niedziela, 28 lutego 2016

XXXVIII cz. II

Hej !
Przepraszam za późną porę, ale ja jestem raczej nocnym markiem, poza tym odsypiałam wczorajszą wenę twórczą, która nie pozwoliła mi zasnąć aż do siódmej rano. Musiałam trochę odreagować i wreszcie się wyżyć :D Skutek nie powiem niezły - całkiem ciekawe dwa obrazy i cały pokój w farbie olejnej , który wymagał ode mnie natychmiastowej interwencji.
Co do części...nie jestem przekonana, czy tego się spodziewaliście :( Śmiem szczerze w to wątpić... Jednak wszystko co wprowadzam ma głębszy sens ( możecie mi wierzyć ). Nawet głupie drzewko pomarańczowe jest jakąś sugestią xD W tym opowiadaniu trzeba się doszukiwać takich "drobnostek". Uwierzcie mi, że ktoś taki jak Biszkopt też nie pojawia się przypadkowo...a wręcz przeciwnie, odegra on dużą rolę :D
Pewnie z waszej perspektywy te wątki poboczne są zbędne...jednak taki Krzeszowski również został wprowadzony w jasno sprecyzowanym celu, nie wspominając o Romie :P. Zapewne liczyliście na więcej scen Falkowicz - Alex. Spokojnie, jeszcze 3 podczęści rozdziału XXXVIII przed nami. Nie będziecie mieć powodów do narzekań.Alex jeszcze zdąży przewrócić świat Andrzeja do góry nogami :D

Dziękuję bardzo za takie cudowne komentarze pod poprzednią "podczęścią". Nawet nie wiecie jaką motywację dają.:D Aż mi się zrobiło ciepło na sercu <3
Dziękuję wszystkim za miłe słowa, ale chyba najbardziej Maćkowi i Julce, którzy od samego początku opowiadania znoszą moje ciągłe opóźnienia, ja bym chyba nie wytrzymała. :D Jesteście wielcy !

Standardowo - czekam na krytykę oraz zgoła inne,  pokrzepiające słowa ! Przyznam, że to zagłuszyłoby moje wyrzuty sumienia. Zamiast czytać dzisiaj "Wesele" szlifowałam ten oraz następny rozdział.
Tutaj mamy taki trochę "come back" złego pssora Falkowicza, humorek nie będzie mu za bardzo dopisywał ... :D




Muzyka: James Blunt - Goodbye My Lover
                                                               
XXXVIII cz. II 

Falkowicz od ponad godziny nerwowo przechadzał się po salonie, zerkając bez przerwy na tarczę swojego srebrnego rolexa. Chirurg  zmarszczył w napięciu czoło ,przez dłuższą chwilę wpatrując się w wolno poruszające się po okręgu wskazówki zegarka. Wydawać by się mogło, że swoim palącym spojrzeniem usilnie pragnie przyspieszyć ich bieg. Profesor nie mógł już dłużej znieść tej niepewności. Atmosfera ciągłego oczekiwania tylko potęgowała jego rozdrażnienie. Od zawsze preferował klarowne sytuacje. Wolał już wiedzieć na czym stoi, niż ciągle wyczekiwać czegoś, co i tak było nieuniknione. Gorzka prawda była dla niego lepszym wyborem, niż pozostawanie w ciągłej nieświadomości. Profesor  pragnął wreszcie poznać prawdziwy obraz sytuacji, w której się znalazł, niż na nowo przetwarzać w swoim umyśle coraz to nowe, niestworzone wizje spotkania z synem, które ciągle podsuwała mu jego bujna wyobraźnia. W chwili obecnej Andrzej  w najmniejszym stopniu nie obawiał się konfrontacji z Alex’em. Tego typu wątpliwości już kilka godzin temu na dobre odeszły w niepamięć chirurga. Podczas bezsennej nocy Falkowicz zdał sobie sprawę, że większa część jego obaw była kompletnie bezpodstawna. Teraz w pełni zrozumiał, że w roztrząsaniu wizyty syna zbyt mocno skupił się na sobie, na swoich brakach i obawach, a nie na tym co było najważniejsze, a mianowicie na samym Alex’ie. Wcześniej nie wziął pod uwagę faktu, jak niezwykłą osobą jest jego mały synek. Przecież już trochę zdążył go poznać. W chwili obecnej zrozumiał, że Alex z łatwością zaakceptuje go jako ojca, jeśli on tylko mu na to pozwoli  i otworzy na niego swoje serce . Dopiero dzisiejszego ranka dotarło do świadomości Andrzeja to, że mimo szczerych chęci i wielu starań i tak nie jest w stanie niczego przyspieszyć. Teraz wiedział już, że powodzenie wizyty chłopca nie leży w jego mocy, a  wszystko  tak naprawdę  zależy  wyłącznie od małego. Profesor był  świadomy, że jeśli tylko synek da mu szansę , to z pewnością nie omieszka jej  wykorzystać  i postara się być dla niego jak najlepszym tatą. Falkowicz w głębi serca czuł,  że właśnie tak się stanie, a dokładnie takie rozstrzygnięcie ich trudnej sytuacji jest jedynie kwestią czasu. Obecnie rozumiał, że w sprawie swoich relacji z synkiem powinien pozostawić Alex’owi wolną  rękę i pozwolić by mały lepiej poznawał go bez zbędnego pośpiechu. Był pewien, że mimo braku doświadczenia spełni się w swojej nowej roli, bo  przecież on  sam również kiedyś był chłopcem i dobrze pamiętał czego dokładnie oczekiwał od swojego ojca. Ponadto był świadomy, że te realia nie mogły się tak diametralnie zmienić przez ostatnie lata. Profesor nie dopuszczał do siebie możliwości porażki, tym bardziej, że jego przewodnikiem w tajnikach rodzicielstwa miał być właśnie Alex.- W końcu człowiek uczy się przez całe życie – westchnął w myślach, podchodząc do swojego czarnego fortepianu, lewą ręką wystukiwał cichy rytm na połyskującej powierzchni instrumentu. Nie był w stanie wytrzymać w bezczynności  już ani minuty dłużej, nerwowo przeczesał dłonią swoje przyprószone już siwizną włosy. Mimo, że przylot małego zaplanowano dopiero na godzinę dwunastą, Andrzej już od samego świtu skrzętnie przygotowywał się na jego przyjazd. Zawsze świecąca pustkami lodówka wypełniona była po brzegi najróżniejszymi przysmakami, cały, właśnie wyremontowany dom lśnił czystością, a japoński ogród, otaczający jego willę był finezyjnie przystrzyżony i ukształtowany w najróżniejsze, zaskakujące formy. Falkowicz pragnął wywrzeć jak najlepsze wrażenie na chłopcu.  Chciał uniknąć  wszelkich przeszkód. Zależało mu na tym by ich powitanie wypadło perfekcyjnie. Profesor zadbał by żadne sprawy zawodowe w ciągu całego pobytu Alex’a w Polsce  nie pokrzyżowały jego planów. Już wcześniej obmyślił wiele atrakcji, które miały pomóc im zbliżyć się do siebie podczas tych kilku wspólnie spędzonych dni. Gdy tylko większość jego wątpliwości wreszcie prysła , Andrzej w pełni zrozumiał jak bardzo nie może doczekać się odwiedzin synka, jak w głębi serca wyczekiwał tego momentu. Dopiero teraz pojął, że już od dawna upatrywał dla siebie szansy w tym spotkaniu. Czuł, że będzie ona stanowić prawdziwy przełom w ich relacji. Wciąż nie potrafił do końca pojąć siły uczucia, którym darzył Alex’a. Godziny, minuty, sekundy, które dzieliły go od spotkania z malcem zdawały się  trwać w nieskończoność. Andrzejowi wydawało się wręcz, że kapryśny czas wraz ze zbliżającym się terminem odwiedzin Alex’a zwolnił swój bieg by złośliwie wydłużyć  jego oczekiwania. Falkowicz pragnął jak najszybciej wreszcie spotkać swojego synka , choćby przez kilka chwil móc obserwować jego czarujący uśmiech , przytulić go i nareszcie powiedzieć mu jak bardzo jest on dla niego ważny… nie chciał już dłużej z tym zwlekać. Miał wrażenie, że niedomówienia z jego strony tylko szkodzą ich relacji. Pragnął postawić sprawę jasno, by i Alex zdał sobie sprawę jak bardzo istotną rolę odgrywa w życiu chirurga. Falkowicz za wszelką cenę chciał zdobyć nie tylko zaufanie, ale także miłość synka. Nie minęło zbyt wiele czasu by Andrzej zauważył, że właśnie TEGO najbardziej brakowało mu przez ostatnie lata. Brakowało mu miłości, osób które mógłby pokochać i które obdarzyły by go równie silnym uczuciem. Wreszcie, po ponad trzydziestu latach życia tylko dla siebie dotarło to do świadomości Profesora.- Lepiej późno ,niż wcale – myślał z goryczą, analizując lata swojej bezsensownej  pogoni za poklaskiem i sukcesami. Owszem miłość niosła za sobą ogromną odpowiedzialność, ale również była w pełni warta włożonego w nią poświęcenia, co do tego był całkowicie przekonany. Odkąd dowiedział się o istnieniu syna cały jego  wcześniejszy system  wartości uległ natychmiastowemu przewrotowi. Teraz jego priorytety były jasno sprecyzowane. Wiktoria i Alex bezsprzecznie zajmowali najwyższe miejsce w jego piramidzie wartości, to oni nadawali ton i sens jego życiu. Z perspektywy czasu profesor dziwił się samemu sobie… zastanawiał się jak mógł dobrowolnie godzić się na taki los ?! Jak przez tyle lat mógł żyć bez prawdziwego celu…bez ciepła, bez bliskich mu osób ?! Wydawało mu się, że ostatnie lata były tylko długim, szarym, przygnębiającym snem, z którego nagle się obudził.  Teraz nie był w stanie wyobrazić sobie powrotu do swojego wcześniejszego życia. Nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że gdyby nie zwykły zbieg okoliczności i kilka dodatkowych kieliszków alkoholu wypitych przez jego brata, nigdy nie dowiedział by się o istnieniu Alex’a  i dalej prowadził by swoje jałowe życie, nawet nie orientując się jak ogromny skarb traci. Gdyby kilka miesięcy temu ktoś powiedział mu, że będzie cenił spotkanie z sześciolatkiem ponad zawarcie umowy z największym w Europie koncernem farmaceutycznym pewnie by nie uwierzył, a nawet wykpił by delikwenta, który śmiałby insynuować mu takie brednie. Wtedy zapewne również nie dał by wiary w to, że nawet nie zmartwi go fakt posiadania dziecka, a wręcz przeciwnie bardzo ucieszy się, że ma syna. Jednak, nieoczekiwanie  tak właśnie się stało, a on nie wyobrażał sobie dłużej funkcjonować  bez małego i jego cudownej mamy. Był pewien, że zrobi wszystko by w pełni ich odzyskać i zrekompensować im stracone lata. Już dawno postanowił sobie, że nie spocznie dopóki nie uda mu się naprawić relacji z Rudowłosą . Mimo  wieloletniej  rozłąki wciąż nie potrafił przestać o niej myśleć, nigdy nie przestało mu na niej zależeć … Już dawno odkrył, że Wiki jest właściwie jedyną kobietą, która kiedykolwiek tak bardzo się dla niego liczyła…jedyną, która potrafiła skruszyć lód jego serca… tylko ją naprawdę pokochał. Wiedział, że przed laty bardzo ją zranił, ale był pewien ,że jeszcze uda im się odbudować i ocieplić swoje kontakty . Bardzo na to liczył. Pragnął razem z nią stworzyć prawdziwą rodzinę dla ich synka. Był pewien, że jeśli tylko nie zabraknie mu determinacji, to uda mu się spełnić to marzenie, nie tylko dla Alex’a, ale również  dla samego siebie. Oddał by wszystko by już na zawsze mieć tą dwójkę przy sobie, by razem z nimi dzielić życie.  Nic innego nie miało dla niego takiego znaczenia. Ostatnio pusty i cichy dom, do którego wracał po wielu godzinach ciężkiej pracy paradoksalnie zdawał się jeszcze bardziej ciążyć na  sercu Falkowicza. Nie mógł już dłużej znieść widoku opustoszałej willi, która każdego dnia przypominała mu o samotności, która przecież od tylu lat była nieodłączną częścią jego życia. Jednak chirurg postanowił w końcu to zmienić, nie chciał dłużej godzić się na jej dojmującą obecność w swojej codzienności. Teraz już nie był sam, zapełnił pustkę w swoim sercu i miał szczerą nadzieję, że już wkrótce również jego posiadłość wypełni atmosfera optymizmu i rodzinnego ciepła. Liczył, że jego mały synek chociaż na te kilka dni ożywi jego przygnębiający dom i razem ze swoją wyrazistą osobowością wprowadzi do niego odrobinę dziecięcej radości i kolorytu. Profesor nie przerywając swoich rozmyślań skierował się w stronę zajmującego spory fragment ściany  lustra, które znajdowało się w  półkolistym holu jego willi.

