Przepraszam za późną porę, ale ja jestem raczej nocnym markiem, poza tym odsypiałam wczorajszą wenę twórczą, która nie pozwoliła mi zasnąć aż do siódmej rano. Musiałam trochę odreagować i wreszcie się wyżyć :D Skutek nie powiem niezły - całkiem ciekawe dwa obrazy i cały pokój w farbie olejnej , który wymagał ode mnie natychmiastowej interwencji.
Co do części...nie jestem przekonana, czy tego się spodziewaliście :( Śmiem szczerze w to wątpić... Jednak wszystko co wprowadzam ma głębszy sens ( możecie mi wierzyć ). Nawet głupie drzewko pomarańczowe jest jakąś sugestią xD W tym opowiadaniu trzeba się doszukiwać takich "drobnostek". Uwierzcie mi, że ktoś taki jak Biszkopt też nie pojawia się przypadkowo...a wręcz przeciwnie, odegra on dużą rolę :D
Pewnie z waszej perspektywy te wątki poboczne są zbędne...jednak taki Krzeszowski również został wprowadzony w jasno sprecyzowanym celu, nie wspominając o Romie :P. Zapewne liczyliście na więcej scen Falkowicz - Alex. Spokojnie, jeszcze 3 podczęści rozdziału XXXVIII przed nami. Nie będziecie mieć powodów do narzekań.Alex jeszcze zdąży przewrócić świat Andrzeja do góry nogami :D
Dziękuję bardzo za takie cudowne komentarze pod poprzednią "podczęścią". Nawet nie wiecie jaką motywację dają.:D Aż mi się zrobiło ciepło na sercu <3
Dziękuję wszystkim za miłe słowa, ale chyba najbardziej Maćkowi i Julce, którzy od samego początku opowiadania znoszą moje ciągłe opóźnienia, ja bym chyba nie wytrzymała. :D Jesteście wielcy !
Standardowo - czekam na krytykę oraz zgoła inne, pokrzepiające słowa ! Przyznam, że to zagłuszyłoby moje wyrzuty sumienia. Zamiast czytać dzisiaj "Wesele" szlifowałam ten oraz następny rozdział.
Tutaj mamy taki trochę "come back" złego pssora Falkowicza, humorek nie będzie mu za bardzo dopisywał ... :D
Muzyka: James Blunt - Goodbye My Lover
XXXVIII cz. II
Falkowicz od ponad godziny
nerwowo przechadzał się po salonie, zerkając bez przerwy na tarczę swojego
srebrnego rolexa. Chirurg zmarszczył w
napięciu czoło ,przez dłuższą chwilę wpatrując się w wolno poruszające się po
okręgu wskazówki zegarka. Wydawać by się mogło, że swoim palącym spojrzeniem
usilnie pragnie przyspieszyć ich bieg. Profesor nie mógł już dłużej znieść tej
niepewności. Atmosfera ciągłego oczekiwania tylko potęgowała jego
rozdrażnienie. Od zawsze preferował klarowne sytuacje. Wolał już wiedzieć na
czym stoi, niż ciągle wyczekiwać czegoś, co i tak było nieuniknione. Gorzka
prawda była dla niego lepszym wyborem, niż pozostawanie w ciągłej
nieświadomości. Profesor pragnął
wreszcie poznać prawdziwy obraz sytuacji, w której się znalazł, niż na nowo
przetwarzać w swoim umyśle coraz to nowe, niestworzone wizje spotkania z synem,
które ciągle podsuwała mu jego bujna wyobraźnia. W chwili obecnej Andrzej w najmniejszym stopniu nie obawiał się
konfrontacji z Alex’em. Tego typu wątpliwości już kilka godzin temu na dobre
odeszły w niepamięć chirurga. Podczas bezsennej nocy Falkowicz zdał sobie
sprawę, że większa część jego obaw była kompletnie bezpodstawna. Teraz w pełni
zrozumiał, że w roztrząsaniu wizyty syna zbyt mocno skupił się na sobie, na
swoich brakach i obawach, a nie na tym co było najważniejsze, a mianowicie na
samym Alex’ie. Wcześniej nie wziął pod uwagę faktu, jak niezwykłą osobą jest
jego mały synek. Przecież już trochę zdążył go poznać. W chwili obecnej
zrozumiał, że Alex z łatwością zaakceptuje go jako ojca, jeśli on tylko mu na
to pozwoli i otworzy na niego swoje
serce . Dopiero dzisiejszego ranka dotarło do świadomości Andrzeja to, że mimo
szczerych chęci i wielu starań i tak nie jest w stanie niczego przyspieszyć.
Teraz wiedział już, że powodzenie wizyty chłopca nie leży w jego mocy, a wszystko tak naprawdę
zależy wyłącznie od małego.
Profesor był świadomy, że jeśli tylko synek
da mu szansę , to z pewnością nie omieszka jej wykorzystać i postara się być dla niego jak najlepszym
tatą. Falkowicz w głębi serca czuł, że
właśnie tak się stanie, a dokładnie takie rozstrzygnięcie ich trudnej sytuacji
jest jedynie kwestią czasu. Obecnie rozumiał, że w sprawie swoich relacji z
synkiem powinien pozostawić Alex’owi wolną
rękę i pozwolić by mały lepiej poznawał go bez zbędnego pośpiechu. Był
pewien, że mimo braku doświadczenia spełni się w swojej nowej roli, bo przecież on sam również kiedyś był chłopcem i dobrze
pamiętał czego dokładnie oczekiwał od swojego ojca. Ponadto był świadomy, że te
realia nie mogły się tak diametralnie zmienić przez ostatnie lata. Profesor nie
dopuszczał do siebie możliwości porażki, tym bardziej, że jego przewodnikiem w
tajnikach rodzicielstwa miał być właśnie Alex.- W końcu człowiek uczy się przez
całe życie – westchnął w myślach, podchodząc do swojego czarnego fortepianu,
lewą ręką wystukiwał cichy rytm na połyskującej powierzchni instrumentu. Nie
był w stanie wytrzymać w bezczynności już ani minuty dłużej, nerwowo przeczesał
dłonią swoje przyprószone już siwizną włosy. Mimo, że przylot małego
zaplanowano dopiero na godzinę dwunastą, Andrzej już od samego świtu skrzętnie
przygotowywał się na jego przyjazd. Zawsze świecąca pustkami lodówka wypełniona
była po brzegi najróżniejszymi przysmakami, cały, właśnie wyremontowany dom
lśnił czystością, a japoński ogród, otaczający jego willę był finezyjnie przystrzyżony
i ukształtowany w najróżniejsze, zaskakujące formy. Falkowicz pragnął wywrzeć
jak najlepsze wrażenie na chłopcu. Chciał uniknąć wszelkich przeszkód. Zależało mu na tym by ich
powitanie wypadło perfekcyjnie. Profesor zadbał by żadne sprawy zawodowe w
ciągu całego pobytu Alex’a w Polsce nie
pokrzyżowały jego planów. Już wcześniej obmyślił wiele atrakcji, które miały
pomóc im zbliżyć się do siebie podczas tych kilku wspólnie spędzonych dni. Gdy
tylko większość jego wątpliwości wreszcie prysła , Andrzej w pełni zrozumiał
jak bardzo nie może doczekać się odwiedzin synka, jak w głębi serca wyczekiwał
tego momentu. Dopiero teraz pojął, że już od dawna upatrywał dla siebie szansy
w tym spotkaniu. Czuł, że będzie ona stanowić prawdziwy przełom w ich relacji.
Wciąż nie potrafił do końca pojąć siły uczucia, którym darzył Alex’a. Godziny,
minuty, sekundy, które dzieliły go od spotkania z malcem zdawały się trwać w nieskończoność. Andrzejowi wydawało
się wręcz, że kapryśny czas wraz ze zbliżającym się terminem odwiedzin Alex’a
zwolnił swój bieg by złośliwie wydłużyć
jego oczekiwania. Falkowicz pragnął jak najszybciej wreszcie spotkać
swojego synka , choćby przez kilka chwil móc obserwować jego czarujący uśmiech ,
przytulić go i nareszcie powiedzieć mu jak bardzo jest on dla niego ważny… nie
chciał już dłużej z tym zwlekać. Miał wrażenie, że niedomówienia z jego strony
tylko szkodzą ich relacji. Pragnął postawić sprawę jasno, by i Alex zdał sobie
sprawę jak bardzo istotną rolę odgrywa w życiu chirurga. Falkowicz za wszelką
cenę chciał zdobyć nie tylko zaufanie, ale także miłość synka. Nie minęło zbyt
wiele czasu by Andrzej zauważył, że właśnie TEGO najbardziej brakowało mu przez
ostatnie lata. Brakowało mu miłości, osób które mógłby pokochać i które
obdarzyły by go równie silnym uczuciem. Wreszcie, po ponad trzydziestu latach
życia tylko dla siebie dotarło to do świadomości Profesora.- Lepiej późno ,niż
wcale – myślał z goryczą, analizując lata swojej bezsensownej pogoni za poklaskiem i sukcesami. Owszem
miłość niosła za sobą ogromną odpowiedzialność, ale również była w pełni warta
włożonego w nią poświęcenia, co do tego był całkowicie przekonany. Odkąd
dowiedział się o istnieniu syna cały jego
wcześniejszy system wartości
uległ natychmiastowemu przewrotowi. Teraz jego priorytety były jasno
sprecyzowane. Wiktoria i Alex bezsprzecznie zajmowali najwyższe miejsce w jego
piramidzie wartości, to oni nadawali ton i sens jego życiu. Z perspektywy czasu
profesor dziwił się samemu sobie… zastanawiał się jak mógł dobrowolnie godzić
się na taki los ?! Jak przez tyle lat mógł żyć bez prawdziwego celu…bez ciepła,
bez bliskich mu osób ?! Wydawało mu się, że ostatnie lata były tylko długim,
szarym, przygnębiającym snem, z którego nagle się obudził. Teraz nie był w stanie wyobrazić sobie
powrotu do swojego wcześniejszego życia. Nie potrafił dopuścić do siebie myśli,
że gdyby nie zwykły zbieg okoliczności i kilka dodatkowych kieliszków alkoholu
wypitych przez jego brata, nigdy nie dowiedział by się o istnieniu Alex’a i dalej prowadził by swoje jałowe życie,
nawet nie orientując się jak ogromny skarb traci. Gdyby kilka miesięcy temu
ktoś powiedział mu, że będzie cenił spotkanie z sześciolatkiem ponad zawarcie
umowy z największym w Europie koncernem farmaceutycznym pewnie by nie uwierzył,
a nawet wykpił by delikwenta, który śmiałby insynuować mu takie brednie. Wtedy
zapewne również nie dał by wiary w to, że nawet nie zmartwi go fakt posiadania
dziecka, a wręcz przeciwnie bardzo ucieszy się, że ma syna. Jednak,
nieoczekiwanie tak właśnie się stało, a
on nie wyobrażał sobie dłużej funkcjonować bez małego i jego cudownej mamy. Był pewien,
że zrobi wszystko by w pełni ich odzyskać i zrekompensować im stracone lata.
Już dawno postanowił sobie, że nie spocznie dopóki nie uda mu się naprawić
relacji z Rudowłosą . Mimo
wieloletniej rozłąki wciąż nie
potrafił przestać o niej myśleć, nigdy nie przestało mu na niej zależeć … Już
dawno odkrył, że Wiki jest właściwie jedyną kobietą, która kiedykolwiek tak
bardzo się dla niego liczyła…jedyną, która potrafiła skruszyć lód jego serca…
tylko ją naprawdę pokochał. Wiedział, że przed laty bardzo ją zranił, ale był
pewien ,że jeszcze uda im się odbudować i ocieplić swoje kontakty . Bardzo na
to liczył. Pragnął razem z nią stworzyć prawdziwą rodzinę dla ich synka. Był
pewien, że jeśli tylko nie zabraknie mu determinacji, to uda mu się spełnić to
marzenie, nie tylko dla Alex’a, ale również
dla samego siebie. Oddał by wszystko by już na zawsze mieć tą dwójkę
przy sobie, by razem z nimi dzielić życie. Nic innego nie miało dla niego takiego
znaczenia. Ostatnio pusty i cichy dom, do którego wracał po wielu godzinach ciężkiej
pracy paradoksalnie zdawał się jeszcze bardziej ciążyć na sercu Falkowicza. Nie mógł już dłużej znieść
widoku opustoszałej willi, która każdego dnia przypominała mu o samotności,
która przecież od tylu lat była nieodłączną częścią jego życia. Jednak chirurg
postanowił w końcu to zmienić, nie chciał dłużej godzić się na jej dojmującą
obecność w swojej codzienności. Teraz już nie był sam, zapełnił pustkę w swoim
sercu i miał szczerą nadzieję, że już wkrótce również jego posiadłość wypełni
atmosfera optymizmu i rodzinnego ciepła. Liczył, że jego mały synek chociaż na
te kilka dni ożywi jego przygnębiający dom i razem ze swoją wyrazistą
osobowością wprowadzi do niego odrobinę dziecięcej radości i kolorytu. Profesor
nie przerywając swoich rozmyślań skierował się w stronę zajmującego spory
fragment ściany lustra, które znajdowało
się w półkolistym holu jego willi.
