mu na sercu.
-Myślałem, że wujek Adam też tutaj mieszka – zaczął niepewnie mały, kiedy znaleźli się już prawie przy drzwiach do niewielkiego, acz przytulnego pokoju.
- Kiedyś mieszkał w tym domu, ale przeprowadził się do siebie, do Mińska – wyjaśnił mu Falkowicz, otwierając dębowe drzwi na oścież. Zaintrygowany Alex podążył za nim. – Poza tym Adam strasznie bałaganił – prychnął ironicznie Profesor, unosząc znacząco brwi ku górze. Delikatnie położył torbę synka na mięciutkim, jasnym kocu, okrywającym materac niewielkiego łóżka.
-Wiele się zmieniło odkąd byłem tutaj pierwszy raz – napomknął prawdziwie zdumiony chłopiec, gdy wreszcie znaleźli się w środku. Mimo że kiedyś już miał okazję razem z wujkiem Adamem trochę pozwiedzać dom Profesora ,to w tym momencie z trudem odnajdywał w mijanych pomieszczeniach znajome elementy.
-Podobno wielkie zmiany zaczynają się od małych kroczków – szepnął tajemniczo Falkowicz, uśmiechając się szczerze. Z nieukrywaną dumą zlustrował efekty swojej pracy, czekając na reakcję Alex’a.
Mocno zaskoczony chłopiec przez dłuższą chwilę przyglądał się niewielkiemu pokojowi, który wypełniał zestaw funkcjonalnych i gustownych mebli, które zdawały się w pełni odzwierciadlać jego potrzeby. Stylowa, designerska biblioteczka i kolorowy fotel wiszący w formie worka, jak i ogromna grafika przedstawiająca jego ulubiony, zabytkowy model forda wprawiły malca w osłupienie. Nieoczekiwany smutek malował się na twarzy chłopca, który z każdą kolejną sekundą zdawał się być coraz bardzie przygnębiony. Zdziwiony Profesor uważnie przyglądał się przemianie Alex’a, który wcześniej tryskał zaskakująco dobrym humorem. Falkowicz musiał przyznać, że właśnie takiej reakcji kompletnie się nie spodziewał. Synek wciąż pozostawał dla niego zagadką.
-Czyj to jest pokój ?- zapytał cicho Alex, zaciskając mocniej wargi.
-Twój – odparł zdezorientowany Falkowicz, unosząc pytająco lewą brew do góry. Nie miał najmniejszego pojęcia, do czego mały zmierza swoim pytaniem.
-Mój ?- zaczął z niedowierzaniem malec, z błyskiem w oczach lustrując postać taty.
-Oczywiście- odpowiedział pewnie Profesor, unosząc jeden kącik ust do góry – Tylko mi nie mów, że nie trafiłem z tonacją kolorów ?- westchnął z udawanym żalem Andrzej, nonszalancko opierając się o białą komodę ,stojącą tuż pod wychodzącym na ogród oknie.
-Nie, jest idealny- przyznał dobitnie Alex, patrząc na ojca roziskrzonym wzrokiem- Ale … – zaczął już pewniej, podchodząc do stojącego nieopodal łóżka.
-Ale ? – Profesor podłapał go za słowo, unosząc wyczekująco brew.
- Ale poduszki są krzywo ułożone- zaśmiał się chłopiec, z zadziwiającą perfekcją układając kolorystycznie małe poduchy.
-Rzeczywiście- rozbawiony Falkowicz przyznał mu rację, uśmiechając się półgębkiem.
---***---
Kiedy mały już na dobre zadomowił się w swoim nowym pokoju i dokładnie zwiedził już wszystkie pomieszczenia w domu Profesora, nie omieszkawszy przy tym precyzyjnie wypytać go o autora każdego obrazu, które licznie zdobiły ściany mieszkania chirurga , zmęczeni i wygłodniali panowie wreszcie zdecydowali się skonsumować przyzwoitą kolację. Ich życzenie okazało się niezwykle trudne do zrealizowania, gdyż Falkowicz wysłała swoją gosposię na tygodniowy urlop, nie prosząc jej wcześniej o pozostawienie przygotowanych przez nią  obiadów w lodówce. Ponadto późna pora uniemożliwiała im zmówienie przyzwoitego posiłku do domu, gdyż o tej godzinie mogli liczyć jedynie na kiepską pizzę, bądź chińszczyznę wątpliwego pochodzenia. Andrzej próbował uniknąć tej opcji za wszelką cenę, więc postanowił zmierzyć się ze swoją piętą achillesową, a mianowicie wraz ze swoimi zdolnościami kulinarnymi, a raczej ich rażącym brakiem, chirurg postanowił własnoręcznie przygotować wyśmienitą potrawę. Andrzej bez wątpienia był koneserem win i wyrafinowanych smaków, w każdym tego słowa znaczeniu. Mimo sprecyzowanego gustu kulinarnego i kubków smakowych godnych najsurowszego krytyka, zdolności Falkowicza w kwestii przygotowywania posiłków ograniczały się jedynie do ugotowania wody na herbatę, podgrzania zupy, czy zrobienia zwykłej, szkolnej kanapki. Po prostu Andrzej był zdania, że jeśli ktoś nie ma o czymś najmniejszego pojęcia , to naturalnym jest ,że nie powinien nawet próbować profanować danie, a po prostu pozostawić jego przygotowanie komuś kompetentnemu. Profesor nie znosił partactwa w każdej dziedzinie swojego życia i z pewnością nie miał najmniejszego zamiaru kalać swoim umiejętnościami  dań- klasyków, nawet tak banalnych  jak spaghetti. Był perfekcjonistą i zawsze oczekiwał od siebie najwyższych wyników, dlatego po prostu unikał porażki, na co dzięki sporym wpływom finansowym mógł sobie na szczęście pozwolić.
