poniedziałek, 15 lutego 2016

XXXVII cz.II

Hej !
Na pewno chcecie mnie udusić ? Nie dziwię się. :D Pewnie bardzo trudno w to uwierzyć,  ale ciąży nad tą częścią prawdziwe fatum, dodaje ją dobre pół roku. Mój przedpotopowy laptop niestety odmawia powoli posłuszeństwa, tak też stało się wczoraj, ale udało mi się jakoś odzyskać dane, pomimo braku talentów informatycznych.

Mam kilka informacji co do tej pechowej części. Przy modyfikacjach trochę mnie poniosło, przyznaję i w efekcie powstało ponad 40 world'owskich stron. To trochę za dużo na jedną część, więc koncepcja uległa zmianie. Podzieliłam wszystko na trzy różne części, które pewnie też poddam liftingowi ( i dodam jakoś w tym tygodniu). Z powodu rozszerzenia postaci Adama (wprowadzam Romę), w tym opublikowanym fragmencie pojawi się w dużej mierze Krajewski. Wiem, miały pojawić się sceny Falko- Alex, tak owszem, pojawią się, ale w rozdziale XXXIX. Tutaj przedstawiony jest bardziej kontekst psychologiczny Andrzeja itd. i z tego też nie będziecie pewnie zadowoleni, ale lepszym  dla dalszych części  było wprowadzenie tego właśnie teraz i uniknięcie niepotrzebnych opisów później. Wbrew pozorom ten rozdział dużo wnosi i ułatwia mi prowadzenie dalszej akcji.

Na poprawę Waszych nadszarpniętych humorów napomknę, że mam dwa tygodnie wolnego przed sobą i NA PEWNO dodam to, co dodać obiecałam, a wena mnie nie opuszcza, więc raczej nie powinniście żałować... Choć nie ukrywam , że ta część rzeczywiście jako swoiste wprowadzenie może was trochę zawieść, ale i takie słabsze momenty są potrzebne.

Kończę, pozdrawiam i zachęcam do komentowania! :D (spodziewam się za ten rozdział porządnej fali krytyki)

P.S. Ktoś kiedyś napomknął o muzyce przy której piszę, więc również prezentuję linka, choć pewnie i ten wybór Wam nie podpasuje. Prośbę o większą ilość dialogów również wzięłam pod uwagę, czy wyszło na dobre, cóż nie wiem ?

Chopin - Nocturne Op. 27 No. 2 (Rubinstein)