-No cóż – westchnął teatralnie, unosząc lewą brew do góry, nie spuszczał wzrok ze swego odbicia – Latka lecę – cmoknął głośno, po czym przejechał dłonią po jednodniowym zaroście , obserwując kilka nowych, siwych włosów tuż przy swojej skroni. Po minucie refleksji nad zgubnym wpływem czasu na stan swojej prezencji, strzepnął niewidzialny pyłek z szarej powierzchni marynarki . Tego dnia zamierzał jak najlepiej zaprezentować się w oczach syna, dlatego właśnie postanowił założyć swój najlepszy, a zarazem ulubiony grafitowy garnitur, do którego dobrał jedynie zwyczajną, błękitną koszulę w ledwie dostrzegalne prążki. Z bólem serca zrezygnował dzisiaj z nieodłącznej części swojej garderoby, a mianowicie zwykle towarzyszącego mu krawata. Falkowicz nie chciał wydać się Alex’owi zbyt oficjalny, mimo to idiotycznie czuł się z rozpiętym pod szyją kołnierzykiem, skąd raziła go niezwykła pustka. Paradoksalnie krawat dodawał mu pewności siebie, bez niego czuł się jakby ktoś pozbawił go prawej dłoni.
- Świetnie ! – mruknął gniewnie, posyłając w pustą
przestrzeń pełne furii spojrzenie. Gdy kontem oka zauważył wyraz swojej twarzy
w lustrze, nie potrafił ukryć zawadiackiego uśmieszku, który momentalnie
pojawił się na jego spochmurniałej twarzy . – Teraz to ja rzeczywiście nie
dziwie się tym pielęgniarkom- zaśmiał się szczerze, ukazując rząd perliście
białych zębów, po czym nonszalancko zmierzwił swoje włosy. W tej chwili w
pełni zrozumiał, dlaczego niedouczeni
studenci, po oblaniu pierwszego terminu egzaminu, któremu zwykle towarzyszył
grad dosadnych słów i spojrzeń ,przez cały następny semestr omijają go szerokim
łukiem. Musiał przyznać, że na miejscu swoich współpracowników raczej wolałby
unikać swojego gniewnego spojrzenia, które przecież było dopiero próbką jego
prawdziwych możliwości.
Głośny dźwięk dzwonka wyrwał
go z tych niewinnych rozmyślań.
- Falkowicz, słucham – syknął
oschłym tonem, nawet nie spoglądając na numer , który pojawił się na
wyświetlaczu jego komórki. Tego dnia nie miał najmniejszej ochoty na absolutnie
żadną rozmowę zawodową, a już szczególnie tą dotyczącą wrocławskiej kliniki, przy budowie której wciąż pojawiały
się coraz to nowe problemy. To miała być pozbawiona ryzyka inwestycja, a jak to
zwykle bywało, stało się wręcz odwrotnie.
- Andrzej…- jego rozmówca
chrząknął nieznacznie, próbując przywrócić swojemu głosowi naturalne brzmienie –
Musisz jak najszybciej przyjechać… chodzi o holding Krzeszowskiego …-
powiedział wreszcie, dysząc ciężko. Falkowicz nie mógł wiedzieć, że w tym
momencie desperacja prawnika sięgnęła szczytu, a on właśnie teraz przykłada do
swoich ust szklaneczkę rudawego alkoholu.
- Co proszę ! – powiedział
ostrym tonem, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Włożył lewą rękę do kieszeni
grafitowych spodni, po czym w pośpiechu ruszył w stronę swojego gabinetu.
- Jego ludzie znaleźli jakieś
nieprawidłowości w dokumentacji przetargu na specjalistyczną aparaturę medyczną
z zakresu anestezjologii dla całej naszej kliniki !- niemal wykrzyczał, głośny
trzask w głośniku telefonu Falkowicza, świadczył o tym , że jego rozmówca
właśnie upuścił szklankę z pitą przez siebie whisky .
- Marek, ty chyba żartujesz
…- rzucił zdenerwowany, zaciskając usta w wąską linię. Żyłka na jego czole
zaczęła niebezpiecznie pulsować. Profesor w pośpiechu przeszukiwał szuflady
swojego mahoniowego biurka, rozrzucając po całym pomieszczeniu segregatory i
teczki pełne dokumentów.
- Żartuję ? – prychnął
nerwowo przybity prawnik, poluzowując
krawat – Dobre sobie – dodał, wzdychając ciężko. – Jeśli w ciągu kilku godzin
nie zażegnamy tego kryzysu, to możemy powiedzieć „ Au revoir ! „ całej naszej
inwestycji i zrównać z błotem miesiące ciężkiej pracy !- kontynuował
przerażony.
- Nie dramatyzuj – warknął
Falkowicz, mocno zaciskając palce u lewej dłoni. – Krzeszowski to mój dobry znajomy
– dodał chłodno, niebezpieczny błysk rozświetlił jego oczy.
- Właśnie dlatego Andrzej
musisz NATYCHMIAST przyjechać ! – powiedział drżącym głosem Marek.
- W zupełności poradzisz
sobie beze mnie – stwierdził nieznoszącym sprzeciwu głosem Profesor – Przecież
w ciągu jednego dnia mojej nieobecności w klinice świat się nie zawali- syknął
zdenerwowany. Nie mógł uwierzyć, że właśnie dzisiaj musiało dojść do tej
podbramkowej sytuacji. Mimo wszystko nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować
z ani minuty czasu, który zamierzał poświęcić w pełni Alex’owi.
- Ty nie pojmujesz powagi
sytuacji – wykrzyczał do niego prawnik – Wolisz bawić się w niańkę z jakimś
dzieciakiem, niż zająć się poważnymi sprawami…- zaczął podniesionym głosem.
- To nie żaden dzieciak –
podkreślił, pełnym furii głosem – Ale mój syn – stwierdził dobitnie – I dobrze
wiesz, że nie tak się umawialiśmy – dodał lodowato. Był niczym bomba
zegarowa z opóźnionym zapłonem. Wiedział, że jeszcze jedno słowo prawnika, a
nie wytrzyma i błyskawicznie zakończy z nim współpracę, nie szczędząc mu
gorzkich, acz dosadnych słów krytyki.
- Nie poznaję Cię, Andrzej –
wysyczał gniewnie Marek, który znalazł się w bardzo krytycznej sytuacji.
Zainwestował w budowę kliniki wszystkie swoje oszczędności.- MUSISZ przyjechać
! – powiedział błagalnym głosem po
dłuższej chwili ciszy . Był świadomy, że jeśli Falkowicz odmówi i zaraz nie
przywiezie do kliniki ważnej dokumentacji, to on nie tylko straci sporą sumę
pieniędzy, ale również wiarygodność w oczach biznesmena oraz swoją opinię
cenionego prawnika. Wiedział, że Krzeszowski ma rozległe wpływy i szerokie
znajomości, nie mógł pozwolić by dowiedział się on o jego zaniedbaniu i
malwersacjach w dokumentach dotyczących przetargu. Potrzebował Andrzeja, jego
autorytetu, który natychmiast rozwiałby wątpliwości inwestora.
- Ja niczego nie muszę –
stwierdził pozbawionym emocji głosem – A ty dobrze o tym wiesz – dodał chłodno,
odnajdując potrzebną dokumentację w jednym z czerwonych segregatorów.
- Jeśli nie spotkasz się
dzisiaj z inwestorami i nie wciśniesz Krzeszowskiemu swojej słodkiej gatki to
będzie koniec – przyznał szczerze jego rozmówca – To zajmie Ci najwyżej godzinę
– zachęcał go zrozpaczony adwokat– Wystarczy, że trochę pokręcisz się przy
naszych współudziałowcach, rzucisz im kilka swoich medycznych frazesów, usłyszą
twoje rozsławione nazwisko, zobaczą dobrze prosperującą, warszawską klinikę a
kiedy podsuniesz im tabele z długą linią zer w kolumnie zysków to będą już w
pełni udobruchani- próbował go przekonać.
- Wiesz dobrze, że dzisiaj
przylatuje mój syn- zaczął bezbarwnym tonem Andrzej – Zależy mi na tym spotkaniu i nie
mogę dopuścić do żadnych komplikacji- syknął, uderzając pięścią w blat biurka –
A ty właśnie dzwonisz i rujnujesz wszystkie moje plany – wyartykułował
rozwścieczony. Czuł przemożną chęć mordu na adwokacie. Krew w jego żyłach
zaczęła płynąc z zawrotną prędkością. Profesor nie mógł dłużej znieść bełkotu
wspólnika. Był świadomy, że wszystkie jego założenia i plany runęły w jednym momencie jak domek z kart. Nie tak wyobrażał
sobie ten dzień. Wszystko skrzętnie zaplanował, spotkanie miało perfekcyjnie
się udać. Andrzej dobrze wiedział, że nie ma wyboru, Marek postawił go pod
ścianą i mimowolnie musi pojawić się na spotkaniu z biznesmenami. Andrzej był
nie tyle wściekły, co rozgoryczony i rozczarowany. Tak bardzo wyczekiwał tego
dnia…
- Godzina Cię nie zbawi ! –
prosił prawnik, poklepując się po łysinie, którą pokrywały kropelki słonego
potu.
- Dobrze, dokładnie sześćdziesiąt minut i ani sekundy dłużej - zastrzegł stanowczym
głosem Falkowicz , chwytając w dłoń segregator . Do przylotu Alex’a pozostały mu
jeszcze ponad trzy godziny, sądził ,że jeśli się spręży to zdąży sam odebrać
synka z lotniska.
- Dziękuję Ci …-zaczął Marek,
wzdychając z widoczną ulgą. Dobrze wiedział,
że już dawno obiecał Profesorowi,
że w ciągu tego tygodnia nie będzie zaprzątał mu głowy wrocławską kliniką. To
nie był pierwszy raz, kiedy boleśnie zawiódł swojego wspólnika.
- Uwierz mi, że nie będziesz
miał za co dziękować – wysyczał gniewnie przez zaciśnięte zęby chirurg , uśmiechając się do siebie z
zimną satysfakcją. Rozłączył się bez pożegnania, rzucając na blat biurka
telefon. Pomasował dłonią pulsujące skronie, po czym pokręcił głową z
niedowierzaniem. Dzisiejszy dobrze zapowiadający się poranek odszedł w
niepamięć. Falkowicz w pełni rozumiał ile kosztować może ich rezygnacja
Krzeszowskiego. Biznesmen za bardzo liczył się w branży. Andrzej wiedział, że
ignorując spotkanie z nim nie tylko zrujnowałby przyszłość kliniki, ale także
ściągnął by na siebie wiele dodatkowych problemów. Był świadomy, że od jednego
kiwnięcia palcem barona nieruchomości zależy czy szpital w Leśnej Górze uzyska
dotacje lub otrzyma kolejny grant. Wbrew pozorom Falkowiczowi zależało na
rozwoju tego przybytku. Wiązało się z nim wiele przyjemnych wspomnień, ponadto
w pewien sposób chciał , dzięki swoim znajomością, zapewnić bratu lepsze
warunki rozwoju zawodowego. Nigdy nie zgodziłby się na prowadzenie grantu w Leśnej Górze , gdyby
nie Adam. Z napięciem wciąż malującym
się na twarzy, Falkowicz postanowił jak najszybciej opuścić willę.