-No cóż – westchnął teatralnie, unosząc lewą brew do góry, nie spuszczał wzrok ze swego odbicia – Latka lecę – cmoknął głośno, po czym przejechał dłonią po jednodniowym zaroście , obserwując kilka nowych, siwych włosów tuż przy swojej  skroni. Po minucie refleksji nad zgubnym wpływem czasu na stan swojej prezencji, strzepnął niewidzialny pyłek z szarej powierzchni marynarki . Tego dnia zamierzał jak najlepiej zaprezentować się w oczach syna, dlatego właśnie postanowił założyć swój najlepszy, a zarazem ulubiony grafitowy garnitur, do którego dobrał jedynie zwyczajną, błękitną koszulę w ledwie dostrzegalne prążki. Z bólem serca zrezygnował dzisiaj z nieodłącznej części swojej garderoby, a mianowicie zwykle towarzyszącego mu krawata. Falkowicz nie chciał wydać się Alex’owi zbyt oficjalny, mimo to idiotycznie czuł się z rozpiętym pod szyją kołnierzykiem, skąd raziła go niezwykła pustka. Paradoksalnie krawat dodawał mu pewności siebie, bez niego czuł się jakby ktoś pozbawił go prawej dłoni.
- Świetnie !  – mruknął gniewnie, posyłając w pustą przestrzeń pełne furii spojrzenie. Gdy kontem oka zauważył wyraz swojej twarzy w lustrze, nie potrafił ukryć zawadiackiego uśmieszku, który momentalnie pojawił się na jego spochmurniałej twarzy . – Teraz to ja rzeczywiście nie dziwie się tym pielęgniarkom- zaśmiał się szczerze, ukazując rząd perliście białych zębów, po czym nonszalancko zmierzwił swoje włosy. W tej chwili w pełni  zrozumiał, dlaczego niedouczeni studenci, po oblaniu pierwszego terminu egzaminu, któremu zwykle towarzyszył grad dosadnych słów i spojrzeń ,przez cały następny semestr omijają go szerokim łukiem. Musiał przyznać, że na miejscu swoich współpracowników raczej wolałby unikać swojego gniewnego spojrzenia, które przecież było dopiero próbką jego prawdziwych możliwości.
Głośny dźwięk dzwonka wyrwał go z  tych niewinnych rozmyślań.
- Falkowicz, słucham – syknął oschłym tonem, nawet nie spoglądając na numer , który pojawił się na wyświetlaczu jego komórki. Tego dnia nie miał najmniejszej ochoty na absolutnie żadną rozmowę zawodową, a już szczególnie tą dotyczącą wrocławskiej  kliniki, przy budowie której wciąż pojawiały się coraz to nowe problemy. To miała być pozbawiona ryzyka inwestycja, a jak to zwykle bywało, stało się wręcz odwrotnie.
- Andrzej…- jego rozmówca chrząknął nieznacznie, próbując przywrócić swojemu głosowi naturalne brzmienie – Musisz jak najszybciej przyjechać… chodzi o holding Krzeszowskiego …- powiedział wreszcie, dysząc ciężko. Falkowicz nie mógł wiedzieć, że w tym momencie desperacja prawnika sięgnęła szczytu, a on właśnie teraz przykłada do swoich ust szklaneczkę rudawego alkoholu.
- Co proszę ! – powiedział ostrym tonem, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Włożył lewą rękę do kieszeni grafitowych spodni, po czym w pośpiechu ruszył w stronę swojego gabinetu.
- Jego ludzie znaleźli jakieś nieprawidłowości w dokumentacji przetargu na specjalistyczną aparaturę medyczną z zakresu anestezjologii dla całej naszej kliniki !- niemal wykrzyczał, głośny trzask w głośniku telefonu Falkowicza, świadczył o tym , że jego rozmówca właśnie upuścił szklankę z pitą przez siebie whisky .
- Marek, ty chyba żartujesz …- rzucił zdenerwowany, zaciskając usta w wąską linię. Żyłka na jego czole zaczęła niebezpiecznie pulsować. Profesor w pośpiechu przeszukiwał szuflady swojego mahoniowego biurka, rozrzucając po całym pomieszczeniu segregatory i teczki pełne dokumentów.
- Żartuję ? – prychnął nerwowo przybity  prawnik, poluzowując krawat – Dobre sobie – dodał, wzdychając ciężko. – Jeśli w ciągu kilku godzin nie zażegnamy tego kryzysu, to możemy powiedzieć „ Au revoir ! „ całej naszej inwestycji i zrównać z błotem miesiące ciężkiej pracy !- kontynuował przerażony.
- Nie dramatyzuj – warknął Falkowicz, mocno zaciskając palce u lewej dłoni. – Krzeszowski to mój dobry znajomy – dodał chłodno, niebezpieczny błysk rozświetlił jego oczy.
- Właśnie dlatego Andrzej musisz NATYCHMIAST przyjechać ! – powiedział drżącym głosem Marek.
- W zupełności poradzisz sobie beze mnie – stwierdził nieznoszącym sprzeciwu głosem Profesor – Przecież w ciągu jednego dnia mojej nieobecności w klinice świat się nie zawali- syknął zdenerwowany. Nie mógł uwierzyć, że właśnie dzisiaj musiało dojść do tej podbramkowej sytuacji. Mimo wszystko nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować z ani minuty czasu, który zamierzał poświęcić w pełni Alex’owi.
- Ty nie pojmujesz powagi sytuacji – wykrzyczał do niego prawnik – Wolisz bawić się w niańkę z jakimś dzieciakiem, niż zająć się poważnymi sprawami…- zaczął podniesionym głosem.
- To nie żaden dzieciak – podkreślił, pełnym furii głosem – Ale mój syn – stwierdził dobitnie – I dobrze wiesz, że nie tak się umawialiśmy – dodał lodowato. Był niczym bomba zegarowa z opóźnionym zapłonem. Wiedział, że jeszcze jedno słowo prawnika, a nie wytrzyma i błyskawicznie zakończy z nim współpracę, nie szczędząc mu gorzkich, acz dosadnych słów krytyki.
- Nie poznaję Cię, Andrzej – wysyczał gniewnie Marek, który znalazł się w bardzo krytycznej sytuacji. Zainwestował w budowę kliniki wszystkie swoje oszczędności.- MUSISZ przyjechać ! – powiedział  błagalnym głosem po dłuższej chwili ciszy . Był świadomy, że jeśli Falkowicz odmówi i zaraz nie przywiezie do kliniki ważnej dokumentacji, to on nie tylko straci sporą sumę pieniędzy, ale również wiarygodność w oczach biznesmena oraz swoją opinię cenionego prawnika. Wiedział, że Krzeszowski ma rozległe wpływy i szerokie znajomości, nie mógł pozwolić by dowiedział się on o jego zaniedbaniu i malwersacjach w dokumentach dotyczących przetargu. Potrzebował Andrzeja, jego autorytetu, który natychmiast rozwiałby wątpliwości inwestora.
- Ja niczego nie muszę – stwierdził pozbawionym emocji głosem – A ty dobrze o tym wiesz – dodał chłodno, odnajdując potrzebną dokumentację w jednym z czerwonych segregatorów.
- Jeśli nie spotkasz się dzisiaj z inwestorami i nie wciśniesz Krzeszowskiemu swojej słodkiej gatki to będzie koniec – przyznał szczerze jego rozmówca – To zajmie Ci najwyżej godzinę – zachęcał go zrozpaczony adwokat– Wystarczy, że trochę pokręcisz się przy naszych współudziałowcach, rzucisz im kilka swoich medycznych frazesów, usłyszą twoje rozsławione nazwisko, zobaczą dobrze prosperującą, warszawską klinikę a kiedy podsuniesz im tabele z długą linią zer w kolumnie zysków to będą już w pełni udobruchani- próbował go przekonać.
- Wiesz dobrze, że dzisiaj przylatuje mój syn- zaczął bezbarwnym tonem Andrzej – Zależy mi na tym spotkaniu i nie mogę dopuścić do żadnych komplikacji- syknął, uderzając pięścią w blat biurka – A ty właśnie dzwonisz i rujnujesz wszystkie moje plany – wyartykułował rozwścieczony. Czuł przemożną chęć mordu na adwokacie. Krew w jego żyłach zaczęła płynąc z zawrotną prędkością. Profesor nie mógł dłużej znieść bełkotu wspólnika. Był świadomy, że wszystkie jego założenia i plany runęły w jednym  momencie jak domek z kart. Nie tak wyobrażał sobie ten dzień. Wszystko skrzętnie zaplanował, spotkanie miało perfekcyjnie się udać. Andrzej dobrze wiedział, że nie ma wyboru, Marek postawił go pod ścianą i mimowolnie musi pojawić się na spotkaniu z biznesmenami. Andrzej był nie tyle wściekły, co rozgoryczony i rozczarowany. Tak bardzo wyczekiwał tego dnia…
- Godzina Cię nie zbawi ! – prosił prawnik, poklepując się po łysinie, którą pokrywały kropelki słonego potu.
- Dobrze,  dokładnie sześćdziesiąt minut  i ani sekundy dłużej - zastrzegł stanowczym głosem Falkowicz , chwytając  w dłoń  segregator . Do przylotu Alex’a pozostały mu jeszcze ponad trzy godziny, sądził ,że jeśli się spręży to zdąży sam odebrać synka z lotniska.
- Dziękuję Ci …-zaczął Marek, wzdychając z widoczną ulgą. Dobrze wiedział,  że  już dawno obiecał Profesorowi, że w ciągu tego tygodnia nie będzie zaprzątał mu głowy wrocławską kliniką. To nie był pierwszy raz, kiedy boleśnie zawiódł swojego wspólnika.
- Uwierz mi, że nie będziesz miał za co dziękować – wysyczał gniewnie przez zaciśnięte  zęby chirurg , uśmiechając się do siebie z zimną satysfakcją. Rozłączył się bez pożegnania, rzucając na blat biurka telefon. Pomasował dłonią pulsujące skronie, po czym pokręcił głową z niedowierzaniem. Dzisiejszy dobrze zapowiadający się poranek odszedł w niepamięć. Falkowicz w pełni rozumiał ile kosztować może ich rezygnacja Krzeszowskiego. Biznesmen za bardzo liczył się w branży. Andrzej wiedział, że ignorując spotkanie z nim nie tylko zrujnowałby przyszłość kliniki, ale także ściągnął by na siebie wiele dodatkowych problemów. Był świadomy, że od jednego kiwnięcia palcem barona nieruchomości zależy czy szpital w Leśnej Górze uzyska dotacje lub otrzyma kolejny grant. Wbrew pozorom Falkowiczowi zależało na rozwoju tego przybytku. Wiązało się z nim wiele przyjemnych wspomnień, ponadto w pewien sposób chciał , dzięki swoim znajomością, zapewnić bratu lepsze warunki rozwoju zawodowego. Nigdy nie zgodziłby się  na prowadzenie grantu w Leśnej Górze , gdyby nie Adam. Z  napięciem wciąż malującym się na twarzy, Falkowicz postanowił jak najszybciej opuścić  willę.  Dał upust swoim emocjom poprzez głośne trzaśnięcie drzwiami i w pośpiechu wsiadł do stojącego na podjeździe , czarnego maserati.  Ruszył z piskiem opon, wybierając numer  brata. Chciał mieć pewność, że w razie nieprzewidzianych problemów Adam zajmie się Alex’em. Mimo wszystko nie chciał dopuścić do siebie tej perspektywy. 