- Co my tutaj mamy ?- mruknął do siebie Falkowicz, otwierając drzwi lodówki na oścież. Mimo, ze szklane półki wypełnione były po brzegi jedzeniem, Andrzej nie mógł dostrzec na nich żadnych interesujących produktów, z których mógłby przygotować jakąś smaczną potrawę.
- Jestem głodny, tato – powiedział cicho malec, który  siedział na stołku barowym, tuż przy wyspie kuchennej, obserwując Andrzeja, który już od dłuższego czasu przeszukiwał lodówkę. Alex oparł pulsujące czoło na dłoniach, wzdychając ciężko. Był wyczerpany dzisiejszym dniem, ale przez uporczywy głód nie był w stanie zasnąć.
- Co powiesz na paellę z kurczakiem ? – zapytał ciepło Profesor, uśmiechając się niepewnie do synka.Próbował odtworzyć w pamięci przepis, lecz przychodziło mu to z trudem. Wyciągnął z lodówki całą sztukę drobiu przyglądając jej się z nietęgą miną. Sam był zdziwiony, że zaproponował właśnie to danie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że właściwie tylko je potrafi przygotować. Pamiętał jak  Wiki bezskutecznie próbowała kiedyś nauczyć go sporządzać  ten podstawowy specjał kuchni hiszpańskiej, oczywiście nie obyło się bez salwy donośnego śmiechu i pokaleczonych palców. Falkowicz wiedział, że był raczej miernym uczniem, ale postanowił zaryzykować. Nie miał innego wyboru, w końcu jego synek był bardzo głodny, a on po prostu musiał coś z tym zrobić.
- Uwielbiam paellę – mały trochę się rozchmurzył, podchodząc do pogrążonego w kuchennym rozgardiaszu ojca.- Mama często gotuje tą potrawę – przyznał pewnym głosem przyglądając się niezdarnym poczynaniom taty.
- Raczej nie osiągnę jej poziomu- stwierdził pewnie Profesor, śmiejąc się pod nosem. Falkowicz nieudolnie próbował rozdzielić kurczaka na części. Chirurg, który potrafił z łatwością zespolić najmniejsze naczynie, czy bez trudu pozbyć się rozległego krwiaka był bezradny w starciu ze zwykłym drobiem.  Andrzej westchnął zrezygnowany, gdy po raz kolejny tępy nóż zawiódł go, boleśnie przecinając jego palce. Zdenerwowany Profesor sięgnął do apteczki, w której nieoczekiwanie znalazł skalpel. Nie zastanawiając się dłużej sięgnął po dobrze znane sobie narzędzie, które zamierzał wykorzystać w kuchni.
- Tato ? – zapytał zaintrygowany malec, uważnie obserwując preparującego mięso Falkowicza, który zmarszczył czoło w napięciu.
-Tak – mruknął niewyraźnie mężczyzna, z chirurgiczną precyzją skupiając się na pozbyciu niechcianej skóry.
- Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie –zagadnął niespodziewanie, lecz napotkał na zdezorientowany wzrok ojca – To dotyczące pracy twojego przyjaciela – uściślił, nie spuszczając swojego spojrzenia z Falkowicza. – Dlaczego uważasz jego pracę za kiepską ? –zdziwił się, marszcząc wyczekująco brwi. Mały nawet nie był od końca świadomy jak  bardzo ceni sobie opinię Profesora.
- Mój drogi – westchnął ciężko Falkowicz, odrywając się od przygotowań, gotujący się makaron zaczął powoli kipieć, jednak chirurg nie był w stanie tego dostrzec.- Ja wcale nie twierdze, że jest ona kiepska – stwierdził stanowczym głosem – Po prostu nie widzę niczego złego w odrobinie samokrytyki – przyznał, unosząc lewą brew do góry. Alex spojrzał na niego zdezorientowany, kompletnie nie zrozumiał sensu słów taty. Falkowicz zaśmiał się , widząc zmarszczone czoło malca.