Dał upust swoim emocjom poprzez głośne trzaśnięcie drzwiami i w
pośpiechu wsiadł do stojącego na podjeździe , czarnego maserati. Ruszył z piskiem opon, wybierając numer brata. Chciał mieć pewność, że w razie
nieprzewidzianych problemów Adam zajmie się Alex’em. Mimo wszystko nie chciał
dopuścić do siebie tej perspektywy.
--***--
Falkowicz jak burza wkroczył do kliniki omiatając zlęknione recepcjonistki swoim morderczym spojrzeniem. Zarówno pacjenci jak i pracownicy w mgnieniu oka ustępowali mu z drogi, intuicyjnie wyczuwając, że w tym momencie lepiej będzie jeśli unikną bezpośredniej konfrontacji z pogrążonym w zimnej furii dyrektorem. W tej chwili niezwykle trudno byłoby komukolwiek odnaleźć choćby jedną przechadzającą się po oddziale pielęgniarkę. Ta grupa zawodowa zbyt często doświadczała gniewu Profesora, dlatego każda z sióstr wiedziała, że najlepszym rozwiązaniem będzie jak najszybsze zejście z pola rażenia chirurga.
- Profesorze – zaczęła cicho
sekretarka, widząc jak mężczyzna kieruję się w stronę swojego gabinetu .
- Tak, pani Anno – odparł
chłodno, nawet się nie zatrzymując. Zdawało się, że kompletnie zignorował
kobietę. Brunetce z trudem przyszło
dotrzymanie mu kroku.
- Pana wspólnik wraz z
inwestorami czeka w sali konferencyjnej
– wydusiła wreszcie kobieta, zdawało jej się ,że to bardzo istotna
informacja .Jednak Andrzej w najmniejszym
stopniu nie okazał swojego zainteresowania otrzymaną właśnie wiadomością.
- Skoro tak- westchnął
obojętnie , nawet nie zaszczycając sekretarki krótkim spojrzeniem.
- Podałam kawę – rzekła
usprawiedliwiająco brunetka, próbując uniknąć reprymendy szefa. Z ogromnym
trudem przychodziło jej rozszyfrowanie zachowania dyrektora, który zdawał się
być kompletnie niewzruszony tym, że przyszłość jego intratnego interesu wisi na
włosku. Oczywiście zgodnie z oczekiwaniami Profesora już od rana cały personel kliniki,
począwszy od salowych, a kończąc na radiologach, huczał od plotek dotyczących
jego rzekomego bankructwa.
- Znakomicie – syknął oschle
Falkowicz, obdarzając kobietę przesyconym ironią spojrzeniem, po czym skręcił w
następny korytarz. Zamaszyście otworzył szklane drzwi prowadzące do sali
konferencyjnej.
- Serwus panowie – rzucił od
niechcenia, przyklejając do swojego oblicza
sztuczny, szeroki uśmiech, który mocno kontrastował z lodowatym
spojrzeniem jego ciemnoszarych oczu.
-Wreszcie pojawił się ktoś
kompetentny – zdegustowany milioner machnął na Marka lekceważąco ręką, powstając z jednego ze
skórzanych foteli, otaczających długi na kilkanaście metrów, dębowy stół-
Nareszcie jesteś Andrzeju – uścisnął dłoń chirurga, który spojrzał na niego z obrzydzeniem.
- Jakieś problemy, Tadeuszu ?
– Falkowicz nie spuszczał palącego wzroku z biznesmena, uniósł wyzywająco lewą brew do góry.
- Możemy później przejść do
naszych wątpliwości… - zaczął pewnie Krzeszowski, wskazując wzrokiem na
towarzyszący mu łańcuszek prawników – Ale może nie niszczmy tak od razu naszego miłego spotkania –
zauważył, również nie przerywając kontaktu wzrokowego z Falkowiczem, który na
jego słowa zacisnął mocno usta.
- Czyżby zebrało Ci się na
wspominki ?- zaśmiał się ironicznie Andrzej, czując na sobie pytające
spojrzenia wszystkich zebranych.
- Wiesz, starzeję się-
roześmiał się szczerze biznesmen, wprawiając przybyłych ze sobą podwładnych w
osłupienie. Nikt nie spodziewał się, że mężczyźni są w tak dobrych, wręcz
koleżeńskich kontaktach.
- Przyznam szczerze, że chyba
nic w życiu nie wyszło Ci tak jak włosy- stwierdził pewnie Andrzej, sugestywnym
wzrokiem lustrując łysinę Krzeszowskiego, który po raz kolejny zaniósł się
donośnym śmiechem.
- A ty się kompletnie nic nie
zmieniłeś, przyjacielu – bogacz poklepał Falkowicza po plecach, po czym usiadł ponownie w swoim fotelu,
poprawiając krawat. – Kopę lat minęło od naszego ostatniego spotkania, co ? – z
twarzy biznesmena nie znikał cień rozbawienia. Towarzyszący im mężczyźni nie
potrafili ukryć szoku, który wyraźnie malował się na ich twarzach. Spodziewali
by się raczej zażartych dyskusji,
twardych negocjacji, niż przyjaznej
pogawędki . Zarówno Andrzej jak i Tadeusz cieszyli się sławą nieustępliwych
negocjatorów. Spodziewali się, że to starcie silnych osobowości skończy się
raczej tragicznie.
- To prawda – mruknął
niewyraźnie Profesor ,unosząc lewy kącik ust do góry. Gdy tylko zobaczył
Tadeusza fala niekoniecznie miłych wspomnień przewinęła się przez jego umysł.
- Kto by się spodziewał, że
takie zagubione dzieciaki z bidula jak my, dojdą tak daleko – westchnął ciężko
biznesmen, lustrując Andrzeja tajemniczym spojrzeniem. – Chyba nikt by nie
uwierzył, że wyjdziemy kiedyś na porządnych ludzi , co ?– multimilioner
uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie ukrywał swojej przeszłości, był dumny z
tego, że wszystko co udało mu się osiągnąć, zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie.
- Porządnych ? – prychnął
ironicznie Profesor – Chyba nie masz na myśli siebie, Tadeuszu – stwierdził
pewnie, uśmiechając się bezczelnie. Dobrze wiedział, w jaki sposób jego znajomy
dorobił się fortuny.
- Ciągle taki sam…taki sam –
rozbawiony Krzeszowski pokręcił głową z niedowierzaniem.- Baran nie traci rogów
– szepnął w jego stronę, szczerząc się szelmowsko. Andrzej zignorował jego
słowa, pustym wzrokiem wpatrując się w leżący przed sobą segregator. Nie potrafił oderwać się od natrętnych
wspomnień związanych ze swoim pobytem w
sierocińcu. Jak dobrze wiedział wspólne przeżycia w takich jak Dom Dziecka
miejscach łączą ludzi bardziej, niż
cokolwiek innego. Był tego w pełni świadomy. Taka znajomość do czegoś zobowiązywała, nie tylko jego, ale także
Tadeusza. Falkowicz doskonale pamiętał, gdy jeszcze jako dziesięcioletni,
ambitni chłopcy złożyli sobie obietnicę,
że zawsze już będą sobie pomagać w osiągnięciu sukcesu. Mimo ,że tuż po maturze
ich drogi się rozeszły to Profesor nie zapomniał
o swoim jedynym koledze z sierocińca, który dzięki swoim wybujałym marzeniom w
pewien sposób natchnął Andrzeja by zawsze sięgał po najwyższe zaszczyty, by
wyznaczał sobie ambitne cele, by nie bał się sięgać dalej… by miał odwagę łamać
schematy i ograniczenia. To siedzący przed nim mężczyzna, jeszcze jako dzieciak
pokazał mu, że jeśli tylko będzie zdeterminowany, to może osiągnąć wszystko o
czym marzy.
- Coś mi się wydaje, że
panowie – Profesor wskazał głową w kierunku
przysłuchujących się ich rozmowie mężczyzn - nie są zbyt zainteresowani naszymi
barwnymi życiorysami – stwierdził z typową dla siebie stanowczością, po czym
otworzył czerwony segregator – Może przejdziemy wreszcie do interesów –
zaproponował z wymuszonym uśmiechem, lustrując swojego prawnika znaczącym
spojrzeniem. Marek nie był w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa, nie był świadomy, że Krzeszowski jest aż tak
DOBRYM znajomym Falkowicza.
- To właśnie lubię – przyznał
szczerze biznesmen, spoglądając na Andrzeja z aprobatą – Konkrety – westchnął,
sięgając po plik leżących przed sobą dokumentów.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy tylko malec opuścił korytarz odgradzający go od hali odlotów, tleniona stewardessa ze sztucznym uśmiechem oświadczyła mu, że w tym miejscu kończy się ich wspólna podróż, po czym nie czekając aż w zasięgu wzroku pojawi się opiekun, który miał odebrać chłopca z lotniska, pozostawiła sześciolatka samego sobie wśród tłumu witających się osób. Alex wcale nie żałował, że jego ponad dwugodzinny lot, w towarzystwie wyjątkowo niesympatycznej blondynki wreszcie dobiegł końca. Jednak, gdy malec rozejrzał się wokół siebie, poczuł lekkie ukłucie w okolicach serca. Znalazł się kompletnie sam w ogromnej, pełnej podróżnych, hali. Nie miał najmniejszego pojęcia jak w takim tłumie uda mu się odnaleźć tatę. Z trudem niosąc swoją zieloną torbę , trochę zawiedziony, uważnie lustrował mijanych przez siebie ludzi wzrokiem, szukając wśród nich znajomej twarzy Falkowicza. Niestety, mimo wysiłków, nigdzie nie mógł dostrzec sylwetki swojego ojca, ani żadnej innej ,znanej sobie osoby. Przez kilkanaście następnych minut z wyraźnym zawodem obserwował jak wszyscy inni pasażerowie jego lotu znikają mu z oczu ,opuszczając gwarną halę w towarzystwie rozradowanych ich przybyciem bliskich. Przygnębiony i odrobinę rozczarowany błąkał się bez celu po lotnisku, próbując zapanować nad napływającymi do jego umysłu troskami. Alex postanowił nie oddalać się za bardzo od stanowiska, przy którym znalazł się tuż po lądowaniu, wciąż miał nadzieję, że Andrzej zaraz się zjawi. Nikt nie zwracał na samotnego chłopca najmniejszej uwagi. Dopiero po godzinie bezowocnego oczekiwania Alex podupadł na duchu. Obserwując witających się ciepło ludzi poczuł jak bardzo czuje się teraz samotny, jak bardzo chce w tym momencie usłyszeć za sobą głos Andrzeja i wreszcie się do niego przytulić. Dotarło do niego, że z każdą kolejną minutą czekania strach powoli paraliżuje jego umysł, odgonił od siebie tą myśl. Przecież miał całe sześć lat, niczego nie powinien się już bać, a przynajmniej tak uważał . Zwyczajnie w świecie trudno małemu było przyznać się przed samym sobą jak bardzo jest mu przykro w tym momencie. Kompletnie inaczej wyobrażał sobie swój przyjazd i spotkanie z tatą. Przez kilka następnych minut oczekiwania, Alex snuł absurdalne wnioski, w których to niby profesor miał zapomnieć o jego wizycie albo pomylić godziny przylotu . Kręcąc przecząco głową, chłopiec powoli odrzucił te bezsensowne zarzuty ze swojej świadomości. Dobrze wiedział jaki zawód pełni jego ojciec, był świadomy, że Profesorowi mogła niespodziewanie wypaść jakaś nie cierpiąca zwłoki operacja i po prostu nie mógł punktualnie zjawić się na lotnisku. Świadomość, że Falkowicz prawdopodobnie teraz ratuje czyjeś życie sprawiła, że Alex poczuł się bardzo dumny z taty. Przecież wiedział, że godzina jego oczekiwania jest błahostką w porównaniu z wartością ludzkiego życia. Wraz z tą myślą kiełkujący w jego sercu gniew na chirurga prysł momentalnie. Trochę już uspokojony Alex postanowił poczekać na Andrzeja na jednym z plastikowych siedzisk metalowego ciągu , znajdującego się tuż przy wejściu na lotnisko. Przez następne minuty żaden z pracowników linii lotniczej nie zainteresował się osamotniałym chłopcem, który zmęczony podróżą oparł pulsujące czoło na torbie. Kiedy hala odlotów niemal całkiem już opustoszała, a w zasięgu wzroku chłopca nie pozostawała już żadna żywa dusza Alex już poważniej zaczął się niepokoić. Dopadła go myśl, że nawet jeśli Profesor byłby w trakcie wyjątkowo ważnej operacji, to raczej nie zapomniałby poprosić kogoś by odebrał go z Okęcia. W chwili obecnej chłopiec już zupełnie nie miał pojęcia, co ma zrobić w tej sytuacji. Alex nie chciał wypaść w oczach taty na histeryka, a tym bardziej sprawić mu niepotrzebnych problemów , dlatego postanowił, że nie zwróci się o pomoc do pracowników „Lotu”. Stwierdził ,że sam jakoś sobie poradzi, a prędzej czy później Profesor wreszcie się zjawi. Jednak mały musiał przyznać, że powoli zaczynał czuć się rozgoryczony sytuacją , w której się znalazł. Mocnym szarpnięciem dłoni Alex zerwał ze swojego ciemnoszarego sweterka plakietkę z danymi, którą po chwili zgniótł , zaciskając usta w wąską linię. Nie był w stanie znieść dłużej atmosfery oczekiwania i bezradności. Podszedł do pobliskiego kosza, wyrzucając do niego zwitek ,trzymanego w piąstce papieru. W tym samym momencie podbiegł do niego jasnowłosy labrador , który radośnie merdając ogonem chciał zmusić malca by ten wreszcie go pogłaskał. Trochę rozchmurzony chłopiec uczynił to z radością, miętosząc futerko uradowanego z tego powodu psiaka, który odwdzięczył mu się za pieszczotę ,liżąc dłoń chłopca. Rozbawiony malec po raz kolejny podrapał pupila za uszami. Dopiero w tej chwili Alex zauważył obrożę o nietypowym kształcie, która okalała szyję zwierzaka. Do czerwonych szelek psa przyczepiony był duży, biały uchwyt.
