Na pewno chcecie mnie udusić ? Nie dziwię się. :D Pewnie bardzo trudno w to uwierzyć, ale ciąży nad tą częścią prawdziwe fatum, dodaje ją dobre pół roku. Mój przedpotopowy laptop niestety odmawia powoli posłuszeństwa, tak też stało się wczoraj, ale udało mi się jakoś odzyskać dane, pomimo braku talentów informatycznych.
Mam kilka informacji co do tej pechowej części. Przy modyfikacjach trochę mnie poniosło, przyznaję i w efekcie powstało ponad 40 world'owskich stron. To trochę za dużo na jedną część, więc koncepcja uległa zmianie. Podzieliłam wszystko na trzy różne części, które pewnie też poddam liftingowi ( i dodam jakoś w tym tygodniu). Z powodu rozszerzenia postaci Adama (wprowadzam Romę), w tym opublikowanym fragmencie pojawi się w dużej mierze Krajewski. Wiem, miały pojawić się sceny Falko- Alex, tak owszem, pojawią się, ale w rozdziale XXXIX. Tutaj przedstawiony jest bardziej kontekst psychologiczny Andrzeja itd. i z tego też nie będziecie pewnie zadowoleni, ale lepszym dla dalszych części było wprowadzenie tego właśnie teraz i uniknięcie niepotrzebnych opisów później. Wbrew pozorom ten rozdział dużo wnosi i ułatwia mi prowadzenie dalszej akcji.
Na poprawę Waszych nadszarpniętych humorów napomknę, że mam dwa tygodnie wolnego przed sobą i NA PEWNO dodam to, co dodać obiecałam, a wena mnie nie opuszcza, więc raczej nie powinniście żałować... Choć nie ukrywam , że ta część rzeczywiście jako swoiste wprowadzenie może was trochę zawieść, ale i takie słabsze momenty są potrzebne.
Kończę, pozdrawiam i zachęcam do komentowania! :D (spodziewam się za ten rozdział porządnej fali krytyki)
P.S. Ktoś kiedyś napomknął o muzyce przy której piszę, więc również prezentuję linka, choć pewnie i ten wybór Wam nie podpasuje. Prośbę o większą ilość dialogów również wzięłam pod uwagę, czy wyszło na dobre, cóż nie wiem ?
Chopin - Nocturne Op. 27 No. 2 (Rubinstein)
https://www.youtube.com/watch?v=WJ8RVjm49hE
Tegoroczna malownicza wiosna,
która w mgnieniu oka zastąpiła wyjątkowo długą i srogą zimę, nie uznawała
żadnych kompromisów. Nic nie mogło jej powstrzymać przed tchnieniem w tą
przeszarzałą i pozbawioną życia warszawską ziemię odrobiny radości i
optymizmu. Wydawać by się mogło, że za punkt honoru przyjęła sobie owładnięcie całej
Warszawy swoim różnobarwnym, jaskrawym płaszczem. Opuszczone, nagie i
wynędzniałe drzewa przybrała seledynowym puchem, przygarnęła matczynym gestem
wracające z zimowego wygnania ptaki, niedbałym skinieniem wietrznej głowy
pobudziła do życia pobrzękujące z wdzięcznością owady, każde, nawet najmniejsze
źdźbło trawy unosiło się, słysząc jej wezwanie… A jednak, mimo usilnych prób
nie udało jej się zarazić tą entuzjastyczną atmosferą wszystkich mieszkańców
stolicy. Mimo wielu starań wywabienia tych maruderów z domowego zacisza, jej
wysiłki w większości przypadków zdawały się być bezowocne. Zacięta i
wyrachowana z premedytacją wysyłała w kierunku ogromnych, przeszklonych drzwi
salonu, jednej z bardziej okazałych willi ,usytuowanej w peryferyjnej dzielnicy
miasta, swoje najdrażliwsze i najbardziej oślepiające promienie słoneczne.
Kolejny raz jej wysiłki spełzły na niczym. Siedzący w najciemniejszym rogu tego
obszernego pomieszczenia mężczyzna nawet nie był w stanie ich dostrzec. Warunki
pogodowe były chyba ostatnią rzeczą, którą w tym momencie mógłby zaprzątać swój
umysł. Jego myślami już kilka tygodni temu zawładnął ktoś inny. Ktoś kto ,jak
zdawał się domyślać, już zawsze będzie niepodzielnie w nich królował. Położył
na czarnym, pobłyskującym w majowym świetle fortepianie trzymaną przez siebie
szklankę, wypełnioną po brzegi rudawym płynem, po czym sięgnął po jedną z
leżących obok whisky pożółkłych kart. Zamaszystymi pociągnięciami srebrnego pióra
nakreślił na niej pospiesznie kilka nut, po czym spoczął na stojącej nieopodal instrumentu,
wyłożonej skórą ławie. Pozbawionym wyrazu wzrokiem przemknął po śnieżnobiałej klawiaturze. Przez kilka
minut wpatrywał się w nią intensywnienie, jakby oczekując na jakiś znak ze
strony nieświadomego swojej roli instrumentu, po czym gwałtownie poderwał się z
siedziska, marszcząc nieprzyjemnie brwi. Nerwowo przechadzał się po pomieszczeniu,
zerkając ukradkiem na zakurzone meble, kartony, rozłożone folie malarskie i
wiadra z farbą, którymi zastawiony był jego sporych rozmiarów salon. Każdego,
kto chociaż w najmniejszym stopniu znał Profesora, zapewne zdziwiłby ten widok.