- Nie rozumiem – przyznał szczerze chłopiec, obdarzając Profesora nieodgadnionym spojrzeniem.
-To długa historia – stwierdził ostrzejszym głosem chirurg, zmniejszając gaz na kuchence. Cała kuchnia wyglądała jak rodem z tsunami. Marmurowe blaty pokrywała warstwa tłuszczu i fragmenty warzyw, a nierdzewna kuchenka elektryczna nosiła znamiona ostrego sosu i piany z gotujących się muszli. Falowicz wolał nie zastanawiać się komu przypadnie rola posprzątania tego bałaganu. – Chyba powinienem dać pani Krysi sporą podwyżkę- lekarz utwierdził się w tym przekonaniu, próbując odcedzić makaron. Gorący wrzątek musnął dłonie chirurga, parząc go przy tym boleśnie. Andrzej zagryzł mocno dolną wargę, próbując opanować falę ostrych słów pogardy dotyczących nierdzewnego garnka. Wcześniej Profesor nie był w stanie do końca docenić pracy swojej gosposi, teraz wiedział jakim wysiłkiem okupione są jego smaczne obiady ,przygotowywane przez sympatyczną emerytkę.
- Ja mam czas – odparł przekornie malec, wysyłając Andrzejowi swój czarujący uśmiech.
- Kiedyś ci to wyjaśnię – odparł niewzruszony Profesor – Ale teraz nie jest to chyba najlepszy moment- przyznał szczerze próbując zapanować nad przypalającym się sosem.- Poza tym już zdążyłeś poznać autora tej pracy – Falkowicz puścił małemu oczko, nerwowo przeczesując ręką swoje przyprószone już siwizną włosy. Alex przyglądał się tacie zaintrygowany, nie zrozumiał jego aluzji.
---***---
Kiedy malec na prośbę Andrzeja przygotował na jadalnianym stole nakrycia do ich długo wyczekiwanego posiłku, nie mógł powstrzymać swojej ciekawości i ponownie tego dnia udał się pod biblioteczkę Falkowicza. Po chwili znalazł interesującą go publikację i trzymając niewielką książkę w swojej małej dłoni usiadł na wygodnej, skórzanej sofie. Chłopiec nawet nie zauważył, kiedy oprawiona w twardą okładkę praca wypadła mu z rączki, a on nieoczekiwanie wreszcie poddał się swojemu zmęczeniu i odpłynął w słodką krainę snów.
---***----
Dumny ze swojego dzieła Profesor postawił gotowe, parujące danie na ciemnym, sporych rozmiarów stole znajdującym się na granicy kuchni i salonu. Przyjrzał się największemu dorobkowi kulinarnemu w swojej krótkiej kucharskiej karierze, uśmiechając się z satysfakcją i rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu syna, który kilkanaście  minut temu postanowił  przygotować nakrycie w jadalni. Falkowicza zdziwiła nieoczekiwana cisza, która pojawiła się, gdy tylko mały opuścił kuchnię. Nie chciał nawet zastanawiać się nad dziwną  pustką, która od razu po wyjściu malca pojawiła się w jego sercu. Andrzej nie spodziewał się jak wiele ten mały chłopiec wnosił do jego domu. Sam dziwił się sobie ,dlaczego z taką łatwością przychodzi mu rozmowa z synem. Nie pamiętał ,kiedy ostatnio był wobec kogoś taki szczery, naturalny ? Przy mały zdawał się być kimś zupełnie innym i  to trochę zaczynało go przerażać. Spodziewał się, że zmęczony chłopiec postanowił trochę wypocząć, zresztą wcale mu się nie dziwił. Profesor wiedział, że kilka godzin oczekiwania na lotnisku bardzo nadwątliło siły malca, który i tak starał się w pełni wykorzystać ten krótki, wspólnie spędzony  czas, który dzisiaj zaoferował im przewrotny los. Przeklinał w myślach Marka, który w dużej mierze był odpowiedzialny za  dzisiejszy upadek planów Profesora.
- Alex – powiedział głośno chirurg, przechodząc do salonu. Od razu spostrzegł małą postać śpiącą w najlepsze na jego beżowej sofie. Uśmiechnął się szeroko na ten widok, mimowolnie wspominając swoje pierwsze spotkanie z Alex’em w tym domu. – Synu- ostrożnie poklepał malca po ramieniu, ale wymęczony wrażeniami tego dnia chłopiec tylko nieznacznie obrócił głowę w drugą stronę, mrucząc cicho pod nosem.
- To chyba nie posmakujemy tej legendarnej paelli – cmoknął z rezygnacją Falkowicz, delikatnie podnosząc synka. Wiedział, że nie ma większych szans na to by wykończony chłopiec obudził się na tyle by zjeść kolację.