- Biszkopt ! Gdzie jesteś figlarzu ? – dosłyszał głos młodej kobiety, o dużych, niebieskich, acz nieobecnych oczach, która wpatrywała się w pustą przestrzeń, stojąc tuż za nimi. Alex od razu zauważył białą laskę, którą trzymała przed sobą, momentalnie zrozumiał, że kobieta jest niewidoma, a sympatyczny labrador to jej pies przewodnik. Psiak , gdy tylko usłyszał głos swojej pani , od razu do niej podbiegł ,skomląc cicho. Mały uśmiechnął się szczerze, widząc tą scenę.
- Biszkopt ? – dziwił się
doborowi imienia, zaczynając rozmowę z blondynką. Oboje przysiedli na
pobliskich , plastikowych krzesłach.
- A co ? Sądzisz, że nie
pasuje do niego to imię ? –zapytała ciepło kobieta, otwierając swój czerwony
plecak. Z jej twarzy nie znikał serdeczny uśmiech.
-Jak dla mnie to on wygląda
raczej na naleśnika – zauważył pewnie mały, podnosząc lewy kącik ust do góry.
Młoda kobieta zaśmiała się szczerze, słysząc jego słowa.
- Być może – uniosła ręce w
obronnym geście - Wiesz, w sumie to
dawno nie zabierałam go do fryzjera- dodała, wciąż rozbawiona jego
stwierdzeniem, dalej szukając czegoś w podręcznym bagażu. Jej pupil natomiast wyczekująco
usiadł naprzeciwko nich, zerkając na Alex’a. Po chwili położył swoją dużą łapę
na kolanie chłopca, dając mu wyraźny znak, że chce się z nim pobawić.
- Ej Biszkopt – niebieskooka upomniała zwierzaka – Nie wolno tak zaczepiać ludzi – dodała ciepło, przywołując go do siebie. Ze skomlęciem zawodu labrador ściągnął swoją łapkę z kolana malca i podreptał do właścicielki.
- Ej Biszkopt – niebieskooka upomniała zwierzaka – Nie wolno tak zaczepiać ludzi – dodała ciepło, przywołując go do siebie. Ze skomlęciem zawodu labrador ściągnął swoją łapkę z kolana malca i podreptał do właścicielki.
- Skąd pani wiedziała ?
–zapytał zdumiony Alex, zanim zdążył ugryźć się w język. Był świadomy ,że jego rozmówczyni jest niewidoma i po
prostu nie mogła zaobserwować gestu labradora, ale w żadnym wypadku nie
chciał być wobec niej niedelikatny. Jednak jego wrodzona ciekawość wygrała z
wyrzutami.
- Mam swoje sposoby- pogodna kobieta
uśmiechnęła się tajemniczo, wyciągając z
plecaka czarnego notebooka.
- Przepraszam panią – zaczął
skruszonym głosem chłopiec – Nie chciałem żeby tak to zabrzmiało – kontynuował pewnie,
zerkając na pospiesznie sunącą po klawiaturze komputera blondynkę- Po prostu
byłem ciekawy – dodał , uważnie lustrując wzrokiem kręcące się wokół wejścia postaci,
zawiedziony , po raz kolejny nie dostrzegł wśród nich swojego ojca.
- Nie ma sprawy – stwierdziła
spokojnie dziewczyna, nie odrywając
palców od klawiatury laptopa. Alex przez dłuższą chwilę przygląda się
jej w milczeniu.
- Jest pani pisarką ?
–zapytał zaciekawiony chłopiec, zerkając na fragment okładki wystający z jej niewielkiego plecaka.
- Skąd to wywnioskowałeś
?- zapytała rozbawiona blondynka,
odwracając się w jego stronę. Towarzysz zaczynał ją intrygować, tym bardziej ,że
po głosie domyśliła się ,że nie może mieć on więcej niż kilka lat.
- Zauważyłem jak wystaje z
pani plecaka okładka książki, opatrzona
zdjęciem – przyznał trochę skrępowany malec. Czuł wyrzuty sumienia, że
po raz kolejny w pewien sposób nawiązał do jej ułomności.- Ma pani bardzo ładne
imię – dodał, uśmiechając się lewym kącikiem ust, chciał chociaż trochę
zrehabilitować się w oczach rozmówczyni. W głębi serca czuł się trochę pewniej w jej towarzystwie , był jej
wdzięczny, że choć na chwilę odwróciła jego uwagę od niepokojących rozmyślań.
Wydawało mu się, że dzięki tej niewinnej pogawędce czas oczekiwania może trochę
przyspieszy swój bieg.
- A ty jesteś bardzo
ciekawski- stwierdziła pisarka, głaszcząc psa za uszami.- Skoro ty znasz moje
imię, to może zdradzisz mi swoje, mój tajemniczy towarzyszu ? – uśmiechnęła się serdecznie, patrząc
nieobecnym wzrokiem w pustą przestrzeń przed nimi.
- Mam na imię Alex –
stwierdził pewnie malec, ostrożnie podając Romie rękę, która od razu uścisnęła ją w geście powitania .
Chłopiec zaintrygowany przyglądał się młodej pisarce.
- Czekasz na kogoś ?
–zapytała ciepło Roma, ściągając lekko brwi. Wydawało jej się trochę podejrzane by taki mały chłopiec jak
Alex pozostawał na lotnisku bez opieki. Rozmawiali już od dobrych kilku minut,
a nie słyszała by ktoś poza ochroniarzami kręcił się w zasięgu kilkudziesięciu
metrów od miejsca, w którym siedzieli.
- A pani ? – chłopiec
odpowiedział jej tym samym, uśmiechając się zawadiacko. Swoimi słowami lekko
rozśmieszył blondynkę, która rozbawiona pokręciła głową.
- Ja czekam na transport,
czyli moją przyjaciółkę – odpowiedziała zgodnie z prawdą, ponownie wystukując
kilka zdań na klawiaturze. Biszkopt uniósł swój pyszczek, nie spuszczając
wzroku z rozmawiającej dwójki. Jak na dobrze wyszkolonego psiego przewodnika
przystało, nawet nie reagował na otaczające go zewsząd hałasy. Grzecznie
siedział tuż przy nodze swojej pani.
- Ja czekam na tatę – odparł
smutno mały, bawiąc się suwakiem swojej torby. Słysząc słowa chłopca Roma momentalnie przerwała pisanie i spojrzała
w jego kierunku swoimi, błękitnymi, nieobecnymi oczami.
- Jest gdzieś tu z Tobą ? –
zapytała szczerze zainteresowana. Chciała mieć pewność, że jej towarzysz
znajduję się pod opieką kogoś dorosłego.
- Nie – rzekł bezbarwnym głosem chłopiec , spuszczając wzrok –
Miał czekać na mnie na lotnisku, nie wiem dlaczego jeszcze go tutaj nie ma…-
przyznał z widocznym trudem – Może dlatego, że lot z Londynu trochę się opóźnił ? – sam w głębi serca szukał
usprawiedliwienia dla Falkowicza, choć zdawał sobie sprawę z tego, że akurat
to, które przed chwilą nakreślił jest wyjątkowo mało wiarygodne.
- Z Londynu ? –zagadnęła przyjaźnie pisarka – Zawsze chciałam tam pojechać – westchnęła,
uśmiechając się z rozmarzeniem.
- To piękne miasto – przyznał z przekonaniem mały,
który przez kilka następnych minut opowiadał towarzyszce o urokach brytyjskiej
stolicy. Specjalnie skupił się na opisie niezwykłych dźwięków pulsującego
życiem miasta, by ułatwić działanie wyobraźni pisarki. – Chyba nic nie stoi na
przeszkodzie by pani wreszcie odwiedziła to miejsce – zauważył z błyskiem w oku
, szczerząc się w jej stronę. Sama myśl o domu rozgrzała jego serce. Od razu
pomyślał o mamie. Dopiero co znalazł się w Warszawie, żegnał się z Wiktorią zaledwie kilka godzin temu, a już
zaczynał za nią tęsknić. Teraz jeszcze bardziej żałował, że Rudowłosa nie mogła wybrać się do Polski
razem z nim. W takim przypadku na pewno uniknął by sytuacji, w której właśnie
się znalazł.- Marzenia są po to żeby je spełniać – stwierdził pewnym głosem
malec , wracając do rozmowy z blondynką.
- To prawda – niebieskooka mruknęła niewyraźnie,
uśmiech spełznął z jej twarzy – Jednak nie wiem, czy teraz znajdę na to czas… –
wyznała nieoczekiwanie, głośno przełykając ślinę. Te słowa zapoczątkowały dłuższą
ciszę między nimi.
- Pisze
pani kolejną książkę ? – zapytał z zainteresowaniem chłopiec, marszcząc brwi.
Był mocno zaskoczony tak szybką przemianą rozmówczyni, nie spuszczał z niej
pełnego napięcia spojrzenia swoich stalowych oczu.
- Można
tak powiedzieć – odparła bez przekonania kobieta, wysilając się na nieznaczny
uśmiech. Roma otworzyła najmniejszą kieszonkę swojego karmazynowego plecaka by
wyciągnąć z niej telefon, jednak puszysty pies gwałtownie przerwał jej
poszukiwania, wkładając prawie cały swój pyszczek do wnętrza bagażu. Po chwili
wyciągnął z środka największej przegrody swoją małą, zieloną piłeczkę tenisową.
Szczeknął radośnie, gdy ta upadła na podłogę odbijając się kilkukrotnie. Szybko
pomknął za zabawką, po czym cicho popiskując położył ją na kolanach Alex’a.
- Ciastek
chyba Cię polubił – zaśmiała się Roma, próbując pozbierać z podłogi rozrzuconą
przez psiaka, zawartość swojego bagażu. Alex pomógł jej z powrotem zapakować do
środka plecaka wyrzucone przez labradora notatki i ubrania.
- Ja jego
też – stwierdził pewnie mały, głaszcząc zadowolonego psa, który nie przestawał
radośnie merdać swoim piaskowym ogonem.
- Wiesz- zaczęła ciepło blondynka, ściskając w dłoniach
komórkę - Twój tata jakoś długo się nie pojawia- kontynuowała wywarzonym tonem
– Może zadzwonimy do niego, co ? – posłała mu pokrzepiający uśmiech – On na
pewno bardzo się teraz martwi i pewnie wolał by wiedzieć, że wszystko jest w
porządku – dodała z przekonaniem, chcąc namówić chłopca do tego pomysłu.