 https://www.youtube.com/watch?v=WJ8RVjm49hE

Tegoroczna malownicza wiosna, która w mgnieniu oka zastąpiła wyjątkowo długą i srogą zimę, nie uznawała żadnych kompromisów. Nic nie mogło jej powstrzymać przed tchnieniem w tą przeszarzałą  i pozbawioną życia  warszawską ziemię odrobiny radości i optymizmu. Wydawać by się mogło, że za punkt honoru przyjęła sobie owładnięcie całej Warszawy swoim różnobarwnym, jaskrawym płaszczem. Opuszczone, nagie i wynędzniałe drzewa przybrała seledynowym puchem, przygarnęła matczynym gestem wracające z zimowego wygnania ptaki, niedbałym skinieniem wietrznej głowy pobudziła do życia pobrzękujące z wdzięcznością owady, każde, nawet najmniejsze źdźbło trawy unosiło się, słysząc jej wezwanie… A jednak, mimo usilnych prób nie udało jej się zarazić tą entuzjastyczną atmosferą wszystkich mieszkańców stolicy. Mimo wielu starań wywabienia tych maruderów z domowego zacisza, jej wysiłki w większości przypadków zdawały się być bezowocne. Zacięta i wyrachowana z premedytacją wysyłała w kierunku ogromnych, przeszklonych drzwi salonu, jednej z bardziej okazałych willi ,usytuowanej w peryferyjnej dzielnicy miasta, swoje najdrażliwsze i najbardziej oślepiające promienie słoneczne. Kolejny raz jej wysiłki spełzły na niczym. Siedzący w najciemniejszym rogu tego obszernego pomieszczenia mężczyzna nawet nie był w stanie ich dostrzec. Warunki pogodowe były chyba ostatnią rzeczą, którą w tym momencie mógłby zaprzątać swój umysł. Jego myślami już kilka tygodni temu zawładnął ktoś inny. Ktoś kto ,jak zdawał się domyślać, już zawsze będzie niepodzielnie w nich królował. Położył na czarnym, pobłyskującym w majowym świetle fortepianie trzymaną przez siebie szklankę, wypełnioną po brzegi rudawym płynem, po czym sięgnął po jedną z leżących obok whisky pożółkłych kart. Zamaszystymi pociągnięciami srebrnego pióra nakreślił na niej pospiesznie kilka nut, po czym spoczął na stojącej nieopodal instrumentu, wyłożonej skórą ławie. Pozbawionym wyrazu wzrokiem przemknął  po śnieżnobiałej klawiaturze. Przez kilka minut wpatrywał się w nią intensywnienie, jakby oczekując na jakiś znak ze strony nieświadomego swojej roli instrumentu, po czym gwałtownie poderwał się z siedziska, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu, zerkając ukradkiem na zakurzone meble, kartony, rozłożone folie malarskie i wiadra z farbą, którymi zastawiony był jego sporych rozmiarów salon. Każdego, kto chociaż w najmniejszym stopniu znał Profesora, zapewne zdziwiłby ten widok. Wszędobylski rozgardiasz, kurz, pył i zapach farby ,panujący w najbardziej reprezentatywnym pomieszczeniu domu tego perfekcjonisty to było coś niewyobrażalnego. Tym bardziej zastanawiający był fakt, że samego pedantycznego gospodarza ten widok nie wzruszał nawet w najmniejszym stopniu. Falkowicz zgrabnie przemknął pomiędzy pudłami, po czym wyciągnął z jednego z kartonów, stojących pod biblioteczką,  błękitną kopertę. Wciąż ściągając brwi uważnie przyglądał się znajdujących się w papierowym zwitku fotografiom, które podarował mu niedawno brat. Chwycił jedną z nich i ruszył w stronę swojego fortepianu. Z zagadkowym spojrzeniem wpatrywał się w zdjęcie , po czym zaciskając pięści ponownie spoczął na ławie. Z zadziwiającą sprawnością i zdecydowaniem delikatnie sunął swoimi długimi palcami  po zimnej klawiaturze instrumentu. Każdy doskonały dźwięk, wydostający się spod czarnego laminatu zdawał się przynosić mu ukojenie. Muzyka, jego druga w kolejności po medycynie, największa pasja od zawsze stanowiła jego ucieczkę od codzienności, bólu i niepokojących rozmyślań. Już w dzieciństwie odkrył, że jedynie gra przynosi mu nie tylko radość i satysfakcję, ale także tak potrzebny mu w  tej chwili spokój. To dzięki niej potrafił zresetować swój umysł i bez zbędnych problemów i nerwów przeanalizować zawiłą dla siebie kwestię. Tym razem nie było inaczej, lecz muzyka po raz pierwszy w życiu zawiodła go na całej linii, co jeszcze bardziej potęgowało jego niepokój. Od zawsze miał problemy z wyrażaniem swoich  uczuć i myśli, przedwczesna strata rodziców jeszcze bardziej spotęgowała jego słabość. Przez większą część swojego życia ukrywał prawdziwego siebie przed otoczeniem, dzięki temu czuł się bezpieczniej. To był jego rodzaj swoistej ochrony przed światem. Stwarzanie pozorów i zakładanie kolejnych masek przychodziło mu z łatwością, dodatkowo przysparzało mu to również wiele korzyści, przyjemności i przydatnych znajomości. Jasne wydawało mu się, że udawanie kogoś innego jest dużo prostsze  i obciążone mniejszym ryzykiem, niż wyjawianie innym swojego prawdziwego oblicza. Kłamstwa, intrygi, ciągła gra, jak słusznie zauważył, bardziej wpasowywały się rytm tego zepsutego świata. On po prostu dopasował się do środowiska, pojął panujące zasady i perfekcyjnie nauczył się wykorzystywać ich znajomość. Każdy dzień, ruch, decyzja, wszystko wydawało mu się łatwe do przewidzenia. To na ciągłej, chłodnej analizie oparł fundamenty swojego życia. Jego plany, posunięcia kończyły się sukcesami. Nie dopuszczał do siebie możliwości porażki. Wszystko zdawało się  działać ze szwajcarską precyzją, oczywiście do czasu… W swojej kalkulacji nigdy wcześnie nie wziął po uwagę tego, że życie to nie gra, nie ma w niej przegranych i zwycięzców. Zbyt późno do tego doszedł. Przyjaźń, przywiązanie, zazdrość, zauroczenie  czy nawet zwykła ludzka przyzwoitość łamały wiele schematów, na których opierał swoją  codzienną analizę. Analiza? – nieodłączna część jego życia, była bezsensowna w tym przypadku. W starciu z dziecięcą szczerością, utarte schematy obłudnego świata zdawały się