---***---
Andrzej ostrożnie ułożył malca na łóżku w jego pokoju, szczelnie okrywając go mięciutkim, szarym kocem, po czym czule pogłaskał synka głowie. Bezszelestnie opuścił jego pokój, jednak gdy ostrożnie  zamykał  drzwi usłyszał cichy głos chłopca.
- Obiecałeś, że przed snem opowiesz mi bajkę, tato – przypomniał mu mały, który przeciągnął się ,ziewając głośno. Obudził się w chwili , gdy Andrzej gasił światło. Mimo że oczy kleiły mu się ze zmęczenia nie miał zamiaru odpuścić, liczył na porządną dobranockę ze strony ojca. W końcu Falokowicz jeszcze dzisiaj obiecał mu, że mu ją opowie. Ponadto Alex był bardzo przywiązany do tego wieczornego rytuału.
- Ja ? –zdziwił się Profesor, niewinnie unosząc pytająco brwi do góry – Niczego takiego sobie nie przypominam – zastrzegł, uśmiechając się szelmowsko.
- Bez niej nie zasnę – przyznał mały, robiąc na brzegu łóżka miejsce dla taty. Falkowicz westchnął teatralnie, po czym mrugnął do synka porozumiewawczo. Przysiadł tuż obok malca.
- To o czym życzysz sobie usłyszeć ? – zapytał ciepło, nie spuszczając troskliwego wzroku z zaspanej twarzy chłopca.
- Zdaję się na ciebie – oparł rozbawiony malec, wtulając głowę w puszystą, czerwoną poduchę.
- Skoro tak – odparł pewnie Falkowicz, opierając łokieć na kakaowej etażerce – To co powiesz na opowieść o chłopcu, który podróżuje po innych planetach, aż wreszcie napotyka na swojej drodze zagubionego pilota ? – uśmiechnął się tajemniczo w stronę syna. Gdy po wielu latach sięgnął po książkę, którą zaledwie kilka dni temu dostał od brata, wciąż nie potrafił pozbyć się ogromnego  wrażenia, jakie ona na nim wywarła. Wydawało mu się, że wcześniej nie potrafił dostrzec nawet jednej dziesiątej przesłania, jaką za sobą niosła.
---***---
Chłopiec od dobrych kilku minut przysłuchiwał się opowiadanej przez Falkowicza bajce, jednak słowa chirurga zdawały się zlewać w jego umyśle w jeden wielki ciąg niezrozumiałych wyrazów, mały był już bardzo zmęczony, jednak bardzo chciał wytrwać do końca opowieści.
- A czy ty też jak Mały Książę masz taką swoją Różę ? –zapytał z widocznym zainteresowaniem mały, wpatrując się w napięciu prosto w ciemnoszare oczy Andrzeja. Już jakiś czas temu w jego umyśle wyklarował się pewien plan, a z każdej kolejnej rozmowy przeprowadzonej zarówno  z mamą, jak i z tatą dochodził do bardzo intrygujących wniosków. Alex nie byłby sobą gdyby nie zaczął działać. On w przeciwieństwie do Wiktorii nie widział sensu w odwlekaniu nieuniknionego. Gdy tylko zobaczył jak jego mama zachowuje się w towarzystwie Falkowicza miał pewność, co do jej uczuć. Ojciec również jak na razie go nie zawiódł. Alex był zdeterminowany by mieć prawdziwą rodzinę. Nie rozumiał faktu , że skoro Rudowłosa kocha Profesora, a on odwzajemnia jej uczucie, to dlaczego nie mogą być razem ? Mały chciał mieć zarówno mamę jak i tatę przy sobie. Chłopiec przyrzekł sobie, że jeśli rodzice nie zdecydują się na pierwszy krok w tej sprawie, to on nie omieszka ich wyręczyć. Nie potrafił przyglądać się bezczynnie całej tej sytuacji. Swoim szczerym, dzieciecym sercem zrozumiał, że nie chce już dłużej godzić się na to by dobrowolnie pozbawiać się jednego z rodziców. W końcu kochał ich oboje i chciał pomóc im w zdobyciu szczęścia. Przecież miał w tym też swój cel.
- Chyba każdy ją ma – przyznał pewnie chirurg, czując się nie do końca komfortowo pod przenikliwym spojrzeniem malca – Jednak nie do końca zdajemy sobie sprawę, że …- Falkowicz wskazał na widoczne za okno niebo, nakreślając w powietrzu okrąg – gdzieś tam ona wciąż na nas czeka – dodał z przekonaniem, poprawiając kocyk chłopca, który na jego słowa zmarszczył brwi, intensywnie nad czymś rozmyślał.
- A może Róża nie zawsze jest Różą? – zastanawiał się głośno mały, sugestywnie spoglądając na ojca.