--***--

Falkowicz jak burza wkroczył do kliniki omiatając zlęknione recepcjonistki swoim morderczym spojrzeniem. Zarówno pacjenci jak i pracownicy w mgnieniu oka ustępowali mu z drogi, intuicyjnie wyczuwając, że w tym momencie lepiej będzie jeśli unikną bezpośredniej konfrontacji z pogrążonym w zimnej furii dyrektorem. W tej chwili niezwykle trudno byłoby komukolwiek odnaleźć choćby jedną przechadzającą się po oddziale pielęgniarkę. Ta grupa zawodowa zbyt często doświadczała gniewu Profesora, dlatego każda z sióstr wiedziała, że najlepszym rozwiązaniem będzie jak najszybsze zejście z pola rażenia chirurga.
- Profesorze – zaczęła cicho sekretarka, widząc jak mężczyzna kieruję się w stronę swojego gabinetu .
- Tak, pani Anno – odparł chłodno, nawet się nie zatrzymując. Zdawało się, że kompletnie zignorował kobietę.  Brunetce z trudem przyszło dotrzymanie mu kroku.
- Pana wspólnik wraz z inwestorami czeka w sali konferencyjnej  – wydusiła wreszcie kobieta, zdawało jej się ,że to bardzo istotna informacja .Jednak Andrzej w najmniejszym  stopniu nie okazał  swojego  zainteresowania otrzymaną właśnie wiadomością.
- Skoro tak- westchnął obojętnie , nawet nie zaszczycając sekretarki krótkim spojrzeniem.
- Podałam kawę – rzekła usprawiedliwiająco brunetka, próbując uniknąć reprymendy szefa. Z ogromnym trudem przychodziło jej rozszyfrowanie zachowania dyrektora, który zdawał się być kompletnie niewzruszony tym, że przyszłość jego intratnego interesu wisi na włosku. Oczywiście zgodnie z oczekiwaniami Profesora już od rana cały personel kliniki, począwszy od salowych, a kończąc na radiologach, huczał od plotek dotyczących jego rzekomego bankructwa.
- Znakomicie – syknął oschle Falkowicz, obdarzając kobietę przesyconym ironią spojrzeniem, po czym skręcił w następny korytarz. Zamaszyście otworzył szklane drzwi prowadzące do sali konferencyjnej.
- Serwus panowie – rzucił od niechcenia, przyklejając do swojego oblicza  sztuczny, szeroki uśmiech, który mocno kontrastował z lodowatym spojrzeniem jego ciemnoszarych oczu.
-Wreszcie pojawił się ktoś kompetentny – zdegustowany milioner machnął na Marka  lekceważąco ręką, powstając z jednego ze skórzanych foteli, otaczających długi na kilkanaście metrów, dębowy stół- Nareszcie jesteś Andrzeju – uścisnął dłoń chirurga, który spojrzał  na niego z obrzydzeniem.
- Jakieś problemy, Tadeuszu ? – Falkowicz nie spuszczał palącego wzroku z biznesmena, uniósł  wyzywająco lewą brew do góry.
- Możemy później przejść do naszych wątpliwości… - zaczął pewnie Krzeszowski, wskazując wzrokiem na towarzyszący mu łańcuszek prawników – Ale może nie niszczmy  tak od razu naszego miłego spotkania – zauważył, również nie przerywając kontaktu wzrokowego z Falkowiczem, który na jego słowa zacisnął mocno usta.
- Czyżby zebrało Ci się na wspominki ?- zaśmiał się ironicznie Andrzej, czując na sobie pytające spojrzenia wszystkich zebranych.
- Wiesz, starzeję się- roześmiał się szczerze biznesmen, wprawiając przybyłych ze sobą podwładnych w osłupienie. Nikt nie spodziewał się, że mężczyźni są w tak dobrych, wręcz koleżeńskich kontaktach.
- Przyznam szczerze, że chyba nic w życiu nie wyszło Ci tak jak włosy- stwierdził pewnie Andrzej, sugestywnym wzrokiem lustrując łysinę Krzeszowskiego, który po raz kolejny zaniósł się donośnym śmiechem.
- A ty się kompletnie nic nie zmieniłeś, przyjacielu – bogacz poklepał Falkowicza po plecach,  po czym usiadł ponownie w swoim fotelu, poprawiając krawat. – Kopę lat minęło od naszego ostatniego spotkania, co ? – z twarzy biznesmena nie znikał cień rozbawienia. Towarzyszący im mężczyźni nie potrafili ukryć szoku, który wyraźnie malował się na ich twarzach. Spodziewali by się raczej  zażartych dyskusji, twardych  negocjacji, niż przyjaznej pogawędki . Zarówno Andrzej jak i Tadeusz cieszyli się sławą nieustępliwych negocjatorów. Spodziewali się, że to starcie silnych osobowości skończy się raczej tragicznie.
- To prawda – mruknął niewyraźnie Profesor ,unosząc lewy kącik ust do góry. Gdy tylko zobaczył Tadeusza fala niekoniecznie miłych  wspomnień przewinęła się przez jego umysł.
- Kto by się spodziewał, że takie zagubione dzieciaki z bidula jak my, dojdą tak daleko – westchnął ciężko biznesmen, lustrując Andrzeja tajemniczym spojrzeniem. – Chyba nikt by nie uwierzył, że wyjdziemy kiedyś na porządnych ludzi , co ?– multimilioner uśmiechnął się do siebie. Nigdy nie ukrywał swojej przeszłości, był dumny z tego, że wszystko co udało mu się osiągnąć, zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie.
- Porządnych ? – prychnął ironicznie Profesor – Chyba nie masz na myśli siebie, Tadeuszu – stwierdził pewnie, uśmiechając się bezczelnie. Dobrze wiedział, w jaki sposób jego znajomy dorobił się fortuny.
- Ciągle taki sam…taki sam – rozbawiony Krzeszowski pokręcił głową z niedowierzaniem.- Baran nie traci rogów – szepnął w jego stronę, szczerząc się szelmowsko. Andrzej zignorował jego słowa, pustym wzrokiem wpatrując się w leżący przed sobą segregator.  Nie potrafił oderwać się od natrętnych wspomnień związanych  ze swoim pobytem w sierocińcu. Jak dobrze wiedział wspólne przeżycia w takich jak Dom Dziecka miejscach łączą ludzi bardziej,  niż cokolwiek innego. Był tego w pełni świadomy. Taka znajomość do czegoś  zobowiązywała, nie tylko jego, ale także Tadeusza. Falkowicz doskonale pamiętał, gdy jeszcze jako dziesięcioletni, ambitni  chłopcy złożyli sobie obietnicę, że zawsze już będą sobie pomagać w osiągnięciu sukcesu. Mimo ,że tuż po maturze ich drogi się rozeszły  to Profesor nie zapomniał o swoim jedynym koledze z sierocińca, który dzięki swoim wybujałym marzeniom w pewien sposób natchnął Andrzeja by zawsze sięgał po najwyższe zaszczyty, by wyznaczał sobie ambitne cele, by nie bał się sięgać dalej… by miał odwagę łamać schematy i ograniczenia. To siedzący przed nim mężczyzna, jeszcze jako dzieciak pokazał mu, że jeśli tylko będzie zdeterminowany, to może osiągnąć wszystko o czym marzy.
- Coś mi się wydaje, że panowie – Profesor  wskazał głową w kierunku przysłuchujących się ich rozmowie mężczyzn - nie są zbyt zainteresowani naszymi barwnymi życiorysami – stwierdził z typową dla siebie stanowczością, po czym otworzył czerwony segregator – Może przejdziemy wreszcie do interesów – zaproponował z wymuszonym uśmiechem, lustrując swojego prawnika znaczącym spojrzeniem. Marek nie był w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa,  nie był świadomy, że Krzeszowski jest aż tak DOBRYM znajomym Falkowicza.
- To właśnie lubię – przyznał szczerze biznesmen, spoglądając na Andrzeja z aprobatą – Konkrety – westchnął, sięgając po plik leżących przed sobą dokumentów.
 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Gdy tylko malec opuścił korytarz odgradzający go od hali odlotów, tleniona stewardessa ze sztucznym uśmiechem oświadczyła mu, że w tym miejscu kończy się ich wspólna podróż, po czym nie czekając aż w zasięgu wzroku pojawi się opiekun, który miał odebrać chłopca z lotniska, pozostawiła sześciolatka samego sobie wśród tłumu witających się osób. Alex wcale nie żałował, że jego ponad dwugodzinny lot, w towarzystwie wyjątkowo niesympatycznej blondynki wreszcie dobiegł końca. Jednak, gdy malec rozejrzał się wokół siebie, poczuł lekkie ukłucie w okolicach serca. Znalazł się kompletnie sam w ogromnej, pełnej podróżnych, hali. Nie miał najmniejszego pojęcia jak w takim tłumie uda mu się odnaleźć tatę. Z trudem niosąc swoją zieloną torbę , trochę zawiedziony, uważnie  lustrował mijanych przez siebie ludzi wzrokiem, szukając wśród nich znajomej twarzy Falkowicza. Niestety, mimo wysiłków, nigdzie nie mógł dostrzec sylwetki swojego ojca, ani  żadnej innej ,znanej sobie  osoby. Przez kilkanaście następnych minut z wyraźnym zawodem  obserwował  jak wszyscy inni pasażerowie jego lotu znikają mu z oczu ,opuszczając gwarną halę w towarzystwie rozradowanych ich przybyciem bliskich. Przygnębiony i odrobinę rozczarowany błąkał się bez celu po lotnisku, próbując zapanować nad napływającymi do jego umysłu troskami. Alex postanowił nie oddalać się za bardzo od stanowiska, przy którym znalazł się tuż po lądowaniu, wciąż miał nadzieję, że Andrzej zaraz się zjawi. Nikt nie zwracał na samotnego chłopca najmniejszej uwagi. Dopiero po godzinie bezowocnego oczekiwania Alex podupadł na duchu. Obserwując witających się ciepło ludzi poczuł jak bardzo czuje się teraz samotny, jak bardzo chce w tym momencie usłyszeć za sobą głos Andrzeja i wreszcie się do niego przytulić.  Dotarło do niego, że z każdą kolejną minutą czekania strach powoli paraliżuje jego  umysł, odgonił od siebie tą myśl. Przecież miał całe sześć lat, niczego nie powinien się już bać, a przynajmniej tak uważał . Zwyczajnie w świecie trudno  małemu było  przyznać się przed samym sobą  jak  bardzo jest mu  przykro w tym momencie. Kompletnie inaczej wyobrażał sobie swój przyjazd i spotkanie z tatą. Przez kilka następnych minut oczekiwania, Alex snuł absurdalne wnioski, w których to niby profesor miał zapomnieć o jego wizycie albo pomylić godziny przylotu . Kręcąc przecząco głową, chłopiec  powoli odrzucił te bezsensowne zarzuty ze swojej świadomości. Dobrze wiedział jaki zawód pełni jego ojciec, był świadomy, że Profesorowi mogła niespodziewanie wypaść jakaś nie cierpiąca zwłoki operacja i po prostu nie mógł punktualnie zjawić się na lotnisku. Świadomość, że  Falkowicz prawdopodobnie teraz ratuje czyjeś życie sprawiła, że Alex poczuł się bardzo dumny z taty. Przecież wiedział, że godzina jego oczekiwania jest błahostką w porównaniu z wartością ludzkiego życia. Wraz z tą myślą kiełkujący w jego sercu gniew na chirurga prysł momentalnie. Trochę już uspokojony Alex postanowił poczekać  na Andrzeja na jednym z plastikowych siedzisk metalowego  ciągu , znajdującego się tuż przy wejściu na lotnisko. Przez następne minuty żaden z pracowników linii lotniczej  nie zainteresował się osamotniałym chłopcem, który zmęczony podróżą oparł pulsujące czoło na torbie.  Kiedy hala odlotów niemal całkiem już opustoszała, a w zasięgu wzroku chłopca nie pozostawała już żadna żywa dusza Alex już poważniej zaczął się niepokoić. Dopadła go myśl, że nawet jeśli Profesor byłby w trakcie wyjątkowo ważnej operacji, to raczej nie zapomniałby poprosić kogoś by odebrał go z Okęcia. W chwili obecnej chłopiec już zupełnie  nie miał pojęcia, co ma zrobić w tej sytuacji. Alex nie chciał wypaść w oczach taty na histeryka, a tym bardziej  sprawić mu niepotrzebnych problemów , dlatego  postanowił, że nie zwróci się o pomoc do pracowników „Lotu”. Stwierdził ,że sam jakoś sobie poradzi, a prędzej czy później Profesor wreszcie się zjawi. Jednak mały musiał przyznać, że powoli zaczynał czuć się rozgoryczony sytuacją , w której się znalazł. Mocnym szarpnięciem dłoni Alex zerwał ze swojego ciemnoszarego sweterka plakietkę z danymi, którą po chwili zgniótł , zaciskając usta w wąską linię. Nie był w stanie znieść dłużej atmosfery oczekiwania i bezradności. Podszedł do pobliskiego kosza, wyrzucając do niego zwitek ,trzymanego w piąstce papieru. W tym samym momencie podbiegł do niego jasnowłosy labrador , który radośnie merdając ogonem chciał zmusić malca by ten wreszcie go pogłaskał. Trochę rozchmurzony chłopiec uczynił to z radością, miętosząc futerko uradowanego z tego powodu psiaka, który odwdzięczył mu się za pieszczotę ,liżąc dłoń chłopca. Rozbawiony malec po raz kolejny podrapał pupila za uszami. Dopiero w tej  chwili Alex zauważył obrożę o nietypowym kształcie, która okalała szyję zwierzaka. Do czerwonych szelek psa przyczepiony był duży, biały uchwyt.