upadać. W czasach zakłamania  słowa prawdy, prawdziwy, szczery uśmiech  i nieudawane zainteresowanie, te z pozoru naturalne odruchy były czymś wyjątkowym, czymś łamiącym wszelkie zasady. Trudno było mu to pojąć, a co dopiero nauczyć się żyć w świecie, zupełnie innym od tego, do którego przywykł. Czuł się jak ślepiec poruszający się po omacku. Wszystko wydawało mu się nowe, niezwykłe i nieznane… Kilka lat temu miał wrażenie, że znów potrafi dostrzec prawdziwe uroki życia, czuł….właśnie czuł ? Wtedy pierwszy raz od dawna dopuścił do siebie tłumione uczucia, lecz uczucia wówczas w jego wspomnieniach równoznaczne były porażce, a on nie potrafi dopuścić do siebie takiej możliwości. On ,Andrzej Falkowicz, był synonimem sukcesu. Popełnił wówczas największy błąd swojego życia. Owszem, zaufał zdrowemu rozsądkowi, swojej zimnej analizie wybrał upragniony sukces, ale kosztował go on zbyt wiele. Być może Falkowicz nie był wtedy jeszcze gotowy zaakceptować faktu, że on również potrafi kochać i może być kochany. Wówczas miłość była dla niego jedynie górnolotnym słowem, nie potrafił dostrzec tego, że jak cień towarzyszy mu ona każdego dnia. Nie był w stanie zaakceptować jej obecności, nie potrafił dopuścić do siebie tego, że ona istnieje i to właśnie ona sprawia, że czuje ból, ma wyrzuty sumienia. Skoro szczerość łamała znane mu zasady, to cóż dopiero miłość? Całkiem niedawno odkrył, jak bardzo mylił się względem tego uczucia. Z perspektywy czasu jego ówczesny system wartości zdawał się być tak prymitywny …taki płytki, wręcz śmieszny. Kiedy poznał jej siłę, cały jego świat przewrócił się do góry nogami. Teraz wszystko poza wypełniającym jego sercem uczuciem wydawało się być jedynie błahostką. Paradoksalnie dopiero jego syn uświadomił mu, czym właściwie jest miłość. To właśnie od tego  kilkuletniego chłopca w ciągu zaledwie kilu wspólnie spędzonych chwil nauczył się więcej o miłości, niż przez całe dotychczasowe życie. Przerażała go ta świadomość, prawda o tym, jak mało jeszcze wie… jak wielkim ignorantem był przez ostatnie lata. To najsilniejsze z uczuć, które wciąż było dla niego nieodgadnione nie było jedynie przyjemnością, czystym szczęściem, ale także odpowiedzialnością, największym wyzwaniem jakiemu przyszło mu stawić czoła. To właśnie to wyzwanie napawało go strachem, pierwszy raz w życiu czegoś tak się obawiał. Bał się zawieść Alex’a, a także Wiktorię. Z ogromnym wysiłkiem udało mu się wreszcie zdobyć ich zaufanie, nie mógł ponownie go stracić… nie mógł stracić ich. Nie  dopuszczał możliwości porażki w tak kluczowej dla całego swojego życia kwestii, dlatego tak usilnie próbował jej uniknąć. Jednak nie miał pojęcia jak ma tego dokonać ? Jego analizy, plany na nic się zdawały w kontaktach z synem. Miał świadomość jak ważne w ich relacji jest jutrzejsze spotkanie. Czuł się bezradny. Chciał sprostać roli, jaką postawił przed nim los. Niczego bardziej nie pragnął jak sprawdzić się jako ojciec. Dobrze pamiętał jak bardzo tata był dla niego ważny kiedy był w wieku Alex’a ,był jego największym autorytetem, niemal wyrocznią w wielu ważnych kwestiach. Dopiero teraz sam  zrozumiał jak wiele zawdzięcza swojemu ojcu, nigdy wcześniej nie myślał o tym w taki sposób. Bardzo przeżył jego stratę i doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo potrzebował go w późniejszym życiu, jaką samotność odczuwał. Nie chciał by jego syna spotkał taki sam los. Pragnął zapewnić małemu wszystko co najlepsze. Właśnie, najlepsze ? A czy on będzie potrafił być dobrym tatą dla Alex’a ? To pytanie wciąż na nowo pojawiało się na tablicy jego myśli. Wydawało mu się, że od początku  jest na spalonej pozycji, zawiódł go jeszcze za nim mały pojawił się na świecie, stracił tyle lat z życia chłopca. Czy można nadrobić takie straty ? Fala wątpliwości po raz kolejny w tym tygodniu napłynęła do jego umysłu. Bolało, go jak mało znaczy dla własnego syna. Od zawsze był perfekcjonistą, wiódł prym, we wszystkim, co uważał za warte swojego zainteresowania, zawsze pierwszy ….a w tym przypadku ? No cóż, był świadomy tego, że w kwestii rodzicielstwa jest kompletnym żółtodziobem, który co gorsza nie ma zbyt wiele czasu na pogodzenie się ze swoją nową rolą. Profesor nie byłby sobą, gdyby nie przygotował się na pobyt synka w swoim domu. Choć trudno uznać  w tym przypadku słowo „przygotować” za trafne.  Bo czy można przygotować się do roli rodzica ? Szczerze w to wątpił, lecz nie potrafił czekać bezczynnie na to co nieuniknione. W ciągu kilku dni z nieukrywaną niechęcią przebrnął przez kilka opasłych tomów poradnika dla rodzica, które następnie z satysfakcją wyrzucił do śmietnika. Chyba nigdy w swoim życiu nie przeczytała takiego steku bzdur, które ,jak słusznie uznał, ni jak miały się do rzeczywistości, a już w szczególności do nietypowego zachowania  jego syna.  Mały był naprawdę niezwykły. Nigdy nie spotkał na swojej drodze kogoś tak szczerego, bezpośredniego, otwartego na otaczający go świat.  W oczach Alex’a wszystko był piękne, dobre, interesujące. Dla małego świat był wielką tajemnicą, czekającą na odkrycie. Każdego, kto tylko zechciał się do niego zbliżyć potrafił obdarzyć zaufaniem, wręcz zarażał wszystkich optymizmem i radością. Tak bardzo chciałby tak jak jego synek choć przez kilka minut spojrzeć na świat tymi dziecięcymi oczami. To właśnie bezpośredniość w zachowaniu małego napawała Andrzeja  największym niepokojem. Nie potrafił go rozgryźć? Takie zachowanie było dla niego zupełną nowością . Właściwie wciąż nie wiedział jak ma zachowywać się w towarzystwie Alex’a. Synek wciąż pozostawał dla niego jedną  wielką zagadką.