- Jak to mówią „ miłość nie jedno ma imię” – odparł przekornie chirurg, masując dłonią pulsujące skronie. Jemu również ten dzień mocno dał się we znaki, jednak nie zamierzał okazywać tego przy synu.
- Moja mama ma na imię Wiktoria – powiedział spokojnym głosem malec, wciąż uważnie przyglądając się chirurgowi. Andrzej zrozumiał cel, w jakim mały wypowiedział to z pozoru oczywiste zdanie. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jego synek ma absolutną rację.
- Wiem – odparł zmieszany Profesor, przełykając głośno ślinę – Ja i twoja mama…-zaczął dziwnie niepewnym jak na siebie głosem, przenosząc swoje spojrzenie z powrotem na malca.
- Tato – Alex spojrzał na Falkowicza wyczekująco, po czym dotknął swoją rączką jego dłoni – Opowiesz mi o sobie i mamę,o tym  jak się poznaliście…- poprosił cichym głosem, mocniej ściskając rękę Andrzeja. Profesor nawet gdyby chciał nie potrafiłby w tym momencie odmówić synkowi.
- Wiesz – Falkowicz uniósł nonszalancko lewy kącik ust do góry – Poznaliśmy się raczej zwyczajnie, w szpitalu- stwierdził przekornie, czochrając go po głowie. Alex spojrzał na niego cielęcym wzrokiem.
- Dobrze wiesz, co mam na myśli – westchnął zniecierpliwiony malec, marszcząc czoło w oczekiwaniu.- Chodzi mi o to, jak  zakochałeś się w mojej mamie – podkreślił dobitnie. Momentalnie zauważył nienaturalny błysk w ciemnoszarych oczach ojca. Chłopiec chciał mieć pewność, co do uczuć chirurga. W przeciwieństwie do Wiki, zachowanie Falkowicz było dla niego jedną wielką zagadką, którą z trudem przychodziło mu rozszyfrowywać. To była jedna z wielu cech, która łączyła ojca i syna.
- Nasza historia to pasmo wzlotów i upadków- przyznał szczerze Profesor, nieoczekiwany ciepły uśmiech pojawił się na jego twarzy- Oczywiście, jak pewnie wiesz, te mniej przyjemne wydarzenia przeważają – uniósł znacząco lewą brew, kątem oka spoglądając na zaciekawionego malca, który usiadł na łóżku, by lepiej słyszeć Falkowicza.
- Ale – zagadnął podekscytowany malec, którego ciekawość przeważyła nad zmęczeniem.- Spodziewam się, że jest tam jakieś ale – uśmiechnął się zawadiacko, podciągając kolana do góry. Oparł głowę na łokciach, wsłuchując się w nową bajkę taty, która zdawała mu się być szalenie ciekawa. W przeciwieństwie do poprzedniej była prawdziwa, a chyba każde dziecko ma słabość właśnie do tych autentycznych opowieści. Zwłaszcza, jeśli rzucają one nowe światło na całą sprawę ponownego połączenie rodziców. Dla Alex’a każda informacja była na wagę złota.
-Pewnie, że jest – zaśmiał się Profesor, przenosząc się we wspomnienia – Oczywiście trudne chwile przeplatają się również z tymi bardziej przyjemnymi momentami – uśmiechnął się tajemniczo, spoglądając na świecący za oknem księżyc. – Myślałem, że mama już trochę ci o NAS opowiadała- zauważył zaciekawiony Falkowicz, ponownie przenosząc swój wzrok na trochę zmieszanego malca. Alex’owi bardzo spodobało się, że tata użył właśnie tego określenia.
- Może… – odparł z pozoru obojętnym głosem, unikając palącego spojrzenia Andrzeja. Alex koniecznie chciał poznać wersję wydarzeń Profesora, nie tylko by lepiej zrozumieć decyzję jakie podjął on w przeszłości i dzięki temu lepiej go poznać, ale również by dowiedzieć się ile tak naprawdę znaczył dla chirurga związek z Rudowłosą. Mały chciał mieć pewność, że jego działania mają jeszcze sens. W końcu minęło już tyle lat od ich rozstania… Ostatnią rzeczą, której pragnął Alex było by mama po raz kolejny przez niego cierpiała, nie chciał do tego dopuścić. Mimo że Falkowicz z dnia na dzień stawał się dla niego kimś coraz bardziej ważnym, to jednak Wiktoria bezsprzecznie zajmowała pierwsze miejsce w sercu synka. Miała na niego największy wpływ, a jak na razie chirurg nie mógł równać się z nią w żadnej kategorii. Alex zrobiłby dla swojej mamy wszystko,  przecież to dzięki Wiki zdecydował się w ogóle dać szansę Profesorowi, czego oczywiście nie żałował. Wiki nawet nie mogłaby przypuszczać jak bardzo mały jej ufał i jak usilnie starał się by wreszcie była szczęśliwa.