Wszędobylski rozgardiasz, kurz, pył i zapach farby ,panujący w najbardziej
reprezentatywnym pomieszczeniu domu tego perfekcjonisty to było coś
niewyobrażalnego. Tym bardziej zastanawiający był fakt, że samego pedantycznego
gospodarza ten widok nie wzruszał nawet w najmniejszym stopniu. Falkowicz
zgrabnie przemknął pomiędzy pudłami, po czym wyciągnął z jednego z kartonów,
stojących pod biblioteczką, błękitną
kopertę. Wciąż ściągając brwi uważnie przyglądał się znajdujących się w
papierowym zwitku fotografiom, które podarował mu niedawno brat. Chwycił jedną z nich i
ruszył w stronę swojego fortepianu. Z zagadkowym spojrzeniem wpatrywał się w
zdjęcie , po czym zaciskając pięści ponownie spoczął na ławie. Z zadziwiającą
sprawnością i zdecydowaniem delikatnie sunął swoimi długimi palcami po zimnej klawiaturze instrumentu. Każdy
doskonały dźwięk, wydostający się spod czarnego laminatu zdawał się przynosić
mu ukojenie. Muzyka, jego druga w kolejności po medycynie, największa pasja od
zawsze stanowiła jego ucieczkę od codzienności, bólu i niepokojących rozmyślań.
Już w dzieciństwie odkrył, że jedynie gra przynosi mu nie tylko radość i
satysfakcję, ale także tak potrzebny mu w
tej chwili spokój. To dzięki niej potrafił zresetować swój umysł i bez
zbędnych problemów i nerwów przeanalizować zawiłą dla siebie kwestię. Tym razem
nie było inaczej, lecz muzyka po raz pierwszy w życiu zawiodła go na całej
linii, co jeszcze bardziej potęgowało jego niepokój. Od zawsze miał problemy z
wyrażaniem swoich uczuć i myśli,
przedwczesna strata rodziców jeszcze bardziej spotęgowała jego słabość. Przez
większą część swojego życia ukrywał prawdziwego siebie przed otoczeniem, dzięki
temu czuł się bezpieczniej. To był jego rodzaj swoistej ochrony przed światem. Stwarzanie
pozorów i zakładanie kolejnych masek przychodziło mu z łatwością, dodatkowo
przysparzało mu to również wiele korzyści, przyjemności i przydatnych
znajomości. Jasne wydawało mu się, że udawanie kogoś innego jest dużo
prostsze i obciążone mniejszym ryzykiem,
niż wyjawianie innym swojego prawdziwego oblicza. Kłamstwa, intrygi, ciągła
gra, jak słusznie zauważył, bardziej wpasowywały się rytm tego zepsutego
świata. On po prostu dopasował się do środowiska, pojął panujące zasady i
perfekcyjnie nauczył się wykorzystywać ich znajomość. Każdy dzień, ruch,
decyzja, wszystko wydawało mu się łatwe do przewidzenia. To na ciągłej,
chłodnej analizie oparł fundamenty swojego życia. Jego plany, posunięcia
kończyły się sukcesami. Nie dopuszczał do siebie możliwości porażki. Wszystko
zdawało się działać ze szwajcarską
precyzją, oczywiście do czasu… W swojej kalkulacji nigdy wcześnie nie wziął po
uwagę tego, że życie to nie gra, nie ma w niej przegranych i zwycięzców. Zbyt
późno do tego doszedł. Przyjaźń, przywiązanie, zazdrość, zauroczenie czy nawet zwykła ludzka przyzwoitość łamały wiele
schematów, na których opierał swoją
codzienną analizę. Analiza? – nieodłączna część jego życia, była
bezsensowna w tym przypadku. W starciu z dziecięcą szczerością, utarte schematy
obłudnego świata zdawały się upadać. W czasach zakłamania słowa prawdy, prawdziwy, szczery uśmiech i nieudawane zainteresowanie, te z pozoru
naturalne odruchy były czymś wyjątkowym, czymś łamiącym wszelkie zasady. Trudno
było mu to pojąć, a co dopiero nauczyć się żyć w świecie, zupełnie innym od
tego, do którego przywykł. Czuł się jak ślepiec poruszający się po omacku.
Wszystko wydawało mu się nowe, niezwykłe i nieznane… Kilka lat temu miał
wrażenie, że znów potrafi dostrzec prawdziwe uroki życia, czuł….właśnie czuł ?
Wtedy pierwszy raz od dawna dopuścił do siebie tłumione uczucia, lecz uczucia
wówczas w jego wspomnieniach równoznaczne były porażce, a on nie potrafi dopuścić
do siebie takiej możliwości. On ,Andrzej Falkowicz, był synonimem sukcesu.
Popełnił wówczas największy błąd swojego życia. Owszem, zaufał zdrowemu
rozsądkowi, swojej zimnej analizie wybrał upragniony sukces, ale kosztował go
on zbyt wiele. Być może Falkowicz nie był wtedy jeszcze gotowy zaakceptować
faktu, że on również potrafi kochać i może być kochany. Wówczas miłość była dla
niego jedynie górnolotnym słowem, nie potrafił dostrzec tego, że jak cień
towarzyszy mu ona każdego dnia. Nie był w stanie zaakceptować jej obecności,
nie potrafił dopuścić do siebie tego, że ona istnieje i to właśnie ona sprawia,
że czuje ból, ma wyrzuty sumienia. Skoro szczerość łamała znane mu zasady, to
cóż dopiero miłość? Całkiem niedawno odkrył, jak bardzo mylił się względem tego
uczucia. Z perspektywy czasu jego ówczesny system wartości zdawał się być tak
prymitywny …taki płytki, wręcz śmieszny. Kiedy poznał jej siłę, cały jego świat
przewrócił się do góry nogami. Teraz wszystko poza wypełniającym jego sercem
uczuciem wydawało się być jedynie błahostką. Paradoksalnie dopiero jego syn
uświadomił mu, czym właściwie jest miłość. To właśnie od tego kilkuletniego chłopca w ciągu zaledwie kilu
wspólnie spędzonych chwil nauczył się więcej o miłości, niż przez całe dotychczasowe
życie. Przerażała go ta świadomość, prawda o tym, jak mało jeszcze wie… jak
wielkim ignorantem był przez ostatnie lata. To najsilniejsze z uczuć, które
wciąż było dla niego nieodgadnione nie było jedynie przyjemnością, czystym
szczęściem, ale także odpowiedzialnością, największym wyzwaniem jakiemu
przyszło mu stawić czoła. To właśnie to wyzwanie napawało go strachem, pierwszy
raz w życiu czegoś tak się obawiał. Bał się zawieść Alex’a, a także Wiktorię. Z
ogromnym wysiłkiem udało mu się wreszcie zdobyć ich zaufanie, nie mógł ponownie
go stracić… nie mógł stracić ich. Nie
dopuszczał możliwości porażki w tak kluczowej dla całego swojego życia
kwestii, dlatego tak usilnie próbował jej uniknąć. Jednak nie miał pojęcia jak
ma tego dokonać ? Jego analizy, plany na nic się zdawały w kontaktach z synem.