Adam niezauważony stanął za jednym z dwóch betonowych filarów odgradzających salon jego brata od otwartej na niego jadalni. Andrzej nie odrywając wzroku od klawiszy, grał nieprzerwanie, nie zauważając obecności przybysza .Krajewski przez kilka minut z zadumą przysłuchiwał się temu prywatnemu koncertowi .  Dość dobrze poznał już Profesora, wiedział ,że fortepian nie wróży niczego dobrego,  stanowił on dla Andrzeja prawdziwą ostateczność.
- Komponujesz ? –  zaskoczony  Adam uniósł ciemne brwi ku górze, zdezorientowany rozejrzał się po zastawionym przyborami malarskimi pomieszczeniu.
- Ach to ty – westchnął zrezygnowany Falkowicz ,momentalnie przerywając grę. Nawet nie obrócił się w stronę brata, ponownie wygrywając melodię.
- Miłe powitanie, nawet jak na ciebie - odpowiedział  ironicznie Krajewski, niezrażony zachowaniem Andrzeja.  Uważnie przyglądał się stojącym w pokoju meblom i kartonom.
- Co cię do mnie sprowadza ?- tym razem Profesor przerwał grę na dobre , zagarniając leżące na fortepianie karty do beżowej teczki.
- A cóż może  sprowadzać  mnie do starszego brata ? – zapytał retorycznie brunet, wpatrując się w dziwnie nieobecne, szare oczy Falkowicza.
- Cóż – Profesor uniósł lewy kącik ust do góry – Jest wiele możliwości – stwierdził pewnie, nalewając whisky  do dwóch szklaneczek.  Chwycił jedną z nich, pozostawiając drugą Adamowi. Krajewski od razu zrozumiał jego gest, w języku Andrzeja było to zaproszenie do rozmowy. – Na przykład pożyczka? – uniósł znacząco brwi ku górze.
- Jak zwykle, do bólu przyziemny – prychnął rozbawiony Krajewski. Dopiero teraz dostrzegł, że jego brat ma na sobie  pobrudzoną farbą, zwykłą,  białą koszulkę oraz znoszone jeansy. To był dla niego naprawdę niezwykły widok.- A propos pieniędzy – zaintrygowany zlustrował go wzrokiem  - Czy ja o czymś nie wiem ? – rozłożył bezradnie ręce intensywnie wpatrując się w widoczne, z jego perspektywy znaki przeprowadzki.
- Jak chyba dobrze wiesz, wszystkie moje kliniki funkcjonują wzorowo – Falkowicz uśmiechnął się bezczelnie, kompletnie niezrażony sugestywnymi spojrzeniami bruneta – Akurat pieniędzy to mi naprawdę nie brakuje – dodał cierpko, w jego szarych oczach pojawił się nienaturalny błysk.
- Czyli rozumiem ,że tak po porostu okroiłeś swoją garderobę – insynuował rozbawionym głosem, dobrze zdając sobie sprawę z przywiązania brata do swojej pokaźnej kolekcji markowych garniturów  – Chyba ,że nagle postanowiłeś zmienić swój image –  posłał mu kpiące spojrzenie.
- No niestety, nie trafiłeś –westchnął teatralnie, mimowolnie szukając dłonią guzika marynarki. Miał szczerą nadzieję, że Adam nie zauważył tego gestu. – Jak wiesz w naszej branży obowiązuje określony dress code –stwierdził ze zwykłą sobie pewnością, po czym postawił pustą już szklankę po whisky na jednym z zamkniętych kartonów.
- Tak ? – udał zdziwienie – Jakoś nie zauważyłem – brunet wzruszył ramionami.
- To nie umknęło mojej uwadze- Profesor poklepał go po ramieniu, wciąż uśmiechając się w ten charakterystyczny dla siebie, ironiczny  sposób. Krajewski westchnął ciężko, puszczając mimo uszu słowa brata, po czym podszedł do fortepianu. Zaintrygowany przejrzał plik zapisanych nutami kartek.
- Nie komponowałeś od sześciu lat - stwierdził pewnie, przenosząc pytające spojrzenie na starszego brata. Falkowicz nie odpowiedział, po czym unikając jego wzroku  zagarnął  z czarnej, połyskującej powierzchni pozostałe karty.
- Tylko mi nie wpieraj, że znasz się na muzyce – stwierdził kpiąco, przeczesując ręką  przyprószone siwizną włosy – Nie odróżniasz ósemki od szesnastki – mruknął do siebie, szukając czegoś w jednym z podpisanych kartonów.
- W przeciwieństwie do ciebie, braciszku – zaczął pewnie – nie ukrywam, że mam luki w edukacji – przyznał szczerze.
- Chyba raczej  rażące braki – westchnął obojętnie Falkowicz, przenosząc na brata swoje krytyczne spojrzenie, następnie sięgnął po kolejne, opatrzone podpisem pudło.  Krajewski otwierał już usta by odpowiedzieć na słowną zaczepkę Andrzeja, jednak opanował się w ostatniej chwili.
- A właściwie, to co to jest ?! – podniósł głos, wskazując na zagracony pokój.
- Ach – westchnął znudzony Falkowicz – Myślałem, że nigdy nie zapytasz – wyraźnie rozbawiony uniósł lewą brew do góry .
- Przeprowadzasz się ? ! – Krajewski spojrzał na niego szczerze zdumiony. Andrzej nigdy wcześniej nie wspominał mu o sprzedaży domu, choć miał już wiele okazji by to zrobić.
- Po raz kolejny wyciągasz błędne wnioski Adamie – stwierdził pewnie, przechodząc z trzymanym przez siebie kartonowym pudłem w kierunku szklanych schodów. – Skoro już tu jesteś – uniósł brwi ku górze – To może łaskawie mi pomożesz – uniósł głos, wskazując wzrokiem na drugi, stojący tuż obok schodów karton. Krajewski z wysiłkiem uniósł ciężki pakunek, po czym podążył za bratem.
-Czekaj….czekaj – powiedział bardziej do siebie, niż do Andrzeja – Skoro JUŻ jestem  - powtórzył jego słowa ostrzejszym głosem.
- Prawdę mówiąc spodziewałem się ciebie jakąś godzinę temu – Profesor przyznał pewnie nawet bez cienia skrępowania. – Zaczynam się o ciebie niepokoić  bracie – zaśmiał się ironicznie.- Godzina spóźnienia, naprawdę to dla ciebie nietypowe – dodał szyderczo.
- Skąd wiedziałeś, że przyjadę ? – zapytał zbity z tropu Krajewski, który ze zdziwieniem przyglądał się dobrze, jak mu się zdawało, sobie znanym korytarzom. – Wiele się tu zmieniło – przyznał, rozglądając się po  piętrze.
- Adam, to naprawdę nie jest takie trudne – westchnął coraz bardziej rozbawiony niepewnością brata. Otworzył zamaszyście drzwi do pokoju gościnnego, który znajdował się na samym końcu korytarza. – Dzwoniłeś do mnie chyba z dziesięć razy – podkreślił, jakby zdawało mu się, że to zdanie będzie kompletnym  wyjaśnieniem całej tej sytuacji.
- A ty oczywiście nie raczyłeś odebrać – dodał rozgoryczony, z trudem niosąc ciężkie pudło. Zatrzymał się przed otwartymi na oścież drzwiami.
-Nie ukrywam, że trochę się przeliczyłem – przyznał niechętnie Andrzej – Potrzebowałem pomocy przy sprzątaniu – dodał, wciąż lustrując brata ironicznym spojrzeniem.
- Acha – westchnął zdezorientowany Krajewski – Potrzebowałeś pomocy, dlatego postanowiłeś nie odbierać komórki – Adam spojrzał na niego zdziwiony, nigdy nie potrafił zrozumieć logiki Falkowicza.
-Otóż to – stwierdził pewnie Profesor, kładąc z głośnym brzękiem pudło na podłodze.
-A czy nie łatwiej byłoby….hmm- westchnął ciężko Krajewski, próbując bezskutecznie zrozumieć tok rozumowania Andrzeja – po prosu odebrać telefon albo no nie wiem, zadzwonić i poprosić o pomoc –dodał odkrywczo, po raz kolejny wzdychając bezradnie.
- Dzwonić ..hm….prosić…hm- rozbawiony Falkowicz zmarszczył czoło , po czym roześmiał się szczerze, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. – Myślałem, że znasz mnie trochę lepiej braciszku – prychnął wciąż rozbawiony. Jak nic innego w świecie lubił drażnić Adama. Mimo upływu lat, wciąż widział w nim swojego młodszego braciszka i nadal nie mógł oprzeć się pokusie utarcia mu nosa.
- No tak, to w twoim stylu – stwierdził kpiąco zdenerwowany Adam, który całe popołudnie roztrząsał wczorajsze zachowanie brata. Na jego policzki wystąpił niezdrowo wyglądający, czerwony rumieniec. Pokręcił głową z niedowierzaniem, zachowanie Falkowicza czasem doprowadzało go do skraju wytrzymałości. On naprawdę się o niego martwił. W ciągu kilku dobrych lat ich znajomości w pewnym stopniu przyzwyczaił się do jego uszczypliwości, które szczególnie wzmagały się  na sile, kiedy  Andrzeja dręczyły poważniejsze problemy, tym razem nie było inaczej. Krajewski wiedział, co tak naprawdę kryje się pod tą maską.- A jednak skąd miałeś tą pewność, że przyjadę do ciebie od razu po dyżurze ?- dalej drążył temat.
- Nigdy nie można mieć pewności –  odpowiedział swoim niskim głosem – Ale znam się na tyle dobrze, by wiedzieć ,że twoja ciekawość  i iście „braterska troska” wygra z wątpliwościami- dodał pewnie, wchodząc do pokoju – Poza tym, jak widzisz – po raz kolejny szyderczo spojrzał na bruneta, walczącego z ciężkim kartonowym pudłem  - osiągnąłem zamierzony efekt -  uśmiechnął się dumnie.
- Boże ! Andrzej, jak ty mnie czasem denerwujesz !– syknął rozdrażniony Krajewski, dając upust swoim emocjom poprzez głośne trzaśnięcie drzwiami. Nie był o tyle zły na Andrzeja, co na samego siebie. –Naprawdę jestem aż tak przewidywalny ? - westchnął w myślach zrezygnowany.
- Z wzajemnością bracie, z wzajemnością – bezczelny uśmiech nie spływał z twarzy Profesora, który uważnie przyglądał się rezultatom swojej pracy.