-  Nasz historia nie jest ani oczywista, ani prosta…- zaczął po chwili ciszy Profesor – Można powiedzieć, że jest raczej trudna do zrozumienia – przyznał, marszcząc brwi. Jednak Alex kompletnie się tym nie zraził. Z coraz większą ciekawością wsłuchiwał się w każde słowo ojca.- Jesteś pewien, że chcesz to usłyszeć ? – zapytał w napięciu, sam nawet nie wiedział czemu, ale czuł, że musi wyznać synkowi całą prawdę. To było dla niego nietypowe. Chyba tylko Alex potrafił wzbudzić w Falkowiczu taki przypływ szarości, nie wiedzieć czemu chirurg nie obawiał się potępienia ze strony małego, być może dlatego nie bał się przed nim otworzyć ? Z perspektywy czasu Andrzej bardzo wstydził się swojego postępowaniu, ale nie zamierzał tuszować swoich niezaprzeczalnych błędów. Sądził, że Alex jest chyba jedyną osobą, która zasługuję by poznać całą prawdę. Zarówno on jak i Wiki byli mu to winni.
- Chcę – odpowiedział stanowczo malec, obdarzając ojca spojrzeniem pełnym ekscytacji.
- Nie chciałbym byś stracił o mnie dobre mniemanie – przyznał przygaszony Profesor, zaciskając dłonie w pięści – Ja byłem wtedy zupełnie innym człowiekiem.... –  zaczął bezbarwnym tonem chirurg , mocno zaciskając szczęki. Nie chciał w ciągu kilku minut stracić zaufania syna, które skrzętnie budował przez ostatnie tygodnie. Po prostu nie mógł sobie na to pozwolić, a już stanowczo nie teraz, kiedy znajdowali się w przełomowym punkcie swojej relacji.
- Cieszę się, że tutaj jestem – stwierdził z pełnym przekonaniem malec, przytulając się do mocno zaskoczonego tym faktem  Andrzeja – Kocham Cię tato i nic tego nie zmieni – przyznał dobitnie, nie puszczając ramienia Profesora, którego stalowego oczy zaszkliły się nienaturalnie. Prawdziwie zdumiony Falkowicz chrząknął nieznacznie, próbując ukryć swoje wzruszenie. Wciąż dopiero uczył się okazywać w widoczny sposób swoje prawdziwe  uczucia, choć jego synek, który już od dobrych kilku tygodni szkolił go w tym zakresie, nawet nie dostrzegł tej powściągliwości w zachowaniu ojca. Wcale nie przeszkadzało mu, że Andrzej zachował nieznaczny dystans w tej sytuacji. W ciągu kilku ostatnich spotkań zdążył już trochę poznać ojca. Wiedział, że dla taty są to zupełnie nowe doświadczenia, dlatego zdecydował się być wobec niego trochę bardziej wyrozumiały. Wciąż uważnie obserwował Profesora, chcąc lepiej go poznać i szybko odkrył, że właśnie takim pozornym dystansem chirurg próbuje w pewien sposób odnaleźć się w swojej nowej roli. Mały obmyślił sobie zupełnie nietypową taktykę, dzięki której próbował lepiej rozszyfrować Andrzeja. Paradoksalnie nie zamierzał zachowywać wobec taty oczywistego dystansu i wycofania, którego Falkowicz mógłby się po nim spodziewać, a postanowił być wobec ojca szczery i bezpośredni. Sądził, że takim zachowaniem w pewien sposób zbije Profesora z pantałyku i wymusi na nim by i on okazał mu swoje prawdziwe uczucia. Dzięki temu mały chciał szybciej poznać granice, do których może się posunąć , a i również pragnął wypróbować tatę. Miał zamiar wystawić Falkowicza na próbę. Jak na razie wszystko szło po jego myśli, Andrzej kompletnie gubił się w tej nowej rzeczywistości. Otwartość małego niezwykle go oszołomiła. Ponadto Alex chciał postawić sprawę jasno, zależało mu na tacie i jak najszybciej pragnął mu to udowodnić i dowiedzieć się czy i na to samo może liczyć z jego strony. Tylko swoją naturalnością i bezpośredniością mógł wymusić na chirurgu by ten był wobec niego szczery. Jak na razie udawało mu się to bezbłędnie.
- W takim razie, możemy uznać, że cała opowieść ma jakieś światełko w tunelu – powiedział pewnym głosem Profesor, z czułością patrząc na malca. Niewątpliwe Alex był chyba najcenniejszym darem od losu jaki z Wiki tylko mogli sobie wymarzyć. Mimo że ich związek zakończył się już lata temu, to Andrzej miał nadzieję, że uda im się go odbudować, w końcu mieli dla kogo starać się by tak właśnie się stało. Pomimo wielu porażek i wzajemnych krzywd wciąż wiele ich łączyło, a uczucie, które niegdyś do siebie żywili nie wypaliło się ,mimo próby czasu. Falkowicz zerkając na synka musiał przyznać, że jedno na pewno im się udało – właśnie on. A przecież to mały był największym owocem i dowodem łączącego ich uczucia ?  Profesor z każdą kolejną minutą był coraz bardziej oczarowany Alex’em.