Alex otwierał już usta by odpowiedzieć na jej pytanie, ale
równocześnie zdał sobie sprawę, że przecież nie zna numeru telefonu chirurga, a
w gniewie już jakiś czas temu wyrzucił do kosza plakietkę ze swoimi danymi, na
której zapewne znajdował się również numer do
Profesora.
- Nie ma takiej potrzeby – powiedział niepewnie chłopiec , z
wyczuwalną nutką zawodu w głosie. Mocniej ścisnął uchwyt swojej torby. Jego
ciemnoszare oczy niebezpiecznie pociemniały.
-Na pewno ? – dopytywała zaskoczona jego odmową blondynka .
Alex nie odpowiedział na jej pytanie. Kobieta już miała poderwać się z krzesła,
jednak wewnętrzny głos odwiódł ją od tego pomysłu. Przecież nie mogła tak po
prostu, bez opieki zostawić chłopca samego. Ponownie otworzyła swój zapięty już
plecak, wyciągając z niego laptopa. – To może chociaż pozwolisz mi sobie
towarzyszyć ? –zapytała niewinnie, wystukując kolejne zdania na srebrnej
klawiaturze komputera.
- Nie mógł bym pani odmówić nawet gdybym chciał – stwierdził
dobitnie chłopiec, uśmiechając się szelmowsko. Rzucił trzymaną przez siebie
piłeczkę w stronę gigantycznego filara, czekając aż Biszkopt po nią zaaportuje.
- Niezły z Ciebie pochlebca – zauważyła rozbawiona Roma,
posyłając mu ciepły uśmiech. Biszkopt szczeknął dwukrotnie na jej słowa, jakby próbując poprzeć zdanie
właścicielki. Alex w duchu ucieszył się, że pisarka zdecydowała się jeszcze przez chwilę z nim zostać. Przy niej czuł się trochę
pewniej, a przynajmniej miał świadomość, że nie jest już zdany tylko i
wyłącznie na siebie.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy tylko Krajewski odsłuchał na automatycznej sekretarce
wiadomość od swojego brata niemal wybiegł z leśno-górskiego szpitala, błagając
kończącego właśnie dyżur Zapałę o natychmiastowe zastępstwo. Markotny Przemek
nie bez wyrzutów i narzekań zgodził się
to uczynić, zastrzegając, że w zamian oczekuje od ordynatora wolnego weekendu.
Adam byłby w stanie zgodzić się na wszystko w zamian za pomoc w tej trudnej
sytuacji. Był prawdziwie przerażony. Przeklinał siebie w duchu, że wcześniej
nie zauważył kilku nieodebranych połączeń od Falkowicza. Zdawał sobie sprawę,
że bardzo zawiódł Andrzeja, który zapewne liczył na jego natychmiastową pomoc i
pewnie automatycznie uznał, że otrzyma ją ze strony brata. Jego samopoczucia nie polepszał fakt, że Alex
prawdopodobnie od kilku dobrych godzin pozostaje bez opieki w zupełnie obcym
mieście. Czuł się winny tej sytuacji, tym bardziej ,że dobrze wiedział jak
Andrzejowi zależało na wizycie syna. Zdenerwowany chirurg od razu wsiadł do
swojego sportowego samochodu i z niebotyczną prędkością ruszył w stronę
lotniska, nawet nie zważając na światła i znaki drogowe. Bardzo martwił się o
swojego bratanka, w tym momencie czuł się za niego w pełni odpowiedzialny.
Brunet miał szczerą nadzieję, że małemu nic się nie stało. Liczył na to, że chłopiec po raz kolejny nie
odważył się na samotną podróż komunikacją miejską. Dobrze wiedział jak to
skończyło się ostatnim razem. W tym momencie mógł polegać tylko i wyłącznie na
inteligencji i zdrowym rozsądku sześciolatka. Wiedziała, że małemu nie brakuje żadnego z tych przymiotów. Jednak
mimo szczerych chęci ta myśl nie była w stanie w pełni go uspokoić. Zbyt dobrze
znał Alex’a i wiedział, że jego umysł jest prawdziwą skarbnicą nietuzinkowych,
a czasem i niebezpiecznych pomysłów- Zresztą, kto w jego wieku jest rozsądny ?-
westchnął w myślach chirurg, mocniej wciskając pedał gazu. Sam nawet nie miał najmniejszego pojęcia jak ciągu tych piętnastu minut udało mu się dojechać na lotnisko, omijając popołudniowe korki.
W pośpiechu opuścił swój samochód, kierując się razem z tłumem w stronę rozległego budynku. Nie miał
najmniejszego pojęcia jak znajdzie tutaj swojego bratanka. Nawet nie wiedział przy
którym stanowisku wylądował chłopiec, a przecież był świadomy, że
zniecierpliwiony malec mógł równie dobrze udać się na przechadzkę po wielkiej
hali.
- Wiki mnie zamorduje – westchnął zdruzgotany brunet,
pocierając pulsujące skronie. Szukał wśród tłumu twarzy małego. – Chociaż nie –myślał dalej zdesperowany –
Najpierw Andrzej obedrze mnie ze skóry – przytaknął sobie, kręcąc głową ze
zrozumieniem. Wyobraził sobie twarz brata w pełnym szale. Wzdrygnął się na samo
wspomnienie jego zagniewanego głosu. Nikt tak jak jego brat nie potrafił
wywołać wstydu i poczucia beznadziejności w sercu bruneta. Paradoksalnie tylko
ostra krytyka Falkowicza robiła na nim
jakiekolwiek wrażenie. Adam czuł się fatalnie. Żyłka na jego czole pulsowała
niebezpiecznie, a rumieńce wystąpiły na jego porośnięte ciemnym zarostem
policzki. Oczy chirurga błądziły po twarzach mijanych osób. Dalej zastanawiał się na jaki rodzaj bolesnej
śmierci bardziej zasługuje. Przecież jeszcze tego ranka przyrzekł Andrzejowi,
że w razie gdyby negocjacje z Krzeszowskim się przedłużyły to on NA PEWNO, jak
najlepiej zaopiekuje się malcem. Zawiódł, nie pierwszy i zapewne nieostatni
raz. Jednak w tej chwili najważniejszy był Alex. Krajewski marzył obecnie tylko i wyłącznie o tym, by
jak najszybciej odnaleźć całego i zdrowego bratanka.
--***--
Po kwadransie bezowocnych poszukiwań zupełnie zdesperowany i podminowany ordynator zdecydował się poprosić o pomoc
ochronę lotniska. Chwytał się każdej deski ratunku. W towarzystwie dwóch
barczystych mężczyzn wkroczył do kantorka ochroniarzy, obserwując ukradkiem
kilkanaście gigantycznych monitorów, które zajmowały większość powierzchni
ścian tego niewielkiego pomieszczenia.
- Dobrze – mruknął porządnie zbudowany mężczyzna w średnim
wieku, notując coś w swoim kajecie – To był lot z Londynu ,tak ? – zapytał po
chwili, uważnie wpatrując się w ekran po swojej lewej stronie.
- Tak – potwierdził momentalnie Krajewski, błędnym wzrokiem
krążąc po otaczających go monitorach. Miał nadzieję, że może na którymś z nich
dojrzy twarz chłopca.
- Lądowanie o czternastej czterdzieści, czyż nie ? – zapytał
drugi z mięśniaków, wlepiając swoje głupkowate spojrzenie w chirurga.
- Nie, godzina dwunasta – poprawił go roztrzęsionym głosem Adam.
Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo, unosząc pytająco brwi do góry. Okrągły zegar nad ich głowami
wskazywał godzinę piętnastą.
- No to nie dziwne, że nie możesz pan znaleźć chłopaka –
zaśmiał się starszy z ochroniarzy, poklepując się po nodze. Adam obdarzył go surowym
spojrzeniem. To nie był odpowiedni czas na takie żarty.
- Pomogą mi panowie, czy nie ? – warknął urażony ich
opieszałością brunet. Służbiści wcale się nie spieszyli, uparcie twierdzili, że
najpierw muszą wypełnić protokół i
stworzyć rysopis chłopca , zanim zaczną poszukiwania. Ostre słowa
chirurga sprawiły, że głupkowate uśmiechy momentalnie zniknęły z twarzy
strażników. Barczysty, łysiejący ochroniarz następnie dokładnie wypytał Adama o szczegóły
wyglądu Alex’a , niestety brunet nie miał pojęcia w co malec mógł być ubrany,
co miało niezwykle utrudnić poszukiwania.
- To pana syn jak rozumiem ? – zapytał oschłym tonem młodszy
z pracowników linii lotniczej.
- Nie – zaprzeczył pewnie Krajewski – To mój bratanek –
wyjaśnił, nerwowo poruszając palcami dłoni po blacie biurka.
- Nazwisko ! – burknął bez wyrazu mężczyzna,
kontynuując wywiad. Ciągle zapisywał coś
w swoim notesie.
-Ravenswood-
odpowiedział momentalnie – Alex Ravenswood – uściślił, podając im dane
chłopca po raz trzeci. Nie mógł już dłużej wytrwać w bezradności. Pracownicy
ochrony niezwykle go irytowali. Zdawało mu się, że kompletnie nie rozumieją
powagi sytuacji. Woleli zajmować się wypełnianiem dokumentacji, zamiast naprawę
zacząć szukać malca.
-Dobrze – odparł profesjonalnie starszy strażnik –
Sprawdzimy, czy rzeczywiście na liście lotu z Londynu figuruje takie nazwisko – mruknął, podejrzliwie
spoglądając na Krajewskiego - Następnie sprawdzimy monitoring – dodał, podając
swoje notatki koledze – A teraz poproszę pana o jakiś dokument tożsamości –
ochroniarz machnął dłonią, przysiadając na fotelu. Adam od razu wyciągnął z
wnętrza swojej kurtki dowód osobisty.
-Krajewski ? – zdziwił się funkcjonariusz, po raz kolejny
uważnie przyjrzał się brunetowi.
- Tak- potwierdził zniecierpliwiony chirurg, zaciskając
wargi w wąską linię – To dość skomplikowane – dodał, widząc jak dwaj mężczyźni
spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym przenieśli swój podejrzliwy wzrok
na Krajewskiego.
- W takim razie niech pan najpierw poda dane i numer
telefonu brata – burknął mięśniak – Jeśli chłopiec się odnajdzie to i tak będziemy
musieli się z nim skontaktować by zapewnił nas, że dzieciak może opuścić z
panem lotnisko – uzupełnił dumnie swoją wypowiedź. Kolega poparł go, poklepując
współpracownika po ramieniu.
- Dobrze – westchnął zniecierpliwiony chirurg, obdarzając
strażników gniewnym spojrzeniem. Adam chciał wreszcie zacząć działać. Dla niego
liczyła się każda minuta, nie potrafił zrozumieć sensu takiej biurokratyzacji
poszukiwań. Przecież chodziło o bezpieczeństwo małego chłopca.- Andrzej
Falkowicz – zaczął pewnie, po chwili ciszy. Zdezorientowani strażnicy unieśli
pytająco brwi do góry, lustrując go podejrzanym, a jednocześnie kpiącym
spojrzeniem.
- Wspominałem, że to dość nietypowa sytuacja – stwierdzi
lekko speszony ich sugestywnym spojrzeniami Adam . Zrozumiał, że ochroniarze
nie do końca mu wierzą, zapewne sądząc ,że to jakiś podstęp lub po prostu
idiotyczny żart. – Możecie zacząć wreszcie działać ! – warknął zdenerwowany
Krajewski, wciąż nie otrzymując jasnej odpowiedzi ze strony mężczyzn.
Sugestywne spojrzenia, pytania i bezsensowne komentarze ochroniarzy bardzo go
drażniły. Leśno-górski ordynator był na
skraju wytrzymałości. Spiorunował mięśniaków surowym spojrzeniem. Nie pamiętał
kiedy ostatnio ktoś tak go potraktował… był wściekły…
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozostawiony bez pomocy, zbulwersowany Adam postanowił dalej
szukać bratanka na własną rękę. Przez kilka następnych minut krążył po hali
odlotów wypytując się spotkanych przez siebie
ludzi o Alex’a. Jak dotąd nikt , kogo zaczepił, nie widział chłopca.