Mimo, że Adam dobrze znał pokój, do którego właśnie weszli ,na pierwszy rzut oka nie byłby w stanie go rozpoznać. Niegdyś liliowe ściany były teraz jasnoszare. Duże, dwuosobowe łóżko , stojące w centralnej części pokoju oraz dębowa komoda sporych rozmiarów, stojąca na przeciwległej do łóżka ścianie zostały zastąpione przez zastaw niezwykle pomysłowych, designerskich mebli w kolorze ciemnego kakao. Ten niewielki pokój został wyraźnie podzielony na strefy. Funkcjonalne biurko, z wydłużanym blatem ,czerwony fotel obrotowy  o fikuśnym kształcie oraz konstrukcja różnokolorowych płyt, wiszących na ścianie, tworząc małą biblioteczkę o geometrycznej formie stanowiły wyraźnie strefę pracy. Natomiast niewielkie łóżko, pełne poduch w odcieniach szarości i czerwieni oraz biała, kontrastująca z innymi meblami ,stojąca  tuż pod oknem komoda, która w każdej chwili mogła stać się wygodnym siedziskiem tworzyły strefę snu. Strefę wypoczynku utożsamiał przymocowany solidnie to sufitu fotel wiszący w formie worka, wykonanego z tkaniny w czerwono-czarne słoniki. Całość, przygotowanego skrzętnie  projektu dopełniała znajdująca się nad biurkiem grafika, przedstawiająca jeden ze znanych, zabytkowych modeli mercedesa z lat trzydziestych. Krajewski oniemiały przyglądał się zmianom, które zaszły w tym pomieszczeniu.
- Remont – wydukał z trudem – nie wspominałeś – obdarzył brata zagadkowym spojrzeniem.
- Sam chciałem się z tym uporać – powiedział dobitnie Falkowicz, lecz jego słowa zdawały się nie dotyczyć tylko zmian w wystroju willi. Po  ostatnim powrocie z Londynu postanowił uporządkować kilka spraw w swoim życiu. Jedną z nich było raz na zawsze zamknięcie rozdziału pod tytułem „Kinga”. W tym domu na każdym kroku natrafiał na wiążące się z nią elementy. Chciał nareszcie kompletnie wymazać z pamięci wspomnienia koszmaru, który z nią przeszedł. Bezgustne zasłony, czy niepasujące zestawienia kolorów, które jego wzrok napotykał w większości pomieszczeń nie ułatwiały mu tego zadania. Profesor doszedł do wniosku, że jedynie gruntowne pozbycie się śladów jej obecności i nadanie domu nowego oblicza sprawią, że wreszcie poczuje się tu swobodnie. Wciąż nie potrafił polubić tego domu, miał wrażenie, że nadal jest tutaj intruzem, tak jakby w tym miejscu czas się zatrzymał, a on nadal pozostawał pod ciągłą kontrolą znienawidzonej małżonki.