- Ja wciąż czekam na to szczęśliwe zakończenie – powiedział ponaglająco mały, śmiejąc się pod nosem. Falkowicz również parsknął śmiechem, spoglądając na niego znacząco. Każdym kolejnym spojrzeniem chłonął całą postać malca, nawet najdrobniejszy uśmiech czy mrugnięcie. Sam nawet do końca nie wiedział jak ważny stał się dla niego synek oraz w jak ogromnym stopniu już wkrótce odmieni on nie tylko jego pogląd na świat, ale wręcz całe życie.
- To nie zależy tylko ode mnie – stwierdził dziwnie nieobecnym głosem, podwijając rękawy swojej granatowej koszuli. Wydawało mu się, że temperatura w pokoju gwałtownie się podniosła.
- Z mojej strony masz pełne błogosławieństwo – stwierdził przewrotnie mały, dając tacie kuksańca w bok – A mama jest po prostu zagubiona…. -dodał cicho, spuszczając głowę. Andrzej doskonale zdawał sobie sprawę z słuszności słów synka. Był mu jednak wdzięczny, za nadzieję, która  na nowo zakiełkowała w jego umyśle.
-Wiesz synu- westchnął ciężko Falkowicz , wpatrując się intensywnie we własne dłonie – Ja i Wiki potrzebujemy jeszcze czasu by to wszystko jakoś poukładać... – powiedział pewnie, nerwowo przeczesując ręką włosy. Sam nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji, więc w jaki sposób mógł wytłumaczyć to małemu chłopcu ? W chwili obecnej nie wiedział, czy postąpił słusznie decydując się na tą rozmowę z malcem. Z każdym kolejnym prawdziwym i  szczerym stwierdzeniem synka na jego sercu zaciskała się coraz to mocniej i mocniej zimna jak lód tkanina. Wydawało mu się, że głos zaraz ugrzęźle mu w gardle. Pierwszy raz w życiu znalazł się w takiej sytuacji. W towarzystwie syna czuł się kompletnie zbity z tropu. Po prostu nie potrafił odnaleźć słów, którymi mógłby wyjaśnić mu jak bardzo skomplikowane jest ich wspólne położenie, być może działo się tak,bo po prostu on sam ich nie znał ? Zawsze miał problemy z wyrażaniem uczuć, tym razem było podobnie. Mimo że Andrzejowi zależało na synku, to wciąż nie potrafił w pełni przekazać mu jak bardzo jest on dla niego ważny. Sądził ,że chłopiec dostrzeże jego zaangażowanie i drobne gesty, którymi chciał pokazać mu ile dla niego znaczy, ale przecież podświadomie wiedział, że mały nie może tego zrozumieć. W końcu Alex miał dopiero sześć lat i potrzebował jasnych komunikatów i znaków, Falkowicz doskonale zdawał sobie z tego sprawę jednak wciąż nie potrafił się przemóc i odpowiedzieć na szczere wyznanie malca. Nie jest prawdą, że było dla niego na to  za wcześnie. Już od dawna wiedział, że to co czuje do synka, to bezsprzecznie miłość, choć miała ona zupełnie inne oblicze ,które było mu kompletnie nieznane. Profesor był pewien, że to co czuje do malca, to silne, bezwarunkowe uczucie, które w pewien sposób go nie tyle  przytłoczyło, co wprawiło w osłupienie jest prawdziwe. Na razie sądził, że sam musi uporać się z wachlarzem swoich rozterek i uczuć zanim zdecyduje się powiedzieć synkowi te dwa kluczowe słowa. Nie miał najmniejszego zamiaru fundowania synowi kolejnej uczuciowej huśtawki. Jednak po dzisiejszym wyznaniu małego Falkowicz nie mógł mieć pewności czy dobrze postępuje, nie chciał być wobec synka dłużny, obawiał się, że chłopczyk może  zniechęcić się przez jego rzekomą obojętność, ale Andrzej po prostu chciał dać ich relacji trochę więcej czasu. Nie spodziewał się, że syn będzie wobec niego tak otwarty, zwłaszcza po bardzo trudnych początkach ich znajomości, które ciągle miał w pamięci. Dobrze pamiętał chłodne, pełne gniewu spojrzenie malca, wkrótce po tym jak dowiedział się, że to właśnie on jest jego prawdziwym ojcem. Wiedział, że z synek chyba nie do końca jeszcze wybaczył mu, że zostawił jego mamę, choć Wiki usilnie starał się wytłumaczyć malcowi, że wina za zaistniałą sytuację w głównej mierze leży po jej stronie. Alex zdecydował się go wysłuchać i dać mu szansę, lecz nie spodziewał się , że tak szybko go zaakceptuje, choć Andrzej bardzo tego pragnął. Mały nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni bardzo go zaskoczył. Choć trochę zabawne wydawało mu się, że tą skłonność do "zaskakiwania" innych również po nim odziedziczył. Musiał przyznać, że Alex osiągnął w tym perfekcję. W żadnym wypadku nie był w stanie przewidzieć zachowania chłopca.