Miał świadomość jak ważne w ich relacji jest jutrzejsze spotkanie. Czuł się
bezradny. Chciał sprostać roli, jaką postawił przed nim los. Niczego bardziej
nie pragnął jak sprawdzić się jako ojciec. Dobrze pamiętał jak bardzo tata był
dla niego ważny kiedy był w wieku Alex’a ,był jego największym autorytetem,
niemal wyrocznią w wielu ważnych kwestiach. Dopiero teraz sam zrozumiał jak wiele zawdzięcza swojemu ojcu,
nigdy wcześniej nie myślał o tym w taki sposób. Bardzo przeżył jego stratę i
doskonale zdawał sobie sprawę jak bardzo potrzebował go w późniejszym życiu,
jaką samotność odczuwał. Nie chciał by jego syna spotkał taki sam los. Pragnął
zapewnić małemu wszystko co najlepsze. Właśnie, najlepsze ? A czy on będzie
potrafił być dobrym tatą dla Alex’a ? To pytanie wciąż na nowo pojawiało się na
tablicy jego myśli. Wydawało mu się, że od początku jest na spalonej pozycji, zawiódł go jeszcze
za nim mały pojawił się na świecie, stracił tyle lat z życia chłopca. Czy można
nadrobić takie straty ? Fala wątpliwości po raz kolejny w tym tygodniu
napłynęła do jego umysłu. Bolało, go jak mało znaczy dla własnego syna. Od
zawsze był perfekcjonistą, wiódł prym, we wszystkim, co uważał za warte swojego
zainteresowania, zawsze pierwszy ….a w tym przypadku ? No cóż, był świadomy
tego, że w kwestii rodzicielstwa jest kompletnym żółtodziobem, który co gorsza
nie ma zbyt wiele czasu na pogodzenie się ze swoją nową rolą. Profesor nie
byłby sobą, gdyby nie przygotował się na pobyt synka w swoim domu. Choć trudno
uznać w tym przypadku słowo
„przygotować” za trafne. Bo czy można
przygotować się do roli rodzica ? Szczerze w to wątpił, lecz nie potrafił
czekać bezczynnie na to co nieuniknione. W ciągu kilku dni z nieukrywaną
niechęcią przebrnął przez kilka opasłych tomów poradnika dla rodzica, które
następnie z satysfakcją wyrzucił do śmietnika. Chyba nigdy w swoim życiu nie
przeczytała takiego steku bzdur, które ,jak słusznie uznał, ni jak miały się do
rzeczywistości, a już w szczególności do nietypowego zachowania jego syna.
Mały był naprawdę niezwykły. Nigdy nie spotkał na swojej drodze kogoś
tak szczerego, bezpośredniego, otwartego na otaczający go świat. W oczach Alex’a wszystko był piękne, dobre,
interesujące. Dla małego świat był wielką tajemnicą, czekającą na odkrycie.
Każdego, kto tylko zechciał się do niego zbliżyć potrafił obdarzyć zaufaniem,
wręcz zarażał wszystkich optymizmem i radością. Tak bardzo chciałby tak jak
jego synek choć przez kilka minut spojrzeć na świat tymi dziecięcymi oczami. To
właśnie bezpośredniość w zachowaniu małego napawała Andrzeja największym niepokojem. Nie potrafił go
rozgryźć? Takie zachowanie było dla niego zupełną nowością . Właściwie wciąż
nie wiedział jak ma zachowywać się w towarzystwie Alex’a. Synek wciąż
pozostawał dla niego jedną wielką
zagadką.
Adam niezauważony stanął za jednym z dwóch betonowych filarów odgradzających salon jego brata od otwartej na niego jadalni. Andrzej nie odrywając wzroku od klawiszy, grał nieprzerwanie, nie zauważając obecności przybysza .Krajewski przez kilka minut z zadumą przysłuchiwał się temu prywatnemu koncertowi . Dość dobrze poznał już Profesora, wiedział ,że fortepian nie wróży niczego dobrego, stanowił on dla Andrzeja prawdziwą ostateczność.
Adam niezauważony stanął za jednym z dwóch betonowych filarów odgradzających salon jego brata od otwartej na niego jadalni. Andrzej nie odrywając wzroku od klawiszy, grał nieprzerwanie, nie zauważając obecności przybysza .Krajewski przez kilka minut z zadumą przysłuchiwał się temu prywatnemu koncertowi . Dość dobrze poznał już Profesora, wiedział ,że fortepian nie wróży niczego dobrego, stanowił on dla Andrzeja prawdziwą ostateczność.
- Komponujesz ? – zaskoczony
Adam uniósł ciemne brwi ku górze, zdezorientowany rozejrzał się po
zastawionym przyborami malarskimi pomieszczeniu.