- Sam to zrobiłeś ? –zapytał zaskoczony Adam, nie spuszczając wzroku z brata. Doskonale zdawał sobie sprawę z ogromu pracy włożonej w przygotowanie tego pokoju. Wszystko było wręcz perfekcyjne.
- Tak – mruknął niewyraźnie. Nie miał pojęcia  skąd , ale czuł ,że sam musi tego dokonać, jakby własnoręczne przygotowanie pokoju dla synka było jakimś ważnym, nieodłącznym  elementem  układanki. Nie zawiódł się, posiadanie jasno określonego celu przyniosło mu oczekiwaną ulgę. Dodatkowo praca fizyczna  i czuwanie nad remontem pozostałej części willi w dziwny sposób pozwoliły mu się choć odrobinę zrelaksować.- Łatwiej jest zaakceptować prawdziwe życiowe rewolucje, kiedy towarzyszą im inne, przyziemne zmiany – przemknęło mu przez myśl.
- Jest naprawdę świetny – przyznał z uznaniem Adam, wciąż uważnie przyglądając się nieodgadnionemu wyrazowi twarzy Falkowicza. Kiedy przekroczył próg tego pokoiku naszła go niespodziewana myśl. Wiedział, że Andrzejowi bardzo zależy na powodzeniu wizyty Alex’a w jego domu, ale nie przypuszczał, że aż w takim stopniu. Obserwując jego zaangażowanie i niespotykanie nieobecne spojrzenia nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jego zwykle pewny siebie i arogancki brat boi się konfrontacji z kilkuletnim chłopcem.
- Wiesz – zaczął po chwili ciszy Krajewski – czy nie wydaje ci się ,że trochę przesadziłeś z tym pokojem- zagadnął spokojnie, natrafiając na roziskrzone, pociemniałe oczy Profesora.
- Przesadziłem – syknął trochę urażony – Po prostu chciałem by mały dobrze się tutaj czuł, wiedział, że ma tu swoje własne miejsce – przyznał szczerze, wkładając ręce do kieszeni jeansów. To wydawało mu się oczywiste.
- Rozumiem Cię – kontynuował wyważonym tonem Adam – Ale spójrz na to z jego perspektywy – zaznaczył – Czy to nie wydało by ci się dziwne ?Czy na jego miejscu nie czuł byś się trochę osaczony ? – ostrożnie dobierał słowa. Pulsująca na czole Andrzeja  żyłka bynajmniej nie była dla młodszego z mężczyzn zachęcającym znakiem do kontynuowania swoich spostrzeżeń, ten  jednak pozostawał niewzruszony.- Andrzej, ty wszystko planujesz ! Daj sobie i Alex’owi trochę swobody – dokończył z przekonaniem.
 Te słowa wywarły dziwny skutek w świadomości Profesora. – Czyżby Adam miał trochę racji ?– westchnął ciężko.
- Nie chcę Cię urazić, ale ja trochę dłużej znam Alex’a – powiedział ciepłym głosem, popychając do tyłu szybujący w powietrzu workowaty fotel.
- To bezsprzeczny fakt -  mruknął bez wyrazu. Wpatrywał się w radośnie świergoczącą za oknem sikorkę. Nie podzielał jej entuzjazmu. Cząstka jego osobowości wciąż chroniła się przed tym, co naprawdę czuł .