- Wiem – mruknął smutno malec – Po prostu chciałbym mieć prawdziwą rodzinę – przyznał z rozbrajającą szczerością, bawiąc się rogiem poduszki – Oddał bym wszystko by mieć zarówno ciebie i mamę przy sobie – dodał pewnie, błysk zaciętości pojawił się w jego zaszklonych oczach. Profesor tak dobrze go rozumiał. Jego szare oczy również pociemniały niebezpiecznie, lecz w tym momencie wydawały się dziwnie puste.
- Obiecuję Ci, że kiedyś tak się stanie – odparł stanowczo Falkowicz, mocniej ściskając dłoń Alex’a. W chwili obecnej był już w pełni zdeterminowany by dopiąć swego. W końcu teraz to nie było tylko jego marzenie…
- To co, opowiesz mi w końcu tą bajkę ? – zaczął po chwili ciszy malec, który wciąż lustrował ojca swoim przenikliwym spojrzeniem. Andrzej wydawał się dziwnie nieobecny, ocknął się dopiero po ponaglających słowach syna.
- Opowieść o aroganckim profesorze i rudej złośnicy ? – zapytał zaczepnie Falkowicz , mimowolnie uśmiechając się rozmarzenie do swoich wspomnień. Oparł się wygodniej o materac, mrużąc sugestywnie oczy.
- Dokładnie –zaśmiał się chłopczyk , opierając pulsującą głowę na poduszce. Ciągle przyglądał się tacie, wciąż nie mógł uwierzyć ,że jest tutaj razem z nim. Andrzej nie mógł wiedzieć, jak bardzo Alex czuł się przy nim szczęśliwy, pełniejszy ? Kiedy mały rozmawiał ze swoim ojcem, słyszał jego błyskotliwe odpowiedzi i zabawne żarty, widział szczery uśmiech i cień rozbawienia na jego twarzy czuł się jakby czas cofnął swój bieg, a on znów miał kochającą się, pełną rodzinę. Bardzo za tym tęsknił. Tragiczny w skutkach wypadek przewrócił jego życie do góry nogami. Chłopiec z trudem odnalazł się w nowej sytuacji, która ponownie diametralnie się odmieniła. Nie zamierzał marnować drugiej szansy od losy. W pewien sposób czuł się wyróżniony, że miał okazję być kochanym przez Anthony'ego, że taki wspaniały człowiek potrafił być dla niego dobrym ojcem i przygarnął go do swojego serca, jednak mały czuł, że wolał by to jednak Andrzej od początku był obecny w jego życiu. Ta myśl trochę go raniła, wydawało mu się, że w pewien sposób zdradza Anthony'ego. Jednak cóż mógł poradzić ? Jakaś dziwna, magnetyczna siła ciągnęła go do chirurga, który z każdą kolejną rozmową stawał się dla małego coraz większym autorytetem. Mimo że znali się dość krótko to jednak bardzo wiele ich łączyło, choć obaj jeszcze nie wiedzieli ile tak naprawdę mają ze sobą wspólnego. W ich przypadku stereotyp więzów krwi wcale nie był mylący. Coś nie do końca określonego sprawiało, że wręcz podświadomie szukali ze sobą kontaktu, wspólnych zainteresowań, tematów. Alex'owi wydawało się ,że tata jest jakimś brakującym elementem układanki, której efektu finalnego przecież nigdy nie widział... Intuicyjnie wyczuwał, że nikt nie jest w stanie mu go zastąpić. Potrzebował właśnie tego istotnego elementu, tego "klocka lego ", bez którego nie był w stanie zbudować solidnych fundamentów.Szukał Andrzeja, a kiedy wreszcie go odnalazł, nie zamierzał zrezygnować. Profesor wydawał się małemu być dziwnie bliski, jakby był cząstką niego samego.W końcu chirurg nie pojawił się na jego drodze przypadkiem.
- Można powiedzieć, że nasza historia to prawdziwa droga „od nienawiści do miłości” – uśmiechnął się półgębkiem Falkowicz, odtwarzając w umyśle swoje pierwsze spotkanie z rudowłosym uparciuchem, które już na zawsze odmieniło jego życie…