- Ach to ty – westchnął
zrezygnowany Falkowicz ,momentalnie przerywając grę. Nawet nie obrócił się w
stronę brata, ponownie wygrywając melodię.
- Miłe powitanie, nawet jak
na ciebie - odpowiedział ironicznie
Krajewski, niezrażony zachowaniem Andrzeja.
Uważnie przyglądał się stojącym w pokoju meblom i kartonom.
- Co cię do mnie sprowadza ?-
tym razem Profesor przerwał grę na dobre , zagarniając leżące na fortepianie
karty do beżowej teczki.
- A cóż może sprowadzać
mnie do starszego brata ? – zapytał retorycznie brunet, wpatrując się w
dziwnie nieobecne, szare oczy Falkowicza.
- Cóż – Profesor uniósł lewy
kącik ust do góry – Jest wiele możliwości – stwierdził pewnie, nalewając
whisky do dwóch szklaneczek. Chwycił jedną z nich, pozostawiając drugą
Adamowi. Krajewski od razu zrozumiał jego gest, w języku Andrzeja było to
zaproszenie do rozmowy. – Na przykład pożyczka? – uniósł znacząco brwi ku
górze.
- Jak zwykle, do bólu
przyziemny – prychnął rozbawiony Krajewski. Dopiero teraz dostrzegł, że jego
brat ma na sobie pobrudzoną farbą,
zwykłą, białą koszulkę oraz znoszone jeansy.
To był dla niego naprawdę niezwykły widok.- A propos pieniędzy – zaintrygowany
zlustrował go wzrokiem - Czy ja o czymś
nie wiem ? – rozłożył bezradnie ręce intensywnie wpatrując się w widoczne, z
jego perspektywy znaki przeprowadzki.
- Jak chyba dobrze wiesz,
wszystkie moje kliniki funkcjonują wzorowo – Falkowicz uśmiechnął się
bezczelnie, kompletnie niezrażony sugestywnymi spojrzeniami bruneta – Akurat
pieniędzy to mi naprawdę nie brakuje – dodał cierpko, w jego szarych oczach
pojawił się nienaturalny błysk.
- Czyli rozumiem ,że tak po
porostu okroiłeś swoją garderobę – insynuował rozbawionym głosem, dobrze zdając
sobie sprawę z przywiązania brata do swojej pokaźnej kolekcji markowych
garniturów – Chyba ,że nagle
postanowiłeś zmienić swój image – posłał
mu kpiące spojrzenie.
- No niestety, nie trafiłeś
–westchnął teatralnie, mimowolnie szukając dłonią guzika marynarki. Miał
szczerą nadzieję, że Adam nie zauważył tego gestu. – Jak wiesz w naszej branży
obowiązuje określony dress code –stwierdził ze zwykłą sobie pewnością, po czym
postawił pustą już szklankę po whisky na jednym z zamkniętych kartonów.
- Tak ? – udał zdziwienie –
Jakoś nie zauważyłem – brunet wzruszył ramionami.
- To nie umknęło mojej
uwadze- Profesor poklepał go po ramieniu, wciąż uśmiechając się w ten
charakterystyczny dla siebie, ironiczny sposób. Krajewski westchnął ciężko, puszczając
mimo uszu słowa brata, po czym podszedł do fortepianu. Zaintrygowany przejrzał
plik zapisanych nutami kartek.
- Nie komponowałeś od sześciu
lat - stwierdził pewnie, przenosząc pytające spojrzenie na starszego brata.
Falkowicz nie odpowiedział, po czym unikając jego wzroku zagarnął
z czarnej, połyskującej powierzchni pozostałe karty.
- Tylko mi nie wpieraj, że
znasz się na muzyce – stwierdził kpiąco, przeczesując ręką przyprószone siwizną włosy – Nie odróżniasz
ósemki od szesnastki – mruknął do siebie, szukając czegoś w jednym z
podpisanych kartonów.
- W przeciwieństwie do
ciebie, braciszku – zaczął pewnie – nie ukrywam, że mam luki w edukacji –
przyznał szczerze.
- Chyba raczej rażące braki – westchnął obojętnie Falkowicz,
przenosząc na brata swoje krytyczne spojrzenie, następnie sięgnął po kolejne,
opatrzone podpisem pudło. Krajewski
otwierał już usta by odpowiedzieć na słowną zaczepkę Andrzeja, jednak opanował
się w ostatniej chwili.
- A właściwie, to co to jest
?! – podniósł głos, wskazując na zagracony pokój.
- Ach – westchnął znudzony
Falkowicz – Myślałem, że nigdy nie zapytasz – wyraźnie rozbawiony uniósł lewą
brew do góry .
- Przeprowadzasz się ? ! –
Krajewski spojrzał na niego szczerze zdumiony. Andrzej nigdy wcześniej nie
wspominał mu o sprzedaży domu, choć miał już wiele okazji by to zrobić.
- Po raz kolejny wyciągasz
błędne wnioski Adamie – stwierdził pewnie, przechodząc z trzymanym przez siebie
kartonowym pudłem w kierunku szklanych schodów. – Skoro już tu jesteś – uniósł
brwi ku górze – To może łaskawie mi pomożesz – uniósł głos, wskazując wzrokiem
na drugi, stojący tuż obok schodów karton. Krajewski z wysiłkiem uniósł ciężki
pakunek, po czym podążył za bratem.
-Czekaj….czekaj – powiedział
bardziej do siebie, niż do Andrzeja – Skoro JUŻ jestem - powtórzył jego słowa ostrzejszym głosem.
- Prawdę mówiąc spodziewałem
się ciebie jakąś godzinę temu – Profesor przyznał pewnie nawet bez cienia
skrępowania. – Zaczynam się o ciebie niepokoić
bracie – zaśmiał się ironicznie.- Godzina spóźnienia, naprawdę to dla
ciebie nietypowe – dodał szyderczo.