- Biszkopt ! Gdzie jesteś figlarzu ? – dosłyszał głos młodej kobiety, o dużych, niebieskich, acz nieobecnych oczach, która wpatrywała się w pustą przestrzeń, stojąc tuż za nimi. Alex od razu zauważył białą laskę, którą trzymała przed sobą, momentalnie zrozumiał, że kobieta jest niewidoma, a sympatyczny labrador to jej pies przewodnik. Psiak , gdy tylko usłyszał głos swojej pani , od razu do niej podbiegł ,skomląc cicho. Mały uśmiechnął się szczerze, widząc tą scenę.
- Biszkopt ? – dziwił się doborowi imienia, zaczynając rozmowę z blondynką. Oboje przysiedli na pobliskich , plastikowych krzesłach.
- A co ? Sądzisz, że nie pasuje do niego to imię ? –zapytała ciepło kobieta, otwierając swój czerwony plecak. Z jej twarzy nie znikał serdeczny uśmiech.
-Jak dla mnie to on wygląda raczej na naleśnika – zauważył pewnie mały, podnosząc lewy kącik ust do góry. Młoda kobieta zaśmiała się szczerze, słysząc jego słowa.
- Być może – uniosła ręce w obronnym geście -  Wiesz, w sumie to dawno nie zabierałam go do fryzjera- dodała, wciąż rozbawiona jego stwierdzeniem, dalej szukając czegoś w podręcznym bagażu. Jej pupil natomiast wyczekująco usiadł naprzeciwko nich, zerkając na Alex’a. Po chwili położył swoją dużą łapę na kolanie chłopca, dając mu wyraźny znak, że chce się z nim pobawić.
- Ej Biszkopt – niebieskooka upomniała zwierzaka – Nie wolno tak zaczepiać ludzi – dodała ciepło, przywołując go do siebie. Ze skomlęciem zawodu labrador ściągnął swoją łapkę z kolana malca i podreptał do  właścicielki.
- Skąd pani wiedziała ? –zapytał zdumiony Alex, zanim zdążył ugryźć się w język. Był świadomy  ,że jego rozmówczyni jest niewidoma i po prostu  nie mogła zaobserwować  gestu labradora, ale w żadnym wypadku nie chciał być wobec niej niedelikatny. Jednak jego wrodzona ciekawość wygrała z wyrzutami.
- Mam swoje sposoby- pogodna kobieta  uśmiechnęła się tajemniczo, wyciągając z plecaka czarnego notebooka.
- Przepraszam panią – zaczął skruszonym głosem chłopiec – Nie chciałem żeby tak to zabrzmiało – kontynuował pewnie, zerkając na pospiesznie sunącą po klawiaturze komputera blondynkę- Po prostu byłem ciekawy – dodał , uważnie lustrując wzrokiem   kręcące się wokół wejścia postaci, zawiedziony , po raz kolejny nie dostrzegł wśród nich swojego ojca.
- Nie ma sprawy – stwierdziła spokojnie dziewczyna, nie odrywając  palców od klawiatury laptopa. Alex przez dłuższą chwilę przygląda się jej w milczeniu.
- Jest pani pisarką ? –zapytał zaciekawiony chłopiec, zerkając na fragment okładki wystający z jej niewielkiego plecaka.
- Skąd to wywnioskowałeś ?-  zapytała rozbawiona blondynka, odwracając się w jego stronę. Towarzysz zaczynał ją intrygować, tym bardziej ,że po głosie domyśliła się ,że nie może mieć on więcej niż kilka lat.
- Zauważyłem jak wystaje z pani plecaka okładka książki, opatrzona  zdjęciem – przyznał trochę skrępowany malec. Czuł wyrzuty sumienia, że po raz kolejny w pewien sposób nawiązał do jej ułomności.- Ma pani bardzo ładne imię – dodał, uśmiechając się lewym kącikiem ust, chciał chociaż trochę zrehabilitować się w oczach rozmówczyni. W głębi serca czuł się  trochę pewniej w jej towarzystwie , był jej wdzięczny, że choć na chwilę odwróciła jego uwagę od niepokojących rozmyślań. Wydawało mu się, że dzięki tej niewinnej pogawędce czas oczekiwania może trochę przyspieszy swój bieg.
- A ty jesteś bardzo ciekawski- stwierdziła pisarka, głaszcząc psa za uszami.- Skoro ty znasz moje imię, to może zdradzisz mi swoje, mój tajemniczy towarzyszu ?  – uśmiechnęła się serdecznie, patrząc nieobecnym wzrokiem w pustą przestrzeń przed nimi.
- Mam na imię Alex – stwierdził pewnie malec, ostrożnie podając Romie rękę, która  od razu uścisnęła ją w geście powitania . Chłopiec zaintrygowany przyglądał się młodej pisarce.
- Czekasz na kogoś ? –zapytała ciepło Roma, ściągając lekko brwi. Wydawało jej się  trochę podejrzane by taki mały chłopiec jak Alex pozostawał na lotnisku bez opieki. Rozmawiali już od dobrych kilku minut, a nie słyszała by ktoś poza ochroniarzami kręcił się w zasięgu kilkudziesięciu metrów od miejsca, w którym siedzieli.
- A pani ? – chłopiec odpowiedział jej tym samym, uśmiechając się zawadiacko. Swoimi słowami lekko rozśmieszył blondynkę, która rozbawiona pokręciła głową.
- Ja czekam na transport, czyli moją przyjaciółkę – odpowiedziała zgodnie z prawdą, ponownie wystukując kilka zdań na klawiaturze. Biszkopt uniósł swój pyszczek, nie spuszczając wzroku z rozmawiającej dwójki. Jak na dobrze wyszkolonego psiego przewodnika przystało, nawet nie reagował na otaczające go zewsząd hałasy. Grzecznie siedział tuż przy nodze swojej pani.
- Ja czekam na tatę – odparł smutno mały, bawiąc się suwakiem swojej torby. Słysząc  słowa chłopca  Roma momentalnie przerwała pisanie i spojrzała w jego kierunku swoimi, błękitnymi, nieobecnymi oczami.
- Jest gdzieś tu z Tobą ? – zapytała szczerze zainteresowana. Chciała mieć pewność, że jej towarzysz znajduję się pod opieką kogoś dorosłego.
- Nie – rzekł bezbarwnym głosem chłopiec , spuszczając wzrok – Miał czekać na mnie na lotnisku, nie wiem dlaczego jeszcze go tutaj nie ma…- przyznał z widocznym trudem – Może dlatego, że lot z Londynu trochę  się opóźnił ? – sam w głębi serca szukał usprawiedliwienia dla Falkowicza, choć zdawał sobie sprawę z tego, że akurat to, które przed chwilą nakreślił jest wyjątkowo mało wiarygodne.
- Z Londynu ? –zagadnęła przyjaźnie pisarka –  Zawsze chciałam tam pojechać – westchnęła, uśmiechając się z rozmarzeniem.
- To piękne miasto – przyznał z przekonaniem mały, który przez kilka następnych minut opowiadał towarzyszce o urokach brytyjskiej stolicy. Specjalnie skupił się na opisie niezwykłych dźwięków pulsującego życiem miasta, by ułatwić działanie wyobraźni pisarki. – Chyba nic nie stoi na przeszkodzie by pani wreszcie odwiedziła to miejsce – zauważył z błyskiem w oku , szczerząc się w jej stronę. Sama myśl o domu rozgrzała jego serce. Od razu pomyślał o mamie. Dopiero co znalazł się w Warszawie, żegnał się z  Wiktorią zaledwie kilka godzin temu, a już zaczynał za nią tęsknić. Teraz jeszcze bardziej żałował, że  Rudowłosa nie mogła wybrać się do Polski razem z nim. W takim przypadku na pewno uniknął by sytuacji, w której właśnie się znalazł.- Marzenia są po to żeby je spełniać – stwierdził pewnym głosem malec , wracając do rozmowy z blondynką.
- To prawda – niebieskooka mruknęła niewyraźnie, uśmiech spełznął z jej twarzy – Jednak nie wiem, czy teraz znajdę na to czas… – wyznała nieoczekiwanie, głośno przełykając ślinę. Te słowa zapoczątkowały dłuższą ciszę między nimi.
- Pisze pani kolejną książkę ? – zapytał z zainteresowaniem chłopiec, marszcząc brwi. Był mocno zaskoczony tak szybką przemianą rozmówczyni, nie spuszczał z niej pełnego napięcia spojrzenia swoich stalowych oczu.
- Można tak powiedzieć – odparła bez przekonania kobieta, wysilając się na nieznaczny uśmiech. Roma otworzyła najmniejszą kieszonkę swojego karmazynowego plecaka by wyciągnąć z niej telefon, jednak puszysty pies gwałtownie przerwał jej poszukiwania, wkładając prawie cały swój pyszczek do wnętrza bagażu. Po chwili wyciągnął z środka największej przegrody swoją małą, zieloną piłeczkę tenisową. Szczeknął radośnie, gdy ta upadła na podłogę odbijając się kilkukrotnie. Szybko pomknął za zabawką, po czym cicho popiskując położył ją na kolanach Alex’a.
- Ciastek chyba Cię polubił – zaśmiała się Roma, próbując pozbierać z podłogi rozrzuconą przez psiaka, zawartość swojego bagażu. Alex pomógł jej z powrotem zapakować do środka plecaka wyrzucone przez labradora notatki i ubrania.
- Ja jego też – stwierdził pewnie mały, głaszcząc zadowolonego psa, który nie przestawał radośnie merdać swoim piaskowym ogonem.
- Wiesz- zaczęła ciepło blondynka, ściskając w dłoniach komórkę - Twój tata jakoś długo się nie pojawia- kontynuowała wywarzonym tonem – Może zadzwonimy do niego, co ? – posłała mu pokrzepiający uśmiech – On na pewno bardzo się teraz martwi i pewnie wolał by wiedzieć, że wszystko jest w porządku – dodała z przekonaniem, chcąc namówić chłopca  do tego pomysłu.
Alex otwierał już usta by odpowiedzieć na jej pytanie, ale równocześnie zdał sobie sprawę, że przecież nie zna numeru telefonu chirurga, a w gniewie już jakiś czas temu wyrzucił do kosza plakietkę ze swoimi danymi, na której zapewne znajdował się również numer do  Profesora.
- Nie ma takiej potrzeby – powiedział niepewnie chłopiec , z wyczuwalną nutką zawodu w głosie. Mocniej ścisnął uchwyt swojej torby. Jego ciemnoszare oczy niebezpiecznie pociemniały.
-Na pewno ? – dopytywała zaskoczona jego odmową blondynka . Alex nie odpowiedział na jej pytanie. Kobieta już miała poderwać się z krzesła, jednak wewnętrzny głos odwiódł ją od tego pomysłu. Przecież nie mogła tak po prostu, bez opieki zostawić chłopca samego. Ponownie otworzyła swój zapięty już plecak, wyciągając z niego laptopa. – To może chociaż pozwolisz mi sobie towarzyszyć ? –zapytała niewinnie, wystukując kolejne zdania na srebrnej klawiaturze komputera.
- Nie mógł bym pani odmówić nawet gdybym chciał – stwierdził dobitnie chłopiec, uśmiechając się szelmowsko. Rzucił trzymaną przez siebie piłeczkę w stronę gigantycznego filara, czekając aż Biszkopt po nią zaaportuje.
- Niezły z Ciebie pochlebca – zauważyła rozbawiona Roma, posyłając mu ciepły uśmiech. Biszkopt szczeknął dwukrotnie  na jej słowa, jakby próbując poprzeć zdanie właścicielki. Alex w duchu ucieszył się, że pisarka  zdecydowała się jeszcze przez  chwilę z nim zostać. Przy niej czuł się trochę pewniej, a przynajmniej miał świadomość, że nie jest już zdany tylko i wyłącznie na siebie.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Gdy tylko Krajewski odsłuchał na automatycznej sekretarce wiadomość od swojego brata niemal wybiegł z leśno-górskiego szpitala, błagając kończącego właśnie dyżur Zapałę o natychmiastowe zastępstwo. Markotny Przemek nie bez wyrzutów  i narzekań zgodził się to uczynić, zastrzegając, że w zamian oczekuje od ordynatora wolnego weekendu. Adam byłby w stanie zgodzić się na wszystko w zamian za pomoc w tej trudnej sytuacji. Był prawdziwie przerażony. Przeklinał siebie w duchu, że wcześniej nie zauważył kilku nieodebranych połączeń od Falkowicza. Zdawał sobie sprawę, że bardzo zawiódł Andrzeja, który zapewne liczył na jego natychmiastową pomoc i pewnie automatycznie uznał, że otrzyma ją ze strony brata.  Jego samopoczucia nie polepszał fakt, że Alex prawdopodobnie od kilku dobrych godzin pozostaje bez opieki w zupełnie obcym mieście. Czuł się winny tej sytuacji, tym bardziej ,że dobrze wiedział jak Andrzejowi zależało na wizycie syna. Zdenerwowany chirurg od razu wsiadł do swojego sportowego samochodu i z niebotyczną prędkością ruszył w stronę lotniska, nawet nie zważając na światła i znaki drogowe. Bardzo martwił się o swojego bratanka, w tym momencie czuł się za niego w pełni odpowiedzialny. Brunet miał szczerą nadzieję, że małemu nic się nie stało.  Liczył na to, że chłopiec po raz kolejny nie odważył się na samotną podróż komunikacją miejską. Dobrze wiedział jak to skończyło się ostatnim razem. W tym momencie mógł polegać tylko i wyłącznie na inteligencji i zdrowym rozsądku sześciolatka. Wiedziała, że małemu  nie brakuje żadnego z tych przymiotów. Jednak mimo szczerych chęci ta myśl nie była w stanie w pełni go uspokoić. Zbyt dobrze znał Alex’a i wiedział, że jego umysł jest prawdziwą skarbnicą nietuzinkowych, a czasem i niebezpiecznych pomysłów- Zresztą, kto w jego wieku jest rozsądny ?- westchnął w myślach chirurg, mocniej wciskając pedał gazu. Sam nawet  nie miał najmniejszego pojęcia jak  ciągu tych piętnastu minut udało mu się dojechać na lotnisko, omijając popołudniowe korki. W pośpiechu opuścił swój samochód, kierując się razem z tłumem  w stronę rozległego budynku. Nie miał najmniejszego pojęcia jak znajdzie tutaj swojego bratanka. Nawet nie wiedział przy którym stanowisku wylądował chłopiec, a przecież był świadomy, że zniecierpliwiony malec mógł równie dobrze udać się na przechadzkę po wielkiej hali.
- Wiki mnie zamorduje – westchnął zdruzgotany brunet, pocierając pulsujące skronie. Szukał wśród tłumu twarzy małego.  – Chociaż nie –myślał dalej zdesperowany – Najpierw Andrzej obedrze mnie ze skóry – przytaknął sobie, kręcąc głową ze zrozumieniem. Wyobraził sobie twarz brata w pełnym szale. Wzdrygnął się na samo wspomnienie jego zagniewanego głosu. Nikt tak jak jego brat nie potrafił wywołać wstydu i poczucia beznadziejności w sercu bruneta. Paradoksalnie tylko ostra krytyka Falkowicza  robiła na nim jakiekolwiek wrażenie. Adam czuł się fatalnie. Żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie, a rumieńce wystąpiły na jego porośnięte ciemnym zarostem policzki. Oczy chirurga błądziły po twarzach mijanych osób.  Dalej zastanawiał się na jaki rodzaj bolesnej śmierci bardziej zasługuje. Przecież jeszcze tego ranka przyrzekł Andrzejowi, że w razie gdyby negocjacje z Krzeszowskim się przedłużyły to on NA PEWNO, jak najlepiej zaopiekuje się malcem. Zawiódł, nie pierwszy i zapewne nieostatni raz. Jednak w tej chwili najważniejszy był Alex. Krajewski  marzył obecnie tylko i wyłącznie o tym, by jak najszybciej odnaleźć całego i zdrowego bratanka.
--***--
Po kwadransie bezowocnych poszukiwań  zupełnie zdesperowany i podminowany  ordynator zdecydował się poprosić o pomoc ochronę lotniska. Chwytał się każdej deski ratunku. W towarzystwie dwóch barczystych mężczyzn wkroczył do kantorka ochroniarzy, obserwując ukradkiem kilkanaście gigantycznych monitorów, które zajmowały większość powierzchni ścian tego niewielkiego pomieszczenia.
- Dobrze – mruknął porządnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku, notując coś w swoim kajecie – To był lot z Londynu ,tak ? – zapytał po chwili, uważnie wpatrując się w ekran po swojej lewej stronie.
- Tak – potwierdził momentalnie Krajewski, błędnym wzrokiem krążąc po otaczających go monitorach. Miał nadzieję, że może na którymś z nich dojrzy twarz chłopca.
- Lądowanie o czternastej czterdzieści, czyż nie ? – zapytał drugi z mięśniaków, wlepiając swoje głupkowate spojrzenie w chirurga.
- Nie, godzina dwunasta – poprawił go roztrzęsionym głosem Adam. Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo, unosząc pytająco brwi  do góry. Okrągły zegar nad ich głowami wskazywał godzinę piętnastą.
- No to nie dziwne, że nie możesz pan znaleźć chłopaka – zaśmiał się starszy z ochroniarzy, poklepując się po nodze. Adam obdarzył go surowym spojrzeniem. To nie był odpowiedni czas na takie żarty.
- Pomogą mi panowie, czy nie ? – warknął urażony ich opieszałością brunet. Służbiści wcale się nie spieszyli, uparcie twierdzili, że najpierw muszą wypełnić protokół i  stworzyć rysopis chłopca , zanim zaczną poszukiwania. Ostre słowa chirurga sprawiły, że głupkowate uśmiechy momentalnie zniknęły z twarzy strażników. Barczysty, łysiejący ochroniarz  następnie dokładnie wypytał Adama o szczegóły wyglądu Alex’a , niestety brunet nie miał pojęcia w co malec mógł być ubrany, co miało niezwykle utrudnić poszukiwania.
- To pana syn jak rozumiem ? – zapytał oschłym tonem młodszy z pracowników linii lotniczej.
- Nie – zaprzeczył pewnie Krajewski – To mój bratanek – wyjaśnił, nerwowo poruszając palcami dłoni po blacie biurka.
- Nazwisko ! – burknął bez wyrazu mężczyzna, kontynuując  wywiad. Ciągle zapisywał coś w swoim notesie.
-Ravenswood-  odpowiedział momentalnie – Alex Ravenswood – uściślił, podając im dane chłopca po raz trzeci. Nie mógł już dłużej wytrwać w bezradności. Pracownicy ochrony niezwykle go irytowali. Zdawało mu się, że kompletnie nie rozumieją powagi sytuacji. Woleli zajmować się wypełnianiem dokumentacji, zamiast naprawę zacząć szukać malca.
-Dobrze – odparł profesjonalnie starszy strażnik – Sprawdzimy, czy rzeczywiście na liście lotu z Londynu figuruje  takie nazwisko – mruknął, podejrzliwie spoglądając na Krajewskiego - Następnie sprawdzimy monitoring – dodał, podając swoje notatki koledze – A teraz poproszę pana o jakiś dokument tożsamości – ochroniarz machnął dłonią, przysiadając na fotelu. Adam od razu wyciągnął z wnętrza swojej kurtki dowód osobisty.
-Krajewski ? – zdziwił się funkcjonariusz, po raz kolejny uważnie przyjrzał się brunetowi.
- Tak- potwierdził zniecierpliwiony chirurg, zaciskając wargi w wąską linię – To dość skomplikowane – dodał, widząc jak dwaj mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym przenieśli swój podejrzliwy wzrok na Krajewskiego.
- W takim razie niech pan najpierw poda dane i numer telefonu brata – burknął mięśniak – Jeśli chłopiec się odnajdzie to i tak będziemy musieli się z nim skontaktować by zapewnił nas, że dzieciak może opuścić z panem lotnisko – uzupełnił dumnie swoją wypowiedź. Kolega poparł go, poklepując współpracownika po ramieniu.
- Dobrze – westchnął zniecierpliwiony chirurg, obdarzając strażników gniewnym spojrzeniem. Adam chciał wreszcie zacząć działać. Dla niego liczyła się każda minuta, nie potrafił zrozumieć sensu takiej biurokratyzacji poszukiwań. Przecież chodziło o bezpieczeństwo małego chłopca.- Andrzej Falkowicz – zaczął pewnie, po chwili ciszy. Zdezorientowani strażnicy unieśli pytająco brwi do góry, lustrując go podejrzanym, a jednocześnie kpiącym spojrzeniem.
- Wspominałem, że to dość nietypowa sytuacja – stwierdzi lekko speszony ich sugestywnym spojrzeniami Adam . Zrozumiał, że ochroniarze nie do końca mu wierzą, zapewne sądząc ,że to jakiś podstęp lub po prostu idiotyczny żart. – Możecie zacząć wreszcie działać ! – warknął zdenerwowany Krajewski, wciąż nie otrzymując jasnej odpowiedzi ze strony mężczyzn. Sugestywne spojrzenia, pytania i bezsensowne komentarze ochroniarzy bardzo go drażniły.  Leśno-górski ordynator był na skraju wytrzymałości. Spiorunował mięśniaków surowym spojrzeniem. Nie pamiętał kiedy ostatnio ktoś tak go potraktował… był wściekły…
------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pozostawiony bez pomocy, zbulwersowany Adam postanowił dalej szukać bratanka na własną rękę. Przez kilka następnych minut krążył po hali odlotów wypytując się spotkanych przez siebie  ludzi o Alex’a. Jak dotąd nikt , kogo zaczepił, nie widział chłopca.
- Przepraszam panią ?- zapytał zmartwionym głosem  Krajewski. Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, podszedł do siedzącej z notebookiem na kolanach kobiety.
- Tak ? – blondynka  przeniosła swoje nieobecne spojrzenie znad ekranu komputera w stronę słyszanego przez siebie, sfrasowanego głosu chirurga.
- Nie widziała może pani sześcioletniego chłopca…- zaczął niepewnie brunet, przyglądając jej się uważnie – Ma brązowe włosy i szare oczy – kontynuował swój opis- Jest mniej więcej tego wzrostu – Adam nakreślił dłonią w powietrzu niewidoczną linię – czuł się dziwnie, zauważając pustkę w oczach dziewczyny. Nie zorientował się, że jest niewidoma.
- Nawet jakbym chciała, to nie byłabym w stanie – wyjaśniła trochę chłodnym głosem kobieta , wysilając się na nieznaczny uśmiech. Dopiero w tej chwili Adam zauważył biała laskę stojącą tuż przy siedzisku. Dostał nagłego olśnienia. Nerwowo przeczesał dłonią swoje ciemne włosy . Zrobiło mu się bardzo głupio. –Strzeliłem niezłą gafę – przemknęło mu przez myśl. Już miał otworzyć usta, kiedy niespodziewania blondynka zaczęła kontynuować swoją wypowiedź. – Ale od ponad godziny towarzyszy mi chłopiec, ma na imię Alex i to całkiem możliwe by miał sześć lat- dodała ciepło, uśmiechając się serdecznie.
- Alex ! – uradowany Adam podłapał jej słowo. Spojrzał na pisarkę z widoczną nadzieją.
- Tak – twarz blondynki zupełnie się rozchmurzyła – Teraz najprawdopodobniej bawi się z moim psem w okolicach samego wejścia – dodała, w myślach śmiejąc się z radości mężczyzny, którą pomimo braku zmysłu wzroku potrafiła dostrzec z łatwością. – A pan jest jego tatą, tak ? – zapytała, marszcząc brwi. Już od jakiegoś czasu szykowała w swoim umyśle ostre słowa krytyki dla opiekuna chłopca, który pozostawił go na lotnisku zupełnie samego. Nie miała zamiaru się przed tym powstrzymywać. Gardziła takim brakiem odpowiedzialności.
- Wujek Adam ! – dobiegł ich uradowany głos malca, który swoimi słowami nieoczekiwanie odpowiedział na pytanie Romy. Chłopiec, gdy tylko dostrzegł sylwetkę bruneta od razu rzucił mu się na szyję.
- Jesteś ! – Adam mocno przytulił do siebie Alex’a, oddychając z widoczną ulgą. Szczęśliwy przyjrzał się chłopcu, pieszczotliwie mierzwiąc jego włosy. Tak bardzo martwił się o bratanka. – Młody, przez ciebie nabawię się choroby serca- zaśmiał się szczerze, nie mogąc opanować przyspieszonego oddechu.
- Nie martw się , wujek Marek jest kardiologiem, na pewno Cię wyleczy – stwierdził pewnie malec, szczerząc się w jego stronę, również nie mógł opanować radości. Przy Krajewskim czuł się już całkowicie bezpieczny. – A gdzie jest pan Falkowicz ? – zapytał zawiedzonym głosem, z widoczną goryczą lustrując wzrokiem pustkę wokół wujka , zmarszczył w napięciu czoło.
- Tacie…-zaczął niepewnie Adam, głośno przełykając ślinę-  Wypadło coś naprawdę ważnego…- chirurg przykucnął przy malcu tak by ich twarze się zrównały. Z łatwością zauważył jak przez oblicze chłopca przebiega cień rozczarowania. Alex zacisnął usta w wąską linię, unikając wzroku stryja.
- Ważnego ? – powtórzył ironicznym głosem malec . Było mu zwyczajnie smutno, że to jednak nie Profesor przyjechał po niego na lotnisko. Tak bardzo tego pragnął. Nie tylko plany Andrzej runęły tego dnia.
-Alex- westchnął ciężko Krajewski, obserwując znajomy błysk gniewu w ciemnoszarych oczach chłopca - Ja obiecałem Andrzejowi, że Cię odbiorę i zaopiekuję się Tobą przez te kilka godzin - wyjaśnił ciepłym głosem. Alex z nadzieją spojrzał na wujka. – To JA nawaliłem – stwierdził dobitnie chirurg , chłopiec rozchmurzył się trochę, słysząc jego słowa. – To wszystko przez tą operację….- westchnął teatralnie, kątem oka obserwując reakcję małego. W  szarych oczach Alex’a od razu pojawił się błysk ekscytacji, który natychmiast  rozpromienił twarz sześciolatka.
- Jaką operację ? – zapytał z ciekawością chłopiec, uważnie spoglądając na wujka. Zgodnie z oczekiwaniami Adama rozczarowanie i smutek momentalnie zniknęły z oblicza malca. Krajewski  dobrze  wiedział, czym może udobruchać małego . Nie od dziś zdawał sobie sprawę z  jego nietypowych zainteresowań.
- Tętniak aorty- powiedział lekceważąco  chirurg, wzruszając obojętnie ramionami. Adam zaśmiał się w myślach, widząc jak na jego słowa w oczach bratanka pojawiły się radosne iskierki .
- Musisz mi wszystko dokładnie opowiedzieć  wujku – stwierdził z typową dla siebie  stanowczością  mały, marszcząc wyczekująco brwi.
- Wszystko w swoim czasie , młody – uśmiechnął się rozbawiony Krajewski, pieszczotliwie czochrając chłopca po głowie .- Teraz zawiozę Cię do Andrzeja – stwierdził ciepłym głosem, podnosząc z krzesła  zieloną torbę podróżną chłopca- Chyba jest jeszcze w klinice …? – zastanawiał się głośno.
- W klinice ? –zapytał szczerze zdumiony Alex . Krajewski odpowiedział na jego pytanie skinieniem głowy. Po kilku minutach rozmowy z wujkiem, wszystkie wątpliwości chłopca prysły momentalnie . Gniew na Falkowicza  odszedł już dawno w jego niepamięć. Podekscytowany malec nie mógł już doczekać się spotkania z tatą. Cieszył się, że wreszcie to nastąpi. Miał jeszcze tyle do powiedzenia Profesorowi… Myśl, że przy okazji zobaczy klinikę ojca jeszcze bardziej poprawiała trochę podupadły nastrój chłopca. Teraz Alex był pewien, że wszystkie nieporozumienia i porażki tego dnia mają już za sobą.  Czuł, że teraz ich relacje naprawdę się poprawią. On ze swojej strony był na to w pełni gotowy.
- Przepraszam, pan jest wujkiem Alex’a – stwierdziła ostrym głosem, niewidoma kobieta, która wraz z psem przewodnikiem znalazł się tuż za nimi. – Czy możemy porozmawiać na osobności ? – zapytała pozbawionym emocji głosem.
- Tak – mruknął niewyraźnie zmieszany chirurg – Oczywiście, że tak – mrugnął porozumiewawczo w stronę bratanka, po czym odszedł z kobietą na bok. Zdenerwowana blondynka uśmiechnęła się wymuszenie, przybierając surowszy wyraz twarzy. Adam nie był świadomy, tego  co właśnie go czeka… Roma nie szczędziła mu słów, zresztą słusznej krytyki. Krajewski w milczeniu, bez nawet słowa sprzeciwu przysłuchiwał się jej fali zarzutów. Z rozbawieniem obserwował czerwony rumieniec, który w trakcie podniosłego, karcącego monologu pisarki pojawił się na jej policzkach. Niezrażona brakiem odpowiedzi z jego strony, dalej wypominała mu bezmyślność i jakikolwiek brak odpowiedzialności  . Krajewski oczarowany przyglądał się jej zmieniającej się w mgnieniu oka  twarzy. Nie wiedzieć czemu, już od pierwszego wejrzenia poczuł dziwną nić sympatii, łączącą go ze szczerą blondynka.
- I nic pan na to nie powie ! – zmarszczyła brwi, oddychając pospiesznie. Milczenie rozmówcy jedynie potęgowało jej gniew.
- Tylko tyle, że ma pani piękne oczy -  powiedział rozbawiony Adam, obdarzając ją szelmowskim uśmieszkiem.
- Co ?!- zbita z tropu pisarka, pokręciła głową z niedowierzaniem. Dopiero po chwili do jej świadomości dotarł sens słów chirurga. Zarumieniła się po raz kolejny, ponownie marszcząc czoło.- Teraz to już wszystko jest jasne – pogroziła mu palcem, na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Co jest jasne ? – zapytał zaciekawiony Adam. Teraz to on nie zrozumiał sensu słów niebieskookiej.
- To, po kim Alex jest takim komplemenciarzem – roześmiała się pogodnie kobieta, odgarniając z twarzy włosy koloru miodu.
- Wie pani – zaczął tajemniczo Krajewski, szczery uśmiech nie znikał z jego twarzy – Mężczyźni w naszej rodzinie mają to we krwi –szepnął dumnie. Roma parsknęła śmiechem, słysząc jego słowa.
- Jestem skłonna w to uwierzyć – stwierdziła z przekonaniem pisarka , obdarzając bruneta pogodnym uśmiechem.
-Idziemy już, wujku ? – Alex złapał chirurga za rękę , wyczekująco patrząc na rozmawiającą dwójkę. Nie mógł  doczekać się  wizyty w klinice taty. Ponadto był bardzo zmęczony podróżą i godzinami oczekiwań. Szczególnie silnie dotarło to do niego właśnie w chwili, gdy wujek pojawił się przy jego boku. Wewnętrzna blokada malca prysła w momencie.  Już nie musiał ukrywać przed sobą, jak bardzo wykończyły go  samotne chwile niepewności, których dzisiaj doświadczył. Wcześniej nie był tego do końca świadomy. Teraz pokrzepienia dodawała mu myśl, że pomimo przeciwności wszystko skończyło się pomyślnie i już wkrótce wreszcie będzie mógł szczerze porozmawiać z ojcem. Bardzo na to liczył.
- Jasne – zgodził się chirurg, poprawiając torbę, która ześlizgnęła mu się z ramienia. Nie potrafił oderwać wzroku od swojej rozmówczyni. Był nią prawdziwie oczarowany.
- To do zobaczenia Romo – powiedział ciepło chłopiec, ściskając na pożegnanie dłoń pisarki. – Żegnaj Biszkopt – pogłaskał skomlącego zwierzaka po pyszczku. Kobieta odpowiadając na słowa pożegnania malca, razem z psem przewodnikiem ruszyła w stronę wyjścia.
- Roma ? – zapytał zaintrygowany Krajewski, który wciąż śledził niebieskooką wzrokiem.
- Tak ma na imię – odparł pewnie mały, siłą ciągnąc wujka za sobą. Brunet  po raz ostatni zerknął na znikającą w oddali pisarkę. Nie mógł wiedzieć, że już całkiem niedługo kapryśny  los po raz drugi postawi ją na jego drodze, jednak w zgoła innych okolicznościach…
------------------------------------------------------------------------------------------------------------