- Przepraszam panią ?- zapytał zmartwionym głosem Krajewski. Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem,
podszedł do siedzącej z notebookiem na kolanach kobiety.
- Tak ? – blondynka
przeniosła swoje nieobecne spojrzenie znad ekranu komputera w stronę
słyszanego przez siebie, sfrasowanego głosu chirurga.
- Nie widziała może pani sześcioletniego chłopca…- zaczął
niepewnie brunet, przyglądając jej się uważnie – Ma brązowe włosy i szare oczy
– kontynuował swój opis- Jest mniej więcej tego wzrostu – Adam nakreślił dłonią
w powietrzu niewidoczną linię – czuł się dziwnie, zauważając pustkę w oczach
dziewczyny. Nie zorientował się, że jest niewidoma.
- Nawet jakbym chciała, to nie byłabym w stanie – wyjaśniła
trochę chłodnym głosem kobieta , wysilając się na nieznaczny uśmiech. Dopiero w
tej chwili Adam zauważył biała laskę stojącą tuż przy siedzisku. Dostał nagłego
olśnienia. Nerwowo przeczesał dłonią swoje ciemne włosy . Zrobiło mu się bardzo
głupio. –Strzeliłem niezłą gafę – przemknęło mu przez myśl. Już miał otworzyć
usta, kiedy niespodziewania blondynka zaczęła kontynuować swoją wypowiedź. –
Ale od ponad godziny towarzyszy mi chłopiec, ma na imię Alex i to całkiem możliwe
by miał sześć lat- dodała ciepło, uśmiechając się serdecznie.
- Alex ! – uradowany Adam podłapał jej słowo. Spojrzał na
pisarkę z widoczną nadzieją.
- Tak – twarz blondynki zupełnie się rozchmurzyła – Teraz
najprawdopodobniej bawi się z moim psem w okolicach samego wejścia – dodała, w
myślach śmiejąc się z radości mężczyzny, którą pomimo braku zmysłu wzroku
potrafiła dostrzec z łatwością. – A pan jest jego tatą, tak ? – zapytała,
marszcząc brwi. Już od jakiegoś czasu szykowała w swoim umyśle ostre słowa
krytyki dla opiekuna chłopca, który pozostawił go na lotnisku zupełnie samego.
Nie miała zamiaru się przed tym powstrzymywać. Gardziła takim brakiem
odpowiedzialności.
- Wujek Adam ! – dobiegł ich uradowany głos malca, który
swoimi słowami nieoczekiwanie odpowiedział na pytanie Romy. Chłopiec, gdy tylko
dostrzegł sylwetkę bruneta od razu rzucił mu się na szyję.
- Jesteś ! – Adam mocno przytulił do siebie Alex’a,
oddychając z widoczną ulgą. Szczęśliwy przyjrzał się chłopcu, pieszczotliwie
mierzwiąc jego włosy. Tak bardzo martwił się o bratanka. – Młody, przez ciebie
nabawię się choroby serca- zaśmiał się szczerze, nie mogąc opanować
przyspieszonego oddechu.
- Nie martw się , wujek Marek jest kardiologiem, na pewno
Cię wyleczy – stwierdził pewnie malec, szczerząc się w jego stronę, również nie
mógł opanować radości. Przy Krajewskim czuł się już całkowicie bezpieczny. – A
gdzie jest pan Falkowicz ? – zapytał zawiedzonym głosem, z widoczną goryczą
lustrując wzrokiem pustkę wokół wujka , zmarszczył w napięciu czoło.
- Tacie…-zaczął niepewnie Adam, głośno przełykając ślinę- Wypadło coś naprawdę ważnego…- chirurg
przykucnął przy malcu tak by ich twarze się zrównały. Z łatwością zauważył jak
przez oblicze chłopca przebiega cień rozczarowania. Alex zacisnął usta w wąską
linię, unikając wzroku stryja.
- Ważnego ? – powtórzył ironicznym głosem malec . Było mu
zwyczajnie smutno, że to jednak nie Profesor przyjechał po niego na lotnisko.
Tak bardzo tego pragnął. Nie tylko plany Andrzej runęły tego dnia.
-Alex- westchnął ciężko Krajewski, obserwując znajomy błysk
gniewu w ciemnoszarych oczach chłopca - Ja obiecałem Andrzejowi, że Cię odbiorę
i zaopiekuję się Tobą przez te kilka godzin - wyjaśnił ciepłym głosem. Alex z
nadzieją spojrzał na wujka. – To JA nawaliłem – stwierdził dobitnie chirurg , chłopiec rozchmurzył się trochę, słysząc jego słowa. – To wszystko przez tą
operację….- westchnął teatralnie, kątem oka obserwując reakcję małego. W szarych oczach Alex’a od razu pojawił się
błysk ekscytacji, który natychmiast rozpromienił twarz sześciolatka.
- Jaką operację ? – zapytał z ciekawością chłopiec, uważnie
spoglądając na wujka. Zgodnie z oczekiwaniami Adama rozczarowanie i smutek
momentalnie zniknęły z oblicza malca. Krajewski
dobrze wiedział, czym może
udobruchać małego . Nie od dziś zdawał sobie sprawę z jego nietypowych zainteresowań.
- Tętniak aorty- powiedział lekceważąco chirurg, wzruszając obojętnie ramionami. Adam
zaśmiał się w myślach, widząc jak na jego słowa w oczach bratanka pojawiły się
radosne iskierki .
- Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć wujku – stwierdził z typową dla siebie stanowczością mały, marszcząc wyczekująco brwi.
- Wszystko w swoim czasie , młody – uśmiechnął się
rozbawiony Krajewski, pieszczotliwie czochrając chłopca po głowie .- Teraz
zawiozę Cię do Andrzeja – stwierdził ciepłym głosem, podnosząc z krzesła zieloną torbę podróżną chłopca- Chyba jest
jeszcze w klinice …? – zastanawiał się głośno.
- W klinice ? –zapytał szczerze zdumiony Alex . Krajewski
odpowiedział na jego pytanie skinieniem głowy. Po kilku minutach rozmowy z
wujkiem, wszystkie wątpliwości chłopca prysły momentalnie . Gniew na
Falkowicza odszedł już dawno w jego
niepamięć. Podekscytowany malec nie mógł już doczekać się spotkania z tatą.
Cieszył się, że wreszcie to nastąpi. Miał jeszcze tyle do powiedzenia
Profesorowi… Myśl, że przy okazji zobaczy klinikę ojca jeszcze bardziej
poprawiała trochę podupadły nastrój chłopca. Teraz Alex był pewien, że
wszystkie nieporozumienia i porażki tego dnia mają już za sobą. Czuł, że teraz ich relacje naprawdę się
poprawią. On ze swojej strony był na to w pełni gotowy.
- Przepraszam, pan jest wujkiem Alex’a – stwierdziła ostrym
głosem, niewidoma kobieta, która wraz z psem przewodnikiem znalazł się tuż za
nimi. – Czy możemy porozmawiać na osobności ? – zapytała pozbawionym emocji
głosem.
- Tak – mruknął niewyraźnie zmieszany chirurg – Oczywiście,
że tak – mrugnął porozumiewawczo w stronę bratanka, po czym odszedł z kobietą
na bok. Zdenerwowana blondynka uśmiechnęła się wymuszenie, przybierając surowszy
wyraz twarzy. Adam nie był świadomy, tego
co właśnie go czeka… Roma nie szczędziła mu słów, zresztą słusznej
krytyki. Krajewski w milczeniu, bez nawet słowa sprzeciwu przysłuchiwał się jej
fali zarzutów. Z rozbawieniem obserwował czerwony rumieniec, który w trakcie
podniosłego, karcącego monologu pisarki pojawił się na jej policzkach.
Niezrażona brakiem odpowiedzi z jego strony, dalej wypominała mu bezmyślność i
jakikolwiek brak odpowiedzialności . Krajewski
oczarowany przyglądał się jej zmieniającej się w mgnieniu oka twarzy. Nie wiedzieć czemu, już od pierwszego
wejrzenia poczuł dziwną nić sympatii, łączącą go ze szczerą blondynka.
- I nic pan na to nie powie ! – zmarszczyła brwi, oddychając
pospiesznie. Milczenie rozmówcy jedynie potęgowało jej gniew.
- Tylko tyle, że ma pani piękne oczy - powiedział rozbawiony Adam, obdarzając ją
szelmowskim uśmieszkiem.
- Co ?!- zbita z tropu pisarka, pokręciła głową z
niedowierzaniem. Dopiero po chwili do jej świadomości dotarł sens słów
chirurga. Zarumieniła się po raz kolejny, ponownie marszcząc czoło.- Teraz to
już wszystko jest jasne – pogroziła mu palcem, na jej twarzy pojawił się
delikatny uśmiech.
- Co jest jasne ? – zapytał zaciekawiony Adam. Teraz to on
nie zrozumiał sensu słów niebieskookiej.
- To, po kim Alex jest takim komplemenciarzem – roześmiała
się pogodnie kobieta, odgarniając z twarzy włosy koloru miodu.
- Wie pani – zaczął tajemniczo Krajewski, szczery uśmiech
nie znikał z jego twarzy – Mężczyźni w naszej rodzinie mają to we krwi –szepnął
dumnie. Roma parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Jestem skłonna w to uwierzyć – stwierdziła z przekonaniem
pisarka , obdarzając bruneta pogodnym uśmiechem.
-Idziemy już, wujku ? – Alex złapał chirurga za rękę ,
wyczekująco patrząc na rozmawiającą dwójkę. Nie mógł doczekać się
wizyty w klinice taty. Ponadto był bardzo zmęczony podróżą i godzinami
oczekiwań. Szczególnie silnie dotarło to do niego właśnie w chwili, gdy wujek
pojawił się przy jego boku. Wewnętrzna blokada malca prysła w momencie. Już nie musiał ukrywać przed sobą, jak bardzo
wykończyły go samotne chwile
niepewności, których dzisiaj doświadczył. Wcześniej nie był tego do końca
świadomy. Teraz pokrzepienia dodawała mu myśl, że pomimo przeciwności wszystko
skończyło się pomyślnie i już wkrótce wreszcie będzie mógł szczerze porozmawiać
z ojcem. Bardzo na to liczył.
- Jasne – zgodził się chirurg, poprawiając torbę, która
ześlizgnęła mu się z ramienia. Nie potrafił oderwać wzroku od swojej
rozmówczyni. Był nią prawdziwie oczarowany.
- To do zobaczenia Romo – powiedział ciepło chłopiec,
ściskając na pożegnanie dłoń pisarki. – Żegnaj Biszkopt – pogłaskał skomlącego
zwierzaka po pyszczku. Kobieta odpowiadając na słowa pożegnania malca, razem z
psem przewodnikiem ruszyła w stronę wyjścia.
- Roma ? – zapytał zaintrygowany Krajewski, który wciąż
śledził niebieskooką wzrokiem.
- Tak ma na imię – odparł pewnie mały, siłą ciągnąc wujka za
sobą. Brunet po raz ostatni zerknął na
znikającą w oddali pisarkę. Nie mógł wiedzieć, że już całkiem niedługo kapryśny los po raz drugi postawi ją na jego drodze,
jednak w zgoła innych okolicznościach…
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W chwili gdy Alex i Adam przekroczyli próg nowoczesnej
kliniki Falkowicza, głośny dźwięk dzwonka odwrócił uwagę malca od podziwiania
urządzonej z wyczuciem recepcji. Krajewski zmarszczył brwi zerkając na
wyświetlacz telefonu, po czym zaczynając głośno rozmowę, odszedł na bok.
Chłopiec z wyraźnym podziwem obserwował wybudowany z rozmachem gmach. Gdyby nie
miał tej świadomości, raczej nie wpadłby na to, że znajduje się placówce
medycznej. Drewniany, jednolity parkiet, wygodne, okrągłe, pomarańczowe pufy
stojące wzdłuż przeszklonych ścian oraz dwie, ogromne donice z ożywiającymi
przestronną aulę, prawdziwymi drzewkami
cytrusowymi nadawały wnętrzu kliniki Profesora
niemalże domową, ciepłą atmosferę. Adam spochmurniał, po czym zakończywszy
rozmowę, z wyraźną troską malującą się na jego twarzy, podszedł do Alex’a.