- Skąd wiedziałeś, że
przyjadę ? – zapytał zbity z tropu Krajewski, który ze zdziwieniem przyglądał
się dobrze, jak mu się zdawało, sobie znanym korytarzom. – Wiele się tu
zmieniło – przyznał, rozglądając się po
piętrze.
- Adam, to naprawdę nie jest
takie trudne – westchnął coraz bardziej rozbawiony niepewnością brata. Otworzył
zamaszyście drzwi do pokoju gościnnego, który znajdował się na samym końcu
korytarza. – Dzwoniłeś do mnie chyba z dziesięć razy – podkreślił, jakby
zdawało mu się, że to zdanie będzie kompletnym
wyjaśnieniem całej tej sytuacji.
- A ty oczywiście nie
raczyłeś odebrać – dodał rozgoryczony, z trudem niosąc ciężkie pudło. Zatrzymał
się przed otwartymi na oścież drzwiami.
-Nie ukrywam, że trochę się
przeliczyłem – przyznał niechętnie Andrzej – Potrzebowałem pomocy przy
sprzątaniu – dodał, wciąż lustrując brata ironicznym spojrzeniem.
- Acha – westchnął
zdezorientowany Krajewski – Potrzebowałeś pomocy, dlatego postanowiłeś nie
odbierać komórki – Adam spojrzał na niego zdziwiony, nigdy nie potrafił
zrozumieć logiki Falkowicza.
-Otóż to – stwierdził pewnie
Profesor, kładąc z głośnym brzękiem pudło na podłodze.
-A czy nie łatwiej
byłoby….hmm- westchnął ciężko Krajewski, próbując bezskutecznie zrozumieć tok
rozumowania Andrzeja – po prosu odebrać telefon albo no nie wiem, zadzwonić i
poprosić o pomoc –dodał odkrywczo, po raz kolejny wzdychając bezradnie.
- Dzwonić ..hm….prosić…hm-
rozbawiony Falkowicz zmarszczył czoło , po czym roześmiał się szczerze,
ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. – Myślałem, że znasz mnie trochę lepiej
braciszku – prychnął wciąż rozbawiony. Jak nic innego w świecie lubił drażnić
Adama. Mimo upływu lat, wciąż widział w nim swojego młodszego braciszka i nadal
nie mógł oprzeć się pokusie utarcia mu nosa.
- No tak, to w twoim stylu –
stwierdził kpiąco zdenerwowany Adam, który całe popołudnie roztrząsał
wczorajsze zachowanie brata. Na jego policzki wystąpił niezdrowo wyglądający,
czerwony rumieniec. Pokręcił głową z niedowierzaniem, zachowanie Falkowicza
czasem doprowadzało go do skraju wytrzymałości. On naprawdę się o niego
martwił. W ciągu kilku dobrych lat ich znajomości w pewnym stopniu przyzwyczaił
się do jego uszczypliwości, które szczególnie wzmagały się na sile, kiedy Andrzeja dręczyły poważniejsze problemy, tym
razem nie było inaczej. Krajewski wiedział, co tak naprawdę kryje się pod tą
maską.- A jednak skąd miałeś tą pewność, że przyjadę do ciebie od razu po
dyżurze ?- dalej drążył temat.
- Nigdy nie można mieć
pewności – odpowiedział swoim niskim
głosem – Ale znam się na tyle dobrze, by wiedzieć ,że twoja ciekawość i iście „braterska troska” wygra z
wątpliwościami- dodał pewnie, wchodząc do pokoju – Poza tym, jak widzisz – po
raz kolejny szyderczo spojrzał na bruneta, walczącego z ciężkim kartonowym
pudłem - osiągnąłem zamierzony efekt
- uśmiechnął się dumnie.
- Boże ! Andrzej, jak ty mnie
czasem denerwujesz !– syknął rozdrażniony Krajewski, dając upust swoim emocjom poprzez
głośne trzaśnięcie drzwiami. Nie był o tyle zły na Andrzeja, co na samego
siebie. –Naprawdę jestem aż tak przewidywalny ? - westchnął w myślach
zrezygnowany.
- Z wzajemnością bracie, z
wzajemnością – bezczelny uśmiech nie spływał z twarzy Profesora, który uważnie
przyglądał się rezultatom swojej pracy.
Mimo, że Adam dobrze znał pokój, do którego właśnie weszli ,na pierwszy rzut oka nie byłby w stanie go rozpoznać. Niegdyś liliowe ściany były teraz jasnoszare. Duże, dwuosobowe łóżko , stojące w centralnej części pokoju oraz dębowa komoda sporych rozmiarów, stojąca na przeciwległej do łóżka ścianie zostały zastąpione przez zastaw niezwykle pomysłowych, designerskich mebli w kolorze ciemnego kakao. Ten niewielki pokój został wyraźnie podzielony na strefy. Funkcjonalne biurko, z wydłużanym blatem ,czerwony fotel obrotowy o fikuśnym kształcie oraz konstrukcja różnokolorowych płyt, wiszących na ścianie, tworząc małą biblioteczkę o geometrycznej formie stanowiły wyraźnie strefę pracy. Natomiast niewielkie łóżko, pełne poduch w odcieniach szarości i czerwieni oraz biała, kontrastująca z innymi meblami ,stojąca tuż pod oknem komoda, która w każdej chwili mogła stać się wygodnym siedziskiem tworzyły strefę snu. Strefę wypoczynku utożsamiał przymocowany solidnie to sufitu fotel wiszący w formie worka, wykonanego z tkaniny w czerwono-czarne słoniki. Całość, przygotowanego skrzętnie projektu dopełniała znajdująca się nad biurkiem grafika, przedstawiająca jeden ze znanych, zabytkowych modeli mercedesa z lat trzydziestych. Krajewski oniemiały przyglądał się zmianom, które zaszły w tym pomieszczeniu.