Młodszemu z mężczyzn wydawało się, że trafnie rozszyfrował zachowanie Profesora. Miał wrażenie, że Falkowicz poprzez wszystkie  przygotowania i plany chce odwrócić swoją uwagę od prawdziwego sensu wizyty chłopca. Sądził ,że nowoczesnymi meblami, wymyślnymi zabawkami Andrzej w pewien sposób chce odgrodzić się od Alex’a. Nie miał pojęcia jak bardzo się mylił.

- To jest naprawdę świetny dzieciak- uśmiechnął się delikatnie- Uwierz mi ,że najnowszymi zabawkami, choćby jak nie wiem wypasionym pokojem, niezliczonymi atrakcjami nie zasłonisz się przed Alex’em. Jemu na tym wszystkim kompletnie nie zależy- podkreślił dobitnie – On nie przylatuje tutaj by dobrze się bawić czy zdobyć nowy sprzęt elektroniczny, on przylatuje tutaj dla CIEBIE –zaznaczył – Tylko po to by spędzić czas właśnie z TOBĄ, by lepiej CIĘ poznać. Daj mu na to szansę i proszę Cię, bądź sobą. Dobrze wiesz, że przed nim nic się nie ukryje – dokończył z przekonaniem , pokrzepiający uśmiech nie znikał z jego oblicza.
- Trudno mi się z tym nie zgodzić – twarz Falkowicza natomiast  nie wyrażała zbyt wielu emocji – Ale ja…- westchnął zrezygnowany. Nie pamiętał już, kiedy tak szczerze rozmawiał z bratem.
- Nie chcesz się przyznać, że masz ludzkie uczucia, że zwyczajnie w świecie się boisz – z niesłabnącą stanowczością dokończył za niego Adam.
- Ja niczego się nie boję – stwierdził pewnie Andrzej, nie spuszczając swojego pełnego napięcia wzroku z brata. Iskierki rozdrażnienia nienaturalnie rozjaśniały jego oczy.
- Byłbym skłonny w to uwierzyć – przyznał szczerze Krajewski  – w takim razie w jeszcze mniejszym stopniu cię rozumiem – przyglądał mu się zaintrygowany. Na jego czole pojawiła się sporych rozmiarów zmarszczka.
- Ja …- chrząknął nieznacznie  – Nie chcę go zawieść – dokończył niespodziewanie chłodnym głosem. Błysk zawziętości przez moment pojawił się na jego twarzy. Profesor wreszcie wyjawił przed kimś największą ze swoich wątpliwości, powodując tym niemały szok na twarzy leśno-górskiego ordynatora.
- Jak mógłbyś go zawieść ?! – brunet zapytał retorycznie, mrużąc ciemnobrązowe oczy. Z niedowierzaniem zlustrował sylwetkę brata. – Naprawdę nie zauważyłeś ? Wystarczy na Ciebie spojrzeć ! Andrzej, jesteś teraz innym człowiekiem. Patrząc na Ciebie i Alex’a nikt nie może mieć wątpliwości. Zależy Ci  na nim, kochasz go, a czy to nie jest najważniejsze ? – niemal wykrzyczał mu to w twarz.- Nic innego się nie liczy-  chciał upewnić nie  tylko Andrzeja, ale także i siebie w tym przekonaniu.
- Chciałbym być dla niego dobrym ojcem- Falkowicz szepnął bardziej do siebie, niż do Adama, odwracając się w kierunku okna. Kontynuował swoją myśl, jakby nie zauważając wybuchu brata. – Takim jaki nasz tata kiedyś był dla nas..- mruknął, wzdychając ciężko. Na chwilę odpłynął we wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa, które zostało przedwcześnie brutalnie zakończone przez tragiczny w skutkach wypadek samochodowy. Profesor nie spodziewał się, że swoimi słowami tak mocno  dotknie Adama. Nie był świadomy jak bardzo Krajewski pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o zmarłych rodzicach. Fakt, że prawie w ogóle ich nie pamięta był dla niego bardzo bolesny.
- I na pewno będziesz -  stwierdził stanowczo Krajewski, którego oczy zaszkliły się nienaturalnie, bezskutecznie próbował ukryć swoje zmieszanie . Jednak widok brata w takim stanie w jakiś niezwykły sposób przysparzał mu trafnych argumentów. – Wystarczy, że po prostu będziesz sobą – dodał zwyczajnym głosem. – Poza tym zawsze sam mi powtarzałeś, że wszystkiego można się nauczyć, a sukcesy osiąga się dzięki ciągłej pracy – powtórzył złotą maksymę Falkowicza, na twarzy którego, na te słowa pojawił się cień rozbawienia.
- Dobrze, że byłeś na tyle naiwny by w to uwierzyć – odpowiedział przekornie, unosząc lewy kącik ust do góry . Słowa Adama niespodziewanie przywróciły mu nadzieję na powodzenie. – Jakoś nie mogę w to uwierzyć ? – Profesor wciąż rozbawiony przyglądał się zastygłej w patetycznym uniesieniu twarzy bruneta.
- W co ? –  był zdziwiony jego szybką przemianą. Falkowicz od zawsze był dla niego zagadką. Rozszyfrowanie znaczenia jego zachowania było prawdziwym wyzwaniem.
- W to, że mój młodszy brat wreszcie dorósł – zaśmiał się szczerze, unosząc brwi do góry.
- Widzisz – westchnął, również się uśmiechając – Jestem Twoim pierwszym sukcesem wychowawczym – dodał, otwierając drzwi na korytarz. – Zauważyłem wczoraj coś na twoim biurku w gabinecie i pomyślałem, że to może ci się przydać – kontynuował pewnym głosem, wręczając bratu mały pakunek – Prawie bym o tym zapomniał - przyznał zaskoczony, uśmiechając się tajemniczo, po czym  krótkim uściskiem pożegnał  się z Falkowiczem. Już wcześniej obiecał mu, że podczas pobytu Alex’a w Polsce zajmie się kliniką, musiał przejrzeć dokumentację przed jutrzejsza operacją tętniaka, dlatego wiedział ,że jeśli ma zdążyć się z nią zapoznać, musi jak najszybciej się tam dostać. Ze  szczerą niechęcią musiał właśnie teraz opuścić dom Andrzeja. Wiedział, że kłębiące się w jego myślach pytania będą musiały jeszcze trochę poczekać.
- Nie mów mi, że to kolejny poradnik- jęknął zrezygnowany Profesor , unosząc błagalnie  oczy ku niebu.
- To coś o wiele przydatniejszego, uwierz mi – zaśmiał się Krajewski , widząc minę cierpiętnika w mistrzowskim wykonaniu Andrzeja, po czym pospiesznie przemknął po szklanych schodach, pędząc w kierunku drzwi wejściowych.Zaintrygowany jego uwagą chirurg ostrożnie zerwał z małego pakunku brązowy papier. To co zobaczył  pod nim bardzo go zaskoczyło. W środku znajdowała się mała książeczka, z wyobrażonymi  na cienkiej oprawie koroną, różą i czapką pilota. Zmarszczył czoło, odwracając tą niewielkich rozmiarów książkę na drugą stronę. Na białej okładce widniały złote litery układające się w tytuł „ Mały Książę”. Andrzej momentalnie przeniósł swoje zdezorientowane spojrzenie z nad połyskującej powierzchni książeczki, w kierunku orzechowych drzwi, w których dosłownie przed sekundą zniknął jego brat. Falkowicz delikatnie otworzył dzieło Exupéry’ego , po czym odczytał na głos znajdujący się na pierwszej stronie, tuż pod tytułem , ręczni wykaligrafowany napis  „Mój sekret jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.” Po raz kolejny przyjrzał się widniejącym na tytułowej stronie słowom. Wiedział, że nie przypadkiem znalazły się one właśnie tutaj. Dokładniej przyglądał się kształtnym literom, zastanawiając się skąd właściwie zna ten charakter pisma ? Jednego był pewien, nie zamierzał zmarnować tej wskazówki. Jak słusznie zauważył Adam, ta z pozoru nic nie znacząca książeczka była warta tysiąc razy więcej ,niż wszystkie przeczytane przez niego poradniki razem wzięte. Ona w przeciwieństwie do wielotomowych, opasłych książek nie kryła niesprawdzonych teorii, czy spekulacji, po prostu była czystą prawdą. Krótkim zapisem dziecięcej szczerości, czyli tym, czego najbardziej potrzebował w tym momencie. W chwili obecnej Falkowicz nawet w połowie nie doceniał roli otrzymanego prezentu.  Musiało minąć trochę czasu, by mógł w pełni zrozumieć, że ta posiadająca zaledwie sześćdziesiąt stron książeczka okaże się prawdziwym drogowskazem  w tak ciągle mu obcym  i zagadkowym  świecie  jego synka.