- To ze szpitala – westchnął ciężko Krajewski, poklepując
lekko bratanka po plecach - Muszę jak
najszybciej się tam dostać – dodał , lustrując twarz chłopca zmartwionym spojrzeniem. – Tylko odprowadzę Cię do
gabinetu Andrzeja – mruknął do siebie,
przechodząc w stronę wychodzącego z auli korytarza.
- To coś pilnego ? – zapytał ze szczerym zainteresowaniem
mały, nie spuszczając z wujka roziskrzonego spojrzenia swoich ciemnoszarych
oczu.
- Tak – przytaknął bez wyrazu chirurg, myślami był już na
sali operacyjnej. Właśnie dowiedział się o karambolu w pobliżu Leśnej Góry, nie
miał czasu do stracenia. Jako ordynator odpowiadał za przydział obowiązków i
operacji w takich kryzysowych sytuacjach, a tymczasem zerwał się z pracy,
zrzucając tą odpowiedzialność na Zapałę. Dobrze wiedział, że nerwowy kolega
zupełnie się do tego nie nadaje. Przemek łatwo wpadał w histerię w obliczu
tragicznych sytuacji.
- Wujku – mały przystanął pod sporych rozmiarów drzewkiem
pomarańczowym.- Przecież ja sam tam trafię – stwierdził stanowczo, marszcząc
brwi.
-Jesteś pewien ? – zapytał retorycznie brunet, nie
spodziewając się przeczącej odpowiedzi
po upartym malcu, na twarzy którego dostrzegł niezwykłą zaciętość.- No
dobrze- zaczął nie do końca przekonany co do tego pomysłu- Wystarczy, że
pójdziesz tym korytarzem do samego
końca, a następnie skręcisz w prawo, gabinet Andrzeja znajduje się na samym
końcu – wyjaśnił mu zwięźle chirurg- Powiesz pani sekretarce, że zaczekasz na
niego w gabinecie i poprosisz ją by od razu go o tym poinformowała, dobrze ?-
upewniał się, patrząc prosto w oczy podekscytowanego bratanka.
- Tak, oczywiście –przytaknął pewnie mały – Powodzenia wujku
– dodał ciepło, unosząc lewy kącik ust do góry.
- Tobie też młody – Krajewski zmierzwił włosy Alex’a –
Wiesz, Andrzej bardzo czekał na ten
moment – szepnął w jego stronę, obserwując jak radość malca w mgnieniu oka się
ulatania. Chłopiec spojrzał na niego pustym wzrokiem. Wciąż bał się zawieść
Profesora. Wydawało mu się, że w oczach wybitnego chirurga może wypaść dość
miernie. Sama nawet nie zorientował się, kiedy tata stał się dla niego
prawdziwym wzorem. Falkowicz w pewien sposób go onieśmielał, swoją wiedzą,
umiejętnościami, czy nawet sposobem bycia. Alex nie do końca wiedział jak ma
zachowywać się w towarzystwie ojca. Nie czuł się przy nim tak swobodnie jak
przy mamie, bądź wujku Adamie. Jednak jak prosiła go Wiktoria , postanowił w
pełni być sobą. Jednak nie chciał udawać kogo innego przed Profesorem . Bardzo
pragnął by tata pokochał go takiego, jakim jest.
W głębi serca bardzo na to liczył i czuł, że tak właśnie się stanie…tak musi
się stać ? Bo przecież jego dziecięca,
bezwarunkowa miłość chyba powinna wystarczyć chirurgowi ? Mały mógł tylko TO
zaoferować Andrzejowi. Czy TYLKO? A może AŻ tyle był skłonny mu dać… Miłość
była czymś oczywistym dla Alex’a. Stanowiła nieodłączną część jego życia, być
może dlatego chłopiec nie do końca rozumiał ile może znaczyć TAKI dar…
- Hej, Alex – Adam
zdziwił się jego szybkiej przemianie – Wszystko będzie dobrze – posłał
mu pokrzepiający uśmiech.
- Wiem - odparł
pewnie malec, zaciskając palce w pięść. Krajewski pożegnał się z nim krótko, po
czym w pośpiechu opuścił klinikę brata.
--***--
Po kilku minutach błądzenia po korytarzach Alex wreszcie
dotarł pod ciemne, dębowe drzwi gabinetu
dyrektora. Z obu stron poczekalni znajdowywały się wygodne, designerskie,
drewniane , pasujące do wystroju krzesła, na których zasiadali oczekujący na
konsultację Profesora pacjenci. Chłopiec nie spodziewał się aż takiego tłoku
przed gabinetem Falkowicza. Przeciskając się przez tłum, zwrócił na siebie
uwagę prawie wszystkich kolejkowiczów.
- Dzień dobry – grzecznie zwrócił się do młodej kobiety, zasiadającej przy wysokim kontuarze, który znajdował tuż obok drzwi gabinetu Andrzeja. Zniecierpliwiona sekretarka nawet nie obdarzyła go krótkim spojrzeniem, nie wspominając o wisileniu się na odpowiedź czy choćby nieznaczny uśmiech.
- Przepraszam… – powtórzył chłopiec, wysyłając brunetce
pełne napięcia spojrzenie.
- Tak ?- kobieta wreszcie odwróciła swój wzrok znad pliku dokumentów. Podejrzliwie
przyjrzała się małemu petentowi.
- Czy to jest gabinet Profesora Falkowicza ? – zapytał
pewnym głosem Alex, zerkając na drzwi za nimi.
- Tak – westchnęła znudzona sekretarka, po czym ponownie
zajęła się leżącymi na blacie dokumentami.
- Muszę się z nim zobaczyć – wytłumaczył jej malec,
spoglądając na kobietę wyczekująco. Wydawało mu się, że sekretarka kompletnie
zignorowała jego słowa.
- Każdy tak mówi – prychnęła po chwili ciszy, nawet na
spoglądając na spochmurniałego chłopca.
- Pani nie rozumie…- zaczął pewnie Alex , gniew rozjaśnił
jego oczy – Ja miałem zaczekać na niego w gabinecie – próbował spokojnie
wytłumaczyć kobiecie, że naprawdę musi się tam znaleźć .
- Jasne- prychnęła zniecierpliwiona sekretarka po raz
kolejny ignorując słowa chłopca. Gestem ręki przywołała do siebie kolejnego
petenta. Rozjuszony malec obdarzył nieczułą brunetkę lodowatym spojrzeniem, ale nie ruszył się z miejsca.
- Tata będzie tam na mnie czekał – próbował jej tłumaczyć,
ale kobieta zdawała się nie słyszeć jego słów, pochłonięta rozmową ze starszą,
bogato odzianą, kobietą. Mimo niepowodzenia Alex nie miał zamiaru zrezygnować.
Postanowił usiąść na jednym z krzeseł, czekając na ojca. Miał nadzieję, że za
kilka minut dostrzeże gdzieś w pobliżu twarz Andrzeja. Przecież by dostać się
do swojego gabinetu musiał minąć właśnie ten korytarz, więc Alex nie widział
innej możliwości, jak po prostu tutaj na niego zaczekać. Nie miał pojęcia, że
można się tam dostać również z drugiego skrzydła kliniki. Dopiero gdy malec
usiadł na wygodnym siedzisku zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo zmęczył go dzisiejszy
dzień. Czuł ssący głód i przemożną chęć zapadnięcia w choć kilkuminutową
drzemkę. Oparł pulsujące czoło o ścianę, oddychając głęboko. Był zawiedziony
postawą sekretarki, nie spodziewał się kolejnych problemów w swoim dzisiejszym
maratonie, na którego mecie miała wreszcie stanąć tak upragniona przez niego
osoba, a mianowicie sam Profesor Falkowicz.
- Chciałeś tak z marszu do profesora ?– siedząca obok niego
staruszka uważnie zlustrowała posmutniałego malca surowym spojrzeniem- Na wizytę u niego czeka się miesiącami –
stwierdziła stanowczo, jakby Alex chciał temu zaprzeczyć. Zmęczony chłopiec
westchnął ciężko na jej słowa i kuszony smakowitymi zapachami postanowił udać
się na małą przechadzkę po klinice ojca. Po kilu minutach krążenia po korytarzu
chłopiec postanowił z powrotem udać się na swoje miejsce. Miał już tego dość.
-Czy mogłaby pani wreszcie wpuścić mnie do gabinetu taty ! –
zdenerwowany malec nie zamierzał tak łatwo odpuścić. W jego oczach z
łatwością można było dojrzeć błysk determinacji.
-Nie rób sobie żartów mały – bezczelna kobieta zlustrowała
go kpiącym wzrokiem- Zmykaj wreszcie do rodziców- syknęła oschle, dalej
wertując teczkę z wynikami badań.- I nie zajmuj miejsca w kolejce – dodała
surowym głosem, dając mu do zrozumienia by wreszcie dał jej spokój i jak
najszybciej zniknął z zasięgu jej wzroku. Rozgniewany chłopiec obdarzył ją na
pożegnanie ironicznym spojrzeniem, po czym udał się do pobliskiej,
przyszpitalnej kawiarni, o dość wysokim standardzie. Alex z rozmarzeniem
przyglądał się smakowicie wyglądającym daniom. Dobrze wiedział, że nie ma przy
sobie żadnych pieniędzy, a tym bardziej polskiej waluty. Tęsknie przyglądał się
zajadającym pyszne potrawy ludziom.
- Jesteś głodny ?-zapytała go ciepło starsza pani, z którą
już wcześniej rozmawiał pod drzwiami gabinetu chirurga. Chłopiec skinął twierdząco głową.
- Ja zapłacę – dobrze ubrana staruszka nie czekała na jego
odpowiedź, po czym machnęła nonszalancko ręką na prowadzącego bistro mężczyznę.
- Dziękuję pani – odparł zmieszany Alex, odwzajemniając się
kobiecie swoim czarującym uśmiechem - Na
pewno mój tata odda pani pieniądze…..- zaczął z widocznym skrępowaniem. Mimo
wszystko bardzo ucieszył go miły gest staruszki, żołądek niemal skręcał mu się
z głodu.
- Pieniądze ? – prychnęła lekceważąco starsza pani , kręcąc
głową- To nie ma w życiu najmniejszego
znaczenia – podkreśliła dobitnie , kładąc swoją dłoń na wysokim blacie barku.
Alex od razu zauważył na niej wyraźne, małe, ciemne plamki. Zmarszczył czoło
obserwując ten widok.- Tak naprawdę liczy się tylko rodzina- powiedziała
,patrząc przed siebie pustym wzrokiem- Lepiej byś już teraz to zrozumiał –
szepnęła do niego znacząco, łamiącym się głosem – Za nim obudzisz się zupełnie
sam, w wielkiej wilii i przypomnisz sobie, że nawet nie masz do kogo zadzwonić
…- wyznała nieoczekiwania, czym zadziwiła
samą siebie. – Smacznego ! – rzuciła na odchodne, siadając przy innym stoliku.
Z twarzy Alex’a nie znikało nieodgadnione spojrzenie…
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jak na razie Profesor nie mógłby zaliczyć dzisiejszego dnia
do zbyt udanych. Jednym tylko telefonem adwokat przekreślił wszystkie jego
plany związane z wizytą syna. Ci, którzy twierdzili, że już rano Falkowicz był
w wyjątkowo podłym nastroju na pewno od razu zmieniliby swoje zdanie, mogąc
teraz obserwować wyraz jego twarzy. Sam Andrzej nie pamiętał nawet, kiedy
ostatnio był tak przesycony nie bezpodstawnym zresztą gniewem. Zupełnie inaczej
wyobrażał sobie ten , tak dla niego ważny dzień. Nawet to, że udało mu się
zażegnać kryzys i udobruchać inwestora w najmniejszym stopniu nie poprawiało humoru Profesora. Każda myśl Andrzeja
skupiona była na synku. Przez przedłużające się negocjacje nie był w stanie
odebrać syna z lotniska. Miał nadzieję, że Adam dobrze zaopiekował się małym. W
pewien sposób zazdrościł bratu, że to właśnie jemu przypadła ta rola. On
również pragnął w końcu zobaczyć się z Alex’em. Gdy tylko wreszcie udało mu się
opuścić salę konferencyjną, nie czekając na podsumowującego kompromis szampana,
od razu wybrał numer Adama. Po kilku sygnałach, telefon Krajewskiego odebrała
speszona pielęgniarka, która oświadczyła , że ordynator operuje i krótko przekazała mu słowa bruneta, z których
miało wynikać, że Alex już od prawie dwóch godzin znajduje się w jego klinice.