- Remont – wydukał z trudem –
nie wspominałeś – obdarzył brata zagadkowym spojrzeniem.
- Sam chciałem się z tym uporać
– powiedział dobitnie Falkowicz, lecz jego słowa zdawały się nie dotyczyć tylko
zmian w wystroju willi. Po ostatnim powrocie
z Londynu postanowił uporządkować kilka spraw w swoim życiu. Jedną z nich było
raz na zawsze zamknięcie rozdziału pod tytułem „Kinga”. W tym domu na każdym
kroku natrafiał na wiążące się z nią elementy. Chciał nareszcie kompletnie
wymazać z pamięci wspomnienia koszmaru, który z nią przeszedł. Bezgustne
zasłony, czy niepasujące zestawienia kolorów, które jego wzrok napotykał w
większości pomieszczeń nie ułatwiały mu tego zadania. Profesor doszedł do
wniosku, że jedynie gruntowne pozbycie się śladów jej obecności i nadanie domu
nowego oblicza sprawią, że wreszcie poczuje się tu swobodnie. Wciąż nie
potrafił polubić tego domu, miał wrażenie, że nadal jest tutaj intruzem, tak
jakby w tym miejscu czas się zatrzymał, a on nadal pozostawał pod ciągłą
kontrolą znienawidzonej małżonki.
- Sam to zrobiłeś ? –zapytał zaskoczony Adam, nie spuszczając wzroku z brata. Doskonale zdawał sobie sprawę z ogromu pracy włożonej w przygotowanie tego pokoju. Wszystko było wręcz perfekcyjne.
- Tak – mruknął niewyraźnie.
Nie miał pojęcia skąd , ale czuł ,że sam
musi tego dokonać, jakby własnoręczne przygotowanie pokoju dla synka było
jakimś ważnym, nieodłącznym elementem układanki. Nie zawiódł się, posiadanie jasno
określonego celu przyniosło mu oczekiwaną ulgę. Dodatkowo praca fizyczna i czuwanie nad remontem pozostałej części
willi w dziwny sposób pozwoliły mu się choć odrobinę zrelaksować.- Łatwiej jest
zaakceptować prawdziwe życiowe rewolucje, kiedy towarzyszą im inne, przyziemne
zmiany – przemknęło mu przez myśl.
- Jest naprawdę świetny –
przyznał z uznaniem Adam, wciąż uważnie przyglądając się nieodgadnionemu wyrazowi
twarzy Falkowicza. Kiedy przekroczył próg tego pokoiku naszła go niespodziewana
myśl. Wiedział, że Andrzejowi bardzo zależy na powodzeniu wizyty Alex’a w jego
domu, ale nie przypuszczał, że aż w takim stopniu. Obserwując jego
zaangażowanie i niespotykanie nieobecne spojrzenia nie mógł oprzeć się
wrażeniu, że jego zwykle pewny siebie i arogancki brat boi się konfrontacji z
kilkuletnim chłopcem.
- Wiesz – zaczął po chwili
ciszy Krajewski – czy nie wydaje ci się ,że trochę przesadziłeś z tym pokojem-
zagadnął spokojnie, natrafiając na roziskrzone, pociemniałe oczy Profesora.
- Przesadziłem – syknął trochę
urażony – Po prostu chciałem by mały dobrze się tutaj czuł, wiedział, że ma tu
swoje własne miejsce – przyznał szczerze, wkładając ręce do kieszeni jeansów.
To wydawało mu się oczywiste.
- Rozumiem Cię – kontynuował
wyważonym tonem Adam – Ale spójrz na to z jego perspektywy – zaznaczył – Czy to
nie wydało by ci się dziwne ?Czy na jego miejscu nie czuł byś się trochę osaczony ? – ostrożnie dobierał
słowa. Pulsująca na czole Andrzeja żyłka
bynajmniej nie była dla młodszego z mężczyzn zachęcającym znakiem do kontynuowania
swoich spostrzeżeń, ten jednak
pozostawał niewzruszony.- Andrzej, ty wszystko planujesz ! Daj sobie i Alex’owi
trochę swobody – dokończył z przekonaniem.
Te słowa wywarły dziwny skutek w świadomości
Profesora. – Czyżby Adam miał trochę racji ?– westchnął ciężko.
- Nie chcę Cię urazić, ale ja
trochę dłużej znam Alex’a – powiedział ciepłym głosem, popychając do tyłu
szybujący w powietrzu workowaty fotel.
- To bezsprzeczny fakt - mruknął bez wyrazu. Wpatrywał się w radośnie
świergoczącą za oknem sikorkę. Nie podzielał jej entuzjazmu. Cząstka jego
osobowości wciąż chroniła się przed tym, co naprawdę czuł .
Młodszemu z mężczyzn wydawało się, że trafnie rozszyfrował zachowanie Profesora. Miał wrażenie, że Falkowicz poprzez wszystkie przygotowania i plany chce odwrócić swoją uwagę od prawdziwego sensu wizyty chłopca. Sądził ,że nowoczesnymi meblami, wymyślnymi zabawkami Andrzej w pewien sposób chce odgrodzić się od Alex’a. Nie miał pojęcia jak bardzo się mylił.
- To jest naprawdę świetny dzieciak- uśmiechnął się delikatnie- Uwierz mi ,że najnowszymi zabawkami, choćby jak nie wiem wypasionym pokojem, niezliczonymi atrakcjami nie zasłonisz się przed Alex’em. Jemu na tym wszystkim kompletnie nie zależy- podkreślił dobitnie – On nie przylatuje tutaj by dobrze się bawić czy zdobyć nowy sprzęt elektroniczny, on przylatuje tutaj dla CIEBIE –zaznaczył – Tylko po to by spędzić czas właśnie z TOBĄ, by lepiej CIĘ poznać. Daj mu na to szansę i proszę Cię, bądź sobą. Dobrze wiesz, że przed nim nic się nie ukryje – dokończył z przekonaniem , pokrzepiający uśmiech nie znikał z jego oblicza.