W chwili gdy Alex i Adam przekroczyli próg nowoczesnej kliniki Falkowicza, głośny dźwięk dzwonka odwrócił uwagę malca od podziwiania urządzonej z wyczuciem recepcji. Krajewski zmarszczył brwi zerkając na wyświetlacz telefonu, po czym zaczynając głośno rozmowę, odszedł na bok. Chłopiec z wyraźnym podziwem obserwował wybudowany z rozmachem gmach. Gdyby nie miał tej świadomości, raczej nie wpadłby na to, że znajduje się placówce medycznej. Drewniany, jednolity parkiet, wygodne, okrągłe, pomarańczowe pufy stojące wzdłuż przeszklonych ścian oraz dwie, ogromne donice z ożywiającymi przestronną  aulę, prawdziwymi drzewkami cytrusowymi  nadawały wnętrzu kliniki Profesora niemalże domową, ciepłą atmosferę. Adam spochmurniał, po czym zakończywszy rozmowę, z wyraźną troską malującą się na jego twarzy, podszedł do  Alex’a.
- To ze szpitala – westchnął ciężko Krajewski, poklepując lekko bratanka po plecach -  Muszę jak najszybciej się tam dostać – dodał , lustrując twarz chłopca zmartwionym  spojrzeniem. – Tylko odprowadzę Cię do gabinetu Andrzeja –  mruknął do siebie, przechodząc w stronę wychodzącego z auli korytarza.
- To coś pilnego ? – zapytał ze szczerym zainteresowaniem mały, nie spuszczając z wujka roziskrzonego spojrzenia swoich ciemnoszarych oczu.
- Tak – przytaknął bez wyrazu chirurg, myślami był już na sali operacyjnej. Właśnie dowiedział się o karambolu w pobliżu Leśnej Góry, nie miał czasu do stracenia. Jako ordynator odpowiadał za przydział obowiązków i operacji w takich kryzysowych sytuacjach, a tymczasem zerwał się z pracy, zrzucając tą odpowiedzialność na Zapałę. Dobrze wiedział, że nerwowy kolega zupełnie się do tego nie nadaje. Przemek łatwo wpadał w histerię w obliczu tragicznych sytuacji.
- Wujku – mały przystanął pod sporych rozmiarów drzewkiem pomarańczowym.- Przecież ja sam tam trafię – stwierdził stanowczo, marszcząc brwi.
-Jesteś pewien ? – zapytał retorycznie brunet, nie spodziewając się przeczącej odpowiedzi  po upartym malcu, na twarzy którego dostrzegł niezwykłą zaciętość.- No dobrze- zaczął nie do końca przekonany co do tego pomysłu- Wystarczy, że pójdziesz  tym korytarzem do samego końca, a następnie skręcisz w prawo, gabinet Andrzeja znajduje się na samym końcu – wyjaśnił mu zwięźle chirurg- Powiesz pani sekretarce, że zaczekasz na niego w gabinecie i poprosisz ją by od razu go o tym poinformowała, dobrze ?- upewniał się, patrząc prosto w oczy podekscytowanego bratanka.
- Tak, oczywiście –przytaknął pewnie mały – Powodzenia wujku – dodał ciepło, unosząc lewy kącik ust do góry.
- Tobie też młody – Krajewski zmierzwił włosy Alex’a – Wiesz, Andrzej bardzo czekał  na ten moment – szepnął w jego stronę, obserwując jak radość malca w mgnieniu oka się ulatania. Chłopiec spojrzał na niego pustym wzrokiem. Wciąż bał się zawieść Profesora. Wydawało mu się, że w oczach wybitnego chirurga może wypaść dość miernie. Sama nawet nie zorientował się, kiedy tata stał się dla niego prawdziwym wzorem. Falkowicz w pewien sposób go onieśmielał, swoją wiedzą, umiejętnościami, czy nawet sposobem bycia. Alex nie do końca wiedział jak ma zachowywać się w towarzystwie ojca. Nie czuł się przy nim tak swobodnie jak przy mamie, bądź wujku Adamie. Jednak jak prosiła go Wiktoria , postanowił w pełni być sobą. Jednak nie chciał udawać kogo innego przed Profesorem . Bardzo pragnął  by tata pokochał go takiego, jakim jest. W głębi serca bardzo na to liczył i czuł, że tak właśnie się stanie…tak musi się stać ? Bo przecież  jego dziecięca, bezwarunkowa miłość chyba powinna wystarczyć chirurgowi ? Mały mógł tylko TO zaoferować Andrzejowi. Czy TYLKO? A może AŻ tyle był skłonny mu dać… Miłość była czymś oczywistym dla Alex’a. Stanowiła nieodłączną część jego życia, być może dlatego chłopiec nie do końca rozumiał ile może znaczyć TAKI dar…
- Hej, Alex – Adam  zdziwił się jego szybkiej przemianie – Wszystko będzie dobrze – posłał mu pokrzepiający uśmiech.
- Wiem -  odparł pewnie malec, zaciskając palce w pięść. Krajewski pożegnał się z nim krótko, po czym w pośpiechu opuścił klinikę brata.
--***--
Po kilku minutach błądzenia po korytarzach Alex wreszcie dotarł pod ciemne, dębowe  drzwi gabinetu dyrektora. Z obu stron poczekalni znajdowywały się wygodne, designerskie, drewniane , pasujące do wystroju krzesła, na których zasiadali oczekujący na konsultację Profesora pacjenci. Chłopiec nie spodziewał się aż takiego tłoku przed gabinetem Falkowicza. Przeciskając się przez tłum, zwrócił na siebie uwagę prawie wszystkich kolejkowiczów.