15 komentarzy:

  1. Opowiadanie cudowne. Andrzej bardzo się stara zaimponować Alexowi mam nadzieje że dla obojga ten czas będzie najlepszy dotychczas. Szkoda że nie było scen z Fawi ale mam nadzieje że pojawią się w następnej części. Czekam z niecierpliwością na dalsze opowiadanie o Alexie jak i na to nowe o Wiktorii za czasów studenckich. Jakbyś mogła określić kiedy która cześć wstawisz byłabym wdzięczna. Pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak Andrzej nie zna się na rodzicielstwie kompletnie, ale wie czego jego syn może od niego oczekiwać. W końcu on tego samego chciał od swego ojca. Krajewski kompletnie nie rozumie swojego brata, mimo iż zna go bardzo długo. Czekam na nexta;-)
    Florentyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Chcę nexta!!!! Błagam!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy przewidujesz następną część?:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tęsknię!!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiedzi
    1. Jestem obecnie na wyjeździe,ale postaram się dodać w ciągu najbliższych dwóch dni. Za to nowe opowiadanie o Wiki i Agacie z czasów studiów będzie już raczej w weekend. :D

      Usuń
    2. Dzięki za informacje. Czekam z niecierpliwością.

      Usuń
  7. Widzę, że mamy podobne po pomysły... niesamowite ;) Ale wracając do ciebie.
    Już dawno nie zaglądałam do ciebie, ale dzisiaj coś mnie tknęło i oczywiście kontunuacja. I bardzo się cieszę bo to jedno z lepszych jakie czytałam. Niecierpliwie czekam na opis dalszej relacji Falkowicza z synem. Już mogę wywnioskować, że bedzie ciekawie i co najważniejsze - nie pozostawiasz tak wielkiego niedosytu dzięki obszernym opisom uczuć. Ukłony za to i szczere podziękowania ;)
    Poboda mi się też relacja braci. No i ta niekłamana inteligencja Andrzeja w żartach... Ach *.*
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy next??? Nie mogę się doczekać! !!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Tęsknię!!!! Kiedy next????

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć.Jestem już u siebie,niestety z przykrych powodów byłam zmuszona przedwcześnie przerwać swój wypoczynek i już od dwóch dni jestem w domu, jednak w tym momencie za bardzo nie mam czasu na dodanie next'a. Bliska memu serca osoba mocno podupadła na zdrowiu, dlatego w tym momencie wszystkie moje myśli są skupione właśnie na niej. Od dwóch dni jestem kimś w rodzaju w pełni etatowej pielęgniarki i naprawdę nie mam ani chwili wytchnienia w tych trudnych chwilach. Z tego powodu proszę Was o jeszcze odrobinę cierpliwości. Wiem, że obiecałam dodać następną część i na pewno wkrótce to uczynię. Nie zapomniałam o Was... także "do napisania"...
    Może jutro znajdę chwilkę :D
    Pozdrawiam Was serdecznie i bardzo dziękuję za komentarze
    Marta :D
    Może jutro uda mi się znaleźć chwil

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziś next???? Proszę!!!!

    OdpowiedzUsuń