- Trudno mi się z tym nie
zgodzić – twarz Falkowicza natomiast nie
wyrażała zbyt wielu emocji – Ale ja…- westchnął zrezygnowany. Nie pamiętał już,
kiedy tak szczerze rozmawiał z bratem.
- Nie chcesz się przyznać, że
masz ludzkie uczucia, że zwyczajnie w świecie się boisz – z niesłabnącą
stanowczością dokończył za niego Adam.
- Ja niczego się nie boję –
stwierdził pewnie Andrzej, nie spuszczając swojego pełnego napięcia wzroku z
brata. Iskierki rozdrażnienia nienaturalnie rozjaśniały jego oczy.
- Byłbym skłonny w to uwierzyć
– przyznał szczerze Krajewski – w takim
razie w jeszcze mniejszym stopniu cię rozumiem – przyglądał mu się
zaintrygowany. Na jego czole pojawiła się sporych rozmiarów zmarszczka.
- Ja …- chrząknął nieznacznie
– Nie chcę go zawieść – dokończył
niespodziewanie chłodnym głosem. Błysk zawziętości przez moment pojawił się na
jego twarzy. Profesor wreszcie wyjawił przed kimś największą ze swoich
wątpliwości, powodując tym niemały szok na twarzy leśno-górskiego ordynatora.
- Jak mógłbyś go zawieść ?! –
brunet zapytał retorycznie, mrużąc ciemnobrązowe oczy. Z niedowierzaniem zlustrował
sylwetkę brata. – Naprawdę nie zauważyłeś ? Wystarczy na Ciebie spojrzeć !
Andrzej, jesteś teraz innym człowiekiem. Patrząc na Ciebie i Alex’a nikt nie może
mieć wątpliwości. Zależy Ci na nim,
kochasz go, a czy to nie jest najważniejsze ? – niemal wykrzyczał mu to w
twarz.- Nic innego się nie liczy- chciał
upewnić nie tylko Andrzeja, ale także i
siebie w tym przekonaniu.
- Chciałbym być dla niego
dobrym ojcem- Falkowicz szepnął bardziej do siebie, niż do Adama, odwracając się
w kierunku okna. Kontynuował swoją myśl, jakby nie zauważając wybuchu brata. –
Takim jaki nasz tata kiedyś był dla nas..- mruknął, wzdychając ciężko. Na
chwilę odpłynął we wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa, które zostało
przedwcześnie brutalnie zakończone przez tragiczny w skutkach wypadek
samochodowy. Profesor nie spodziewał się, że swoimi słowami tak mocno dotknie Adama. Nie był świadomy jak bardzo Krajewski pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o zmarłych rodzicach. Fakt, że prawie w ogóle ich nie pamięta był dla niego bardzo bolesny.
- I na pewno będziesz - stwierdził stanowczo Krajewski, którego oczy
zaszkliły się nienaturalnie, bezskutecznie próbował ukryć swoje zmieszanie . Jednak
widok brata w takim stanie w jakiś niezwykły sposób przysparzał mu trafnych
argumentów. – Wystarczy, że po prostu będziesz sobą – dodał zwyczajnym głosem. –
Poza tym zawsze sam mi powtarzałeś, że wszystkiego można się nauczyć, a sukcesy
osiąga się dzięki ciągłej pracy – powtórzył złotą maksymę Falkowicza, na twarzy
którego, na te słowa pojawił się cień rozbawienia.
- Dobrze, że byłeś na tyle
naiwny by w to uwierzyć – odpowiedział przekornie, unosząc lewy kącik ust do
góry . Słowa Adama niespodziewanie przywróciły mu nadzieję na powodzenie. –
Jakoś nie mogę w to uwierzyć ? – Profesor wciąż rozbawiony przyglądał się
zastygłej w patetycznym uniesieniu twarzy bruneta.
- W co ? – był
zdziwiony jego szybką przemianą. Falkowicz od zawsze był dla niego zagadką.
Rozszyfrowanie znaczenia jego zachowania było prawdziwym wyzwaniem.
- W to, że mój młodszy brat
wreszcie dorósł – zaśmiał się szczerze, unosząc brwi do góry.
- Widzisz – westchnął, również
się uśmiechając – Jestem Twoim pierwszym sukcesem wychowawczym – dodał,
otwierając drzwi na korytarz. – Zauważyłem wczoraj coś na twoim biurku w
gabinecie i pomyślałem, że to może ci się przydać – kontynuował pewnym głosem,
wręczając bratu mały pakunek – Prawie bym o tym zapomniał - przyznał zaskoczony,
uśmiechając się tajemniczo, po czym krótkim uściskiem pożegnał się z Falkowiczem. Już wcześniej obiecał mu,
że podczas pobytu Alex’a w Polsce zajmie się kliniką, musiał przejrzeć
dokumentację przed jutrzejsza operacją tętniaka, dlatego wiedział ,że jeśli ma
zdążyć się z nią zapoznać, musi jak najszybciej się tam dostać. Ze szczerą niechęcią musiał właśnie teraz opuścić
dom Andrzeja. Wiedział, że kłębiące się w jego myślach pytania będą musiały
jeszcze trochę poczekać.
- Nie mów mi, że to kolejny poradnik-
jęknął zrezygnowany Profesor , unosząc błagalnie oczy ku niebu.