- Dzień dobry – grzecznie zwrócił się do młodej kobiety, zasiadającej przy wysokim kontuarze, który znajdował tuż obok drzwi  gabinetu Andrzeja. Zniecierpliwiona sekretarka nawet nie obdarzyła go krótkim spojrzeniem, nie wspominając o wisileniu się na odpowiedź czy choćby nieznaczny uśmiech.
- Przepraszam… – powtórzył chłopiec, wysyłając brunetce pełne napięcia spojrzenie.
- Tak ?- kobieta wreszcie odwróciła  swój wzrok znad pliku dokumentów. Podejrzliwie przyjrzała się małemu petentowi.
- Czy to jest gabinet Profesora Falkowicza ? – zapytał pewnym głosem Alex, zerkając na drzwi za nimi.
- Tak – westchnęła znudzona sekretarka, po czym ponownie zajęła się leżącymi na blacie dokumentami.
- Muszę się z nim zobaczyć – wytłumaczył jej malec, spoglądając na kobietę wyczekująco. Wydawało mu się, że sekretarka kompletnie zignorowała jego słowa.
- Każdy tak mówi – prychnęła po chwili ciszy, nawet na spoglądając na spochmurniałego chłopca.
- Pani nie rozumie…- zaczął pewnie Alex , gniew rozjaśnił jego oczy – Ja miałem zaczekać na niego w gabinecie – próbował spokojnie wytłumaczyć kobiecie, że naprawdę musi się tam znaleźć .
- Jasne- prychnęła zniecierpliwiona sekretarka po raz kolejny ignorując słowa chłopca. Gestem ręki przywołała do siebie kolejnego petenta. Rozjuszony malec obdarzył nieczułą brunetkę lodowatym  spojrzeniem, ale nie ruszył się z miejsca.
- Tata będzie tam na mnie czekał – próbował jej tłumaczyć, ale kobieta zdawała się nie słyszeć jego słów, pochłonięta rozmową ze starszą, bogato odzianą, kobietą. Mimo niepowodzenia Alex nie miał zamiaru zrezygnować. Postanowił usiąść na jednym z krzeseł, czekając na ojca. Miał nadzieję, że za kilka minut dostrzeże gdzieś w pobliżu twarz Andrzeja. Przecież by dostać się do swojego gabinetu musiał minąć właśnie ten korytarz, więc Alex nie widział innej możliwości, jak po prostu tutaj na niego zaczekać. Nie miał pojęcia, że można się tam dostać również z drugiego skrzydła kliniki. Dopiero gdy malec usiadł na wygodnym siedzisku zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo zmęczył go dzisiejszy dzień. Czuł ssący głód i przemożną chęć zapadnięcia w choć kilkuminutową drzemkę. Oparł pulsujące czoło o ścianę, oddychając głęboko. Był zawiedziony postawą sekretarki, nie spodziewał się kolejnych problemów w swoim dzisiejszym maratonie, na którego mecie miała wreszcie stanąć tak upragniona przez niego osoba, a mianowicie sam Profesor Falkowicz.
- Chciałeś tak z marszu do profesora ?– siedząca obok niego staruszka uważnie zlustrowała posmutniałego malca surowym spojrzeniem-  Na wizytę u niego czeka się miesiącami – stwierdziła stanowczo, jakby Alex chciał temu zaprzeczyć. Zmęczony chłopiec westchnął ciężko na jej słowa i kuszony smakowitymi zapachami postanowił udać się na małą przechadzkę po klinice ojca. Po kilu minutach krążenia po korytarzu chłopiec postanowił z powrotem udać się na swoje miejsce. Miał już tego dość.
-Czy mogłaby pani wreszcie wpuścić mnie do gabinetu taty ! – zdenerwowany malec nie zamierzał tak łatwo odpuścić. W jego oczach z łatwością można było dojrzeć błysk determinacji.
-Nie rób sobie żartów mały – bezczelna kobieta zlustrowała go kpiącym wzrokiem- Zmykaj wreszcie do rodziców- syknęła oschle, dalej wertując teczkę z wynikami badań.- I nie zajmuj miejsca w kolejce – dodała surowym głosem, dając mu do zrozumienia by wreszcie dał jej spokój i jak najszybciej zniknął z zasięgu jej wzroku. Rozgniewany chłopiec obdarzył ją na pożegnanie ironicznym spojrzeniem, po czym udał się do pobliskiej, przyszpitalnej kawiarni, o dość wysokim standardzie. Alex z rozmarzeniem przyglądał się smakowicie wyglądającym daniom. Dobrze wiedział, że nie ma przy sobie żadnych pieniędzy, a tym bardziej polskiej waluty. Tęsknie przyglądał się zajadającym pyszne potrawy ludziom.
- Jesteś głodny ?-zapytała go ciepło starsza pani, z którą już wcześniej rozmawiał pod drzwiami gabinetu chirurga. Chłopiec skinął twierdząco głową.
- Ja zapłacę – dobrze ubrana staruszka nie czekała na jego odpowiedź, po czym machnęła nonszalancko ręką na prowadzącego bistro mężczyznę.
- Dziękuję pani – odparł zmieszany Alex, odwzajemniając się kobiecie swoim czarującym uśmiechem -  Na pewno mój tata odda pani pieniądze…..- zaczął z widocznym skrępowaniem. Mimo wszystko bardzo ucieszył go miły gest staruszki, żołądek niemal skręcał mu się z głodu.
- Pieniądze ? – prychnęła lekceważąco starsza pani , kręcąc głową-  To nie ma w życiu najmniejszego znaczenia – podkreśliła dobitnie , kładąc swoją dłoń na wysokim blacie barku. Alex od razu zauważył na niej wyraźne, małe, ciemne plamki. Zmarszczył czoło obserwując ten widok.- Tak naprawdę liczy się tylko rodzina- powiedziała ,patrząc przed siebie pustym wzrokiem- Lepiej byś już teraz to zrozumiał – szepnęła do niego znacząco, łamiącym się głosem – Za nim obudzisz się zupełnie sam, w wielkiej wilii i przypomnisz sobie, że nawet nie masz do kogo zadzwonić …- wyznała  nieoczekiwania, czym zadziwiła samą siebie. – Smacznego ! – rzuciła na odchodne, siadając przy innym stoliku. Z twarzy Alex’a nie znikało nieodgadnione spojrzenie…
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jak na razie Profesor nie mógłby zaliczyć dzisiejszego dnia do zbyt udanych. Jednym tylko telefonem adwokat przekreślił wszystkie jego plany związane z wizytą syna. Ci, którzy twierdzili, że już rano Falkowicz był w wyjątkowo podłym nastroju na pewno od razu zmieniliby swoje zdanie, mogąc teraz obserwować wyraz jego twarzy. Sam Andrzej nie pamiętał nawet, kiedy ostatnio był tak przesycony nie bezpodstawnym zresztą gniewem. Zupełnie inaczej wyobrażał sobie ten , tak dla niego ważny dzień. Nawet to, że udało mu się zażegnać kryzys i udobruchać inwestora w najmniejszym stopniu nie poprawiało  humoru Profesora. Każda  myśl  Andrzeja skupiona była na synku. Przez przedłużające się negocjacje nie był w stanie odebrać syna z lotniska. Miał nadzieję, że Adam dobrze zaopiekował się małym. W pewien sposób zazdrościł bratu, że to właśnie jemu przypadła ta rola. On również pragnął w końcu zobaczyć się z Alex’em. Gdy tylko wreszcie udało mu się opuścić salę konferencyjną, nie czekając na podsumowującego kompromis szampana, od razu wybrał numer Adama. Po kilku sygnałach, telefon Krajewskiego odebrała speszona pielęgniarka, która oświadczyła , że ordynator operuje i  krótko przekazała mu słowa bruneta, z których miało wynikać, że Alex już od prawie dwóch godzin znajduje się w jego klinice.