--***--
Profesor pospiesznie udał się do swojego gabinetu ,mrożąc
gniewnym spojrzeniem wszystkie znajdujące się w zasięgu jego wzroku osoby.
Czekający na niego pacjenci z wyraźnym
zaskoczeniem przyglądali się rozgniewanemu obliczu chirurga. Mijający go
pracownicy dziwnym trafem przyspieszali kroku, widząc przemierzającego
korytarze Profesora. Dzięki swojej
wyniosłej aparycji i białemu kitlowi nonszalancko zarzuconemu na ramiona
znajdujący się w zimnej furii Falkowicz, którego jasne nakrycie powiewało w
powietrzu zdawał się być całkiem wiarygodnym, szpitalnym odpowiednikiem filmowego Dartha Vadera.
Podobieństwo do legendy kina było naprawdę uderzające, choć prawdą było, że
Falkowicz nie musiał używać mocy by pozbawić głosu swoich podwładnych.
- Czy ktoś jest w moim gabinecie? – syknął oschle Profesor ,
patrząc na swoją sekretarkę wyczekująco.
- Oczywiście, że nie – zaprzeczyła od razu speszona brunetka, głośno przełykając ślinę.
Wolała nie narażać się dyrektorowi, a
wiedziała jaki ma stosunek do nieproszonych gości. O ile było to jeszcze możliwe,
Andrzej bardziej spochmurniał na jej
słowa.
- Na pewno ? – wysyczał przez zaciśnięte zęby, nie
spuszczając z niej swojego palącego wzroku. Zmieszana kobieta oblała się
bordowym rumieńcem, lecz nie odważyła się odpowiedzieć szefowi. – A może ktoś
mnie szukał …- nie odpuszczał, od razu zauważył, że pracownica nie wyznała mu
całej prawdy. Z łatwością zauważył błysk wątpliwości w jej zagubionych oczach.
- Nikt pana nie szukał – powiedziała niepewnym głosem, wciąż
unikając spojrzenia Profesora. Czuła, że swoją ignorancją najprawdopodobniej
dopuściła się poważnego zaniedbania.
- Jak to nie ? – oburzył się czekający w kolejce
czterdziestolatek, który mimowolnie przysłuchiwał się ich rozmowie.- A ten mały
chłopiec ? – zapytał oburzony. Był nieświadomy jakie kłopoty właśnie ściągnął
na nieczułą sekretarkę. Żyłka na czole Falkowicza zaczęła niebezpiecznie
pulsować .
- Do G-A-B-I-N-E-T-U – wyartykułował wypranym z emocji
głosem dyrektor, po czym przepuszczając przed sobą sekretarkę, zatrzasnął dębowe drzwi
z głośnym hukiem, wywołując tym niemałe podniecenie wśród kolejkowiczów.
--***---
Andrzej nie zamierzał w najmniejszym stopniu oszczędzać
nieczułej podwładnej. Porządnie zrugał ją za brak kompetencji i zwykłej
ludzkiej przyzwoitości. Dał jej dosadnie do zrozumienia, że jeśli cokolwiek
stało się jego synowi od momentu, w
którym zignorowała jego prośbę ,to właśnie ona będzie brała za to bezpośrednią odpowiedzialność. Dyrektor wyraźnie zaznaczył, że dłużej nie wyobraża sobie, by ktoś taki jak pani Anna pracował
w branży medycznej. Nie brał pod uwagę żadnych śmiesznych słów obrony
pracownicy. Podkreślił ,że nie jest w stanie kontynuować z nią dłużej
współpracy, dodając ,że u pracowników szczególnie ceni sobie zaangażowanie,
którego nigdy nie potrafił dostrzec działaniach brunetki.
- Myślę, że i tak powinna być pani zadowolona z takiego finału tej sprawy – uśmiechnął się ironicznie w jej stronę, wstając ze swojego skórzanego fotela.
- Zadowolona ?! – prychnęła oburzona i równie co on wściekła sekretarka.
- Oszczędziłem pani wilczego biletu – stwierdził chłodnym
głosem chirurg, unosząc lewą brew do góry, po czym nie czekając na choćby jedno słowo z
jej strony w pośpiechu opuścił swoje miejsce pracy.
--***---
Zmartwiony Profesor, od razu po wyjściu z gabinetu natknął się na małe zbiegowisko na samym końcu przeciwległego korytarza. Zaniepokojony podszedł bliżej, widząc synka, przy jednej z sal. Zaintrygowany lekarz, z którym rozmawiał malec poklepał go po ramieniu, uważnie lustrując wzrokiem Profesora, który w mgnieniu okaz znalazł się tuż przy nich.
- Alex – Andrzej odetchnął z widoczną ulgą, nie bacząc na
otaczający ich tłum, od razu z całych sił przytulił do siebie, trochę
zaskoczonego chłopca. Gdy tylko mały zobaczył
tatę, uśmiechnął się szeroko, nie mogąc dłużej ukrywać swoich uczuć, gniew na Falkowicza zniknął momentalnie. On
również mocno objął ojca. W tym jednym momencie wszystkie wątpliwości, które
obaj żywili prysły niczym bańka mydlana.
Zarówno Alex jak i Andrzej dobrze wiedzieli, że nic nie stoi na przeszkodzie w
solidnym umocnieniu ich więzi. Dopiero teraz zdali sobie w pełni sprawę z jak
bardzo cieszą się z tego spotkania, które mimo wielu trudności wreszcie
nastąpiło. Mieli wrażenie, że czekali na nie wręcz całe życie… Nigdy wcześniej
nie czuli takiej ulgi. Poczucie błogiego spokoju w jednej chwili ogarnęło ich
serca. Zarówno ojciec jak i syn z nadzieją oczekiwali na dalszy ciąg wizyty.
Żaden z nich nie mógł przerwać uścisku, jakby obawiając się, że puszczając
ukochaną osobę utraci szansę na wyznanie jej swoich uczuć. Byli świadomi , ile
ten , z pozoru nic nieznaczący gest dla nich znaczy. Było to coś o wiele
dosadniejszego, niż nie wypowiedziane „kocham Cię” . Wiedzieli, że ta chwila
jest początkiem ich całkiem nowej ,
wspólnej drogi i obaj wyczekiwali jej z niecierpliwością.
- Myślałem, że już nigdy Cię nie odszukam – mruknął ciepło
Andrzej, patrząc na malca troskliwym wzrokiem. Chłopiec , słysząc jego słowa
uniósł lewy kącik ust do góry.
- To ja dzisiaj nie mogłem Cię znaleźć , tato – stwierdził pewnie Alex, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo. Wreszcie jego marzenie się spełniło,
w końcu był przy Andrzeju. Wiedział, że już nic nie jest w stanie zniszczyć
tego dnia. Z łatwością dojrzał w oczach swojego ojca nie tyle ciepło, co coś o
wiele bardziej cenniejszego. Chłopiec po tym powitaniu nie miał już wątpliwości, był pewien, że tata równie
mocno go kocha i również nie może doczekać się tych kolejnych , wspólnych chwili, które miały nastąpić w ciągu kilku następnych dni. Alex był pewien, że w tym czasie już zupełnie przełamią
dzielące ich bariery. On również, tak
jak jego ojciec, nie brał pod uwagę innego scenariusza.
- Gratuluję Andrzej- jasnowłosy lekarz przerwał
niespodziewanie ich chwilę czułości – Masz niesamowitego syna- zerknął znacząco
na Profesora- Właśnie uratował życie naszej pacjentce – przyznał szczerze dr
Mierosławski , z niedowierzaniem lustrując malca wzrokiem. Nie mógł pojąć w
jaki sposób chłopiec wpadł na tak szybką diagnozę. Wciąż przyglądał mu się zaintrygowany.
-Naprawdę ? – zaśmiał się szczerze Profesor, spoglądając na syna z widoczną
dumą.
- Tak – przytaknął trochę rozbawiony lekarz – Od razu
prawidłowo zareagował i dzięki temu uratowaliśmy życie tej pacjentce – zaznaczył, podejrzanie spoglądając
na Alex’a. - A właściwie to jak na to wpadłeś ,co ? –zapytał chłopca z
nieukrywaną ciekawością.
- Plamy wątrobowe na dłoniach – wyjaśnił trochę speszony
pochwałami malec. Od razu dostrzegł jej podczas rozmowy z panią Janiną przy
barze.
- Racja – przyznał Mierosławski, kręcąc głową ze zrozumieniem – Widzę Andrzej,
że raczej nie czytałeś swojemu synowi bajek na dobranoc, co ? – zaśmiał się,
sugestywnie spoglądając na Falkowicza.
- Może wreszcie zacznie… – powiedział ciepło mały,
nieoczekiwanie ściskając swoją małą dłonią rękę, stojącego obok siebie taty.
Profesor mrugnął do niego porozumiewawczo, podnosząc do góry lewą brew. Był
trochę zaskoczony gestem syna, mocniej ścisnął jego niewielką, zmarzniętą
rączkę.
- Z pewnością – odparł rozbawiony Andrzej, wypowiadając te
słowa wprost w ciemnoszare oczy synka. Towarzyszący im lekarz z uśmiechem na
ustach przeprosił ich grzecznie i razem z tłumem gapiów zniknął w najbliższej sali. Wszyscy ponownie zajęli się przypadkiem pani Janiny.
- Widzę, że nie próżnowałeś – stwierdził pewnie Andrzej,
wciąż czując dumę z synka. Nie był do końca świadomy, że jego zaledwie
kilkuletni syn aż tak interesuje się medycyną. Mimo, że wiedział od Adama o
nietypowych zainteresowaniach chłopca, to wcześniej nie chciał dać im w pełni wiary.Po prostu nie chciało mu się wierzyć w
te wszystkie opowieści o oglądanych w tajemnicy przed Wiki ,filmikach z
operacji. Alex bardzo go zaskoczył, a jednocześnie w pewien sposób rozbawił
swoimi poczynaniami.
- Podobno nigdy nie jest za wcześnie na naukę – powiedział pewnie
mały, razem z Falkowiczem udając się do wyjścia. Chciał tymi słowami w pewien
sposób obronić się przed zarzutami, że wciąż jest jeszcze za mały na
interesownie się takimi rzeczami. Był do nich przyzwyczajony, mama za każdym
razem rugała go, gdy tylko znalazła choć fragment artykułu medycznego, które
systematycznie jej podbierał.
- Mam nadzieję, że nie jest na nią ani za wcześnie –
poczochrał pieszczotliwie malca po głowie – Ani za późno – dodał, marszcząc
brwi. Wypowiadając te słowa miał na myśli samego siebie. Razem szli w stronę
ogromnej auli.
- To teraz w końcu pojedziemy do Twojego domu ? – zaczął Alex,
wciąż nie puszczając dłoni ojca.- Właściwie po prostu, do domu – poprawił się,
nie spuszczając swojego roziskrzonego wzroku z taty.
- Tak, do domu – Falkowicz uśmiechnął się lewym kącikiem
ust, razem z synem przekraczając próg kliniki. Andrzej nie miał najmniejszego
pojęcia, jak wielkie zmiany już wkrótce go czekają. Alex nie zamierzał dłużej
zwlekać, niebawem Profesor miał przekonać się jakie piętno wypala na
człowieku rodzicielstwo oraz jakie rewolucje ze sobą niesie. Był na to w pełni
gotowy, przynajmniej właśnie tak naiwnie sądził w chwili ,gdy razem z synkiem podążał do zaparkowanego nieopodal samego wejścia samochodu. Andrzej
już nie pamiętał kiedy ostatnio czuł taką ulgę, błogość. Falkowicz dawno zapomniał jak
wygląda prawdziwe szczęście. Jego mały syn już niedługo miał w pełni pokazać
mu, co to naprawdę znaczy być szczęśliwym, a z pewnością nie równało się to brakowi problemów.Tego z pewnością Alex nie zamierzał poskąpić swojemu ojcu.