- To coś o wiele
przydatniejszego, uwierz mi – zaśmiał się Krajewski , widząc minę cierpiętnika
w mistrzowskim wykonaniu Andrzeja, po czym pospiesznie przemknął po szklanych
schodach, pędząc w kierunku drzwi wejściowych.Zaintrygowany jego uwagą
chirurg ostrożnie zerwał z małego pakunku brązowy papier. To co zobaczył pod nim bardzo go zaskoczyło. W środku
znajdowała się mała książeczka, z wyobrażonymi
na cienkiej oprawie koroną, różą i czapką pilota. Zmarszczył czoło,
odwracając tą niewielkich rozmiarów książkę na drugą stronę. Na białej okładce
widniały złote litery układające się w tytuł „ Mały Książę”. Andrzej
momentalnie przeniósł swoje zdezorientowane spojrzenie z nad połyskującej
powierzchni książeczki, w kierunku orzechowych drzwi, w których dosłownie przed
sekundą zniknął jego brat. Falkowicz delikatnie otworzył dzieło Exupéry’ego , po czym odczytał na głos znajdujący się na pierwszej stronie, tuż pod
tytułem , ręczni wykaligrafowany napis „Mój
sekret jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest
niewidoczne dla oczu.” Po raz kolejny przyjrzał się widniejącym na
tytułowej stronie słowom. Wiedział, że nie przypadkiem znalazły się one właśnie
tutaj. Dokładniej przyglądał się kształtnym literom, zastanawiając się skąd
właściwie zna ten charakter pisma ? Jednego był pewien, nie zamierzał zmarnować
tej wskazówki. Jak słusznie zauważył Adam, ta z pozoru nic nie znacząca książeczka
była warta tysiąc razy więcej ,niż wszystkie przeczytane przez niego poradniki
razem wzięte. Ona w przeciwieństwie do wielotomowych, opasłych książek nie kryła
niesprawdzonych teorii, czy spekulacji, po prostu była czystą prawdą. Krótkim
zapisem dziecięcej szczerości, czyli tym, czego najbardziej potrzebował w tym
momencie. W chwili obecnej Falkowicz nawet w połowie nie doceniał roli otrzymanego
prezentu. Musiało minąć trochę czasu, by mógł w pełni zrozumieć, że ta
posiadająca zaledwie sześćdziesiąt
stron książeczka okaże się prawdziwym drogowskazem w tak ciągle mu obcym i zagadkowym świecie jego synka.
Opowiadanie cudowne. Andrzej bardzo się stara zaimponować Alexowi mam nadzieje że dla obojga ten czas będzie najlepszy dotychczas. Szkoda że nie było scen z Fawi ale mam nadzieje że pojawią się w następnej części. Czekam z niecierpliwością na dalsze opowiadanie o Alexie jak i na to nowe o Wiktorii za czasów studenckich. Jakbyś mogła określić kiedy która cześć wstawisz byłabym wdzięczna. Pozdrawiam Kasia
OdpowiedzUsuńNo tak Andrzej nie zna się na rodzicielstwie kompletnie, ale wie czego jego syn może od niego oczekiwać. W końcu on tego samego chciał od swego ojca. Krajewski kompletnie nie rozumie swojego brata, mimo iż zna go bardzo długo. Czekam na nexta;-)
OdpowiedzUsuńFlorentyna
Chcę nexta!!!! Błagam!!!
OdpowiedzUsuńKiedy przewidujesz następną część?:-)
OdpowiedzUsuńTęsknię!!!!
OdpowiedzUsuńKiedy next???
OdpowiedzUsuńJestem obecnie na wyjeździe,ale postaram się dodać w ciągu najbliższych dwóch dni. Za to nowe opowiadanie o Wiki i Agacie z czasów studiów będzie już raczej w weekend. :D
UsuńDzięki za informacje. Czekam z niecierpliwością.
UsuńWidzę, że mamy podobne po pomysły... niesamowite ;) Ale wracając do ciebie.
OdpowiedzUsuńJuż dawno nie zaglądałam do ciebie, ale dzisiaj coś mnie tknęło i oczywiście kontunuacja. I bardzo się cieszę bo to jedno z lepszych jakie czytałam. Niecierpliwie czekam na opis dalszej relacji Falkowicza z synem. Już mogę wywnioskować, że bedzie ciekawie i co najważniejsze - nie pozostawiasz tak wielkiego niedosytu dzięki obszernym opisom uczuć. Ukłony za to i szczere podziękowania ;)
Poboda mi się też relacja braci. No i ta niekłamana inteligencja Andrzeja w żartach... Ach *.*
Pozdrawiam ciepło!
Kiedy next??? Nie mogę się doczekać! !!!
OdpowiedzUsuńTęsknię!!!! Kiedy next????
OdpowiedzUsuńKiedy next?
OdpowiedzUsuńCześć.Jestem już u siebie,niestety z przykrych powodów byłam zmuszona przedwcześnie przerwać swój wypoczynek i już od dwóch dni jestem w domu, jednak w tym momencie za bardzo nie mam czasu na dodanie next'a. Bliska memu serca osoba mocno podupadła na zdrowiu, dlatego w tym momencie wszystkie moje myśli są skupione właśnie na niej. Od dwóch dni jestem kimś w rodzaju w pełni etatowej pielęgniarki i naprawdę nie mam ani chwili wytchnienia w tych trudnych chwilach. Z tego powodu proszę Was o jeszcze odrobinę cierpliwości. Wiem, że obiecałam dodać następną część i na pewno wkrótce to uczynię. Nie zapomniałam o Was... także "do napisania"...
OdpowiedzUsuńMoże jutro znajdę chwilkę :D
Pozdrawiam Was serdecznie i bardzo dziękuję za komentarze
Marta :D
Może jutro uda mi się znaleźć chwil
Dziś next???? Proszę!!!!
OdpowiedzUsuńTęsknię!!!
OdpowiedzUsuń