--***--
Profesor pospiesznie udał się do swojego gabinetu ,mrożąc gniewnym spojrzeniem wszystkie znajdujące się w zasięgu jego wzroku osoby. Czekający na niego pacjenci  z wyraźnym zaskoczeniem przyglądali się rozgniewanemu obliczu chirurga. Mijający go pracownicy dziwnym trafem przyspieszali kroku, widząc przemierzającego korytarze  Profesora. Dzięki swojej wyniosłej aparycji i białemu kitlowi nonszalancko zarzuconemu na ramiona znajdujący się w zimnej furii Falkowicz, którego jasne nakrycie powiewało w powietrzu zdawał się być całkiem wiarygodnym, szpitalnym  odpowiednikiem filmowego Dartha Vadera. Podobieństwo do legendy kina było naprawdę uderzające, choć prawdą było, że Falkowicz nie musiał używać mocy by pozbawić głosu swoich podwładnych.
- Czy ktoś jest w moim gabinecie? – syknął oschle Profesor , patrząc na swoją sekretarkę wyczekująco.
- Oczywiście, że nie – zaprzeczyła od razu  speszona brunetka, głośno przełykając ślinę. Wolała nie narażać  się dyrektorowi, a wiedziała jaki ma stosunek do nieproszonych gości. O ile było to jeszcze możliwe, Andrzej  bardziej spochmurniał na jej słowa.
- Na pewno ? – wysyczał przez zaciśnięte zęby, nie spuszczając z niej swojego palącego wzroku. Zmieszana kobieta oblała się bordowym rumieńcem, lecz nie odważyła się odpowiedzieć szefowi. – A może ktoś mnie szukał …- nie odpuszczał, od razu zauważył, że pracownica nie wyznała mu całej prawdy. Z łatwością zauważył błysk wątpliwości w jej zagubionych oczach.
- Nikt pana nie szukał – powiedziała niepewnym głosem, wciąż unikając spojrzenia Profesora. Czuła, że swoją ignorancją najprawdopodobniej dopuściła się poważnego zaniedbania.
- Jak to nie ? – oburzył się czekający w kolejce czterdziestolatek, który mimowolnie przysłuchiwał się ich rozmowie.- A ten mały chłopiec ? – zapytał oburzony. Był nieświadomy jakie kłopoty właśnie ściągnął na nieczułą sekretarkę. Żyłka na czole Falkowicza zaczęła niebezpiecznie pulsować .
- Do G-A-B-I-N-E-T-U – wyartykułował wypranym z emocji głosem dyrektor, po czym przepuszczając przed sobą sekretarkę, zatrzasnął dębowe drzwi z głośnym hukiem, wywołując tym niemałe podniecenie wśród kolejkowiczów.

--***---
Andrzej nie zamierzał w najmniejszym stopniu oszczędzać nieczułej podwładnej. Porządnie zrugał ją za brak kompetencji i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Dał jej dosadnie do zrozumienia, że jeśli cokolwiek stało się jego synowi  od momentu, w którym zignorowała jego prośbę ,to właśnie ona będzie brała za to bezpośrednią odpowiedzialność. Dyrektor wyraźnie zaznaczył, że dłużej nie wyobraża sobie, by ktoś taki jak pani Anna pracował w branży medycznej. Nie brał pod uwagę żadnych śmiesznych słów obrony pracownicy. Podkreślił ,że nie jest w stanie kontynuować z nią dłużej współpracy, dodając ,że u pracowników szczególnie ceni sobie zaangażowanie, którego  nigdy nie potrafił dostrzec działaniach brunetki.

- Myślę, że i tak powinna być pani zadowolona z takiego finału tej sprawy – uśmiechnął się ironicznie w jej stronę, wstając ze swojego skórzanego fotela.
- Zadowolona ?! – prychnęła oburzona i równie co on wściekła sekretarka.
- Oszczędziłem pani wilczego biletu – stwierdził chłodnym głosem chirurg, unosząc lewą brew do góry, po czym nie czekając na choćby jedno słowo z jej strony w pośpiechu opuścił swoje miejsce pracy.

--***---


Zmartwiony Profesor, od razu po wyjściu z gabinetu  natknął się na małe zbiegowisko na samym końcu  przeciwległego korytarza. Zaniepokojony podszedł bliżej, widząc synka, przy jednej z sal. Zaintrygowany lekarz, z którym rozmawiał malec poklepał go po ramieniu, uważnie lustrując wzrokiem Profesora, który w mgnieniu okaz znalazł się tuż przy nich.
- Alex – Andrzej odetchnął z widoczną ulgą, nie bacząc na otaczający ich tłum, od razu z całych sił przytulił do siebie, trochę zaskoczonego chłopca. Gdy tylko mały zobaczył  tatę, uśmiechnął się szeroko, nie mogąc dłużej ukrywać swoich uczuć, gniew na Falkowicza zniknął momentalnie. On również mocno objął ojca. W tym jednym momencie wszystkie wątpliwości, które obaj żywili  prysły niczym bańka mydlana. Zarówno Alex jak i Andrzej dobrze wiedzieli, że nic nie stoi na przeszkodzie w solidnym umocnieniu ich więzi. Dopiero teraz zdali sobie w pełni sprawę z jak bardzo cieszą się z tego spotkania, które mimo wielu trudności wreszcie nastąpiło. Mieli wrażenie, że czekali na nie wręcz całe życie… Nigdy wcześniej nie czuli takiej ulgi. Poczucie błogiego spokoju w jednej chwili ogarnęło ich serca. Zarówno ojciec jak i syn z nadzieją oczekiwali na dalszy ciąg wizyty. Żaden z nich nie mógł przerwać uścisku, jakby obawiając się, że puszczając ukochaną osobę utraci szansę na wyznanie jej swoich uczuć. Byli świadomi , ile ten , z pozoru nic nieznaczący gest dla nich znaczy. Było to coś o wiele dosadniejszego, niż nie wypowiedziane „kocham Cię” . Wiedzieli, że ta chwila jest początkiem ich  całkiem nowej , wspólnej drogi i obaj wyczekiwali jej z niecierpliwością.
- Myślałem, że już nigdy Cię nie odszukam – mruknął ciepło Andrzej, patrząc na malca troskliwym wzrokiem. Chłopiec , słysząc jego słowa uniósł lewy kącik ust do góry.
- To ja dzisiaj nie mogłem Cię znaleźć , tato – stwierdził pewnie Alex, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo. Wreszcie jego marzenie się spełniło, w końcu był przy Andrzeju. Wiedział, że już nic nie jest w stanie zniszczyć tego dnia. Z łatwością dojrzał w oczach swojego ojca nie tyle ciepło, co coś o wiele bardziej cenniejszego. Chłopiec po tym powitaniu nie miał  już wątpliwości, był pewien, że tata równie mocno go kocha i również nie może doczekać się tych  kolejnych , wspólnych  chwili, które miały nastąpić w ciągu kilku następnych dni. Alex był pewien, że w tym czasie już zupełnie przełamią dzielące ich bariery. On  również, tak jak jego ojciec, nie brał pod uwagę innego scenariusza.
- Gratuluję Andrzej- jasnowłosy lekarz przerwał niespodziewanie ich chwilę czułości – Masz niesamowitego syna- zerknął znacząco na Profesora- Właśnie uratował życie naszej pacjentce – przyznał szczerze dr Mierosławski , z niedowierzaniem lustrując malca wzrokiem. Nie mógł pojąć w jaki sposób chłopiec wpadł na tak szybką diagnozę. Wciąż przyglądał mu się zaintrygowany.
-Naprawdę ? – zaśmiał się szczerze  Profesor, spoglądając na syna z widoczną dumą.
- Tak – przytaknął trochę rozbawiony lekarz – Od razu prawidłowo zareagował i dzięki temu uratowaliśmy życie tej  pacjentce – zaznaczył, podejrzanie spoglądając na Alex’a. - A właściwie to jak na to wpadłeś ,co ? –zapytał chłopca z nieukrywaną ciekawością.
- Plamy wątrobowe na dłoniach – wyjaśnił trochę speszony pochwałami malec. Od razu dostrzegł jej podczas rozmowy z panią Janiną przy barze.
- Racja – przyznał Mierosławski,  kręcąc głową ze zrozumieniem – Widzę Andrzej, że raczej nie czytałeś swojemu synowi bajek na dobranoc, co ? – zaśmiał się, sugestywnie spoglądając na Falkowicza.
- Może wreszcie zacznie… – powiedział ciepło mały, nieoczekiwanie ściskając swoją małą dłonią rękę, stojącego obok siebie taty. Profesor mrugnął do niego porozumiewawczo, podnosząc do góry lewą brew. Był trochę zaskoczony gestem syna, mocniej ścisnął jego niewielką, zmarzniętą rączkę.
- Z pewnością – odparł rozbawiony Andrzej, wypowiadając te słowa wprost w ciemnoszare oczy synka. Towarzyszący im lekarz z uśmiechem na ustach przeprosił ich grzecznie i razem z tłumem gapiów zniknął w najbliższej sali. Wszyscy ponownie zajęli się przypadkiem pani Janiny.
- Widzę, że nie próżnowałeś – stwierdził pewnie Andrzej, wciąż czując dumę z synka. Nie był do końca świadomy, że jego zaledwie kilkuletni syn aż tak interesuje się medycyną. Mimo, że wiedział od Adama o nietypowych zainteresowaniach chłopca, to wcześniej nie chciał dać im w pełni  wiary.Po prostu nie chciało mu się wierzyć w te wszystkie opowieści o oglądanych w tajemnicy przed Wiki ,filmikach z operacji. Alex bardzo go zaskoczył, a jednocześnie w pewien sposób rozbawił swoimi poczynaniami.
- Podobno nigdy nie jest za wcześnie na naukę – powiedział pewnie mały, razem z Falkowiczem udając się do wyjścia. Chciał tymi słowami w pewien sposób obronić się przed zarzutami, że wciąż jest jeszcze za mały na interesownie się takimi rzeczami. Był do nich przyzwyczajony, mama za każdym razem rugała go, gdy tylko znalazła choć fragment artykułu medycznego, które systematycznie jej podbierał.
- Mam nadzieję, że nie jest na nią ani za wcześnie – poczochrał pieszczotliwie malca po głowie – Ani za późno – dodał, marszcząc brwi. Wypowiadając te słowa miał na myśli samego siebie. Razem szli w stronę ogromnej auli.
- To teraz w końcu pojedziemy do Twojego domu ? – zaczął Alex, wciąż nie puszczając dłoni ojca.- Właściwie po prostu, do domu – poprawił się, nie spuszczając swojego roziskrzonego wzroku z taty.
- Tak, do domu – Falkowicz uśmiechnął się lewym kącikiem ust, razem z synem przekraczając próg kliniki. Andrzej nie miał najmniejszego pojęcia, jak wielkie zmiany już wkrótce go czekają. Alex nie zamierzał dłużej zwlekać,  niebawem Profesor miał przekonać się jakie piętno wypala na człowieku rodzicielstwo oraz jakie rewolucje ze sobą niesie. Był na to w pełni gotowy, przynajmniej właśnie tak naiwnie sądził w chwili ,gdy  razem z synkiem podążał do  zaparkowanego nieopodal samego wejścia samochodu. Andrzej już nie pamiętał kiedy ostatnio czuł taką ulgę, błogość. Falkowicz dawno zapomniał jak wygląda prawdziwe szczęście. Jego mały syn już niedługo miał w pełni pokazać mu, co to naprawdę znaczy być szczęśliwym, a z pewnością nie równało się to brakowi problemów.Tego z pewnością Alex nie zamierzał poskąpić swojemu ojcu.